Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Ktoś

to
napisał.

Ktoś
to wydał.

Dlaczego, świecie, dlaczego?

(http//dywagacjenadherbata.blogspot.com/2019/09/317-365-dni-blanka-lipinska.html)

Ktoś

to
napisał.

Ktoś
to wydał.

Dlaczego, świecie, dlaczego?

(http//dywagacjenadherbata.blogspot.com/2019/09/317-365-dni-blanka-lipinska.html)

Pokaż mimo to


Na półkach:

Świat Gwiezdnych Wojen jest wielki, większy niż galaktyka. Jest też o wiele starszy, niż by się mogło wydawać. Sięga tysiąclecia przed zdarzeniami znanymi nam z filmów. Część ze zdarzeń

Fabuła powieści podzielona jest na dwie części. Jedna podąża za losami naszeh bohaterki, Lanoree, przed którą postawiono dość skomplikowaną misję, która miała się wiązać między innymi ze znalezieniem jej zaginionego brata. Drugą część fabuły stanowiły zaś jej wspomnienia, w których możemy poznać zdarzenia sprzed zaginięcia jej brata.
Lanoree miała znaleźć brata, który nie odznaczał się potencjałem do używania Mocy, ale za to miał obsesję związaną z opuszczeniem systemu i powrotem do innych części Galaktyki. Oczywiście, jego poszukiwania antycznego napędu pozwalającego podobno na taką podróż mogły zniszczyć cały system.
Jeżeli chodzi o postacie, to są one dość ciekawe, aczkolwiek nie ma też co się spodziewać bardzo rozbudowanych charakterów. Protagoniści są sympatyczni, postacie spod ciemnej gwiazdy nie są źli dla samej zabawy bycia złymi. Do tego czytelnik ma uczucie, że nie tylko on sam nie ma wszystkich danych o tym, co i dlaczego się dzieje, ale także postacie muszą odkrywać te sekrety i wcale nie jest powiedziane, że dostaną jednoznaczne odpowiedzi w ostatnim rozdziale.
Głowna fabuła jest mocno osadzona w tym, co znamy i lubimy w Gwiezdnych Wojnach. Są pościgi przez przestrzeń kosmiczną, podkradanie się do wrogich stanowisk, jest szukanie sojuszników i odpowiedzi w miejscach gdzie albo ciężko je znaleźć, albo niebezpiecznie jest w ogóle pytać. Nawet wizja Vadera się zaplątała. Za to nie ma pojedynków na miecze świetlne, Lordów Sithów i nieustannego boju Republiki z separatystami albo Imperium z Rebelią.
Wspomnienia bohaterki napakowane są wiedzą na temat rodzinnej planety, szkolenia Je'Daii, poszczególnych świątyń i niemożności porozumienia pomiędzy rodzieństwem, z których jedno jest utalentowane, drugie zaś nie.
Sięgnęłam po tę książkę z powodu tego, że opowiada ona o, że tak powiem, galaktycznej prehistorii. Zakon Jedi jeszcze nie istnieje, jest za to Zakon Je'Daii, którego członkowie posługują się obiema stronami Mocy i żyją w balansie z nimi. Coś jak Szarzy Jedi. Dlatego też sporą przyjedność sprawiło mi poznawanie świątynii na Tythonie, gdzie Zakon miał swoją siedzibę. Co do misji pokżyżowania planów grupce fanatyków podróży międzysystemowych - była w porządku, ale nie urywała głowy.
Czy polecam? W sumie tak - szczególnie jeżeli ktoś jest fanem filmów i chciałby sięgnąć po coś z Legend. To dobra lektura na zimowe wieczory, a do tego opowiada o czasach grubo przed znanymi nam z filmów wydarzeniami

(https://dywagacjenadherbata.blogspot.com/2018/11/311-swit-jedi-w-nicosc-tim-lebbon.html)

Świat Gwiezdnych Wojen jest wielki, większy niż galaktyka. Jest też o wiele starszy, niż by się mogło wydawać. Sięga tysiąclecia przed zdarzeniami znanymi nam z filmów. Część ze zdarzeń

Fabuła powieści podzielona jest na dwie części. Jedna podąża za losami naszeh bohaterki, Lanoree, przed którą postawiono dość skomplikowaną misję, która miała się wiązać między innymi ze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po poprzedniej pozycji, o której pisałam czy dziwi kogokolwiek, że sięgnęłam po książkę opatrzoną tym tytułem? I do tego napisaną przez kogoś o mocno azjatycko wyglądającym nazwisku?
Bohaterem niniejszej książki był prosty samuraj (szok, nie?), którego mamy okazję poznać jako zarządcę niewielkiej, biednej wioski. Jednak prędko, z powodu machinacji i politycznych zmian w jego kraju nasz bohater został zmuszony do opuszczenia swojej odludnej krainy. Jego feudalny pan jemu oraz paru innym samurajom powierzył ważne poselstwo, którego celem miało być nawiązanie nowych kanałów handlu z odległymi krajami zarządzanymi przez Hiszpanów. Podążamy więc za losami naszego samuraja, którego obowiązek i służba popchnęły do wyruszenia w nadspodziewanie daleką i edukacyjną podróż.
Historia osadzona jest w XVII wieku, do tego jest oparta na autentyczych wydarzeniach. Jest w niej sporo ciekawych elementów z obyczajowości, sposobu myślenia, kultury i życia codziennego zwykłych samurajów. W sumie to chyba największy plus tej książki.
Postacie są zróżnicowane, autor próbował uchwycić ich wielowymiarowość, pokazać ich cele i pragnienia, które popychały ich do czynienia takich, a nie innych decyzji. Dostaliśmy też przekrój podejść do obcokrajowców w osobach posłów - od nieco naiwnej fascynacji młodego samuraja, poprzed wnikliwą analizę nieco starszego posła aż do całkowitego odrzucenia innego. W tym wszystkim nasz własny samuraj starał się być obiektywny, aczkolwiek nie był nadmiernie przychylny Europejczykom.
Wielką częścią tej pozycji są rozważania na temat morlaności, dobra i zła oraz duszy. Dużą zaletą jest to, że możemy poznać postawy różnych osób, zarówno Japończyków, jak i Hiszpanów, wojowników i mnichów. Możemy też zobaczyć system wartości, który jest nam dobrze znany, z nieco innej perspektywy.
Myślę, że największym problemem, jaki miałam z tą pozycją, było to, że nie była odpowiedzią na to, czego szukałam. Po pierwsze autor bardzo prędko wyprowadził akcję powieści z Japonii, przez co jedynym źródłem wiedzy o kulturze tamtych czasów i rejonu świata była garstka mężczyzn, którzy byli skupieni na obserwowaniu i ocenianiu nowych miejsc i ludzi.
Po drugie nie miałam na celu wgłębiać się w całe to filozoficzno-moralistyczne rozważanie. Przez większość czasu w lecie, kiedy jest gorąco, jestem ledwo ciepła, skupianie się na tak poważnych tematach tylko mnie nużyło i nudziło. Ja tu pragnęłam więcej informacji.
Czy polecam? Nie czytelnikom szukającym łatwej i lekkiej lektury z wartką akcją i osadzonej w Japonii. Także młodsi czytelnicy powinni zaczekać zanim sięgną po tę pozycję.

(http://dywagacjenadherbata.blogspot.com/2018/07/309-samuraj-shusaku-endo.html)

Po poprzedniej pozycji, o której pisałam czy dziwi kogokolwiek, że sięgnęłam po książkę opatrzoną tym tytułem? I do tego napisaną przez kogoś o mocno azjatycko wyglądającym nazwisku?
Bohaterem niniejszej książki był prosty samuraj (szok, nie?), którego mamy okazję poznać jako zarządcę niewielkiej, biednej wioski. Jednak prędko, z powodu machinacji i politycznych zmian w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Biorąc pod uwagę, że ostatnio zabrałam się za zgłębianie w wolnej chwili rzeczy dotyczących Japonii w czasach dawno przeszłych, to nie jest jakoś wybitnie dziwne, że dorwałam się do tej pozycji. Ale żeby było wesoło byłam już po paru rozdziałach tej pozycji, kiedy została mi ona polecona jako książka, przy pisaniu której autor odrobił lekcje i nie robił riserczu ziemkiewiczowskiego.

Powieść podąża za losami angielskiego pilota, John Blackthorne'a, który był pilotem holenderskiego statku, który przepłynął Pacyfik i dostał się do Japonii na przełomie XVi i XVII wieku.
Historia opowiada o tym, jak nieszczęsny żeglarz znalazł się w kraju całkowicie obcym, nie mając żadnych sojuszników, nie znając języka ani kultury tubylców. Aby przestrwać wśród zwaśnionych i knujących między sobą panów feudalnych musiał nie tylko przyswoić sobie ich język i obyczaje, ale też wykazać się otwartością umysłu i chęcią nie tylko poznania, ale także zrozumienia i przejęcia ich filozofii i sposobu bycia. Przy okazji musiał też borykać się z Portugalskimi misjonarzami, którym nie w smak była obecność innowiercy na terenach, które uważali za swoją kolonię.
Ogromną zaletą tej pozycji jest dbałosć o szczegóły, jaką wykazał się autor. Nie tylko zarysował on różne elementy z codziennego życia marynarzy europejskich z tamtych czasów, w jego powieści jest cała masa informacji o tradycjach, zwyczajach i filozofii Japonii z okresu pierwszych kontaktów z Zachodem. Niezwyklą frajdę sprawiało mi porównywanie dwóch światopoglądów, które pzedstawił tu autor.
Dodatkową zaletą było to, że większość postaci nie była dwuwymiarowa i ciężko byłoby znaleźć kogoś, kto byłby tylko zły i wredny bez powodu. Było w powieści sporo osób, które wykazywały się bezwzględnością i okrucieństwem, ale można było zobaczyć, czym spowodowane są ich akcje. Wiele miejsca poświęcomo rozgrywkom politycznym, intrygom panów feudalnych próbujących powiększyć swoje wpływy. Także fakt, że do polityki pchali się misjonarze, część panów feudalnych była za nimi, a część chciała pozbyć się cudzoziemców i ich religii z kraju dodawały więcej intrygujących możliwości do tego, jak toczyły się losy nie tylko głównego bohatera, ale też kraju, w którym się znalazł.
Język powieści jest naprawdę dobry. Sporo w nim słów z języka japońskiego i pojęć, które mogą się komuś niezainteresowanemu Japonią wydać całkiem obce, ale nie jest tego aż tak dużo, że może to utrudniać odbiór. Za to tworzy to ciekawy efekt, kiedy czytelnik razem z bohaterem uczy się poszczególnych słówek i terminów. W książce jest sporo akcji, która jest poparta obrazowymi opisami, dużo też jest fragmentów z refleksjami naszgo pilota.
Czy polecam? Zdecydowanie. To dość długa książka, ale nie jest nudna, za to pełno w niej ciekawostek i intrygujących informacji. Jest to pozycja raczej dla nieco starszych odbiorców, ale na pewno godna przeczytania.

(http://dywagacjenadherbata.blogspot.com/2018/07/308-shogun-james-clavell.html)

Biorąc pod uwagę, że ostatnio zabrałam się za zgłębianie w wolnej chwili rzeczy dotyczących Japonii w czasach dawno przeszłych, to nie jest jakoś wybitnie dziwne, że dorwałam się do tej pozycji. Ale żeby było wesoło byłam już po paru rozdziałach tej pozycji, kiedy została mi ona polecona jako książka, przy pisaniu której autor odrobił lekcje i nie robił riserczu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czasami warto sięgnąć po autorów dawnych, których dzieła możemy poznawać przy wznowieniach, o których już mnóstwo się słyszało. Człowiek wie, na co się nacina i może zawczasu odłożyć książkę na półkę. Na tę powieść natknęłam się przypadkiem i przez pewien czas zastanawiałam się, czy na pewno chcę ją przeczytać. Jak widać - uznałam, że warto spróbować.
Powieść opowiada o losach jednego z pasażerów statku Chancellor, który płynął z Karoliny Południowej do Wielkiej Brytanii. A raczej: miał płynąć. Niestety, rejs nie należał ani do szczęśliwych, ani do podążających za planem, zaś pasażerowie i marynarze zdali sobie sprawę z tego, że przyjdzie im walczyć o życie na przestworze oceanu, gdzie, jak to mówią: do ludzi daleko, do Boga wysoko.
Książka jest utrzymana w stylu pamiętnika, w którym bohater prezentował nie tylko suche fakty, ale także swoje przemyślenia, obawy i nadzieje. Jest to dzieło napisane przystępnym językiem, choć zarazem sporo w nim słownictwa wskazującego na szeroką wiedzę autora w dziedzinie żeglugi morskiej. Czyta się te wpisy do dziennika bardzo przyjemnie, dzięki plastyczności opisów i realizmowi fabuły.
Pewnym minusem dla mnie było to, jak niekiedy bohater-narrator podchodził do postaci żeńskich, ale wydaje mi się, że jak na tamte czasy to i tak był on dość postępowy. Nie należy w powieści szukać zbyt głębokiego znaczenia czy nadmiernie skomplikowaych postaci, aczkolwiek jest parę zwrotów akcji. Jest to dość lekka przygodówka, chociaż jest sporo motywów, które co bardziej wrażliwych czytelników mogą przerazić.
Zdecydowanie polecam wiebicielom gatunku. Jest to zajmująca historia, w sam raz na letnie czytanie w pociągu albo na działce.

(http://dywagacjenadherbata.blogspot.com/2018/05/307-rozbitkowie-z-chancellora-juliusz.html)

Czasami warto sięgnąć po autorów dawnych, których dzieła możemy poznawać przy wznowieniach, o których już mnóstwo się słyszało. Człowiek wie, na co się nacina i może zawczasu odłożyć książkę na półkę. Na tę powieść natknęłam się przypadkiem i przez pewien czas zastanawiałam się, czy na pewno chcę ją przeczytać. Jak widać - uznałam, że warto spróbować.
Powieść opowiada o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wspaniała lektura dla każdego, kto lubi motywy folkloru japońskiego, trochę romansu, trochę bijatyki i stary dobry quest żeby pokonać Złego Bossa.


Poszukuję całej serii, po angielsku lub po polsku. Wymienię chętnie w stosunku 1 tom mangi za 2 książki.

Wspaniała lektura dla każdego, kto lubi motywy folkloru japońskiego, trochę romansu, trochę bijatyki i stary dobry quest żeby pokonać Złego Bossa.


Poszukuję całej serii, po angielsku lub po polsku. Wymienię chętnie w stosunku 1 tom mangi za 2 książki.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Kolejna książka z cyklu fantastyki z siwą brodą, tym razem jednak bohaterów nikt nie będzie siłą woli wystrzeliwał na Marsa. Ale za to znowu podażymy za bohaterem aż na Daleki Wschód, w okolice Indii.

W podróż na wschód wybrał się nasz bohater z powodu wygłasznia swoich przekonanń zbyt głośno w nieodpowiednim towarzystwie. Po spędzeniu pewnego czasi w domu szamana, nasz bohater podążył dalej na wschód, aż do Japonii, licząc, że stamąd będzie mu łatwiej wrócić do centralnej Europy. Niestety znów nie miał on szczęścia i jego statek uległ wypdkowi - a dokładnie wpłynął na minę. Jego łódź ratunkowa też nie miała szczęścia i koniec końców nasz dzielny Polak został rozbitkiem gdzieś w okolicach Indii.
Prędko okazało się, że rozbił się on na niezwykłej wyspie, gdzie istnało niezwykłe państwo, opisane dawno temu przez innego podróżnika bez farta. A może właśnie nasz bohater miał jednak sporo szzęścia, trafiakąc do Citta del Sole?
Z jednej strony mamy tu do czynienia z odkrywaniem odmiennej kultury, pełnej niezwykłości, zaskakującej zarówno bohatera, jak i czytelnika. Z drugiej strony po pewnym czasie ta utopijna kraina, a jeszcze bardziej zachwyt protagonisty zaczął mnie poważnie denerwować. Na szczęście pewne elementy i praktyki życia ludzi w odkrywanej przez siebie republice nie cieszyły się jego pełnym poparciem, ale większość czasu był zwyczajnie oczarowany. Oczywiście, było tak dlatego, że nasz bohater był zwykłym człowiekiem i jako taki był ułomną istotą skazaną na bycie egoistyczną. No, bo nasz dobry bohater, w ramach zachwycania się odkrywanym państwem i narodem, zakochał się - oczywiście - i nie do końca wyszło mu z jego ukochaną tak, jakby sobie tego życzył.
Jeżeli więc nie jesteście fanami książek, gdzie wychwalane są utopijne modele społeczeństwa możecie sobie tę pozycję odpuścić. Lud Citta del Sole we wszystkim był lepszy od ludzi i zazdrśnie strzegł swoich sekretów, bo głupi i krnąbrni ludzie by je źle wykorzystali. W sumie, ponieważ akcja książki rozgrywa się w okolicach pierwszej Wojny Światowej, nie dziwię się, że mocno uduchowieni obywatele Citta del Sole, żyjący w wyidealizowanym społeczeństwie tchnącym komunizmm, nie chcieli jakoś szczególnie oświecać żądnego krwi świata poza granicami swojego kraju.
Kiedy już jednak przebrniemy przez cały ten okołoutopijny bełkot możemy się skupi na czymś ciekawszym.amy tu interesującą koncepcję mediumizmu, postaci astralnych i tego, co takie twory mogłyby osiągnąć. W książce, którą przedstawiałam wam niedawno fakirzy mogli wysłać człowieka na Marsa, tu zaś uduchowione byty powstałe z mediów mogły latać, posługiwać się telepatią, jednym poiskiem usypiać całe armie i robić jedną maszynę do robienia wszystkiego.
Język powieści jest bardzo ładny, fabuła jest przedstawiona w dość przystępny sposób i tylko niekiedy peany na temat cudownej krainy nieco się dłużyły.
Czy polecam? W sumie jest to dość interesująca pozycja, aczkolwiek jeżeli poszukujecie czegoś z większą ilością akcji i sensowniejszym wątkiem romansowym, to chyba jednak warto szukać dalej.

(http://dywagacjenadherbata.blogspot.com/2018/04/306-miranda-antoni-lange.html#more)

Kolejna książka z cyklu fantastyki z siwą brodą, tym razem jednak bohaterów nikt nie będzie siłą woli wystrzeliwał na Marsa. Ale za to znowu podażymy za bohaterem aż na Daleki Wschód, w okolice Indii.

W podróż na wschód wybrał się nasz bohater z powodu wygłasznia swoich przekonanń zbyt głośno w nieodpowiednim towarzystwie. Po spędzeniu pewnego czasi w domu szamana, nasz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dorwałam serię starej SF, więc jeszcze przez kilka postów będę mówić o fantastyce naukowej, którą tworzono dekady temu.


Fabuła niniejszej książki opowiada o pewnej damie, która parała się działalnością charytatywną. Bohaterka przedstawiła czytelnikom list pewnego potrzebującego, po czym opowiedziała o pierwszej wizycie w jego pokoiku w jednej z kamienic.

Narratorka postanowiła podzielić się z czytelnikiem opowieścią o życiu Cezarego, od początku jego życia aż po starość. Opowiedziała o jego niezwykłej znajomości z człowiekiem, który posiadł niezwykłą maszynę, dzięki której mógł poznawać sekrety ludzi i odległą przeszłość.

Książka ma specyficzny styl, przez większą część poznajemy historię jako relację z drugiej ręki, bo protagonistka opisywała swoją rozmowę z potrzebującym człowiekiem, która miała miejsce rok wcześniej. Do tego zostajemy niejako tylko z tą opowieścią o losach pana Cezarego, nie dowiadujemy się, jak jego historia się skończy, nie poznajemy zbyt wielu faktów i postaci poza tą historią. Charakter i sposób myślenia protagonistki poznać możemy tylko poprzez jej stosunek to pana Cezarego i jego historii, nie poznajemy jej dziejów. Podobało mi się, że wraz z protagonistką pana Cezarego odwiedziła inna dama, o całkiem innym usposobieniu, więc mogliśmy obserwować dwa rodzaje reakcji na jego niezwykłą historię.

Język powieści jest przestarzały, ale uroczy i zrozumiały. Z drobnych opisów świata teraźniejszego tu i ówdzie możemy poznać jak wyglądało życie pewnej części miast polskich w tym okresie. Trudno jednak nie zauważyć, że często opisy są nieco zbyt liryczne. Oczywiście, elementy zamierzone jako szokujące czy straszne wcale takie nie są, ale myślę, że parę dekad temu mogły budzić dreszczyk niepokoju w czytelnikach.

Cały pomysł z lustrami jest dość ciekawy, ale było już tak wiele książek wykorzystujących ten motyw, ciężko znaleźć coś nowego, co nie przypomina dziesięciu innych dzieł. Tej powieści częściowo się to udało.

Czytało mi się to całkiem przyjemnie, polecam czytelnikom, którzy lubią różnego rodzaju opowieści niezwykłe.

(http://dywagacjenadherbata.blogspot.com/2018/03/305-zwierciadlana-zagadka-deotyma.html)

Dorwałam serię starej SF, więc jeszcze przez kilka postów będę mówić o fantastyce naukowej, którą tworzono dekady temu.


Fabuła niniejszej książki opowiada o pewnej damie, która parała się działalnością charytatywną. Bohaterka przedstawiła czytelnikom list pewnego potrzebującego, po czym opowiedziała o pierwszej wizycie w jego pokoiku w jednej z kamienic.

Narratorka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Stara SF potrafi być pociszna. Widzimy te wszystkie niezwykłe wynalazki, których istnienie dla nas jest tak oczywiste albo takie, o których wiemy, że nigdy nie będzie im dane istnieć, i zacieszamy nad tym, jak ludzie kiedyś myśleli o przyszłości. A zarazem mamy możliwość poznania tego, jak wizjonerzy dawni próbowali przewidzieć, jak potoczą się losy ludzkości.
Mars - kolejna kolorowa kropka, która poza Księżycem i paroma innymi ciałami niebieskimi, kusiła ludzi przez wieki swoimi tajemnicami, która mogła być światem zamieszkałym przez obcą rasę, od której człowiek będzie mógł się uczyć, lub którą przyjdzie mu edukować. Nic dziwnego, że wciąż żyją ludzie, którzy są święcie przekonani, że po Marsie biegają małe zielone ludziki latające w talerzach na zupę. Wielu pisarzy spoglądało ku Marsowi i podejmowało się opisu tamtejszego świata i ludu, jego spotkania z Ziemianami.
Fabuła niniejszej powieści podąża za losami Roberta, inżyniera francuskiego, który był zafascynowany Marsem i dzięki niezwykłej pomocy z nieco fantastycznego źródła zyskał okazję do przebycia drogi na Marsa
Zacznijmy od tego, że strasznie podobał mi się pomysł użycia siły woli w lotach kosmicznych. Model rakiety kosmicznej opisany w niniejszej książce jest rozbrajający, chociaż należy zauważyć, że autor dołożył wszelkich starań, by wetknąć prawa fizyki gdzie tylko mógł. Wynalazki Roberta wymyślone w trakcie jego pobytu w Indiach pozwalają czytelnikowi na poznanie tego, w jaki sposób o nowych odkryciach myśleli ludzie współcześni autorowi, jak widzieli ścieżkę rozwoju nauki.
Poza tym mamy też obszerny opis Marsa, zarazem podobnego do Ziemi, ale też szalenie odmiennego - zarówno jeżeli chodzi o faunę i florę, ale i o tubylców. Autor popuścił wodzy wyobraźni, ale nie odskoczył od znanych nam pojęć zbyt daleko, więc nikt nie będzie się czuł zagubiony.
Język, jakim została napisana książka, jest bardzo przyjemny w odbiorze. Plastyczne opisy są sporą zaletą, ciekawe dialogi i koncepcje prezentowane przez bohaterów nie pozwolą się nudzić. Co do samych bohaterów - niestety, nie mamy co liczyć na jakieś szczególnie wybijające się postacie, poza braminem, którego spotkał Robert w Indiach większość jest dość przewidywalna i, choć ciekawa, nie zapadła mi jakoś wybitnie w pamięć. Sam protagonista trochę za często ma szczęście, większość podjętych przez niego zadań wykonuje na piątkę, a zawodzi nie ze swojej winy. Za to postać narzeczonej Roberta, panny Alberty, była wyjątkowo postępowa, jak na tamte czasy - dziewczyna (oczywiście niezwykłej urody, ale nie można mieć wszystkiego) skutecznie zarządzała sporym majątkiem, była inteligentna i odważna, lojalna i uprzejma. Ani nie była mdlejącą panienką, ani żeńską wersją Rambo czy Konana.
Ogólnie bardzo podobała mi się ta powieść, nie należy doszukiwać się w niej głębokiego sensu życia, ale jest miłą, lekką lekturą. Jest przygoda, jest poznawanie nowego świata, jest kontakt z obcą cywilizacją i próba stawiania sobie nowych celów.

(http://dywagacjenadherbata.blogspot.com/2018/03/304-wiezien-na-marsie-gustave-le-rouge.html)

Stara SF potrafi być pociszna. Widzimy te wszystkie niezwykłe wynalazki, których istnienie dla nas jest tak oczywiste albo takie, o których wiemy, że nigdy nie będzie im dane istnieć, i zacieszamy nad tym, jak ludzie kiedyś myśleli o przyszłości. A zarazem mamy możliwość poznania tego, jak wizjonerzy dawni próbowali przewidzieć, jak potoczą się losy ludzkości.
Mars -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Autora cenię sobie od lat, więc kiedy pojawiła się możliwość zapoznania się z niniejszą pozycją postanowiłam się skusić. Poza tym, to tylko mikropowieść, a ja ostatnio bardzo się wciągnęłam w krótsze teksty.

Nasz bohater, człowiek pracujący dla Imperium Ziemskiego, rozpoczął tę opowieść jako więzień porwany z hotelu, w którym przebywał, i uprowadzony na statku kosmicznym poza granice Imperium.
Tam zaś jeniec stał się więźniem humanoidalnej rasy obcych, która planowała najechać Imperium celem złupienia go. Kapitan Flandry poddał się swojemu losowi z elastycznością człowieka, który wydawał się mieć na celu tylko własne dobro i bezpieczeństwo. Bez mrugnięcia okiem jął dzielić się z barbarzyńską, ale zaopatrzoną w pewne elementy technologii, rasą. Pomagał w każdym możliwym aspekcie planowania inwazji na Terrę.
Z jednej strony barbarzyńscy możnowładcy, którzy go schwytali, czerpali wielkie kopyści z jego rad i sugestii, z drugiej jednak nie byli przygotowani na interakcje z człowiekiem, do tego obdarzonym sprytem i inteligencją.
Jak już mówiłam, cenię sobie książki tego autora, bo świetnie pisze. Nie mam na myśli tylko płynnego języka, ale także to, że czytelnik nigdy się nie nudzi. Zwroty akcji, barwne postaci, niezwykłe miejsca i zdarzenia - to wszystko można znaleźć na kartach jego dzieł.
Polecam gorąco - zarówno starym wyjadaczom sf, jak i ludziom, którzy dopiero zaczynają przygodę z fantastyką naukową. To świetna pozycja na ostatnie tak zimne wieczory.

(http://dywagacjenadherbata.blogspot.com/2018/03/303-tygrysa-za-ogon-poul-anderson.html)

Autora cenię sobie od lat, więc kiedy pojawiła się możliwość zapoznania się z niniejszą pozycją postanowiłam się skusić. Poza tym, to tylko mikropowieść, a ja ostatnio bardzo się wciągnęłam w krótsze teksty.

Nasz bohater, człowiek pracujący dla Imperium Ziemskiego, rozpoczął tę opowieść jako więzień porwany z hotelu, w którym przebywał, i uprowadzony na statku kosmicznym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czasem mnie nachodzi na sf, jak wiecie. W ramach odskoczni od fantasy sięgnęłam po książkę, po której oczekiwałam, że będzie ciekawą przygodówką, gdzie bohaterowie musieli zmagać się z nieprzyjaznym krajobrazem, być może stawiać czoła niezwykłym tubylcom... Wiecie, taki książkowy odpowiednik filmów o Indianie Jonesie. Dostałam nie do końca to, czego oczekiwałam.
Historia podążała za kolejami losu pierwszej misji na satelitę Ziemi. Międzynarodowa grupa specjalistów miała dotrzeć do powierzchni Księżyca i przemierzyć widoczną jego stronę. Celem miało być dotarcie na ciemną stronę Księżyca i zbadanie jej - naukowcy podejrzewali, że mogło tam istnieć życie i że była tam zdatna do oddychania atmosfera. Niestety, od samego początku misja nie przebiegała wedle planu.
Powieść jest napisana jako pamiętnik jednego z członków załogi - dzięki czemu czytelnik może zapoznawać się nie tylko z faktami, ale też zyskuje możliwość poznania myśli, opinii i uczuć bohatera powieści.
Pierwsza część jest relacją z podróży poprzez puste i monotonne przestrzenie jasnej strony Księżyca, gdzie bohaterowie byli zmuszeni do spędzania czasu zamknięci w niewielkim wozie, niezdolni do skontaktowania się z Ziemią i walczący każdego dnia z przeciwnościami losu. W drugiej części możemy zapoznać się z ich losami po dotarciu do bieguna, z ich odkryciami i perypetiami życia w grupie.
Autor opisał niezwykły świat, najpierw pokazując nieprzychylną jasną stronę, gdzie człowieka czekać mogła tylko śmierć, potem zaś popuścił wodzy wyobraźni, zapełniając stronę ciemną fantastycznymi roślinami i stworzeniami.
Wyznam szczerze, że po skończeniu powieści, pierwsze zdanie, jakie przyszło mi do głowy brzmiało: „Ależ to było depresyjne”. Nieuchronność śmierci, brak dobrych wyjść z sytuacji, złe przypadki i nieszczęśliwi ludzie skazani na wygnanie na własne życzenie - to wszystko opisane z punktu widzenia człowieka, który musiał patrzeć na ukochaną osobę cierpiącą z ręki przyjaciela, na potomstwo pierwszej załogi próbujące wieść życie w środowisku, gdzie człowieka być nie powinno. A wszystko to podlane hojnie tęsknotą za rodzinną planetą, która jest poza zasięgiem.
Jedyną nieco rozweselającą rzeczą w tej powieści jest język. Książki sf lubią się starzeć, bo technika idzie do przodu, ale też i słownictwo się zmienia. To, jak autor opisywał rzeczy i zdarzenia, jakie nazwy nosiły przyrządy wykorzystywane przez bohaterów, jak pewne informacje nie były zgodne ze współczesnym stanem wiedzy - to potrafiło czasami tworzyć zabawne sformułowania lub sytuacje, których normalnie nigdy by nie było.
Czy polecam? W sumie jest to dość dobra powieść, tylko tak bardzo pesymistyczna i melancholijna...

(http://dywagacjenadherbata.blogspot.com/2018/02/302-na-srebrnym-globie-jerzy-zuawski.html)

Czasem mnie nachodzi na sf, jak wiecie. W ramach odskoczni od fantasy sięgnęłam po książkę, po której oczekiwałam, że będzie ciekawą przygodówką, gdzie bohaterowie musieli zmagać się z nieprzyjaznym krajobrazem, być może stawiać czoła niezwykłym tubylcom... Wiecie, taki książkowy odpowiednik filmów o Indianie Jonesie. Dostałam nie do końca to, czego oczekiwałam.
Historia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Grudzień był dla mnie miesiącem sf, więc przez jakiś czas będę pisać o tym gatunku.

Opowieść podąża za losami małej myszy, której przeznaczeniem było coś więcej, niż podkradanie sera. Dzięki przemyślności pewnego naukowca zwyczajny gryzoń został atronautą i poznał rzeczy dotąd zakryte przed mieszkańcami Ziemi.
To bardzo przyjemna opowieść, w sam raz na chlodne deszcze, które ostatnio psują pogodę. Język jest bardzo przyjemny w odbiorze, a cała fabuła tchnie humorem i naprawdę poprawia samopoczucie czytelnika.
Nie jest to długie dzieło, fabuła nie jest nazbyt skomplikowana, ale jest bardzo zgrabną historią, która ucieszy każdego odbiorcę. Polecam gorąco nie tylko starszym, ale i młodszym czytelnikom.

(http://dywagacjenadherbata.blogspot.com/2018/01/301-astro-mysz-fredric-brown.html)

Grudzień był dla mnie miesiącem sf, więc przez jakiś czas będę pisać o tym gatunku.

Opowieść podąża za losami małej myszy, której przeznaczeniem było coś więcej, niż podkradanie sera. Dzięki przemyślności pewnego naukowca zwyczajny gryzoń został atronautą i poznał rzeczy dotąd zakryte przed mieszkańcami Ziemi.
To bardzo przyjemna opowieść, w sam raz na chlodne deszcze,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest taka grupa książek, które czytam ze specyficzną gamą uczuć - niby autor przekonywująco pisze, argumentuje swoje tezy i mówi z przekonaniem, ale wciąż mu nie dowierzam. Jest też taka grupa książek, które są stare, a mówią o planach i nadziejach na przyszłość, która dla mnie jest teraźniejszością - ciekawie jest porównywać te nadzieje z rzeczywistością.

Niniejsza książka mieści się w obu tych kategoriach.
Autor sporo miejsca poświęcił zapewnianiu nas o kontaktach z UFO, przytaczał też ciekawe fragmenty rozmów astronautów z NASA, wiele miejsca poświęcił też teorii twierdzącej, że w rozwój człowieka ingerowali kosmici.

Silną stroną książki jest bardzo ładny język, dość prosty, aby mógł go zrozumieć laik,ale wprowadzający też różnorakie terminy. Czyta się tę pozycję z niezwykłą przyjemnością - nie każda książka napisana w naszych czasach może się pochwalić taką ładną polszczyzną. Autor nie próbował atakować przeciwników przedstawianych przez siebie tez, ale starał się popierać je wybranymi przez siebie przykładami. Mówi o UFO i jego wpływie na rozwój życia na Ziemi z takim przekonaniem, że chwilami ma się wrażenie, że czyta się jakieś SF, gdzie faktycznie kontakty z innymi mieszkańcami kosmosu to rzecz ogólnie znana, a przyznanie się do kontaktów z UFO nie jest uznawane za pomieszanie zmysłów. Rozkoszna książka, niezależnie, czy będziecie ją traktować jako popularno-naukową, komedię czy cokolwiek innego. Auror przytaczał argumenty za swoimi tezami nie tylko z dziedziny lotów w kosmos, ale i z historii, geogragii, biologii i innych nauk.
Jest to zdecydowanie pozycja, którą warto przejrzeć, jeżeli jest się wyznawcą teorii ingerencji i kontaktów ludzi z kosmitami. Ja sama nie jestem znawcą, ale domyślam się, że po tylu latach jest nieco przedawniona, ale pokazuje nam, jak wyglądał stan tej dziedziny w Polsce pod koniec PRL.
Polcam, bo niezależnie od nastawienia do kosmitów czyta się tę pozycję z wielką przyjemnością. No i można się nieco pośmiać nad niektórymi przestarzałymi informacjami.

(http://dywagacjenadherbata.blogspot.com/2017/12/299-my-z-kosmosu-arnold-mostowicz.html)

Jest taka grupa książek, które czytam ze specyficzną gamą uczuć - niby autor przekonywująco pisze, argumentuje swoje tezy i mówi z przekonaniem, ale wciąż mu nie dowierzam. Jest też taka grupa książek, które są stare, a mówią o planach i nadziejach na przyszłość, która dla mnie jest teraźniejszością - ciekawie jest porównywać te nadzieje z rzeczywistością.

Niniejsza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatnimi czasy siedziałam głównie w fikach, ciężko było mi znaleźć książkę, która wciągnęłaby mnie na tyle, bym chciała o niej pisać. Jednak udało mi się natrafić na niniejszą pozycję.

W sumie zabierając się za tę książkę spodziewałam się SF, innych planet i dziwnych ras je zamieszkujących. Już na pierwszych kartach książki okazało się, że nieco się przeliczyłam.
Czytelnik poznaje świat, który jest bardzo bliski naszym realiom - z tym, że w całkiem nieodległej historii - w trakcie wojny - Ziemia została zaatakowana przez kosmitów. Biedni kosmici nie bardzo wiedzieli na początku, czemu ludzie jakoś szczególnie się nie przejęli inwazją, zajęci walką pomiędzy poszczególnymi państwami i zakładający, że kosmiczna broń należy do arsenału wrogiej strony. Kosmici postanowili więc sprawę rozwiązać bombami.
I - jak zawsze w takich momentach słyszę w głowie piosenkę Pogrom Zespołu Reprezentacyjnego - zaczął się cyrk.
Fabuła podąża za losami Mirka Kutrzeby, człowieka, który sporo w życiu przeszedł i ma mroczną towarzyszkę, z którą dzieli żądzę zemsty. Nasz bohater podjął się prowadzenia misji, do której musiał zebrać ekipę specyficznych pomocników i udać się w daleką podróż zleconą przez bogatego kosmitę zamieszkującego w Krakowie.
Autor poświęca sporo miejsca zarysowaniu świata i jego reguł. Zwykle dowiadujemy się o różnych rzeczach z dialogów, ale jest też sporo partii opisowych, co pozwala poznać różne aspekty życia i techniki. Jednak nie da się tego ukryć, jest tego sporo. Ma to swoje wady - całą masę danych do przyswojenia i zapamiętaia - ale też sporo zalet, bo poznawanie świata i porównywanie go z realnym jest niezłą zabawą.
Dużą pomocą w tym jest język, jakim książka została napisana. Jest zabawny i nie stwarza problemów z przyswajaniem opisów. Tworzy specyficzną atmosferę. Autor nie bał się mieszać różnych motywów, sięgać po mity i legendy z najróżniejszych rejonów, nie lękał się też odstępować od znanych nam definicji - dzięki czemu stworzył barwny i różnorodny opis świata i istot w nim żyjacych, ich zwyczajów i tego, jak na siebie wpływają. Warto też zwrócić uwagę na to, jak budował postacie i jak zmiany spowodowane użyciem mitbomb wpłynęły na poszczególnych bohaterów. Dodatkowym walorem są polskie realia tego świata, co starza poczucie swojskości, pomimo wszystkich niezwykłości.
Ogólnie jeżeli miałabym podsumować tę książkę to jest ona trochę jak sałatka wielowarzywna - trochę tego, trochę tamtego, wszystko dobre, a razem wyśmienite (sorry, piszę przed śniadaniem...). Powieść nie tylko kusi questem, którego nie powstydziłyby się filmy o Indiana Jonesie, ale też możliwością poznania alternatywnej rzeczywistości, niezwykłego świata pełnego cudów i tajemnic, które możemy odkrywać razem z bohaterami. Polecam gorąco.

(http://dywagacjenadherbata.blogspot.com/2017/12/298-pokoj-swiatow-pawe-majka.html)

Ostatnimi czasy siedziałam głównie w fikach, ciężko było mi znaleźć książkę, która wciągnęłaby mnie na tyle, bym chciała o niej pisać. Jednak udało mi się natrafić na niniejszą pozycję.

W sumie zabierając się za tę książkę spodziewałam się SF, innych planet i dziwnych ras je zamieszkujących. Już na pierwszych kartach książki okazało się, że nieco się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wyprawy do Chin ciąg dalszy. I tym razem dzięki powieści amerykańskiej noblistki miałam okazję znaleźć się w Kraju Środka, choć w czasie nieco bliższym wspólczesności.

Niniejsza powieść to historia młodej dziewczyny, która została wychowana w tradycyjnej rodzinie i nauczona wszystkiego, co powinna umieć żona Chińczyka. Jedkaże jej małżonek nie był aż tak wielkim zwolennikiem tradycji - po studiach na Zachodzie młody medyk chętnie porzucal te części kultury przodków, które uznawał za bezzasadne lub szkodliwe.
Nasza bohaterka musiała więc odnaleźć swą drogę pomiędzy wpojonymi naukami, a przesiąkającą do Chin kulturą Zachodu.
Ta powieść nie tyle skupia się na akcji, co na psychice i przemianie sposobu myślenia młodej inteligentnej kobiety. Skupia się na tym, jak może zmienić się sposób postrzegania osoby, która odkrywa, jak błędne mogą być założenia, według których żyli jej przodkowie. A to wszystko dzieje się na tle przemian w obyczajowości wielu innych młodych ludzi. Konflikt pokoleń, pragnienie podążania za własnymi wartościami i życia wolnego od zabobonów zostały tu świetnie zarysowane na podstawie jednej rodziny.
Narratorem jest tytuowa Chinka, która opowiada czytelnikowi swoją historię. Tworzy to atmosferę intymego zwierzenia, szczerego i prostego, a zarazem pełnego niuansów kultorowych, o których wielu ludzi z Zachodu nie miałoby pojęcia.
To bardzo dobra lektura, w sam raz na długie zimne wieczory. Każdy, kto lubi książki tyczące się zmiany wartości bohatera, przemian społecznych i zrywania z przesądami.

(http://dywagacjenadherbata.blogspot.com/2017/03/295-spowiedz-chinki-pearl-s-buck.html)

Wyprawy do Chin ciąg dalszy. I tym razem dzięki powieści amerykańskiej noblistki miałam okazję znaleźć się w Kraju Środka, choć w czasie nieco bliższym wspólczesności.

Niniejsza powieść to historia młodej dziewczyny, która została wychowana w tradycyjnej rodzinie i nauczona wszystkiego, co powinna umieć żona Chińczyka. Jedkaże jej małżonek nie był aż tak wielkim...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Trzynaście kotów Ewa Białołęcka, Eugeniusz Dębski, Jacek Dukaj, Piotr Goraj, Włodzimierz Kalicki, Tomasz Kołodziejczak, Konrad T. Lewandowski, Andrzej Sapkowski, Marcin Wolski, Maciej Żerdziński, Andrzej Zimniak, Iwona Żółtowska
Ocena 6,6
Trzynaście kotów Ewa Białołęcka, Eug...

Na półkach:

Problem z antologiami jest taki, że zwykle zna się autora lub dwóch, słyszało o kolejnych trzech, a reszta to tylko nazwiska, do których nie zawsze można dopasować światy, które opisali. Istnieje poważne ryzyko, że część z opowiadań w antologii będzie nudzić, albo stylktoregoś z pisarzy nie podejdzie czytelnikowi.
Ale koty.
Aż trzynaście.
Więc może jednak warto spróbować?

Koty to tajemnicze i fascynujące istoty, kapryśne, często złośliwe, ale kochane przez wielu ludzi. Historia ich współżycia z ludźmu jest długa i burzliwa. Były czczone jak bóstwa i nienawidzone jak demony, teraz zaś są symbolem niezależności, tajemnicy i zwinności. Istnieje mnóstwo legend i opowieści o tych zwierzętach i ich właścicielach. Często pisarze sięgają po motyw kota, by ubogacić swe historie. A czasami razem piszą opowiadania, by zaprezentować czytelnikom kilka wcieleń kota.
Z opowiadań w tej antologii na pochwałę zasłużyło opowiadanie o dwóch kotkach, które trzymało nastrój do samego końca i zostawiło mnie z masą pytań i chęcią na sequel.
Ponieważ kot w początkowej części nieco nużyło, bo bohaterowie wdali się w dłuższy dialog najeżony terminologią, ale wyznam szczerze, że zafascynowała mnie historia chlopca postrzegającego koty jako przyczynę rzeczy.
Kot typu Stealth było świetnym opowiadaniem, balansującym często na granicy absurdu.
Złote popołudnie to jedyne opowiadanie, które znałam już wcześniej. Ale ponieważ mam ostatnio fazę na Kota z Cheshire przeczytałam z radością jeszcz raz.
Reszta opowiadań, poza Muzykantami (które to opowiadanie Sapkowskiego spoza cyklu wiedźmińskiego bardzo lubię, prawie na równi z Tandaradei! i Złotym popołudniem) jeszcze, nie wypadła w moich oczach aż tak dobrze. Cóż - to właśnie jest problem antologii, różni autorzy mają odmienny styl pisania i to często prowadzi do tego, że ciężko jest znaleźć zbiór, którego wszystkie opowiadania przypadają czytelnikowi do gustu.
Mimo to, a może właśnie dlatego, polecam tę książkę. Warto eksplorować, sprawdzać, czy dany autor nam się spodoba. Poza tym w każdym opowiadaniu jest jakiś kot, a gdzie kot, tam i okejka.

(http://dywagacjenadherbata.blogspot.com/2017/02/294-trzynascie-kotow-antologia.htmll)

Problem z antologiami jest taki, że zwykle zna się autora lub dwóch, słyszało o kolejnych trzech, a reszta to tylko nazwiska, do których nie zawsze można dopasować światy, które opisali. Istnieje poważne ryzyko, że część z opowiadań w antologii będzie nudzić, albo stylktoregoś z pisarzy nie podejdzie czytelnikowi.
Ale koty.
Aż trzynaście.
Więc może jednak warto...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatnio mocno skręciłam na wschód, nie tylko w wyborach rzeczy do oglądania, ale także tych do czytania. Poza tym powieści historyczne i opisujące obyczajowość i folklor Dalekiego Wschodu zawsze mnie ciekawiły. Co prawda bardziej interesuję się Japonią, ale Chiny także są fascynujące.

Książka jest opowieścią o jednej z chińskich cesarzowych. Zaczęła się w dniu, kiedy młoda Orchidea została wybrana, by podążyć do pałacu i zostać jedna z cesarskich konkubin. Młoda, piękna i ambitna prędko zrozumiała, jak wielką wartość ma wiedza i zaczęła się uczyć wszystkiego, czego tylko mogła jako jedna z konkubin cesarza. Dla władzy i z poczucia obowiązku porzuciła swoje marzenia o małżeństwie z ukochanym i narzuciła sobie surową dyscyplinę. Próbowała posłusznie wypełniać swe powinności.
Jej życie zmieniło się, kiedy spędziła noc z cesarzem i zdobyła jego miłość. Sama jednak odkryła, że Syn Niebios był tylko człowiekiem, do tego niezbyt urodziwym i raczej rozpuszczonym. Potem zaś stała się matką następcy tronu, co tylko postawiło ją w bardziej niebezpiecznej sytuacji, bo samym faktem posiadania wpływu na cesarza i urodzenia syna naraziła się wielu osobom ze dworu.
Sytuację pogarszały jeszcze napięte stosunki z państwami Europy i Ameryki. Różnice kulturowe i społeczne, a także pragnienie zachowania starego porządku życia miały doprowadzić do wielu utarczek i bitew pomiędzy tymi dwoma obozami.
Tz'u Si, bo tak miała na imię nasza bohaterka, odznaczała się nie tylko niezwykłą urodą, ale też intelektem i silną wolą. Jej pragnienie poznawania nowych rzeczy, artystyczny duch i chęć przywrócenia Chinom ich dawnej świetności - te jej cechy sprawiły, że polubiłam ją dość. Wszystkie postacie opisane w książce miały zarówno dobre jak i złe cechy, ich motywacje były logiczne, charakterystyka też była dobrze opisana.
Akcję balansowały opisy nie tylko lokacji, ale też emocji i myśli Tz'u Si - nie przeważały one jednak nad czynami poszczególnych postaci w powieści. Świadomość tego, że ludzie i zdarzenia z tej powieści, były realne, sprawia, że ich zmagania z przeciwnościami życia nabierają innego znaczenia - na kartach tej powieści ożywają imiona z podręczników historii, nabierają trójwymiarowości i charakteru. Za to cenimy sobie powieści historyczne, za możliwość zobaczenia w postaciach historycznych prawdziwych ludzi.
Poza postaciami warto zwrócić uwagę na tło obyczajowe, na sposób myślenia Tz'u Si i jej współczesnych. Nie dość, że możemy obserwować zmiany zachodzącce w ich zachowaniu i sposobie myślenia, ale też jak odmienna od naszej kultura ich kształtowała.
Także styl pisania jest dobry - nie nuży, ale też czytelnik nie jest porwany przez akcję. Ma czas na przyswojenie sobie treści.
Ogólnie polecam tę powieść fanom tego gatunku i ludziom, którzy fascynują się kulturą Dalekiego Wschodu. To mila lektura na zimowe wieczory.

(http://dywagacjenadherbata.blogspot.com/2017/02/293-cesarzowa-pearl-s-buck.htmll)

Ostatnio mocno skręciłam na wschód, nie tylko w wyborach rzeczy do oglądania, ale także tych do czytania. Poza tym powieści historyczne i opisujące obyczajowość i folklor Dalekiego Wschodu zawsze mnie ciekawiły. Co prawda bardziej interesuję się Japonią, ale Chiny także są fascynujące.

Książka jest opowieścią o jednej z chińskich cesarzowych. Zaczęła się w dniu, kiedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Był sobie samotnik, wagabunda znajdujący radość w podróżowaniu tu i tam, obcowaniu z przyrodą i niezależności. Zajmował się swoimi sprawami, chodził na questy, zbierał niezwykłe artefakty - do dnia, kiedy zobaczył dym wznoszący się ku niebu zza wzgórza i poszedł rzecz sprawdzić.
Znalazł wioskę spaloną do szczętu, wszystkie znaki na niebie i ziemi (a szczególnie w pogożelisku kościółka) sugerowały, że mieszkańcy sioła spalili się ze swą wioską. Narrativum ocaliło tylko jednego człowieka, prostolinijnego i dobrodusznego. Razem z nim Barnim postanowił rozwikłać zagadkę zniszczenia wioski.
Pomysł na stworzenie bohatera, który zbierałby pamiątki przeszłości dla bogaczy jest bardzo ciekawy. Już sama profesja mówi nam nieco o Barnimie i jego charakterze. Pondato otwiera masę możliwości i ciekawych lokacji, do których Barnima mogą zaprowadzić jego podróże. Wędrowiec może nie tylko odkrywać co dzień nowe miejsca i artefakty, ale też spotykać nietuzinkowych ludzi, obserwować różne społeczności. Niestety, musi też liczyć się z podejrzliwością tubylców i ich niechęcią przesądnych ludzi o raczej waskich horyzontach.
Wiem, że narracja prowadzona z punktu widzenia bohatera, nie jest łatwa do napisania w taki sposób, by czytelnikowi było ją dobrze odbierać. Z jednej strony pozwala nam to na wgląd w psychikę i myśli postaci, na obserwowanie świata jej oczami, ale z drugiej może prowadzić do konfuzji - nikt przecież sobie w głowie nie tłumaczy rzeczy oczywistych w danym świecie. Autorowi udało się dobrze poprowadzić narrację, poza tym zafundował nam możliwość poznawania świata z kilku różnych punktów widzenia - już samo ich porównywanie dostarczyć może funu.
Fabuła może zdawac się niezbyt skomplikowana, ale pamiętać należy, że książka jest dopiero pierwszą z cyklu, ma nam także przybliżyć świat, w którym po załamaniu się gospodarki ludzie musieli sobie radzić tak, jak mogli. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach poszerzony zostanie nie tylko znany czytelnikowi obszar świata, ale też dowiemy się nieco więcej o jego historii - chociażby o tym, jak doszło do krachu finansowego, jak wyglądał on przed tym feralnym dniem, jak żyli i myśleli ludzie z innych części tego universum - w końcu tutaj mamy dość nieduży obszar wzgórz i wiosek między nimi położonych. Ponadto liczę na więcej informacji o Barnimie i jego wcześniejszych przygodach - jeżeli nie w kolejnych powieściach, to chociaż w opowiadaniu lub dwóch.
Opisówka niekiedy mi się dłużyła, ale doceniam to, że nie przytłaczała akcji. Fajnie ją uzupełniają, a czytelnik może sobie z detalami namalować obraz tego co i gdzie się dzieje. Czułam się nieco tak jakbym czytała coś Tolkiena, szczególnie gdy obiektem opisu była przyroda. Zasadnoczo jest to zaleta, bo dobry opis to rzadkość, szczególnie w książce debiutanckiej, ale ja mam ostatnio problemy z koncentracją, więc przy dłuższych opisach nieco sie wykruszałam. Na szczęście język jest dobry, a powieść czyta się lekko.
Muszę przyznać, że moją pierwszą myślą w chwili, gdy wzięłam książkę do ręki było „Łał”. Estetyka okładki i ilustracji przemawiają do mnie całkowicie, książka prezentuje się tajemniczo i mrocznie. Czyli tak jak lubię. Do tego wydawca dorzucił do paczki list i opowiadanie Barnim. Kamienie w okładce pasującej do powieści. Ja wiem, że opowiadanie można sobie ściągnąć za darmo z netu, ale wersja papierowa przemawia do moje bibliofilskiej natury. Jakby wydawca wiedział, że kocham rzeczy, które do siebie pasują na półce:D. Zdecydowanie marka zapadnie mi w pamięć i będę teraz szukać ich innych publikacji w księgarniach.
Mam coraz lepsze zdanie o crowdfundingu - to już kolejny raz coś fajnego może powstać dzięki temu, że naród daje coś od siebie. Dla nas, odbiorców, to odmówienie sobie jakichś słodyczy albo innego drobiazgu, a dzięki temu pomagamy ludziom utalentowanym zrobić coś świetnego. Będę teraz śledzić karierę autora i liczę, że moja przygoda z jego książkami jeszcze nie dobiegła kobca.
Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się po tej książce tego, co dostałam. Jestem mile zaskoczona, bo dostałam kawał dobrej fantastyki z ciekawymi, zróżnicowanymi postaciami, interesującym światem i dobrą narracją. Teraz nic, tylko czekać na dalsze powieści i opowiadania ze świata Barnima. Wam zaś polecam tę pozycję oraz powiązane z nią opowiadanie - ono jeszcze przede mną.

(http://dywagacjenadherbata.blogspot.com/2017/01/289-barnim-ogien-bernard-berg.html)

Był sobie samotnik, wagabunda znajdujący radość w podróżowaniu tu i tam, obcowaniu z przyrodą i niezależności. Zajmował się swoimi sprawami, chodził na questy, zbierał niezwykłe artefakty - do dnia, kiedy zobaczył dym wznoszący się ku niebu zza wzgórza i poszedł rzecz sprawdzić.
Znalazł wioskę spaloną do szczętu, wszystkie znaki na niebie i ziemi (a szczególnie w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Akcja oczywiście osadzona jest w przyszłości. I mówiąc o przyszłości nie mam na myśli bliskiej, lecz bardzo daleką przyszłość. Taką, gdzie ludzie już dawno opuścili Ziemię, nie tylko skontaktowali się z innymi rozumnymi rasami galaktyki, ale też stworzyli Federację, dzięki której poszczególne rasy mogły jakoś współistnieć i współpracować.
W takich czasach oczywiście pojawiła się też potrzeba kompleksowej pomocy medycznej dla przedstawicieli tej mieszanki rasowej i kulturowej. Temu celowi miał służyć tytułowy szpital - wielka, złożona konstrukcja, przy której Gwiazda Śmierci mogłaby się schować i pisać emo posty na Twitterze. Placówka medyczna miała nie tylko posiadać zaawansowany sprzęt, niezwykłej klasy personel, ale też sektory przygotowane na przyjmowanie i leczenie jednostek różnych ras i typów oraz zaopatrzone w atmosferę i sztuczne ciążenie naśladujące środowisko naturalne poszczególnych obywateli. Fabuła książki podąża za loami personelu szpitala - od technika pracującego w trakcie skąłdania szpitala do kupy, po młodego lekarza, który wolał pracować z obcymi formami życia bardziej niż z ludźmi.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to bajeczna wręcz różonorodność nie tylko wśród pacjentów, ale też medyków. Pomiędzy ludźmi i humanoidami można było na kartach tej książki odnaleźć stworzenia podobne do pająków, słoni z mackami, a nawet pączków z dziurką. Każda ze spotykanych ras miała inne preferencje dotyczące ciążenia i składu atmosfery, typowe zachowania i sposób komunikacji. Samo poznawanie świata stworzonego przez autora było przygodą.
Poza tym przy tak różnorodnej grupie same relacje między osobnikami były fascynujące do obserwowania, a autorowi udało się całkiem interesująco zarysować poszczególne postacie i ich relacje, uprzedzenia i sympatie.
Przyznam szczerze, że przy takiej ilości nowych pojęć i istot, a także z powodu tego, że akcja działa się w szpitalu, trochę bałam się, że pogubię się w terminach. Na szczęście nie były one tak straszne, jak się obawiałam, że będą. Muszę szczerze wyznać, że język powieści był bardzo płynny, dość łatwo przyswajalny i jasny. Świetnie się czytało, ciężko było się oderwać od kolejnych rozdziałów.
Podsumowując - ta powieść spotkała się z moją wielką aprobatą. Przerosła moje oczekiwania, okazała się być bardzo przyjemną lekturą. Polecam każdemu, kto zaczyna przygodę z SF, albo po prostu lubi od czasu do czasu poczytać jakąś futurystykę.

(http://dywagacjenadherbata.blogspot.com/2016/12/279-szpital-kosmiczny-james-white.html#more)

Akcja oczywiście osadzona jest w przyszłości. I mówiąc o przyszłości nie mam na myśli bliskiej, lecz bardzo daleką przyszłość. Taką, gdzie ludzie już dawno opuścili Ziemię, nie tylko skontaktowali się z innymi rozumnymi rasami galaktyki, ale też stworzyli Federację, dzięki której poszczególne rasy mogły jakoś współistnieć i współpracować.
W takich czasach oczywiście...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Każdy, kto przeczytał początek tej książki, doskonale pojmuje dlaczego zabrałam się za tę książkę - zaczęło się smokami, a taki wstęp zawsze kradnie uwagę Alannady. Poza tym wszyscy już wiedzą, że proza Pratchetta

W Ankh-Morpork wcale nie działo się gorzej ani lepiej, niż zazwyczaj. Największe miasto Dysku nie spodziewało się jednak, że szykują się wielkie zmiany. Spotkanie jednego z wielu tajnych stowarzyszeń, wykradziona księga, niepokój w Bibliotece Niewidocznego Uniwersytetu, a w końcu charakterystyczne sylwetki ludzkie jako cienie na ścianach - oto byly znaki nadchodzącego kataklizmu.
Straż Nocna z Vimesem na czele stanęła przed zagadką, która sprawiała, że włos jeżył się na karku, a patrolowanie ulic Ankh-Morpork stało się jeszcze bardziej niebezpieczne. Zaś rozwiązanie zagadki miao być tak nieprawdopodobne, że aż niemożliwe. A wiecie, jak to mówią o rzeczach niemożliwych - szansa jedna na milion sprawdza się w dziewięciu przypadkach na dziesięć. Co stanie się z miastem, kiedy spełni się pragnienie przywódcy tajnego stowarzyszenia? Gdzie poniosą Vimesa jego stopy? Co drzemie w labiryncie L-przestrzeni?
Na te i wiele innych pytań odpowiedzi musicie znaleźć sami. Książka Pratchetta to zawsze świetna lektura. Autor ma lekki styl, humorystyczne podejście do wielu spraw i charakteryzuje się ogromną kreatywnością. Dysk zaskakuje, ale też często pokazuje nasz własny świat w krzywym zwierciadle.
Świetna książka. Gorąco polecam. Ma smoki.

(http://dywagacjenadherbata.blogspot.com/2013/01/180-straz-straz-terry-pratchett.html)

Każdy, kto przeczytał początek tej książki, doskonale pojmuje dlaczego zabrałam się za tę książkę - zaczęło się smokami, a taki wstęp zawsze kradnie uwagę Alannady. Poza tym wszyscy już wiedzą, że proza Pratchetta

W Ankh-Morpork wcale nie działo się gorzej ani lepiej, niż zazwyczaj. Największe miasto Dysku nie spodziewało się jednak, że szykują się wielkie zmiany....

więcej Pokaż mimo to