-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać246
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
Jeśli czytaliście książki autorki, na pewno doskonale zdajecie sobie sprawę, że autorka „umie w emocje”. Choć niejedna jej książka już za mną, w dalszym ciągu jestem pod wrażeniem tego, w jaki sposób tworzy swoje historie. „Rebel” to trzeci i zarazem ostatni tom serii „Renegaci” Rebekki Yaross, która bez wątpienia skradła całe moje serce. I choć myślałam, że nic nie przebije „Novy”, tak już po kilku rozdziałach tej powieści czułam, że to się może zmienić. Teraz, kiedy jestem już po lekturze śmiało mogę powiedzieć, że historia Rebel i Cruza jest najlepszą z całej serii i najbardziej zapadnie mi w pamięci.
Jeśli lubicie romanse z motywem zakazanej relacji – koniecznie powinniście sięgnąć po tę książkę. Mamy tu motyw wykładowca x studentka, a pierwsze spotkanie bohaterów zdecydowanie należy do tych bardzo „intensywnych”, tym samym dając nam przedsmak tego, co nas czeka między stronami powieści. Historia Rebel i Cruza jest pełna napięcia i elektryzującej chemii, a przy tym wraz z upływem fabuły łatwo dostrzec głęboką więź, jaka ich łączy. Oboje tylko z pozoru są pewni siebie, w głębi jednak pełni są wątpliwości i niepewności, i ukrywają swoje „prawdziwe ja”. Dzięki temu czytelnikowi również jest łatwiej zaangażować się w ich historię i w napięciu czekać na rozwój wydarzeń. Ciekawym doświadczeniem było obserwowanie, jak powoli się otwierają, nie boją w końcu pokazać prawdziwych siebie, mając świadomość tego, że w tej drugiej osobie znajdą pocieszenie i przede wszystkim zrozumienie. I nawet, jeśli momentami ta historia wydawała się nieco przewidywalna, to przez większość czasu czytelnik czuł ten wyjątkowy dreszczyk emocji, który potrafi wywołać tylko Rebecca Yarros. Nie mogło zabraknąć tu również odrobiny niebezpieczeństwa i akcji, ze względu na charakter ekscytujących wyczynów kaskaderskich w tej serii, a przy tym również bohaterów poprzednich tomów, którzy po raz kolejny pokazali, jak ważna jest przyjaźń i wzajemne wsparcie. Uwielbiam tę historię i z pewnością bardzo często będę do niej wracać.
Jeśli czytaliście książki autorki, na pewno doskonale zdajecie sobie sprawę, że autorka „umie w emocje”. Choć niejedna jej książka już za mną, w dalszym ciągu jestem pod wrażeniem tego, w jaki sposób tworzy swoje historie. „Rebel” to trzeci i zarazem ostatni tom serii „Renegaci” Rebekki Yaross, która bez wątpienia skradła całe moje serce. I choć myślałam, że nic nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie wiem jak wy, ale ja, kiedy mam świadomość, że sięgam po ostatni tom ulubionej serii, zawsze zwlekam z lekturą. I choć wiem, że przecież w każdej chwili mogę wrócić do bohaterów i na nowo zanurzyć się w lekturze, to i tak jest mi ciężko. A jednak w przypadku serii „Rodzeństwo Mach” Magdaleny Szponar, po „Dumkę na dwa koty” sięgnęłam od razu, jak tylko otrzymałam przedpremierowego pdf-a, tak bardzo była ciekawa historii Czarka, intrygującego strażaka, którego mieliśmy okazję poznać już w pierwszym tomie.
Jeśli chodzi o książki Magdaleny Szponar, uwielbiam je przede wszystkim za humor. Humor, który jest taki „mój”. Autorka bez problemu sprawia, że podczas lektury chwilami nawet śmieję się w głos, a „Dumka na dwa koty” jest tego idealnym przykładem. Uwielbiam pomysł na tę historię – mamy tu połączenie motywu „od wrogów do kochanków” oraz „fake dating” - uwielbiam jej realizm i emocje, które we mnie wywołała, uwielbiam chwile niezręczności między bohaterami, kiedy zaczęli dopuszczać do siebie myśli o tym, że ich relacja jest czymś więcej niż tylko udawanym związkiem, uwielbiam chemię między Czarkiem i Mają, i w końcu uwielbiam dwa niesforne koty, które idealnie dopełniły fabułę. I nawet jeśli całość jest przewidywalna, to nawet przez moment historia tej dwójki nie traci swojego uroku. Kocham to, jak autorka to wszystko zrównoważyła i zapewniła czytelnikom wspaniałą i niezapomnianą lekturę.
„Dumka na dwa koty” jest idealna, jeśli potrzebujecie książki, dzięki której oderwiecie się od rzeczywistości i spędzicie przyjemnie kilka godzin na lekturze, a po jej ukończeniu jeszcze przez długi czas pozostaniecie z wielkim uśmiechem na buzi. To idealna pozycja, jeśli tak jak ja uwielbiacie cięty język i pełen sarkazmu humor, którego w tej powieści nie brakuje. Jeśli zdecydujecie się sięgnąć po tę powieść, od razu uprzedzam - zaopatrzcie się w poprzednie tomy, bo gwarantuję, że po przeczytaniu „Dumki” będziecie mieli ochotę poznać historie pozostałych członków rodziny Mach. Polecam!
Nie wiem jak wy, ale ja, kiedy mam świadomość, że sięgam po ostatni tom ulubionej serii, zawsze zwlekam z lekturą. I choć wiem, że przecież w każdej chwili mogę wrócić do bohaterów i na nowo zanurzyć się w lekturze, to i tak jest mi ciężko. A jednak w przypadku serii „Rodzeństwo Mach” Magdaleny Szponar, po „Dumkę na dwa koty” sięgnęłam od razu, jak tylko otrzymałam...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kiedy kończę czytać książkę z ogromnym uśmiechem na twarzy i jedyne, na co mam ochotę, to w tej samej chwili wrócić do początku i przeczytać ją jeszcze raz, wtedy wiem, że to była naprawdę dobra historia. I właśnie tak miałam z „Night Shift” Annie Crown, która totalnie skradła moje serce. Jest to jedna z tych historii, która jest TAK wyjątkowa, że naprawdę ciężko oddać mi to słowami. Niemniej, jeśli do końca swojego życia miałabym czytać tylko kilka książek, ta bez wątpienia trafiłaby na tę listę.
„Night Shift” to urocza i słodka historia, ale nie dajcie się zwieść okładce, między stronami znajdziemy również kilka pikantniejszych scen, które naprawdę fajnie podkręcają fabułę. Jestem przekonana, że z główną bohaterką wiele czytelniczek może się utożsamić. Kendall jest bowiem typową „książkarą” czytającą gorące romanse. Dlatego jak możecie się domyślić, w książce znajdziemy mnóstwo książkowych odniesień, co stanowi niebywały plus tej historii. Z kolei Vincent… Szkolna gwiazda koszykówki troszkę w typie „golden retrievera”, bez wątpienia skradnie serce niejednej czytelniczki. Uwielbiam dynamikę tych postaci, rozwój ich relacji, przekomarzanie się, i chemię, która była naprawdę niesamowita. Samo tempo powieści było idealne, przez co historia płynęła dość naturalnie, pozwalając całkowicie się w nią zaangażować. Podoba mi się również fakt, że nie jest to stereotypowy i przewidywalny romans uniwersytecki, w którym szkolna gwiazda sportu „upatruje” sobie tę cichą, nieśmiałą i introwertyczną dziewczynę. Autorka miała pomysł na tę historię i nadała jej realizmu, dzięki czemu z niebywałą przyjemnością przerzucałam kolejne strony. I cóż, jeśli mam być szczera, niczego bym w niej nie zmieniła. Znalazłam tu dokładnie to, czego potrzebowałam, i z pewnością w niedalekiej przyszłości znowu do niej wrócę.
„Night Shift” przypomniała mi, dlaczego uwielbiam czytać romanse i zarywać noce dla książek. To również powieść, która wywołała we mnie swego rodzaju nostalgię – to historia pierwszej miłości, pełna wątpliwości i niedopowiedzeń między bohaterami. Idealnie oddaje również to, z czym mierzy się wielu czytelników – zderzenie fikcji z rzeczywistością i zatracenie się całkowicie w tym „nierealnym” świecie.
Jeśli szukacie lekkiej, uroczej i zabawnej lektury, dzięki której na kilka godzin całkowicie zapomnicie o otaczającej Was rzeczywistości, zdecydowanie jest to Wasz must-read. Polecam przeogromnie!
Kiedy kończę czytać książkę z ogromnym uśmiechem na twarzy i jedyne, na co mam ochotę, to w tej samej chwili wrócić do początku i przeczytać ją jeszcze raz, wtedy wiem, że to była naprawdę dobra historia. I właśnie tak miałam z „Night Shift” Annie Crown, która totalnie skradła moje serce. Jest to jedna z tych historii, która jest TAK wyjątkowa, że naprawdę ciężko oddać mi...
więcej mniej Pokaż mimo to
Tajemnicza, wciągająca i nieodkładalna! Gdybym miała określić „Klątwę Czarnoboga” tylko trzema słowami, użyłabym dokładnie takich. W ostatnim czasie coraz częściej sięgam po książki z gatunku fantasy, ale muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że powieść młodzieżowa (bo właśnie tym jest „Klątwa Czarnoboga”), tak niesamowicie mnie wciągnie. Uwielbiam takie „uniwersalne” powieści, przy których zarówno młodsi, jak i starsi czytelnicy będą się świetnie bawić :)
Nie będę tu zbytnio rozpisywać się na temat samej fabuły, bo najważniejsze informacje, niezdradzające zbyt wiele z tego, co czeka na Was między stronami powieści, znajdziecie w opisie. Czego zatem możecie spodziewać się czytając tę historię? Przede wszystkim to prawie 500 stron niesamowicie wciągającej lektury. „Klątwa Czarnoboga” z każdym rozdziałem sprawia, że czytelnik naprawdę chce przewracać kolejne strony z niecierpliwością i oczekiwaniem na to, co ma się wydarzyć. Nie ma nawet mowy o tym, by przez chwilę poczuć się znudzonym podczas czytania. Jest akcja i przygoda oraz wystarczająco dużo zaskakujących zwrotów, aby trzymać cię w napięciu. Lekkie, ale uzależniające pióro autora pokazuje, że nie trzeba używać zbyt wielkich, głębokich, ani abstrakcyjnych słów o poetyckim znaczeniu, aby napisać naprawdę dobrą, angażującą czytelnika powieść, od której nie może się oderwać.
Zawsze interesowałam się mitologią słowiańską i uważam, że podejście Adama Wyrzykowskiego do niej jest bardzo wyjątkowe i niepodobne do niczego, co czytałam wcześniej. Wykreowany przez niego świat, sama koncepcja książki, a także postaci – uwielbiam Makarego i jego przyjaciół! – są fascynujące. Przygoda, wyzwania, magia, i w końcu nawiązanie do słowiańskich legend... Czego chcieć więcej? Uczucia i więź, jaka istnieje między czytelnikiem a postaciami, sprawiają, że lektura jest o wiele lepsza i przyjemniejsza. „Klątwa Czarnoboga” to naprawdę niezwykłe czytelnicze DOŚWIADCZENIE, a ja już z niecierpliwością wyczekuję kolejnego tomu. Jestem przekonana, że pokochacie tę historię bez względu na wiek. Polecam ogromnie!
Tajemnicza, wciągająca i nieodkładalna! Gdybym miała określić „Klątwę Czarnoboga” tylko trzema słowami, użyłabym dokładnie takich. W ostatnim czasie coraz częściej sięgam po książki z gatunku fantasy, ale muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że powieść młodzieżowa (bo właśnie tym jest „Klątwa Czarnoboga”), tak niesamowicie mnie wciągnie. Uwielbiam takie „uniwersalne”...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kiedy tylko skończyłam czytać „The Science of Affection” Julii Popiel, ciągle po głowie chodziły mi pytania dotyczące tego, czy mogłabym wymarzyć sobie lepszą kontynuację losów Briany i Reeda. Niezaprzeczalnie to bohaterowie sprawiają, że książka jest tym, czym jest. Niejednokrotnie już w swoich opiniach dotyczących książek autorki powtarzałam, jak wielki talent ma do kreowania swoich bohaterów, zwłaszcza tych męskich postaci, które niewątpliwie wielu czytelniczkom zapadają w pamięć tak głęboko, że nie sposób o nich zapomnieć. Dzięki temu wszystkie historie stworzone przez Julię Popiel czyta się z niebywałą przyjemnością, a „The Science of Affection” nie jest wyjątkiem.
Ponowne spotkanie z tymi postaciami, zwłaszcza z Reedem, było intensywne i z pewnością baaaardzo wyjątkowe. Kolejny raz zaparł mi dech swoją wyrafinowaną, intelektualną i namiętną osobowością i szczerze mówiąc nie jestem pewna, czy znalazłabym gdzieś drugiego takiego bohatera. Bardzo dużo czasu spędziłam na analizowaniu tej powieści, by móc choć w połowie w swojej opinii oddać jej wyjątkowość, by napisać co tak bardzo kocham w tej dylogii, i czego mogłam dzięki niej oczekiwać od innych książek, które w przyszłości będę czytać. W końcu nie jest to pierwsza i na pewno nie ostatnia historia o zakazanym związku między profesorem a studentką, w której chemia między bohaterami jest wręcz namacalna, a kolejne rozdziały wywołują coraz większe rumieńce na twarzy. Myślę, że tak naprawdę chodzi tu o rozwój postaci i głębię. Julia Popiel sprawia, że te postacie są wadliwe, pokazując ich pozytywne i negatywne strony, przez cały czas, przez co czytelnik naprawdę angażuje się w ich historię. Uwielbiam ich niezachwianą pasję do siebie nawzajem i niesamowitą chemię, której nie sposób nie dostrzec. „The Science of Affection” jest pełna wszystkiego, co kocham, czego pragnę i potrzebuję w tego rodzaju książkach. Jest wypełniona tak wieloma wspaniałymi rzeczami, że mogłabym tak wymieniać bez końca, ale jeśli jeszcze jej nie czytaliście, nie chcę Wam psuć przyjemności i zdradzać zbyt wiele. Mogę Wam jedynie obiecać, że podczas czytania tej książki przejdziecie przez wszystkie możliwe emocje, ale kiedy ją skończcie, kiedy przeczytacie tę ostatnią linijkę, poczujecie spokój i ogromną satysfakcję z lektury.
Wiem, że w niedalekiej przyszłości będę czytać tę dylogię niezliczoną ilość razy i ZAWSZE będzie miała specjalne miejsce w moim sercu. Potrzebuję więcej i zawsze będę chciała więcej, jeśli chodzi o Brianę i Reeda :)) Polecam przeogromnie!
Kiedy tylko skończyłam czytać „The Science of Affection” Julii Popiel, ciągle po głowie chodziły mi pytania dotyczące tego, czy mogłabym wymarzyć sobie lepszą kontynuację losów Briany i Reeda. Niezaprzeczalnie to bohaterowie sprawiają, że książka jest tym, czym jest. Niejednokrotnie już w swoich opiniach dotyczących książek autorki powtarzałam, jak wielki talent ma do...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jestem świeżo po skończeniu najnowszej powieści Weroniki Tomali „Cień przeszłości” i co mogę powiedzieć… Poproszę więcej! Przerwa w czytaniu mafijnych romansów chyba dobrze mi zrobiła, co w połączeniu z lekkim i absorbującym piórem autorki sprawiło, że całkowicie przepadłam dla tej historii. Teraz zdecydowanie muszę nadrobić poprzednie tomy tej serii.
Nie da się ukryć, że Weronika Tomala zdecydowanie wie, jak budować napięcie i wzbudzać emocje w czytelniku. Ta historia nie byłaby tym, czym jest, gdyby autorka nie napisała jej dokładnie tak, jak to zrobiła. Pomysł na fabułę i poprowadzenie akcji, kreacja bohaterów i rozwój ich relacji były naprawdę dopracowane i nie wiem, czy cokolwiek bym tu zmieniła. Mia, główna bohaterka, już w pierwszym rozdziale dała się poznać jako charakterna, pełna odwagi kobieta, i już wtedy podskórnie czułam, że nie będę się nudzić podczas czytania, a odłożenie tej książki było prawie niemożliwe. Przyjemnie było obserwować, jak rozwija się jej relacja z Damiano – jak mimo dręczących go demonów przeszłości i nienawiści, którą czuł do Mii, ta była w stanie powoli burzyć mur, który wybudował wokół siebie.
„Cień przeszłości” to historia o miłości, która nie przychodzi łatwo. To historia, w której słowa są proste i wyraziste, a jednocześnie obrazy, które tworzą, są niezwykle mocne i prowokujące emocjonalnie. To historia, która pokazuje, jak cienka jest granica między nienawiścią i miłością. I w końcu, to historia, która uświadamia czytelnika, jak ważne jest „puszczenie” przeszłości wolno i uwolnienie się od minionych urazów, co pozwoli otworzyć się na nowe doświadczenia i dążyć do odnalezienia szczęścia. Zdecydowanie polecam!
Jestem świeżo po skończeniu najnowszej powieści Weroniki Tomali „Cień przeszłości” i co mogę powiedzieć… Poproszę więcej! Przerwa w czytaniu mafijnych romansów chyba dobrze mi zrobiła, co w połączeniu z lekkim i absorbującym piórem autorki sprawiło, że całkowicie przepadłam dla tej historii. Teraz zdecydowanie muszę nadrobić poprzednie tomy tej serii.
Nie da się ukryć, że...
„Szklarz” to pierwsza książka daniela Komorowskiego, jaką miałam okazję przeczytać, ale już czuję, że moja „przygoda” dopiero się zaczyna. Przyznam, że byłam dość zaskoczona informacją, że autor do tej pory znany był z zupełnie innego gatunku i byłam niesamowicie ciekawa jak poradzi sobie z takim „debiutem”, no i wyszło genialnie!
Uwielbiam książki, które kompletnie mnie zaskakują, trzymają w napięciu od samego początku, każąc mi zgadywać i zastanawiać się, w jakim kierunku potoczy się fabuła. Uwielbiam, kiedy mogę całkowicie zatracić się w lekturze, na kilka godzin zapominając o rzeczywistości. Kiedy czas upływa niepokojąco szybko, i nim się obejrzę, przerzucam ostatnią stronę książki. A właśnie do takich mogę zaliczyć „Szklarza”. Daniel Komorowski każdym rozdziałem i zaskakującym zwrotem akcji wabi czytelnika, sprawia, że czuje niepokój i zastanawia się, co takiego wydarzy się w kolejnym rozdziale. Historia zdecydowanie jest mroczna i dość brutalna, a opisy są bardzo szczegółowe, nie pozostawiając zbyt wiele wyobraźni, co w połączeniu z nieco przerażającą, pełną tajemnic atmosferą gwarantuje niezapomnianą lekturę. „Szklarz” to nie tylko „zwykła” książka. To niesamowite DOŚWIADCZENIE, które sprawi, że Twoje serce zabije mocniej, i które rzuci wyzwanie Twojemu umysłowi wraz z każdym przeczytanym rozdziałem.
No i oczywiście samo zakończenie… Po przeczytaniu ostatniego rozdziału zastanawiałam się, jak mogłam wcześniej nie zauważyć wskazówek, które mogłyby mnie na nie naprowadzić, a przez to ciągle mam ochotę wrócić do tej historii i przeżyć to jeszcze raz, mimo że jestem już jakiś czas po lekturze.
Nie chcę zdradzać zbyt wiele w tej recenzji, bo to jest rodzaj książki, którą trzeba przeczytać i krok po kroku dowiedzieć się, co tak naprawdę się dzieje. Nie da się ukryć, że Daniel Komorowski zadebiutował z przytupem, a jaogromnie nie mogę doczekać się kolejnych historii w tym gatunku. Polecam ogromnie!
„Szklarz” to pierwsza książka daniela Komorowskiego, jaką miałam okazję przeczytać, ale już czuję, że moja „przygoda” dopiero się zaczyna. Przyznam, że byłam dość zaskoczona informacją, że autor do tej pory znany był z zupełnie innego gatunku i byłam niesamowicie ciekawa jak poradzi sobie z takim „debiutem”, no i wyszło genialnie!
Uwielbiam książki, które kompletnie mnie...
„Nocny cień” był dla mnie odkryciem ubiegłego roku, dlatego też ogromnie ucieszyłam się na wiadomość o wydaniu „Infernium”, czyli kolejnego tomu cyklu. I choć pierwszy przeczytałam już kilka miesięcy temu, w dalszym ciągu pamiętam ile emocji i zaskoczenia we mnie wzbudziła, a przy tym pozostawiła sporo pytań.
„Infernium” zdecydowanie jest książką dla tych bardziej wymagających czytelników, którzy nie boją się skomplikowanych i szczegółowych opowieści, a tym samym muszą nieco skupić się na lekturze i wnikliwie śledzić fabułę. Mroczny i niepokojący klimat z każdym kolejnym rozdziałem pochłania coraz bardziej, dzięki czemu naprawdę ciężko było mi oderwać się od lektury. Autorka doskonale wie, jak zaangażować czytelnika, by ten nawet na moment nie stracił zainteresowania. Dodatkowo Keri Lake idealnie połączyła ze sobą dwie płaszczyzny czasowe, przez co nie tylko można było uzyskać odpowiedzi na kłębiące się w głowie pytania, ale również wywołała przy tym sporo emocji, kiedy odkrywała „kolejne karty” historii. Nie zabrakło oczywiście zaskakujących zwrotówakcji, których totalnie nie byłam w stanie przewidzieć, a spicy sceny dodatkowo podkręcały temperaturę i dodały jej intensywności. Uwielbiam przedstawiony przez autorkę świat, poruszaną tematykę, kreację i rozwój bohaterów. I moje uwielbienie do twórczości Keri Lake od „Nocnego cienia” nie spadło ani trochę jeśli chodzi o „Infernium”. Po raz kolejny otrzymałam kilkaset stron genialnej, absorbującej i niesamowicie emocjonującej lektury i aż żal, że lektura minęła mi tak szybko. Z pewnością to jedna z lepszych dylogii jakie miałam okazję przeczytać i bardzo często będę do niej wracać. Polecam ogromnie!
„Nocny cień” był dla mnie odkryciem ubiegłego roku, dlatego też ogromnie ucieszyłam się na wiadomość o wydaniu „Infernium”, czyli kolejnego tomu cyklu. I choć pierwszy przeczytałam już kilka miesięcy temu, w dalszym ciągu pamiętam ile emocji i zaskoczenia we mnie wzbudziła, a przy tym pozostawiła sporo pytań.
„Infernium” zdecydowanie jest książką dla tych bardziej...
Po zakończeniu poprzedniego tomu z niecierpliwością wyczekiwałam kontynuacji. „King of Corium” okazał się mocną i zaskakującą lekturą, dlatego tez byłam ciekawa co tym razem autorka przygotowała dla swoich bohaterów. „Drop Dead Queen” jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń z poprzedniego tomu i już od samego początku rzuca nas w wir pełen akcji, a ja z zapartym tchem śledziłam losy Aspen i Quintona.
Jeśli miałabym porównać oba tomy, ten zdecydowanie podobał mi się bardziej. Zauważalna była zmiana nie tylko, jeśli chodzi o samych bohaterów, ale przede wszystkim w ich relacji. Wzajemna niechęć powoli przeradza się w przeciwstawne temu uczucie, to oboje próbują to wyprzeć. Ta zmiana według mnie zdecydowanie wpłynęła pozytywnie na odbiór Quintona, który w poprzednim tomie pokazał się raczej od tej „złej” strony. Oczywiście zmiana nie jest diametralna, bo skorupa, którą się otoczył, zaczyna stopniowo pękać, ale nadal jego zachowanie chwilami wydawać się może bardzo toksyczne. Pomimo wewnętrznego zamętu, który wywołuje on w czytelniku, nadal chce on dla tej dwójki szczęśliwego zakończenia, a nawet jeśli trochę nienawidzi siebie za to, że tego chce... Nie może im nie kibicować. To z kolei rodzi w czytelniku totalnie sprzeczne uczucia, ale takie chyba było założenie autorki, bo w tym tomie położyła zdecydowanie nacisk na emocje. Czytelnikowi ciągle towarzyszy uczucie niepewności i niepokoju, w obawie na to, co czeka na kolejnych stronach. Po raz kolejny autorka nie oszczędzała bohaterów, a to z kolei pozwoliło mi jeszcze bardziej zaangażować się w tę historię. Zakończenie znowu pozostawiło mnie w stanie ogromnego zawieszenia, na szczęście teraz mogłam sięgnąć od razu po kolejny tom. „Drop Dead Queen” to historia z gatunku dark, więc polecam ją zdecydowanie fanom tych „mocniejszych” wrażeń, lubiących szarych moralnie bohaterów i niebojących się wychodzić ze swojej strefy komfortu.
Po zakończeniu poprzedniego tomu z niecierpliwością wyczekiwałam kontynuacji. „King of Corium” okazał się mocną i zaskakującą lekturą, dlatego tez byłam ciekawa co tym razem autorka przygotowała dla swoich bohaterów. „Drop Dead Queen” jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń z poprzedniego tomu i już od samego początku rzuca nas w wir pełen akcji, a ja z zapartym tchem...
więcej mniej Pokaż mimo to
Poprzedni tom tej serii był dla mnie totalnym odkryciem, dlatego też z niecierpliwością czekałam na „Królestwo serc i pożądania”. A już zwłaszcza dlatego, że miał to być retelling mojej ukochanej „Alicji w Krainie Czarów”, więc już choćby dlatego nie mogłabym odmówić sobie lektury. I choć miałam co do niej obawy, czy autorka aby na pewno sprosta moim oczekiwaniom, bardzo szybko okazało się, że były one niepotrzebne, bowiem „Królestwo serc i pożądania” finalnie okazał się jeszcze lepszy niż ”Królestwo słodyczy i rozkoszy”.
Na uwagę zasługuje przede wszystkim zdolność autorki do przejścia z jednej historii w drugą. Już od pierwszych stron widząc, że pojawili się w niej moi ulubieni bohaterowie, czułam, że będzie to satysfakcjonująca lektura. Po raz kolejny zostałam wciągnięta w niesamowitą przygodę, a lekkość i płynność w stylu autorki sprawiły, że nim się obejrzałam, przerzucałam już ostatnią stronę powieści. Rebecca F. Kennedy doskonale wie, jak utrzymać uwagę czytelnika, serwując raz za razem zwroty akcji, i choć niektóre nie były tak zaskakujące, jak można było się spodziewać, to tak naprawdę nie ma to większego znaczenia jeśli chodzi o odbiór całości. „Królestwo serc i pożądania” to chwilami mroczna i nieprzewidywalna, ale również pełna gorących, pełnych napięcia i pożądania scen, które z pewnością u niejednego czytelnika wywołają rumieńce na twarzy. Historia porwanej Alicji sama w sobie jest dość… oryginalna i nietuzinkowa, ale jeśli o mnie chodzi, uwielbiam takie „dziwne” połączenia. I nawet jeśli sama bohaterka wywoływała we mnie chwilami mieszane uczucia, to jestem naprawdę ogromnie zadowolona z lektury. Jeśli lubicie romantasy i nie boicie się wyzwań, bo nie da się ukryć, że dla niektórych czytelników ta seria może tym właśnie być, to gorąco polecam!
Poprzedni tom tej serii był dla mnie totalnym odkryciem, dlatego też z niecierpliwością czekałam na „Królestwo serc i pożądania”. A już zwłaszcza dlatego, że miał to być retelling mojej ukochanej „Alicji w Krainie Czarów”, więc już choćby dlatego nie mogłabym odmówić sobie lektury. I choć miałam co do niej obawy, czy autorka aby na pewno sprosta moim oczekiwaniom, bardzo...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kiedy rozpoczynałam serię „Off-Limits” Cathariny Maury, nie sądziłam, że będę się na niej aż tak dobrze bawić! „Until You” była świetna, ale „Doktor Grant”… rany, jakie to było dobre! Życzyłabym sobie, abym trafiała jedynie na tak genialne historie, od których totalnie nie mogę się oderwać, które wywołują we mnie zarówno uśmiech jak i uczucie palących policzków (jeśli wiecie o czym mówię), a wszelkie sceny miłosne i dirty talk, których nie brakuje w książce, nie wywołują we mnie poczucia zażenowania i nie sprawiają, że mam ochotę po prostu przerzucić kilka stron i kontynuować lekturę.
Bohaterka poprzedniego tomu była programistką, natomiast tutaj Amara studiuje inżynierię i produkuje… gadżety erotyczne. Zaskakujący pomysł, prawda? To jeden z powodów, dla których uwielbiam tę serię. Bohaterki nie są „typowymi”, mogłabym nawet powiedzieć – nudnymi postaciami, których nie trudno znaleźć w książkach z gatunku romansu. Z kolei Noah… Ten zwrócił moją uwagę już w poprzednim tomie i niesamowicie byłam ciekawa jego historii i absolutnie nie czuje się zawiedziona. Mamy tu do czynienia z motywem zakazanej miłości, a temu zawsze towarzyszą nie tylko duże emocje ale i napięcie, dzięki czemu nawet przez moment nie byłam w stanie oderwać się od lektury. A kiedy skończyłam, miałam jedynie ochotę na więcej. Noah i Amara to czysty ogień i pokusa, ujęli mnie od samego początku swoją wypełnioną niepokojem więzią i gorącą chemią, i absolutnie uwielbiam sposób, w jaki mogłam zobaczyć rozwój historii z obu perspektyw. Catharina Maura nie tylko zagwarantowała wciągającą i urzekającą lekturę, ale doskonale połączyła ze sobą „słodycz” i „seksapil”, i naprawdę łatwo jest zaangażować się w historię już na samym początku. Nie mogło zabraknąć zwrotów akcji, i nawet jeśli te poniekąd były łatwe do przewidzenia, to dokładnie jak w poprzednim tomie – historia nic na tym nie traci”. Bawiłam się przy niej naprawdę świetnie i z niecierpliwością będę czekać na kolejne tomy. Polecam!
Kiedy rozpoczynałam serię „Off-Limits” Cathariny Maury, nie sądziłam, że będę się na niej aż tak dobrze bawić! „Until You” była świetna, ale „Doktor Grant”… rany, jakie to było dobre! Życzyłabym sobie, abym trafiała jedynie na tak genialne historie, od których totalnie nie mogę się oderwać, które wywołują we mnie zarówno uśmiech jak i uczucie palących policzków (jeśli...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie będę pewnie jedyną, która będzie zachwycać się okładką „Until You”, prawda? Jeśli mam być szczera, skusiłam się na tę książkę przede wszystkim przez wzgląd na okładkę, mając gdzieś z tyłu głowy, że choć ta jest „delikatna”, to między stronami kryje się naprawdę gorąca historia. I nawet jeśli ta nie była zbyt zaskakująca, bo zwroty akcji były dość łatwe do przewidzenia, absolutnie w moich oczach nic nie straciła, a ja bawiłam się naprawdę nieźle podczas lektury.
Pierwszą rzeczą, która niesamowicie mi się podobała, był pomysł na fabułę i kreację bohaterów – po pierwsze dlatego, że nieczęsto zdarza się, aby bohaterka była programistką, a w miarę upływu historii okazało się nawet, że całkiem niezłą, a po drugie poprzez tajemnice, które skrywała zarówno Aria jak i Grayson. Każde z nich niesie swój bagaż doświadczeń, błędów i zranień, a obserwowanie, jak powoli otwierają się na drugą osobę, było naprawdę przyjemnym dla oka doświadczeniem. Zwłaszcza, że na pierwszy rzut oka wydawać się może, że nie mogą się już bardziej od siebie różnić.
Kolejnym plusem są krótkie rozdziały i lekki styl autorki, dzięki czemu ta książka praktycznie czyta się sama. Początkowo akcja toczyła się dosyć powoli, Catharina Maura zadbała o to, by czytelnik mógł nieco poznać bohaterów, a kiedy w końcu Aria i Grayson przyznali się do swoich uczuć, zaczęło być naprawdę gorąco. Dirty talk i sceny miłosne nie są zbyt wulgarne i przesadzone, ale z pewnością mogą wywołać rumieńce na twarzy.
I choć „Until You” może wydawać się lekką i słodką historią, to szczypta dramatu na końcu i humor, którego nie brakuje, idealnie wszystko równoważą. Oprócz tego powieść niesie ze sobą piękne przesłanie, które z pewnością zapamiętam na długi czas. Polecam! :)
Nie będę pewnie jedyną, która będzie zachwycać się okładką „Until You”, prawda? Jeśli mam być szczera, skusiłam się na tę książkę przede wszystkim przez wzgląd na okładkę, mając gdzieś z tyłu głowy, że choć ta jest „delikatna”, to między stronami kryje się naprawdę gorąca historia. I nawet jeśli ta nie była zbyt zaskakująca, bo zwroty akcji były dość łatwe do przewidzenia,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Romantasy z wątkiem slow burn i aranżowanym małżeństwem, w którym bohaterka musi wziąć udział w turnieju na śmierć i życie? Dwa razy przekonywać mnie nie trzeba. Ostatnio coraz częściej i chętniej sięgam po tego rodzaju literaturę i muszę przyznać, że z każdą kolejną książką podoba mi się ona coraz bardziej. Byłam bardzo ciekawa co czeka mnie między stronami „Szronu” C. N. Crawford, i choć nie miałam dość wygórowanych oczekiwań, to bardzo miło mnie zaskoczyła.
Historia opowiada o młodej elfce, która będąc dzieckiem trafiła do świata ludzi. Już na samym początku książki zderzają się ze sobą „dwa światy”, a spotkanie Avy i księcia Torina nie należy do zbyt… udanych. Ale nie da się ukryć, że już wtedy podskórnie czułam, że relacja tej dwójki i ich wzajemna niechęć zagwarantuje mi sporo emocji. Nie pomyliłam się ani trochę. Być może nie była to zbyt wymagająca lektura, ale nie mogę też powiedzieć, że w jakimkolwiek momencie czułam się znudzona, bo z niecierpliwością przerzucałam kolejne strony, czekając na rozwój wydarzeń. Idea turnieju a także jego przedstawienie – w tym również przygotowania naszej głównej bohaterki – bardzo mi się podobały, choć nie ukrywam, nie obraziłabym się, gdyby poszczególne etapy zostały nieco bardziej rozwinięte. Autorzy dość szczegółowo opisali poszczególne sceny, co pozwoliło oczami wyobraźni bez większych starań „przenieść się” do wykreowanego przez nich świata, a ich lekkie pióro pozwoliło mi czerpać maksymalną przyjemność z lektury, którą skończyłam w zaledwie kilka godzin. Sama końcówka sprawiła, że na kolejny tom czekam z ogromną niecierpliwością. Mamy tam bowiem dość intrygujący i zaskakujący cliffhanger, który przynosi kolejne pytania, na które mam nadzieję znaleźć odpowiedź jak najszybciej :)
Romantasy z wątkiem slow burn i aranżowanym małżeństwem, w którym bohaterka musi wziąć udział w turnieju na śmierć i życie? Dwa razy przekonywać mnie nie trzeba. Ostatnio coraz częściej i chętniej sięgam po tego rodzaju literaturę i muszę przyznać, że z każdą kolejną książką podoba mi się ona coraz bardziej. Byłam bardzo ciekawa co czeka mnie między stronami „Szronu” C. N....
więcej mniej Pokaż mimo to
Za każdym razem, kiedy sięgam po książki Leny M. Bielskiej, zastanawiam się, czym tym razem mnie zaskoczy. Nie było jeszcze historii, która nie wywarłaby na mnie żadnego wrażenia, każdą z nich czytam z ogromnym zainteresowaniem, mając z tyłu głowy świadomość, że wywoła we mnie sporo emocji. I choć za każdym razem powtarzam sobie „poprzednia książka była super, na pewno jej nie przebije”, tak zawsze okazuje się, jak bardzo się mylę. Czy będzie więc zaskoczeniem, że drugi tom dylogii „Druga szansa” był lepszy niż poprzedni? Z pewnością nie, prawda? :)
Dla mnie imponująca jest zdolność Leny M. Bielskiej do przedstawienia historii, która porywa już od pierwszych stron i nie potrafi „puścić” aż do ostatniej. „Burza emocji” wcale nie jest wyjątkiem. Głębia emocji, których doświadczają bohaterowie, wywołuje u czytelnika reakcję łańcuchową – naprawdę trzeba się bardzo postarać, aby przejść wobec niej obojętnie. Byłam tak głęboko zaangażowana w tę historię, że czułam każdą bolesną chwilę niepewności, każdy rozdzierający wnętrzności przebłysk z przeszłości i byłam zagubiona w każdym grzesznym dotyku, który ich pochłaniał. Akcja toczyła się realistycznie – w idealnym tempie – a przez to wszystko przebijały się te podskórne nurty namiętności, która rodzi się tylko z prawdziwej, jedynej w swoim rodzaju miłości. Bardzo szybko okazuje się, że chemia między bohaterami jest niesamowicie intensywna, i żadne z nich nie jest w stanie się jej oprzeć, ale jednocześnie muszą radzić sobie z problemami, które „zmusiły” ich do rozstania, a także z poczuciem winy, które odczuwają w związku z podjętymi w przeszłości decyzjami. Ostatecznie jednak, pomimo całego bólu i niepewności, które towarzyszyły dwójce bohaterów, nie było wątpliwości, że Layla i Xander naprawdę byli dla siebie stworzeni, a widok ich szczęśliwych sprawiał, że uśmiechałam się przez cały czas.
Jak zwykle to bywa w książkach Leny M. Bielskiej, nie dostajemy jedynie „prostego”, słodkiego, niczym niewyróżniającego się romansu. Poruszane przez autorkę tematy i głębia tej historii niejednokrotnie zmuszają do myślenia i zastanowienia się nad tym, jakie decyzje podjęlibyśmy sami, będąc w podobnej sytuacji. Jestem przekonana, że historia tej dwójki będzie odbijać się echem w waszym umyśle jeszcze długo po tym, jak przewrócicie ostatnią stronę…
Za każdym razem, kiedy sięgam po książki Leny M. Bielskiej, zastanawiam się, czym tym razem mnie zaskoczy. Nie było jeszcze historii, która nie wywarłaby na mnie żadnego wrażenia, każdą z nich czytam z ogromnym zainteresowaniem, mając z tyłu głowy świadomość, że wywoła we mnie sporo emocji. I choć za każdym razem powtarzam sobie „poprzednia książka była super, na pewno jej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zazwyczaj trzymam się ściśle moich „ulubionych” gatunków, ale lubię od czasu do czasu poznawać twórczość nowych autorów, zwłaszcza jeśli chodzi o kryminały czy thrillery. Nie miałam wcześniej przyjemności przeczytać debiutanckiej powieści Agaty Kunderman, jednak teraz wiem, że nie tylko będę musiała ją nadrobić, ale i z niecierpliwością będę wyczekiwać jej kolejnych książek. „Wody czerwone” tak mnie pochłonęła i przykuła moją uwagę, że żałowałam, że nie mogę skończyć jej szybciej, aby tylko poznać odpowiedzi na wszystkie pojawiające się w głowie pytania.
Jeśli jesteście fanami historii kryminalnych, podcastów o prawdziwych zbrodniach i odkrywaniu tajemniczych morderstw, „Wody czerwone” powinny być waszą obowiązkową lekturą. Styl pisania autorki bez wątpienia jest bardzo interesujący i wciąga czytelnika w historię wraz z każdym przewróceniem strony. Genialnie skonstruowana fabuła, stale rosnące napięcie, bezbłędna kreacja postaci i, co zaskakujące, tematy, o których powinno się mówić głośno, a których nie bała poruszyć się Agata Kunderman, czynią „Wody czerwone” naprawdę wyjątkową i niezapomnianą powieścią. Uwielbiam historie, w których mamy dużą obsadę postaci i wiele sekretów, bo rozpoczynając lekturę zawsze staram się złożyć wszystkie „elementy” w całość i znaleźć rozwiązanie, mając z tyłu głowy to, że „diabeł tkwi w szczegółach”. A jednak, choćbym nie wiem jak się starała, nie byłam w stanie przewidzieć żadnego ze zwrotów akcji, nie wspominając nawet o rozwiązaniu zagadki. Chapeu bas! Autorka umiejętnie bawiła się nie tylko moim umysłem, ale i emocjami, a nie będę ukrywać, że głębi emocjonalnej w tej historii zupełnie się nie spodziewałam. Jednak dzięki temu lektura była jeszcze bardziej satysfakcjonująca.
„Wody czerwone” to intrygująca i prowokująca do myślenia historia, która pozostaje z czytelnikiem jeszcze na długo po tym, jak pozna jej finał. Ma wiele warstw zawiłej fabuły, która na żadnym etapie nie wydaje się wymuszona, wszystko idealnie łączy się w jedną całość, tworząc satysfakcjonujące zakończenie. Ogromnie polecam!
Zazwyczaj trzymam się ściśle moich „ulubionych” gatunków, ale lubię od czasu do czasu poznawać twórczość nowych autorów, zwłaszcza jeśli chodzi o kryminały czy thrillery. Nie miałam wcześniej przyjemności przeczytać debiutanckiej powieści Agaty Kunderman, jednak teraz wiem, że nie tylko będę musiała ją nadrobić, ale i z niecierpliwością będę wyczekiwać jej kolejnych...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jeśli chodzi o twórczość K.C. Hiddenstorm, mam już za sobą kilka jej powieści, które naprawdę uwielbiam. Były to jednak historie odbiegające klimatem od „Burn me”, dlatego muszę przyznać, że ta powieść młodzieżowa była naprawdę przyjemną odmianą.
Choć „Burn Me” kierowana jest głównie do tych „młodszych” czytelników, absolutnie nie mogę powiedzieć, że czuję się w jakiś sposób rozczarowana lekturą, bądź że ta do mnie nie trafiła. K.C. Hiddenstorm w bardzo miły dla oka sposób przedstawiła historię pierwszej miłości, nastoletniego buntu, problemów i rozczarowań, które spotykają ludzi w młodym wieku. To z kolei w starszych czytelnikach może wzbudzić swego rodzaju nostalgię, w końcu każdy z nas kiedyś przez to przechodził, prawda? 😊 Wydawać by się mogło, że będzie to typowa, niczym niewyróżniająca się historia, a jednak tajemnicza otoczka wokół głównego bohatera i trudne relacje rodzinne Avy, które zostały ukazane sprawiają, że jest ona czymś więcej. I nawet jeśli będziecie domyślać się, w jakim kierunku potoczy się ta powieść, absolutnie nic przy tym nie tracicie.
K.C. Hiddenstorm nie zawiodła mnie po raz kolejny. Swoimi umiejętnościami pisarskimi, wykreowanymi postaciami i pomysłem na fabułę po raz kolejny pokazała mi, jak bardzo potrafi wciągnąć mnie w swoją powieść, zapewniając przy tym całą gamę emocji. Nie miałam problemu z tym, żeby zaangażować się w tę historię, zrozumieć sytuację bohaterów i wątpliwości, jakie nimi targały. „Burn me” jest naprawdę przyjemną i szybką lekturą, mam nadzieję, że autorka zdecyduje się na napisanie kolejnej historii w podobnym klimacie. Polecam 😊
Jeśli chodzi o twórczość K.C. Hiddenstorm, mam już za sobą kilka jej powieści, które naprawdę uwielbiam. Były to jednak historie odbiegające klimatem od „Burn me”, dlatego muszę przyznać, że ta powieść młodzieżowa była naprawdę przyjemną odmianą.
Choć „Burn Me” kierowana jest głównie do tych „młodszych” czytelników, absolutnie nie mogę powiedzieć, że czuję się w jakiś...
Sięgając po „Czarnego żałobnika” absolutnie nie spodziewałam się, że będzie to TAK DOBRA i intensywna lektura, a im bardziej się w to zagłębiałam, tym bardziej pochłaniała mnie technika narracji autorki oraz postacie i motywy, które splotły tę historię w całość. Gdybym już na początku nie wiedziała o tym, że jest o debiutancka powieść, w życiu bym w to nie uwierzyła! I choć mamy dopiero luty, „Czarny żałobnik” zdecydowanie trafi na listę moich ulubieńców tego roku.
Skończyłam tę książkę już kilka dni temu, ale ciągle zastanawia mnie, co takiego dzieje się w umyśle pisarza i jak on działa, pozwalając mu stworzyć opowieść taką jak ta. Ostra i sugestywna proza, dzięki której Maja Opiłka stworzyła wyjątkową atmosferę powieści, jest właściwie nie do podrobienia. Brutalność i szczegółowość opisów zbrodni dodatkowo podkręca mroczną aurę, a charyzmatyczność i nieprzeciętność wykreowanych przez Maję Opiłkę postaci, podsyca jedynie apetyt na więcej. Tempo powieści i zaskakujące zwroty akcji sprawiają, że naprawdę bardzo ciężko oderwać się od książki, a nawet jeśli jesteśmy do tego zmuszeni, ciągle myślami krążymy wokół tej historii, próbując rozwikłać zagadkę.
Z pewnością tym, co wyróżni tę powieść na tle innych, jest zdolność autorki do zagłębiania się w głąb ludzkiej natury i odkrywania zakamarków ludzkiej psychiki. Odnoszę nawet wrażenie, że „Czarny żałobnik” nie jest „tylko” książką. To swego rodzaju doświadczenie, które z pewnością pozostanie niezapomniane przez długi czas po przerzuceniu ostatniej strony. Maja Opiłka zdecydowanie wkroczyła na polski rynek z przytupem i postawiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko, a ja z niecierpliwością będę wyczekiwać jej kolejnych książek. Polecam przeogromnie!
Sięgając po „Czarnego żałobnika” absolutnie nie spodziewałam się, że będzie to TAK DOBRA i intensywna lektura, a im bardziej się w to zagłębiałam, tym bardziej pochłaniała mnie technika narracji autorki oraz postacie i motywy, które splotły tę historię w całość. Gdybym już na początku nie wiedziała o tym, że jest o debiutancka powieść, w życiu bym w to nie uwierzyła! I choć...
więcej mniej Pokaż mimo to
Choć od przeczytania pierwszego tomu tej serii minęło już naprawdę sporo czasu, w dalszym ciągu pamiętam, jak zachwycałam się nie tylko historią, ale i talentem Lucy Score. I już wtedy czułam, że wraz z kolejnymi tomami moje uwielbienie do tej serii tylko wzrośnie. A teraz, kiedy jestem już po lekturze ostatniego, śmiało mogę powiedzieć, że seria „Knockemout” stała się jedną z moich ulubionych i z pewnością często będę do niej wracać.
„To, co chcemy zostawić za sobą” to nie tylko uzależniająca i absorbująca fabuła. Znajdziemy tu również genialną obsadę bohaterów, tych pierwszo- jak i tych drugoplanowych, których mogliśmy poznać w poprzednich tomach. To także pełna iskrzącej chemii, napięcia i humoru powieść, od której nie sposób się oderwać. Jestem przekonana, że główny bohater skradnie serce niejednej czytelniczce ;) Zresztą nie da się zaprzeczyć, że autorka zdecydowanie potrafi kreować męskie postaci, które przyciągają nas niczym magnes. Lucian i Sloane to zdecydowanie moi ulubieńcy, jeśli chodzi o książkowe „pary”. Niesamowicie przyjemnie było odkrywać ich historię, poznać tajemniczą i skomplikowaną przeszłość, i przejść do uderzającego emocjonalnie pojednania. Wszelkie interakcje tej dwójki sprawiały mi taką niebywałą przyjemność, tak że te kilkaset stron przeleciało mi bardzo szybko przez palce. „To, co chcemy zostawić za sobą” to również historia, która wywołała we mnie zdecydowanie najwięcej emocji, i w którą byłam zaangażowana najmocniej, porównując to do poprzednich tomów.
Lucy Score bez wątpienia dała czytelnikom najbardziej zaskakujące, a jednocześnie doskonałe zakończenie serii, udowadniając przy tym, że jest królową małomiasteczkowych romansów. To jedna z tych pięknych, głęboko emocjonalnych historii, która pozostanie z tobą i ściśnie twoje serce za każdym razem, gdy do niej wrócisz!
Choć od przeczytania pierwszego tomu tej serii minęło już naprawdę sporo czasu, w dalszym ciągu pamiętam, jak zachwycałam się nie tylko historią, ale i talentem Lucy Score. I już wtedy czułam, że wraz z kolejnymi tomami moje uwielbienie do tej serii tylko wzrośnie. A teraz, kiedy jestem już po lekturze ostatniego, śmiało mogę powiedzieć, że seria „Knockemout” stała się...
więcej mniej Pokaż mimo to
Do sięgnięcia po tę książkę skusił mnie przede wszystkim opis, a konkretnie wzmianka o szkole dla groźnych przestępców. W końcu romansów z takim wątkiem nie ma u nas w Polsce zbyt wiele, prawda? Zanim jednak zaczęłam ją czytać, widziałam sporo informacji o tym, że „King of Corium” nie jest lekką książką, a to tylko dodatkowo podsycało moje zainteresowanie. I muszę się tu zgodzić z opiniami – zdecydowanie nie będzie to książka dla każdego. Jeśli zaś o mnie chodzi… Im bardziej moralnie wątpliwe historie, tym lepiej, więc kiedy tylko zaczęłam czytać, przepadłam totalnie!
Nie da się ukryć, że autorka umiejętnie manipuluje i bawi się czytelnikiem, gwarantując mu spory wachlarz emocjonalny. To nie jest lektura, obok której można przejść obojętnie – i można tę historię albo pokochać, albo wręcz przeciwnie. Nie wydaje mi się, żeby mogło tu być coś pomiędzy. Wielu czytelników decydując się na tę pozycję z pewnością będzie blisko swojej „granicy” wytrzymałości, bo niektóre sceny zdecydowanie nie należą do „normalnych” i takich, które można byłoby w jakikolwiek sposób usprawiedliwiać, dlatego też trzeba do niej podejść z otwartym umysłem. Czego możemy zatem spodziewać się sięgając po „King of Corium”? Przemocy, brutalności i toksycznych zachowań, które ukazane zostały w bardzo „obrazowy”, pobudzający wyobraźnię sposób. A ja, im więcej rozdziałów miałam za sobą, tym bardziej nie mogłam doczekać się tego, by zobaczyć, dokąd to wszystko zmierza. Przypływ emocji, jaki czułam czytając tę książkę, był przytłaczający! Od niepokoju o to, co wydarzy się dalej, przez dreszczyk emocji związany z "prześladowcą" Aspen i sposobem, w jaki traktowali ją nie tylko pozostali uczniowie, ale i pracownicy uniwersytetu. Niepokojący akademicki klimat i tajemnice idealnie budowały napięcie, dzięki czemu zanim się zorientowałam, przerzucałam już ostatnią stronę. I tu muszę przyznać, totalnie nie spodziewałam się TAKIEGO zakończenia. Ogromnie kusiło mnie sięgnięcie po kolejny tom po angielsku, a jednak trzymałam się dzielnie. Choć nie da się ukryć, że „King of Corium” na długi czas zapada w pamięć i ciężko o niej zapomnieć.
Jeśli więc nie boicie się przekraczać swoich granic, lubicie wątpliwych moralnie bohaterów i mocne, wywołujące wiele emocji historie, to będzie to lektura dla Was.
Do sięgnięcia po tę książkę skusił mnie przede wszystkim opis, a konkretnie wzmianka o szkole dla groźnych przestępców. W końcu romansów z takim wątkiem nie ma u nas w Polsce zbyt wiele, prawda? Zanim jednak zaczęłam ją czytać, widziałam sporo informacji o tym, że „King of Corium” nie jest lekką książką, a to tylko dodatkowo podsycało moje zainteresowanie. I muszę się tu...
więcej mniej Pokaż mimo to
Lekka, a przy tym pikantna i niezwykle intrygująca – właśnie tak mogłabym opisać najnowszą powieść Julity Sarneckiej „Four Seasons”. Ta historia przypomniała mi, dlaczego uwielbiam książki autorki, których w ostatnim czasie bardzo mi brakowało.
Bardzo podobał mi się sposób, w jaki Julita Sarnecka sprawiła, że bohaterowie od samego początku się nienawidzili, bo dzięki temu sprawiła, że byłam bardzo ciekawa tego, jak postanowi rozwinąć ich historię. „Four Seasons” to porywający romans z motywem zakazanej relacji, w którym Mason i Pearl zawierają układ, który sprawił, że przykleiłam się do czytnika i z niecierpliwością przerzucałam kolejne strony czekając na to, co się wydarzy. Ma właściwie wszystko, czego oczekuję po tego rodzaju romansach: zaborczego i apodyktycznego głównego bohatera, a także bohaterkę, która się nie wycofuje i nie boi powiedzieć tego, co myśli, dzięki czemu każda interakcja tej dwójki wywołuje wiele uśmiechu. Gorącą chemię, która wylewa się ze stron i powoduje, że niejeden czytelnik się zarumieni. Historię, która angażuje czytelnika i gwarantuje mnóstwo emocji. Szczerze mówiąc, nie wiem czy cokolwiek bym w niej zmieniła.
Uwielbiam historie, które od samego początku wywołują iskrę i nigdy nie odpuszczają, a „Four Seasons” zdecydowanie do takich należy. Bardzo podobało mi się natychmiastowe „połączenie” Masona i Pearl. Nie była to dokładnie miłość ani pożądanie, ale ładunek elektryczny, który nieustannie wystrzeliwał między nimi, wiążąc ich ze sobą. Chemia była katalizatorem ich „związku”, ale im lepiej się poznawali, tym bardziej zdawali sobie sprawę, że są dla siebie idealni. I choć wydawać się może, że będzie to przewidywalna historia, nic bardziej mylnego – Julita Sarnecka zadbała o element zaskoczenia, który z pewnością stanowi niebywały plus tej powieści.
„Four Seasons” to lekka, ale gwarantująca szeroki wachlarz emocji lektura, w której z łatwością można się zanurzyć dzięki wspaniałym głównym i drugoplanowym postaciom. Ich historia skradnie twoje serce, sprawi, że się uśmiechniesz, a już z pewnością poczujesz, że chcesz więcej. To lektura obowiązkowa dla wszystkich miłośniczek bohaterów alfa, bezczelnych bohaterek i ich wyboistych, ale gorących i słodkich szczęśliwych zakończeń. Polecam!
Lekka, a przy tym pikantna i niezwykle intrygująca – właśnie tak mogłabym opisać najnowszą powieść Julity Sarneckiej „Four Seasons”. Ta historia przypomniała mi, dlaczego uwielbiam książki autorki, których w ostatnim czasie bardzo mi brakowało.
więcej Pokaż mimo toBardzo podobał mi się sposób, w jaki Julita Sarnecka sprawiła, że bohaterowie od samego początku się nienawidzili, bo dzięki temu...