Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Wydanie w twardej okładce (pełne dodatków) jest po prostu świetne.

Wydanie w twardej okładce (pełne dodatków) jest po prostu świetne.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

O ile doceniam autora za korzystanie ze źródeł i solidną drobiazgowość, o tyle tendencyjność Barkowskiego jest koszmarna i spowodowała, że ledwo przebrnąłem przez tryptyk. Liczba nieprzychylnych, cynicznych epitetów użytych wobec kleru, Niemców, Duńczyków, wszystkich którzy walczyli ze Słowianami jest tragiczna. Autor nie jest się w stanie skomentować jakiegokolwiek pozytywnego zachowania tychże bez kwestionowania go, nie mając żadnych ku temu przesłanek. Owe idiotyczne komentarze wciska dosłownie wszędzie i nie służą one niczemu. Przykład. Opisuje przedzieranie się Duńczyków przez jakieś bagna i wspomniwszy o tym, że niektórzy z wojów mieli założoną zbroję (groził im atak, ale ciężar utrudniał też marsz) Barkowski musi oczywiście palnąć bzdurę w stylu, że te zbroje założone były na pewno z powodu głupoty lub tchórzostwa. Akapit niżej, gdy zastanawia się, dlaczego Pomorzanie nie zaatakowali wtedy Duńczyków, aż prosi się Panie Barkowski, żebyś był konsekwentny i takoż napisał "na pewno z głupoty albo tchórzostwa". No ale o Słowianach to niedobra tak pisać.

O ile doceniam autora za korzystanie ze źródeł i solidną drobiazgowość, o tyle tendencyjność Barkowskiego jest koszmarna i spowodowała, że ledwo przebrnąłem przez tryptyk. Liczba nieprzychylnych, cynicznych epitetów użytych wobec kleru, Niemców, Duńczyków, wszystkich którzy walczyli ze Słowianami jest tragiczna. Autor nie jest się w stanie skomentować jakiegokolwiek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ogólnie bardzo słabo. Książka nie ukazuje żadnego szerszego tła ówczesnego konfliktu, obustronnych mordów na tych terenach, tego że kolejne pacyfikacje były efektem wręcz kuli śniegowej rozpoczętych na dobrą skale już w czerwcu 1943 roku (Siedliska), czy wręcz stworzenia swego rodzaju frontu polsko-ukraińskiego ciągnącego się od Chełma po Hrubieszów, gdzie mordowali wszyscy wszystkich (chociażby postrach Ukraińców Basaj z BCH).
Wiem też, że na autora i jego stosunek do podejmowanej tematyki miało wpływ jego zwolnienie z IPN, ale w trakcie lektury wręcz bije po oczach jego... nie wiem... frustracja? Tym śmieszniejsze jest, że autor stawia siebie jako badacza obiektywnego w kontrze do tzw. apologetów, wśród których wymienia nawet M. J. Chodakiewicza XD Autor nie potrafi nazywać inaczej akcji aprowizacyjnych NSZ/NZW niźli rabunkami. Ani razu chyba nie pada słowo "narodowy", acz z kart wylewa się słowo "nacjonalistyczny" (brzmi groźniej zapewne wg autora). NSZ (oczywiście o proweniencji faszystowskiej!) to nie oddziały, a bandy. A licząca 800-1200 żołnierzy Brygada Świętokrzyska to... bojówka Związku Jaszczurczego. Serio XD Ogólnie cała ta książka to jakaś jedna wielka krucjata przeciwko Mariuszowi Bechcie, który ani nie jest jakimś wielkim, ani znaczącym historykiem. Jest to tak nierówne i jakieś takie rozemocjonowane (mimo nudnego i słabego stylu Zajączkowskiego), że mimo zrobionej przez Zajączkowskiego kwerendy czyta się to to źle, co rusz trafiając na jakieś kwiatki. Np autor chcąc się doczepić w jakiś sposób do monografii Rajsa autorstwa Ostapiuka, zacytował obficie recenzję niejakiej Semczyszyn, a która to recenzja jest groteskowym przykładem antyrecenzji. Co, zważywszy że nieznana nikomu Semczyszyn wcześniej pisała jeno jakieś artykuły o Żydach w XIX wieku i Janie Pawle II, dziwić nie może. Ogólnie zmarnowany potencjał. Nic dziwnego, że Wierzchowiny 1945 PAN rozdawał za darmo.

Ogólnie bardzo słabo. Książka nie ukazuje żadnego szerszego tła ówczesnego konfliktu, obustronnych mordów na tych terenach, tego że kolejne pacyfikacje były efektem wręcz kuli śniegowej rozpoczętych na dobrą skale już w czerwcu 1943 roku (Siedliska), czy wręcz stworzenia swego rodzaju frontu polsko-ukraińskiego ciągnącego się od Chełma po Hrubieszów, gdzie mordowali wszyscy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Najlepsza w Polsce monografia dotycząca wilka, napisana przez chyba najlepszego w Polsce naukowca, zajmującego się tymi pięknymi zwierzętami. Napisana w sposób wyważony, gdzie znajdziemy krytykę zarówno myśliwych, jak i pseudoekologów. Książka obiektywna, stricte naukowa, niezawierająca bambinistycznych bzdur i propagandy w stylu zalewających ostatnio rynek książek Wajraków i innych. Książka napisana z miłości do tych zwierząt, ale i uwzględniająca (jak w wypadku niemalże wszystkich ludzi nauki) potrzebę czasami takich posunięć, jak redukcja populacji w niektórych rejonach. Pozycja obowiązkowa dla każdego, kto chce zrozumieć wilka i przyrodę w świecie zdominowanym przez człowieka.

Najlepsza w Polsce monografia dotycząca wilka, napisana przez chyba najlepszego w Polsce naukowca, zajmującego się tymi pięknymi zwierzętami. Napisana w sposób wyważony, gdzie znajdziemy krytykę zarówno myśliwych, jak i pseudoekologów. Książka obiektywna, stricte naukowa, niezawierająca bambinistycznych bzdur i propagandy w stylu zalewających ostatnio rynek książek Wajraków...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Cherezińska nie ukrywała nigdy, że pomysł na powieść podsunął jej wydawca Pan Tadeusz Zysk. Zatelefonował i wręcz zlecił jej napisanie tej książki. Doświadczenie uczy, iż opowiadania pisane często z uwagi na powstać mający zbiór, opowiadania pisane na konkretny temat do konkursu, bywają zwykle nie najwyższych lotów. A cóż dopiero ośmiuset stronicowa powieść. A jednak Cherezińska wyszła obronną ręką. Ba! Napisała bardzo dobrą powieść. Ale po kolei.
Powieść traktuje o osławionej Brygadzie Świętokrzyskiej. Brygadzie, która - jako wieloletni cel ataków, oszczerstw i kalumnii - wręcz prosiła się o uporządkowanie jej dziejów. Na polskim rynku jest zaledwie kilka (trzy?) opracowań niezbyt poczytnych autorów (nie licząc Leszka Żebrowskiego, acz jego praca to dzieje Brygady przedstawione jeno w dokumentach i zdjęciach, czyli przynajmniej mnie nie pasującej formie). Brakowało na polskim rynku książek popularnonaukowych, czy też właśnie powieści, takiego "Legionu" - książki popartej osobą literackiego autorytetu. Autorytetu, który swoją osobą stanąłby nad czarną legendą brygady i rzekł: "Ale tu nic nie ma!". Bo w rzeczy samej, w historii brygady nic kontrowersyjnego nie ma.
Powieść rozpoczyna się od wydarzeń września 39'. Poznajemy kilku bohaterów (Jaxa - oficer WP poszukujący swego oddziału; Fenix - żydowski bokser zakonspirowany w Warszawie; "Ząb" Zub-Zdanowicz - oficer i późniejszy cichociemny; Jakub - zdroworozsądkowy komunista), za którymi podążać będziemy przez całe tomiszcze. Obserwujemy motywacje przedwojennych oenerowców, założycieli Związku Jaszczurczego. Nakreśla się nam złożoność przedwojennych stosunków politycznych, głęboką polaryzację społeczeństwa, która przeniosła się na polskie państwo podziemne w postaci dziesiątek organizacji. Organizacji, z których niejedna zafascynowana była przedwojennym faszyzmem, ale gdy historia powiedziała "sprawdzam", wszystkie one - co jest tak wspaniałe w naszej historii! - wystąpiły przeciw Niemcom. Poza polskimi komunistami, co oczywista.
Okres przed powstaniem Brygady zajmuje co najmniej połowę powieści. Ale jest dobry, jeśli nie lepszy od przygód już sformowanej Brygady. Podobała mi się zwłaszcza otoczka polityczna powieści - konflikty w ZJ i NSZ, stosunek do AK i komunistów. Balem się przed rozpoczęciem czytania, że autorka nie odrobi pracy domowej i spłaszczy powieść do opisania brawurowych awantur partyzantów-bohaterów. I o ile, postaci nie są zbudowane na wzór rosyjskich klasyków, a wręcz ograniczone do kilku konstytuujących je cech, to stanowią one jedynie przyczynek do wyeksponowania całego historycznego tła. A to, historyczno-polityczne tło wręcz zdominowało całą opowieść.
I wreszcie Brygada. Walki z komunistami (słynny "mord w Borowie", czyli egzekucja bandy rabunkowej towarzysza Słowika), pojawienie się "Toma", dostanie się w kleszcze niemiecko-sowieckie, wynegocjowanie przejścia przez niemieckie pozycje, wyzwolenia obozu, ucieczka do Amerykanów. Przedstawienie losów Brygady, sytuacji w jakiej się znalazła, bez wycia i darcia się "bandyci, faszyści!" powoduje, że czytelnik będzie miał okazję odkryć jak czarna legenda Brygady była wyssana z palca. Jak rozsądne było dowództwo NSZ, jakim fenomenalnym manewrem - bez praktycznie żadnego umoczenia się w brudy -było przeprowadzenie na stronę aliancką i ostateczne uratowanie 1200-1600 ludzi.
Reasumując, Powieść czyta się lekko (jak wszystkie powieści autorki), jest sensowna, ma ręce i nogi, wciąga w przedstawiony świat, ma ów efekt "jeszcze jednego rozdziału". Śmiałe 7/10. Ale za walor odkłamujący temat wszak zakrzyczany, daje ósemeczkę.

Cherezińska nie ukrywała nigdy, że pomysł na powieść podsunął jej wydawca Pan Tadeusz Zysk. Zatelefonował i wręcz zlecił jej napisanie tej książki. Doświadczenie uczy, iż opowiadania pisane często z uwagi na powstać mający zbiór, opowiadania pisane na konkretny temat do konkursu, bywają zwykle nie najwyższych lotów. A cóż dopiero ośmiuset stronicowa powieść. A jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zacznę wbrew tytułowi na okładce, od "O Zawiszy Czarnym opowieści", gdyż to opowiadanie znajduje się w książce jako pierwsze, co jest logiczne - gdyż przedstawia wydarzenia poprzedzające Warnę, jaki i jest od niej niestety słabsze. A lepsze rzeczy winno się zostawiać na koniec.
Kanonik Adam Świnka (postać historyczna) zostaje wezwany przez biskupa Zbigniewa, który to stawia przed bohaterem zadanie wywiedzenia się wszystkiego o losach Zawiszy "Czarnego" herbu Sulima z Grabowa. Który akuratnie zginął był pod Gołębcem w walce z Turkiem, a którego symboliczny pogrzeb zostać winien poprzedzony odczytaniem pieśni na cześć rycerza. Kanonik Adam zatem odwiedza kolejne postaci, które miały cokolwiek wspólnego z rycerzem i próbuje odkryć naturę znanego w całej Europie rycerza, a przede wszystkim znaleźć odpowiedź na pytanie, czy Zawisza rzeczywiście rycerzem był nieskalanym? I ta przyjęta przez Bunscha narracja jest czymś bardzo fajnym, gdyż niespotykanym w jego cyklu "Powieści piastowskich". Przypomina ona narrację stosowaną w kryminałach, w "Imieniu Róży" Eco, dodaje tajemniczości, sprawia że ze zniecierpliwieniem przekładamy następną stronę, by odkryć kim ów zacz Zawisza był. No właśnie jednak nie do końca. Bo całość jest napisana okrutnie chaotycznie, bez ładu, bez składu. Co prawda jest i początek - Adam dostaje zadanie, środek - odwiedza bohaterów, koniec - uświetnia pogrzeb swą pieśnią, ale autor gdzieś zgubił proporcje, jakby sam pisał opowiadanie w pośpiechu na czyjeś zamówienie. I tak dostajemy rozwlekłe rozmowy z bohaterami nieistotnymi, i zdawkowe wymiany zdań między Adamem a np żoną Zawiszy, jego koniuszym. Ponadto, gdy arcyciekawe momenty życiorysu rycerza (sobór w Konstancji, służba u cesarza Zygmunta Luksemburskiego) są ledwie liźnięte, to dostajemy w formie reminiscencji cały roździał o przyjeździe gołowąsa Zawiszy do Krakowa. No i sam kanonik Adam Świnka, który rozmyśla, łamie się nad zagadką Zawiszy, dostaje torsji i słania się po posadzce z powodu losu rycerza, ostatecznie nie odkrywa przed nami skąd się to wszystko bierze, czemu tak przeżywa podążanie śladem rycerza. Jest postacią słabo zbudowaną, która nas prowadzi przez całe opowiadanie. Dlatego "O Zawiszy Czarnym opowieść" jest ostatecznie najsłabszą z rzeczy, którą Bunsch napisał był. Absolutnie.

"Warna 1444". Ach! Warna, tu się już z kolei dzieje. I to w tempie zawrotnym. Gdybym nie był świeżo po odświeżeniu sobie rozdziału o Władysławie III Warneńczyku w "Polsce Jagiellonów" Jasienicy, to nie wiem, czy miałbym tak wielką przyjemność z czytania tegoż opowiadania. Struktura powieści jest standardowa jak w całym ciągu powieści Bunscha. Chronologia wydarzeń, jeden główny bohater, skonstruowany w sposób oczywisty, wręcz jednowymiarowy. Młody król, który na skutek knowań biskupa krakowskiego Zbigniewa Oleśnickiego bierze na swe plecy (i głowę) koronę węgierską, wraz ze wszystkimi jej konsekwencjami (wojnę z Turczynem - o czym wie, oraz wojnę domową - której się nie spodziewał). Dodatkowo trudności pietrzą się i w samej Polsce (konflikty między książętami), jak i na Litwie (konflikt między Kazimierzem Jagiellończykiem a Michałem Korybutowiczem - skądinąd synem jak się zdaje owego Korybutowicza z Trylogii husyckiej Sapkowskiego). Targane na wszystkie strony Władysław przeżywa szereg zwątpień, załamań, by ostatecznie trafić na pola Warny, gdzie... wiadomo. Fabuła pędzi, gna, leci niczym najbardziej rączy koń z wołoskiej stadniny, którego otrzymał król by móc w razie "W" ewakuować się z bitwy. Postacie zostały scharakteryzowane w sposób schematyczny (taki typowo bunschowy właśnie), acz ciekawy, gdyż każda z nich się ostatecznie niejako ze schematu przed lub w trakcie walnej bitwy wyłamie. No i ostatecznie sama ocena przez autora postaci naszego króla. Króla. który niejednokrotnie przedstawiany jest w mediach jako idiota, głupiec i szaleniec. Mistrz Karol postać Warneńczyka niejako rehabilituje. Podtrzymuje, co oczywista krytyczny osąd jego poczynań i błędnych decyzji, ale wskazuje na motywacje króla, który na skutek nacisków innych (m.in. matki), bierze na swe barki losy trzech krajów.
Tak jak pisałem na wstępie - liczy się odczucie końcowe. A po odłożeniu książki byłem wręcz zachwycony, tedy zdecydowanie polecam.

Zacznę wbrew tytułowi na okładce, od "O Zawiszy Czarnym opowieści", gdyż to opowiadanie znajduje się w książce jako pierwsze, co jest logiczne - gdyż przedstawia wydarzenia poprzedzające Warnę, jaki i jest od niej niestety słabsze. A lepsze rzeczy winno się zostawiać na koniec.
Kanonik Adam Świnka (postać historyczna) zostaje wezwany przez biskupa Zbigniewa, który to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mam mieszane uczucia, co do pierwszego tomu "Trylogii husyckiej". Niby wszystko w nim jest, to co stanowiło o sukcesie "Sagi o Wiedźminie" (bo od porównań uciec nie można) - interesujący językowo sposób pisania, pełen śmiesznotek, udane wprowadzanie sprośności i wulgaryzmów; interesujący, zróżnicowani bohaterowie; barwny świat, tu dodatkowo osadzony w konkretnych realiach historycznych; biegnące żwawym tempem wydarzenia, ale... cały czas odczuwałem, że cosik tu nie gra.
Przede wszystkim tempo akcji, a głównie zwroty tejże mogą doprowadzić do zawrotu głowy. Ilość pecha i szczęścia w przygodach Reynevana jest niewiarygodna, aż odrealniona. Główny bohater wciąż popada w "kałabanie" i wychodzi z opresji do tego stopnia, że w momencie ataku na niego przez jednego ze schwarz-charakterów byłem przekonany, że tenże wcześniej zdążył oddać już żywota w jakiś poprzednim wydarzeniu. Może to tylko moja nieuwaga, ale też prawdopodobnie wina przesadzonej liczby następujących po sobie wydarzeń opartych na zasadzie wpadania w tarapaty i z nich wychodzenia. No i ta magia, fantastyka. Nie rozumiem jej tu potrzeby. Nie znajduję dla przebiegu wydarzeń uzasadnionego wtrącania wątków magicznych. Zdawać by się mogło, iż przygody o Wiedźminie w zupełności zaspokoiły fantastyczne potrzeby autora. Zwłaszcza, iż motyw przewodni całej trylogii - historyczne wojny husyckie, jest najciekawszy w całym dziele. Historyczne postacie, frakcje, animozje między nimi, działania wywiadów i szpionów, kontrreakcja katolicka, mordy i bestialstwo obydwu stron. Wszystko to jest świetnie ukazane i o tym chciałbym wciąż czytać. Przyczepić się muszę takoż do łaciny w książce. Brak tłumaczeń na polski (wynikający zapewne li tylko z lenistwa autora lub wydawnictwa SuperNova) sprawia, że dopadło mnie odczucie podobne temu, gdy czytając koszmarnie nudną książkę omijam pewne fragmenty tekstu i po skończonej lekturze mam wrażenie nieukończenia książki. Acz o ile w wypadku książek-usypiaczy-zniechęcaczy mam świadomość własnej decyzyjności, tak tu zostałem postawion pod ścianą.

Mam mieszane uczucia, co do pierwszego tomu "Trylogii husyckiej". Niby wszystko w nim jest, to co stanowiło o sukcesie "Sagi o Wiedźminie" (bo od porównań uciec nie można) - interesujący językowo sposób pisania, pełen śmiesznotek, udane wprowadzanie sprośności i wulgaryzmów; interesujący, zróżnicowani bohaterowie; barwny świat, tu dodatkowo osadzony w konkretnych realiach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tak jak Adam Miauczyński z "Nic śmiesznego" wpatrujący się w gigantyczne piersi kochanki, tak i ja patrząc na to opasłe tomiszcze powiem jeno: "cuuudo".
Książka w rzeczy samej gruba. Czytałem ją około dwóch tygodni, lecz warto było zdecydowanie, gdyż jest to skarbnica wiedzy o regionie, Zamojszczyźnie, Roztoczu, o dwudziestoleciu międzywojennym, o ludziach na prowincji, o Niemcach i Sowietach. Dla kogoś z regionem związanego jest to wielkie wrażenie. Rozpoznawać konkretne miejsca, ulice, budynki. Czytać o często śmiesznych, lecz przede wszystkim tragicznych zdarzeniach. Mieć świadomość, że w miejscu zwyczajnym jak każde inne, jakimś podwórku, placu przed ratuszem, gdzie stałem wczoraj, kiedyś leżały zatłuczone zwłoki mieszkańca Szczebrzeszyna. Pisze Klukowski w sposób przejmujący. Czuć często strach, zmęczenie, to że ledwie usiadł na chwilę, oglądając się może za siebie, by zaraz schować zeszyt.
Jednakże... Nie jestem przekonany, czy to książka dla każdego, a przede wszystkim dla osób nie związanych w żaden sposób z Zamojszczyzną. Dziesiątki nazw małych wsi, przedsiębiorstw, miejsc, ludzi, które dla osób "z zewnątrz" nic nie powiedzą. Nie wiem, czy nie mam zaburzonego postrzegania dzieła przez emocjonalny odbiór tych miejsc, tym samym zachęcając do przeczytania książki osoby, które tegoż emocjonalnego stosunku nie posiadają i wprowadzając je na minę nie do przebrnięcia.

Tak jak Adam Miauczyński z "Nic śmiesznego" wpatrujący się w gigantyczne piersi kochanki, tak i ja patrząc na to opasłe tomiszcze powiem jeno: "cuuudo".
Książka w rzeczy samej gruba. Czytałem ją około dwóch tygodni, lecz warto było zdecydowanie, gdyż jest to skarbnica wiedzy o regionie, Zamojszczyźnie, Roztoczu, o dwudziestoleciu międzywojennym, o ludziach na prowincji, o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Żałuję, iż przeczytałem wcześniej "Rok tysięczny", gdyż zarówno "Dzikowy skarb", jak i "Ojciec i syn" to kawał dobrej bunschowej literatury, a część trzecia smakowałaby mi o niebo lepiej, znając dwie wcześniejsze. "Dzikowy skarb" jest fenomenalny. "Ojciec i syn" prezentuje takoż wysoki poziom, acz czegoś tu zabrakło. Przede wszystkim autor nie wprowadził do tej części przełomowej bitwy, jaką była chociażby dla przygód Dzika bitwa pod Cydzyną. W "Ojcu i synu" Bunsch zmieścił ogrom wydarzeń, skutkiem czego następują one zaraz po sobie w nader szybkim tempie. Oczywiście, czyta się to świetnie, ale czuję w kościach, iż za miesięcy kilka będzie mi ciężko z pamięci wyskrobać jakieś jedno kluczowe zdarzenie, wokół którego mógłbym zbudować wspomnienie tej książki. Mieszko umacnia władzę, potyka się z Połabianami, Niemcami, Czechami. Bolko dorasta, dojrzewa w nim potrzeba władzy i kontynuacji dzieła ojca. Poznajemy żony obydwu Piastów - Odę, Judytę i Emnildę. Wydarzenia koncentrują się wokół postaci takich jak: Krzesz (który obejmuje Grodzisko po Dziku i trapi go wspomnienie poległego, starszego brata Tarły), jego bracia bliźniacy (koszmarnie irytujący), Zbrozło (acz odsunięty już na dalszy plan), Stoigniew (który w sumie tylko krąży od miejsca do miejsca) i Jaskotela (dzielnego, ponętnego, jednego z pierwszych Awdańców). Każda jednak z tych postaci jest jakaś taka... niedokończona, ledwie zaczęta. To był często problem postaci u Buncscha. Albo były one zbyt papierowe, prowadzone jedną drogą (szlachetną lub złowrogą prowadnicą) - tu np Stoigniew, albo przechodziły one przemiany, ale niezbyt umotywowane - tu Jaskotel i jego przemiana z utracjusza do kochającego męża. Pojawia się także pod koniec postać karła, garbusa, towarzysza Judyty. Odpowiednika naszego Stańczyka lub późniejszego, Martinowego Tyriona Lannistera - wyśmiewanego, lecz inteligentnego brzydala. Postać z olbrzymim potencjałem, która ledwie zarysowana, zaraz ginie. I dlaczego? Bo polubił Bolka? Ech szkoda. Są momenty wzruszające. W pierwszych tomach jeszcze Bunsch umie wzruszyć, później gdzieś zatraca tę umiejętność (np sprowadzenie śmierci na swych towarzyszy przez Bolka w trakcie zmagań za Odrą). Są też ciekawe momenty (które z późniejszych dzieł autora nie pamiętam), odbiegania od fabuły poprzez prezentację przyszłych wydarzeń. Bardzo poruszył mnie fragment, dotyczący losów Świętosławy-Storady w Skandynawii. "Harda" Cherezińskiej jest tu fajnym uzupełnieniem. Gwiazdka mniej niźli przy perypetiach Dzika.

Żałuję, iż przeczytałem wcześniej "Rok tysięczny", gdyż zarówno "Dzikowy skarb", jak i "Ojciec i syn" to kawał dobrej bunschowej literatury, a część trzecia smakowałaby mi o niebo lepiej, znając dwie wcześniejsze. "Dzikowy skarb" jest fenomenalny. "Ojciec i syn" prezentuje takoż wysoki poziom, acz czegoś tu zabrakło. Przede wszystkim autor nie wprowadził do tej części...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Żałuję, iż przeczytałem wcześniej "Rok tysięczny", gdyż zarówno "Dzikowy skarb", jak i "Ojciec i syn" to kawał dobrej bunschowej literatury, a część trzecia smakowałaby mi o niebo lepiej, znając dwie wcześniejsze. "Dzikowy skarb" jest fenomenalny. "Ojciec i syn" prezentuje takoż wysoki poziom, acz czegoś tu zabrakło. Przede wszystkim autor nie wprowadził do tej części przełomowej bitwy, jaką była chociażby dla przygód Dzika bitwa pod Cydzyną. W "Ojcu i synu" Bunsch zmieścił ogrom wydarzeń, skutkiem czego następują one zaraz po sobie w nader szybkim tempie. Oczywiście, czyta się to świetnie, ale czuję w kościach, iż za miesięcy kilka będzie mi ciężko z pamięci wyskrobać jakieś jedno kluczowe zdarzenie, wokół którego mógłbym zbudować wspomnienie tej książki. Mieszko umacnia władzę, potyka się z Połabianami, Niemcami, Czechami. Bolko dorasta, dojrzewa w nim potrzeba władzy i kontynuacji dzieła ojca. Poznajemy żony obydwu Piastów - Odę, Judytę i Emnildę. Wydarzenia koncentrują się wokół postaci takich jak: Krzesz (który obejmuje Grodzisko po Dziku i trapi go wspomnienie poległego, starszego brata Tarły), jego bracia bliźniacy (koszmarnie irytujący), Zbrozło (acz odsunięty już na dalszy plan), Stoigniew (który w sumie tylko krąży od miejsca do miejsca) i Jaskotela (dzielnego, ponętnego, jednego z pierwszych Awdańców). Każda jednak z tych postaci jest jakaś taka... niedokończona, ledwie zaczęta. To był często problem postaci u Buncscha. Albo były one zbyt papierowe, prowadzone jedną drogą (szlachetną lub złowrogą prowadnicą) - tu np Stoigniew, albo przechodziły one przemiany, ale niezbyt umotywowane - tu Jaskotel i jego przemiana z utracjusza do kochającego męża. Pojawia się także pod koniec postać karła, garbusa, towarzysza Judyty. Odpowiednika naszego Stańczyka lub późniejszego, Martinowego Tyriona Lannistera - wyśmiewanego, lecz inteligentnego brzydala. Postać z olbrzymim potencjałem, która ledwie zarysowana, zaraz ginie. I dlaczego? Bo polubił Bolka? Ech szkoda. Są momenty wzruszające. W pierwszych tomach jeszcze Bunsch umie wzruszyć, później gdzieś zatraca tę umiejętność (np sprowadzenie śmierci na swych towarzyszy przez Bolka w trakcie zmagań za Odrą). Są też ciekawe momenty (które z późniejszych dzieł autora nie pamiętam), odbiegania od fabuły poprzez prezentację przyszłych wydarzeń. Bardzo poruszył mnie fragment, dotyczący losów Świętosławy-Storady w Skandynawii. "Harda" Cherezińskiej jest tu fajnym uzupełnieniem. Gwiazdka mniej niźli przy perypetiach Dzika.

Żałuję, iż przeczytałem wcześniej "Rok tysięczny", gdyż zarówno "Dzikowy skarb", jak i "Ojciec i syn" to kawał dobrej bunschowej literatury, a część trzecia smakowałaby mi o niebo lepiej, znając dwie wcześniejsze. "Dzikowy skarb" jest fenomenalny. "Ojciec i syn" prezentuje takoż wysoki poziom, acz czegoś tu zabrakło. Przede wszystkim autor nie wprowadził do tej części...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie ma co się rozwodzić - najlepsza z cyklu "Powieści piastowskich". Świetnie zarysowani bohaterowie, zwłaszcza chłopek-roztropek Dzik, zmyślny schwarz-charakter Szmatka i imponujący Zbrozło. Akcja wciąż wartka, której rozmachu dodają dwie bitwy - ta z Wichmanem młodszym i bitwa pod Cedynią. Obie brutalne, czego Bunsch w swych opisach raczej zwykł unikać. Po mocno łotrzykowsko-komediowej części pierwszej "Dzikowego skarbu", ta część jest bardziej melancholijna, przybijająca. Jest to jeden z najmocniejszych elementów książki. Zdarzają się bowiem zdarzenia, które ściskają nam serce, których to - to mój jedyny zarzut wobec całej twórczości Bunscha - nie umiał autor w swych licznych powieściach wyeksponować. Rzadko odczuwałem wzruszenie, wzburzenie czytając "Powieści piastowskie", z nielicznymi wyjątkami jak "Powrotna droga" i "Bezkrólewie". Autor w "Dzikowym skarbie" pisze inaczej niźli później, więcej kart poświęca opisom przyrody (wspaniały fragment o lisie ubieżającym przed psem), nie unika opisu cierpień zwierząt. Końcówka zaś wbija w fotel i powoduje poczucie pustki i przygnębienia. Uczuć, które - tak się jakoś składa - towarzyszą największym literackim dziełom.

Nie ma co się rozwodzić - najlepsza z cyklu "Powieści piastowskich". Świetnie zarysowani bohaterowie, zwłaszcza chłopek-roztropek Dzik, zmyślny schwarz-charakter Szmatka i imponujący Zbrozło. Akcja wciąż wartka, której rozmachu dodają dwie bitwy - ta z Wichmanem młodszym i bitwa pod Cedynią. Obie brutalne, czego Bunsch w swych opisach raczej zwykł unikać. Po mocno...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książkę przeczytałem dopiero jako którąś z cyklu powieści piastowskich Karola Bunscha (kolekcjonuje je w ostatnim ich wydaniu, tj. tym w zielonych, twardych okładkach by Wydawnictwo Edition2000; a są cholernie trudne do zdobycia), co było dla mnie ciekawym doświadczeniem, gdyż dopiero z perspektywy późniejszych części widać, jak inną jest "Dzikowy Skarb". Powieść jest bardziej przygodowa od późniejszych. Pełno tu zabawnych zdarzeń i dialogów, których prowodyrem jest tytułowy bohater i jego towarzysz-przeciwieństwo Szmatka. Równie wiele humoru znaleźć można dopiero w "Psim polu", gdy opisywane są perypetie rycerza Gotfryda. Inaczej też pisał wczesny Bunsch. Naprzód rzuca się w oczy pewna forma stylizacji języka na archaiczny, której później autor zaniechał, czyli przerzucanie orzeczenia na koniec zdania (w stylu mistrza Yody z "Gwiezdnych wojen"). Co jest raczej plusem (odrzucenie tego typu stylizacji), gdyż i nie sprzyja to płynnemu czytaniu, jak i taka stylizacja kojarzy nam się raczej z przedstawieniami dla dzieci. Fabuła koncentruje się na okresie umacniania władzy na Mazowszu i zachodniej Rusi przez Mieszka I, zanim tenże wprowadził oficjalnie chrześcijaństwo. Już na etapie pierwszego tomu mogę z całą pewnością stwierdzić, że to jedna z najlepszych części cyklu. Czytam dalej!

Książkę przeczytałem dopiero jako którąś z cyklu powieści piastowskich Karola Bunscha (kolekcjonuje je w ostatnim ich wydaniu, tj. tym w zielonych, twardych okładkach by Wydawnictwo Edition2000; a są cholernie trudne do zdobycia), co było dla mnie ciekawym doświadczeniem, gdyż dopiero z perspektywy późniejszych części widać, jak inną jest "Dzikowy Skarb". Powieść jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Hmm, nader długo ją czytałem, mimo iż - ze wstydem to przyznaję - opuszczałem niektóre fragmenty. Prof. Buraczyński opowiada o losach Roztocza od czasów przedchrześcijańskich po czasy nam współczesne. Autor snuje opowieść o kolejnych władykach, konfliktach zbrojnych, kolonizacji tych ziem, przemian własnościowych, kultury, narodowościach i między nimi relacji. Książka jest napisana na wzór podręcznika. Nie jest to esej pełen ciekawostek i dygresji, jeno kompleksowa, nieco uogólniona historia regionu. Gdzieniegdzie znajdziemy wykrzyknik, akcentujący jakieś zjawisko. Innym razem prof. Buraczyński wspomni o swoich przodkach (gdyż pochodzi ze Lwowa). To na pewno słabość tej książki - jest ona nazbyt... oschła. Wrażenie to potęguje olbrzymia liczba tabel i map, co summa summarum jest jak najbardziej zaletą, ale ma wpływ na encyklopedyczny odbiór książki (tak jak długie nogi kobiety - oczywista zaleta - mogą mieć negatywny wpływ na odczucie zazdrości u jej mężczyzny). Inną wadą - aczkolwiek nie musi ona być wadą dla kogokolwiek poza mną - jest położenie nacisku na historię Lwowa, który jest miastem o wiele mniej mnie interesującym niźli Zamość i Roztocze Środkowe, z którym jestem związany emocjonalnie. Zwłaszcza, że okładka przedstawia starą mapę fragmentu Roztocza wokół Zamościa właśnie.
Czy książkę polecam? Osobom zafascynowanym Lwowem i tą częścią Roztocza na pewno. Innym? Nie wiem, czy znajdą przyjemność w czytaniu tego nader opasłego tomiszcza.

Hmm, nader długo ją czytałem, mimo iż - ze wstydem to przyznaję - opuszczałem niektóre fragmenty. Prof. Buraczyński opowiada o losach Roztocza od czasów przedchrześcijańskich po czasy nam współczesne. Autor snuje opowieść o kolejnych władykach, konfliktach zbrojnych, kolonizacji tych ziem, przemian własnościowych, kultury, narodowościach i między nimi relacji. Książka jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Gdy miałem lat naście, byłem oczarowany serią o Panu Tomaszu, zwanym "Panem Samochodzikiem", którą przeczytałem w całości (nie licząc kontynuacji serii pisanej po śmierci Nienackiego). Później, interesując się historią, odkryłem iż autor serii nie był tak szlachetny jak bohater jego powieści. Był komuchem, tajnym współpracownikiem SB (zapewne nieprzymuszanym specjalnie do donoszenia, zważywszy na jego polityczną gorliwość), zaś nawet jego książki dla młodzieży zawierały delikatną indoktrynację (wizerunek MO).
Niemniej jednak "Raz do roku w Skiroławkach" postanowiłem nabyć i przeczytać z uwagi na otaczający książkę nimb bezpruderyjności. Lubię połączenie literackiej inteligencji z pospolitą ordynarnością, acz nie spodziewałem się jakiegokolwiek zaskoczenia (nie w 2019 r., gdzie otoczeni jesteśmy golizną, wulgarnością). A wulgarności jest tu od groma. Bohaterowie spółkują ze sobą w najróżniejszych kombinacjach, na najróżniejsze sposoby. Młode dziewczyny, które zawitały nad jezioro, jak i stare, śmierdzące, bezzębne baby, wypinające się przy drzewie nie wiedząc nawet komu i ilu, wracając z biesiady gospodyń wiejskich. Chłopy zaś biorą. Bo są częścią natury, a branie jest naturalne. I tak jak nie wiadomo, w której dziurze w lesie zniknie lisia kita, tak nie wiadomo w czyją schowa się chłopska. A jak ktoś nie chce brać - mimo, iż może - to najpewniej skrywa jakąś tajemnicę, coś wstydliwego i może to być pierwsza poszlaka w poszukiwaniu mordercy-zboczeńca.
Łączy Nienacki pięknie opowieść o wsi, o jeziorze, lesie, ludziach w nich żyjących, na tle niegdysiejszych historii, wpływie tejże na ludzi. Są tu motywy wierzeń ludowych, acz spodziewałem się ich więcej, tedy niech się nikt nie nastawia na opowieści o rzucaniu okruszków dla skrzatów na klepisko. Jest jeno kłobuk. Jest to taka powieść rozporkowa, połączona z traktatem o życiu, przemijaniu i o mnóstwie innych rzeczy. Są momenty wzruszające, mnóstwo śmiesznych. Powieść, mimo jej rozmiarów, czyta się świetnie. Miał Nienacki talent, by pisać w stylu bajającego przy kieliszku podchmielonego świntucha, rzucającego co rusz, jedną za drugą opowieść, komu co się przytrafiło, kto co robił w trakcie wojny, kto na kogo wlazł, kogo pod kim przyłapano.
Książka jest świetna, mistrzowsko napisana, polecić ją można dosłownie każdemu (18+), tedy oceniam ją najwyżej jak mogę.

Gdy miałem lat naście, byłem oczarowany serią o Panu Tomaszu, zwanym "Panem Samochodzikiem", którą przeczytałem w całości (nie licząc kontynuacji serii pisanej po śmierci Nienackiego). Później, interesując się historią, odkryłem iż autor serii nie był tak szlachetny jak bohater jego powieści. Był komuchem, tajnym współpracownikiem SB (zapewne nieprzymuszanym specjalnie do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

No i koniec. Piszę to z pewną ulgą, gdyż seria "Czarny Wygon" może nie tyle mnie zmęczyła, co czytając ją miałem wciąż przekonanie, że to literatura, która zapewne nie jest jakimś topem w swym gatunku. Pisząc komentarz do pierwszego tomu, miałem świadomość, iż nie znam się na powieściach grozy, horrorach, niemniej jednak me wyczucie literackie pozwalało mi na refleksje, iż wysokie oceny części użytkowników kontrastują z tym, że proza Dardy to dosyć średnia literatura. Zwłaszcza, że z polską "grozą" miałem do czynienia za sprawą "Śledztwa" Lema, które - mimo że popełnione przez niego niejako przypadkiem - okazało się być fenomenalną powieścią z dreszczykiem. Przez żaden z tomów nie bałem się, nie odczuwałem niepokoju. O ile fabuła "Słonecznej Doliny" była jeszcze wciągająca, to w kolejnych tomach jej zapętlenie, przyśpieszenie, pewne fabularne "durnotki", próby upchnięcia różnych pomysłów, które nie zawsze wypalały lub były niekonsekwentne, i przede wszystkim nader słaby styl autora (dialogi!) wciąż wytrącały mnie z przedstawianego świata. Ot, chociażby taka ciekawostka, dotycząca operowania różnymi płaszczyznami czasowymi przez autora, w których ostatecznie się gubi, tak jak niekonsekwentny był w poprzednim tomie przy operowaniu konstrukcją szkatułkową powieści: Witia trafia do aresztu. Czytelnikowi zdaje się, iż zapadł on w sen, gdyż następuje naonczas rozdział będący narracją Adama ze Starzyzny, która to narracja pojawia się li tylko w momencie snu Witii. W owej starzyźnianej narracji dowiadujemy się, iż jeden z braci Bisów (średni) odbiera sobie życie. Wracamy do Witii. Okazuje się, iż jednak nie spał, został wypuszczony, spotkał Jankę i dopiero się teraz położy, w związku z czym, chronologicznie dopiero teraz w jego śnie pojawią się wydarzenia ze Starzyzny, które już poznaliśmy. No ok, taki zabieg autora mający wywołać w czytelniku zaskoczenie, że niby zasnął w areszcie, ale jednak nie zasnął. Dlaczego więc, w rozmowie z Janką na godzinę przed snem, Witia stwierdza, iż "jeden z braci się sam wyeliminował"? Przecież, on to wyśni dopiero za chwilę. Absurd. Autor wprowadza niepotrzebne zabiegi, które sam nie do końca kontroluje, a które mają zerowe znaczenie dla uatrakcyjnienia fabuły.
Reasumując, "Czarny Wygon" przeczytałem czerpiąc z tego "jaką-taką" przyjemność głównie za sprawą mego związku emocjonalnego z Roztoczem. Z całej tetralogii zapewne zapamiętam tylko "Słoneczną dolinę", gdyż była ona - mimo swych braków - dla mnie nowatorska. Mam nawiną nadzieję, że polska scena grozy ma się lepiej jako całość, mimo iż - sądząc po komentarzach innych użytkowników - zapewne tak nie jest.

No i koniec. Piszę to z pewną ulgą, gdyż seria "Czarny Wygon" może nie tyle mnie zmęczyła, co czytając ją miałem wciąż przekonanie, że to literatura, która zapewne nie jest jakimś topem w swym gatunku. Pisząc komentarz do pierwszego tomu, miałem świadomość, iż nie znam się na powieściach grozy, horrorach, niemniej jednak me wyczucie literackie pozwalało mi na refleksje, iż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Już lepiej niźli w "Starzyźnie". Książka jest lepiej napisana, bardziej dojrzale. Więcej tu przemyśleń, oddania stanów wewnętrznych głównego bohatera. Fabuła, mimo iż wciąż galopuje, oddać ma - sądzę, iż takie było zamierzenie autora - chaos panujący w głowie Witolda. W dalszym ciągu "leżą" dialogi. Wciąż infantylne, jakieś takie sztuczne. Wciąż zdarzają się głupotki, jak w rozmowie w piwnicy, w trakcie której główny antagonista przeprasza Witię za swój nieprzyjemny oddech. Ale jest ok. Mimo zmęczenia "Starzyzną" i tę część wciągnąłem w dwa wieczory.

Już lepiej niźli w "Starzyźnie". Książka jest lepiej napisana, bardziej dojrzale. Więcej tu przemyśleń, oddania stanów wewnętrznych głównego bohatera. Fabuła, mimo iż wciąż galopuje, oddać ma - sądzę, iż takie było zamierzenie autora - chaos panujący w głowie Witolda. W dalszym ciągu "leżą" dialogi. Wciąż infantylne, jakieś takie sztuczne. Wciąż zdarzają się głupotki, jak w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Może i są lepsze reportaże, biografie niźli ta. Ale znając Kosińskiego i jego "Malowanego ptaka", czytając "Czarnego ptasiora" doznałem niemalże szoku i poczucia przytłaczającej niesprawiedliwości i niewdzięczności, tak że najwyższa ocena jej się należy bezwzględnie. Może nie jest to "arcydzieło", lecz jest to książka arcyważna, mustread, książka-nokaut. Nie ma w niej opisanych wielkich tragedii, do czego nas przyzwyczaili reportażyści wojenni. Nie mam tu świadectw holocaustu. Nie ma tu bezwzględnych nazistów i przerażających sowietów. Została ukazana, ot spokojna wieś, gdzieś na odludziu. Wieś, jakich wiele. Z codziennym okupacyjnym znojem, który dało się przeżyć, jeśli człek siedział cicho, nie wychylał się. Sąsiedzi, jakich znamy. Czasami wredni i zawistni, ale i pomocni, gdy tego potrzeba. San, sklepik, krowy, marmolada z buraków. I to jest straszne, że ten mały gnój, właśnie tę wieś, tę rzeczywistość zamienia na kartach swego paszkwila w piekło na ziemi, posługując się często prawdziwymi imionami, odwzorowując prawdziwe postaci, ich cechy, ale dodając im demonicznych skrzydeł. Ludziom którzy dla niego nadstawili swych własnych i swych dziatek głów. Parafrazując: "ludzie ludziom zgotowali tę niegodziwość".

Może i są lepsze reportaże, biografie niźli ta. Ale znając Kosińskiego i jego "Malowanego ptaka", czytając "Czarnego ptasiora" doznałem niemalże szoku i poczucia przytłaczającej niesprawiedliwości i niewdzięczności, tak że najwyższa ocena jej się należy bezwzględnie. Może nie jest to "arcydzieło", lecz jest to książka arcyważna, mustread, książka-nokaut. Nie ma w niej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Cóż, drugi tom i już nieco gorzej. Tym razem naszym bohaterem jest jeno Witia Uchmann oraz - słownie na dwa momenty - jego przyjaciel Adam (acz bardzo fajnie i zasadnie wprowadzony). O ile przy pierwszym tomie lekkość i prostota języka Dardy zdawały mi się zaletą, o tyle już przy tomie drugim stała się dla mnie wręcz męcząca. Wady stylu przykrywała nader ciekawa fabuła, ale w "Starzyźnie" już nie wystarczyła. Słabe dialogi (zwłaszcza te prowadzone między Witią a Onymi), nieudolna stylizacja na gwarę (objawiająca się w dwóch wtrętach używanych przez bohaterów wsi: albo używanie zwrotów typu "ja żem", "poszedłżem" lub używanie czasu zaprzeszłego "poszłam byłam", który de facto zawsze kojarzyłem z ludźmi raczej kształconymi) utrudniały mi czytanie. Narzekałem w "Słonecznej" na niepotrzebne wątki, które tu jeszcze zostały uwypuklone (UB-ecka przeszłość Witii). Do tego autor zdaje się, iż padł ofiarą szkatułkowej kompozycji książki, w której całkiem się ostatecznie zagalopował. Już w pierwszym tomie, zdecydowanie się na rozwiązanie polegające na tym, iż narracja o Witku podążającym śladem Starzyzny pisana była w pierwszej osobie, zaś pamiętnik Rafała przez Witię odnaleziony, pisana była w trzeciej (ewenement w literaturze), wydawało mi się głupim pomysłem. Tu tylko się do tego upewniłem. W pewnym momencie, do tej pory piszący o sobie w pierwszej osobie Witia, pisząc pamiętnik w Starzyźnie (który to wcześniej pisany był przez Rafała w osobie trzeciej) kontynuuje narrację z punktu widzenia swej postaci. Sprawia to wrażenie pewnego chaosu. "Bisy" oczywiście mam i przeczytam, jeno - wbrew uprzedniemu planowi - zrobię sobie przerwę na coś innego.

Cóż, drugi tom i już nieco gorzej. Tym razem naszym bohaterem jest jeno Witia Uchmann oraz - słownie na dwa momenty - jego przyjaciel Adam (acz bardzo fajnie i zasadnie wprowadzony). O ile przy pierwszym tomie lekkość i prostota języka Dardy zdawały mi się zaletą, o tyle już przy tomie drugim stała się dla mnie wręcz męcząca. Wady stylu przykrywała nader ciekawa fabuła, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jakoś przebrnąłem. Książka nudna i mało odkrywcza. Autor na kilkuset stronach porusza kwestię partyzantki sowieckiej. Ilość wątków, na których się skupia jest bardzo mała: powstanie ruchu, stosunek władzy do partyzantki i na odwrót, pozycja kobiet, grup społecznych i narodowości wewnątrz ruchu, podstawowe zadania, sposoby spędzania wolnego czasu. I tyle.. Na kilkuset stronach autor wciąż wałkuje te same tematy. Wraca po wielokroć do tych samych tez, wątków, postaci, źródeł. Gdy w rozdziale końcowym, przeczytałem, iż zamierza on powtórzyć i skonkludować podstawowe tezy książki - opadły mi ręce. Sytuacje pogarsza mdły, bezbarwny język autora. Mało tu dygresji, odniesień do kultury (poza radzieckim filmem "Czapajew", co oczywista). Książka napisana jest jak praca socjologiczna (stratyfikacja, stratyfikacja, stratyfikacja uber alles!) Jeśli ktoś liczy na barwne opowieści o akcjach, bohaterskich lub zbrodniczych działaniach, niech sobie lepiej daruje tę pozycję.

Jakoś przebrnąłem. Książka nudna i mało odkrywcza. Autor na kilkuset stronach porusza kwestię partyzantki sowieckiej. Ilość wątków, na których się skupia jest bardzo mała: powstanie ruchu, stosunek władzy do partyzantki i na odwrót, pozycja kobiet, grup społecznych i narodowości wewnątrz ruchu, podstawowe zadania, sposoby spędzania wolnego czasu. I tyle.. Na kilkuset...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie znam się na horrorach lub - jak też sugeruje okładka wydania, które posiadam - powieściach grozy, staram się czytać klasykę, uznanych autorów, tedy mogę być nazbyt surowy dla powieści Dardy. Z drugiej strony, równoważyć mą opinię może mój sentyment do Roztocza, które było główną przyczyną sięgnięcia po tę książkę. A sentyment to duży, gdyż spędzam tam wiele dni każdego roku, a od 2009 nie było ani jednego roku, abym nie snuł się po tamtejszych lasach. Ba! tytułowy Czarny Wygon znałem na długo zanim odkryłem powieść. Główny bohater (Rafał i Witold w sumie takoż) umiejscawia go w okolicach Guciowa, na szczęście jeden z bohaterów (Jan) prostuję tą lokalizację i informuję czytelnika, iż w rzeczywistości Czarny Wygon znajduje się w północnej części Roztoczańskiego PN, na szlaku Wachniewskiej, nie precyzując jednak, iż to stara, opuszczona, otoczona lasem leśniczówka. Leśniczówka również ze swoją historią.
Dlatego - mimo tych nieścisłości - książkę czytałem z przyjemnością. Lekki i przyjemny język. Ciekawa historia, acz z małymi wadami: pewnymi kalkami (mała dziewczynka snująca się po lesie), infantylizmami (rymowanka tejże), czy nawet głupotkami (dialogi z "Nimi"). Darda stara się także mimochodem przemycać także pewne treści. Propaguje Roztocze, wspomina o charakterystycznych miejscach (chwała mu za to!), ale także dodaje kompletnie niepotrzebne wątki (lista Wildsteina). Narzuca też od samego początku dosyć szybkie tempo, bieg wydarzeń i utrzymuje go do samego końca. Nie ma tu suspensów, wielkich zwrotów akcji, ale udało mu się zaszczepić ciągłe poczucie niepokoju, nie strachu, ale niepokoju i ciekawości właśnie. Mnie zachęcił, sięgam po następny tom z ciekawością. Acz nie umiem ocienić, na ile to zasługa autora, a klimatu ukochanego Roztocza.

Nie znam się na horrorach lub - jak też sugeruje okładka wydania, które posiadam - powieściach grozy, staram się czytać klasykę, uznanych autorów, tedy mogę być nazbyt surowy dla powieści Dardy. Z drugiej strony, równoważyć mą opinię może mój sentyment do Roztocza, które było główną przyczyną sięgnięcia po tę książkę. A sentyment to duży, gdyż spędzam tam wiele dni każdego...

więcej Pokaż mimo to