rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Polecam.
To ciąg dalszy historii opisanej w "Tyberiuszu", autorstwa tego samego pisarza.
Kaligula pokazany z innej strony niż zazwyczaj. Niby ma wszystko to, co znamy z historii, a jednak jakiś taki bardziej ludzki. Bohater nie jest czarno-biały. W tej książce nic zresztą takie nie jest.Czy Kaligula był potworem. Muszę przyznać, że nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Tak złożona osobowość zmusza do myślenia.
Choć postać Kaliguli przedstawiona w książce odbiega od ugruntowanych wyobrażeń na temat tego cesarza, jest równocześnie bardzo wiarygodna i przekonująca.
Bardzo udane jest połączenie w książce prawdy historycznej z fikcją. Dzięki temu akcja naprawdę wciąga i trudno się od niej oderwać.
Warto sięgnąć po tę pozycję.

Polecam.
To ciąg dalszy historii opisanej w "Tyberiuszu", autorstwa tego samego pisarza.
Kaligula pokazany z innej strony niż zazwyczaj. Niby ma wszystko to, co znamy z historii, a jednak jakiś taki bardziej ludzki. Bohater nie jest czarno-biały. W tej książce nic zresztą takie nie jest.Czy Kaligula był potworem. Muszę przyznać, że nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na temat cesarza Nerona napisano już bardzo wiele książek. Ta z pewnością należy do jednej z przystępniejszych. Powinna zainteresować zarówno wyrobionego czytelnika, posiadającego już solidną wiedzę na temat epoki, w jakiej żył piąty rzymski cesarz, jak o tych, którzy pragną dopiero poznać jego barwną postać.
Książka daleka jest od opisywania Nerona jako potwora, ale równocześnie jej autor nie stara się w żaden sposób wybielać sylwetki cesarza. Na chłodno tłumaczy okoliczności, w jakich matka uczyniła go panem Rzymu, oraz powolną ewolucję jego rządów - od rządów "władcy oświeconego", przez coraz większe ekstrawagancje, po tyranię. Z książki wyłania się przede wszystkim postać człowieka, którego otrzymana funkcja przerosła. Który całkowicie zagubił się w swej wszechwładzy i nieograniczonych zasobach materialnych, jakie postawiono do jego dyspozycji. Po lekturze przyszło mi do głowy, że Neron był przykładem kogoś, kto o nic nie musiał walczyć, bo wszystko dostał podane przez innych na złotej tacy. Był nic nieznaczącym półsierotą bez majątku, lecz Agrypina sprawiła, że został następcą tronu z pierwszeństwem przez biologicznym synem cesarza Klaudiusza - Brytanikiem. Przemówienia pisał dla niego wielki filozof Seneka, o bezpieczeństwo dbał prefekt pretorianów Burrus. Nie musząc władzy wywalczyć, Neron nie cenił jej tak jak powinien. I nie potrafił jej utrzymać, gdy zaczęła mu się wyślizgiwać z rąk.
Nie wszystkie detale zawarte w książce są przekonujące. Na przykład informacje na temat Domus Transitoria - pierwszego pałacu Nerona w Rzymie, zdają się nie oddawać aktualnego stanu wiedzy i poglądów historyków i archeologów w tej materii. Lecz to są stosunkowo drobne nieścisłości wynikające w dużej mierze z faktu, że od napisania tej książki minęło już prawie pół wieku. Książkę zdecydowanie polecam.

Na temat cesarza Nerona napisano już bardzo wiele książek. Ta z pewnością należy do jednej z przystępniejszych. Powinna zainteresować zarówno wyrobionego czytelnika, posiadającego już solidną wiedzę na temat epoki, w jakiej żył piąty rzymski cesarz, jak o tych, którzy pragną dopiero poznać jego barwną postać.
Książka daleka jest od opisywania Nerona jako potwora, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka niewątpliwie ciekawa, choć trzeba pamiętać, że niestety od jej napisania upłynęło już sporo czasu, więc nie wszystkie informacje w niej zawarte, są jeszcze aktualne. Na przykład najnowsze rekonstrukcje przebiegu katastrofy w Pompejach i w Herkulanum nieco odbiegają od opisu przedstawionego przez M. Granta.
Ogromnym plusem książki są rozdziały poświęcone sztuce Pompejów i Herkulanum. Jest to element, którego moim zdaniem brakuje w innych, niedawno wydawanych pozycjach z tego zakresu. Plusem jest także umiejscowienie najdawniejszej historii Pompejów i Herkulanum (oczywiście na dużym poziomie ogólności) w szerszym kontekście regionu. Tego również nie znajdziecie w popularnych książkach autorstwa chociażby A.Angela czy M. Beard.

Książka niewątpliwie ciekawa, choć trzeba pamiętać, że niestety od jej napisania upłynęło już sporo czasu, więc nie wszystkie informacje w niej zawarte, są jeszcze aktualne. Na przykład najnowsze rekonstrukcje przebiegu katastrofy w Pompejach i w Herkulanum nieco odbiegają od opisu przedstawionego przez M. Granta.
Ogromnym plusem książki są rozdziały poświęcone sztuce...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka bardzo ciekawa.
Wprawdzie ma momenty bardziej wciągające i te mniej interesujące, niemniej jako całość mnie przekonała. Wiele tez zawartych w książce oparty jest o bardzo wątły materiał źródłowy, ale autor się z tym nie kryje i wyraźnie zaznacza, kiedy opisywany przebieg wydarzeń jest jedynie przypuszczalny.
Bardzo podobało mi się uniknięcie ukazywania Trajana - optimus princeps - wyłącznie w jasnych barwach. Zwrócenie uwagi na jego powiązania ze znienawidzonym Domicjanem (który w książce także nie jest przedstawiony jako postać wyłącznie negatywna), podkreślenie ciemniejszych cech Trajana i parcie do wojny z Partami za wszelką cenę - to wszystko stwarza wrażenie bardzo obiektywnej oceny je dnego z najlepiej zapamiętanych rzymskich cesarzy.
Mam jedną obiekcję: strasznie irytowało mnie w trakcie czytania kurczowe trzymanie się przez tłumaczy oryginalnych rzymskich imion i nazw rodów. Wprawdzie na początku książki tłumacze wyjaśniają swoją metodologię, ale niestety nie przekonała mnie ona. Dla polskiego czytelnika przyzwyczajonego do spolszczonych imion i nazwisk, oryginalne brzmienie jest sporym zaskoczeniem i utrudnieniem. Tłumacze zapomnieli w dodatku, że niekiedy ich kurczowe trzymanie się oryginału powoduje spore zamieszanie, bo niekiedy nie wiadomo, czy w konkretnym przypadku mają na myśli nazwę rodu w mianowniku, czy imię żeńskie wywodzące się z tego rodu w dopełniaczu.

Książka bardzo ciekawa.
Wprawdzie ma momenty bardziej wciągające i te mniej interesujące, niemniej jako całość mnie przekonała. Wiele tez zawartych w książce oparty jest o bardzo wątły materiał źródłowy, ale autor się z tym nie kryje i wyraźnie zaznacza, kiedy opisywany przebieg wydarzeń jest jedynie przypuszczalny.
Bardzo podobało mi się uniknięcie ukazywania Trajana -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wspaniała książka!

To niezwykła podróż przez wieki kształtowania się imperium rzymskiego. Autorowi udało się uniknąć nudnego wykładu historycznego, w którym uwaga czytelnika ginie w natłoku faktów, dat, nazwisk, miejsc itd. Zamiast chronologicznego przedstawienia wydarzeń historycznych, czytelnik otrzymuje w tej lekturze syntezę procesów, które doprowadziło do powstania największego państwa w dziejach Europy, którego magia działa na nas po dziś dzień. Państwa, w którym tkwią nasze własne korzenie, naszej kultury i naszego sposobu myślenia.

To fascynujący opis zjawisk, które pozwoliły małemu, prowincjonalnemu przysiółkowi osiągnąć niespotykany w historii sukces. Twierdzenia autora są bardzo dalekie od komunałów na ten temat powtarzanych w wielu podręcznikach. Mnie, jako czytelnika od dawna zainteresowanego rzymskim antykiem, zaintrygował opis tworzenia imperium bardzo odbiegający od moich wcześniejszych wyobrażeń. Można na podstawie tej lektury uznać, że wejście Rzymu na drogę ku mocarstwowości było w pewnym sensie dziełem przypadku, a pierwsi Rzymianie chyba najmniej się spodziewali, jaki w przyszłości będzie finał ich podbojów. Na kolejnych kartach książki odkrywamy, jak sobie radzili z zarządzaniem pierwszymi podbitymi terytoriami, jak eksperymentowali w tym zakresie. Ciekawe było spostrzeżenie, że podbicie nowej krainy nigdy nie było zdarzeniem jednorazowym, ale długotrwałym procesem, w którym zwycięstwo militarne było dopiero pierwszym krokiem w kierunku wchłonięcia prowincji przez powiększające się Imperium i zasymilowania jej ludności, a stopień integracji poszczególnych obszarów pod rzymskim panowaniem był bardzo różny.

Jest to książka, która prowadzi nas przez wieki od koncepcji państwa łupieżczego, traktującego podbite ludy jako masy do eksploatacji gospodarczej, do wizji państwa – dobra wspólnego, nad którym Rzym sprawował straż. Od koncepcji „imperium” jako władztwa nad podbitymi narodami, po „imperium” jako obszaru, na którym Rzym organizuje państwowy porządek.

Poszczególne zagadnienia analizowane są w oparciu o konkretne przykłady - „studia przypadku”. I tak podbój Galii przez Juliusza Cezara służy autorowi do rozważań, jakie okoliczności decydowały o wkroczeniu Rzymu na określone terytorium. Listy Cycerona – do ukazania złożoności relacji podbitych ludów ze stolicą pod koniec republiki, a listy Pliniusza Młodszego – zrozumienia przemiany, jaka dokonała się w nich za czasów cesarstwa. Judea – służy za ilustrację szerzącego się na terenie cesarstwa problemu bandytyzmu, a Germania – pokazuje problem umowności granic państwa.

Jedyne, czego mi w książce zabrakło, to odniesienia się do kwestii „rzymskości” ludności zamieszkującej Imperium i sposobu, jak pojęcie to rozumieli sami Rzymianie oraz jak ono ewoluowało. Co oznaczało „być Rzymianinem” w czasach Katona, a co pod rządami cesarzy? Co definiowało „bycie Rzymianinem”? Miejsce zamieszkania? Wyznawana religia? Przodkowie? W fascynującym procesie migracji ludów związanej z podbojami, w kontekście milionów sprowadzanych niewolników, wyzwoleńców zajmujących coraz wyższe stanowiska i współrządzących państwem i tworzenia się de facto wielonarodowej armii, zagadnienie to nie powinno było być pominięte. W tym zakresie odsyłam do znakomitej książki Mary Beard „SPQR”.

Podsumowując – lektura warta polecenia!

Wspaniała książka!

To niezwykła podróż przez wieki kształtowania się imperium rzymskiego. Autorowi udało się uniknąć nudnego wykładu historycznego, w którym uwaga czytelnika ginie w natłoku faktów, dat, nazwisk, miejsc itd. Zamiast chronologicznego przedstawienia wydarzeń historycznych, czytelnik otrzymuje w tej lekturze syntezę procesów, które doprowadziło do powstania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niezwykła książka. To seria krótkich (a nawet bardzo krótkich) opowiadań. W zasadzie nic ich nie wiąże, każde jest tworem samodzielnym i skończonym. W każdym Autor zawarł pozornie banalną scenkę, jak krótką migawkę w czyjegoś życia. Aby opisać „Splot słoneczny” najłatwiej sięgnąć do porównania ze zbiorem artystycznych fotografii. Są artyści, którzy nawet czarno-białe zdjęcie starej kobiety robiącej pranie potrafią zrobić w taki sposób, że wprost nie możemy oderwać od niego oczu. Bo choć scena jest zupełnie zwyczajna, w nieruchomym kadrze udaje im się zamknąć historię życia. Takie fotografie nie zachwycają kolorami, pięknem krajobrazów czy modelek. Urzekają ulotną chwilą na nich przedstawioną i emocjami w nich zamkniętymi.

Takim właśnie „zbiorem zdjęć” jest „Splot słoneczny”. W każdym opowiadaniu zawarta jest mini-historia czyjegoś życia. Czytając je, możemy bardzo łatwo wyobrazić sobie każdego z nas w roli ich bohatera – są przerażająco zwyczajne, tak jak zwyczajna jest otaczająca rzeczywistość, w której niewiele jest wzlotów, za to wypełniają ją proste uczucia. Znajdziemy tam zdradzających i zdradzanych mężów, ludzi zmęczonych starością, więdnące kobiety szukające potwierdzenia swej atrakcyjności… I choć poszczególne opowiadania liczą nie więcej niż 2 – 4 strony, Tomaszowi Jastrunowi w zupełności tyle wystarcza, by zamknąć w nich kompletną opowieść.

Osobną kwestią jest urzekający język, jakim napisane są poszczególne opowiadania. Choć to proza, niekiedy Autor pozwala sobie na poetyckie metafory lub porównania. Są one jak przebłysk koloru na tych czarno-białych „fotografiach życia” zawartych w zbiorze.

Polecam.

Niezwykła książka. To seria krótkich (a nawet bardzo krótkich) opowiadań. W zasadzie nic ich nie wiąże, każde jest tworem samodzielnym i skończonym. W każdym Autor zawarł pozornie banalną scenkę, jak krótką migawkę w czyjegoś życia. Aby opisać „Splot słoneczny” najłatwiej sięgnąć do porównania ze zbiorem artystycznych fotografii. Są artyści, którzy nawet czarno-białe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo ciekawa książka omawiająca w sposób przekrojowy historię malarstwa antycznego z grecko-rzymskiego kręgu kulturowego.
Autorka omawia temat bardzo szeroko - od narzędzi stosowanych przez dawnych artystów, style artystyczne i tematykę prac, a wszystko to z uwzględnieniem malarstwa sztalugowego, ściennego i wazowego, dekoracji komór grobowych, polichromii posągów itd.
Mogę jedynie żałować, że książka jest tak krótka (ok 200 stron). Jak na zakres tematyczny, który poruszono w książce, to zdecydowanie za mało. Temat, który mnie interesował najbardziej, a więc rzymskie freski i ich symbolika, został potraktowany bardzo pobieżnie, ledwie "liźnięty". Charakter pracy aż się prosił o szerszy materiał ilustracyjny. Choć niektóre omawiane dzieła są opatrzone fotografiami (w większości niestety czarno-białymi) co chwilę musiałem sięgać do Internetu, aby wyszukać zdjęcia opisywanych przez autorkę waz czy fresków.

Książka ta uświadamia jednak pewną ciekawą rzecz: otóż nasza epoka, w której cenimy wielkie dzieła mistrzów jak Rafael, Boticelli, Rubens czy Michał Anioł, wcale nie jest wyjątkowa. Antyk też miał swoich mistrzów, których sława wcale nie była mniejsza od malarzy epoki renesansu czy baroku, a których dzieła już w czasach Rzymian były zabytkami liczącymi po kilkaset lat. Warto poznać te wielkie nazwiska tamtej epoki - Apellesa, Polignota czy Nikiasza. Ich obrazy były nie mniej cenne niż arcydzieła Picassa. Były tak znane, że powielano je - w mniej lub bardziej udany sposób, mniej lub bardziej wiernie - na ścianach domów, na podłogowych mozaikach czy na wazach, niczym współcześnie "słoneczniki" van Gogha. I choć żaden z nich nie przetrwał do naszych czasów - ich piękno możemy podziwiać pośrednio: właśnie poprzez kopie uwiecznione na ścianach i posadzkach domów np. w Pompejach. Skoro nawet wtórna twórczość drugorzędnych artystów w prowincjonalnych Pompejach wzbudza w nas tak wielki zachwyt, jak piękne musiały być oryginały?

Bardzo ciekawa książka omawiająca w sposób przekrojowy historię malarstwa antycznego z grecko-rzymskiego kręgu kulturowego.
Autorka omawia temat bardzo szeroko - od narzędzi stosowanych przez dawnych artystów, style artystyczne i tematykę prac, a wszystko to z uwzględnieniem malarstwa sztalugowego, ściennego i wazowego, dekoracji komór grobowych, polichromii posągów itd....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wiązałem z tą książką ogromne nadzieje. Zamówiłem ją w zeszłym roku jako prezent świąteczny, lecz przez długi czas nie mogłem znaleźć czasu, aby zasiąść do lektury. I kiedy wreszcie zacząłem czytać, poczułem tylko rozczarowanie.

Przyznaję - w książce znalazłem wiele ciekawych informacji - np. opis historii gospodarczej świata "z lotu ptaka", pozwalający na poczynienie ogólnych obserwacji, które umykają nam, gdy koncentrujemy się na szczegółach "tu i teraz". Albo los Detroit jako ofiary przemian gospodarczych, czy ciekawe teorie na temat początku państwa Piastów. Ale to są takie pyszne rodzynki w cieście, które niestety jest zakalcem. 550 stron książki nie tworzy żadnego spójnego wywodu. Nie dostrzegłem tam żadnej nici, która spajałaby poszczególne rozdziały - autor skacze po tematach jak koń po szachownicy, wskutek czego mamy tam bezładnie wymieszane wątki gospodarcze, polityczne, socjologiczne, historyczne, finansowe i wiele innych.

Autor nie potrafi narzucić sobie elementarnej dyscypliny i trzymać się tematu. Zilustruję to przykładem: bardzo interesujące były teorie gospodarcze dotyczące gospodarki państwa Mieszka I, ale co wspólnego z kapitalizmem ma dociekanie, czy przodkowie Piastów pochodzili od Wikingów czy z Wielkich Moraw? Nie wiem. W kontekście tytułu książki to kwestia całkiem drugorzędna. Okropne dłużyzny, z których nic nie wynika, niekończące się teorie gospodarcze mnie po prostu znudziły, zwłaszcza, że do niczego nie prowadzą.

Autor jest antropologiem społecznym, więc aż trudno uwierzyć, jak był w stanie wtłoczyć do jednej książki wiedzę z tak różnych obszarów. Ja niestety aż tak szerokiej wiedzy nie mam, więc nie jestem w stanie merytorycznie ocenić, na ile wnioski, które autor w książce prezentuje, są właściwe. Jednak w tych kliku obszarach, gdzie z uwagi na wyuczony zawód albo zainteresowania jestem mocny, mam nieodparte wrażenie, że zaprezentowane w omawianej książce teorie stanowią nie zawsze usprawiedliwione uproszczenie.

Książka okropnie mnie zmęczyła. Czuję się intelektualnie zgwałcony nadmiarem sprzecznych teorii, naukowych wywodów z niezwiązanych ze sobą dziedzin, i całym tym intelektualnym chaosem wywodu.

Trzymając się konwencji książki, mogę to podsumować tak: wiedza to towar, a w kapitalizmie towar trzeba umieć sprzedać - ładnie ułożyć na ladzie wg jakiegoś logicznego kryterium, dobrze oświetlić witrynę, uprzątnąć wszystkie śmieci, aby nic nie odciągało wzroku konsumenta od dobrze prezentującego się produktu. I przemawiać do klienta językiem dla niego zrozumiałym. W tej książce wiedza bez wątpienia jest, ale autor nie potrafił jej dobrze sprzedać: wywalił to co wiedział na brudne klepisko, wymieszał z niepotrzebnymi informacjami bez ładu i składu, sypnął nazwiskami, aby całość brzmiała mądrze. A uczyniwszy to wszystko stanął przed bezradnym czytelnikiem, mówiąc: "Wybierz sobie pan z tego coś, co pan potrzebujesz!".

Nie, nie i jeszcze raz NIE!!! Protestuję! Nie zgadzam się na takie traktowanie! Jestem czytelnikiem i mam prawo wymagać, aby mądry człowiek mądrze przedstawił swoją wiedzę w książce, za którą płacę niemało.

Wiązałem z tą książką ogromne nadzieje. Zamówiłem ją w zeszłym roku jako prezent świąteczny, lecz przez długi czas nie mogłem znaleźć czasu, aby zasiąść do lektury. I kiedy wreszcie zacząłem czytać, poczułem tylko rozczarowanie.

Przyznaję - w książce znalazłem wiele ciekawych informacji - np. opis historii gospodarczej świata "z lotu ptaka", pozwalający na poczynienie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytałem książkę z perspektywy mężczyzny i niestety jestem nią bardzo rozczarowany.
Problem nie tkwi w merytorycznej (medycznej) zawartości, tej bowiem jako laik nie mogę oceniać. Niestety niestrawna była dla mnie forma wywodu, a także – co przyznaję z dużym zaskoczeniem – przyjęty przez autorkę punkt widzenia. I choć na ogół płeć autora/autorki nie ma dla mnie znaczenia, tu jak się okazuje, wpłynęła znacząco na zawartość komentowanej książki.

Przede wszystkim zachęciła mnie recenzja prof. Izdebskiego na odwrocie, który zarekomendował tę książkę mężczyznom. Tak przekonany pobiegłem do księgarni. Lecz gdy przeczytałem na początku tytuł rozdziału 2 „Kobieta – istota doskonała”, w mojej głowie od razu zapaliła się czerwona lampka. Może jestem staroświecki, ale gdyby takie twierdzenie wygłosił poeta pod adresem swojej muzy, pewnie bym zrozumiał. Gdy jednak takie zdanie pojawia się w ustach lekarza/lekarki (aby już trzymać się politycznej poprawności), jestem nieco zdegustowany. Zwłaszcza, że książka ma być ponoć o męskości. Jako mężczyzna z wieloletnim stażem w relacjach damsko-męskich stwierdzam, że kobiety (podobnie zresztą jak mężczyźni) nie są doskonałe. Jestem wręcz zdania, że wielu problemów w związkach dałoby się uniknąć, gdyby kobietom wreszcie przestano wmawiać, że są szczytem doskonałości.

Gdy dalej przeczytałem rozważania, że kobiety są coraz bardziej władcze, a mężczyźni coraz mniej męscy – odniosłem wrażenie, że punkt widzenia autorki jest bardzo jednostronny. Zapomina bowiem, że mężczyźni są przede wszystkim tacy, jakimi chcą ich kobiety, a że kobiety często ostatnio nie bardzo wiedzą, jakiego mężczyzny chcą, nic dziwnego, że wzorzec męskości się rozchwiał. Podobnie zresztą, jak wzorzec kobiecości, bo – o czym też warto wspomnieć – skutkiem przemian społecznych jest to, że nie tylko mężczyźni nie odpowiadają oczekiwaniom wielu kobiet, ale też i w drugą stronę – coraz trudniej mężczyznom znaleźć kobietę odpowiadającą ich oczekiwaniom i potrzebom. Autorka na wstępie sformułowała tezę, że kobiety są coraz bardziej świadome swoich oczekiwań pod adresem partnerów i wyraźnie je przedstawiają, a także że coraz trudniej o ideał tego partnera, co ma stanowić rzekomo dowód na kryzys męskości. Otóż to kolejny przejaw jednostronnego punktu widzenia, ponieważ autorka zapomina, że ideału mężczyzny nie ma z tego prostego powodu, że oczekiwania kobiet wobec mężczyzn są po prostu wewnętrznie sprzeczne.

Zrażony początkiem, mimo wszystko kontynuowałem lekturę. Niestety dalej były już tylko albo szczegółowe wywody i przykłady pacjentów potwierdzające ogólną tezę, że testosteron jest dla mężczyzny źródłem radości życia, albo nużące wywody medyczne, np. opisujące działanie poszczególnych hormonów, ich przemiany itp. Zapamiętałem z tego tyle, że powinienem jest rzodkiew, rzepę, kalafiora i brukselkę, jako że warzywa te zawierają fitotestosteron, który pomoże mojej gospodarce hormonalnej.

Może kobiety szukające w tej książce potwierdzenia tezy, że są z natury wyższą formą życia, wyżej ocenią tę książkę. Panom nie polecam, chyba, że chcą wpaść w jeszcze większą depresję. Pozycja ta jest kolejnym potwierdzeniem tezy, że ogromna wiedza medyczna (której autorce nie odmawiam) nie zawsze idzie w parze z umiejętnością pisania książek.

Przeczytałem książkę z perspektywy mężczyzny i niestety jestem nią bardzo rozczarowany.
Problem nie tkwi w merytorycznej (medycznej) zawartości, tej bowiem jako laik nie mogę oceniać. Niestety niestrawna była dla mnie forma wywodu, a także – co przyznaję z dużym zaskoczeniem – przyjęty przez autorkę punkt widzenia. I choć na ogół płeć autora/autorki nie ma dla mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo ciekawa książka opisująca czasy Oktawiana Augusta.

Tytuł jest nieco mylący, sugeruje jakiś rodzaj biografii Augusta, tymczasem w rzeczywistości 75% książki poświęcone jest dziejom wojny domowej, która przypieczętowała los rzymskiej republiki. Autor rozpoczyna swoje rozważania od analizy sytuacji w okresie późnej republiki (wojny domowe czasów Sulli i Mariusza, dyktatura Cezara itd). Dzieciństwo Oktawiana jest omówione bardzo krótko, podobnie jak cały okres panowania Oktawiana jako Augusta już po bitwie pod Akcjum.

Autor koncentruje się na wojnie domowej, która wybuchła po Idach Marcowych i która wyniosła Oktawiana na szczyt władzy, czyniąc zeń jedynowładcę basenu Morza Śródziemnego. Ten okres dziejów jest bardzo skomplikowany - walki między różnymi ugrupowaniami w Rzymie (optymaci, spadkobiercy Cezara, którzy także się podzielili na frakcję Oktawiana i zwolenników Antoniusza, wojska Sekstusa Pompejusza na Sycylii, chwiejny Lepidus i jego armia itd). Częste zmiany przymierzy, armie przemierzające imperium we wszystkich kierunkach, często przechodzące na stronę dotychczasowych przeciwników... To wszystko sprawia, że opisanie dziejów końca I wieku p.n.e. nie jest łatwe. Holland dokonał tego w sposób ciekawy, choć nie da się ukryć, że dla czytelnik niemającego jakiejś podstawowej wiedzy na temat wojen domowych po zabójstwie Cezara może to być lektura dosyć trudna: niezliczone imiona i nazwiska, powiązania rodzinne mające duże znaczenie dla zrozumienia tego, co się wydarzyło po śmierci Cezara... To wszystko może w pierwszej chwili nieco przytłoczyć. Nie jest to jednak wina autora, tylko skomplikowania materii, którą poruszył. W porównaniu do innych lektur opisujących ten okres, ta książka i tak wydaje mi się "lekka".
Polecam!

Bardzo ciekawa książka opisująca czasy Oktawiana Augusta.

Tytuł jest nieco mylący, sugeruje jakiś rodzaj biografii Augusta, tymczasem w rzeczywistości 75% książki poświęcone jest dziejom wojny domowej, która przypieczętowała los rzymskiej republiki. Autor rozpoczyna swoje rozważania od analizy sytuacji w okresie późnej republiki (wojny domowe czasów Sulli i Mariusza,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Są ludzie, którzy umieją pisać, ale nie mają kreatywnego pomysłu na książki. Ale są też tacy, którzy mają dobre pomysły, ale nie potrafią przelać ich na papier.

Lecz do rzeczy: przez pierwsze 200 stron strasznie się wynudziłem.
Potem miałem wrażenie, że fabuła się poplątała i nerwowo zacząłem przewracać strony wstecz, sprawdzając, czy aby na pewno czegoś nie przeoczyłem. Mimo zniechęcenia czytałem dalej w przekonaniu, że zakończenie zrekompensuje mi tracony na kolejnych stronach czas. A tymczasem... (o tym za chwilę!)

W książce dominują dialogi, opisów jak na lekarstwo.
Bohaterowie mało przekonujący. Trudno któregokolwiek z nich darzyć sympatią.
Dialogi przesycone są odwołaniami do współczesności (lub - by być bardziej precyzyjnym - do wydarzeń niemal z ostatnich miesięcy). To sprawia, że za kilka lat książka będzie słabo zrozumiała dla czytelnika.
Niezliczone odwołania do różnych teorii zarządzania, ekonomii i filozofii nie mają literalnie żadnego znaczenia dla fabuły, a przeciążają treść i szybko zaczynają nudzić. Zaczynały mnie denerwować.
Błędy językowe i redakcyjne przekonują o ogromnym pośpiechu, w jakim przygotowywano książkę do publikacji.

Jak wspomniałem, książkę ratuje nieoczekiwane zakończenie, ale nawet i ono nieco rozczarowuje. Przez ponad 400 stron autor próbuje wciągnąć nas w intrygę uknutą przez kogoś, kogo nazywa Architektem, więc spodziewamy się jakiejś rewelacji, jakiegoś wielkiego czarnego charakteru manipulującego światem, jakiejś wielkiej afery międzynarodowej. Wyczuwamy, że za Architektem czai się jakiś światowy manipulator, syndykat zła, organizacja rodem z Jamesa Bonda, a tymczasem... otrzymujemy zakończenie może i zaskakujące, ale jakieś takie ziemniaczano-buraczane, polskie, lokalno-podwórkowe. Powiedziałbym nawet, że pompatyczność zakończenia wywołuje pewien uśmiech na twarzy.

Jednym słowem : wielkie rozczarowanie, książka przereklamowana... Nie polecam. Autorowi radzę pisać mniej, ale w sposób bardziej przemyślany i dopracowany. Pisanie książek to nie tylko kwestia ciekawego pomysłu, ale także skupienie się na słowie, na języku i na złożeniu wszystkiego w spójną, zgrabną i cieszącą czytelnika całość. Sam pomysł na fabułę nie wystarczy, aby stworzyć dobrą książkę, podobnie jak pomysł na kolację nie nasyci biesiadników. Trzeba jeszcze umieć ją ugotować. ;-)

Są ludzie, którzy umieją pisać, ale nie mają kreatywnego pomysłu na książki. Ale są też tacy, którzy mają dobre pomysły, ale nie potrafią przelać ich na papier.

Lecz do rzeczy: przez pierwsze 200 stron strasznie się wynudziłem.
Potem miałem wrażenie, że fabuła się poplątała i nerwowo zacząłem przewracać strony wstecz, sprawdzając, czy aby na pewno czegoś nie przeoczyłem....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

No i mam problem. Z jednej strony książka o Scypionie Afrykańskim bardzo mi się podobała, z drugiej jednak mam wobec niej wiele zastrzeżeń.

Co mi się podobało : przede wszystkim autor przybliżył stosunkowo rzadko poruszany fragment rzymskiej historii. Szczegółów wojen Rzymu z Kartaginą nigdy nie zgłębiałem aż tak wnikliwie, więc było to ciekawe doświadczenie. Z uwagi na rolę Scypiona w pobiciu Hannibala to właśnie na kolejach wojen punickich położony jest w książce główny akcent. Jednak nie winię za to autora – przeciwnie, było to bardzo interesujące.

Co mi się nie podoba? Niestety wiele rzeczy:

1) Układ książki jest trudny w odbiorze, nie zawsze wywód prowadzony jest chronologicznie. Niekiedy autor porządkuje układ książki według osi czasu, a niekiedy robi przekrojową analizę jakiegoś zagadnienia, porzucając chronologię, by potem nagle powrócić do pierwotnej osi czasu.

2) Główna teza książki prezentowana jest dosyć nachalnie – Scypion Afrykański jest wedle autora najwybitniejszym rzymskim (o ile nie światowym!) wodzem, i basta! Kłopot polega na tym, że wywód przeprowadzony na kartach książki nie jest dla czytelnika aż tak jednoznaczny. Niejednokrotnie sam autor zwraca uwagę, że Scypion popełnił błędy w dowodzeniu. Zwłaszcza najbardziej znane zwycięstwo Scypiona nad Hannibalem pod Zamą okazuje się koniec końców (jeśli wierzyć autorowi) bardziej dziełem przypadku aniżeli kunsztu strategiczno-taktycznego Scypiona. Jak na największego wodza, to jednak rozczarowujące...

3) Nie wiem, czy to wynik niestarannego tłumaczenia czy redakcji, ale w książce jest też sporo błędów (np. odesłania do niewłaściwych mapek…). Są też nielogiczności, których nie jestem w stanie zrozumieć. Przykład: na stronie 117 widnieje informacja, że „rzymska armia mogła z łatwością pokonać 130 km dziennie i nadal miała czas, aby przeznaczyć cztery godziny na budowę ufortyfikowanego obozu. Podczas forsownego marszu legion mógł przejść od 40 do 50 km dziennie. Eksperyment (…) wykazał, że w sytuacji ekstremalnej żołnierz rzymski mógł przejść nawet 160 km dziennie.”

Nie wiem, jaki eksperyment mógł wykazać możliwość przejścia (z łatwością!) 130 km dziennie i jeszcze zbudowanie obozu warownego… Chętnie zobaczę, jak autor tej książki idzie nieprzerwanie 130 km i jeszcze przez 4 godziny macha łopatą i siekierą, i to wszystko w ramach 24 godzin. Lecz jakby tego było mało, na tej samej stronie autor pisze: „(…) średnie tempo marszu sięgało od 29 do 32 km dziennie. Wymagało to marszu trwającego od 9 do 10 godzin, ponieważ oddziały poruszające się po niewybrukowanych drogach nie były w stanie iść szybciej niż 3 km na godzinę”. Jak pogodzić tę informację z tą o łatwym pokonywaniu 130-160 km dziennie? Doprawdy nie wiem. Ktoś powie, że jestem nieuważny, bo te wspomniane 130-160 km dzienne dotyczy zapewne marszu po rzymskiej kamiennej drodze, a 3 km na godzinę – po wiejskim dukcie, ale to niestety nie rozwiązuje problemu. Na stronie 125 autor pisze bowiem: „W czasach cesarstwa poruszający się po brukowanej drodze legion rzymski, złożony z zawodowych żołnierzy, podczas forsownego marszu był w stanie pokonać od 40 do 50 km dziennie, jeśli nie zatrzymywał się każdego wieczora, aby zbudować ufortyfikowany obóz.” Może jestem głupi, ale nic z tego nie rozumiem...

Podobnych „kwiatków” w książce jest niestety więcej, co niestety istotnie zaniża moją ocenę.

No i mam problem. Z jednej strony książka o Scypionie Afrykańskim bardzo mi się podobała, z drugiej jednak mam wobec niej wiele zastrzeżeń.

Co mi się podobało : przede wszystkim autor przybliżył stosunkowo rzadko poruszany fragment rzymskiej historii. Szczegółów wojen Rzymu z Kartaginą nigdy nie zgłębiałem aż tak wnikliwie, więc było to ciekawe doświadczenie. Z uwagi na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznaję uczciwie, że sformułowanie "przeczytałem" nie oddaje właściwie mojego stosunku do tej książki. Nabyłem ją, ponieważ potrzebowałem konkretnych informacji na temat Rzymu po upadku cesarstwa. Znalazłem to, czego szukałem, więc jestem kontent.
Lecz muszę jasno powiedzieć - nie jest to lektura łatwa, którą mógłby polecić komuś na wakacje. To niezwykle rzetelna praca zawierająca mnóstwo szczegółów na temat różnych aspektów średniowiecznego Rzymu. Doceniam głęboką wiedzę autora jak i fakt, że chciał się nią podzielić. Polecam każdemu kto tak jak ja chce się czegoś dowiedzieć o życiu w Rzymie w czasach rzadziej opisywanych w literaturze. Jest to raczej pozycja adresowana do osób posiadających już ugruntowaną wiedzę w temacie, którą chcą jedynie poszerzyć. Takie osoby na pewno dadzą wyższą notę niż ja.

Przyznaję uczciwie, że sformułowanie "przeczytałem" nie oddaje właściwie mojego stosunku do tej książki. Nabyłem ją, ponieważ potrzebowałem konkretnych informacji na temat Rzymu po upadku cesarstwa. Znalazłem to, czego szukałem, więc jestem kontent.
Lecz muszę jasno powiedzieć - nie jest to lektura łatwa, którą mógłby polecić komuś na wakacje. To niezwykle rzetelna praca...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jako pasjonat antycznego Rzymu książkę tę „połknąłem” dosłownie w mgnieniu oka.
A jednak mam wobec niej mieszane uczucia. Alberto Angela barwnie opowiada o dawnych czasach, a jego filmy na temat starożytności są fascynujące. W książce zawarł wiele interesujących detali na temat życia w antycznym Rzymie. Mimo to przyjęta przez niego konwencja opowieści ma pewne mankamenty. Prezentuje w niej wiele ciekawych tez, ale niektóre z nich są oparte na przesłankach dosyć wątłych. Zamiast po prostu przyznać z pokorą, że niektóre odkrycia w Pompejach mogą być bardzo różnie interpretowane, niekiedy (na szczęście nie zawsze) robi wrażenie, jakby sam głęboko wierzył, że tylko jedna interpretacja jest możliwa – właśnie ta przez niego prezentowana.

W książce popularnonaukowe wywody (przyznaję – bardzo ciekawe!) przeplatane są fabularyzowaną narracją. Pomysł moim zdaniem interesujący, ale wykonanie nieudane. Autor nie stanął na wysokości zadania – te fragmenty są statyczne i w znacznej części wieją nudą. Dotyczy to zwłaszcza opisu życia w Pompejach przed katastrofą. Biorąc pod uwagę, że faktyczne odtworzenie, co robiły konkretne osoby przez 3 dni poprzedzające erupcję, jest w rzeczywistości zadaniem karkołomnym, z oczywistych powodów fabularyzowane wstawki są w zdecydowanej większości jedynie fantazją autora opartą o analogie wynikające z innych źródeł i innych sytuacji zagrożenia wybuchem wulkanu. Lecz przede wszystkim – jak wspomniałem, są przydługie i monotonne. Są też wątpliwej jakości literackie. Niektóre opisy wręcz rażą pisarskim kiczem i widać to od pierwszej strony (rozdział „Rectino, opowiadaj…” jest po prostu tandetny, a zdania w rodzaju „Morze wciąż jest zaspane. Jego długi oddech osiada na plażach wokół Vesuviusa tak delikatnie, jak ręka matki głaszcząca główkę swojego dziecka” pozostawiam bez komentarza, bo już słów mi brak…). Chyba jednak wolę, kiedy Alberto Angela prowadzi swoje wywody popularnonaukowe, a nie eksperymentuje z powieściopisarstwem. „Pilnuj szewcze kopyta!”, albo jakby powiedzieli Rzymianie : „Ne sutor supra crepidam!”

Mam zastrzeżenia do redakcji i do tłumaczenia. Powody? Jest ich wiele. Z niewiadomych przyczyn w książce niektóre imiona i nazwiska przedstawione są w formie spolszczonej, inne w formie łacińskiej, a jeszcze inne w wersji włoskiej! Nijak nie potrafię tego wyjaśnić. Podobnie np. spis zawartości biblioteki tzw. Willi Papirusów zawiera raz tytuły w języku polskim, a raz włoskim! Większość opisywanych przez autora pompejańskich domów ma utrwalone w języku polskim tradycyjne nazwy. Nie wiedzieć czemu, w książce pojawiają się nowe tłumaczenia nazw od dawna znanych każdemu, kto choć trochę interesuje się historią Pompejów. „Dom Menandra” został nazwany (z zgrozo!) „Domem Meandra”. Równie irytujące co niezrozumiałe jest używanie w książce terminu „Vesuvius” zamiast zwykłego „Wezuwiusza” (twierdzenie, że obecny wulkan różni się od tego, który spowodował zagładę Pompejów, brzmi nieprzekonująco). W tłumaczeniu pojawiają się słowa łacińskie, np. „domus” (dom), tyle że w polskim przekładzie zapomniano, że „domus” jest rodzaju żeńskiego... I tak dalej, i tak dalej…

Mimo tych wszystkich mankamentów, daję książce bardzo wysoką notę. Dlaczego? Imponuje mi jedna cecha autora, która ujawniła się w książce: szukanie w Pompejach głosów autentycznych ludzi. Rażą mnie setki tysięcy turystów przewijających się przez Pompeje niczym przez groteskowe „wesołe miasteczko”, zapominających, że to miejsce tragedii. Nieważne, że miała ona miejsce prawie dwadzieścia wieków temu – to wciąż tragedia. Na podstawie ulotnych śladów udaje się autorowi pokazać, że to nie ruiny – lecz miejsce, w którym ludzie żyli, czuli, bawili się, kochali i nienawidzili. Mieli swoje pragnienia i marzenia. Mieli cele, do których zdążali. I nagle to wszystko znikło. Ich mały raj, ich dom, ich miejsce na ziemi – wszystko w jednej chwili przestało istnieć. Ich świat się zawalił. Wspomniałem o nudnawych wstawkach fabularyzowanych Pompejów przed katastrofą. Na szczęście autor odzyskuje formę, opisując w sposób fabularyzowany przebieg tragedii. Jego obszerny opis jest wstrząsający i naprawdę przemawia do wyobraźni.

Co mogę jeszcze dodać? Zwiedzając Pompeje, warto zostać na wykopaliskach jak najdłużej - do czasu tuż przed ich wieczornym zamknięciem. Wtedy zamiast roześmianych turystów ujrzymy to co Alberto Angela – przemykające pustymi ulicami miasta cienie ludzi, dla których było ono miejscem życia, dla niektórych stało się miejscem ucieczki, a dla większości – makabrycznym grobowcem. Więc choć mam zastrzeżenia co do formy książki, autorowi udała się rzecz niezwykła – pokazał Pompeje nie jako zbiorowisko ciekawych ruin – od stuleci „na chłodno” fascynujących historyków, artystów i zwykłych turystów, ale przede wszystkim miejsce kwitnącego życia i okrutnej, przerażającej śmierci. Więc jeżeli książka ta wywoła w Was choć na chwilę współczucie dla tych, którzy dwa tysiące lat temu spędzili tam swoje ostatnie godziny, naprawdę warto ją przeczytać.

Jako pasjonat antycznego Rzymu książkę tę „połknąłem” dosłownie w mgnieniu oka.
A jednak mam wobec niej mieszane uczucia. Alberto Angela barwnie opowiada o dawnych czasach, a jego filmy na temat starożytności są fascynujące. W książce zawarł wiele interesujących detali na temat życia w antycznym Rzymie. Mimo to przyjęta przez niego konwencja opowieści ma pewne mankamenty....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Seneka jest postacią, do której mam duży sentyment jeszcze z czasów czytania „Quo Vadis?”. Później miałem okazję poznać go nieco bliżej czytając „Nerona” autorstwa prof. Aleksandra Krawczuka a jeszcze później – szereg innych opracowań historycznych obejmujących czasy dynastii julijsko-klaudyjskiej. Dlatego sięgnąłem po „Listy moralne…”, mając za sobą pewien historyczny kontekst pozwalający mi zrozumieć i docenić twórczość Seneki.

Choć tytuł książki nie zapowiada lektury łatwej, czyta się ją bardzo lekko. Zbiór listów koncentruje się wokół przemyśleń Seneki nad filozofią i moralnością. Jednak muszę od razu wyjaśnić, że jak na taką tematykę, książka jest zadziwiająco wciągająca. Przede wszystkim rozważania Seneki osadzone są w bardzo konkretnej rzeczywistości – autor nie snuje swoich filozoficznych przemyśleń w sposób abstrakcyjny. Przeciwnie – wciąż trzyma się czegoś, co nazwalibyśmy „przykładami z życia”. Dzięki temu nie otrzymujemy na kilkuset stronach teorii filozofii w pigułce, lecz wskazówki jak żyć, by życie swe przeżyć w pełni.

Czy wszystkie one są przekonujące? Czytając „Listy moralne…” ma się wrażenie, że sam autor szuka odpowiedzi na niektóre pytania, kluczy, błądzi… Choć utożsamiany ze stoikami, w „Listach…” chętnie sięga po przemyślenia filozofii epikurejskiej, zastrzegając przy tym, że nie czynie tego jako „zbieg” z własnego obozu, a raczej jako „szpieg” zapoznający się z myślami konkurencyjnej filozofii.

Niekiedy Seneka głosi tezy, które z naszej perspektywy brzmią groteskowo – jak na przykład stwierdzenie, że długie bycie noszonym w lektyce bywa równie męczące, jak pokonanie tej samej drogi na własnych nogach. Zaś np. pochwała skromnego życia w jego ustach brzmi nieszczerze, gdy sobie przypomnimy, że za panowania cesarza Nerona filozof dorobił się jednej z największych fortun tamtych czasów.

Z drugiej jednak strony w książce znajduje się wiele stwierdzeń, które są w pełni uniwersalne bez względu na zmieniającą się rzeczywistość. Tak dwa tysiące lat temu jak i dziś prawdą bowiem pozostaje np. że „hańbą jest, że rozum nie daje nam takiej pewności, do jakiej prowadzi głupota”, albo że „Wśród licznych wad głupota ma i tę, że co dzień odradza się na nowo”.

Podsumowując, myślę, że to jedna z ciekawszych książek starożytnych filozofów, jakie czytałem. Napisana bardzo pięknym, lecz przystępnym językiem. Ogromny szacunek dla tłumacza za pracę włożoną w przekład!

Seneka jest postacią, do której mam duży sentyment jeszcze z czasów czytania „Quo Vadis?”. Później miałem okazję poznać go nieco bliżej czytając „Nerona” autorstwa prof. Aleksandra Krawczuka a jeszcze później – szereg innych opracowań historycznych obejmujących czasy dynastii julijsko-klaudyjskiej. Dlatego sięgnąłem po „Listy moralne…”, mając za sobą pewien historyczny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie oczekiwałem po tej książce zbyt wiele, a mimo to nie przypadła mi do gustu. Niektóre fragmenty przykuwały uwagę nieco mocniej, inne pobieżnie kartkowałem. Z jednej strony książka jest oparta na wielu źródłach, można w niej też znaleźć wiele ciekawych i obszernych cytatów z literatury starożytnej, z drugiej zaś - autor prześlizguje się po tematach, traktując je w sposób zaskakująco powierzchowny. W konsekwencji nie wiadomo, do kogo jest adresowana : czy do czytelnika z wypiekami na twarzy szukającego potwierdzenia swej popkulturowej opinii o starożytnych Rzymianach jako o społeczeństwie wyuzdanym i pogrążającym się w deprawacji? Jeżeli tak, to takiego czytelnika długie cytaty znudzą (a zawartość książki rozczaruje...). Jeżeli zaś pozycja ta kierowana jest do adresata chcącego pogłębić swą wiedzę o starożytnym Rzymie - wówczas wiedza tam zawarta jest zdecydowanie zbyt płytka.

Nie oczekiwałem po tej książce zbyt wiele, a mimo to nie przypadła mi do gustu. Niektóre fragmenty przykuwały uwagę nieco mocniej, inne pobieżnie kartkowałem. Z jednej strony książka jest oparta na wielu źródłach, można w niej też znaleźć wiele ciekawych i obszernych cytatów z literatury starożytnej, z drugiej zaś - autor prześlizguje się po tematach, traktując je w sposób...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Profesor Aleksander Krawczuk to gigant wiedzy o rzymskim antyku, więc ocena jego dzieła to niemal świętokradztwo.

"Neron" to jedna z moich ulubionych książek o czasach dynastii julijsko-klaudyjskiej. Zajmuje szczególne miejsce w mojej biblioteczce. Ilość detali, którymi autor rzuca na zawołanie, po prostu onieśmiela. Książka jest barwna i napisana świetnym językiem. Odnajdujemy w niej ludzi bardzo autentycznych - na kolejnych stronach książki marmurowe posągi z rzymskich muzeów zdają się ożywać - nabierają kolorów, stają się postaciami z krwi i kości.

Mam do "Nerona" jedynie dwie uwagi: pierwsza to przyjęty przez Autora układ książki. Rozdziały nie są ustawione chronologicznie - niektóre fragmenty opowiadają różne epizody z czasów panowania nie tylko samego Nerona, ale także Tyberiusza, Kaliguli i Klaudiusza, widziane jakby z perspektywy różnych osób. To sprawia, że książka pełna jest dygresji, podróży w czasie i w przestrzeni. Dla kogoś, kto nie orientuje się biegle w wydarzeniach tamtej epoki, może to być pewna trudność. Z drugiej strony z pewnością zachęca to do wielokrotnego czytania tej pozycji, ponieważ właściwie za każdym razem można odkryć w niej coś nowego - nowe związki między osobami i nowe związki przyczynowo-skutkowe.

Druga uwaga dotyczy podejścia do źródeł. Pan Profesor bardzo konsekwentnie przyjmuje punkt widzenia antycznych kronikarzy, którzy pozostawili nam relacje z wydarzeń sprzed prawie dwóch tysięcy lat. Może czuję delikatny niedosyt, że brak niekiedy krytycznego podejścia do wiarygodności niektórych źródeł. Obraz głównych aktorów dramatów, które rozegrały się w cesarskim Rzymie pierwszego wieku naszej ery, jest w rzeczywistości obrazem malowanym przez Swetoniusza i Tacyta. To oczywiście z konieczności bardzo subiektywny obraz. Na obronę takiej metodologii można powiedzieć, że historyk musi pracować z takimi źródłami, jakie ma do dyspozycji, a że źródła w odniesieniu do cesarzy Rzymu są stronnicze - zatem i nasze ich oceny będą po wsze czasy skażone antycznym punktem widzenia. Dlatego mogę czytelników jedynie zachęcić, by po zapoznaniu się z dziełem Profesora Aleksandra Krawczuka (to punkt obowiązkowy!) zerknęli także na inne prace innych autorów, którzy prezentują nieco odmienny punkt widzenia i z większą ostrożnością podchodzą do antycznych kronikarzy.

Profesor Aleksander Krawczuk to gigant wiedzy o rzymskim antyku, więc ocena jego dzieła to niemal świętokradztwo.

"Neron" to jedna z moich ulubionych książek o czasach dynastii julijsko-klaudyjskiej. Zajmuje szczególne miejsce w mojej biblioteczce. Ilość detali, którymi autor rzuca na zawołanie, po prostu onieśmiela. Książka jest barwna i napisana świetnym językiem....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Takiej literatury się nie ocenia. Nie można jej przecież ani poddać weryfikacji pod kątem prawdziwości zawartych w dziele sformułowań, ani ocenić pod względem kompozycyjnym. Trudno nawet oceniać językowo, bo rzadko kto zna łacinę na tyle, by zweryfikować poprawność tłumaczenia albo docenić piękno dzieła w oryginale.

Mimo to warto tę książkę przeczytać. Dlaczego? Bo to cud, że dzieło to w ogóle przetrwało dwa tysiąclecia i cywilizację, która je stworzyła. A także dlatego, że wiedza ludzkości to zjawisko dynamiczne. Codziennie coś odkrywamy, codziennie zmienia się nasze zapatrywanie na rzeczywistość. To co wczoraj było pewnikiem, jutro nim być przestanie. W tym kontekście "Historia Naturalna" Pliniusza to skamielina antycznej wiedzy o świecie. Książka ta jest niczym nieruchoma fotografia stanu nauki sprzed 2 tysięcy lat. To nic, że większość "prawd" odkrywanych przez Pliniusza dzisiaj wywołuje co najwyżej uśmiech. Dla jemu współczesnych było to uniwersalne kompendium wiedzy - jak Encyclopedia Britannica, albo - dla młodszych - Wikipedia. I dlatego właśnie warto zapoznać się z tą pozycją. Pozwala ona lepiej zrozumieć sposób myślenia naszych przodków, a tym samym z większą pokorą spojrzeć na nas samych. Kto wie, które z naszych współczesnych teorii naukowych będą budziły w przyszłości śmiech tak jak niektóre wywody Pliniusza?

Takiej literatury się nie ocenia. Nie można jej przecież ani poddać weryfikacji pod kątem prawdziwości zawartych w dziele sformułowań, ani ocenić pod względem kompozycyjnym. Trudno nawet oceniać językowo, bo rzadko kto zna łacinę na tyle, by zweryfikować poprawność tłumaczenia albo docenić piękno dzieła w oryginale.

Mimo to warto tę książkę przeczytać. Dlaczego? Bo to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Sztuka Rzymu" niestety mnie rozczarowała. Choć może po prostu zbyt wiele się po niej spodziewałem? Sztuka Rzymu to przecież temat-rzeka! To ponad 1000-letnia ewolucja form artystycznego wyrazu i całego ich bogactwa - architektury, rzeźby, malarstwa czy sztuki użytkowej. Nawet jeżeli zgodnie z zapewnieniem autorki jej dzieło obejmuje okres cesarstwa, to i tak zostaje do omówienia prawie pół tysiąclecia! Tymczasem autorce udało się upchnąć całe bogactwo rzymskiej sztuki na raptem 200 stronach, z których połowa to zdjęcia! W efekcie dostajemy do przeczytania coś, co bardziej przypomina bryk na temat rzymskiej sztuki, niż solidne opracowanie naukowe. Na temat każdego z poruszonych przez autorkę zagadnień można napisać pewnie niejedną pracę doktorską lub habilitacyjną, tymczasem w "Sztuce Rzymu" poszczególnym problemom autorka poświęciła jedną lub najwyżej dwie strony. We mnie niestety książka ta pozostawiła uczucie dojmującego niedosytu. Większość informacji w niej zawartych jest tak ogólna, że nie wykracza poza to, co każdy może znaleźć w Wikipedii lub na stronach tematycznych poświęconych starożytnemu Rzymowi.

Książkę ratuje bogactwo ilustracji, jednak zdjęcia są bardzo różnej jakości, wiele z nich to fotografie, które każdy może bez najmniejszego trudu znaleźć w internecie.

Właściwie nie wiem, do kogo książka ta jest adresowana. Raczej nie do osób mających już solidną wiedzę na temat rzymskiego antyku, bo te nic nowego w niej nie znajdą. Z kolei czytelnicy szukający ogólnych informacji na temat rzymskiej sztuki będą znudzeni np. szczegółowymi opisami rzymskiej murarki i sposobu układania cegieł/kamieni. Wychodzi więc na to, że jej jedynymi odbiorcami są studenci, którzy nie mają wiedzy na temat rzymskiej sztuki, a od których takiej wiedzy na poziomie bardzo ogólnym się wymaga w ramach ich kierunku studiów.

"Sztuka Rzymu" niestety mnie rozczarowała. Choć może po prostu zbyt wiele się po niej spodziewałem? Sztuka Rzymu to przecież temat-rzeka! To ponad 1000-letnia ewolucja form artystycznego wyrazu i całego ich bogactwa - architektury, rzeźby, malarstwa czy sztuki użytkowej. Nawet jeżeli zgodnie z zapewnieniem autorki jej dzieło obejmuje okres cesarstwa, to i tak zostaje do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka bardzo nierówna - są fragmenty, które pełne są naprawdę wartościowych informacji. Inne natomiast wydają się traktować poruszone tematy dosyć powierzchownie. Mimo wszystko uważam, że warto przeczytać.

Książka bardzo nierówna - są fragmenty, które pełne są naprawdę wartościowych informacji. Inne natomiast wydają się traktować poruszone tematy dosyć powierzchownie. Mimo wszystko uważam, że warto przeczytać.

Pokaż mimo to