-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński4
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać8
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-05-18
2024-05-02
„(…) poczucie winy, od którego już tylko krok do paniki, ale spycham je na dalszy plan. Wszystko spycham, pozostaje tylko chęć zemsty. Tylko moc.”
Mrożący krew w żyłach rytuał niszczy zabawę z okazji zakończenia roku szkolnego i, chociaż wszyscy przekonani są, że to zaledwie niewinny żart, Hannah przeczuwa zbliżające się kłopoty. Wie bowiem, że kolejnego spotkania z Krwawą Wiedźmą mogłaby nie przeżyć, nawet jeśli w jej sercu płynie niestrudzona władza nad żywiołami. W przeszłości bowiem na nic się one zdały, gdy czarownica usidliła w swoich szponach jej krew. W momencie, kiedy Salem, które dotąd było jej bezpiecznym schronieniem, staje się miejscem niezrozumiałych zdarzeń wie, że to jej jedyna szansa na odkupienie. Lewitując między własnymi granicami, nadzieją na lepsze jutro, a czyhającym za rogiem namiętnym uczuciem będzie musiała dochować tajemnicy o swoich umiejętnościach.
„Te wiedźmy nie płoną” czekały na swoją kolej na mojej półce kilkanaście miesięcy, zawsze było coś ważniejszego, coś bardziej interesującego. Nie ukrywam również, że wszelkiego rodzaju lektury z kategorii fantasy bardzo rzadko umilają mi czas, moje zamiłowanie do romansów nie pozwala bowiem wejść sobie na głowę. I z jednej strony może i się z tego cieszę, dzięki temu bowiem podeszłam do historii Isabel Sterling bez większej presji, z drugiej jednak trochę żałuję, że tak niezwykłe pióro marnowało się u mnie przez tak długi czas.
Hannah nie jest bohaterką, która zyskuje przy bliższym poznaniu, jej charakter bowiem już od pierwszych stron hipnotyzuje i stawia Wasze serce w płomieniach, obiecując prawdziwy rollercoaster zdarzeń. Zagubiona w świecie, który nie do końca rozumie, walczy o przetrwanie w toksycznej relacji, jednocześnie za wszelką cenę próbując chronić swoich bliskich przed nieznanym. Podziwiałam jej odwagę, jej nadzieję na lepsze jutro i upartość w dążeniu do celu, chociaż potykała się o tak wiele kłód. Kibicowałam we wszelkich starciach, często też tych, w których do boju stawała wraz z krążącą w jej żyłach miłością, chociaż zazwyczaj wiedziałam, że ta potyczka z góry skazana była na porażkę.
Nie wylałam nad tą historią nawet jednej łzy, ale mimo tego wiem, że zapamiętam tę lekturę na dłużej. Nie błyszczała ona nadzwyczajnością, wręcz przeciwnie stwierdziłabym, że jej największym atutem była właśnie prostoliniowość, momentami zakrwawiająca nawet o pewnego rodzaju infantylność, jednak autorka w magiczny sposób i to odwróciła na swą korzyść. Z kolei fascynujące na swój sposób kiełkujące na przełomie lektury uczucie i niezwykle ujmujące usposobienie Morgan umilało krwawe zdarzenia. Za przeogromny atut należy również uznać wyczucie, którym Sterling posłużyła się wobec namiętności homoseksualnej, chociaż zazwyczaj nie czytuje o takich relacjach, tutaj uważam, że została ona przedstawiona w niezwykle piękny sposób. Nie jestem w stanie też zrozumieć zarzutów wobec zakończenia, może nie było ono kapitalne, bowiem brakowało mi tam walki i tajemniczych zaklęć, ale na pewno było zaskakujące.
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Instagrama:
https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
„(…) poczucie winy, od którego już tylko krok do paniki, ale spycham je na dalszy plan. Wszystko spycham, pozostaje tylko chęć zemsty. Tylko moc.”
Mrożący krew w żyłach rytuał niszczy zabawę z okazji zakończenia roku szkolnego i, chociaż wszyscy przekonani są, że to zaledwie niewinny żart, Hannah przeczuwa zbliżające się kłopoty. Wie bowiem, że kolejnego spotkania z Krwawą...
2024-04-22
„Potrzebuję tego jak powietrza i jedyne, czego się boję, to tego, że się od niego uzależnię; że stanie się moją heroiną. Gotowa jednak jestem ponieść to ryzyko, bo nie chcę dłużej żyć w tej zimnej, pustej skorupie…”
Ten tytuł przypadkiem trafił w moje ręce, mimo to jednak od początku zdobył moje pewnego rodzaju zainteresowanie. Przyciągający tytuł, wiele znanych mi nazwisk w strategicznym miejscu okładki, a do tego niezwykle obiecujący opis. Nie będę ukrywać, że do samego końca nie wiedziałam, czego po tej lekturze mogłabym się spodziewać i wydaje mi się, że to był jeden z niewielu aspektów, który utrzymał powabne napięcie. Różnorodność zawartych w niej tajemnic, namiastka tematów tabu, które miały zostać na jej przestrzeni poruszone czy też rozmaitość charakterna bohaterów nie do końca bowiem poradziły sobie z tym zadaniem.
Z jednej strony ocena tego tytułu nie jest łatwa, biorąc pod uwagę, że za każdą z poszczególnych historii stoi inna autorka, z drugiej jednak strony jestem zdania, że rozkładanie tej lektur na części pierwsze nie miałoby swojego sensu, ona powinna bowiem wybrzmieć jakoś całość. Trzeba jednak zaznaczyć, że są opowiastki, które przyciągnęły moją uwagę w większym stopniu i te, które nie przyciągnęły jej ani odrobinę. Na pochwałę zasługują na pewno „Finałowa zagrywka” od L.J. Shen, podobnie zresztą jak i „Kajdany porządzenia” Caroline Angel, które według mnie stanowiły najbardziej dopracowane fragmenty. Z kolei jednak jeśli miałabym zastanawiać się, która autorka zrealizowała obiecywane w opisie zagadnienie „tabu” wskazałabym zaledwie „Kodeks złamanych zasad” Moniki Cieluch, „Mimo wszystko” J. Harrow oraz „Zakazane pożądanie” Anny Wychowskiej, ich opowiastki bowiem w rzeczywisty sposób oscylowały między Miłością Zakazaną. Nie sposób w takim razie ukryć, że ostateczny wynik nie jest wynikiem w pełni zadowalającym. Czy pozostałe fragmenty tej lektury w takim razie są do wyrzucenia? Cóż, to zależy, co tak naprawdę miało grać w tej Antologii pierwsze skrzypce.
Obietnice na przestrzeni opisu, dotyczące wszechobecnego ryzyka, scen, które miały wywoływać rumieńce na policzkach czy też wizji świata przełamującego wszelkie bariery, wydaje mi się, że stały się pewnego rodzaju gwoździem do trumny. W momencie, kiedy konfrontujemy odbiorców z tak dosadnym zapewniem musimy liczyć się z konsekwencjami i tym, że czytelnik będzie mieć prawo czuć się oszukany. I niestety właśnie z takimi odczuciami mierzyłam się po zakończeniu lektury, uważam bowiem, że autorki Antologii w pewnym momencie zagubiły oczekiwany sens i balans między rzeczywistymi tematami tabu, a odpowiednio brzmiącą fikcją literacką. Chylę się również ku stwierdzeniu, że Miłość Zakazana najzwyczajniej w świecie pokonała ich początkowe założenia, może i nawet ta lektura od samego początku nie miała być tak dosadna, a kwestia opisu to zaledwie przerysowany błąd osoby układającej.
„Potrzebuję tego jak powietrza i jedyne, czego się boję, to tego, że się od niego uzależnię; że stanie się moją heroiną. Gotowa jednak jestem ponieść to ryzyko, bo nie chcę dłużej żyć w tej zimnej, pustej skorupie…”
Ten tytuł przypadkiem trafił w moje ręce, mimo to jednak od początku zdobył moje pewnego rodzaju zainteresowanie. Przyciągający tytuł, wiele znanych mi nazwisk...
2024-02-26
"Filmy i książki często przekonują nas, że prawdziwa miłość jest pełna wzlotów i upadków; że związek bez kłótni i godzenia się to tylko przyjaźń połączona z seksem. Nic bardziej mylnego. Koniec końców każdy człowiek jest inny i szuka relacji pasującej do momentu życiowego, w którym akurat się znajduje."
Kompatybilność znaków zodiaku od wieków fascynuje ludzi na całym świecie, Anna aż do tamtego dnia nigdy nie wierzyła w astrologię. Zdanie, które padło z ust jej przyjaciółki stało się dla niej jednak wręcz namiastką wyzwania i jednocześnie początkiem narodzin pewnego eksperymentu. Po ucieczce z własnego ślubu, kobieta nie ma już nic do stracenia, postanawia więc dać sobie równe 12 miesięcy na odnalezienie miłości. Nie wierzy, że horoskop jest w stanie jej w tym pomóc, jednak kiedy na jej drodze stają poszczególne znaki, astrologiczne bzdury zaczynają nabierać dla niej sensu.
Wpadająca w oko oprawa graficzna, niepowtarzalny pomysł oraz mamiący lekkością opis –„Zodiakara” miała być idealną pozycją na pierwsze wiosenne dni, zapewniającą upragniony relaks i odpowiednią dawkę humoru. Kusiła bezdennym źródłem wiedzy, czarowała czytelników obietnicami dotyczącymi wartościowej treści przeplatanej niebanalnymi ciekawostkami o astrologii. Tymczasem na przestrzeni ponad trzystu stron spotkaliśmy zaledwie cztery znaki zodiaku i nie byłoby to niczym złym, gdyby ich poszczególne opisy nie brzmiały jak wyjęte słowo w słowo z młodzieżowych czasopism dla nastolatek. Każdy z nich był w zasadzie karykaturalnym odbiciem rzeczywistości, ich zachowania nabuzowane zostało przerysowaniem i, chociaż z początku ten zabieg przyciągał uwagę, z czasem stał się jedynie irytujący. Najgorszym jednak zamysłem tej lektury okazało się spłaszczenie poszczególnych postaci, grających główną rolę w tak zwanym Dzienniku Zodiakary, do aspektów erotycznych. Zamiast o ich osobowości, pozytywnych czy negatywnych cekach czy popełnianych notorycznie błędach mogliśmy jedynie zaznajomić się z padającymi wnioskami na temat ich umiejętności łóżkowych.
Anna jest bohaterką, która mimo napiętej przeszłości oraz bagażu doświadczeń wydaje się niesamowicie infantylna. Ucieka sprzed ołtarza, a przy pierwszej lepszej okazji bez zastanowienia szuka pocieszeń w ramionach poszczególnych znaków, chociaż jej eksperyment chyba nie do końca na tym miał polegać. Towarzyszące temu poszczególne zdarzenia przyprawiały mnie często o dreszcze, jednak nie były one z rodzaju tych, którym dodatkowo towarzyszy szybsze bicie serce i gęsia skórka. Przeplatały się raczej z uczuciem zohydzenia, bowiem opisy scen łóżkowych nie grzeszyły górnolotnością.
Na pochwałę zasługują tak naprawdę jedynie bohaterowie drugoplanowi, chociaż może to i dlatego, że w zasadzie niewiele się o nich dowiedzieliśmy, ale mieli oni w sobie to coś, tę nutkę dramatyzmu i humoru, które pozwalały darzyć ich sympatią. Nade wszystko uwiódł mnie brat Anny, bowiem ta nutka tajemniczości towarzysząca jego osobie podejrzewam, że zwiastuje nie lata kłopoty, których konsekwencje mogą być przeogromne. Podobne odczucia wykreowałam sobie również wobec Connora, żałowałam do ostatniej chwili, że nie okazał się on żadnych z przedstawianych znaków i nie odegrał większej roli w życiu Anny, kto wie może będzie się to jeszcze zmienia na przestrzeni kolejnych tomów. Nie będę jednak ukrywać, że mam głębokie obawy wobec tego, czy kiedykolwiek po nie sięgnę, zbyt często chyba chyliłam głowę z zażenowaniem na przestrzeni lektury.
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Instagrama:
https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
"Filmy i książki często przekonują nas, że prawdziwa miłość jest pełna wzlotów i upadków; że związek bez kłótni i godzenia się to tylko przyjaźń połączona z seksem. Nic bardziej mylnego. Koniec końców każdy człowiek jest inny i szuka relacji pasującej do momentu życiowego, w którym akurat się znajduje."
Kompatybilność znaków zodiaku od wieków fascynuje ludzi na całym...
2024-04-19
"Jesteśmy niczym planeta i jej satelita. Jedno będzie krążyć wokół drugiego, bez jakiejkolwiek szansy na to, że coś lub ktoś je rozdzieli."
Perfect Picture było schronieniem dla Emily, a jej zaradność i nieposkromione ambicje nadzieją dla firmy, jednak kiedy zostaje ona przejęta przez nowych właścicieli, kobieta traci nadzieję na utrzymanie posady. Gabriel jest bowiem wspomnieniem, do którego nigdy nie chciała wracać, a którego skutki wciąż prześladowały ją każdego poranka, gdy więc pojawia się na nowo w jej życiu, obejmując stanowiska prezesa wie, że tym razem nie może pozwolić sobie na słabość. Gabriel jednak ani myśli ustąpić, bowiem wierzy, że żal płynący w jej sercu wciąż można ugasić, sytuacja jednak odkrywa przed nimi tak niespodziewane karty, że w ciągu zaledwie kilku dni wywraca ich życie do góry nogami. Czy odnajdą wspólny język?
Największym atutem „Upartego prezesa” w moim mniemaniu jest fakt, że tej historii się nie czyta, przez tę historię się płynnie, niebywale szybko bowiem można zatracić się w wyobrażeniu, że wraz z naszymi bohaterami siedzimy na niewygodnych deskach, poharatanych przeszłością w małej łódce, a delikatne fale pchają nas spokojnym rytmem w głąb zawiłości, które między nimi powstały. Na przełomie bodajże czterystu stron ani razu bowiem nie obejrzałam się za siebie, ani razu nie zastanowiłam się też nad tym, jak długa droga z kolei przede mną, ja po prostu zawzięcie wiosłowałam, chcąc jak najdłużej utrzymać się na powierzchni i móc cieszyć tą historią, gdyż czułam gdzieś pod skórą, że moment, kiedy przycumuje do brzegu, będzie momentem minimalnego zwątpienia. Lekkość przeplatanych bowiem pomiędzy bolesnymi wspomnieniami uczuć sprawiła, że człowiek chciał wierzyć, że każdy ból i traumę można zapomnieć, czym więcej jednak czasu upływa odkąd udało mi się odnaleźć brzeg tym większe jest w tej kwestii moje zastanowienie.
Emily i Gabriel znają się nie od dziś, łączy ich też zbyt wiele, by móc udać, że ta znajomość nigdy nie miała miejsca, a przepełniający serca żal wręcz skrzy na przełomie początkowych rozdziałów. Szereg nieporozumień i popełnionych błędów wisi nad nimi niczym fatum i, chociaż z początku uważałam, że każde z tych niedomówień dałoby się wyjaśnić, to czym więcej szczegółów pojawiało mi się przed oczami tym bardziej traciłam ku temu nadzieję. Są bowiem takie historie, które zasługują na szczęśliwe zakończenie, a jednak nie powinny go otrzymać bez względu nawet na to, jak głębokim uczuciem darzymy ich bohaterów. I, chociaż przyznaje to z bólem serce, uważam, że Emily i Gabriel zbyt wiele przeszli w swoim życiu, bym mogła w pełni uwierzyć, że odnajdą długotrwałe szczęście w swoich ramionach.
Każdego bohatera z osobna darzę niewyobrażalną sympatią, bowiem uważam, że każdy z nich, bez względu na to czy był jedynie postacią drugoplanową czy może grał w tej historii pierwsze skrzywdzę, wniósł do niej własną cegiełkę i opowiedział swą własną bajkę. Nie chcę też ukrywać, że chętnie powróciłabym do „Upartego prezesa’, jeszcze na chwilę oddała się w ramiona tej szaleńczej i niebywale bolesnej miłości, bowiem ma ona w sobie tak ogromny magnetyzm, że ciężko uciec od tlącego się do niej sentymentu, jednak teraz kiedy znam już wszystkie puzzle tej układanki, wiem, że to byłoby jak polewanie własnych ran benzyną.
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Instagrama:
https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
"Jesteśmy niczym planeta i jej satelita. Jedno będzie krążyć wokół drugiego, bez jakiejkolwiek szansy na to, że coś lub ktoś je rozdzieli."
Perfect Picture było schronieniem dla Emily, a jej zaradność i nieposkromione ambicje nadzieją dla firmy, jednak kiedy zostaje ona przejęta przez nowych właścicieli, kobieta traci nadzieję na utrzymanie posady. Gabriel jest bowiem...
2024-04-01
„Hunter Morgan był niczym piosenka, której nie mogłam pozbyć się z głowy. Taka, której tekst zapadał głęboko w pamięć. Niczym słodka melodia miotająca serce, w której rytm tańczyło całe moje życie.”
Lista absurdalnych zadań miała być dla Hailey sposobem na wyjście z komfortowej skorupy, tymczasem przysporzyła jej tylko nadzwyczajnie upierdliwych problemów, w postaci pewnego, niebywale charyzmatycznego muzyka. Nieznajoma, która skradła mu oddech, jest nadzieją nie tylko dla jego muzyki, ale i rozbudziła w nim nieznane dotąd uczucia. Zdaje sobie jednak również sprawę, że młoda pielęgniarka nie ułatwi mu walki o jej serce, ale mimo to postanawia podnieść te rękawice. Najgorszym przeciwnikiem okazuję się jednak czas, który umyka im nieubłaganie.
Pierwsze kilka rozdziałów wprowadziło mnie w pewnego rodzaju bańką, spodziewając się krnąbrnego romansu, podszytego złośliwym napięciem natknęłam się jednak na historię przepełnioną słodkim, mamiącym uczuciem, balansującym na krawędzi. Mówiąc w języku bohaterów, stwierdziłabym, że „The Last Breath” jest uosobieniem piosenki, która chociaż na chwile pozwala oderwać myśli od szarej rzeczywistości; przenieść się do świata, gdzie nadzieja na miłość nie umiera nawet w najczarniejszej rzeczywistości.
Hayley Flores jest postacią, która zyskuje z bliższym poznaniem, z początku bowiem nie mogłam dostrzec nic nadzwyczaj interesującego w jej usposobieniu, jednak czym bliżej było mi do epilogu, tym większa otulała mnie tęsknota. A wraz z zakończeniem nadeszła pustka, bowiem dwa ostatnie dni, które poświęciłam na tę lekturę, pozwoliły mi nawiązać z Hayley niebywale głęboką relacje. Podziwiałam jej upór, podejście do zawodu i to z jakim uporem znosiła ciężar, który się z tym wiązał.
Hunter Morgan skradł z kolei moje serce jeszcze wcześniej niż skradł je Hayley, swoim uporem i charyzmą podbił mój mały świat. Od samego początku czułam prawdę bijącą z jego słów, a czym dalej brnęłam u jego boku w głąb splotu zdarzeń tym bardziej zakochiwałam się w sposobie, w jakim kalkulował życie. Muzyka była dla niego ukojeniem, bezgranicznym zauroczeniem, a ja jako czytelnik utożsamiałam się wraz z nim i w tym odczuciu.
Uczucie, które rozwinęło się pomiędzy tą dwójką bardzo szybko usidliło mnie w swoich ramionach, jednak nie będę ukrywać, że nadszedł i taki moment, kiedy zdarzyło mi się odrobinę znudzić przebiegiem zdarzeń. Uważam bowiem, że w pewnym momencie relacja bohaterów popadła w pewien rodzaj schematu, który owocował jedynie odhaczeniem zadania na liście, przez co nie odczuwałam już jako czytelnik tej nutki ekscytacji tak bardzo potrzebnej przy tym przebiegu zdarzeń. Docierając do zakończenia odrobinę zrozumiałam zastosowany zabieg, jednak umiałabym zrozumieć także czytelnika, który ze względu na niego poddałby się w połowie lektury.
Wylałam nad tą historią rzewne łzy, nie będę ukrywać, że epilog w pewien sposób złamał mi serce i skradł jeden z odłamków. Przy jego czytaniu targały mną różne emocje, począwszy od zaskoczenia, bowiem nie spodziewałam się, że przebieg tej historii popłynie w tak rozpaczliwym kierunku, skończywszy na pewnego rodzaju akceptacji, bowiem nie będę również ukrywać, że ten epilog był jak brakujący puzzel w całej układance.
Myślę, że to nie jest moje ostatnie spotkanie z C.S. Riley, bowiem historia Hailey i Huntera odcisnęła na moim sercu pewnego rodzaju piętno, które zostanie ze mną zapewne na dłużej.
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Bookstagrama:
https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
„Hunter Morgan był niczym piosenka, której nie mogłam pozbyć się z głowy. Taka, której tekst zapadał głęboko w pamięć. Niczym słodka melodia miotająca serce, w której rytm tańczyło całe moje życie.”
Lista absurdalnych zadań miała być dla Hailey sposobem na wyjście z komfortowej skorupy, tymczasem przysporzyła jej tylko nadzwyczajnie upierdliwych problemów, w postaci...
2019-04-29
"To prawda, że trzeba zrezygnować z samego siebie, aby odkryć, jakim jest się człowiekiem i ile można znieść."
Łucja już dawno wyfrunęła spod rodzicielskich skrzydeł, jednak dopiero teraz kończąc trzeci rok studiów rozpoczyna dorosłe życie. Chce skupić się na obronie pracy, tymczasem okazuję się, że jedyne o czym jest w stanie myśleć, to obłędnie gorący mężczyzna, którego miała okazję poznać kilkanaście dni wcześniej. On również nie może o niej zapomnieć, chce ją na własność, ale tylko i wyłącznie na swoich zasadach. Ten układ od początku obojgu przyprawić mógł tylko bólu.
_(i niesamowicie dużego zażenowania czytelnikowi)_
Pięknie oprawiona graficznie książka ze znacznie gorszym środkiem – tak określiłabym tę pozycję. Zabierając się za jej czytanie nie miałam żadnych oczekiwań, chciałam po prostu zatracić się w fikcyjnym świecie naszych bohaterów, ale mimo tych dużych, początkowych forów historia ta nie skradła mojego serca w żadnym stopniu. Już po zaznajomieniu się z tytułem wiedziałam, że będę mieć do czynienia z typowym układem bez zobowiązań, który po czasie przerodzi się w rollercoaster uczuć, jednak gdy zaznajomiłam się także z opisem okazało się, że przynajmniej w początkowych scenach schemat będzie gonić schemat. Całkowite różne światy, układ bez zobowiązań i, oczywiście, jako wisienka na torcie, ochrona przed gwałtem – czy to nie brzmi co najmniej znajomo? Zdaję sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach na rynku literatury znajdziemy już praktycznie wszystko, dlatego nie powinnam oczekiwać od żadnego romansu większych zaskoczeń, ale nie oznacza to jednocześnie, że przymknę oko na fakt, że praktycznie cała ta historia opiera się na rzeczach, które już znamy i, które również moglibyśmy przewidzieć.
Dodatkowo tematyka podobnych układów jest mi już trochę "znana", choćby ze względu na recenzję "Sponsora", która pojawiła się na blogu niedawno. I chociaż do tej historii też nie byłam z początku zbyt dobrze nastawiona, tam coś się jednak działo! K.H.Hanner rozbudziła we mnie naprawdę dużo emocji, podczas gdy w przypadku "Prostego układu" przez większość czasu jedyne co robiłam, to płakałam z zażenowania i irytowałam się zachowaniem głównej bohaterki. Jej niezdecydowanie nawet najbardziej cierpliwemu czytelnikowi napsułoby nerwów – nie czuła żadnej sympatii do Dimitriego już od pierwszego spotkania, a mimo to z każdym kolejnym rozdziałem pozwala omamiać mu się wokół paluszka. Ten facet na okrągło pokazywał swój tupet, a ona nie potrafiła mu nawet dobrze odburknąć! Wmawiał jej, że nie mają prawa być o siebie zazdrości, ale jednocześnie obrażał każdego, kto tylko mógłby mu zagrozić. Okłamywał ją co drugie zdanie, a ona mimo tego dalej wierzyła w to, co mówił. I może mogłabym przymknąć na to jeszcze oko, gdyby nie fakt, że absurd tej sytuacji rzucał się w oczy już od samego początku! Nawet ze znalezieniem wartościowego cytaty, który mógłby tę recenzję rozpocząć miałam problem, bo prawda jest taka, że ten facet poza zboczonymi tekścikami, nie uraczył ją niczym innym!
Autorka również nie wykazała się, w moim mniemaniu, w kontekście prologu. Zdaję sobie sprawę, że relacja naszych bohaterów opierać się miała na seksie, ale nie oznaczało to, że trzeba było to czytelnikowi rzucać w twarz już od pierwszych stron! Przez to od samego początku miałam problem, by polubić się z Dimitrim, gdyż zdawałam sobie sprawę jak jego znajomość z Łucją się zakończy. Fakt, że na przełomie tego tomu nie dowiedzieliśmy się również praktycznie niczego na temat jego przeszłości dodatkowo nie polepszył sprawy. Zapewne miało to sprawić, by czytelnik chętniej sięgnął po dalszą część, jednak przez to wątpię, żeby ktokolwiek był w stanie zaprzyjaźnić się z tym bohaterem. A już nie wspomnę o jego, jakże, wyszukanych przemyśleniach! Dawno nie odczuwałam takiego zażenowania czytając jakąkolwiek książkę!
Jedynym atutem tej książki są jak dla mnie postacie drugoplanowe. Zakochałam się w Igorze! Nie chce na jego temat zbyt wiele zdradzać, gdyż dla osób nieczytających byłby to pewnego rodzaju spoiler, jednak ten facet jak dla mnie zasłużył na znacznie większą uwagę!
No dobrze, myślę, że na tych argumentach poprzestanę, bo zaraz ta recenzja stanie się absurdalnie długa, a chciałabym by była przede wszystkim łatwa w odbiorze. Na sam koniec chciałabym powiedzieć, że nie zniechęcam Was do tej książki, ale byłoby to wierutne kłamstwo, biorąc pod uwagę to, że podczas czytania, jedyne o czym byłam w stanie myśleć, to o biednych drzewach, które zostały przeznaczone ku spisaniu tej historii. Więc może dodam tylko, że mam wielką nadzieję, ku temu, by drugi tom okazał się znacznie trafniejszy jeśli chodzi o wybór słownictwa w kontekście scen miłosnych!
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Instagrama:
https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
"To prawda, że trzeba zrezygnować z samego siebie, aby odkryć, jakim jest się człowiekiem i ile można znieść."
Łucja już dawno wyfrunęła spod rodzicielskich skrzydeł, jednak dopiero teraz kończąc trzeci rok studiów rozpoczyna dorosłe życie. Chce skupić się na obronie pracy, tymczasem okazuję się, że jedyne o czym jest w stanie myśleć, to obłędnie gorący mężczyzna,...
2018-08-24
"Lecz ty nigdy nie będziesz sama, będę z tobą od zmierzchu do świtu... Skarbie, jestem przy tobie. Będę cię trzymał, gdy będzie źle. Będę z tobą od zmierzchu do świtu. Będę z tobą od zmierzchu do świtu. Skarbie, jestem przy tobie..."
Od tournee, które na zawsze zmieniło życie Jamesa i Liv, minęło już sporo czasu i przez ten czas wiele się też zmieniło. Wydawać, by się nawet mogło, że skoro para zdołała wyjaśnić sobie dotychczasowe problemy, nic nie stanie na ich drodze do szczęścia. Szybko okazuję się jednak, że tak naprawdę to dopiero początek – kariera Livii staje pod znakiem zapytania, były chłopak postanawia o sobie przypomnieć w najgorszy z możliwych sposobów, a przeszłość James na długo nie pozwala upajać się wzajemnym uczuciem. Czy czyhające na nich na każdym kroku problemy zagrożą ich świeżo upieczonemu związkowi? Czy Liv będzie mieć na tyle odwagi, by zawalczyć o swoje marzenia? Czy Jim zdoła wspierać dziewczynę, gdy jego dotychczasowe plany względem niej, staną na głowie? Jedno jest pewne, bohaterowie jeszcze wielokrotnie będą wystawieni na próbę.
Przy recenzji pierwszego tomu (https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/2017/08/3-dance-sing-love-tom-1-miosny-ukad.html) kilkakrotnie podkreślałam, że bardzo spodobała mi się ta historia, i z dużą niecierpliwością będę oczekiwać tego, jak potoczy się dalej, dlatego gdy "W rytmie serc" dotarło do mnie kilka dni po premierze, byłam niesamowicie podekscytowana. Dodatkowo po zakończeniu, które zgotowała nam autorka w "Miłosnym układzie", miałam w głowie kilka istotnych pytań, które domagały się odpowiedzi.
Przyznam jednak szczerze, że zanim sięgnęłam po wyczekiwany drugi tom musiałam się kilkakrotnie zastanowić, czy aby na pewno chcę to zrobić. Obawiałam się, że będę niepocieszona kierunkiem, w którym rozwinie się relacja naszych głównych bohaterów, i zwyczajnie zawiedziona. Szybko jednak odetchnęłam z ulgą, gdyż okazało się, że druga część DSL, podobnie jak pierwsza, wciągnęła mnie już od pierwszych stron. Autorka pierw uśpiła moją czujność początkowymi rozdziałami, by następnie wrzucić w wir niepokojących wydarzeń, bowiem dalsza część przygód naszych bohaterów to ciągle pędzący rollercoaster, który przyspieszał w najmniej oczekiwanych momentach. Tutaj nie będziesz się nudzić, to pewne!
W tym tomie w porównaniu do pierwszego również nie brakuję namiętności i wielu innych, skrajnych emocji, chociaż tym razem zamiast zakazanego romansu, na którym w szczególności opierała się część pierwsza, dostajemy coś zupełnie nowego. Relacja naszych bohaterów przechodzi stopniową rewolucję, a oni sami dorośleją, rozumiejąc, że uczucie, które ich łączy, będzie jeszcze wielokrotnie wystawiane na próbę. Spadają im z nosa różowe okulary, a bolesne zderzenie z rzeczywistością sprawia, że oboje muszą nauczyć się siebie nawzajem od nowa. Czy dadzą radę?
LaylaWheldon nie zawiodła moich oczekiwań wobec tej części pod żadnym pozorem. Prześliczna okładka dorównała tej z "Miłosnego układu", rozdziały wywołały jeszcze różniejsze emocje w porównaniu do tych, których doświadczyłam przy pierwszych zetknięciu z tą historią, a zakończenie pozostawiło niedosyt – czego chcieć więcej? Ponownie z niecierpliwością czekam na dalsze losy naszych bohaterów! ♥
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Instagrama:
https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
"Lecz ty nigdy nie będziesz sama, będę z tobą od zmierzchu do świtu... Skarbie, jestem przy tobie. Będę cię trzymał, gdy będzie źle. Będę z tobą od zmierzchu do świtu. Będę z tobą od zmierzchu do świtu. Skarbie, jestem przy tobie..."
Od tournee, które na zawsze zmieniło życie Jamesa i Liv, minęło już sporo czasu i przez ten czas wiele się też zmieniło. Wydawać, by...
2018-12-30
"Pewnego dnia, ktoś zmieni twój sposób myślenia, mała siostrzyczko. Nie będę jedyną osobą, którą będziesz kochać i, o którą będziesz się troszczyć. Ktoś rozszarpie pazurami drogę do tego pudełka z twoim sercem i rozbije obóz na dłuższą metę, i nie będzie niczego co będziesz mogła z tym zrobić."
Bronagh od wielu lat żyła w cieniu samej siebie – zamknięta na świat i obojętna na otaczających ludzi. Po śmierci rodziców odsunęła od siebie praktycznie wszystkich, pozostając pod opieką starszej siostry - Branny, i chociaż minęło już przeszło dziewięć lat, nie zamierzała zmieniać przyzwyczajeń. Dominic natomiast nie palił się do tego, by tłumić swoje pragnienia, przywykł już w końcu do tego, że zawsze zdobywał to czego chciał. Piękna brunetka z ciętym językiem zamierzała mu jednak udowodnić, że nie każde wyzwanie dało się wygrać.
"Dominic" to pierwszy tom serii "Braci Slater", opowiadającej o przeżyciach pięciu zmagających się z różnymi sytuacjami braci, którzy na przełomie najróżniejszych wydarzeń wpadają w sidła miłości. Po raz pierwszy o tej książce usłyszałam kilka miesięcy temu na kanale jednej z moich ulubionych youtuberek, jednak niestety nigdzie nie mogłam jej znaleźć. A gdy już wreszcie ją zakupiłam, dopadł mnie kac czytelniczy, dlatego też dopiero teraz mam możliwość podzielić się z Wami moją opinią.
I to, o czym należy wspomnieć na samym początku, to to, że historia Dominica i Bronagh to na pewno nie historia dla każdego. Książka ma swój specyficzny język, który niektórych zapewne zwyczajnie obrzydzi. Mi samej również w niektórych przypadkach trudno było przez niego przebrnąć, chociaż często łapałam się też na tym, że podobały mi się jego realia. Nie oszukujmy się, nastolatkowie w dzisiejszych czasach nie oszczędzają sobie przekleństw, a buzujące w nich hormony również bardzo często wpływają na sposób, w który się wypowiadają. I tutaj było to dosadnie pokazane, chociaż momentami też trochę wyolbrzymione – jak dla mnie jednak dało się na to przymknąć oko.
Największym atutem tej historii są moim zdaniem najpewniej bohaterowie. A już w szczególności ci drugoplanowi, przez co żałuję, że scen z ich udziałem było tutaj tak mało. Jednocześnie już teraz wiem, że na pewno sięgnę po kolejne tomy, by móc poznać ich bliżej. W każdym razie, muszę przyznać, że polubiłam Bronagh. Nie była wyidealizowana i często przypominała mi ona mnie, chociaż wielokrotnie też wkurzałam się na jej niedomyślność i cięty język, którym przysparzała sobie niejednych kłopotów. Wraz z Dominiciem tworzyli niebywale wybuchową mieszankę, o której jednak czytało się doprawdy przyjemnie.
"Dominic" nie jest niebywale oryginalny, jednak mimo to podczas czytania nie mamy wrażenia, że to, co przekazuję nam autorka "już było". Nie zapominajmy też o tym, że książka liczy sobie praktycznie 500 stron, a jednak na ich przełomie, nie odczuwamy nudy. Natomiast wraz z końcem pojawia się niedosyt i mamy ochotę, by jak najszybciej sięgnąć po dalsze tomy. Dużym plusem są tutaj także nieprzesłodzone sceny, w których autorka znalazła złoty środek między książkową romantycznością a życiowymi realiami.
Kolejne tomy kuszą mnie prześliczną oprawą graficzną, więc na pewno sięgnę po nie już niedługo i mam nadzieję, że będę je wspominać równie dobrze, co "Dominica".
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Instagrama: https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
"Pewnego dnia, ktoś zmieni twój sposób myślenia, mała siostrzyczko. Nie będę jedyną osobą, którą będziesz kochać i, o którą będziesz się troszczyć. Ktoś rozszarpie pazurami drogę do tego pudełka z twoim sercem i rozbije obóz na dłuższą metę, i nie będzie niczego co będziesz mogła z tym zrobić."
Bronagh od wielu lat żyła w cieniu samej siebie – zamknięta na świat i obojętna...
2018-09-09
"Myślę, że koszmary kiedyś odejdą, że kiedyś przestanę odgrywać to w nieskończoność w mojej głowie, lecz na razie wiem, że czeka mnie długa noc. A muszę wcześnie wstać, bo nie zdążę na pociąg."
Każdy poranek zaczynała od przejażdżki pociągiem. Mijała dom, w którym kiedyś prowadziła ułożone życie i, który kiedyś był dla mnie miejscem bezpiecznym i szczęśliwym. A później mijała dom, uderzający podobny do tego, który kiedyś należał do niej i, w którym pod jej bacznym okiem rozgrywała się tragedia. Nie znali jej, lecz ona wyobrażała sobie ich jako idealne małżeństwo, więc gdy ta wizja zaczęła się sypać, poczuła potrzebę rozwikłania zagadki. Zagadki, której rozwiązanie czaiło się tuż obok niej.
"Dziewczyna z pociągu" to historia, która swoją premierę miała już jakiś czas temu. Osobiście zamierzałam dać jej szansę znacznie wcześniej, ale nigdy się jakoś nie składało, więc w moje łapki trafiła dopiero teraz. Skusiłam się dobrymi recenzjami, dopiskami na okładce, które zaświadczały o popularności tej książki, a także tym, że po kilku poprzednich romansowych rozczarowaniach, potrzebowałam czegoś innego. I tak doszłam do wniosku, że może to już czas?
O tym thrillerze wspominałam przede wszystkim kilka razy na Instagramie. Mówiłam, że nie mogę się przełamać, by zacząć czytać, później, że pomimo początkowych obaw, jest dobrze, a jeszcze później temat się urwał. Dlaczego? Potrzebowałam dać sobie chwilę, to na pewno. Musiałam ponownie przeanalizować całą fabułę, ponieważ w momencie zetknięcia z epilogiem, ogłupiałam. I co najgorsze, nie dlatego, że mnie on zaskoczył, ja po jego przeczytaniu tak naprawdę zostałam z niczym.
Czytanie tej historii zajęło mi dobre dwa tygodnie, głównie dlatego, że po dotarciu do okolic połowy, zdążyłam przewidzieć wszystko co miało zdarzyć się dalej, a co za tym idzie każda z kolejnych stron przywodziła mi coraz to mniej emocji. Odkładałam książkę, by po kilku dniach wrócić do niej z nadzieją, – że może jednak coś jeszcze się wydarzy – która za każdy razem umierała śmiercią okrutną. Jeszcze okrutniejszą od tej, którą przeżyła jedna z bohaterek. Fakt, że zagadka, którą pozostawiono czytelnikowi do rozwiązania, okazała się tak przewidywalna, był dla mnie jednym wielkim rozczarowaniem. Najbardziej zasmuciło mnie jednak to, że "Dziewczyna z pociągu" miała potencjał, który niestety zniknął w natłoku – tak naprawdę niewnoszących niczego do fabuły – wydarzeń.
Rachel to bohaterka, której nie da się polubić. Dziewczyna bez osiągnięć, której życie kręci się wokół alkoholu i byłego męża oraz jego nowej rodziny, którą założył. Zdradzona, samotna, pławiąca się w kałuży własnej porażki nagle znajduje powód, dla którego chce być trzeźwa. Podczas codziennych podróży pociągiem pod przykrywką pracy, którą swoją drogą już dawno straciła, wciąż myśli o poprzednim życiu, które rozpadło się jak domek z kart. Poznajemy jej przeszłość i historię, ale sposób przedstawienia tego nie wywołuje emocji. A gdy dochodzą do tego jeszcze inne postacie, okazuję się, że każda z nich jest zbudowana praktycznie na tym samym szkielecie – równie płytkim i pobieżnym.
Muszę przyznać, że sam zamysł na całą historię był dobry i jestem wręcz przekonana, że znajdzie swoje grono zagorzałych czytelników. Natomiast ja, ktoś, kto w życiu już trochę książek przeczytał, jestem natomiast zwyczajnie zawiedziona, a fajerwerki, które pojawiały się wokół tego thrillera, stały się dla mnie zagadką. Prawdziwą zagadką w porównaniu do tej, o której czytałam.
Co zawiodło? Może konstrukcja całej książki – podzielenie narracji na moment poranka, który w przypadku praktycznie każdego bohatera obracał się wokół pociągów, i wieczora, będącego czymś na kształt streszczenia wszystkiego innego? Może ilość tych wątków pobocznych, które oprócz tego, że nie wnosiły do fabuły niczego głębszego, tak naprawdę wraz z ostatnimi stronami nie doczekały się nawet odpowiedniego zakończenia? A może sam styl pisania autorki, który dopiero z czasem nabrał barw? Odpowiedzi jest wiele, jednak wniosek wciąż pozostaje ten sam. Coś zawiodło i to pokaźnie.
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Instagrama: https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
"Myślę, że koszmary kiedyś odejdą, że kiedyś przestanę odgrywać to w nieskończoność w mojej głowie, lecz na razie wiem, że czeka mnie długa noc. A muszę wcześnie wstać, bo nie zdążę na pociąg."
Każdy poranek zaczynała od przejażdżki pociągiem. Mijała dom, w którym kiedyś prowadziła ułożone życie i, który kiedyś był dla mnie miejscem bezpiecznym i szczęśliwym. A...
2018-08-13
"(...) Jednak sposób, w jaki na mnie teraz patrzył, przerażał mnie. Jednak to nie jego się bałam. Bałam się uczuć, które mógł we mnie wzbudzić."
Sydney planując swój miesiąc miodowy, ani myślała, że zamiast w towarzystwie świeżo upieczonego męża, spędzi go wraz z najlepszą przyjaciółką. Wyobrażała sobie romantyczne spacery przy zachodzącym słońcu, udane imprezy i upojne noce w ramionach ukochanego, a tymczasem wszystko pękło jak bańka mydlana, gdy okazało się, że do ślubu nie dojdzie. Kto powiedział jednak, że tej podróży poślubnej nie będzie dało się odratować? Sydney dała sobie tydzień; siedem dni, po których zamierzała wrócić do rzeczywistości i ze zdwojoną siłą zabrać się za odbudowywanie swojego, leżącego w zgliszczach, życia. Jej plany wzięły jednak w łeb, gdy za letnim flirtem, w który się wdała, stanęły uczucia.
O samej autorce "Tylko twój" dotychczas naczytałam się wiele – jedni pisali o niej w samych superlatywach, drudzy odradzali jej twórczość, a czasem zdania były zwyczajnie podzielone. Ja w tej sprawie nie miałam jeszcze możliwości wyrobienia sobie jakiekolwiek stanowiska, gdyż po historii, którą Vi Keeland stworzyła w współpracy z Ward Penelope, miałam mieszane uczucia. Liczyłam więc, że po zapoznaniu się z kolejną książką spod jej pióra, wątpliwości, jakie żywiłam przede wszystkim do jej stylu pisania, znikną. Historia Sydney i Jacka zapowiadała się naprawdę dobrze, jednak gdy przekroczyłam granicę prologu szybko okazało się, że pierwsze wrażenie dość boleśnie odbiegało od każdego kolejnego.
Bardzo długo zastanawiałam się, którą książkę autorstwa Vi powinnam przeczytać w pierwszej kolejności. Walka toczyła się między "Bossmanem" czy też serią "MMA fighter", ostatecznie jednak wygrał "Tylko twój" przede wszystkim ze względu na prześliczną, wakacyjną okładkę. Oczekiwałam lekkiego romansu z domieszką erotyku, a tymczasem dostałam banalną... katastrofę?
Muszę przyznać, że z początku dość mocno polubiłam się z bohaterami, bo chociaż Sydney już od pierwszych stron sprawiała wrażenie dość prostoliniowej, sytuację ratował Jack, który czarował ujmującym charakterem. Niestety po dotarciu do ich pierwszych łóżkowych dialogów, które okazały się nadzwyczaj... niesmaczne, byłam jednak dość szybko zmuszona spisać tę znajomość na straty. W między czasie niesamowicie zdenerwowało mnie również to, że oboje, po przystaniu na zasadę dziesięciu pytań, zaczęli je tracić na praktycznie nic nieznaczące rzeczy. Powiedzenie, że poczułam się zawiedziona, byłoby tu sporym niedopowiedzeniem.
Najbardziej we znaki wdał mi się jednak chyba przebieg wydarzeń. Na przestrzeni ponad dwustu stron nie stało się praktycznie nic, co chociażby na chwilę wprawiło mnie w stan zaskoczenia. Każdą sytuację, która następowała, mogłabym bez większego problemu przewidzieć, a przed spisaniem tej historii na straty już wtedy, powstrzymywała mnie jeszcze nadzieja na spektakularny epilog. Szybko przekonałam się jednak, że i zakończenie pozostawiało wiele do życzenia.
Mimo wszystko przebrnięcie przez tę pozycję nie było tak trudne, jak wydawało mi się, że będzie. Ratunkiem, między nudą a brakiem smaku, okazała się bowiem długość całej książki – niedużo ponad 200 stron – i sam jej zamysł – plaża, słońce, niezobowiązujący flirt. Zważywszy na to, że mamy sierpień i pogoda ostatnimi czasy dopisuje, taki typ tła był dobrym strzałem. I zapewne, gdyby autorka pokusiła się o rozbudowanie samego szkieletu powieści, dodała więcej zwrotów akcji, zadbała oto, by sceny seksu nie obciążały aż tak całości, byłby to strzał na miarę dziesięciu. Dodatkowo kto wie, czy nie czekałabym teraz z utęsknieniem na drugi tom, a tymczasem nie wiem nawet czy zdecyduję się na jego zakup.
Po raz kolejny Vi Keeland zostawiła mnie z mętlikiem w głowie i swojego rodzaju niedosytem, bo chociaż "Tylko twój" w moim odczuciu okazał się daleki od ideału, ciekawią mnie inne książki jej pióra, szczególnie te objęte naprawdę dobrymi patronatami :D
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Instagrama: https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
"(...) Jednak sposób, w jaki na mnie teraz patrzył, przerażał mnie. Jednak to nie jego się bałam. Bałam się uczuć, które mógł we mnie wzbudzić."
Sydney planując swój miesiąc miodowy, ani myślała, że zamiast w towarzystwie świeżo upieczonego męża, spędzi go wraz z najlepszą przyjaciółką. Wyobrażała sobie romantyczne spacery przy zachodzącym słońcu, udane imprezy i...
2017-08-17
"Próbowałam się opierać, walczyć z uczuciami, jakie we mnie narastały. (...) Bezskutecznie. I w końcu przepadłam. Taniec był dla mnie wszystkim... Dopóki James nie wkroczył do moje życia."
Livia jest utalentowaną tancerką i jednocześnie pełną energii oraz charyzmy dziewczyną, która stara się dosyć twardo stąpać po ziemi. Zarażona przez ojca miłością do tańca, spełnia marzenia, jeżdżąc wraz z zespołem po świecie i występując u boku wielkich gwiazd. Kolejne zlecenie początkowo więc nie wzbudza w niej większych emocji, jednak, gdy okazuję się, że będzie zmuszona tańczyć dla samego Jamesa Sheridana – topowego piosenkarz i jednocześnie... największego dupka, o jakim miałam okazję czytać – jej życie zmienia się bezpowrotnie. Oboje próbują się ignorować, jednak namiętność, która między nimi wybucha już od pierwszych chwil, przeplata ich drogi częściej niż zapewne, by tego chcieli.
Layla Wheldon to autorka, którą miałam okazję poznać jeszcze przed jej debiutem, gdy publikowała swoją twórczość na wattpadzie. Sukces, który odniosła zaraz po wydaniu pierwszego tomu serii DSL, w ekstremalnie szybkim tempie trafiając na listy TOP w empiku, nie był dla mnie zaskoczeniem. Już wcześnie byłam bowiem naocznym świadkiem tego, w jak szybki sposób Livia i James podbili serca czytelników, a teraz nie mogłabym przejść obok nich obojętnie, nie wspominając tutaj ni słowa.
Seria "Dance, Sing, Love" nie jest typową historią o kopciuszku, lecz wartym uwagi romansem, z którego emocje aż się wylewają. Pierwsza cześć jest tego bardzo dobrym potwierdzeniem. Nie znajdziemy tutaj przesiąkniętej schematem fabuły czy też niesamowicie upierdliwych i zbyt nierealistycznych bohaterów, jak początkowo mogłoby nam się wydawać. Autorka zaskakuje natomiast dużą ilością zwrotów akcji i złotym środkiem, który udało się jej odnaleźć między miłością, bólem i tańcem. Dodatkowo przedstawia nam prawdziwą odsłonę gorącego, dopiero wybuchającego, uczucia, które oprócz szczęścia, może być powodem smutku. Przypomina, że kierując się sercem, podejmujemy ryzyko stokrotnie większe niż to, które towarzyszy nam, gdy to rozumowi pozwalamy dość do głosu.
W "Miłosnym układzie" porwała mnie nie tylko fabuła, lecz przede wszystkim sposób wykreowania bohaterów. Livia zachwyciła szczerym i ciepłym usposobieniem, jednocześnie między wierszami pokazując swój temperament, a James wydał się niesamowicie intrygujący, mimo swojego niesamowicie aroganckiego zachowania. Ich wzajemne przekomarzanki, a także sytuacje, przy których miałam wrażenie, że się pozabijają sprawiły, że nie mogłam się od tej książki oderwać. A gdy dodatkowo pojawiła się namiętność i niewyobrażalnie silne emocje, strony zaczęły umykać mi z coraz to większą prędkością. Czytanie tej książki było niczym emocjonalna przejażdżka rollercoasterem, z równie pasjonującym zakończeniem. Tutaj bowiem wraz z nadejściem epilogu, nadchodzą nowe problemy, z którymi przyjdzie się naszym bohaterom zmierzyć w kolejnych tomach.
"Miłosny układ" jest cholernie gorącą i do szpiku kości nafaszerowaną emocjami historią, która nie mając większych skrupułów, rozszarpała moje wrażliwe serduszko na małe strzępki. Miłość nie zawsze bowiem była w stanie wygrać z bólem, który sama zadała, a podążanie za rozumem okazywałoby się raz za razem lepszym wyjściem, chociaż to serce wymogło sobie uwagę. Wrócę do tej książki jeszcze zapewne nie raz, a tymczasem z ekscytacją będę wyczekiwać kolejnych tomów.
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Instagrama: https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
"Próbowałam się opierać, walczyć z uczuciami, jakie we mnie narastały. (...) Bezskutecznie. I w końcu przepadłam. Taniec był dla mnie wszystkim... Dopóki James nie wkroczył do moje życia."
Livia jest utalentowaną tancerką i jednocześnie pełną energii oraz charyzmy dziewczyną, która stara się dosyć twardo stąpać po ziemi. Zarażona przez ojca miłością do tańca, spełnia...
2023-08-26
„Ona o mnie walczy. Jak lwica. Nie pierwszy już raz. (…) To ona jest najcudowniejszą kobietą na tej planecie, a ja musiałem w poprzednim życiu zrobić coś bardzo, że na nią zasłużyłem.”
Piękne, tropikalne wyspy, rajskie plaże, cały zasób atrakcji i ślub najbliższych im osób – idealna sceneria na miłość. Jest tylko jedna przeszkoda. Harrison Hart. Trzeba byłoby być ślepym, by nie zauważyć, że od pierwszych chwil spędzonych z Mackenzie zdaje się nie pałać do niej sympatią. A może tylko udaje? Mackenzie nie chce się nad tym zastanawiać, zdając sobie sprawę, że ten irytująco gburowaty mężczyzna swoim zachowaniem rozrywa stare rany w jej sercu. Za rogiem czyha jednak znacznie gorsze niebezpieczeństwo, Hawaje bowiem kryją w sobie wiele tajemnic, więc czy nawiązana w obliczu śmierci nić porozumienia będzie w stanie przetrwać?
Twórczość Ludki Skrzydlewskiej śledzę od kilku lat, bezwiednie zdążyłam się już także zakochać w kilku wykreowanych przez nią fabułach, dlatego tym bardziej z bólem serca muszę przyznać, że po tej lekturze spodziewałam się czegoś więcej. „Gbur w raju” bowiem idealnie nada się na wakacyjny wyjazd czy ciepły wieczór z lampką wina na balkonie, ale pojawiający się tutaj między wierszami wątek sensacyjny nie wywoła u Was gęsiej skórki. Styl autorki pozostaje zachęcająco lekki, nie ciążą nam już tutaj zbyt długie opisy, dialogi są przyjemnie zwarte i naprawdę potrafią rozśmieszyć.
Harrison od początkowych stron kreowany jest na bardzo gburowatego bohatera, który nie potrafi rozmawiać z kobietami, a mimo to w kryzysowych sytuacjach, zazwyczaj staje na wysokości zadania, co za każdym razem dosyć mnie zaskakiwało. Spodziewałam się bowiem, że to Mackenzie będzie tą, która będzie w stanie twardo stąpać po ziemi, a jednak czym dalej ją poznajemy, tym bardziej widzimy, jak rzeczywisty świat przysłaniają jej nieprzepracowane problemy, również te, które moim zdaniem zostały momentami boleśnie przerysowane. A to z kolei wiązało się z tym, że miałam naprawdę spory problem, by się z nią utożsamić.
Cała idea tej historii, „Hartowie jak się zakochują, to od pierwszego wejrzenia, na zabój i na zawsze”, a także sposób poprowadzenia tej narracji niebywale mi się podobał. Zazwyczaj nie sposób uwierzyć w tak gwałtownie wprowadzone między bohaterów uczucia, tutaj jednak zostało to zrobione z taką gracją, że czytelnik rzeczywiście jest w stanie nadążyć za tym przebiegiem wydarzeń.
Wspomniany wyżej wątek sensacyjny z początku rzeczywiście gdzieś tam mimochodem mnie zainteresował, czułam to napięcie i deptające po piętach niebezpieczeństwo. Przewijane strony wręcz buzowały od niepokoju i emocji, jednak czym dalej zagłębiałam się w te historię, tym trudniej było zignorować przeświadczenie, że nie ważne co, by naszych bohaterów miało spotkać, oni i tak mieli wyjść z tego cało. I tak, jak w przypadku Mackenzie jeszcze byłabym w stanie to zrozumieć, chociaż cały zamysł „talizmanu” był dla mnie zbyt mało rozwinięty i brakowało mi poznania go od podszewki, a były ku temu okazje, tak w przypadku Harrisona było to już dosyć nieuzasadnione.
Na pochwałę za to zasługuję poruszony przez autorkę wątek kobiecego orgazmu, nie chcę wdawać się tutaj w szczegóły, by zbyt wiele nie spoilerować, ale temat ten został potraktowany tutaj z odpowiednią uwagą i delikatnością. Dodatkowo, to jedna z niewielu pozycji na rynku, która nie idealizuje przesadnie współżycia seksualnego.
Czy zniechęcam do przeczytania? Nie, na pewno nie, proponuję jednak nie wysnuwać wobec niej zbyt wiele oczekiwań.
„Ona o mnie walczy. Jak lwica. Nie pierwszy już raz. (…) To ona jest najcudowniejszą kobietą na tej planecie, a ja musiałem w poprzednim życiu zrobić coś bardzo, że na nią zasłużyłem.”
Piękne, tropikalne wyspy, rajskie plaże, cały zasób atrakcji i ślub najbliższych im osób – idealna sceneria na miłość. Jest tylko jedna przeszkoda. Harrison Hart. Trzeba byłoby być ślepym,...
2023-08-13
„W świecie, w którym czuję się, jakby w każdym momencie mogła mnie porwać fala, on jest moją kotwicą.”
Pierwszy raz o „Icebreaker” usłyszałam na Tik Toku, ta książka zawładnęła tą platformą, a także moją stroną główną, więc kiedy trafiła w moje ręce naprawdę się ucieszyłam. Trzeba przyznać, że ma śliczną, wręcz bajeczną okładkę i przyciąga wzrok. Sam zamysł tła, gdzie przewija się lód, sport i gorący romans również niebywale mnie zaintrygował. A obietnice niebywale namiętnych dialogów ostatecznie tylko przypieczętowały decyzje zakupu.
Anastasia jest gotowa poświęcić naprawdę wiele, by w końcu po tylu latach odnieść zasłużony sukces. Nathan jest studentem medycyny sportowej, jednak to bycie kapitanem i możliwość rywalizacji hokejowej daje mu prawdziwą radość. Oboje nie wyobrażają sobie innego życia, bowiem to lód widział ich pierwsze upadki, pierwsze sukcesy, czy chociażby zbite kolana. Ich światy krzyżują się niespodziewanie, ułożony co do minuty harmonogram łyżwiarki miesza się z totalnie niezaplanowanymi dniami hokeisty – to nie jest przepis na idealne pierwsze spotkanie, mimo to między tą dwójką wybuchają prawdziwe emocje. Czy ich uczucie będzie w stanie jednak przetrwać nieprzepracowane krzywdy, niespełnione plany i ciążące na ich łyżwach obawy?
Początek tej historii był dla mnie ciężki, nie sposób było mi przyzwyczaić się do języka autorki, bowiem opisy są krótkie, ogólne i dosyć dosadne. Dialogi, chociaż rzeczywiście bawią i potrafią wzruszyć, również bywają specyficzne, dlatego potrzebowałam czasu, by rzeczywiście wkręcić się w panujący tutaj nastrój. I to szczerze mówiąc odrobinę ostudziło mój zapał.
Przewija się tutaj naprawdę wielu bohaterów, mamy też wiele pobocznych wątków, co zdecydowanie jest wielkim atutem tej książki. Na docenienie zasługuje też sposób poruszenia wszelkich tematów dotyczących niedożywienia czy niezdrowej manipulacji, autorka bowiem w naprawdę lekki sposób wskazuje wszelkie konsekwencje takich zachowań, jednocześnie jednak zachowuje także balans między zrozumieniem a krytyką. Ukazuje też zalety terapii czy zdrowej komunikacji, czego bardzo często naprawdę brakuje we współczesnej literaturze.
Nathan to jeden z niewielu bohaterów płci męskiej, który obdarowany został naprawdę miłym usposobieniem, rozdziały pisane z jego perspektywy za każdym razem powodowały we mnie ogrom emocji. Wielokrotnie rozpływałam się też nad tym, jak szczery i otwarty potrafił być w swoich uczuciach, mimo przeszłości, jaką nosił w sercu, czy nad tym, jak wiele sił włożył w to, by pokazać Anastasii, że być może istnieje dla nich wspólna przyszłość. Moje serce zdobył też Henry, jego obezwładniająca szczerość zyska niejednego zwolennika, jestem o tym przekonana, dodatkowo jego postać pozwala nam spojrzeć odrobinę inaczej na osoby chorujące na autyzm.
„Icebreaker” to książka pełna nadziei, walki i pasji, z łyżwami i lodowiskiem w tle, ale raczej z rodzaju tych lekkich romansów niż historii, które rzeczywiście dotkną Was do żywego. I dopóki nie będziecie spodziewać się lektury doskonałej, to nic złego, ja natomiast po tak dużej ilości zapowiedzi na Tik Toku, czuję się odrobinę nienasycona, ale mimo to chętnie sięgnę w przyszłości po coś jeszcze, spod pióra Grace.
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Bookstagrama: https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
„W świecie, w którym czuję się, jakby w każdym momencie mogła mnie porwać fala, on jest moją kotwicą.”
Pierwszy raz o „Icebreaker” usłyszałam na Tik Toku, ta książka zawładnęła tą platformą, a także moją stroną główną, więc kiedy trafiła w moje ręce naprawdę się ucieszyłam. Trzeba przyznać, że ma śliczną, wręcz bajeczną okładkę i przyciąga wzrok. Sam zamysł tła, gdzie...
2020-07-25
2019-05-27
"Wszystko w życiu jest kwestią motywacji."
Gdy sześcioletni Max znika w niewyjaśnionych okolicznościach, a znany z takich zagrywek morderca nie chce się przyznać, Till wie, że musi wziąć sprawy w swoje ręce. To jedyny sposób, by on sam odzyskał ojcowski spokój, ale żeby tego dokonać musi poczynić ostateczne kroki i dostać się do szpitala psychiatrycznego, który okazuję się nie tylko jego zgubą, ale także rozwiązaniem. Ale co jeśli nawet prawda nie będzie w stanie przynieść ulgi?
Chciałam łamać swoje granice, a "Pacjent" miał być kolejnym krokiem wprzód ku temu i czym więcej uwagi poświęcam tej książce, tym bardziej uświadamiam sobie, że był to naprawdę dobrze wykorzystany czas. Thriller (nawet i psychologiczny) zawsze był dla mnie takim typem gatunku, który przede wszystkim opierać się musi na krwawych i naprawdę koszmarnych, wręcz obrzydliwych scenach. A tymczasem Fitzek skupia się na portretach psychologicznych, oszczędzając nam większości podobnych szczegółów, dzięki czemu przez całą historię płynie się z prędkością światła. Skupiamy się na wydarzeniach, wraz z głównym bohaterem próbujemy rozwikłać zagadkę i chociaż rozwiązanie wydaje się łatwe, zakończenie wywraca nasze skrupulatnie ułożone teorie do góry nogami.
Od samego początku obawiałam się, że książka w zbyt mocny sposób ugodzi w moją wrażliwość, choćby ze względu na poruszany przez nią temat porwań i zabójstw kilkuletnich dzieci. Ostatecznie jednak okazało się, że historia ta napisana jest w odpowiednio wyważony sposób, którym, owszem, dociera do człowieka i porusza go, jednak jest na tyle łagodny, że ten człowiek jest w stanie dotrwać do końca. A i nawet nie jest w stanie zbyt przedwcześnie się od tej historii oderwać.
Docierając do zakończenia "Pacjenta" byłam przekonana, że moja końcowa ocena tej historii będzie znacznie niższa od obecnej, gdyż nadciągający wielki finał wcale nie wydawał mi się tak wielki. Jednak w momencie, gdy wydawało mi się, że nic mnie już nie zaskoczy, Fitzek podsunął mi pod nos kolejne poszlaki, które na nowo rozbudziły we mnie zamiłowanie do tej historii. I niestety, albo stety, moje rozwiązanie nie okazało się prawidłowe.
Historia Maxa i jego poszukującym wciąż go ojcu będzie w stanie poruszyć niejednego, nawet i bardzo wymagającego czytelnika. Krótkie, ale trafione opisy, w większości zachowane realia i odpowiednio wplątana w to wszystko skomplikowana zagadka – to tylko ułamki tego, co możecie znaleźć w "Pacjencie"!
Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu Amber.
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Instagrama: https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
"Wszystko w życiu jest kwestią motywacji."
Gdy sześcioletni Max znika w niewyjaśnionych okolicznościach, a znany z takich zagrywek morderca nie chce się przyznać, Till wie, że musi wziąć sprawy w swoje ręce. To jedyny sposób, by on sam odzyskał ojcowski spokój, ale żeby tego dokonać musi poczynić ostateczne kroki i dostać się do szpitala psychiatrycznego, który...
2020-06-08
2020-06-08
2020-06-08
2020-06-08
„I tak kiedyś musimy umrzeć, Louise. Pogódź się z tym. W Modraniht twoje życie wreszcie znajdzie swój cel, a twoja śmierć wyzwoli nasz lud. Powinnaś być dumna. Tylko nielicznych spotyka tak wspaniały los.”
Kradzież nie była dla niej obca, a wieczne burdy stały się przykrą codziennością, Lou jednak wiedziała, że wyrzekniecie się magii było dla niej jedynym, zapewniającym bezpieczeństwo wyjściem. Jej czas znów dobiegał końca, zło czaiło się za najbliższym zakrętem i, chociaż pierwsze spotkanie z Reidem wydawało się jedynie zbiegiem okoliczności, z czasem jednak stało się szansą na przetrwanie choćby kilku kolejnych dni. Z pozoru tak od siebie różni – Czarownica z nożem na szyi w postaci przeszłości i Łowca osaczony kościelnymi wierzeniami – kiedy jednak znane im dotąd światy rozpadają się kawałek po kawałeczku, niszcząc dotychczasowe złudzenia, stają się dla siebie jedynym oparciem.
Nie raz i nie dwa wspominałam już, że z fantastyką to jakoś mi tak nie po drodze, najogólniej mówiąc, i, chociaż czytuje książki od dzieciaka, wciąż nie mogę z tym gatunkiem nawiązać odpowiednio trwałej więzi. Nadrabiam jednak zaległości ze swojej biblioteczki, aż wstyd bowiem przyznać, ile zakurzonych tytułów wciąż tam leży, i w ten oto sposób ponownie zanurzyłam się w świat wierzeń, sił nadprzyrodzonych i niezwykłych zaklęć, chociaż nie miałam tego w planach. Wczytując się jednak w lekturę Shelby Mahurin muszę przyznać, że w pewien sposób żałuje czasu, który musiała ona przeleżeć w moich zbiorach, bowiem od pierwszy stron, kiedy już znalazłam dla niej chwilę, czułam w powietrzu, że Lou i Reid stworzą cudowny duet, który przysporzy mi wiele radości, problemów i wzruszeń.
Świat przedstawiony omamił mnie szczegółowością, chociaż z początku nie mogłam odnaleźć się w natłoku wydarzeń, z czasem przyzwyczaiłam się do tempa akcji i, odrzucając wszelkie wątpliwości, pozwoliłam po prostu porwać się magii. Śledziłam z niezwykłą uwagą losy naszych bohaterów, czułam ten deptający po plecach Lou strach, a także rozumiałam przekonanie Reida, że świat, który zna, jest jedynym, jakiemu może ufać. Pojawiająca się między wierszami intryga, z pozoru dosyć banalna, prowadzona była w dosyć urzekający sposób, ale najbardziej chyba na przełomie tego tomu podobało mi się to, że każde wydarzenie miało swoje niepowtarzalne znaczenie; autorka nie mamiła nas nudnymi, zapychających momentów, wszystko bowiem działo się tutaj po coś.
Zazwyczaj bywa tak, że główni bohaterowie, choćby w minimalnym stopniu, gdzieś tam na przełomie lektury zaczynają doprowadzać mnie do szału, jeszcze częściej mierzę się i z tym, że któregoś z nich nie potrafię obdarzyć nawet zalążkiem sympatii, nawet jeśli spędzam w jego towarzystwie długie godziny. Tutaj jednak nic z powyższych aspektów nie zaistniało, a o Reidze mogłabym Wam opowiadać długimi godzinami. Lou doprowadzała go do szewskiej pasji kilkanaście razy dziennie, a on mimo to odnosił się do niej z szacunkiem i zapewniał ochronę. Od samego początku miał w moim sercu wysnute miejsce, jednak kiedy w końcu wziął się w garść i zmierzył z własnymi uczuciami piszczałam jak szalona. A te rumieńce? Uwielbiałam momenty, w których nasza czarownica swoim ciężkim i potocznym językiem doprowadzała go do granicy.
Nie sposób ukryć, że "Gołąb i wąż" ma w sobie niesamowity potencjał, jednak odrobinę żałuję, że stanowi on część trylogii. Miewam bowiem pewne obawy wobec tego, czy ta historia zdoła udźwignąć na swych barkach kolejne dwa tomy.
„I tak kiedyś musimy umrzeć, Louise. Pogódź się z tym. W Modraniht twoje życie wreszcie znajdzie swój cel, a twoja śmierć wyzwoli nasz lud. Powinnaś być dumna. Tylko nielicznych spotyka tak wspaniały los.”
więcej Pokaż mimo toKradzież nie była dla niej obca, a wieczne burdy stały się przykrą codziennością, Lou jednak wiedziała, że wyrzekniecie się magii było dla niej jedynym, zapewniającym...