-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński3
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać7
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-05-16
2024-04-22
„Potrzebuję tego jak powietrza i jedyne, czego się boję, to tego, że się od niego uzależnię; że stanie się moją heroiną. Gotowa jednak jestem ponieść to ryzyko, bo nie chcę dłużej żyć w tej zimnej, pustej skorupie…”
Ten tytuł przypadkiem trafił w moje ręce, mimo to jednak od początku zdobył moje pewnego rodzaju zainteresowanie. Przyciągający tytuł, wiele znanych mi nazwisk w strategicznym miejscu okładki, a do tego niezwykle obiecujący opis. Nie będę ukrywać, że do samego końca nie wiedziałam, czego po tej lekturze mogłabym się spodziewać i wydaje mi się, że to był jeden z niewielu aspektów, który utrzymał powabne napięcie. Różnorodność zawartych w niej tajemnic, namiastka tematów tabu, które miały zostać na jej przestrzeni poruszone czy też rozmaitość charakterna bohaterów nie do końca bowiem poradziły sobie z tym zadaniem.
Z jednej strony ocena tego tytułu nie jest łatwa, biorąc pod uwagę, że za każdą z poszczególnych historii stoi inna autorka, z drugiej jednak strony jestem zdania, że rozkładanie tej lektur na części pierwsze nie miałoby swojego sensu, ona powinna bowiem wybrzmieć jakoś całość. Trzeba jednak zaznaczyć, że są opowiastki, które przyciągnęły moją uwagę w większym stopniu i te, które nie przyciągnęły jej ani odrobinę. Na pochwałę zasługują na pewno „Finałowa zagrywka” od L.J. Shen, podobnie zresztą jak i „Kajdany porządzenia” Caroline Angel, które według mnie stanowiły najbardziej dopracowane fragmenty. Z kolei jednak jeśli miałabym zastanawiać się, która autorka zrealizowała obiecywane w opisie zagadnienie „tabu” wskazałabym zaledwie „Kodeks złamanych zasad” Moniki Cieluch, „Mimo wszystko” J. Harrow oraz „Zakazane pożądanie” Anny Wychowskiej, ich opowiastki bowiem w rzeczywisty sposób oscylowały między Miłością Zakazaną. Nie sposób w takim razie ukryć, że ostateczny wynik nie jest wynikiem w pełni zadowalającym. Czy pozostałe fragmenty tej lektury w takim razie są do wyrzucenia? Cóż, to zależy, co tak naprawdę miało grać w tej Antologii pierwsze skrzypce.
Obietnice na przestrzeni opisu, dotyczące wszechobecnego ryzyka, scen, które miały wywoływać rumieńce na policzkach czy też wizji świata przełamującego wszelkie bariery, wydaje mi się, że stały się pewnego rodzaju gwoździem do trumny. W momencie, kiedy konfrontujemy odbiorców z tak dosadnym zapewniem musimy liczyć się z konsekwencjami i tym, że czytelnik będzie mieć prawo czuć się oszukany. I niestety właśnie z takimi odczuciami mierzyłam się po zakończeniu lektury, uważam bowiem, że autorki Antologii w pewnym momencie zagubiły oczekiwany sens i balans między rzeczywistymi tematami tabu, a odpowiednio brzmiącą fikcją literacką. Chylę się również ku stwierdzeniu, że Miłość Zakazana najzwyczajniej w świecie pokonała ich początkowe założenia, może i nawet ta lektura od samego początku nie miała być tak dosadna, a kwestia opisu to zaledwie przerysowany błąd osoby układającej.
„Potrzebuję tego jak powietrza i jedyne, czego się boję, to tego, że się od niego uzależnię; że stanie się moją heroiną. Gotowa jednak jestem ponieść to ryzyko, bo nie chcę dłużej żyć w tej zimnej, pustej skorupie…”
Ten tytuł przypadkiem trafił w moje ręce, mimo to jednak od początku zdobył moje pewnego rodzaju zainteresowanie. Przyciągający tytuł, wiele znanych mi nazwisk...
2024-04-19
"Jesteśmy niczym planeta i jej satelita. Jedno będzie krążyć wokół drugiego, bez jakiejkolwiek szansy na to, że coś lub ktoś je rozdzieli."
Perfect Picture było schronieniem dla Emily, a jej zaradność i nieposkromione ambicje nadzieją dla firmy, jednak kiedy zostaje ona przejęta przez nowych właścicieli, kobieta traci nadzieję na utrzymanie posady. Gabriel jest bowiem wspomnieniem, do którego nigdy nie chciała wracać, a którego skutki wciąż prześladowały ją każdego poranka, gdy więc pojawia się na nowo w jej życiu, obejmując stanowiska prezesa wie, że tym razem nie może pozwolić sobie na słabość. Gabriel jednak ani myśli ustąpić, bowiem wierzy, że żal płynący w jej sercu wciąż można ugasić, sytuacja jednak odkrywa przed nimi tak niespodziewane karty, że w ciągu zaledwie kilku dni wywraca ich życie do góry nogami. Czy odnajdą wspólny język?
Największym atutem „Upartego prezesa” w moim mniemaniu jest fakt, że tej historii się nie czyta, przez tę historię się płynnie, niebywale szybko bowiem można zatracić się w wyobrażeniu, że wraz z naszymi bohaterami siedzimy na niewygodnych deskach, poharatanych przeszłością w małej łódce, a delikatne fale pchają nas spokojnym rytmem w głąb zawiłości, które między nimi powstały. Na przełomie bodajże czterystu stron ani razu bowiem nie obejrzałam się za siebie, ani razu nie zastanowiłam się też nad tym, jak długa droga z kolei przede mną, ja po prostu zawzięcie wiosłowałam, chcąc jak najdłużej utrzymać się na powierzchni i móc cieszyć tą historią, gdyż czułam gdzieś pod skórą, że moment, kiedy przycumuje do brzegu, będzie momentem minimalnego zwątpienia. Lekkość przeplatanych bowiem pomiędzy bolesnymi wspomnieniami uczuć sprawiła, że człowiek chciał wierzyć, że każdy ból i traumę można zapomnieć, czym więcej jednak czasu upływa odkąd udało mi się odnaleźć brzeg tym większe jest w tej kwestii moje zastanowienie.
Emily i Gabriel znają się nie od dziś, łączy ich też zbyt wiele, by móc udać, że ta znajomość nigdy nie miała miejsca, a przepełniający serca żal wręcz skrzy na przełomie początkowych rozdziałów. Szereg nieporozumień i popełnionych błędów wisi nad nimi niczym fatum i, chociaż z początku uważałam, że każde z tych niedomówień dałoby się wyjaśnić, to czym więcej szczegółów pojawiało mi się przed oczami tym bardziej traciłam ku temu nadzieję. Są bowiem takie historie, które zasługują na szczęśliwe zakończenie, a jednak nie powinny go otrzymać bez względu nawet na to, jak głębokim uczuciem darzymy ich bohaterów. I, chociaż przyznaje to z bólem serce, uważam, że Emily i Gabriel zbyt wiele przeszli w swoim życiu, bym mogła w pełni uwierzyć, że odnajdą długotrwałe szczęście w swoich ramionach.
Każdego bohatera z osobna darzę niewyobrażalną sympatią, bowiem uważam, że każdy z nich, bez względu na to czy był jedynie postacią drugoplanową czy może grał w tej historii pierwsze skrzywdzę, wniósł do niej własną cegiełkę i opowiedział swą własną bajkę. Nie chcę też ukrywać, że chętnie powróciłabym do „Upartego prezesa’, jeszcze na chwilę oddała się w ramiona tej szaleńczej i niebywale bolesnej miłości, bowiem ma ona w sobie tak ogromny magnetyzm, że ciężko uciec od tlącego się do niej sentymentu, jednak teraz kiedy znam już wszystkie puzzle tej układanki, wiem, że to byłoby jak polewanie własnych ran benzyną.
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Instagrama:
https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
"Jesteśmy niczym planeta i jej satelita. Jedno będzie krążyć wokół drugiego, bez jakiejkolwiek szansy na to, że coś lub ktoś je rozdzieli."
Perfect Picture było schronieniem dla Emily, a jej zaradność i nieposkromione ambicje nadzieją dla firmy, jednak kiedy zostaje ona przejęta przez nowych właścicieli, kobieta traci nadzieję na utrzymanie posady. Gabriel jest bowiem...
2023-07-24
„Nigdy się tego nie bój. Nie możesz oddać połowy serca, bo to tak, jakbyś dała komuś złamane. Musisz dać je całe i wierzyć, że ta osoba je zatrzyma i będzie chronić.”
Dekker już raz leczyła złamane serce, Hunter już raz próbował zapomnieć; teraz jednak można by rzecz los rzuca im pod nogi jeszcze jedną szansę i na nowo pląta ich drogi razem. Ona doskonale zdaje sobie sprawę, że jeśli nie przeciągnie hokeisty na swoją stronę, rodzinna firma może na tym wiele stracić. On z kolei wie, że problemy, z którymi mierzy się na co dzień zaczynają przysłaniać mu zdrowy rozsądek. Między nimi zawsze była fizyczna chemia i nie byli w stanie tego ukryć pośród wyzwisk i obelg, które w swoją stronę wzajemnie rzucali, jednocześnie żadne z nich nie potrafiło przyznać, że mogłoby połączyć ich coś więcej. Czy będą w stanie w końcu zaryzykować? Czy odnajdą w sobie ukojenie i wyznają dręczące ich uczucia?
Muszę przyznać, że niesamowicie podoba mi się zamysł tła całej fabuły, jakie przygotowała dla nas autorka. Hokej, tłumy fanów, ich ekscytacja, podziw wobec zawodników, czy chociażby samo zamiłowanie do sportu. Jednocześnie osobiście na tej dziedzinie kompletnie się nie znam i skrycie liczyłam, że po lekturze będę w stanie powiedzieć coś więcej na jej temat, ale niestety wątek uczucia rozwijającego się między naszymi bohaterami znacznie to przyćmił. A szkoda, bo naprawdę brakowało mi opisów tego, co dzieje się na boisku, wtrąceń prezenterów, czy chociażby wspomnień z dzieciństwa Huntera, kiedy odkrywa ile ten sport dla niego znaczy. Skrycie liczę, że może w kolejnych tomach natknę się na więcej tego typu drobiazgów.
A myślę, że to nie koniec mojej przygody z tą serią.
Dekker, mimo kilku pochopnych decyzji nie straciła mojego wsparcia nawet na chwilę; kibicowałam jej bez względu na podjęte decyzje, przeżywałam razem z nią wszystkie wydarzenia. Zdobyła moje serce swoim uporem, ciętym, ale mimo wszystko wrażliwym charakterem, a przede wszystkim ludzkim zachowaniem. Rzeczywiście byłabym w stanie dostrzec w niej siebie, czy chociażby osobę, którą mogłabym poznać w realnym świecie.
Podobne odczucia żywię zresztą także wobec Huntera; odczuwałam wraz z nim wszystkie jego emocje, przeżywałam jego zwycięstwa, czy porażki, a także czułam w kościach wszechogarniającą go złość, czy też smutek, który przez tyle lat dusił w sobie. Skradł moją sympatię swoim poświęceniem wobec rodziny, czy też miłością do chorego brata.
Uczucie, które połączyło te dwójkę było trudne, może też stąd tak bardzo brakowało mi na końcu czegoś, co skrupulatnie domknęłoby tę historię. Zakończenie bowiem jest czymś, czego mogliśmy się spodziewać; czymś, co urokliwie łączy powierzone Dekker na samym początku zadania, jednak moim zdaniem nie przekazuje odpowiednio tego, co mógłby nam jeszcze przekazać w tych zdarzeniach Hunter. A to, czego dokonał i to, przez co przeszedł było warte uznania.
Moją sympatię zdobył też ojciec naszej głównej bohaterki, dlatego więc mam nadzieję, że jego wątek rozrośnie się na przełomie kolejnych tomów, gdyż tutaj trochę nam tego poskąpiono. Podobne odczucia mam wobec pozostałych trzech sióstr, bardzo polubiłam dyskusje, które wywiązywały się między nimi, a Dekker i żałuję, że i ich było tutaj tak mało.
Czy ta historia zapadnie mi w pamięć na dłużej? Szczerze mówiąc nie wiem, jednak te kilka godzin, które poświęciłam na jej przeczytanie wspominam nienagannie. Autorka może nie wywołała we mnie łez, czy okrzyków zdumienia, ale pozwoliła mi zatracić się w bohaterach i zadbała o to, bym z ciekawością brnęła przez kolejne rozdziały. Mogę więc zapewnić, że kolejne tomy niedługo na pewno wpadną w moje ręce.
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Bookstagrama: https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
„Nigdy się tego nie bój. Nie możesz oddać połowy serca, bo to tak, jakbyś dała komuś złamane. Musisz dać je całe i wierzyć, że ta osoba je zatrzyma i będzie chronić.”
Dekker już raz leczyła złamane serce, Hunter już raz próbował zapomnieć; teraz jednak można by rzecz los rzuca im pod nogi jeszcze jedną szansę i na nowo pląta ich drogi razem. Ona doskonale zdaje sobie...
2018-12-30
"Pewnego dnia, ktoś zmieni twój sposób myślenia, mała siostrzyczko. Nie będę jedyną osobą, którą będziesz kochać i, o którą będziesz się troszczyć. Ktoś rozszarpie pazurami drogę do tego pudełka z twoim sercem i rozbije obóz na dłuższą metę, i nie będzie niczego co będziesz mogła z tym zrobić."
Bronagh od wielu lat żyła w cieniu samej siebie – zamknięta na świat i obojętna na otaczających ludzi. Po śmierci rodziców odsunęła od siebie praktycznie wszystkich, pozostając pod opieką starszej siostry - Branny, i chociaż minęło już przeszło dziewięć lat, nie zamierzała zmieniać przyzwyczajeń. Dominic natomiast nie palił się do tego, by tłumić swoje pragnienia, przywykł już w końcu do tego, że zawsze zdobywał to czego chciał. Piękna brunetka z ciętym językiem zamierzała mu jednak udowodnić, że nie każde wyzwanie dało się wygrać.
"Dominic" to pierwszy tom serii "Braci Slater", opowiadającej o przeżyciach pięciu zmagających się z różnymi sytuacjami braci, którzy na przełomie najróżniejszych wydarzeń wpadają w sidła miłości. Po raz pierwszy o tej książce usłyszałam kilka miesięcy temu na kanale jednej z moich ulubionych youtuberek, jednak niestety nigdzie nie mogłam jej znaleźć. A gdy już wreszcie ją zakupiłam, dopadł mnie kac czytelniczy, dlatego też dopiero teraz mam możliwość podzielić się z Wami moją opinią.
I to, o czym należy wspomnieć na samym początku, to to, że historia Dominica i Bronagh to na pewno nie historia dla każdego. Książka ma swój specyficzny język, który niektórych zapewne zwyczajnie obrzydzi. Mi samej również w niektórych przypadkach trudno było przez niego przebrnąć, chociaż często łapałam się też na tym, że podobały mi się jego realia. Nie oszukujmy się, nastolatkowie w dzisiejszych czasach nie oszczędzają sobie przekleństw, a buzujące w nich hormony również bardzo często wpływają na sposób, w który się wypowiadają. I tutaj było to dosadnie pokazane, chociaż momentami też trochę wyolbrzymione – jak dla mnie jednak dało się na to przymknąć oko.
Największym atutem tej historii są moim zdaniem najpewniej bohaterowie. A już w szczególności ci drugoplanowi, przez co żałuję, że scen z ich udziałem było tutaj tak mało. Jednocześnie już teraz wiem, że na pewno sięgnę po kolejne tomy, by móc poznać ich bliżej. W każdym razie, muszę przyznać, że polubiłam Bronagh. Nie była wyidealizowana i często przypominała mi ona mnie, chociaż wielokrotnie też wkurzałam się na jej niedomyślność i cięty język, którym przysparzała sobie niejednych kłopotów. Wraz z Dominiciem tworzyli niebywale wybuchową mieszankę, o której jednak czytało się doprawdy przyjemnie.
"Dominic" nie jest niebywale oryginalny, jednak mimo to podczas czytania nie mamy wrażenia, że to, co przekazuję nam autorka "już było". Nie zapominajmy też o tym, że książka liczy sobie praktycznie 500 stron, a jednak na ich przełomie, nie odczuwamy nudy. Natomiast wraz z końcem pojawia się niedosyt i mamy ochotę, by jak najszybciej sięgnąć po dalsze tomy. Dużym plusem są tutaj także nieprzesłodzone sceny, w których autorka znalazła złoty środek między książkową romantycznością a życiowymi realiami.
Kolejne tomy kuszą mnie prześliczną oprawą graficzną, więc na pewno sięgnę po nie już niedługo i mam nadzieję, że będę je wspominać równie dobrze, co "Dominica".
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Instagrama: https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
"Pewnego dnia, ktoś zmieni twój sposób myślenia, mała siostrzyczko. Nie będę jedyną osobą, którą będziesz kochać i, o którą będziesz się troszczyć. Ktoś rozszarpie pazurami drogę do tego pudełka z twoim sercem i rozbije obóz na dłuższą metę, i nie będzie niczego co będziesz mogła z tym zrobić."
Bronagh od wielu lat żyła w cieniu samej siebie – zamknięta na świat i obojętna...
2024-04-02
„Miłość nie potrzebowała czasu. Jeśli kochałeś, to się po prostu czuło. Nic więcej. Nie istniały wątpliwości, nie istniały pytania. Miłość potrafiła rozwiązać każdy problem i znaleźć każdą odpowiedz.”
Znali się od dzieciństwa, razem wychowywali i wspólnie przedzierali się przez kolejne etapy swojego życia. Z pozoru różni, a jednak tak bardzo sobie potrzebni. Ona dbała, by kierował się w swoim życiu odpowiednią ścieżką, a on chronił, by nie zdarła kolan przy kolejnym upadku. Tamta noc jednak zmieniła ich bezpowrotnie, zamąciła w ich ułożonej na pozór relacji i pozwoliła wzniecić ogień, który tlił się za zamkniętymi drzwiami ich serc. Czy wesele, na którym będą zmuszeni ramię w ramie pełnić role świadków pozwoli naprawić stare błędy?
Nie będę ukrywać, że swoją przygodę z „Rodzeństwem Mach” rozpoczęłam w zasadzie dosyć nietypowo, biorąc pod uwagę, że „Zazdrosny sąsiad” jest pierwszy przeczytanym przeze ze mnie, ale jednocześnie trzecim z kolei tomem tej serii. Na szczęście nie przeszkodziło mi to w czerpaniu pełnymi garściami frajdy z czytania, chociaż warto byłoby zwrócić uwagę, że niektóre fragmenty dotyczące chociażby pobocznych w tym przypadku bohaterów dotknęłyby mnie zapewne doszczętniej, gdybym znała ich przeszłość. Domyślam się też, że i sam zarys relacji Dominiki i Bartka przewijał się już przez poprzedni części, dzięki czemu teraz dużo łatwiej mogłoby być mi zrozumieć początkową niechęć między naszymi bohaterami, jednak mimo to cieszę się, że w końcu zdecydowałam się na umilenie sobie ostatnich dni tą lekturą. Natomiast jeśli również planujecie w najbliższym czasie spotkanie z Rodzeństwem Mach polecałabym nie popełniać mojego błędu i rozpocząć od pierwszego tomu.
Dominika jest dosyć typową bohaterką, nie wyróżnia się swoim charakterem na tle innych bohaterek, z którymi miałam ostatnimi czasy do czynienia. Wielokrotnie zmienia zdanie, ulega urokowi Bartka, chociaż przysięgała, że nigdy więcej nie da sobie zamącić w głowie, skreśla mężczyznę, by chwile później stwierdzić, że potrzebuje go w swoim życiu chociaż jako przyjaciela. Jej postać z każdym rozdziałem jednak rozkwita, a w obliczu pewnych zdarzeń, które stają na jej drodze do szczęścia objawia się tak niebywałą dojrzałością, że w tamtym momencie aż musiałam się zastanowić, czy to aby na pewno dalej książka z gatunku literatury romantycznej, bowiem w tej odmianie literatury z prawdziwą dojrzałość wśród bohaterów nie traktujemy się zbyt zażyle.
Bartek z kolei urzekł mnie już na samym początku, z ciężką przeszłością na karku w końcu odnalazł swój mały sens życia, co pozwoliło mu wyjść na prostą. Na dodatek jego zawzięta postawa wobec Dominiki, umiejętność akceptacji własnych błędów i chęć ich naprawy, urocza i co najważniejsze nieprzesadzona pewność siebie – zalet tego mężczyzny byłabym w stanie wypisać co najmniej całą kartkę już na samym początku, a przy samym końcu jestem w stanie się pokusić nawet o stwierdzenie, że cały ich wachlarz wyeliminował wszelkie wady.
Odczuwam pewnego rodzaju sentyment po zakończeniu tego tomu, nie wiem do końca czy jest to związane stricte z uroczą relacją, która wykwitła między Dominiką a Bartkiem, czy może z autorką, która stylem opisów, dialogów i nutką humoru przewijająca się między stronami, usilnie przypomina mi inną, bardzo lubianą przeze mnie Emilię Szelest, autorkę serii o Weronice Kardasz. Bez względu na powód na pewno powrócę do „Rodzeństwa Mach” w niedalekiej przyszłości.
„Miłość nie potrzebowała czasu. Jeśli kochałeś, to się po prostu czuło. Nic więcej. Nie istniały wątpliwości, nie istniały pytania. Miłość potrafiła rozwiązać każdy problem i znaleźć każdą odpowiedz.”
Znali się od dzieciństwa, razem wychowywali i wspólnie przedzierali się przez kolejne etapy swojego życia. Z pozoru różni, a jednak tak bardzo sobie potrzebni. Ona dbała, by...
2023-08-16
"Czy sądzę, że ją kiedyś znajdę? Oczywiście. Czy moim zdaniem jestem na nią gotowy? Nie. Ale życie tak nie działa, nie czeka na twoją gotowość."
Mówi się, że przypadki uwielbiają chodzić po ludziach, jednak ich pierwsze spotkanie można by wręcz nazwać przeznaczeniem – Littie właśnie straciła prace, na dodatek musi natychmiast wynieść się od rodziców, a na jej koncie powstało, cóż, spore zadłużenie, Huxley z kolei na poziom swojego życia nie narzeka, jednak przez upór i dumę wpakował się w wierutne kłamstwo, które może kosztować go nawet utratę rodzinnej firmy. Wpadają na siebie na ulicy i zostawiając za sobą uprzedzenia, podpisują kontrakt. Nie spodziewają się jak wiele cierpliwości będzie wymagać od nich ta umowa, dodatkowo jednak bardzo szybko przekonują się, że to nie tylko nerwy będą musieli trzymać na wodzy. Do gry wkraczają bowiem uczucia.
Sięgnęłam po te książkę w zasadzie dosyć wrogo nastawiona, głównie ze względu na to, że angażowany związek jest ostatnimi czasy naprawdę gorącym tematem na rynku. Spodziewałam się więc, że „Nie od pierwszego wejrzenia” nie zaskoczy mnie niczym nadzwyczajnych, jednak jak się okazało naprawdę warto było dać tej historii szansę, chociażby tylko ze względu na niebywale uroczych bohaterów.
Lottie jest odrobinę zakręconą, ale i też niebywale specyficznie usposobioną postacią. Przez początkowe wydarzenia wydawała mi się bowiem piekielnie naiwna, jednak czym bliżej poznawałam jej charakter, tym bardziej podziwiałam w niej umiejętność zachowania zimnej krwi, jeśli tylko tego wymagała od niej sytuacja. Huxley z kolei jest człowiekiem niewyobrażalnie zamkniętym, jednak to jak uczuciowy potrafił być wobec ludzi, których kochał, rozczulało mnie niesamowicie. Dodatkowo jego podejście do obezwładniających go uczuć, jego inteligencja, często trafione idealnie w punkt odzywki, a także to jakim człowiekiem stawał się, kiedy pozwalał sobie na relaks, naprawdę zasługiwało na uwagę. Podobnie zresztą jak dreszczyk emocji, który czułam za każdym razem, kiedy nasi bohaterowie zbliżali się do siebie, a który autorka uczyniła naprawdę gorącym. Kartki wręcz buzowały od uczuć, skrywanego pożądania i namiętności, jedyne ale, które odczułam dotyczyło tylko i wyłącznie pierwszego spotkania naszym bohaterów. Przebiegło ono dosyć irracjonalnie i niestety, nie oszukujmy się, to nie było zdarzenie, które mogłoby nas porwać swoją autentycznością.
Aspektem, który z kolei niebywale mnie tutaj zaskoczył, okazał się bowiem fakt, że żadne z naszych głównych bohaterów nie miało trudnej, rzutującej na teraźniejszość przeszłości. Nie zamierzam ukrywać, że było to niebywale orzeźwiające, przyzwyczaiłam się już chyba do tego, że romanse zazwyczaj dosyć obwicie nabuzowane są problemami, których bezpośrednich skutków należy szukać w złamanym kilkanaście lat wcześniej sercu. I tak, jak mają te historie bardzo duży urok, niebywale dobrze czytało mi się coś, gdzie bohaterowie mierzyli się tak naprawdę tylko z nieporozumieniami życia codziennego.
Na nerwy potrafiła mi jeszcze nie raz, i nie dwa, grać siostra Lottie, była dla mnie bowiem bohaterką, której jedynym zadaniem na przełomie całej tej historii było machinalne wręcz momentami tłumaczenie Huxleya. Nieważne, czego ten mężczyzna by dokonał i jak postąpił, Kesley i tak była w stanie dostrzec w danym zdarzeniu wyłącznie pozytywną stronę. Na szczęście pozostali bohaterowie ratowali sytuację.
Czy sięgnę po kolejny części z serii jeśli pojawią się one w Polsce? Szczerze mówiąc nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie, z początku bowiem liczyłam na to, że będą one opowiadać o braciach Cane, a z tego co zdążyłam zauważyć, każda kolejna historia opowiada już o innych bohaterach. Odrobinę ostudziło to mój zapał, ale kto wie, może jeszcze zatęsknię za magią niebywale gorliwych dialogów, które zaserwowała nam tutaj autorka.
"Czy sądzę, że ją kiedyś znajdę? Oczywiście. Czy moim zdaniem jestem na nią gotowy? Nie. Ale życie tak nie działa, nie czeka na twoją gotowość."
Mówi się, że przypadki uwielbiają chodzić po ludziach, jednak ich pierwsze spotkanie można by wręcz nazwać przeznaczeniem – Littie właśnie straciła prace, na dodatek musi natychmiast wynieść się od rodziców, a na jej koncie...
2023-07-09
2023-07-18
2023-07-19
2023-07-22
2023-07-09
2020-06-08
"Nie ma czegoś takiego jak przypadek. Przypadek wydaje się niesamowitym zbiegiem okoliczności, który nie jest ze sobą powiązany. Ale zawsze jest jakiś związek."
Rachel nie żałowała ani jednego słowa, które wyrzuciła Owenowi prosto w twarz w obronie przyjaciółki.... Oczywiście aż do momentu, gdy nie okazało się, że pomyliła facetów, a niebieska koszula okazała się brązową – to nie aż tak duża różnica, prawda? Caine więc powinien ją zrozumieć, jednak sytuacja komplikuje się znacznie bardziej już w momencie, gdy adresatem jej przeprosin musi stać się nie tylko facet, którego obraziła w klubie, ale i jej nowy wykładowca, który na dodatek nie toleruje spóźnień. Rachel więc w poniedziałkowy poranek jest na straconej pozycji, jednak jeszcze nie zdaje sobie sprawy jak znaczący okaże się dla niej ten dzień. Czy da się wygrać z poczuciem winy?
"Kusząca pomyłka" to książka autorki, którą tak naprawdę bardzo dobrze już znam; autorki, która w moim mniemaniu ma na swoim koncie naprawdę wiele wartych uwagi pozycji, ale i kilka takich, których na pewno nie będę wspominać zbyt dobrze. Przyznam szczerze, że niesmak pozostał we mnie do dziś chociażby po jednej z pierwszych historii ("Tylko twój"), które spod jej pióra przeczytałam, jednak nie sposób nie zauważyć również, że mimo tego wciąż coś ciągnie mnie w jej kierunku. Może ma w tym swój udział obiecujący duet, który stworzyła wraz z Penelope Ward i, który wniósł wiele dobrego do kręgu jej twórczości, może są to coraz różnorodniejsze i coraz to bardziej wpadające w oko okładki, a może mimo wszystko mam jakiś sentyment do jej pióra, gdyż "Drań z Manhattanu", którego czytałam już naprawdę kilka ładnych lat do tyłu, zapadł mi w pamięć na tyle, by wciąż jeszcze wierzyć, że któraś z jej nowszych pozycji może zachwycić mnie równie mocno.
Póki co jednak chyba się na to nie zapowiada.
Mam także coraz to silniejsze wrażenie, iż Vi Keeland ma dość ograniczony zasób pomysłów i wiele z nich pojawia się w jej książkach kilkukrotnie, przez co z czasem już niesamowicie łatwo odgadnąć cały przebieg dalszych zdarzeń. Szczególnie odnosi się to chociażby właśnie do wspomnianego "Drania z Manhattanu" i wydanej dość niedawno "Nagiej prawdy", która miała w sobie naprawdę ogromny potencjał, a którą skończyłam ostatecznie z dość dużym rozczarowaniem. Jest to jednak mniemanie na trochę inną recenzję, bo "Kusząca pomyłka" akurat dość intrygująco wyróżnia się na tle pozostałych książek. Może nie jest z rodzaju tych, które jakoś szczególnie zapadną mi na dłuższą metę w pamięć, jednak ma w sobie coś na tyle ciekawego, żebym chciała do niej od czasu do czasu wracać.
Historia Rachel i Caine jest jak piosenka, której słów co prawda nie znamy, jednak już na podstawie samej melodii możemy powiedzieć, że jest ona nam znajoma. Dlaczego? Bo jej ogólny zarys jest łatwy do rozszyfrowania, owszem, są tutaj momenty, które mogą nas zaskoczyć, ale jest i pełno takich, które już gdzieś widzieliśmy – może wspominamy je z uśmiechem na twarzy, a może z tlącym się w głowie zażenowaniem, ale jestem przekonana, że każdy kto gustuje w tym oto gatunku miał już z nimi wcześniej czy później do czynienia. Czy to czyni tę książkę gorszą? Absolutnie nie; co więcej uważam nawet, że Vi Keeland w tym przypadku naprawdę dość sprytnie manewruje między utartymi schematami, a niesamowicie urzekającym usposobieniem głównych bohaterów, bowiem intryga chociaż nie jest tutaj zbytnio zaskakująca, sama relacja tej dwójki wynagradza nam to z nawiązką. Na uznanie moim zdaniem zasługuje przede wszystkim Caine, który jako jeden z niewielu męskich bohaterów na rynku naprawdę reprezentował sobą coś więcej niż tylko niebywale irytująco doskonały wygląd.
Czy tę piosenkę da się lubić? Jak najbardziej, bo chociaż znajoma jest nam ona z melodii, słowa wciąż pozostają kuszącą zagadką.
Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Bookstagrama: https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
"Nie ma czegoś takiego jak przypadek. Przypadek wydaje się niesamowitym zbiegiem okoliczności, który nie jest ze sobą powiązany. Ale zawsze jest jakiś związek."
Rachel nie żałowała ani jednego słowa, które wyrzuciła Owenowi prosto w twarz w obronie przyjaciółki.... Oczywiście aż do momentu, gdy nie okazało się, że pomyliła facetów, a niebieska koszula okazała się...
2020-06-09
2020-06-17
2019-05-12
"Znał ją jak własną kieszeń. Ona sama nie miała jeszcze tej świadomości, ale właśnie na nowo podjęła walkę."
Joy jest bardzo pewną siebie i twardo stąpającą po ziemi kobietą, która pragnie się rozwijać. Na swojej drodze spotyka jednak wiele przeszkód, począwszy od sadystycznego szefa, po uczucie, którym zaczyna darzyć mężczyznę, będącego poza jej zasięgiem. Ciąg decyzji, które podejmuję w imię swoje szczęścia, sprawiają, że stacza się na samo dno. Wtedy niespodziewanie otrzymuję od życia nową szansę, teraz już tylko od niej zależy czy zdecyduję się na nieznane.
Po zderzeniu z okładką, która jest niesamowicie nietrafiona i, która za grosz mi się nie podoba, byłam przekonana, że będę mieć do czynienia z kolejnym mocnym erotykiem. Przyznam szczerze, że bardzo się zdziwiłam, gdy okazało się, że jest to naprawdę leciutki romans, bardziej podchodzący pod literaturą obyczajową. Nie czuję się jednak zawiedziona, autorka swobodnie poruszała się w świecie, który stworzyła, łamiąc wiele spotykanych co rusz schematów, co było miłą odskocznią.
Zacznę od tego, że książka podzielona jest na dwa etapy, cześć pierwszą, dotyczącą przeszłości, i część drugą, gdzie wydarzenia odbywają się w czasie teraźniejszym. Przez to od samego początku miałam problem z odnalezieniem głównego wątku tej historii. Opis, który za wiele mi nie mówił, prolog, który jasno wskazywał, że cokolwiek zdarzy się w kolejnych rozdziałach, na pewno nie będzie mieć dobrego zakończenia dla głównej bohaterki, i koniec części pierwszej, który okazał się niespodziewanym zwrotem akcji – przekonana byłam, że będę mieć do czynienia z zakazanym uczuciem, które wybuchnie między bohaterami. Ostatecznie okazało się jednak, że cała historia będzie mieć kompletnie inny przebieg zdarzeń niż mogłabym się wcześniej spodziewać, a do akcji nieoczekiwanie wkroczy kolejny, nowy bohater.
Już od samego początku Joy zdobywa naszą sympatię, autorka opisując jej przeszłość i pokazując zgubność jej decyzji, kreśli ją jako bohaterką odpowiednio realną, by móc się z nią utożsamić. Jest to jednak część książki, którą czytało mi się zdecydowanie najgorzej. Z jednej strony wydarzenia uciekały mi przez palce, a ja wiedziona ciekawością czytałam dalej, z drugiej jednak były momenty, gdy wydawało mi się, że to wszystko brnęło do przodu zbyt szybko, a także że pośród tych wszystkich wydarzeń nie dostrzegłam jakiegoś, ważnego elementu całej układanki. Po dotarciu do drugiej części, zdałam sobie sprawę dlaczego autorka nadała wcześniejszym rozdziałom takie tempo. Zderzaliśmy się bowiem wtedy z kolei z nowym etapem w życiu Joy, który można by było uznać za kompletnie nową, odmienną historię.
Całość bywała zaskakująca, czytało się ją przyjemnie, jednak nowy kierunek, który historia ta obrała w części drugiej, był zdecydowanie ciekawszy w porównaniu do części pierwszej. Nie do końca rozumiem dlaczego autorka skupiła aż tak dużą uwagę na przeszłości bohaterki, skoro moim zdaniem przewodni wątek nie miał z nią za wiele wspólnego i wysunął się dopiero w teraźniejszości. Owszem, pozwoliło nam to na poznanie Joy od samych podstaw, jednak niepotrzebnie rozciągnęło tę historię w czasie.
Zakończenie wydało mi się odrobinę naciągnięte, brakowało mi w nim efektu "wow". Liczyłam na coś, co odpowiednio zakończy wszystkie rozpoczęte sprawy, a nie do końca to otrzymałam. Nie znaczy to jednak, że ta książka mnie zawiodła, bo tak nie jest, i jestem przekonana, że jeszcze nieraz do niej wrócę, jednak ma ona swoje wady jak i zalety.
Premiera książki odbędzie się drugiego czerwca. Dziękuję autorce za możliwość przeczytania tej pozycji wcześniej, życzę obfitych sukcesów i dalszej weny do tworzenia!
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Instagrama: https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
"Znał ją jak własną kieszeń. Ona sama nie miała jeszcze tej świadomości, ale właśnie na nowo podjęła walkę."
Joy jest bardzo pewną siebie i twardo stąpającą po ziemi kobietą, która pragnie się rozwijać. Na swojej drodze spotyka jednak wiele przeszkód, począwszy od sadystycznego szefa, po uczucie, którym zaczyna darzyć mężczyznę, będącego poza jej zasięgiem. Ciąg...
2019-08-27
"Ludzie ciągle chcą z tobą gadać i oczekują, że będziesz słuchać tego, co oni mówią, nawet jeśli cię to w ogóle nie obchodzi."
Sage od lat nie marzyła o niczym tak mocno, jak o tym, by w końcu móc na zawsze opuścić Melview – miejsce, w którym od lat pod okiem najbliższych rozgrywała się prawdziwa tragedia. Tragedia, która na zawsze miała pozostawić na niej swoje piętno. Wyruszając w podróż ku wymarzonym studiom, doskonale zdaje sobie sprawę, że raz na zawsze będzie musiała rozprawić się ze swoimi lękami. Jest przekonana, że w tej walce nikt nie będzie w stanie jej pomóc, ale gdy pracujący wraz z nią Luka wcale nie okazuje się tym, za kogo z początku go wzięła, mury, które wokół zbudowała, zaczynają pękać. Czy przeszłość ponownie wygra?
Sięgając po tę książkę do samego końca nie wiedziałam czego powinnam się spodziewać i bardzo się cieszę, że na nic się wobec niej nie nastawiałam. "Jednak mnie kochaj" to historia przepełniona walką i nadzieją na lepsze jutro. Autorka bardzo skrupulatnie obmyśliła fabułę i zręcznie lewitowała między poszczególnymi wydarzeniami, sprawiając, że główni bohaterowie stali się niesamowicie realistyczni. Sage jest postacią, z którą każdy czytelnik byłby w stanie się utożsamić, chociaż mogłoby się wydawać, że jej skryty charakter będzie przeszkodą nie do przeskoczenia. Z kolei Luke ma w sobie tyle empatii, że przez bardzo długi czas będziecie zastanawiać się, czy jego zachowanie aby na pewno nie jest podszyte żadnym ukrytym celem. Czy jest? O tym przekonać się będziecie musieli już sami.
Przyznam szczerze, że chociaż niesamowicie cieszę się, że autorka skupiła się w tak dużym stopniu na przeszłości Sage i podłożu psychologicznym jej czynów, bardzo, ale to bardzo brakowało mi w tym wszystkim pozostałych bohaterów. Było naprawdę wiele wątków pobocznych, które można było ciekawie wpleść pomiędzy ten główny, by jeszcze bardziej urozmaicić całość i odwrócić uwagę czytelnika od pojawiających się od czasu do czasu schematów.
A i prawie bym zapomniała... Zakończenie było jednym z najgorszych zakończeń, jakiego mogłam się spodziewać, bo chociaż miało ono zapewne uderzyć w czytelnika ze zdwojoną mocą, w moim przypadku nie wywołało żadnych emocji poza niedowierzaniem. Sposób przedstawienia tej sytuacji wydawał się okropnie wymuszony, coś w stylu "a no tak, jest drugi tom, więc namieszajmy trochę"... Po prostu nie.
"Jednak mnie kochaj" jest dość prostą historią, która na pewno znajdzie niejednego zwolennika, ale i równie duża ilość osób nie będzie w stanie dostrzec w niej głębszego dna. Ja z kolei mam nadzieję, że kolejnym tomem autorka nie zaprzepaści szansy na to, by ta pozycja została w moim sercu na dłużej.
Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Jaguar.
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Instagrama: https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
"Ludzie ciągle chcą z tobą gadać i oczekują, że będziesz słuchać tego, co oni mówią, nawet jeśli cię to w ogóle nie obchodzi."
Sage od lat nie marzyła o niczym tak mocno, jak o tym, by w końcu móc na zawsze opuścić Melview – miejsce, w którym od lat pod okiem najbliższych rozgrywała się prawdziwa tragedia. Tragedia, która na zawsze miała pozostawić na niej swoje...
2019-07-04
"Kiedy widzę, jak cierpisz, mam ochotę zetrzeć twoje cierpenie. Kiedy w siebie wątpisz, chciałabym wygłosić najlepszą mowę motywacyjną w historii. Gdy płaczesz, pragnę, żebyś się uśmiechała. A kiedy się śmiejesz, chciałbym, abyś się śmiała jeszcze bardziej. (...)"
Kennedy Clarke w college'u zamierza przestrzegać tylko trzech zasad – żadnych gorących facetów, żadnych dramatów i żadnego wracania do przeszłości. Nowe miejsce, nowa karta i nowi znajomi, do których pod żadnym pozorem nie może wkraść się Shay Coleman, tak łudząco podobny do jej rozchwytywanego brata, przez którego wymyśliła te reguły. Futbolista zamierza jej jednak udowodnić, że niektóre zasady są tylko po to, by je łamać.
Stwierdzenie, że ta książka mnie zaskoczyła, byłoby dużym niedopowiedzeniem. Przywykłam do tego, że większość historii rozgrywających się na terenie szkoły/college'u/etc. zazwyczaj opiera się na tym samych schematach i rzadko kiedy zaskakuje czymś nowym. Ale "Hate to love you" jest takim przypadkiem, który otwiera się na prawdziwe problemy dorastających ludzi. W dzisiejszych czasach, kiedy wiele rzeczy zamiata się pod dywan, jest to nie tylko niezwykle istotne, ale i jak najbardziej trafnie opisane. I może właśnie dlatego ten tytuł zajął szczególne miejsce w moim sercu.
Kennedy jest dziewczyną, która niejednemu czytelnikowi przysporzy ogrom irytacji. Z pozoru odrobinę zbyt niezdecydowana i za bardzo buntownicza, by ją polubić, może wydawać się typową bohaterką "dzisiejszych, popularnych" młodzieżówek. W moim odczuciu jednak z każdą kolejną sceną zyskuje w oczach – jesteśmy w stanie zrozumieć przyczynę jej zachowań, a z czasem zaczynamy także kibicować zmianom, które zachodzą w jej charakterze.
A jaki z kolei jest Shay? To kompletne przeciwieństwo obrazu, który zapewne wytworzyliście w głowie po przeczytaniu opisu. NIE, Shayowi daleko do bad-boya! TAK, Shaya naprawdę da się po prostu lubić! Zapomnijcie o banerach, zapomnijcie o gołej klacie na okładce, z którą zapewne macie złe skojarzenia, i dajcie mu szanse!
Jednak gdybym miała wspomnieć o aspektach, które mogą wielu osobom odebrać przyjemność z czytania tej książki, musiałabym przede wszystkim wspomnieć o tłumaczeniu, które – naprawdę nie wiem czym jest to spowodowane – zdecydowanie mi nie podeszło. Są osoby, które uważają, że styl Tijan wiele traci na przekładzie i po skończeniu "Hate to love you" widzę w tych słowach wiele racji, chociaż nie miałam okazji czytać oryginalnej wersji. Mimo tego uparcie będę twierdzić, że warto spróbować pokonać tą niedogodność!
Czy to oznacza, że ta książka pod każdym innym względem jest doskonała? Nie, nie jest, nawet w moim odczuciu, jednak uważam, że temat gwałtu i napaści seksualnej, który jest w niej poruszany jest warty tego, by przymknąć oko na ewentualne niedociągnięcia. Książek, które oprócz romansu wysuwającego się na pierwszy plan, oferują nam dalsze tło i przekazują codzienne wartości brakuje na rynku, a ta historia w minimalny sposób zapełnią tę dziurę.
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Instagrama: https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
"Kiedy widzę, jak cierpisz, mam ochotę zetrzeć twoje cierpenie. Kiedy w siebie wątpisz, chciałabym wygłosić najlepszą mowę motywacyjną w historii. Gdy płaczesz, pragnę, żebyś się uśmiechała. A kiedy się śmiejesz, chciałbym, abyś się śmiała jeszcze bardziej. (...)"
Kennedy Clarke w college'u zamierza przestrzegać tylko trzech zasad – żadnych gorących facetów, żadnych...
„To ty tu jesteś nagrodą. Zawsze byłaś. Jedyne pytanie brzmiało: czy cena za to, że zostaniesz moja, nie okaże się zbyt wysoka. (...) Chciałem cię pod warunkiem, że nie zrobisz ze mnie głupca. Ale przez kilka ostatnich tygodni zdałem sobie sprawę, że chcę cię tak czy inaczej.”
Bruce Chamberson od lat planował każdy detal swojego życia - od śniadania po minuty, które poświęcał na daną rozmowę telefoniczną. Zawsze miał przy sobie drugi komplet ubrań i zegarek do nurkowania na ekstremalnych głębokościach, chociaż sam nie pamiętał, kiedy ostatnimi czasy pozwolił sobie na jakikolwiek relaks. Jego dzień zawsze kręcił się wokół pracy i banana, odpowiednio dojrzałego o złocisto-żółtej skórce, delikatnie pokrytego drobnymi plamkami brązowego koloru. Perfekcyjne połączenie słodyczy i świeżości natychmiastowo bowiem dodawało mu energii i przynosiło jedyną namiastkę radości, jaką pozwolił sobie zachować w swojej codzienności, kiedy więc dostrzegł ulubiony owoc w rękach piekielnie pięknej stażystki poprzysiągł zemstę. Natasha miała jednak zbyt wiele do stracenia, by nie podnieść rękawicy, chociaż czuła w kościach, że praca w Galleon Enterprises będzie dla niej jak podpisanie paktu z diabłem.
Są takie tytuły, które w momencie wejścia na rynek tworzą wokół siebie niezłe zamieszanie, a później wręcz zapadają pod ziemię i słuch po nich ginie. Nie ukrywam, że właśnie w momencie takiego zapomnienia najlepiej mi się takie pozycje czyta, bowiem oszczędza mi to nadzwyczajnych rozczarowań. Seria „Object of Attraction” zasłynęła na Bookstagramie głównie ze względu na swój krótki, przesycony namiętnością i intensywnym poczuciem humoru format. Format, od którego według mnie nie należy oczekiwać wiele więcej, bowiem to, jedna z tych pozycji, które pochłania się w jeden wieczór, a następnie odkłada na półkę z przeświadczeniem, że to najprawdopodobniej nie tylko pierwsze, ale i ostatnie spotkanie.
Uwielbiam niezdarności Natashy, jej umiejętność sprowadzania na siebie kłopotów chociaż bywa uciążliwa, jednocześnie tworzy z niej niezwykle autentyczną postać, a przyznam szczerze, nie wierzyłam w to, że autorka na przełomie zaledwie stu stron zdoła zbudować odpowiednio okrojony, ale wciąż interesujący kręgosłup moralny jej osoby. Podobne zaskoczenie odczułam również wobec Bruce’a, chociaż z początku naprawdę niewiele wiedziałam o jego charakterze, poza własnymi, wysnutymi intuicyjnie przemyśleniami, w zależności od okoliczności poznawałam go z coraz to nowszej, ale i rozczulającej perspektywy. Nagle z niezwykle zimnego i tajemniczego człowieka przerodził się w osobę, która potrafiła cieszyć się z najmniejszych wydarzeń, nabrał kolorów, odkrywając przed nami swą naznaczoną smutkiem przeszłość.
Śmiałam się przy tej lekturze nie raz, a pierwsze spotkanie naszych bohaterów doprowadziło mnie do łez. Obawiałam się, że w pewnym momencie ta lektura niezwykle mnie znudzi, a może i nawet zgorszy, zważywszy na specyficzne poczucie humoru autorki, nic takiego jednak nie nastąpiło. Brnęłam przez kolejne strony z ciekawością, wiedząc, że na ich przełomie czeka mnie jeszcze wiele niespodziewanych, ale i rozbrajająco zabawnych scen. Owszem, wciąż uważam, że „Jego banan” nie obfituje w górnolotny format, ale jednocześnie uznaje, że on nie miał taki wcale być. To tytuł, który przede wszystkim ma zapewnić czytelnikowi wachlarz niezwykle satysfakcjonujących wrażeń, przy akompaniamencie sensualnych dialogów i odrobiny erotyzmu, bowiem wbrew pozorom, które moglibyśmy wysnuć chociażby na podstawie opisu, temu tytułowi, na moje szczęście, daleko do niewybrednego erotyka.
Czy w takim razie, bez wyrzutów sumienia, mogę polecić Wam tę lekturę? Tak, ale tylko pod warunkiem, że podobnie jak ja nie wysnujecie w swojej głowie na jej temat zbyt wiele oczekiwań, a pozwolicie sobie przy niej po prostu na chwilę zapomnienia.
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Bookstagrama:
https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
„To ty tu jesteś nagrodą. Zawsze byłaś. Jedyne pytanie brzmiało: czy cena za to, że zostaniesz moja, nie okaże się zbyt wysoka. (...) Chciałem cię pod warunkiem, że nie zrobisz ze mnie głupca. Ale przez kilka ostatnich tygodni zdałem sobie sprawę, że chcę cię tak czy inaczej.”
więcej Pokaż mimo toBruce Chamberson od lat planował każdy detal swojego życia - od śniadania po minuty, które...