rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Koniecznie! Kupa śmiechu, inteligencji i czarnego humoru. Idealny komiks - zwłaszcza dla niepokornych dziewczynek:)

Koniecznie! Kupa śmiechu, inteligencji i czarnego humoru. Idealny komiks - zwłaszcza dla niepokornych dziewczynek:)

Pokaż mimo to

Okładka książki Love in Vain. Robert Johnson 1911–1938 Jean-Michael Dupontry, Pascal Mesemberg
Ocena 7,0
Love in Vain. ... Jean-Michael Dupont...

Na półkach: ,

And I followed her to the station with her suitcase in my hand

And I followed her to the station with her suitcase in my hand

Well it’s hard to tell, it’s hard to tell, when all your love’s in vain

All my love’s in vain

Pamiętam muzykę brata mojej mamy. To on miał kasety, ułożone w pięknym rządku na szafce, tuż pod miejscem, na którym stał najpierw magnetofon, potem wieża (wiadomo, wieża Hi-Fi – marzenie). To u niego po raz pierwszy usłyszałam Dżem, którego był i jest niekwestionowanym fanem. To u niego usłyszałam Slayera, The Exploited. Zobaczyłam też twarz Maleńczuka. Wtedy wydawała mi się doskonała.

A potem wydarzyło się coś dziwnego. Sebastian zaczął kolekcjonować płyty CD „Mistrzowie bluesa”. I tak się zaczęło i skończyło. Bo kiedy usłyszy się te magnetyczne brzmienia, dzikie głosy, które nie wstydzą się niczego. Kiedy człowieka uniesie niemal ekstatyczna noc, gdzieś w Missisipi, cóż – potem niewiele wystarcza.

Tyle, że nam ciężko jest zrozumieć blues. Ja go czuję, ale nie kuszę się o rozumienie. Gdzie mnie do pracy w bawełnie; do gett miast, w których nocą alkohol lał się nie dla rozrywki, ale zaklinania życia. Co mogę wiedzieć o rodzeniu niechcianych dzieci, o brudzie, biedzie i walce o następny dzień. Moje serce chciałoby być czarne, chciałoby wiedzieć i rozumieć więcej, ale nie mogę tego przeskoczyć. Mogę natomiast włączyć wieczorem muzykę, która mimo smutnego tekstu sprawia, że biodra zaczynają poruszać się same, a ręce chciałyby klaskać, a w głowie powstaje wyobrażenie, że teraz jestem w kusej sukience, ze strużką potu na czole, na zbyt gorącej, południowej ziemi, gdzie zaczęła się muzyka.

Komiks francuskiego duetu Dupont (scenariusz) – Mezzo (rysunki) powala. To jeden z lepszych komiksów, które kiedykolwiek miałam w rękach. Jest nie tylko epitafium Roberta Johnsona – żyjącego raptem 27 lat (znamy tę liczbę, prawda?)… Ten komiks jest czymś więcej niż biografią wielkiego muzyka, który rozsiewał na swój temat mnóstwo plotek, grał tyłem do publiczności – rzekomo bojąc się, że ktoś zdoła poznać jego niezwykłą technikę gry, kochał alkohol, kobiety i muzykę… zabiła go zatruta whisky podana przez kobietę. Jest też informacja o trawieniu przez choroby weneryczne, zapalenie płuc. Jest przedwczesna śmierć, opowieść o tym, że zaprzedał duszę diabłu, jest jego urodziwa facjata i tabuny fanek. Jest sex w gorące noce i muzyka, muzyka o prawdziwym życiu. Brudna, zatęchła, pełna wołania o lepszy los. Dwadzieścia dziewięć piosenek pozostało po Robercie Johnsonie. Wystarczy, żeby zamieszać w waszych głowach, jeśli jakimś cudem go nie znacie.

Early this mornin’

When you knocked upon my door

Early this mornin’

Ooh, when you knocked upon my door

And I said

„Hello, Satan, I believe it’s time to go”

Komiks, wydany przez Kulturę gniewu to mistrzostwo. Soczyste plansze Mezzo, wydobywają z historii taką głębię, że jest to wręcz niewyobrażalne. Mimika postaci, napięcie, energia – fenomenalne. Plansze przywodzą na myśl linoryty. Bogactwo szczegółów, dramaturgia chwil i kunszt wykonania sprawiają, że niektóre ze scen mogłyby zdobić ściany największych galerii. Doskonałe!

więcej na literackakavka.pl

And I followed her to the station with her suitcase in my hand

And I followed her to the station with her suitcase in my hand

Well it’s hard to tell, it’s hard to tell, when all your love’s in vain

All my love’s in vain

Pamiętam muzykę brata mojej mamy. To on miał kasety, ułożone w pięknym rządku na szafce, tuż pod miejscem, na którym stał najpierw magnetofon, potem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Taka ta Kavka poważna. Tak tu pisze o książkach, co to kiereszują emocjonalnie, sieją spustoszenie w duszy, wpędzają w melancholię. Tak ta Kavka pisze o tym, że książka powinna uczyć, wnosić coś do mózgownicy, gimnastykować szare komórki i snuć się jeszcze po duszy jak mgły po listopadowym Krakowie długo, nawet jeśli niemal niezauważalnie. I taka ta Kavka zamyślona, że się Kavce zapomniało, że o smutku i rozczarowaniu to można też inaczej. A z jajem i z przytupem. Z wesołością karczmarza i intelektem profesora. Można prosto i w punkt, można głęboko wbić szpileczkę ustrojowi – a niech ma! zaraza jedna, co to idee spaliła na stosie.

Tadeusz Nyczek o Mrożku napisał: „poczwórne życiowe salto mortale – przedwojenna wiejsko-drobnomieszczańska stabilizacja, niszcząca wojna, potem olśnienie rewolucyjnym komunizmem i wreszcie ucieczka z piekła naiwności – miało decydujące znaczenie dla charakteru Mrożkowej twórczości. Sam potrzaskany, postanowił zostać stłuczonym lustrem dla pokiereszowanej rzeczywistości polskiej czasów realnego socjalizmu. To stłuczone lustro zaczęło w dziesiątkach ułamkowych odmian odbijać polskie życie: w absurdalnym języku, zachowaniach stojących na głowie, całej śmieszności bytowania na śmietniku, określanym w propagandzie jako szczęście budowania socjalistycznej ojczyzny.” („Tango z Mrożkiem”)

I tak właśnie czyta się opowiadania mistrza, człowieka orkiestry. Humor, wcale nie zawsze najwyższych lotów, opleciony w doskonały dobór słownictwa przeprowadza czytelnika przez absurdalne poddanie się kultowi jednostki – oto ten, którego imienia nie wolno wymawiać, a tytułować należy Prezesem – w nim miejmy nadzieję. Mrożek w druzgocący humor ubiera paradoksy socjalizmu, ze wszystkimi jego smaczkami – pomagają mu w tym szeregowi poddani, zawsze skorzy do wypełniania poleceń Prezesa: Księgowy, Referent czy Kancelista. Marny los szaraków, którzy walczą o uznanie boga wszystkich bogów na końcu łańcucha pokarmowego. Bycie żywym okazem rośliny na wystawie, oddawanie spodni, choć to odsłania kamuflującego się Prezesa, specjalne stanowisko dla świni – dlaczego nie. Ach, dlaczego nie! Prezes każe – wykonać trzeba.

Aż dziw bierze, że obserwacja rzeczywistości pisana w latach osiemdziesiątych znajduje odbicie we współczesności. Wszak kota Prezesa też szanować trzeba…

więcej na literackakavka.pl

Taka ta Kavka poważna. Tak tu pisze o książkach, co to kiereszują emocjonalnie, sieją spustoszenie w duszy, wpędzają w melancholię. Tak ta Kavka pisze o tym, że książka powinna uczyć, wnosić coś do mózgownicy, gimnastykować szare komórki i snuć się jeszcze po duszy jak mgły po listopadowym Krakowie długo, nawet jeśli niemal niezauważalnie. I taka ta Kavka zamyślona, że się...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Man zou. Chiny dla dociekliwych Jacek Ambrożewski, Izabella Kaluta
Ocena 7,8
Man zou. Chiny... Jacek Ambrożewski,&...

Na półkach: ,

„W Chinach nazywa się nauczycieli budowniczymi narodu; czas, byśmy naszych nauczycieli nazywali tak samo.” Barack Obama

Chiny kojarzą nam się z metkami, które oglądamy codziennie. Są wszędzie. Wielka fabryka, w której powstaje większość otaczających nas przedmiotów. Już nie mówiąc o niesmacznych żartach, dotyczących dzieci w chińskich fabrykach i pracy za miskę ryżu. Niektórym kojarzą się też z Murem Chińskim albo paradą smoków. Mnie kojarzą się z masą ludzi i piękną opowieścią o Mulan. Bajka jest przepiękną opowieścią o przywiązaniu do rodziny, walce i dzielnej kobiecie, która potrafi wznieść się ponad skostniałą tradycję, aby ratować ojca. Ale nie o mojej fascynacji Mulan jest ten post. (Ale widzieliście, prawda? Jeśli nie to obejrzyjcie koniecznie!)

Jak wiecie jestem fanką mądrej literatury dla dzieci. Takiej, która niesie za sobą coś więcej niż kolorowy obrazek. Dlatego Wydawnictwo Dwie Siostry jest oczywistym wyborem, po który sięgam w ciemno. Nigdy, ale to nigdy się nie zawiodłam. Mamy na rynku kolejną pozycję obok której nie przejdziemy obojętnie, w dodatku skierowaną do czytelników w każdym wieku. Przed wami „Man Zou. Chiny dla dociekliwych” Izabelli Kaluty z obłędnymi ilustracjami (a jak wiecie kocham i jestem wybredna) Jacka Ambrożewskiego.

Na ponad 200 stronach pełnych tekstu i ilustracji znajdziemy całe mnóstwo informacji o tym najbardziej zaludnionym kraju na świecie. Czy wiecie, że gdyby spojrzeć globalnie, to co piąty mieszkaniec ziemi mieszka w Chinach? Ale Chiny to coś więcej niż handel i ogromna liczba ludzi.

” (…) to Święto Głodnych Duchów. Podobno tego dnia otwierają się bramy piekieł i duchy przychodzą na ziemię. Chińczycy przygotowują dla nich pokarmy, a przed domami, sklepami i biurami, na polach i poboczach dróg palą sztuczne pieniądze, nazywane pieniędzmi duchów.”

Chiny to fantastyczna historia pełna mędrców, smoków, astrologii, innego kalendarza. To zupełnie od naszego odmienny alfabet i jego zapis, język, którego brzmienie wydaje nam się śmieszne i kompletnie niezrozumiałe. To też wierzenia, które ogromnie skupiają się na klucie przodków, którzy czuwają nad dobrym losem rodziny pozostałej wśród żywych. Są fascynatami świąt, które obchodzą często, a zaskakujące jest też ich nazewnictwo (Święto Podwojonej Siódemki).

więcej na literackakavka.pl

„W Chinach nazywa się nauczycieli budowniczymi narodu; czas, byśmy naszych nauczycieli nazywali tak samo.” Barack Obama

Chiny kojarzą nam się z metkami, które oglądamy codziennie. Są wszędzie. Wielka fabryka, w której powstaje większość otaczających nas przedmiotów. Już nie mówiąc o niesmacznych żartach, dotyczących dzieci w chińskich fabrykach i pracy za miskę ryżu....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„To, co nienazwane, nie istnieje. O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć. Język i tylko język tworzy naszą rzeczywistość. Świat, w którym żyjemy, jest światem znaczeń – znaczeń, które sami przypisaliśmy jego różnym aspektom i częściom.” (fragment opowiadania „Zostańcie z nami”)

Mam wrażenie, że dopiero zaczynam odkrywać literaturę. Niby zawsze czytałam. Mniej lub więcej w zależności od okresu i intensywności życia. Niby zawsze grzebałam w księgarni na Grodzkiej za czymś fascynującym, ale na palcach jednej ręki mogę zliczyć fascynacje czy odkrycia, które miałyby zmienić moje podejście do literatury czy świata. Miałam fazę na czytanie wszystkiego – obyczajówki, kryminały, romans z Kingiem – wszystko. Ale mnie nie satysfakcjonowało. Czegoś mi brakowało – nie mówię, że to złe powieści. Po prostu szukałam czegoś więcej. Chciałam wyflaczenia, które przeżywałam z Sylvią Plath. Chciałam wcale nie łatwej literatury Stasiuka, chciałam filozofii jak u Sartre’a. Chciałam się czegoś nauczyć, chciałam zrozumieć więcej, albo cofnąć się i nie rozumieć nic. Książki prowokują. Książki to sformułowane myśli drugiego człowieka – mogę Cię porwać, zahipnotyzować, odrzucić, zainspirować, doprowadzić do łez.

Chwile, które przeżyłam z Markiem Sindelką są bezcenne. Zbiór opowiadań „Zostańcie z nami” to niezwykle wciągająca lektura. W zdawałoby się krótkiej, nieco pomijanej formie autor zawarł tak wiele elementów, taką feerię emocji i ludzkiego bytu, że jest to aż niewiarygodne. Powiedzieć, że dojrzała – nie wystarczy. Mądra, spostrzegawcza, trafiająca w sedno. Nadal czegoś brakuje.

Otwierające opowiadanie „Imię” jest fascynujące. Niepokojące, bo opowiada o wewnętrznej walce o pamięć, o swoją własną tożsamość, którą kształtowała ta druga osoba. Ale tej drugiej osoby już nie ma. Świat toczy się obok, dzieci rozprawiają, co zrobić z osamotnionym ojcem, a ojciec – ten samotny człowiek prowadzi swoją wewnętrzną walkę o pamięć i – zdaje się – godność.

Tym, co daje więcej pytań niż odpowiedzi, tym co wprowadza w stan niepokoju to opowiadanie tytułowe. To doskonały obraz współczesnego zanikania języka i komunikacji. To też pewien rodzaj alegorii do świata jako teatru. Mamy tu do czynienia z zakładaniem masek, swoistą paplaniną niemal jak w biblijnej wieży Babel, choć wszyscy mówią tym samym językiem. Pozornie przerysowane sytuacje w opowiadaniu nabierają bardzo realnej formy. Satyra na instytucję celebryty, na ogrzewanie się w celebryckim cieple. To opowieść o głupocie i mądrości, o młodości i dojrzałości i wreszcie o wymierających relacjach międzyludzkich. Te wzajemne stosunki osadzone są w małżeństwie, parach, znajomych.

„Gdzieś to pomału ruszyło, rozkołatało jak serce jaszczurki śpiącej pod kamieniem. Okopaliśmy się na swoich pozycjach, ogrodziliśmy drutem kolczastym granice, z oczami nabiegłymi krwią strzeżemy terytorium, ziemi niczyjej, martwego zaminowanego pola, na którym nie rośnie nawet jeden chwast. Z tej odległości cię nie widzę. Nie wiem, jak wyglądasz. Nasze pustkowie jest zbyt rozległe. Miłość? Nie. Samotność we dwoje. Podwójna samotność. Gdzie mi się zgubiłaś? Nie zgubiłam się, ty naiwny durniu, nigdy mnie nie miałeś. Nic nie masz, tylko martwą, prześwitującą skórę, którą zrzucam z każdą minutą, każdą sekundą. Nawet tego nie masz. Masz tylko wyobrażenia o moim naskórku, masz tylko samego siebie.” (Fragment opowiadania „Zostańcie z nami”)


więcej na literackakavka.pl

„To, co nienazwane, nie istnieje. O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć. Język i tylko język tworzy naszą rzeczywistość. Świat, w którym żyjemy, jest światem znaczeń – znaczeń, które sami przypisaliśmy jego różnym aspektom i częściom.” (fragment opowiadania „Zostańcie z nami”)

Mam wrażenie, że dopiero zaczynam odkrywać literaturę. Niby zawsze czytałam. Mniej lub...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Egaliterra Edgar Bąk, Joanna Olech
Ocena 8,3
Egaliterra Edgar Bąk, Joanna O...

Na półkach: ,

„Wszyscy ludzie rodzą się równi i całe życie walczą przeciwko temu.” Benjamin Franklin

Urodziłam się kobietą. Byłam małą dziewczynką z długimi włosami i grzywką, a mój tato lubił kiedy wyglądałam jak księżniczka. Dlatego, kiedy byłam ubrana w różową sukienkę z dzwoneczkiem ukrytym między falbankami i w biały kapelusz, szedł obok dumny, trzymając mnie za rękę. Mogłam też obijać kolana,wieszać się na trzepaku i grać w piłkę. Nigdy nie mówiono mi, że nie dam rady. Stawiano mi poprzeczkę wysoko, żebym sama zrozumiała, że granice są tylko w lenistwie, albo stawiane w mojej głowie.

W mojej rodzinie kobiety są dumne, mądre, silne i piękne. Moja babcia być może byłaby najlepszą na świecie akordeonistką. Być może biegałaby na Olimpiadzie, ale nie pozwolono jej na realizację marzeń. Została „przy domu”, „przy polu”. Ale i z tego uczyniła mistrzostwo: smaku kuchni, zacerowanych skarpet, czystości w domu, gospodarności, wychowania swoich dzieci na dobrych ludzi. Mistrzostwo.

Za to moja druga babcia była nauczycielką biologii, dyrektorem szkoły. Rządziła, a pewnie! Mogła.

Mojej mamie mówiono: zostań krawcową. Została dentystką i od lat cieszy się swoją pracą, poświęca się jej i dla mnie już na zawsze pozostanie wzorem podejścia do pacjenta, pracowitości i szlachetności. Kiedy zaczynała pracę ludzi mówili: „Tako chuda a dobrze zęby rwie!”. Bo może, bo chce, bo potrafi.

Urodziłam córkę. Jestem dumną matką dziewczynki, która nie zna pojęć: „chłopackie” i „dziewczyńskie”. Lubi koszulki z czaszkami i sukienki w kwiatki. Podobają jej się motocykle i aniołki z Lanckorony z rumianymi buźkami. Słucha The Ramones i Georga Michaela. Czy myślicie, że ona czegoś nie będzie w stanie osiągnąć?

Wychowały mnie silne kobiety i niekoniecznie silni mężczyźni. Żyję jednak w kraju, w którym niekoniecznie silny mężczyzna jest wart więcej niż wyjątkowo silna kobieta. Żyję w kraju, w którym tylko pięknie mówi się o wolności; głośno krzyczy się o równości z ekranów.

A statystyki są jasne. Klarowne. Przerażające.

Wydawnictwo Wytwórnia wydało jedną z najbardziej przejmujących książek, z którymi się zetknęłam.

Joanna Olech (tekst) i Edgar Bąk (projekt graficzny) są odpowiedzialni za tę pozycję. Są odpowiedzialni za ten mocny przekaz dla dzieci i strzał w pysk (tak!) dla rodziców.

Egalimisie to kolorowa ilustracja Polski i jej mieszkańców. Egaliterra to świat, w którym niebieskie misie pięknie mówią o równości – ze swoich mównic, kanap, samochodów, ekranów, zza biurek – słuchają tego różowe misie, które nie chcą już słuchać, chcą czuć. Bo teraz nie czują się wcale równe. Ich droga kariery jest trudniejsza, mimo że są wykształcone, wykonują ponad 70% prac domowych, z dziećmi na rękach. Zarabiają mniej – te różowe misie – niż misie niebieskie na tych samych stanowiskach.

Brzmi znajomo? Widzicie te różowe misie pod czarnymi parasolkami?


więcej na literackakavka.pl

„Wszyscy ludzie rodzą się równi i całe życie walczą przeciwko temu.” Benjamin Franklin

Urodziłam się kobietą. Byłam małą dziewczynką z długimi włosami i grzywką, a mój tato lubił kiedy wyglądałam jak księżniczka. Dlatego, kiedy byłam ubrana w różową sukienkę z dzwoneczkiem ukrytym między falbankami i w biały kapelusz, szedł obok dumny, trzymając mnie za rękę. Mogłam też...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Istota Agata Bogacka, Katarzyna Borkowska, Ada Buchholc, Aleksandra Hirszfeld, Ewa Juszczuk, Joanna Krótka, Dagmara Matuszak, Agata Nowicka
Ocena 4,9
Istota Agata Bogacka, Kata...

Na półkach: ,

„Seks bez miłości to puste doświadczenie. Ale wśród pustych doświadczeń to jedno z najlepszych.” Woody Allen

„Istota”, autorki: Bogacka, Borkowska, Buchholc, Hirszfeld, Juszczuk, Krótka, Matuszak, Nowicka; wyd. Kultura Gniewu

Kiedy dowiedziałam się o komiksie „Istota” wydanym przez Kulturę Gniewu byłam, delikatnie rzecz ujmując, podekscytowana. Po pierwsze: komiks (powieść graficzna?) promowana jest jako pierwsza na rynku pozycja erotyczna dla kobiet napisana i narysowana przez kobiety. Kobieca perspektywa, kobiece podejście. Po drugie: bo lubię seks. Po trzecie: bo uwielbiam doskonale zaserwowane bodźce (no właśnie, na to liczyłam). Po czwarte: czułam, że to może być naprawdę odświeżające. Nie potrafiłam sprecyzować tego, czego się spodziewam, ale nadzieje były wielkie. Czekałam na piękne przesłanie, na puszczenie hamulców, na jakąś dwoistość pomiędzy emocją, czułością i uczuciem, a pełną wyuzdania i fetyszy fantazją. Dlaczego, ach dlaczego miałam nadzieję!?

Ten post będzie szczególny, bo do recenzowania i wspólnego zastanowienia się nad tematem zaprosiłam koleżanki z mojego najbliższego otoczenia: pracujące ze mną kobiety, pomiędzy 28 a 50 rokiem życia. Dołożę do tego kilka sformułowań i rozmów o seksie przeprowadzonych z moją babcią. (kto ją poznał wie, że nie ma w tym przesady). A zatem będę pisać głosem nie tylko mnie samej, ale wielu kobiet, które były tak rozczarowane jak ja.

Każda z nich, naprawdę każda zadała to samo pytanie: po co to zostało wydane? Jak mantrę więc powtarzałam słowa pomysłodawczyń i autorek ze wstępu do książki. „Jesteśmy przekonane, że społeczeństwu potrzebna jest otwarta dyskusja na temat prawa kobiet do eksploracji i ekspresji seksualnej, bez nakładania na nie poczucia winy i wstydu.” I te moje koleżanki łapały się za głowę, bo zupełnie nie rozumiały. Rozgorzała więc dyskusja o tym, że ta pozycja (nomen omen) nie jest ani przełamywaniem tabu, ani poradnikiem, ani pokazaniem, że kobiety fantazjują, masturbują się, poszukują i są świadome tego, że lubią orgazm. Koleżanki i koledzy, my to naprawdę wiemy. Szczytne, być może założenie, stało się kompletnym niewypałem ideologicznym. Zamiast skłaniać do refleksji – rozbawiło, zamiast znaleźć stronę kobiecą – zrównało ją z męską (obejrzałam sporo filmów erotycznych i porno <na potrzeby tego postu również> – to, co zostało przedstawione w komiksie jest kalką męskiego spojrzenia, tam też kobieta jest podmiotem, nie zawsze przedmiotem – na miłość boską! mamy przeróżne upodobania!).

Co do samego komiksu. Estetyka poszczególnych rozdziałów jest zróżnicowana, więc każdy znajdzie coś dla siebie w tej materii. Będą kolorowe plansze pozbawione tekstu (otwierający pozycję rozdział „Wyspa” Dagmary Matuszak), będzie czarno-biała klasyka („Osmoza” Agaty Bogackiej), kolorystyczny odlot („Idea” Joanny Krótkiej) czy plakatowe, graficzne ujęcie („Sfera” Ewy Juszczuk). Strony wizualnej komentować nie będę w szerszym aspekcie, bo jest zróżnicowana, ładnie wykonana i jako zbiór wystawowych obrazów mogłaby zrobić furorę. Ale to, co dzieje się w warstwie tekstowej skrzypi, trzeszczy i boli tak mocno, że nie można o tym nie napisać. Największym zarzutem, największą bolączką, największą kpiną tej pozycji jest „Rozmowa” Ady Buchholc. Autorka stworzyła pastisz relacji dwojga osób w sferze intymnej. Tak drewnianych tekstów nie czytałam już dawno. Nawet próby aktorskie nie poprawiły odbioru konwersacji, które zamiast uświadamiać (bo rozumiem, że to miało być celem tych… pogadanek) wywoływały śmiech. Abstrahując od frazesów wyciągniętych z poradnika bardziej dla nastolatek (tutaj większość kobiet, które zostały „przesłuchane” na okoliczność, pytały czy ma to być pewien rodzaj podręcznika dla młodych dziewczyn, które mają się uczyć mówić o potrzebach…) niż kobiet, całej scenerii, to jak można przedstawiać tak irracjonalne sytuacje i udawać realizm, który ma nawoływać do… tego typu rozmów? Do akceptacji siebie? Do swobodnej rozmowy z partnerem? Jednym, drugim czy trzecim? Czy którakolwiek z nas dumnie rozkraczając się przed swoim kochankiem czy kochanką mówi: „Dzisiaj miałam kilka różnych orgazmów. Najpierw czułam fale, przypływy i odpływy rozkoszy i chyba przez 10 minut mnie tak trzymałeś. A potem miałam ciąg wzrastających punktowych doznań. Byłam bliska szaleństwa. Zawsze kiedy mam punktowy orgazm, wydaje mi się, że wyżej już dojść nie mogę (…)” W tym samym komiksie jest też dialog, który według mnie jest pokazaniem w jaki sposób NIE można rozmawiać o seksie.

– Nie wiedziałam, że mogę mieć tyle orgazmów, kiedy idę z kimś pierwszy raz do łóżka
– Cieszę się, że poszłaś ze mną do łóżka.
– Możemy robić to częściej.


więcej na literackakavka.pl

„Seks bez miłości to puste doświadczenie. Ale wśród pustych doświadczeń to jedno z najlepszych.” Woody Allen

„Istota”, autorki: Bogacka, Borkowska, Buchholc, Hirszfeld, Juszczuk, Krótka, Matuszak, Nowicka; wyd. Kultura Gniewu

Kiedy dowiedziałam się o komiksie „Istota” wydanym przez Kulturę Gniewu byłam, delikatnie rzecz ujmując, podekscytowana. Po pierwsze: komiks...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasem myślę o starości. Nigdy nie myślę, że będę wtedy sama. Wyobrażam sobie ten wieczny w mojej głowie obrazek. Ja – pomarszczona już, z szyją obwisłą, którą można by dla niepoznaki spiąć spinaczem pod białymi włosami, na karku. Siedzę z cudem niepotłuczonym, od lat ulubionym lanckorońskim kubkiem. On w kaszkiecie na głowie, z włosami mocno przerzedzonymi, ale za to nadal z brodą pochyla się nad moją ulubioną drewnianą ławką. Poprawia i przybija kolejne deski, żeby wygodnie mi było czytać. Dom jest drewniany. Zrobiliśmy w życiu wiele. Odpoczywamy, ale we dwoje. Jesteśmy wdzięczni za ciepło kominka, za miętę w ogrodzie, którą ciągle dodaję do herbat i lemoniady. Za piękny obrus, który przywiozłam z Bobowej kupiony za horrendalne pieniądze, ale przecież najpiękniejszy; za koty, które są, ale jakby ich nie było, bo dają o sobie znać tylko w tych momentach, kiedy mają na to ochotę. Ja za to je kocham, on nienawidzi – nienawidzi tych moich kotów, zwłaszcza wtedy, kiedy osiemdziesiąty raz rzuca swojemu psu znaleziony na spacerze badyl. Bawi mnie. Cała się śmieję z tej powtarzalności. Te stare oczy otoczone korowodem zmarszczek, które są już stare – nie mimiczne, śmieją się razem ze mną. Bardzo nam dobrze. Idziemy już powoli. Pracujemy wolniej. Krzątamy się wolniej. Czytać mi znacznie gorzej, zwłaszcza, kiedy nie mogę znaleźć okularów – tak się ogromnie denerwuję! I złoszczę się na niego, że do sklepu poszedł, a dwie godziny go nie było, bo się z sąsiadem pod sklepem zagadał i jakieś piwko chlapnęli. Fajkę zapalili pod wsiowym sklepem. Może w drodze, pod lipą, pod którą sobie lata temu postawili ławeczkę. Nad nimi kapliczka, niewiadomego twórcy, wisiała niezmordowanie, jakby to miało usprawiedliwić to piwo i tę fajkę. Rozgrzeszeni sąsiedzi z fajką między pożółkłymi zębami, już nie swoimi.

I jak tak myślę, czasami, o starości, to też widzę moich dziadków. Wszystkich, choć jednego już ze mną nie ma. Patrzę na samotność jednej babci, na starość we dwoje drugich dziadków. Wszyscy troje powtarzają często: starość jest straszna. Straszna jest, bo ja wiem, że oni w głowach dalej są po dwudziestce. I płakać mi się chce, bo te głowy zamknięte w innych ciałach, jakby nie ich.

A potem sięgam po „Kiedy dojrzeją porzeczki” Joanny Concejo i serce mi się tak rozkłada na zastawki, że ho, ho. I oczy mi się pocą, a ja wcale nie chcę płakać.

Joanna Concejo pisze zwięźle. Pisze obrazem i słowem. Tka historię pełną magii prostych rzeczy. Szydełkuje historię samotnego… nie, osamotnionego człowieka, który przeżył już sporo, choć czym jest siedemdziesiąt lat w obliczu wieczności. Henryk. Henryk sprawdza czy list, inny niż rachunki i ulotki, znajduje się w skrzynce. Henryk patrzy przez okno. Henryk się cieszy z niebieskości ukochanego ogrodu. Henryk jest sam.

„Niskie, szare chmury wplatały się

w wierzchołki drzew. Gdzieś, w głębi lasu,

poderwał się do lotu spłoszony ptak.

Henryk kochał ciszę.”


więcej na literackakavka.pl

Czasem myślę o starości. Nigdy nie myślę, że będę wtedy sama. Wyobrażam sobie ten wieczny w mojej głowie obrazek. Ja – pomarszczona już, z szyją obwisłą, którą można by dla niepoznaki spiąć spinaczem pod białymi włosami, na karku. Siedzę z cudem niepotłuczonym, od lat ulubionym lanckorońskim kubkiem. On w kaszkiecie na głowie, z włosami mocno przerzedzonymi, ale za to nadal...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Horror Emilia Dziubak, Madlena Szeliga
Ocena 8,6
Horror Emilia Dziubak, Mad...

Na półkach: ,

Mam dzisiaj doskonały dzień. Fruwam pięć centymetrów nad ziemią z ekscytacją nastoletniej miłości w brzuchu. Jestem doskonałym przykładem człowieka, którego potrafią uskrzydlić najmniejsze nawet rzeczy i zdarzenia. Niesiona falą euforii zaczęłam gotować leczo. Ta doskonała, jednogarnkowa potrawa jest zaskakująco prosta w przygotowaniu i trafia w gusta większości z nas. Jest tam raptem sześć składników. Mamy cukinię, paprykę, cebulę, pomidory, czosnek oraz kiełbasę. Pal sześć kiełbasę – pokroić, podsmażyć na patelni i wrzucić do gara. Za to postępowanie z warzywami to czysta rozkosz. Weźmy, na przykład, taką cukinię. Lubieżnie obieramy ją wielkimi płatami ze skóry. Puszcza soki na nasze palce, zostawiając na nich zieloną maź, która pokrywa je niczym cienka skorupa, jak zaschnięta krew… o cholera! A jeśli to krew?! Jeśli robiąc dobrze swojemu podniebieniu zabiłam uroczą mamę cukinię, która chciała wychować swoje małe cukiniątka? Jeśli obdarłam ją ze skóry, krwawiącą jeszcze kroiłam bez opamiętania na nierówne bryły, bezczeszcząc jej ciało – należące przecież do natury? A jeśli, jakimś sposobem, jej nadal czujące fragmenty zasypię z rozmachem solą, a ta sól będzie wdzierać się w jątrzące się rany pociętych części, piec niemiłosiernie… a potem ta matka cukinia dokończy swego żywota w garze, zmieszana z odłamami innych, zmaltretowanych przeze mnie ciał…

To byłoby straszne!

I tu wkracza Madlena Szeliga i Emilia Dziubak ze swoją książką, pod niezwykle znaczącym i wymownym tytułem „Horror” od Wydawnictwa Gereon.

Mimo, że z założenia książka jest dla dzieci, zastanowiłabym się czy dla wszystkich i czy na pewno. U siedmiolatki pojawił się płacz nad losem „tego biednego pomidora”. Co prawda – ograniczyło się to do cierpienia nad losem tego książkowego bohatera, a nie tego na talerzu, ale zakładam, że w wielu przypadkach może być inaczej.

Książka niezwykle obrazowo opowiada o krwawym procederze, jakiemu ludzie oddają się codziennie, w dodatku z upodobaniem i zachowaniem zimnej krwi. I jest w tym doskonała! – książka, nie rzeź.

Na tak wydaną i zilustrowaną książkę można przeznaczyć duże pieniądze. Emilia Dziubak przeszła samą siebie. Uczłowieczone warzywa patrzą na czytelnika z takim smutkiem i żalem, że serce się kraje. Są niemal sakralnie udręczone. Pieczarkę chce się mocno przytulić i ochronić przed… samym sobą. Teksty Madleny Szeligi to mistrzostwo literatury gatunkowej. Uwierzcie – miałam gęsią skórkę. Jako dorosły człowiek mam pełną świadomość absurdu tekstu, a jednak mając wiedzę o tragizmie morderstwa i tortur filtrowałam warzywną mękę przeze mnie samą. Tej świadomości dziecko może nie mieć, ale tym mocniej może na nie oddziaływać cierpienie. Ból warzyw, to jego ból etc. Więc w trosce o pełne żołądki waszych dzieci zaczekajcie na wiek, w którym zareagują na te dramatyczne historie śmiechem lub będą gotowe podjąć filozoficzną dyskusję, której tematem będzie pytanie: a gdyby?

więcej na literackakavka.pl

Mam dzisiaj doskonały dzień. Fruwam pięć centymetrów nad ziemią z ekscytacją nastoletniej miłości w brzuchu. Jestem doskonałym przykładem człowieka, którego potrafią uskrzydlić najmniejsze nawet rzeczy i zdarzenia. Niesiona falą euforii zaczęłam gotować leczo. Ta doskonała, jednogarnkowa potrawa jest zaskakująco prosta w przygotowaniu i trafia w gusta większości z nas. Jest...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Człowiek jaki jest, każdy widzi Marzena Matuszak, Grażyna Rigall
Ocena 7,0
Człowiek jaki ... Marzena Matuszak, G...

Na półkach: ,

Opcja pierwsza, czyli punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Ludzie rzadko zadają sobie pytanie o to jak widzą ich inni mieszkańcy planety. Co prawda często obawiają się tego, jak postrzegają ich inni ludzie, dlatego uwielbiają zakładać różne maski. Na wagę złota są tacy, którzy są zwyczajnie sobą. Bez ulepszeń, bez udziwnień, bez konwenansów i szablonów. Ten temat nabiera nowego wymiaru w dobie internetu, kiedy pod maską podretuszowanych zdjęć, przemyślanych póz, powrotu do pisma obrazkowego i braku możliwości weryfikacji możemy tworzyć lepsze wersje siebie. Ten temat jest doskonały do poruszenia przy okazji pierwszej książki, o której chcę opowiedzieć.

„Człowiek jaki jest, każdy widzi” Marzeny Matuszak ilustrowanej przez Grażynę Rigall od Wydawnictwa Dwie Siostry to historia grupy zwierzaków, która relaksuje się w hotelu schowanym na himalajskim szczycie. Hotel prowadzony jest przez rodzinę Yetich (gdyby ktoś nadal nie wierzył w istnienie Yeti, to znak, że nie czytał odpowiedniej literatury). Regulamin hotelu był bardzo prosty:

„Punkt 1. Nie zjadamy się nawzajem.

Punkt 2. Nie straszymy się nawzajem, że zjemy się później.

Punkt 3. Nie bijemy się o jedzenie. Dla wszystkich wystarczy.”

Zwierzęta próbują opisać małej i zaskakująco ciekawskiej Yetince jak wygląda człowiek. Każde ze zwierząt ma swoje wyobrażenie. Na pewno będzie kupa śmiechu! Bo czy można się oprzeć wybuchowi śmiechu, kiedy słyszy się opowieść komarzycy:

” – Są baardzo, baardzo dłuudzy. Przeeleecieć z ich jeedneego końca na druugi, to doopieero moożna się zmęęczyć!”

więcej na literackakavka.pl

Opcja pierwsza, czyli punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Ludzie rzadko zadają sobie pytanie o to jak widzą ich inni mieszkańcy planety. Co prawda często obawiają się tego, jak postrzegają ich inni ludzie, dlatego uwielbiają zakładać różne maski. Na wagę złota są tacy, którzy są zwyczajnie sobą. Bez ulepszeń, bez udziwnień, bez konwenansów i szablonów. Ten temat...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Tu jesteśmy. Kosmiczne wyprawy, wizje i eksperymenty Aleksandra Mizielińska, Daniel Mizieliński
Ocena 7,6
Tu jesteśmy. K... Aleksandra Mizieliń...

Na półkach: ,

„Ziemia jest średnią planetą, okrążającą przeciętną gwiazdę, położoną na skraju zwyczajnej galaktyki spiralnej, jednej z ponad miliona galaktyk w obserwowanej części wszechświata”. (Stephen Hawking)

Być może nie jesteśmy niezwykli, ale przecież mamy swoje miejsce we wszechświecie. A skoro jesteśmy zawieszeni gdzieś w kosmosie, który nie wiadomo jak jest wielki, a raczej nieskończony, a jeśli skończony to wiecznie powiększający się, a skoro ciągle się powiększa to… uf! Jak sobie to wszystko wyobrazić? Kto stoi za teoriami dotyczącymi funkcjonowania kosmosu, zjawiskami w nim zachodzącymi, gwiazdami, czarnymi dziurami. Czy potrafimy wyobrazić sobie wielkości planet względem siebie albo klimat panujący gdzieś daleko, miliardy lat świetlnych od błękitnej planety (którą nadal przecież poznajemy, mimo, że na niej żyjemy…

Z odsieczą przybywają Aleksandra i Daniel Mizielińscy oraz pozycja „Tu jesteśmy” – nadal Wydawnictwo Dwie Siostry. Totalny hit dla małych i większych odkrywców kosmosu. Na wielobarwnych stronach ukazuje się świat w nieco komiksowym wydaniu,który przeprowadza nas przez meandry tego nieznanego świata, w którym jesteśmy tylko małym ziarenkiem piasku. Podpowiada jak wykonać swoje własne eksperymenty (świetna aktywizacja dziecka podczas czytania!) oraz opowiada o pracy astronauty czy kontrolera. Wprowadza też w zawiły świat badań i teorii, a zatem nie brakuje tam Einsteina, Hawkinga, ale też przedstawia nam planetologów i planetolożki, astronautów i astronautki czy prezentuje organizatorów misji np. na Marsa.

więcej na literackakavka.pl

„Ziemia jest średnią planetą, okrążającą przeciętną gwiazdę, położoną na skraju zwyczajnej galaktyki spiralnej, jednej z ponad miliona galaktyk w obserwowanej części wszechświata”. (Stephen Hawking)

Być może nie jesteśmy niezwykli, ale przecież mamy swoje miejsce we wszechświecie. A skoro jesteśmy zawieszeni gdzieś w kosmosie, który nie wiadomo jak jest wielki, a raczej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nasz świat jest pełen uprzedzeń. Od dziecka naznacza się nas brakiem akceptacji w stosunku do religii, nacji, poglądów politycznych, ustrojów, kolorów skóry. Wydawać by się mogło, że przez tyle pokoleń, tyle przelanej krwi i konfliktów stajemy się mądrzejsi. Wydawać by się mogło, że dojrzewamy do oceny ludzkich czynów, a nie przekonań i w tej ocenie jesteśmy obiektywni, w sposób globalny. Wydawać by się mogło… Prawda jest jednak taka, że nadal nękamy obywateli Ukrainy, tylko dlatego, że tam się urodzili; Niemcom każemy płacić za grzechy przodków ciągle i ciągle. Wszystkich ludzi kojarzących się z radykalnym Islamem wrzucamy do jednego wora terrorysty z ukrytą bombą, który ubierze nasze żony, córki, kuzynki w długie szaty i zasłoni twarz, odbierając im również godność i poczucie wolności. Wychowując dzieci rzucamy niewybredne epitety pod adresem Żydów, albo homoseksualistów. Burzymy się, kiedy nie rozumiemy. Prawda jest jednak taka, że nie chcemy rozumieć. O wiele łatwiej jest ocenić.

W „Historii przemocy” Èdouarda Louisa przyjdzie się czytelnikowi zmierzyć z całą plejadą uprzedzeń. Będą bolały i wwiercały się w nasz światopogląd, weryfikowały nasze poglądy i wystawiały na próbę naszą tolerancję.

Mamy tu do czynienia z retrospekcją. Początkowo nie wiemy co się wydarzyło, ale brniemy przez magmę konsekwencji. Autor rewelacyjnie żongluje relacją bohatera z opowieścią siostry i wspomnieniami z dalekiej przeszłości. To właśnie historia bohatera opowiadana słowami siostry, przefiltrowanymi dodatkowo przez jej własne (prowincjonalne) myślenie jest doskonałym odbiciem dla słów bohatera. On słucha i ocenia. Razem z nim łapiemy siostrę na kłamstwach, próbach wybielenia, pokazania otwartości i wyrozumiałości. Niestety – nasz bohater jest stygmatyzowany nietolerancją od dzieciństwa. To, czego doświadcza bohater wykracza poza wyobrażenie przeciętnego człowieka. Opowiadając chce ubrać w słowa emocje, momenty, relacje, ale okazuje się, że wszystkie sformułowania wydają się być niestosowne. Zawodzi go język.

„Mówi się, że nie mozna wyjść poza język, bo jest on właściwością gatunku ludzkiego, wszystko warunkuje i nie ma innego świata poza obrębem języka, niemożliwe więc, że najpierw się myśli, a następnie porządkuje swoje myśli za pomocą mowy, gdyż tylko poprzez język myśl istnieje, stanowi on warunek, wymóg rozumu i ludzkiego życia, a skoro język jest właściwością człowieka, to przez tych piętnaście minut, kiedy Reda mnie dusił, nie wiem, kim byłem.(…) Dziś mogę powiedzieć: ‚Bałem się’, ale te słowa będą zawsze tylko porażką, rozpaczliwą próbą odnalezienia emocji, prawdy strachu.”

Wraz z „Małym Bellegueul’em” mierzymy się z próbą opowiedzenia światu o tym co się wydarzyło. Z chorobliwym słowotokiem okraszonym łzami, młodego, przerażonego i skrzywdzonego człowieka. Wraz z nim zmywamy z mieszkania i ciała ślady oprawcy. Jego zapach czujemy wszędzie, wydaje nam się, że mamy go w trzewiach, w płucach, że rozlał się w nas samych. Patrzymy na ofiarę swoimi oczami, oczami jej samej, jego przyjaciół, siostry, ale też instytucji. Uderzyło mnie, że być może celowym zabiegiem autora jest wplecenie stereotypów w działania poszczególnych placówek: nieprzyjemny szpital, w którym pacjent jest na ostatnim miejscu; policja, która działa proceduralnie nie bacząc na absurd postępowania; sąd, w którym próżno szukać sprawiedliwości.

Wreszcie zderzamy się z rodziną, od której bohater chce uciec upatrując się w niej małomiasteczkowego, zamkniętego myślenia. Ucieczka do Paryża miała mu pozwolić na otwarcie skrzydeł i wzbicie się do lotu w towarzystwie nowych ludzi, wolnych umysłów.

więcej na literackakavka.pl

Nasz świat jest pełen uprzedzeń. Od dziecka naznacza się nas brakiem akceptacji w stosunku do religii, nacji, poglądów politycznych, ustrojów, kolorów skóry. Wydawać by się mogło, że przez tyle pokoleń, tyle przelanej krwi i konfliktów stajemy się mądrzejsi. Wydawać by się mogło, że dojrzewamy do oceny ludzkich czynów, a nie przekonań i w tej ocenie jesteśmy obiektywni, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mam dziesięć lat. Nasze mieszkanie liczy sobie trzy pokoje, kuchnię i łazienkę. Ma też długi korytarz. Kiedy chce mi się w nocy siku muszę przejść korytarzem aż do łazienki. Mijam sypialnię rodziców, salon, a potem skręcam w prawo i jestem w łazience. Tej nocy też idę do toalety. Jestem zaspana, przecieram oczy. Widzę charakterystyczne dla telewizora niebieskawe migotanie światła w salonie. Jest środek nocy, więc tato zapewne ogląda film. Odgarniając włosy spadające mi na twarz wchodzę do salonu. Tato pod kocem, z psem w nogach leży na kanapie w kolorze morza. Odruchowo zerkam na monitor. Widzę ogromne cielsko siedzące przy stole z twarzą zatopioną w talerzu. Dwóch mężczyzn. Tato się podrywa, wyrwany jak ze snu i wygania mnie z pokoju, mamrocząc, że to film nie dla dzieci. Od tamtej pory kocham film „Siedem”. Od tamtej pory widziałam go niezliczoną ilość razy. Morderstwa, śledztwa, domysły i lęk na ramieniu zdominowały sporą część moich zainteresowań.

Muszę jednak przyznać, że moja kryminalna fascynacja dotyka głównie kina.

Ten gatunek w literaturze skupia się na bezwzględnej miłości do Borisa Akunina oraz młodzieńczej fascynacji Agathą Christie, czym nikogo nie zaskoczę. Na pewno też nie będę w mniejszości. Większość z nas zna i kocha.

Następnie moje literackie drogi z kryminałem się rozeszły. Zagadki są zagadkami tylko początkowo; większość opowieści jest niezwykle przewidywalna, policjanci (detektywi) to przeważnie zblazowani, antypatyczni panowie w średnim wieku, którzy są starymi policyjnymi wygami. Mają na pieńku ze współpracownikami, są po rozwodzie lub ich życie właśnie się sypie. Kochamy ich za soczysty język i wzdychamy do ich trzydniowego, pijackiego zarostu, zapominając, że wcale nie chciałybyśmy żyć z nimi w realu. Kilka tropów, momenty olśnienia, potem koniecznie zwrot i wydaje nam się, że zagadka jest nie do rozwiązania. Po chwili zza rogu wypada rozwiązanie. Trup w szafie, akta sprzed lat, kilka ciosów w nos i zwyciężamy. Piszę to z pełną świadomością tego, że właśnie tego schematu od kryminału się wymaga.

Kiedy dotarła do mnie przesyłka z Oficyny Noir sur blanc popatrzyłam na czerwoną okładkę „Polowania na skarb” Camillerego – cóż – niepewnie i powątpiewająco. Ale, dlaczego nie? Dlaczego nie spróbować? Lubię momenty, kiedy nic mnie z autorem nie łączy. (tak, nie miałam pojęcia o istnieniu włoskiego króla kryminału, który żyje już niemal 93 lata) I tak zaczęło się moje polowanie.

Nie ma sensu pisania o fabule, bo uważam to za nietakt w przypadku tego gatunku. Montalbano jest znany fanom pisarza, więc będą przygotowani na sarkastycznego policjanta. Mężczyzna ten zbliżający się do sześćdziesiątki walczy z nudą, biurokracją i w zaskakująco zabawny sposób prowadzi potyczki słowne z przełożonymi i lekarzem, do którego nie pała sympatią. (drobnych uszczypliwości i podgrywania, na które może sobie nasz bohater pozwolić, jest cała masa) Bawimy się z nim doskonale. Nie pamiętam, kiedy śmiałam się w głos nad książką, będąc równocześnie niezwykle zaangażowaną w zagadkę. Co prawda rozwiązanie nieco rozczarowuje, ale co mi tam! Literatura jest też po to, aby bawić.

po więcej zapraszam na literackakavka.pl

Mam dziesięć lat. Nasze mieszkanie liczy sobie trzy pokoje, kuchnię i łazienkę. Ma też długi korytarz. Kiedy chce mi się w nocy siku muszę przejść korytarzem aż do łazienki. Mijam sypialnię rodziców, salon, a potem skręcam w prawo i jestem w łazience. Tej nocy też idę do toalety. Jestem zaspana, przecieram oczy. Widzę charakterystyczne dla telewizora niebieskawe migotanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Siedziałam na dywanie przeglądając stare listy i zdjęcia. Niebieskie pudełko w kratę z grubej tektury pamięta jeszcze czasy szkoły podstawowej. Patrzyłam na nastolatkę, która ma pióro we włosach, dzwony z wszytymi klinami. Własnoręcznie haftowane. Na innej fotografii ta sama dziewczyna stoi oparta o cmentarny mur w długiej, czarnej sukience. Zdjęcia są czarno-białe. Wszędzie pięknie grają cienie i przebijające się przez drzewa promienie słońca. Na kolejnym obrazie widzę jak huśta się na huśtawce – w tle śląskie blokowisko i pranie rozwieszone na sznurach. Ma na sobie beżową sukienkę w kwiaty w kolorze malinowym. Widzę kolory, choć zdjęcie jest ich pozbawione. Pamiętam tą sukienkę i tą dziewczynę. To ja. Obok pudełka pełnego wspomnień znalazłam trzy zeszyty. Zeszyty zapisane młodzieńczymi wierszami pełnymi melancholii, poczucia wyobcowania, prób odpowiedzenia sobie na wiele pytań.

Czy wierzę, a jeśli wierzę to w co lub kogo? Czy naprawdę żyję? Czy jestem na tyle silna, aby żyć? Co jest ze mną nie tak, że kiedy patrzę na moich rówieśników to coś mnie jakby uwiera, coś nie pasuje. Dlaczego tak bardzo czuję się obok? Czy jestem inna? Czy te łzy, które wylewam są potrzebne? Czy to przez muzykę, której słucham? Czy to przez to, że czuję więcej, a może tylko tak mi się wydaje?

„Mój problem polega na tym, że jestem myślicielem, który nie potrafi myśleć.”

Dowiedziałam się, że jestem jednym z wielu królików, którego głowa otoczona jest kłębiącymi się, szarymi chmurami. Teraz wiem, że są inni, którzy mają oklapnięte uszy przez wiele długich dni, czasem tygodni. Dowiedziałam się, że inne króliki też pomyślały kiedyś o słowie „bezsens” i cieszyły się, że ich stan jest stanem nazwanym. O tym wszystkim dowiedziałam się z książki „o tym można rozmawiać tylko z królikami” Anny Hoglund. (Wydawnictwo Zakamarki) Zatem teraz piszę dla wszystkich królików.

Ta książka nie jest dla dzieci. To opowieść dla nastolatków, których długie uszy nie starczą radośnie, ale melancholijnie opadają na przygarbione ramiona. To opowieść dla dorosłych królików, które przyzwyczaiły się, być może, do theatrum mundi, ale w głębi serca najbardziej lubią spędzać czas za kulisami.

po resztę zapraszam na literackakavka.pl

Siedziałam na dywanie przeglądając stare listy i zdjęcia. Niebieskie pudełko w kratę z grubej tektury pamięta jeszcze czasy szkoły podstawowej. Patrzyłam na nastolatkę, która ma pióro we włosach, dzwony z wszytymi klinami. Własnoręcznie haftowane. Na innej fotografii ta sama dziewczyna stoi oparta o cmentarny mur w długiej, czarnej sukience. Zdjęcia są czarno-białe....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Jacyś złośliwi bogowie zakpili z nas okrutnie. Korespondencja 1955 -1996 Zbigniew Herbert, Wisława Szymborska
Ocena 7,6
Jacyś złośliwi... Zbigniew Herbert, W...

Na półkach: ,

Z czytaniem cudzych listów zawsze mam jakiś moralny problem. Wychowują nas w przekonaniu, że naruszanie czyjejś prywatności to zgroza. Pamiętników, listów, zapisków, zamkniętych na kluczyki kalendarzy – nie ruszamy, bo rączki poparzy! Potem dziecko dorasta, a Ci sami dorośli z zapałem wertują strony zapełnione czyjąś korespondencją! Prywatną przecież, tak jak ta nasza, której nikt a nikt dotykać nie mógł. Co teraz?

Ano nie pozostaje mi nic innego, jak wytłumaczyć sobie, iż to całe zamieszanie z epistolografią jest po to, żeby zbliżyć się do legendy i do historii. Trudno się dziwić, że korespondencja Noblistki i wielkiego Herberta sprawiła, że wstrzymałam oddech. Po listach Szymborskiej i Filipowicza, skądinąd intymnych i cudnie zwyczajnych, choć napisanych z uczuciem i swadą – przyszła kolej na wymianę zdań dwójki poetów. I dobrze, bo filuterne towarzystwo, zadziorne, a te listy takie seksi.

Zaczyna się niewinnie. „Szanowny Kolego”. A potem to szanowny zmienia się w kochany, uroczy, a Szymborska w Wisełkę i w ogóle w krynicę wszelkich – pucio, pucio – uprzejmości, wyznań miłości i uwielbienia. Cudne!

(przeczytałam kilka listów, które wysłali do mnie mężczyźni – oczywiście z perspektywy sentymentalnej listy były cudne, byłam Rybką, Umiłowaną, Oblubienicą; dostawałam etykiety z Komandosa i zdjęcia matki bożej, ale z taką swadą jak Herbert do Szymborskiej, to cholera!, nikt do mnie nie pisał. )

„Wiśka, Ty!

Frąckowiak wrucił,

Frąckowiak nie zapomniał,

Frąckowiak tęskni,

Frąckowiak”

Po całość zapraszam na literackakavka.pl :)

Z czytaniem cudzych listów zawsze mam jakiś moralny problem. Wychowują nas w przekonaniu, że naruszanie czyjejś prywatności to zgroza. Pamiętników, listów, zapisków, zamkniętych na kluczyki kalendarzy – nie ruszamy, bo rączki poparzy! Potem dziecko dorasta, a Ci sami dorośli z zapałem wertują strony zapełnione czyjąś korespondencją! Prywatną przecież, tak jak ta nasza,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Mama Hélene Delforge, Quentin Gréban
Ocena 8,5
Mama Hélene Delforge, Qu...

Na półkach: ,

„Mama” Helene Delforge i Quentin Greban, wydawnictwo Media Rodzina

„Co za przygoda!

Ty jesteś na początku, ja przy końcu.

Ty masz w rączce wszystko,

ja chowam się w twojej.

Przekazuję ci pałeczkę.

Co za przygoda.

Co za przygoda!

Cały czas zadaję sobie pytanie czy ta książka jest bardziej dla dzieci czy dla dorosłych? Jak to się stało, że w kilkunastu zdaniach udało się zamknąć historię każdej matki na ziemi? Jak to w ogóle możliwe, żeby zakląć w obrazy i garstkę wyrazów całe brzemię i przywilej bycia matką? Jak język i myśl są pojemne na tych stronach, jak przeprowadzają przez taką ogromną paletę emocji!

Napisać, że ta książka jest niezwykła to niedopowiedzenie.

Dla dziecka:

dla dziecka, które ma więcej niż 6 lat; dla dziecka, które już szuka i poznaje emocje, które się zastanowi. Dla dziecka, bo opowie mu o niezwykłych uczuciach, które towarzyszą kobiecie, nie ważne w jakim miejscu świata się znajduje. Opowiedzą dziecku o tym, że nie ważne ile razy podniesiemy głos, nie ważne gdzie będziemy i jak srogą karę wymierzymy za wagary na matematyce – kochamy. Kochamy, choć czasem tej miłości nie potrafimy nazwać miłością. Ta książka opowie dziecku, że mama jest słaba i silna, że mama ma dość, ale udźwignie wszystko, że mama podejmuje różne decyzje, ale kocha. O, matko! mama kocha. Dziecko popatrzy też na ilustracje. Zapyta o kapelusz, zapyta o tatuaże, zapyta o dziwny strój – taki z innej epoki, zapyta gdzie mieszkają Eskimosi i dlaczego tej pani widać tylko oczy… ale to tym bardziej pokaże, że „matka” jest ponad kontynentami, językami i szerokością geograficzną. „Matka” jest ponad gradem bomb, katastrofą lotniczą i obradami w kolejnym sejmie. „Matka” jest wszędzie.

Dla nas:

na resztę zapraszam na literackakavka.pl

„Mama” Helene Delforge i Quentin Greban, wydawnictwo Media Rodzina

„Co za przygoda!

Ty jesteś na początku, ja przy końcu.

Ty masz w rączce wszystko,

ja chowam się w twojej.

Przekazuję ci pałeczkę.

Co za przygoda.

Co za przygoda!

Cały czas zadaję sobie pytanie czy ta książka jest bardziej dla dzieci czy dla dorosłych? Jak to się stało, że w kilkunastu zdaniach udało...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Płeć to pusta skorupa. Czym jest mężczyzna? Tym, czym nie jest kobieta. A kobieta? Tym, czym nie jest mężczyzna. Postukaj w tę skorupę i okaże się, że jest pusta. Zajrzyj do środka – nic tam nie ma.”

(fragment książki)

Widziałam tą czerwoną, walącą po oczach okładkę z dumną kobietą bez konkretnej twarzy. Czerwoną – przywodzącą na myśl plakaty propagandowe; wenezuelskich chawistów. Krzyczała władzą, siłą. Kolor czerwony z miłością ma wspólne tylko róże w tym kolorze. Wpadłam na szybko do Książnicy, po prezent dla dwulatki, wyszłam z „Siłą”, o której sobie przypomniałam mając wychodzić. Połknęłam ją szybciej niż mi się wydawało, szybciej niż chciałam, choć był moment rozczarowania – krótkotrwały.

Kiedy widzisz na okładce Margaret Atwood, to lektura skacze na ogromny poziom wymagań. Chcesz historii mocnej, powalającej, zmieniającej to i owo pod kopułą. Równocześnie dajesz jej szanse, bo przecież Atwood.

Nie będę opowiadać Wam o książce. Tą historię musicie przeżyć sami. Musicie zamknąć oczy i wyobrazić sobie świat nieprawdopodobny – nie dlatego, że Ziemia okaże się płaska, nie dlatego, że będziemy czytać o świecie, w którym niebo jest czerwone, a ziemia niebieska. Ten świat jest nieprawdopodobny, bo wychodzi ponad nasze pojmowanie porządku świata, co do którego racji jesteśmy przekonani, a nawet jeśli czasem poddajemy go w wątpliwość to szybko nam przechodzi.

Staram się nie traktować świata przedstawionego przez Alderman jako odpowiedzi na #metoo, nie szukam w nim feminizmu, ani jego negacji. Szukam w nim uniwersalnej prawdy, która spektakularnie wychodzi ponad pojmowanie płci, a skupia się na człowieku. Autorka przekazuje kobietom na całym świecie moc, siłę – atrybut męskości. To, co do tej pory kazało nam szufladkować mężczyzn, jako tych brutalnych, rządzących, zdobywających pożywienie, stojących na straży bezpieczeństwu rodziny i domów zostaje im odebrane, a przekazane w ręce kobiet. Tych samych, które od wieków uznawane są za spolegliwe, zbyt emocjonalne do władania, zbyt łagodne do prowadzenia wojen, zbyt słabe, aby walczyć. Świat staje na głowie (?). Oto rodzą się nowe możliwości kontroli, odwetu, sprawiedliwości, celów, koncepcji władzy.

po więcej zapraszam na literackakavka.pl

„Płeć to pusta skorupa. Czym jest mężczyzna? Tym, czym nie jest kobieta. A kobieta? Tym, czym nie jest mężczyzna. Postukaj w tę skorupę i okaże się, że jest pusta. Zajrzyj do środka – nic tam nie ma.”

(fragment książki)

Widziałam tą czerwoną, walącą po oczach okładkę z dumną kobietą bez konkretnej twarzy. Czerwoną – przywodzącą na myśl plakaty propagandowe; wenezuelskich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mam teraz zły okres. Tak, zły. Nie zawsze jest dobrze, u niektórych czasem „źle” bywa częściej niż „dobrze”. Nie wiedziałam z czym przyjdzie mi się zmierzyć, czytając „Naszego chłopaka” Daniela Magariela, bo swoim zwyczajem nie sprawdzałam, nie chciałam wiedzieć. Wydawnictwo Pauza, czyli Anita Musioł ma specyficzny radar. Do mnie i moich emocji (zakładam, że nie tylko). W „Legendzie o samobójstwie” mierzyłam się z ojcem i synem, samobójstwem, które znam z najbliższego otoczenia i wątkiem rodzica dentysty – też posiadam. Miranda July zabrała mnie w świat kobiety, której zachowania doprowadzały mnie na skraj wytrzymałości, choć odnajdywałam tam okruszki mnie samej. „Nasz chłopak” rozprawił się z moim powrotem do przeszłości; kazał mi analizować nie tylko własne doświadczenie splątanego emocjonalnie dziecka, które musiało zbyt szybko dorosnąć, ale rzuciło mi w twarz poziomem katorgi i agresji, których nigdy nie chciałam tak nazywać. Magariel zabiera nas w głęboką, przeszywającą i kaleczącą podróż rodzinną, która udowadnia, że najboleśniej ranią Ci, w których pokładamy nadzieję, wiarę; których chcemy darzyć miłością, choć czasem sami na to nie pozwalają. Wiara nie ma tu nic wspólnego z boskością, chyba że w odniesieniu do drogi krzyżowej.

Jak mówi moja babcia Marysia: żaden człowiek nie dostaje krzyża cięższego niżby mógł unieść. Na pewno?

Wojna. W wojnie zatopieni są bohaterowie książki, w wojnie pływa narrator. W manipulacjach, w kłamstwach i w oparach zielonego tapla się ojciec, co dzieje się z matką?

Wizerunków ojca w kulturze mamy mnóstwo. To, co czytamy w książce jest odpychającą wizją ojca-chłopca, niedojrzałego w życiu, popapranego emocjonalnie, do bólu niestabilnego, łaknącego poklasku, JEDYNEGO słusznego rodzica, samozwańczego stwórcy. I wcale nie przemoc fizyczna robi tu wrażenie, to nie ona włazi za skórę. To jego tortury psychiczne i powolna agonia dzieciństwa bohaterów, zwłaszcza narratora jest tą, przez którą włos jeży się na rękach. Momentami reifikuje synów, a może ciągle. Są ustawionymi pionkami na makiecie wojny, która mimo iż skończona – nie kończy się nigdy. Prosto, wprost, bez literackich zabiegów, bez ukwiecania – oto cała prawda o męskim świecie, który nie ma kobiecego wzorca, poza tym zastraszonym i zmarginalizowanym. Duszno, jest tak ogromnie duszno. Każda strona uderza, każda niesie za sobą kolejny rozkaz wypowiedziany w furii, zmiękczony hajem, rozjuszony chęcią kontroli.

To nie jest książka o zaczynaniu od nowa. To książka o zwodniczej miłości, o braku stabilizacji, o samowychowaniu, o złych decyzjach, przedwczesnym dojrzewaniu, spiskach. Jak długo możesz być dzieckiem, kiedy świat brutalnie wciąga cię do środka. Jak długo możesz udawać, że rodzice cię obronią, kiedy telefon do matki kończy się brakiem odpowiedzi, albo wydukanym „przepraszam”, które nigdy nie załatwia sprawy. Jak wiele można znieść?

po resztę zapraszam na literackakavka.pl

Mam teraz zły okres. Tak, zły. Nie zawsze jest dobrze, u niektórych czasem „źle” bywa częściej niż „dobrze”. Nie wiedziałam z czym przyjdzie mi się zmierzyć, czytając „Naszego chłopaka” Daniela Magariela, bo swoim zwyczajem nie sprawdzałam, nie chciałam wiedzieć. Wydawnictwo Pauza, czyli Anita Musioł ma specyficzny radar. Do mnie i moich emocji (zakładam, że nie tylko). W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przegadałam ze znajomymi długie godziny o karze śmierci. Nie da się nie mówić o karze śmierci. Przytaczamy mnóstwo argumentów „za” i „przeciw”, opowiadamy się za moralnością, negujemy zabawę w boga, równamy podjęcie decyzji o wymierzeniu takiej kary z postępowaniem skazanego. Dywagujemy o aspekcie samosądu, ostracyzmu, utrzymywaniu zwyrodnialców, a na to wszystko opowiadamy historię o koncepcji stworzenia wyspy, na którą tacy delikwenci zostaliby zrzucani – co zrobią tam będąc? Nie wiadomo. (swoją drogą o koncepcji wyspy właśnie, opowiedział mi kiedyś Piotr, mądry facet, który podziałał na pograniczu eksperymentu i kary: zamknięty obszar wyspy, przewiezieni skazańcy, zostawienie ich samych sobie – oni nie ingerują w nasz świat i są odseparowani, my nie ingerujemy w nich, szanujemy ich prawo do życia, ale też obserwujemy czy są w stanie stworzyć np. dobrze działające społeczeństwo czy po prostu mordują się nawzajem – nieco makabryczna obserwacja, ale nie pozbawiona pewnej humanitarnej szansy). Samo hasło „kara śmierci” wywołuje burzę. A tutaj? Tutaj macie książkę, która opowie o czymś więcej i nie skończy na tytułowych „Laleczkach skazańców”. Tą opowieść serwuje wam Linda Polman i Wydawnictwo Czarne, które podbija czytelników Serią amerykańską.

„W celach śmierci w Teksasie, gdzie rozgrywa się większość zawartych w tej książce opowieści, siedzi dwustu osiemdziesięciu skazanych. W 2014 roku doszło dziesięć nowy osób. Wykonano jedenaście wyroków. W pierwszej połowie 2015 roku uśmiercono już ośmioro skazańców – jednego na dwa – trzy tygodnie. Stres, w jakim żyją skazańcy, jest ekstremalny. Krewni ofiar odczuwają go nawet bardziej.”

Zaczynacie czuć ciężar tych prawie 300 osób żyjących w odrębnym, więziennym świecie?

Hybristofilia – parafilia (przyp. zaburzenie preferencji seksualnych), w której jedynym lub preferowanym obiektem pożądania seksualnego mogą być osoby, które popełniły przestępstwo. Często nakierowana na osoby, które w społecznym odczuciu popełniły szczególnie brutalne zbrodnie, np. morderstwo czy gwałt (Wikipedia)

Tytułowe laleczki to dla mnie pretekst do opowiedzenia o szeregu problemów. Mam pewien niepokój, że zbyt wielu. Autorka porusza tutaj nie tylko sam aspekt moralny wymierzania kary śmierci, ale zahacza o wątek procedur więziennych (swoją drogą, zrobił na mnie największe wrażenie, bo poddał w wątpliwość człowieczeństwo ludzi pracujących w celach śmierci), dewiacji seksualnych (taka jest próba wytłumaczenia zachowań kobiet z całego świata wiążących się ze skazańcami), cichych morderców (ktoś przygotowuje zastrzyki, ktoś je dostarcza, ktoś je podaje, ktoś po „tym wszystkim” sprząta…); systemie politycznym i prawnym, pojęciu sprawiedliwości, akceptacji lub jej braku dla skazańców lub kary, systemie więziennictwa, rodzinach ofiar, fundacjach na ich rzecz, nastrojom społecznym wizji europejskiej i amerykańskiej. Dostałam zawrotu głowy. Pisani o śmierci krzyczy tak mocno, że nie wiem czy można o niej napisać dobrze.

po więcej zapraszam na literackakavka.pl

Przegadałam ze znajomymi długie godziny o karze śmierci. Nie da się nie mówić o karze śmierci. Przytaczamy mnóstwo argumentów „za” i „przeciw”, opowiadamy się za moralnością, negujemy zabawę w boga, równamy podjęcie decyzji o wymierzeniu takiej kary z postępowaniem skazanego. Dywagujemy o aspekcie samosądu, ostracyzmu, utrzymywaniu zwyrodnialców, a na to wszystko opowiadamy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czekałam na „Mainstream” Miroslava Pecha w napięciu. Sama wiadomość od Wydawnictwa Stara Szkoła mnie zaintrygowała: pełna ostrzeżeń, mówiąca o czymś przerażającym, co może mnie odrzucić, zniesmaczyć. Powyżej 18 roku życia. Dla ludzi o mocnych nerwach, dla tych najbardziej ekstremalnych czytelników. Powtórna wiadomość w dniu wysyłki książki przypomniała ostrzeżenia. Pogrzebałam na forach, sprawdziłam co zostało już powiedziane. Niepochlebnie, w większości niepochlebnie. Wyczekałam. Przeczytałam w około dwie godziny.

Fakt 1: Nie lubię horrorów – w kinie, w książce, w życiu. Tobiasz C. (serdecznie pozdrawiam, jeśli kiedyś tu trafisz:) może potwierdzić, jak oglądam horrory – w akademiku horror „Głosy” w drugiej minucie kazał mi nakryć się kołdrą i… tak dokończyć „oglądanie”. Kiedy urwałam się z zajęć i pojechałam z kumplem na „Egzorcyzmy Emily Rose” po wyjściu, o godzinie 14, wszędzie widziałam zniekształcone twarze, łypiące na mnie złowieszczo. A nieoczywiste horrory jak”Sierociniec” mimo, że mnie uwodzą odchorowuję tygodniami. Nie sięgam. A książki przez całkiem sporą wyobraźnię działają na mnie jeszcze gorzej, bo atakują obrazami nawet po dłuższym czasie po lekturze. Nie sięgam zatem. A „Mainstream” był tak właśnie uszeregowany: horror.

Fakt 2: „Uczniowie Cobaina” Miroslava Pecha wywarli na mnie dobre wrażenie, nieco rozbawili, nawet przywołali wspomnienia.

Fakt 3: Z bliżej niesprecyzowanych powodów Czesi kojarzą mi się nad wyraz dobrze, ale też przywodzą mi namyśl szaleństwo. (nie pytajcie, nie wiem skąd ten pomysł – myślę tak odkąd pamiętam, intuicja?)

Fakt 4: Ta książka jest warta przeczytania.

Przedzieranie się przez ponad sto stron w oczekiwaniu na coś, co na pewno się wydarzy, chociaż jeszcze nie wiesz co jest wyzwaniem i sprawia, że się pocisz. Oto mamy Macieja – zwykłego faceta, który podobno ogromnie się jąkał, a finalnie był małomówny. No, powiedzmy oszczędny w słowach. Mamy jego żonę – Klarę, najpewniej fajną brunetkę (choć nikt tu nie ma twarzy), która zdaje się cieszyć ciepłem domowego ogniska. Mamy Sarę – ich dwumiesięczną pociechę, która wprowadziła niemały zamęt do ich świata. Płacz w nocy, pieluchy, karmienie, wymioty i problemy z odbijaniem po zjedzeniu. Kto jest rodzicem ten wie. Do tego wkradły się niespełnione ambicje Macieja o stworzeniu wielkiego dzieła (pisarz) i zdegradowanie ich do bycia dziennikarzem w lokalnej gazecie. Pojawiają się też, od strony Macieja: ojciec – doceniony pisarz, matka – przebywająca w sanatorium. Dawny kolega Szczepan (dla mnie najbardziej intrygująca postać w książce) – szelma, co zabrała Macieja do domu uciech w szpony dziwki o dźwięcznym imieniu Gina (cóż mogę napisać… zawsze lubiłam swoje imię) i sprawia, że Maciej niepokojąco łączy równie niepokojące fakty. Strona Klary: ojciec, który jest posiadaczem daczy, w której rozegra się piekiełko i finalnie zakończy całą historię samą obecnością. Do tego Carlos i mężczyzna z pięknymi, zielonymi oczami i wymownym tatuażem.

po więcej zapraszam na literackakavka.pl :)

Czekałam na „Mainstream” Miroslava Pecha w napięciu. Sama wiadomość od Wydawnictwa Stara Szkoła mnie zaintrygowała: pełna ostrzeżeń, mówiąca o czymś przerażającym, co może mnie odrzucić, zniesmaczyć. Powyżej 18 roku życia. Dla ludzi o mocnych nerwach, dla tych najbardziej ekstremalnych czytelników. Powtórna wiadomość w dniu wysyłki książki przypomniała ostrzeżenia....

więcej Pokaż mimo to