rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Przeznaczenie prędzej czy później Cię znajdzie, niezależnie od tego, czy tego chcesz, czy nie. Jeśli masz się znaleźć w danym miejscu, na pewno wkrótce się tam znajdziesz i będziesz musiał zmierzyć się ze wszystkimi jego ,,atrakcjami”. Są takie lokalizacje, w których nie jest bezpiecznie, więc warto zachować wzmożoną czujność, zwłaszcza, gdy się ma ukryte motywy, cele do zrealizowania, sekrety, które lepiej zachować dla siebie, a w dodatku od pierwszego dnia pobytu balansuje się na cienkiej granicy pomiędzy nienawidzeniem, a pożądaniem nieodpowiedniej osoby…
Harper L. Woods to zagraniczna pisarka, która debiutuje w Polsce powieścią pt. ,,Sabat” (org. “The Coven”), czyli pierwszym tomem dylogii Sabat Kości. Jest to mroczne, gotyckie romantasy, w którym nie brakuje elementów paranormalnych, czarownic, wampirów i innych stworzeń nadnaturalnych, i w którym spotkać można takie motywy, jak dark academia, magia, mroczne tajemnice, intrygi, enemies to lovers, zemsta oraz różnica wieku.
Główną bohaterką oraz jednym z narratorów omawianej książki, jest Willow Madizza, zielona wiedźma, ostatnia z rodziny założycielskiej, która bez swojej magii czułaby się jak pusta skorupa. Jest silna, zacięta i zdeterminowana, aby chronić swojego młodszego brata. Jest waleczna, uparta, wybuchowa, impulsywna, nieprzewidywalna i rzekomo nieświadoma tego, kim naprawdę jest. Willow to utalentowana kłamczucha. Została wychowana tak, aby stać się bronią. Dziewczyna ma tajną misję do wykonaniam, a poczucie obowiązku zaprowadziło ją wprost do Crystal Hollow i na Uniwersytet Hollow’s Grove, gdzie trafiła jako jedna z trzynaściorga wybrańców. A dostarczył ją tam osobiście nie kto inny, jak niezwykle atrakcyjny dziekan…
Alaric Greyson Thorne representuje gatunek, który nie musi się nikomu podporządkowywać, ale jest zależny od magii czarownic. Jest dyrektorem prestiżowego uniwersytetu, a także władczym, silnym, złośliwym, zaborczym, zaskakującym oraz tajemniczym nadnaturalnym mężczyzną. Mężczyzną, który może być dla Willow kluczem do zemsty albo jej zgubą…
Ani przez chwilę nie wahałam się w kwestii tego, czy powinnam sięgnąć po ,,Sabat”. Kusiła mnie ta książka już od dawna i jak tylko wpadła wreszcie w moje ręce - w dodatku w tak pięknym wydaniu - musiałam jak najszybciej się za nią zabrać. Miałam tylko nadzieję, że dostanę to, czego oczekiwałam, czyli wciągającą, mroczną, nieco mrożącą krew w żyłach, nastrojową i fantastyczną lekturę. Spoiler: dostałam to z nawiązką, choć paradoksalnie od strony technicznej powieść nie jest wzorem perfekcji, gdyż momentami dało się tu wyłapać kilka niedociągnięć. Ale mniejsza o nie - najważniejsze jest to, że przepadałam w okamgnieniu. Wsiąkłam z łatwością i już nie chciałam opuszczać świata, do którego zaprosiła mnie Harper L. Woods, dopóki nie dotrę do ostatniej strony.
Już od prologu czułam, że to jest to. Że to powieść dla mnie. Byłam urzeczona jej atmosferą, tym gotyckim klimatem. Z każdym przeczytanym rozdziałem, coraz bardziej kręciła mnie historia opowiadana na łamach tej pozycji, te wszystkie tajemnice, obecny w treści suspens, wątki związane ze Zgromadzeniem, wszystko to, czego doświadczała Willow podczas pobytu w Hollow’s Grove, sprawa z zemstą oraz oczywiście ta wisienka na torcie w postaci relacji łączącej głównych bohaterów. Willow i Gray igrali z ogniem na każdym kroku, i wyszło z tego iskrzące, pełne napięcia i s*ksualnej energii enemies to lovers. To ciągłe przyciągnie i odpychanie, słowne utarczki, na które sobie pozwalali, nienawiść mieszająca się z pożądaniem tak silnym, że aż się prosiło o danie temu ujścia - to było dokładnie to, czego sobie życzyłam! A kiedy już bohaterowie ulegli, wpadli w sidła namiętności, zrobiło się hot przez duże ,,H”.
Plusem omawianej właśnie książki, oprócz pomysłu na fabułę, całej tej stworzonej przez Harper L. Woods otoczki, zbudowanego klimatu, są dla mnie również bohaterowie. Zarówno Gray jak i Willow to interesujące osobowości, które mają więcej niż jedną twarz, swoje własne tajemnice i ukryte cele. O każdym z nich wiele można powiedzieć. Każde z nich zachwyca siłą, ale też momentami budzi w czytelniku mieszane uczucia, gdyż nie zawsze postępuje w sposób, który nam odpowiada. Co do głównej bohaterki, jestem oczarowana jej zdolnościami magicznymi, jej mocą i więzią z naturą. Z tym aspektem budowania postaci, autorka poradziła sobie znakomicie, podobnie jak ze stworzeniem bohatera płci męskiej, który moim zdaniem świetnie wpisuje się w klimat miejsca takiego jak Hollow’s Grove. Gray był według mnie świetnie z nim sprzężony. Jeśli zaś chodzi o bohaterów drugoplanowych, to i wśród nich znalazły się interesujące osobowości.
W ,,Sabacie” podoba mi się też ten zastosowany pod koniec książki zwrot akcji. To, jak potoczyły się sprawy, spowodowało, że już sama nie wiem, jak może się rozwinąć dalsza część historii. Trudno mi przewidzieć, w jakim kierunku podąży akcja. Mam mętlik w głowie i w sercu za sprawą Graya, ale równocześnie jestem teraz tym bardziej ciekawa ,,The Cursed” i chętna, aby jak najszybciej sięgnąć po tę powieść.
Pierwsza część dylogii Sabat Kości, to dla mnie strzał w dziesiątkę, z fajnie przedstawionym magicznym systemem, wartką akcją, ciekawymi historiami dopisanymi do motywacji bohaterów, namcalną - intensywną - chemią i ponurą aurą. Jestem bardzo zadowolona z tego, co dostałam tutaj od Harper L. Woods. Pisarka rozbudziła we mnie i nieco odkurzyła zakurzoną w ostatnim czasie i schowaną na dnie duszy obsesję na punkcie mrocznych, gotyckich i pranormalnych historii. ,,Sabat” ukradł mnie i przetrzymywał w swoich kościstych rękach przez kilka godzin, a po wszystkim wypuścił z plątaniną myśli w głowie i palącym pragnieniem sięgnięcia po kontynuację. Byle do premiery!

Przeznaczenie prędzej czy później Cię znajdzie, niezależnie od tego, czy tego chcesz, czy nie. Jeśli masz się znaleźć w danym miejscu, na pewno wkrótce się tam znajdziesz i będziesz musiał zmierzyć się ze wszystkimi jego ,,atrakcjami”. Są takie lokalizacje, w których nie jest bezpiecznie, więc warto zachować wzmożoną czujność, zwłaszcza, gdy się ma ukryte motywy, cele do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O niektórych chwilach uniesień trudno jest zapomnieć. Niektóre romanse niełatwo wyrzucić z głowy, nawet jeśli trwały zaledwie moment, po którym przyszedł czas na powrót do normalności. I choć wydawać by się mogło, że to już zamknięty rozdział, który nigdy się nie powtórzy, bo każde wróciło do swoich domów i spraw, los może wyświadczyć im przysługę, stawiając ponownie na ich drodze tę drugą osobę. Ale od tamtej pory już tylko od nich samych zależy, jak się zachowają w sytuacji, gdy znów znajdą się w swoim zasięgu, czy podążą za tym, co ich kiedyś połączyło, a czemu z sobie tylko znanych powodów próbują się oprzeć…
Jeśli polubiliście ,,Lovelight Farms. Stella & Luka” i z niecierpliwością czekaliście na wydanie kolejnego tomu serii autorstwa B. K. Borison, to niniejszym informuję, że jest on już dostępny w wersji polskiej. ,,Lovelight Farms. Evelyn & Beckett” to romans z motywem małego miasteczka, grumpy x sunshine, forced proximity, przeciwieństw oraz ponownego spotkania dwojga ludzi, których kiedyś połączyła krótka i namiętna przygoda.
Głównymi bohaterami oraz narratorami omawianej książki są Evelyn St. James i Beckett Porter. Ona jest znaną influencerką z milionami fanów i wieloma propozycjami reklamowymi. On jest małomiasteczkowym farmerem, który świetnie zna się na roślinach i kocha zwierzęta. Ona nie jest jakąś zepsutą, roszczeniową księżniczką, która kręci nosem na wszystko i wszystkich, choć odniosła spory sukces, który jednak chyba niekoniecznie daje jej szczęście. On jest pracowity, pomocny, prostolinijny, opiekuńczy, nie należy do grona tych, którzy długo chowają urazę, ma w sobie coś z podrywacza i według niektórych, ma kompleks bohatera. Evelyn to dziewczyna, która zdawać by się mogło, pasuje wszędzie, gdzie się pojawi. Beckett to z kolei nieco zrzędliwy mężczyzna, któremu wydaje się, że pasuje tylko do Inglewild. Wiele ich różni, w tym styl życia, które wiodą na co dzień, ale pewnego dnia coś ich połączyło. Zaiskrzyło i ulegli pożądaniu, ale po spędzonym wspólnie weekendzie, wrócili do swojej normalności. Po kilku miesiącach ponownie się jednak spotkali, gdy influencerka trafiła na farmę, na której pracuje jej s*ksowna przygoda, mając ją oceniać w ramach pewnego konkursu. I choć po chwili kobieta znowu wymknęła się przystojnemu farmerowi, jakiś czas później po raz kolejny wróciła do miasteczka, mając dosyć presji, spełniania oczekiwań i skupiania się na wszystkim, tylko nie na tym, co najbardziej kocha. Swoje małe wakacje postanowiła spędzić właśnie w Inglewild, w miejscu, które równie dobrze mogło stać się jej nowym domem, jeśli tylko oboje z Beckettem przestaną wokół siebie krążyć i dadzą sobie prawdziwą szansę…
,,Lovelight Farms. Evelyn & Beckett” to powieść, której wprost nie mogłam się oprzeć. Od dawna czułam do niej prawdziwe przyciągnie. Kusiła mnie nie tylko przeuroczą okładką i motywami, ale również samym zarysem fabuły. Poza tym do Becketta mam taką tyci-tyci słabość, odkąd poznałam go, gdy występował jako postać drugoplanowa w historii Stelli i Luki. Teraz już mam tę książkę za sobą i powiem Wam, że choć podobnie jak pierwszy tom serii, nie wprawiła mnie w czysty zachwyt, ani wręcz w euforię, to jednak jest to pozycja, którą czytałam z przyjemnością, uśmiechem na twarzy, światłem w sercu i optymizmem w kwestii tego, że będzie dobrze, mimo iż przyznaję, że czasami miałam ochotę kopnąć głównych bohaterów w zadek, aby przestali się czaić, krążyć wokół siebie i zrobili coś w końcu w kierunku swojego własnego happy endu.
W ,,Lovelight Farms. Evelyn & Beckett” podoba mi się to, że żeńska postać wiodąca nie została przedstawiona w sposób stereotypowy, jako taka typowa gwiazdka, jakich pełno w social mediach, która myśli, że jak ma całe mnóstwo obserwatorów w internecie, to jest boginią, której wszyscy powinni się kłaniać w pas. Jak na taką sławę, to jest to całkiem normalna, sympatyczna dziewczyna, której pieniądze i popularność nie zepsuły i nie zmieniły w fałszywą żmiję. Dodatkowym plusem jest dla mnie to, że B. K. Borison na jej przykładzie zwróciła uwagę na to, jak męcząca może być praca w social mediach, zwłaszcza, jak człowiek zaczyna się oddalać od swoich korzeni, zatracony w wirze kolejnych podpisanych kontraktów.
Za największą zaletę omawianej pozycji, uważam mojego ulubieńca, Becketta. Miło jest od czasu do czasu dla odmiany zadurzyć się w facecie, który nie jest toksyczny, zepsuty, niegrzeczny przez duże ,,n”, nie ma skłonności do krzywdzenia innych ludzi i stanowi dobry materiał na kolejnego książkowego męża. Czy wspomniałam już, że przy okazji jest kocim tatą? No przecież to taka urocza rola! Poza tym, jak ktoś ma serce otwarte dla zwierząt, to znaczy, że jest dobrym człowiekiem.
Kolejnym plusem omawianej właśnie książki, jest panująca w niej miła, całkiem komfortowa atmosfera. Czuć tutaj wiosnę w powietrzu i wszystko to, co ta pora roku zwiastuje, w tym świeży start, nowe początki, budzenie się do życia, rozkwit… Z małomiasteczkowością również jest tu wszystko w porządku - pod tym względem książka jest taka, jak mogłabym oczekiwać.
,,Lovelight Farms. Evelyn & Beckett” to spokojna, nieskomplikowana, słodka i urocza historia bez zbędnych udziwnień. Opowieść o losach tytułowych bohaterów, okazała się ciepła i wiosenna. Fabuła jest w porządku, choć nie czarujmy się - nie jest wielce rozbudowana, a przebieg akcji jest przewidywalny i ciutkę sztampowy, ale romantyczna strona mojej duszy koniec końców jest zadowolona. Są tu rozłąki, powroty, nieco przekomarzania, odrobina humoru, przyjaźń oraz miłość. Miałam okazję miło spędzić czas w towarzystwie postaci wiodących i drugoplanowych. Błyskawicznie rozprawiłam się z lekturą i odłożyłam książkę na półkę z lekką duszą i niewielkim uśmiechem na ustach.
Drugi tom serii Lovelight Farms bardzo ładnie wygląda, fajnie się go czyta, ma sympatyczną reprezentację postaci - czego tu chcieć więcej? Podobnie jak historia Stelli i Luki, nie jest to mój ideał książki, ale wrażenia po lekturze mam na ogół pozytywne i już wiem, że w przyszłości chętnie sięgnę po kolejną powieść z serii, bo choć to takie dzieła, które nie zapadają głęboko w pamięć, nic nie zmieniają w życiu czytelnika, nie prowokują do długich rozmyślań i snucia refleksji, to są dobrymi czasoumilaczami.

O niektórych chwilach uniesień trudno jest zapomnieć. Niektóre romanse niełatwo wyrzucić z głowy, nawet jeśli trwały zaledwie moment, po którym przyszedł czas na powrót do normalności. I choć wydawać by się mogło, że to już zamknięty rozdział, który nigdy się nie powtórzy, bo każde wróciło do swoich domów i spraw, los może wyświadczyć im przysługę, stawiając ponownie na ich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ludzie, bez względu na to, jaką funkcję pełnią, jaki zawód czy posługę wykonują, są tylko ludźmi, istotami łatwo ulegającymi różnym pokusom i z wpisaną w DNA skłonnością do grzeszenia świadomie lub bezwiednie. Czasami kontrolę nad nami przejmują emocje, nasze mroczne pragnienia i czysto fizyczne żądze. Żądze, które prowokują do łamania zasad i działania wbrew temu, co do tej pory wyznawaliśmy. Potrafią nakłonić do czynów, które niekiedy wiążą się z sięgnięciem po coś, po co sięgnąć się nie powinno. Zakazany owoc smakuje jednak zbyt dobrze, aby oprzeć się zerwaniu go i skosztowaniu, zanurzeniu się w jego słodyczy, bez myślenia o tym, ile to może kosztować…
Sierra Simone to zagraniczna pisarka, która dała się poznać polskim czytelnikom za sprawą dwóch wydanych kilka lat temu powieści e*otycznych, jednej o gliniarzu, a drugiej o gwiazdorze filmów dla dorosłych, napisanych w duecie z Laurelin Paige, jednej świątecznej komedii dla niegrzecznych elfów oraz swojej solowej trylogii New Camelot z gorącym i zakazanym trójkątem w roli głównej. Dziś pisarka z przytupem wraca na nasz rodzimy rynek książki. Przybywa, by wywołać zamieszanie i w atmosferze potencjalnego skandalu rozgościć się na dłużej w polskich księgarniach, wraz ze swoją powieścią pt. ,,Priest”. Jest to pierwszy tom serii Zakazany owoc. To mroczne i e*otyczne taboo romance z motywem małego miasteczka, łamania zasad, religii, wierności wystawionej na próbę oraz zakazanej miłości.
Głównym bohaterem i jednym z narratorów omawianej właśnie książki, jest Tyler Anselm Bell. Mężczyzna ma dwadzieścia dziewięć lat i w pewnym momencie postanowił poszukać ukojenia w wierze. Zdecydował się zawierzyć swoje życie Bogu. Został księdzem. Złożył śluby. Stał się pasterzem, powiernikiem i człowiekiem przyjaznym ludziom, z sercem na nich otwartym. Dobrowolnie zgodził się na życie po bożemu, w zgodzie z nauką Kościoła. Był dobry w przestrzeganiu zasad. Sądził, że samodyscyplina i modlitwa pomogą mu żyć wolnym od grzechu, wyzbyć się słabości i ciągot do ulegania pragnieniom ciała. Udawało mu się to do czasu, aż na jego drodze stanęła najbardziej grzeszna z pokus, kobieta, która przypomniała mu, że jest mężczyzną zdolnym do odczuwania pożądania…
Poppy Danforth to młoda, atrakcyjna, inteligentna, wywodząca się z uprzywilejowanej rodziny, ale żyjąca po swojemu kobieta, która uważa, że jest skazana na samotność i odrazę. Ma całkiem przyziemne marzenia, ale nie wiadomo, czy kiedyś uda jej się je spełnić, bo sądzi, że jest zbyt skażona swoją przeszłością i pragnieniami, które w sobie nosi. Lubi to, jak mężczyźni na nią reagują. Lubi być pożądana i czuć s*ksualną energię unoszącą się w powietrzu. Jest sprośna, śmiała i nie kryje się ze swoimi pragnieniami. Poppy to mimo wszystko taka trochę zagubiona owieczka, która pewnego dnia przekroczyła próg kościoła, szukając ulgi dla obciążonej grzechami duszy, a tymczasem mogła popełnić największy z nich wszystkich. A na pewno wystawiła tytułowego księdza na najtrudniejszą z prób, już w momencie, gdy zjawiła się w konfesjonale, aby bez ogródek wyznać mu swoje grzechy…
Przeczytałam powieść pt. ,,Priest” już po raz drugi, tym razem w polskim przekładzie i poważnie obawiam się tego, że jeśli któregoś dnia zawitam do Domu Bożego, tuż po przekroczeniu jego progu trafi we mnie piorun i usmaży na miejscu. Ale co mi tam - było warto, nawet jeśli ta książka stała się moim grzechem, za który mogę nie otrzymać rozgrzeszenia. ,,Priest” to mocny, mroczny i zakazany romans, przez który można popaść w konflikt sam ze sobą, bo pewne jest to, że zmusza on do rozważań na temat tego, co naprawdę jest grzechem, co jest złe, godne potępienia i stanowi zdradę swojej wiary. Nie jest to pozycja odpowiednia dla każdego czytelnika. Z całą pewnością nie jest to dzieło, po które powinni sięgnąć ludzie o konserwatywnych poglądach i czujący obrzydzenie na samą myśl o tym, że można osadzić księdza w roli głównej w odważnej, e*otycznej historii. Ano można, bo jeśli myślicie, że świat jest czarno-biały, dobro i zło to takie łatwe do zdefiniowania pojęcia, a ludzie obierający dla siebie taką ścieżkę życia, nie gubią się po drodze, nie ulegają pokusom i nie przeżywają kryzysów w naszej nieliterackiej rzeczywiści, to jesteście w błędzie. W pierwszym tomie serii Zakazany owoc również nic nie jest czarno-białe, z czynami głównych bohaterów, dokonywanymi przez nich wyborami i uczuciami włącznie. Sierra Simone pokazuje tutaj, że nie ma reguły na to, kto może ulec pokusie, która może zrujnować - lub naprawić - całe jego dotychczasowe życie. Czasami na naszej drodze staje ktoś, dla kogo wiele jesteśmy w stanie zrobić, ze złamaniem swoich świętych zasad, dopuszczeniem się świętokradztwa i zakwestionowaniem tego, czy postąpiło się słusznie, wybierając dla siebie taki, a nie inny los włącznie. Ktoś, kto popycha nas do stoczenia walki z samym sobą, z własnymi pragnieniami i odpowiedzenia sobie na pytanie, kim naprawdę się jest. Ktoś, kto razem z nami chce wyruszyć drogą w kierunku uleczenia i miłości, której w głębi serca potrzebuje każdy z nas.
Relacja, która została ukazana na łamach pierwszego tomu serii Zakazany owoc, wydaje się równocześnie właściwa i niewłaściwa. Jednocześnie się ją potępia i jej w skrytości ducha kibicuje, zwłaszcza, gdy głowę nawiedzi myśl, że to właśnie w swoich ramionach główni bohaterowie mogliby znaleźć prawdziwe ukojenie i swoje miejsce na ziemi, wolne od zła, grzechów i cierpienia. Docenia się jej piękno, ale widzi też skazy.
Plusem jest dla mnie to, jak Sierra Simone przedstawiła całą problematykę powieści, wkomponowała w treść wątek związany z religią, która jest dość znaczącym elementem tej historii, jak ukazała uczucia bohaterów i jakie emocje przy okazji we mnie obudziła. Przeżywałam wraz z Tylerem tę jego mękę. Płonęłam też, kiedy pomiędzy nim, a Poppy dochodziło do pełnych pasji zbliżeń. A to tylko ułamek tego, czego doświadczyłam podczas lektury…
Pod tą niewinną, bardzo estetycznie wykonaną okładką, kryje się powieść, która dla wielu czytelników będzie czymś za grubym do udźwignięcia. Dla wielu to z pewnością będzie za dużo. Historia Tylera i Poppy, dwóch postaci, które wydają się bardzo autentyczne i takie ludzkie ze swoimi słabościami, obawami, dylematami i uległością wobec pokus, angażuje, nie pozwala oceniać tej dwójki jednoznacznie - nawiasem mówiąc, podoba mi się to, że każde z bohaterów ma swoją historię w tle, przeszłość, która w jakiś sposób wpłynęła na to, kim są teraz, w jakim miejscu się znaleźli - wyrywa ze strefy komfortu, może bulwersować, budzić kontrowersje i obrażać uczucia religijne. Jest prowokująca, gorąca jak samo piekło i grzeszna. I ch*lernie mi się podoba! Jest brudna, ale przynajmniej jakaś. I na pewno nie jest tak łatwa i płytka, jaka może się wydawać na pierwszy rzut oka. Jestem bardzo zadowolona z lektury i doprawdy mało mnie obchodzi to, co ktoś sobie o mnie pomyśli po tym wyznaniu, ale z takim księdzem, jak Tyler, z wielką rozkoszą sama bym zgrzeszyła.

Ludzie, bez względu na to, jaką funkcję pełnią, jaki zawód czy posługę wykonują, są tylko ludźmi, istotami łatwo ulegającymi różnym pokusom i z wpisaną w DNA skłonnością do grzeszenia świadomie lub bezwiednie. Czasami kontrolę nad nami przejmują emocje, nasze mroczne pragnienia i czysto fizyczne żądze. Żądze, które prowokują do łamania zasad i działania wbrew temu, co do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czasami nawet jeśli dwoje ludzi jest świadomych tego, co ich łączy, nie zawsze mogą tak po prostu podążyć za uczuciem, poddać się temu, co się dzieje, gdy znajdują się w swoim pobliżu, bez żadnych przeszkód. Życie nie zawsze jest tak proste. Niektórzy ludzie muszą po drodze pokonać wiele przeciwności, zmierzyć się z własnymi demonami, nabrać odwagi do sięgnięcia po swoje i przeciwstawienia się temu, czego ktoś od nich oczekuje, zanim pojawi się nadzieja na pomyślne ułożenie spraw. Nikt jednak nie powiedział, że to, co wartościowe, przychodzi łatwo…
Ariana Godoy to zagraniczna pisarka, która zyskała dużą sławę w momencie, gdy jej powieść zatytułowana ,,Przez moje okno” została zekranizowana, historia Raquel i Aresa trafiła na rynek międzynarodowy, za sprawą pojawienia się filmu na jednej z popularnych platform streamingowych. Wspomniana książka była też pierwszą przetłumaczoną na język polski w dorobku tej autorki. Dziś natomiast postanowiłam wziąć na tapet kolejną wydaną w polskim przekładzie. ,,Przez Ciebie” (org. ”Through You”) to drugi tom serii Bracia Hidalgo. Jest to romans New Adult, w którym mamy motyw m. in. trawiącego od kilku lat uczucia, które napotyka na swojej drodze wiele przeciwności, frenemies to lovers, drugiej szansy oraz syna szefa.
Główną bohaterką i jednym z narratorów omawianej właśnie powieści, jest Claudia, młoda gosposia w domu państwa Hidalgo, która lata temu trafiła tam wraz ze swoją mamą. To dziewczyna, która nie ma nic przeciwko niezobowiązującym przygodom, bo związki paradoksalnie kojarzą się jej z brakiem spokoju i stabilności. Claudia ma swoje własne demony i uczucia, które ulokowała w mężczyźnie, który być może nigdy nie będzie jej…
Artemis Hidalgo to młody, przystojny i bogaty dyrektor zarządzający w rodzinnym imperium. Jest inteligentny, zimny i surowy, zwłaszcza wobec tych, którzy w jego mniemaniu czymś sobie na to zasłużyli. Artemis ukończył studia i po latach wrócił do domu, a teraz rodzinna firma jest jego priorytetem. Ale czy dla niej gotów jest poświęcić nawet własne szczęście?
Choć ,,Przez moje okno” mnie rozczarowało, postanowiłam dać drugą szansę twórczości Ariany Godoy, pełna nadziei i optymizmu, że tym razem nie spotkam się z zawodem. I powiem Wam, że nie mogę mówić o rozczarowaniu, gdyż biorąc pod uwagę moje odczucia w trakcie czytania historii Claudii i Artemisa, mogę napisać, że jest to całkiem niezła książka. Nie jest oczywiście bez wad, zarówno w konstrukcji fabuły, przebiegu akcji i zastosowanych rozwiązaniach, jest przewidywana, a występujące w niej wątki i motywy są oklepane, ale czyta się. Czyta się szybko i w miarę dobrze. Dostarcza czytelnikowi różnych emocji - raz pozytywnych, a raz negatywnych, kiedy złości się na bohaterów głównych i drugoplanowych za to, co robią - oraz rozrywki, a przede wszystkim romansu, który nie przebiega gładko, bezproblemowo i na każdym etapie szczęśliwie. I obiektywnie patrząc, nie jest zbyt zdrowy...
Podoba mi się to, że w relacji postaci wiodących ,,Przez Ciebie” nie czuć obojętności. Atmosfera pomiędzy Claudią i Artemisem jest naładowana elektrycznością. Czasami zachowują się tak, jakby byli wrogami, innym razem przyjaciółmi, a jeszcze kiedy indziej napalonymi kochankami, którzy nie umieją utrzymać rąk z dala od siebie nawzajem. Jest pomiędzy nimi wyraźne napięcie, zarówno s*ksualne jak i to wywoływane faktem, iż zadają sobie nawzajem ból swoimi wyborami. Widać przeskakującą pomiędzy nimi iskrę. Iskrę, którą życie jednak próbuje zgasić…
W ,,Przez Ciebie” widzę pewną poprawę w sposobie pisania Ariany Godoy. Podoba mi się też to, że tutaj miałam okazję dowiedzieć się ciut więcej na temat rodziny Hidalgo i lepiej poznać te moim zdaniem najciekawsze postacie serii. Choć nie powiem, że kocham Claudię i Artemisa całym sercem, podoba mi się to, jakie cechy nadała im autorka. Plusem jest również to, że poruszony został tutaj wątek niełatwej przeszłości głównej bohaterki.
W ,,Przez Ciebie” są gorące momenty, uprzedzenia, obowiązki, które są przeszkodą na drodze miłości, demony, które dręczą duszę, a także zwrócona została uwaga na to, jak wygląda życie młodych ludzi wychowanych przez rodziców, którzy nie są idealnymi, kochającymi rodzicielami, stawiającymi dobro, komfort i uczucia własnych dzieci ponad wszystko inne. Zdarzały się też nudniejsze momenty w toku akcji, ale tych, które mi się podobały było jednak nieco więcej, co przechyliło szalę na korzyść tej pozycji.
Uważam, że ,,Przez Ciebie” jest lepsze niż pierwszy tom serii Bracia Hidalgo. Więcej tu emocji, co mi się podoba. Lepiej czytało mi się tę powieść. Nie było aż tak dezorientujących i nagłych przeskoków zaburzających logiczny ciąg zdarzeń. Mniej mnie tu rzeczy drażniło i bardziej wciągnęła mnie ta historia niż poprzednia książka z serii. Co prawda powieść tę nazwałabym raczej przeciętną lekturą niż wspaniałą perełką, ale nie żałuję, że ją przeczytałam, bo moje wrażenia po są pozytywne. Nie porwała mnie ta historia, ale jeśli mam być szczera, to nie raziła też, no chyba że wziąć pod uwagę niektóre działania głównych bohaterów. Ale młodzi ludzie, niezupełnie jeszcze tak dojrzali, za jakich chcieliby uchodzić, z chaosem w głowie i sercu, nie zawsze postępują tak, jak się tego od nich oczekuje i w sposób wyłącznie właściwy… W świetle nowych okoliczności, chętnie sięgnę również po trzeci tom serii Bracia Hidalgo autorstwa Ariany Godoy, jeśli pojawi się w Polsce.

Czasami nawet jeśli dwoje ludzi jest świadomych tego, co ich łączy, nie zawsze mogą tak po prostu podążyć za uczuciem, poddać się temu, co się dzieje, gdy znajdują się w swoim pobliżu, bez żadnych przeszkód. Życie nie zawsze jest tak proste. Niektórzy ludzie muszą po drodze pokonać wiele przeciwności, zmierzyć się z własnymi demonami, nabrać odwagi do sięgnięcia po swoje i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Anioł stróż to niekoniecznie ten niewidzialny byt, który działa zza kulis, aby żyło nam się lepiej. Aniołem stróżem może być osoba - bądź osoby - która pojawia się w naszym życiu w odpowiedniej chwili, aby pomóc nam wyjść z piekła, i która walczy o przerwanie naszego dramatu, nawet jeśli nam samym brakuje sił, aby zawalczyć o siebie. Aniołem stróżem jest ten ktoś, kto może zmienić nasze życie na lepsze i nadać mu kolorów tam, gdzie do tej pory była tylko depresyjna czerń...
Jeśli tęskniliście za twórczością Chloe Walsh, to uprzejmie donoszę, iż kolejna książka pisarki już została wydana w polskim przekładzie. Mowa o ,,Keeping 13. Cz. 2”, czyli drugiej części drugiego tomu serii Boys of Tommen. To już ostatnia część słodko-gorzkiej historii dwojga nastolatków, Shannon Lynch i Johnnego Kavanagha, którzy nie mają lekko, ona przez sytuację w domu, a on, ponieważ nosi w sobie silną potrzebę udzielenia skutecznej pomocy dziewczynie, która wiele dla niego znaczy.
Ponieważ pierwsza część ,,Keeping 13” wzbudziła we mnie bardzo pozytywne uczucia, zrobiła na mnie świetne wrażenie, z przyjemnością sięgnęłam po kontynuację i tym razem również się nie zawiodłam. Poczułam się w tej książce jak w domu, w którym choć nie zawsze jest różowo, jest miejsce na to, co być powinno. Pozycja ta wciągnęła mnie już od pierwszego rozdziału i sprawiła, że z zapartym tchem śledziłam losy bohaterów. Serce mi miękło, bo w niektórych momentach panowała cudowna, rodzinna atmosfera. Niekiedy też robiło się tu bardzo zabawnie. Śmiałam się na głos, czytając niektóre sceny, na przykład tę, w której Johnny dokonał pewnej ,,kradzieży” i swoje ,,łupy” zawiózł do najlepszego przyjaciela. Swoją drogą, to właśnie Gibsie wprowadził do tej powieści najwięcej humoru i kolorów. To on był tu w zasadzie wątkiem komediowym, tak potrzebnym dla rozładowania napięcia, idealną przeciwwagą dla poruszonych tutaj przez Chloe Walsh trudnych tematów. Nawiasem mówiąc, po przeczytaniu tej książki, utwierdziłam się w przekonaniu, że uwielbiam tego chłopaka. Jest doprawdy barwną osobowością. Nie mogę się doczekać, aż przeczytam jego własną historię!
Jeśli o ulubionych bohaterach mowa, to oprócz Gibsiego, mam jeszcze jednego - Johnnego. Mam motylki w brzuchu na myśl o nim i o tym, jak od pierwszego rozdziału drugiej części ,,Keeping 13” walczył. Jego determinacja była dla mnie godna podziwu. Jego postawa, to nieugięcie w kwestii pomocy, zapewnienia lepszego życia Shannon, było wręcz imponujące. Taki młody, popularny, uprzywilejowany, bliski spełnienia swoich sportowych marzeń - mógł żyć sobie spokojnie i beztrosko, bez problemów, umawiać się z dziewczyną bez bagażu, a jednak poszedł krętą i wyboistą drogą. Był taki zaangażowany i chętny, aby pomóc ukochanej, mającej piekło w domu, nieść ten jej kamień. To niespotykane. Ludzie w jego wieku na ogół nie mają tyle empatii i chęci do poświęcania czasu na cudze sprawy - wolą być ignorantami, korzystać z własnych przywilejów i uroków nieskomplikowanego życia, podążającego w kierunku świetlanej przyszłości, niczym i nikim się nie przejmując. Ale nie Johnny Kabanagh. Serce mi rosło, kiedy czytałam o tym, co robił. Był taki słodki i taki dojrzały. Działał niekiedy impulsywnie, ale zawsze było widać, że w dobrej wierze. Za to właśnie go pokochałam. Tak - kocham go. Dodatkowo mogę rzec, iż podoba mi się jego relacja z rodzicami. Jest całkiem… urocza.
Jeśli mowa o Shannon, to niezmiennie lubię tę dziewczynę, nie tak bardzo jak wymienionych w powyższych akapitach chłopaków, ale nie mam też do niej żadnych znaczących ,,ale”. Czytając drugą część ,,Keeping 13”, wciąż współczułam jej tego, jak wygląda jej życie, jednocześnie kibicując w tym, aby jej koszmar się wreszcie skończył, a do jej świata zawitała zasłużona normalność i spokój. Dla niej i jej braci, którzy również zaslugiwali na coś lepszego - na szczęście, codzienność bez strachu, przemocy i chłodu. Serce mi się krajało jak myślałam o tym, przez do przechodzili w domu rodzinnym, które powinno być dla każdego dziecka bezpiecznym azylem i jak to na nich wpływało.
,,Keeping 13. Cz. 2” to kolejna powieść, która trafia do grona moich ulubionych i przy okazji do mojego czytelniczego serducha. Jest to emocjonalna historia, w której znalazło się miejsce na humor, dramat, miłość, powagę, niepowagę, intymność, odpowiedzialność, beztroskę, walkę, przyjaźń, rodzinę, słodycz, gorycz, śmiech, łzy, trudności, pokonywanie przeszkód, pierwsze razy, spełnianie marzeń, odzyskiwanie nadziei - na wszystko po trochu. To piękna i nie pozostawiająca czytelnika obojętnym książka, która pokazuje, że każde piekło da się zakończyć, jeśli trafi się na anioła stróża, na odpowiedniego człowieka bądź ludzi, którzy nie przejdą obojętnie wobec krzywdy drugiej osoby i wyciągną do niej pomocną dłoń, równocześnie dając jej wsparcie, nadzieję, szczęście, miłość i jutro lepsze niż całe dotychczasowe życie. Serdecznie polecam!

Anioł stróż to niekoniecznie ten niewidzialny byt, który działa zza kulis, aby żyło nam się lepiej. Aniołem stróżem może być osoba - bądź osoby - która pojawia się w naszym życiu w odpowiedniej chwili, aby pomóc nam wyjść z piekła, i która walczy o przerwanie naszego dramatu, nawet jeśli nam samym brakuje sił, aby zawalczyć o siebie. Aniołem stróżem jest ten ktoś, kto może...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Życie ma to do siebie, że czasami potrafi zatoczyć koło. Choć idziemy do przodu, w pewnym momencie możemy wrócić do punktu wyjścia. Punktu, którym jest osoba, z którą niegdyś coś nas rozdzieliło, ale okoliczności mogą ponownie połączyć, zawłaszcza, gdy okaże się, że możemy jej coś dać, a tym samym zyskać szansę na utorowanie sobie drogi do serca tej osoby. Osoby, która miała być przeszłością, a nieoczekiwanie może stać się potencjalną przyszłością...
Dziś na tapet wzięłam pierwszą wydaną w Polsce powieść L. Knight, czyli ,,Aukcję” (org. ”The Auction”). Jest to pierwszy tom serii Kings of Ruin, romans o zabarwieniu e*otycznym, w którym natknąć można się na motyw przyjaciół z lat szkolnych, miliardera i biednej dziewczyny, ekskluzywnego klubu, hate-love, drugiej szansy oraz układu.
Główną bohaterką oraz jednym z narratorów omawianej książki, jest Violet ,,Lottie” Miller. To dwudziestopięciolatka, która mimo młodego wieku, nosi na swoich barkach duży ciężar. Spoczywa na niej odpowiedzialność, z którą została zupełnie sama. Wiatr ciągle wieje jej w oczy, w portfelu nigdy nie ma dostatecznie wiele grosza, ale robi wszystko, aby związać koniec z końcem. Lottie jest uparta i zadziorna. Ma niewyparzony język i jako jedyna zdaje się mieć odwagę stawiać się wielkiemu Coldwellowi...
Lincoln Coldwell jest bogatym człowiekiem sukcesu, jednym ze współzałożycieli elitarnego klubu Ruin oraz postrachem pracowników. To mężczyzna, który nie bawi się w romanse. Preferuje s*ks bez zobowiązań i emocjonalnego zaangażowania, przez co uchodzi za zimnego i niedostępnego. Zawsze dostaje to, czego chce. Jest przyzwyczajony do tego, że ludzie mu ulegają, a on sam kontroluje swoje reakcje, aby za bardzo się nie obnażyć. Linc jest zaborczy, dominujący i na ogół nie daje nikomu drugiej szansy. Czy uczyni jednak wyjątek dla dziewczyny ze swojej przeszłości, którą wciąż ma w głowie, a która nieoczekiwanie wróciła do jego życia po latach?
,,Aukcja” nie jest powieścią, od której należy oczekiwać cudów na kiju. Nie jest tworem nietuzinkowym, oryginalnym i głęboko zapadającym w pamięć. Książka ta jest dokładniem tym, czego spodziewasz się po niej, widząc tytuł i znając gatunek, który reprezentuje. To pozycja prosta i oczywista, bez większej emocjonalnej głębi i ambitnej fabuły, ale za to dobrze spełniająca funkcję czysto rozrywkową. Podeszłam do niej bez wygórowanych oczekiwań i to mi pomogło w dobrym odbiorze tej niedługiej powieści. To i fakt, iż wystąpił tu motyw małżeństwa z rozsądku lub jak kto woli, ślubu dla korzyści.
Na plus działa również to, że chemia pomiędzy głównymi bohaterami jest widoczna gołym okiem, a ich relacji towarzyszy napięcie powodowane tym, co rozdzieliło ich w przeszłości oraz tym, jak zachowują się wobec siebie na początku, kiedy ponownie się spotykają.
Kolejną zaletą jest lekkie pióro autorki i fakt, iż szybko czyta się tę pozycję. Podoba mi się również to, że L. Knight nie komplikowała niepotrzebnie tej historii i nie wprowadziła na scenę miliona wątków, tworząc przyprawiający o ból głowy chaos.
,,Aukcja” jest w porządku. Jest dokładnie tym, czego się spodziewałam - przewidywalnym romansem ze schematem, który już tysiące razy był powielany i odmieniany przez wszystkie możliwe przypadki, a jednak dalej kręci i się o dziwo nie nudzi. To niegrzeczna, gorąca i choć nieco sztampowa oraz liniowa, to jednak w moim odczuciu całkiem satysfakcjonujaca historia o miłości dwojga ludzi reprezentujących dwa różne światy.
Książka jest fajna - i nie ma co doszukiwać się tu głębszej ideologii - choć raz jeszcze podkreślam, że nie wyróżnia się niczym na tle wielu innych romansów z kategorii osiemnaście plus. Sądzę, że najbardziej trafnym podsumowaniem tej pozycji, jest stwierdzenie, że jest to taka trochę naiwna bajeczka dla pełnoletnich odbiorców, dobra na jedno podejście, o której bardzo szybko się zapomina, podobnie jak o jej postaciach wiodących, które mają swoje zalety - u niej temperament i determinacja w dążeniu do lepszego jutra dla bliskiej osoby, a u niego gen samca alfa o twardej powłoce i miękkim sercu - ale również nie zapadają w serce i pamięć.

Życie ma to do siebie, że czasami potrafi zatoczyć koło. Choć idziemy do przodu, w pewnym momencie możemy wrócić do punktu wyjścia. Punktu, którym jest osoba, z którą niegdyś coś nas rozdzieliło, ale okoliczności mogą ponownie połączyć, zawłaszcza, gdy okaże się, że możemy jej coś dać, a tym samym zyskać szansę na utorowanie sobie drogi do serca tej osoby. Osoby, która...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Życie nie zawsze jest przychylne naszym planom i marzeniom. Lubi zaserwować jakiś nieoczekiwany twist. Niektórych ludzi wystawia raz po raz na kolejne, coraz trudniejsze próby, nie dając im chwili wytchnienia i możliwości skupienia się na osiąganiu upragnionych celów. Wciąż rzuca im pod nogi kłody - pytanie tylko, jak długo będą w stanie przez nie przeskakiwać, bez ryzyka poważnego uszczerbku…
Lucia Franco wraca do Polski z powieścią pt. ,,Twist”, czyli czwartym tomem serii z kontrowersyjnym, zakazanym romansem, motywem sportu i różnicy wieku - Na krawędzi - w której krew, pot i łzy przelewane na sali treningowej przez młodziutką gimnastyczkę, mieszają się z przeżywanymi przez nią sercowymi rozterkami, rodzinnymi sprawami i innymi, znacznie bardziej poważnymi problemami.
Świat Adrianny po raz kolejny zatrząsł się w posadach. Pewna wiadomość spadła na dziewczynę jak grom z jasnego nieba i najgorsze jest to, że to coś może być końcem drogi, która nie miała jeszcze szansy na dobre się zacząć. Spełnienie największego marzenia nastoletniej gimnastyczki, stanęło pod znakiem zapytania, mimo iż ona robi wszystko, aby to, co się dzieje, nie pokrzyżowało jej planów. Popalić dają jej na dodatek rodzinny syf oraz skomplikowana relacja łącząca ją z trenerem… Jak dziewczyna sobie z tym wszystkim poradzi? Czy zdoła wyprostować swoje życie i ocalić siebie, zanim będzie za późno?
Czy książka może być równocześnie męcząca, kosztować wiele nerwów, ale i być tak wciągająca, że aż niemożliwa do odłożenia? Okazuje się, że tak. Czytając ,,Twist”, stale balansowałam na granicy nienawidzenia i lubienia, smutku i nadziei, odłożenia i czytania do końca, bo jak już zaczęłam, nie umiałam przestać, niezależnie od tego, jak bardzo wyraźny był mój wewnętrzny sprzeciw wobec tego, jak wygląda sytuacja głównych bohaterów i co oni sami wyprawiają. To jest, kurczę, jakiś fenomen, że ma się ochotę krzyczeć, wrzeszczeć, rzucać książką po pokoju, aby dać upust swojej frustracji, a jednak stale się do niej wraca i z duszą na ramieniu śledzi tok akcji do samego końca.
Lucia Franco po raz czwarty przetestowała moją cierpliwość. Po raz kolejny zmusiła mnie do odczuwania silnych i skrajnych emocji, fundując mi ich szalony rollercoaster. Po raz czwarty zostałam wyprowadzona z równowagi psychicznej i to na własne życzenie. Ale nie umiałabym sobie odpuścić tej historii. Wiem, że mi szkodzi, ale nie potrafię się jej oprzeć. Nie umiem oprzeć się czytaniu z zapartym tchem o toksycznej i skomplikowanej relacji łączącej Adriannę i Kovę. Wiem, że Ci bohaterowie mają wiele wad, a to, co jest między nimi, nie jest normalne i na pewno nie godne pochwały, ale czytając ,,Twist”, w którymś momencie przyłapałam się na tym, że zaczęłam za nich jeszcze mocniej niż kiedykolwiek trzymać kciuki. Chciałam, aby wreszcie im się ułożyło, aby byli razem… Ale wiecie, jak jest - ciągle coś. Stale coś im stoi na przeszkodzie, a los wciąż im nie sprzyja. Zwłaszcza Adriannie.
Nie jestem w stanie jednoznacznie ocenić tej powieści, bo jest specyficzna i obudziła we mnie za wiele emocji, abym mogła je łatwo zamknąć w jakichkolwiek ramach, zawrzeć w jakichkolwiek widełkach liczbowych, umieścić w szufladce z napisem ,,podoba mi się” lub ,,nie podoba mi się”, bo to sprawa złożona. Mogę natomiast powiedzieć, że masochistycznie doceniam to, jak bardzo rozbija mnie ta historia wraz z każdym przeczytanym tomem, jak miesza mi w głowie, co we mnie budzi, bo to wszystko, choć czasem boli - zwłaszcza jak się patrzy na młodą dziewczynę, która gaśnie, choć uparcie próbuje przeć do przodu - i męczy, jest lepsze niż obojętność. Kocham to, że mogę przeżywać wzloty i upadki wraz z bohaterami oraz to, że wątek sportowy nie został przez Lucię Franco zepchnięty na margines, jak to często bywa w przypadku romansów tylko pseudo sportowych, w których sport bywa jednanie marną wzmianką, a nie faktycznym, liczącym się wątkiem.
,,Twist” to jazda na pełnych obrotach, nie dająca czasu na złapanie oddechu i nabranie dystansu do problemów, z którymi mierzą się bohaterowie, ale warto ją odbyć. Warto dać się wyrwać ze strefy komfortu, podenerwować się i oddać lekturze, nawet jeśli po wszystkim będzie się czuło jednocześnie miłość i nienawiść. Ja czekam już na tom piąty, bo jestem ciekawa, jak się ta cała jedna wielka drama zakończy.

Życie nie zawsze jest przychylne naszym planom i marzeniom. Lubi zaserwować jakiś nieoczekiwany twist. Niektórych ludzi wystawia raz po raz na kolejne, coraz trudniejsze próby, nie dając im chwili wytchnienia i możliwości skupienia się na osiąganiu upragnionych celów. Wciąż rzuca im pod nogi kłody - pytanie tylko, jak długo będą w stanie przez nie przeskakiwać, bez ryzyka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie zawsze to, co dobrze rokuje, ma szczęśliwe zakończenie. Nie zawsze bycie razem oznacza na zawsze, bez żadnej przerwy i zwątpienia. Nie zawsze to, co sobie zaplanujemy, dochodzi do skutku. Wiele czynników może wpłynąć na zmianę biegu naszej historii, w tym na nasze własne plany na życie oraz... uczucia. Z każdej obranej w pewnym momencie drogi można zejść, jeśli ma się ku temu powód. Również, jeśli jest to droga wiodąca w kierunku ołtarza…
Natasha Madison to kolejna zagraniczna autorka, której książki zostały wzięte na tapet przez Polaków. Pierwszą wydaną w naszym kraju powieścią pisarki, jest ,,Mine to Have”, czyli pierwszy tom serii Długo i szczęśliwie. To romans z motywem drugiej szansy, małego miasteczka, ponownego spotkania i ślubnej katastrofy. Poznajemy tutaj losy Harlow, pani weterynarz, która będąc w trakcie studiów, poznała niejakiego Travisa, który wówczas był nią oczarowany. Spędzili ze sobą dwa lata i wydawać by się mogło, że sytuacja zmierza w kierunku wspólnej przyszłości. Niestety, wraz z momentem ukończenia studiów, nastał koniec relacji tej dwójki. A cztery lata później Harlow otrzymała zaproszenie na ślub Travisa z inną kobietą. Ślub, który nie przebiegł tak, jak państwo młodzi sobie zaplanowali. Ten dzień okazał się katastrofą i postawił pod znakiem zapytania przyszłość Travisa i Jennifer. Mógł też nieoczekiwanie okazać się początkiem historii o drugiej szansie, dla dwojga ludzi, którzy nigdy o sobie nie zapomnieli…
,,Mine to Have” miałam na oku już od jakiegoś czasu. Zainteresował mnie opis tej powieści i roztoczona przede mną wizja przyjemnej, komfortowej, małomiasteczkowej lektury, w której miłość z lat studenckich stopniowo odżywa. Kiedy już jednak zabrałam się za czytanie, nie było tak różowo, jak mogłabym oczekiwać po powieści, która przyciąga wzrok takim właśnie kolorem swojej okładki. Jakoś nie kupuję tej historii. Miała ona swoje dobre, urocze momenty, ale i takie, na które patrzyłam z mieszaniną sprzecznych uczuć. Przede wszystkim nie przekonuje mnie powód, dla którego Travis zakończył dwuletni związek z Harlow. Nie jestem również fanką motywu zaproszenia na ślub byłej dziewczyny. Skoro Ty lub ktoś Tobie bliski, rozstał się z daną osobą, po co kilka lat później zapraszasz go na swój lub rzeczonej bliskiej osoby ślub? Nie przemawia do mnie również to nagłe olśnienie i ogółem uczucie łączące głównych bohaterów. Jakoś tej wielkiej chemii, mającej moc stawiania życia na głowie tutaj nie wyczułam.
Ogółem nieco dziwnie czułam się, czytając tę książkę. Było mi jakoś tak obco. Losy postaci wiodących śledziłam bez większego zaangażowania. Oni sami byli w moim mniemaniu dość nijacy, o czym świadczy fakt, iż w moim wywodzie brak krótkiej charakterystyki postaci. Nie wiem, co tak właściwie mogłabym na ich temat napisać. Bohaterowie drugoplanowi też byli jacyś tacy wyblakli, zamazani, jak tło zdjęcia zrobionego w trybie portretowym.
,,Mine to Have” nie jest źle napisaną książką i przy okazji taką zupełnie niewartą uwagi, ale najzwyczajniej w świecie nie obudziła we mnie na tyle pozytywnych uczuć, abym mogła ją pokochać. Jest jak dla mnie trochę za prosta, zwłaszcza na początku i za bardzo przewidywalna na każdym etapie postępu fabuły. To powieść, której czytanie nie boli, ale w moim przypadku obyło się bez zaangażowania, przeżywania, oczarowania i ukochania. I skończyło się na tym, że następnego dnia słabo pamiętałam treść, co tylko potwierdza, że to nie jest ,,moja” książka.

Nie zawsze to, co dobrze rokuje, ma szczęśliwe zakończenie. Nie zawsze bycie razem oznacza na zawsze, bez żadnej przerwy i zwątpienia. Nie zawsze to, co sobie zaplanujemy, dochodzi do skutku. Wiele czynników może wpłynąć na zmianę biegu naszej historii, w tym na nasze własne plany na życie oraz... uczucia. Z każdej obranej w pewnym momencie drogi można zejść, jeśli ma się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy nie jesteś w stanie sam uporać się z tym, co w Tobie siedzi, konieczne jest skorzystanie z pomocy osoby, która ma odpowiednie predyspozycje do tego, aby Ci jej udzielić. Problem pojawia się jednak wtedy, kiedy ten ktoś zaczyna budzić w Tobie uczucia, których nie powinien i z każdym dniem staje się Tobie coraz bliższy. Są dystanse, których nie należy skracać, ale czasami podejmujemy ryzyko, sięgamy po to, po co sięgać nie powinniśmy, zrywamy zakazany owoc, podejmujemy decyzje pod wpływem emocji, nie licząc się z potencjalnymi konsekwencjami, przerywamy walkę z samym sobą, bo tylko tak możemy przetrwać...
Micalea Smeltzer wkroczyła ze swoją twórczością na polski rynek książki już po raz trzeci. Po dylogii Wildflower przyszedł czas na jednotomowe ,,Sweet Dandelion”. To powieść New Adult z motywem różnicy wieku, nowej szkoły, demonów, z którymi próbuje uporać się żeńska postać wiodąca, slow burn, a także zakazanej relacji.
W omawianej właśnie pozycji poznajemy historię licealistki, Dandelion Meadows, której życie nie przypomina bajki. Dziewczyna ma za sobą trudne przejścia. Czuje się niezrozumiana i nie wie, czy chce kogoś do siebie w pełni dopuścić. Są rzeczy, których jej brakuje. Utraciła radość i stała się zamknięta w sobie, za sprawą tego, co spotkało ją pewnego dnia. Poniosła ogromną stratę i teraz próbuje dojść do siebie, pod dachem starszego brata, który zaopiekował się nią, kiedy została sama, w nowej szkole, z nowymi przyjaciółmi i starszym o prawie jedenaście lat Lachlanem Taylorem - mężczyzną zbyt młodym i zbyt przystojnym, jak na szkolnego pedagoga, i zdecydowanie zbytnio skracającym dystans z każdym dniem, choć nie mającym głowy wolnej od rozterek. Ale co zrobić, kiedy serce zaczyna chcieć tego, czego chce, nie bacząc na to, co wypada, a co nie wypada, i czy w ten sposób dwoje stających się sobie coraz bliżsi z każdym spotkaniem i rozmową ludzi, może narobić sobie problemów, przekraczając granicę, której przekraczać nie powinni…
Nie zostałam fanką dylogii Wildflower, ale mimo wszystko postanowiłam dać jeszcze jedną szansę twórczości Micalei Smeltzer. Pomyślałam, że może coś innego spod jej pióra bardziej przypadnie mi do gustu i faktycznie - już teraz mogę zdradzić, że ,,Sweet Dandelion”, oceniając całokształt, bardziej przypadło mi do gustu, choć nie powiem, że mogę tej książce wystawić jedną z najwyższych możliwych not.
Już na starcie zaintrygował mnie prolog i nabrałam chęci, aby podążyć za historią Dandelion, która od początku wydawała się niełatwa, aby przekonać się, dokąd zaprowadzi ją droga, którą zaczęła kroczyć, zrobiona na szaro przez życie, które nie zawsze jest kolorowe i sprawiedliwe. Czasami to, co się w nim dzieje, pozostawia rany na duszy i odbiera nam to, co większość ludzi ma na standardzie, czego przykładem jest nasza główna bohaterka o niezwykłym imieniu.
Powieść autorstwa Micalei Smeltzer jest nierówna i niekiedy za bardzo powtarzalna. Raz ma się wrażenie, że akcja prężnie idzie do przodu, a może wręcz gna, a innym razem, że się niemiłosiernie wlecze, jakby nagle brała udział w wyścigu ślimaków. W jednej chwili myślisz, że jest wyraźna niczym krajobraz w pogodny dzień, a w następnej, że jest trochę nijaka tam, gdzie powinna być jakaś. Raz czujesz jej głębię, a innym razem poruszasz się po płyciźnie. Masz świadomość powagi tematów, ale za chwilę stwierdzasz, że wolałbyś, aby autorka poświęciła więcej czasu i uwagi wątkom naprawdę ważnym. Raz historia Dani i pana Taylora jest słodka, a innym razem gorzka. Raz wydaje się urocza, a innym razem brzydka. W jednej chwili podnosiła mnie na duchu, a w następnej wprawiała w stan przygnębienia. Zdarzało mi się natknąć w niej na momenty, które powodowały u mnie autentyczne poruszenie, ale i na parę takich, kiedy nuda i wrażenie, że znowu czytam o tym samym, wszystko mi psuły. Czasami czułam, że jestem naprawdę zaangażowana w to, co czytam, a innym razem byłam niestety obojętna na losy bohaterów.
Uważam, że historia przedstawiona na łamach ,,Sweet Dandelion” sama w sobie jest dobra, ale mimo wszystko daleka od ideału. Jej bohaterowie w zarysie zostali fajnie nakreśleni. Dandelion i Lachlan są jak ludzie z krwi i kości, którzy mają uczucia, doświadczenia, historię w tle, rozterki, pragnienia - nie są pustymi naczyniami. Aczkolwiek główny bohater nie uwiódł mnie i nie zawrócił w głowie do tego stopnia, że chciałbym go ożywić i poślubić, choć nie powiem też, że serce ani trochę mi nie drgało na myśl o nim. Żeńska postać wiodąca zaś chwilami irytowała mnie swoim zachowaniem i podejściem do ludzi, którzy zasługiwali na lepsze traktowanie. Fabuła natomiast, o czym uprzejmie informuję, nie wnosi powiewu świeżości do świata romansów i jest w dużej mierze przewidywalna, ale jak ktoś lubi opowieści z motywem relacji, która nie jest prosta, z uwagi na to, że dwoje ludzi powinno zachować dystans ze względu na to, kim są, a ich miłość jest zakazana, choć na swój sposób piękna, to może śmiało brać się za tę pozycję. Ja lubię, jak są jakieś komplikacje, więc tym chętniej sięgnęłam po tę powieść i pomimo jej wad, nie znielubiłam jej.
Moim zdaniem ,,Sweet Dandelion” to kawał całkiem nieźle napisanej książki, ale jednak nie zachwycającej. Powieść podobała mi się o wiele bardziej niż dylogia Wildflower tej samej autorki, ale mimo wszystko podświadomie liczyłam na coś bardziej zwalającego z nóg, a równocześnie nieco bardziej subtelnego. Na coś, co wyryłoby mi się w pamięci i skradło serce, wycisnęło z oczu łzy i zmusiło do rozkładania tego, o czym przeczytałam na czynniki pierwsze jeszcze przez wiele dni po przeczytaniu. Liczyłam na emocje w stylu tych, których dostarczyło mi niegdyś ,,Kochając pana Danielsa”, ,,Mroczna melodia” albo ,,Przebudzenie Olivii”, a dostałam jednak coś pod tym względem słabszego. Miała być aromatyczna, wyrazista kawa, a wyszła woda z niewielką domieszką kawy. Smak niby był, ale zabrakło trochę do pełni satysfakcji.

Kiedy nie jesteś w stanie sam uporać się z tym, co w Tobie siedzi, konieczne jest skorzystanie z pomocy osoby, która ma odpowiednie predyspozycje do tego, aby Ci jej udzielić. Problem pojawia się jednak wtedy, kiedy ten ktoś zaczyna budzić w Tobie uczucia, których nie powinien i z każdym dniem staje się Tobie coraz bliższy. Są dystanse, których nie należy skracać, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czasami przydarza nam się to, co niespodziewane. Niespodzianką bywa na przykład wieczór, który przybiera inny obrót niż się spodziewaliśmy, a także spotkanie swojej przygody sprzed lat w swoim nowym miejscu zatrudnienia. Niekiedy wymarzona praca wiąże się z koniecznością dzielenia przestrzeni służbowej z kimś, z kim nie powinno łączyć nas już nic oprócz krótkiej przeszłości. Ale jest, jak jest - kiedy ponownie spotkają się dwa przeciwieństwa, które do siebie ciągnie, wszystko może się zdarzyć, z kolejnym, romantycznym zwrotem akcji włącznie…
Panie i Panowie, powitajmy proszę nową zagraniczną autorkę na polskim rynku książki. Tym razem swój debiut w naszym kraju zaliczyła Susannah Nix, której pierwszą książką wydaną w naszym ojczystym języku, jest ,,Algorytm miłości” (org. “The Love Code”, a wcześniej “Remedial Rocket Science”). To pierwszy tom cyklu związki chemiczne, komedia romantyczna, w której można spotkać takie motywy jak: kobieta w STEM, opposites attract, jednonocna przygoda, ponowne spotkanie oraz wspólne miejsce pracy.
Głównymi bohaterami omawianej właśnie powieści, jest para przeciwieństw, które coś do siebie przyciąga. Pewnego dnia niespodziewanie coś ich ze sobą połączyło - dziewczynę, która kładła nacisk na studia, bo miała cel w życiu i chłopaka, który ze studiami był na bakier, ale miał za to rozpostarty nad głową parasol ochronny w postaci funduszu powierniczego, więc mógł śmiało korzystać z życia i olewać naukę. Melody Gage od zawsze wiedziała, co robi i do czego dąży. Studiowała na MIT właśnie po to, aby w przyszłości znaleźć dobrą pracę, zgodną ze swoimi zainteresowaniami. Z tą kobietą jest tak, że z przedmiotami ścisłymi od zawsze radziła sobie śpiewająco, ale rozmowy z przystojniakami ją onieśmielały. No, chyba że mowa o takim jednym, z którym zaszalała, i którego spotkała ponownie kilka lat później, kiedy udało jej się dostać dobrą pracę w dziale IT pewnej dużej firmy. Rzeczonym ,,jednym” jest Jeremy Sauer - bogaty i przystojny, a przy tym nie zadufany w sobie, ale śmiało korzystający z życia, czarujący luzak, którego nie można nazwać świętoszkiem… Czy Melody uda się wyprzeć z pamięci przygodę sprzed kilku lat i oprzeć się temu, co budzi w niej syn jej szefowej? A czy on pozwoli jej zachować zawodowy profesjonalizm i nie będzie próbował ją uwieść, tym bardziej, że to byłoby niestosowne z co najmniej kilku względów?
Dlaczego sięgnęłam po ,,Algorytm miłości”? Powody były trzy: interesująco brzmiący opis, ładne wydanie, a przede wszystkim to, że już od jakiegoś czasu szukałam godnego następcy książek Ali Hazelwood, która jest dla mnie królową romansów z główną bohaterką w STEM. I wiecie, co Wam powiem? Mimo iż nie mogę nazwać książki Susannah Nix wspomnianym następcą, mogę rzec, iż jestem w miarę zadowolona z lektury. Choć momentami robiło się ciut nudno i czułam, że tracę zainteresowanie historią, jako całość powieść ta wypadła całkiem nieźle. Choć chemia pomiędzy bohaterami mogła być bardziej wyczuwalna, a wątek związany ze STEM i ogółem z pracą w tak fascynującym miejscu, jakim w mojej wyobraźni wydawała się firma, w której pracują główni bohaterowie, mógł być bardziej rozwinięty, uważam, że ta pozycja dobrze sprawdzi się jako niedługie i nie przesadnie skomplikowane czytadełko na jeden wieczór.
Choć na samym początku trochę przestraszyłam się narracji trzecioosobowej, za którą nie przepadam, bo mi zazwyczaj wszystko dodatkowo utrudnia, po przeczytaniu pierwszego rozdziału ,,Algorytmu miłości”, miałam przeczucie, że książka mi się spodoba. I spodobała, choć nie tak bardzo jak tego oczekiwałam, z powodów, o których wspomniałam we wcześniejszej części mojej wypowiedzi oraz faktu, iż żywię nieco mieszane uczucia względem bohaterów. O ile nie mam wiele do zarzucenia Melody, o tyle w przypadku Jeremiego uwierało mnie to, że facet ma swoje za uszami i od początku był kreowany na takiego typowego uprzywilejowanego chłoptasia, który nie musi się o nic martwić, na nic zapracować, bo jego rodzina ma pieniądze, więc i on ma pieniądze, a pracę w miejscu, do którego trafiają nieliczni, dobrze wykształceni ludzie z chęcią do pracy, dostaje od ręki poprzez nepotyzm. Nie pochwalam również tego, co w pewnym momencie wyszło na jaw w kontekście nocy, którą spędzili razem główni bohaterowie. Uważam, że Jeremy postąpił nie fair wobec Melody, co położyło się cieniem na moich uczuciach względem niego oraz poniekąd przełożyło się na odbiór relacji romantycznej w tej książce.
Podoba mi się w ,,Algorytmie miłości” fakt, iż kobieta nie jest tu przedstawiona jako biedne, nieporadne dziewczątko, które nadaje się do roznoszenia drinków, ale jako osoba, która dzięki swojej pracy i umiejętnościom może daleko zajść. Pomysł na fabułę również jest moim zdaniem okej, chociaż nie jest to nic odkrywczego, bo podobny schemat z jednonocną przygodą, ponownym spotkaniem i wspólną pracą oraz tym, co nastąpiło później, już się pojawiał w przeszłości w różnych rodzajach romansów. Na piątkę w przypadku polskiego wydania książki pióra Susannah Nix zasługuje zaś moim zdaniem jej wygląd. Obiektywnie nie jest to wielkie ,,wow”, ale przyjemnie się patrzy na estetyczną okładkę oraz na te urocze, malowane i ozdobione tematycznymi grafikami brzegi.
,,Algorytm miłości” to prosta i przyjemna historia. Jest słodka, na swój sposób wciągająca, nie wymaga wiele od czytelnika, nie atakuje z każdej strony sceną osiemnaście plus, a i paradoksalnie pochwalić można autorkę za to, że nie wszystko jest tu nierealnie idealne (patrz: główny bohater, który ma wyraźne wady). Polubiłam tę powieść, tak po prostu, bez dorabiania do tego żadnych wielkich teorii, ideologii i ukrytego drugiego dna, pomimo rzeczy, na które trochę pokręciłam nosem. Historia jako całość była fajna i w związku z tym, tym chętniej sprawdzę, jak wypadły kolejne książki autorki z cyklu Związki chemiczne.

Czasami przydarza nam się to, co niespodziewane. Niespodzianką bywa na przykład wieczór, który przybiera inny obrót niż się spodziewaliśmy, a także spotkanie swojej przygody sprzed lat w swoim nowym miejscu zatrudnienia. Niekiedy wymarzona praca wiąże się z koniecznością dzielenia przestrzeni służbowej z kimś, z kim nie powinno łączyć nas już nic oprócz krótkiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niełatwo jest się pozbierać po tym, jak materiał, z którego utkane zostało nasze życie, rozdarł się tak niefortunnie, że nie ma możliwości połatania go. Zawsze można jednak poszukać nowego, ale ponowne krojenie i szycie wszystkiego od początku, kawałek po kawałku, też nie jest wcale prostą sprawą, aczkolwiek nie niewykonalną. Nie jest dobrze, kiedy kończy się coś, czemu poświęciłeś wiele lat życia, tylko po to, aby skończyć z żalem i goryczą w sercu oraz wizją zaczynania od początku, nawet jeśli ten początek nowej drogi, wydaje się obiecujący. Niekiedy los prowadzi nas do miejsca, do którego nas prowadzi, nie bez powodu i tylko od nas zależy, co zrobimy, gdy już się tam znajdziemy. Gdy skończy się jedno i na horyzoncie pojawi się szansa na lepsze, z lepszą osobą…
Aly Martinez, specjalistka od historii pełnych emocji, ponownie pojawiła się w polskich księgarniach. Najnowszą wydaną w naszym kraju powieścią autorki, jest ,,Za horyzontem” (org. “Across The Horizon”). Jest to trzeci tom serii The Darkest Sunrise, w którym poznajemy historię przyjaciółki Charlotte i brata Portera, którzy byli bohaterami dwóch poprzednich tomów. Jest to romans z motywem przyciągających się przeciwieństw, prężnie rozwijającego się uczucia pomiędzy kobietą po przejściach i kucharzem-celebrytą oraz drugiej szansy na miłość, szczęście i rodzinę.
Główną bohaterką oraz jednym z dwojga narratorów omawianej właśnie książki, jest Rita Hartley. Ma ponad trzydzieści lat, jest urocza, ale też jędzowata, a także dobra, hojna, szczera i ewidentnie silna, skoro nie złamało jej i nie wpędziło do skorupy, z której nie chciałaby wyjść, to, co jest jak siarczysty policzek dla każdej kobiety, która tego samego doświadczyła. Przez ostatnie siedem lat Rita była zadbaną, przywiązującą wagę do szczegółów, pragnącą powiększyć swoją rodzinę, wierną i oddaną żoną. Jej małżeństwo nie było idealne, ale jakoś się układało, do czasu, aż zdrada wywróciła świat kobiety do góry nogami. Odkrycie faktu niewierności męża, spowodowało zmiany w jej życiu. Musiała zacząć od zera. Czyżby jednak to zaczynanie od nowa, zakładało nawiązanie relacji z mężczyzną, który pojawił się w jej życiu znienacka i pomógł jej utrzeć nosa wkrótce już byłemu małżonkowi?
Tanner Reese to szef kuchni i gwiazda najlepiej ocenianego programu kulinarnego w ogólnokrajowej stacji. Jego wygląd, usposobienie i fakt, że w kuchni naszpikowanej kamerami, czuje się jak ryba w wodzie, zapewniły mu sławę, pieniądze i tysiące fanów. Oraz większą pewność siebie. Tanner jest beztroskim kawalerem, a doprecyzowując: najbardziej pożądanym kawalerem Atlanty. Poza tym jest dowcipny, zżyty ze swoją mamą, świetnie gotuje, jest skłonny do poświęceń i wyciągnięcia pomocnej dłoni do brata, w najgorszym momencie jego życia. Jest też gotów do obrony uroczych dam przed natrętnymi byłymi. Tak też postąpił w przypadku Rity, co było pierwszym krokiem do czegoś, czego żadne z nich się nie spodziewało…
Aly Martinez bez wątpienia ma talent. W przeszłości niejednokrotnie udowadniała mi, że potrafi napisać powieść, po przeczytaniu której potrzeba czasu, aby dojść do siebie. Autorka umie stworzyć dzieło, które zakorzenia się w pamięci i w sercu, i które przeżywa się jeszcze długo po odłożeniu go na półkę. Ale ,,Za horyzontem” nie jest niestety jednym z nich. Choć bardzo bym chciała, aby było inaczej, prawda jest taka, że trzeci tom The Darkest Sunrise to jedna z jej najsłabszych powieści. Jest co prawda poprawnie napisana, ma fabułę, cel, przekaz, ale to stanowczo za mało, jak na możliwości wspomnianej pisarki. Aly Martinez przyzwyczaiła mnie do czegoś bardziej znaczącego, bardziej emocjonalnego, trudniejszego pod względem tematyki i skomplikowanego jeśli wziąć pod uwagę sytuację większości stworzonych przez nią postaci oraz problemy, z którymi się zmagają. Twórczyni wysoko ustawiła poprzeczkę w przypadku niektórych swoich poprzednich tworów, ale tym razem jej nie przeskoczyła. Opowieść o losach Rity i Tannera nie obudziła we mnie prawdziwych emocji, nie zmiotła mnie z planszy, nie zainspirowała, ani nie wycisnęła łez z moich oczu. Początek mnie nie wciągał i to był dla mnie pierwszy sygnał alarmujący o tym, że może to jednak nie być lektura, jakiej oczekiwałam. A dalsza część książki, choć przyznaję, że miała swoje dobre momenty, nie porwała mnie. Nie umiałam się zaangażować tak, jak angażowałam się w niektóre inne historie autorki. Czytałam, ale nie czułam tej książki. Nie czułam tej rzekomo wyjątkowej więzi, która połączyła głównych bohaterów ani głębszego połączenia duchowego z żadnym z nich. Ale paradoksalnie ubóstwiam Tannera. Jest taki kochany!
,,Za horyzontem” to książka typowa, przewidywalna, niewyróżniająca się i trochę nudna. Nie zwaliła mnie z nóg. Tematyka też nie jest tu aż tak poważna i trudna jak w niektórych innych powieściach autorki, w tym w poprzednich tomach serii The Darkest Sunrise. Znalazłam tutaj parę ładnych cytatów, była nuta dramatu, nieco humoru, ale całości brakowało tego, co zazwyczaj mają powieści Aly Martinez. Tego tajnego składnika, który dotyka duszy czytelnika, porusza w nim czułe struny, wprawia w stan wzruszenia, angażuje i popycha do przeżywania tego, co przeżywają bohaterowie, jakby ich doświadczenia, były jego własnymi lub doświadczeniami kogoś, kto jest mu bardzo bliski. Słowem podsumowania: przeczytałam ,,Za horyzontem” i to by było na tyle. Z jednej strony miło było czytać o tym, jak dwoje zasługujących na szczęście ludzi, poznaje siebie nawzajem, dogaduje się, zakochuje się w sobie i daje sobie szansę na coś lepszego, ale oczekiwałam czegoś bardziej emocjonalnego i kradnącego serce. Czegoś lepszego niż to, co dostałam.

Niełatwo jest się pozbierać po tym, jak materiał, z którego utkane zostało nasze życie, rozdarł się tak niefortunnie, że nie ma możliwości połatania go. Zawsze można jednak poszukać nowego, ale ponowne krojenie i szycie wszystkiego od początku, kawałek po kawałku, też nie jest wcale prostą sprawą, aczkolwiek nie niewykonalną. Nie jest dobrze, kiedy kończy się coś, czemu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Serce nie sługa. Nie da się mu niczego rozkazać, ani zaprogramować go tak, aby działało na określonych zasadach. Czasami pragnie tego, co z pewnych względów jest niewłaściwe. Rwie się do tego, po co nigdy nie powinniśmy sięgać. Albo kogoś. Kogoś, kto powinien pozostać poza naszym zasięgiem. Nie mamy jednak wpływu na to, kto otrzymuje naszą miłość. Zakochujemy się niekiedy zupełnie poza wszelką kontrolą w kimś, kto jest dla nas zakazany. W kimś, o kim nawet nie powinniśmy myśleć w kategoriach innych niż te, które ktoś nam narzucił, co rodzi problem za problemem, wszystko komplikuje i sprawia ból, zmusza do kochania w ukryciu oraz grozi złamanym sercem, kiedy miłość kwitnąca w sekrecie, zostanie obnażona i wystawiona na widok...
Dziś na tapet wzięłam kolejną wydaną w Polsce powieść Elli Fields. Tym razem przekładu doczekało się ,,Hearts and Thorns”, czyli trzeci tom serii Magnolia Cove. To romans New Adult z motywem przybranego rodzeństwa, sekretnej relacji, dorastania oraz hate-love (a może raczej love-hate-love). Poznajemy tutaj historię Willi i Jacksona, młodych ludzi, którzy wychowywali się razem, odkąd ich rodzice postanowili się ze sobą związać i stworzyć rodzinę. Jako dzieci byli jak prawdziwe rodzeństwo, ale kiedy zaczęli dorastać, zaczęło dziać się między nimi coś, co nie powinno łączyć brata i siostry, a co stało się ich pilnie strzeżonym sekretem. Wiedzieli bowiem, że ich uczucie nie zostałoby ciepło przyjęte przez innych ludzi. Nie byłoby rozumiane, gdyby ujrzało światło dzienne. Ale tajemnice mają to do siebie, że prędzej czy później wychodzą na jaw, a kiedy tak się dzieje, miłość może zostać wystawiona na ciężką próbę, a ryzyko złamanego serca stać się jeszcze bardzo realne…
Przeczytałam ,,Hearts and Thorns”, bo tego chciałam, odkąd dowiedziałam się o planowanej polskiej premierze. Miałam nadzieję na bardzo dobrą, pełną emocji historię, która ściśnie mi gardło i wyciśnie z oczu łzy. Zawiodłam się jednak, ponieważ mimo kilku umiarkowanie poruszających momentów, byłam wobec tej opowieści, a konkretnie losów bohaterów zimna i obojętna niczym głaz.
Głównym problemem, jaki mam z tą książką, jest jej pierwsza część. Rozumiem, że była ona potrzebna, abym mogła rozeznać się w tym, jak wyglądała relacja głównych bohaterów, odkąd zostali rodziną, a następnie zaczęli stawać się nastolatkami, odkrywającymi, co naprawdę czują do siebie nawzajem, ale ogółem raczej nudna. Miałam wrażenie, że nie czytam powieści fabularnej, lecz jakiś pamiętnik dwojga dzieciaków, z którego poznawałam migawki ich przeszłości. Pamiętnik, który przedstawiał urywki dzieciństwa Willi i Jacksona, dające mi poczucie, że oglądam film w przyspieszeniu, który przez zawieszanie się odtwarzacza, co jakiś czas zatrzymuje się na jakiejś scenie, zanim znów naciśnięty zostanie przycisk ,,przewiń”. Ciężko mi się było wczuć, gdyż czytałam tylko wyrwane z pewnej całości fragmenty, które może i były znaczące, ale jednak nie zdążyłam jeszcze nazwać swoich emocji związanych z tym, co właśnie przeczytałam, a już był kolejny przeskok. A to mi się niekoniecznie podobało. Czekałam, aż akcja zacznie toczyć się ciągiem, a nie tak skakać, ale po przeczytaniu dziewięciu początkowych rozdziałów, czyli jakiejś setki stron, zaczęło mnie dopadać zwątpienie, że kiedykolwiek to nastąpi. W drugiej części było trochę inaczej, ale ta też mnie nie porwała. Wiele rzeczy mnie w niej drażniło, w tym zachowanie głównych bohaterów. A jak już o nich mowa, mogę napisać, iż nie podoba mi się to, że Willa aka Żuczek i Jackson, którego zwią Jack, byli po prostu nijacy. Nie potrafię sklecić nawet kilku zdań ich charakterystyki, bo nic w sobie nie mieli. Trudno mi określić, jacy są, co ich cechuje, kim są poza byciem przyrodnim rodzeństwem, uczniami szkoły średniej, czy później młodymi dorosłymi, stabilizującymi swoje życie. Nie umiem odgadnąć ich charakteru, powiedzieć, jaką mają osobowość, jakie są ich wady i zalety, pasje, cele w życiu, ponieważ autorka tak bardzo skupiła się na fakcie, iż są rodzeństwem i się w sobie zakochali, że zapomniała najwidoczniej o tym, że wypadałoby zrobić z nich kogoś więcej niż te wydmuszki o imionach Brat i Siostra, których definiuje wyłącznie łączące ich, niemile widziane przez ludzi dookoła uczucie.
,,Hearts and Thorns” nie przyniosło mi oczekiwanych wrażeń i satysfakcji. Nie zaangażowałam się w tę historię tak, jakbym chciała. Nie była ona dla mnie żadną nowością, ponieważ czytałam co najmniej ze trzy książki, które potoczyły się według identycznego schematu jak ta. To pozycja od początku do końca przewidywalna, która jest chwilami słodka, jak przesłodzone wyroby cukiernicze, a innym razem gorzka z powodu sytuacji, nieprzychylności, przeciwności i dokonanych wyborów. To opowieść między innymi o dorastaniu oraz źle widzianej miłości, która nie skradła mi serca. Nie jest to długa i bardzo trudna książka, ale chwilami czułam się nią zmęczona i miałam wrażenie, że lektura mi się dłuży. Poprzedni tom serii Magnolia Cove, czyli ,,Forever and Never” bardziej mi się podobał. Ten właśnie omówiony, nie trafi do grona moich ulubionych powieści.

Serce nie sługa. Nie da się mu niczego rozkazać, ani zaprogramować go tak, aby działało na określonych zasadach. Czasami pragnie tego, co z pewnych względów jest niewłaściwe. Rwie się do tego, po co nigdy nie powinniśmy sięgać. Albo kogoś. Kogoś, kto powinien pozostać poza naszym zasięgiem. Nie mamy jednak wpływu na to, kto otrzymuje naszą miłość. Zakochujemy się niekiedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wzięte na tapet zadanie, może wiązać się z różnymi konsekwencjami. Kiedy znajdziemy się w świecie, w którym gra się według innych zasad, różne rzeczy mogą nas tam spotkać. Możemy znaleźć się w poważnym niebezpieczeństwie i zapłacić najwyższą cenę za ewentualne potknięcie. Możemy też niespodziewanie odnaleźć coś, czego nie szukaliśmy… Czasami wikłamy się w pewne sprawy, mając przed oczami konkretny cel, który chcemy osiągnąć, staramy się jak możemy, aby poświęcenie przyniosło oczekiwany skutek, ale po drodze możemy spotkać kogoś, kto stopniowo zaczyna przejmować kontrolę nad naszymi myślami. I choć przez jakiś czas możemy skutecznie oszukiwać samego siebie, w kwestii tego, że ta osoba jest dla nas nikim, kiedyś w końcu przyjdzie taki moment, w którym przestaniemy to robić. A wtedy może wydarzyć się wszystko. Sprawy mogą przybrać nieoczekiwany obrót, w najmniej odpowiednim momencie…
Emily McIntire po raz trzeci znalazła się w polskich księgarniach. Po ,,Hooked” i ,,Scarred”, przyszedł czas na ,,Wretched”. Jest to trzeci tom nietuzinkowej serii mrocznych współczesnych romansów, Never After. W książce tej można dostrzec inspirację ,,Czarnoksiężnikiem z Krainy Oz” oraz znaleźć motywy takie jak m. in. kobieta-złoczyńca, śledztwo pod przykrywką, mafia, enemies to lovers, zakazany romans i forced proximity.
Główną bohaterką oraz jednym z dwojga narratorów ,,Wretched” jest Evelina Westerly. To dwudziestoczteroletnia córka szefa i członkini irlandzkiej mafii. Jest mózgiem rodzinnego biznesu, ekspertką od przyrządzania ,,łakoci” i kobietą od brudnej roboty. Jest impulsywna, skuteczna w dawaniu nauczki ludziom, którzy zaleźli za skórę jej ojcu, inteligentna, cyniczna, uparta i brutalna. Potrafi wyczuć, które znajomości mogą jej się opłacać. Jest pesymistką. Nie jest ani słaba, ani bezradna. Nie patyczkuje się z tymi, którzy zasługują na to, aby przekonać się na własnej skórze, co się dzieje, kiedy traci nad sobą kontrolę. Jest lojalna wobec rodziny, ale czy przestanie kiedyś w końcu żyć tylko jej sprawami i spróbuje odnaleźć siebie, zrobić coś dla samej siebie? I czy pozwoli sobie na opuszczenie gardy i otworzy się na mężczyznę, który na początku zalazł jej za skórę, a któremu jest jej coraz trudniej się oprzeć?
Nicholas Woodsworth, lat trzydzieści dwa, jest agentem DEA, co wiąże się z podejmowanym przy każdym kolejnym zadaniu ryzykiem i samotnością. Nie pali się do zawarcia związku, gdyż nie chce wciągać i narażać innych ludzi, zapraszając ich do swojego świata. Jest bezpośredni, pewny siebie, sarkastyczny i czarujący. Ma w sobie coś z podrywacza. Jest realistą i kiedy trzeba, potrafi umiejętnie łgać i udawać kogoś innego, aby osiągnąć zamierzony cel. Nick to Pan Emocjonalnie Niedostępny, ale czy któregoś dnia otworzy się jednak na kobietę, która z jednej strony go drażni, a z drugiej pociąga, choć jest dla niego zupełnie nieodpowiednia?
Choć uważam, że na ten moment, spośród czterech przeczytanych przeze mnie tomów serii Never After, bezsprzecznie najlepszy jest ,,Scarred”, muszę przyznać, że ,,Wretched” to też całkiem dobra książka. Ma w sobie coś interesującego. Mimo tego, co można przeczytać w niektórych opiniach na temat tej powieści, NIE JEST to retelling (informacja od autorki na ten temat znajduje się już na samym początku, więc nie wiem, jak można ją przeoczyć), ale luźna inspiracja ,,Czarnoksiężnikiem z Krainy Oz”, którą doceniam. W głębi duszy mam słabość do takich zabiegów stosowanych przez autorów, a akurat Emily McIntire potrafi wyłuskać i umiejętnie wkomponować pewne elementy z kultowych dzieł w swoje mroczne romanse.
W trzecim tomie serii Never After dostrzegłam - i zanotowałam sobie w trakcie czytania - kilka zalet. Podoba mi się przede wszystkim to, jak pisarka stopniowo coraz głębiej wprowadzała mnie wraz z Nickiem w struktury organizacji. A jak już przy nim jestem, to powiem Wam, że ten facet ma w sobie coś kuszącego, a jego zamiłowanie do poezji, to plus dziesięć do atrakcyjności. Podoba mi się również to, że tym razem to kobieta jest tą złą. To ona jest w mafii i brudzi sobie ręce, dopuszczając się różnej maści nikczemności i to jej należy się bać, bo jest nieobliczalna i zdolna do najgorszego, w razie potrzeby. To twarda babka, z którą lepiej nie zadzierać. Plus należy się jej również za to, że na początku wykazała się naturalną podejrzliwością wobec Nicka i postanowiła go sprawdzić. Ale czy odkryła wówczas prawdę na jego temat albo coś, co by ją mogło na nią naprowadzić? Tego Wam nie zdradzę!
Na pochwałę ode mnie zasługuje również to, że główni bohaterowie nie przeszli nagłej i drastycznej przemiany w toku akcji. Zachowali to, co mieli w sobie od początku, a jedynie stali się bogatsi o umiejętność wpuszczenia za ten mur, który wokół siebie zbudowali, drugiej osoby. Nie potrzebowałam w tym wypadku głębszego i bardziej spektakularnego rozwoju postaci, bo uważam, że ten byłby deformujący dla tych bohaterów.
We ,,Wretched” podoba mi się dynamika relacji naszych postaci wiodących. Napięcie pomiędzy nimi jest wyczuwalne, a sceny e*otyczne są pełne pasji. Kiedy zderzają się dwa silne charaktery, gdy styka się ze sobą dwoje ludzi lubiących mieć władzę i kontrolować sytuację... Ach - sami zresztą zobaczycie, co się wówczas dzieje, jeśli zdecydujecie się przeczytać tę powieść!
W trzecim tomie serii Never After, na pochwałę zasługuje fabuła. Jest coś w historiach z wątkiem przedstawiciela służb, tego, który stoi po stronie prawa, przenikającego do półświatka, aby od środka pozyskać informacje, które mają pomóc w osiągnięciu celu. Jest coś również w tym, jak stopniowo zaczynają zacierać się granice pomiędzy dobrem, a złem, a prosta droga wiodąca do celu, zaczyna się rozwidlać, zmuszając do podjęcia decyzji, co chce się dalej zrobić - konsekwentnie trzymać się planu, czy może jednak zaryzykować i podążyć za rodzącym się uczuciem. Obserwowanie wykonywanych ruchów w podobnej sytuacji, jest takie ekscytujące, tym bardziej, gdy z tyłu głowy ma się świadomość, że w każdej chwili coś się może zadziać, nastąpić jakiś nieoczekiwany zwrot akcji i może zrobić się jeszcze bardziej niebezpiecznie, a to, co dobrze rokowało, może zostać pogrzebane.
Podoba mi się to, jak zręcznie Emily McIntire udało się połączyć wszystkie wątki i stworzyć płynną, klejącą się, choć nie w każdym calu dopowiedzianą historię, w której jest nieco akcji, jest moralna szarość w działaniach postaci, pełna ognia namiętność, przeszłość bohaterów w tle, misja, która może się zakończyć tragedią, jeśli jej wykonawca straci czujność i popełni błąd, zemsta, odkrywanie, że świat nie jest czarno-biały, a lojalność wobec rodziny i zadowalanie innych, nie jest jedyną opcją na życie, zakazana miłość, wyraziste postacie… Odczuwam satysfakcję z tego wszystkiego, w tym również z obserwowania, jak bohaterowie stopniowo odnajdywali drogę do siebie nawzajem i zbliżali się do siebie na poziomie nie tylko fizycznym. Jak odkrywali, co ich łączy. Ale czy pisane było im szczęśliwe zakończenie?
,,Wretched” to dobra książka. Czyta się ją szybko, między innymi za sprawą krótkich rozdziałów i z przyjemnością. Wciągnęła mnie ta opowieść i trudno było mi się od niej oderwać. Po prostu musiałam wiedzieć, jak to się wszystko zakończy! Jeśli były w trzecim tomie Never After jakieś wady poza rzucającymi się w oczy literówkami, które nie zostały poprawione podczas korekty, to najwyraźniej tak mało dla mnie znaczące, że teraz nie umiem ich wskazać. Umiem za to napisać, że w przyszłości prawdopodobnie jeszcze wrócę do tej powieści, bo to mój klimat, który chętnie po raz kolejny poczuję.

Wzięte na tapet zadanie, może wiązać się z różnymi konsekwencjami. Kiedy znajdziemy się w świecie, w którym gra się według innych zasad, różne rzeczy mogą nas tam spotkać. Możemy znaleźć się w poważnym niebezpieczeństwie i zapłacić najwyższą cenę za ewentualne potknięcie. Możemy też niespodziewanie odnaleźć coś, czego nie szukaliśmy… Czasami wikłamy się w pewne sprawy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czasami ktoś znienacka staje nam na drodze, przenika do naszego świata i bezczelnie bierze sobie to, czego chce. Stopniowo zaczyna władać naszymi myślami. Wciąż powraca, choć te powroty mogą przysporzyć kłopotów. I choć jesteśmy świadomi tego, jak bardzo różni się od nas na wielu płaszczyznach, coraz bardziej nie potrafimy mu się oprzeć. I może się za chwilę okazać, że zupełnie niepostrzeżenie skradł nam coś więcej niż pocałunek, więcej niż intymną chwilę - nasze serce…
Meagan Brandy to zagraniczna pisarka, która w Polsce zasłynęła powieścią pt. ,,Elita Brayshaw High”, ale nie jest raczej częstym gościem na naszym rodzimym rynku książki. Zadebiutowała w naszym kraju już w roku dwa tysiące dziewiętnastym, a dopiero teraz ukazała się u nas trzecia pozycja jej autorstwa. ,,Złodziej mojego serca” (org. “Tempting Little Thief”) to pierwszy tom serii Girls of Greyson. To romans New Adult z motywem bogatej dziewczyny i biednego chłopaka, przyciągających się przeciwieństw, elitarnej akademii, zakazanego romansu oraz sekretnej organizacji przestępczej.
Główną bohaterką i jednym z dwojga narratorów omawianej książki, jest Rocklin Revenaw. To dziewiętnastoletnia, uczęszczająca do Greyson Elite Academy i będąca tam doradcą, bogata, pewna siebie dziewczyna, drapieżna jak pirania. To księżniczka, która ma pazurki; idealna córka swojego ojca, która nie potrzebuje rycerza na białym koniu. Wymaga się od niej tego, by była silna, dominująca i potężna. I za taką stara się uchodzić. Rocklin jest też bezwstydna, zawsze gotowa do odgrywania swojej roli, a poza tym lubi wydawać rozkazy i mieć wszystko pod kontrolą. Nie jest przyzwyczajona do podporządkowywania się. A jak poradzi sobie z zaborczym, zazdrosnym i dominującym chłopakiem, który niespodziewanie przekradł się do jej idealnego świata? Chłopkiem, który z jednej strony różni się od niej, a jednak w pewnych aspektach tak bardzo ją przypomina?
Bastian ,,Bass” Bishop to wytatuowany, biedny młody mężczyzna. Jest bezczelny, podstępny, odważny, pewny siebie, pełen sprzeczności i nie ma oporów przed braniem tego, czego chce. Nieciekawa sytuacja zmusiła go do ostateczności, do podjęcia szybkich decyzji, które zmieniły jego życie. Dostał nietypową propozycję, która pozwoliła mu nie skończyć tak, jak ktoś inny na jego miejscu skończyłby bez nieoczekiwanego wsparcia. Czy uda mu się jednak nie zmarnować szansy na osiągniecie celów, do których dąży, przez zadawanie się z nieodpowiednią dziewczyną?
,,Złodziej mojego serca” okazał się złodziejem mojego czasu. Bezczelnie ukradł mi godziny życia, z każdym kolejnym rozdziałem perfidnie odbierając mi nadzieję na to, że akcja się rozkręci, chaos zniknie, dialogi się poprawią, a świat przedstawiony nabierze więcej sensu, podobnie jak działania bohaterów. Podeszłam do tej powieści z dobrym nastawieniem, tym bardziej, że dobrze wspominam przeczytane w przeszłości książki Meagan Brandy, na przykład ,,Elitę Brayshaw High” i ,,Badly Behaved”, ale się zawiodłam. Chciałabym napisać, że nie była to tak zła książka, jak się spodziewałam po tych wszystkich negatywnych opiniach, ale prawda jest taka, że nie potrafię tego zrobić, ponieważ historia Rocklin i Bassa nie jest na tyle dobra, abym mogła ją pochwalić, za co tylko się da. Niestety. W powieści tej drzemał potencjał, który przepadł. Został pogrzebany pod stertą tego, co zbędne, za bardzo przeciągnięte, płytkie i nudne. Początek był mocny i obiecujący, ale dalsza część… Nie za bardzo wiem, o czym tak naprawdę jest ta książka. Zamiast być elektryzującą, mającą pazur, intrygującą w równym stopniu jak jej okładkowy opis opowieścią z mroczną nutą, okazała się zlepkiem scen osiemnaście plus, momentów, w których pada tekst ,,bogata dziewczyna” i licznych wątków, które prowadzą do… przez większość czasu właściwie nie wiedziałam, dokąd zmierza to wszystko. Za bardzo to było chaotyczne, przez co czytanie szło mi jak po grudzie.
Z jednej strony coś było w gierce prowadzonej przez głównych bohaterów ,,Złodzieja mojego serca”, ale z drugiej brakowało mi tu większego napięcia i jakiejkolwiek chemii, która pozwoliłaby mi uwierzyć w to, że Rocklin i Bass powinni być razem, i która sprawiłaby, że z zapartym tchem śledziłabym ich losy. Niektóre książkowe pary są żywiołem, którego się boimy, ale nas on jednocześnie fascynuje. To, co działo się pomiędzy postaciami wiodącymi tej konkretnej powieści, było po prostu dziwne i chwilami denerwujące. Szkoda, bo i tu potencjał był, ale się zbył.
,,Złodziej mojego serca” to druga przeczytana przeze mnie w ostatnim czasie pozycja, w przypadku której kusił mnie dnf. Nie porzuciłam jednak lektury, ponieważ do ostatnich rozdziałów miałam nadzieję, że jeszcze zdąży zaiskrzyć pomiędzy mną, a tą pozycją, ale nie zmienia to faktu, iż chwilami miałam ogromną ochotę przekartkować część ciągnącego się w nieskończoność tekstu, aby przejść do jakiegoś ciekawszego momentu, bardziej angażującego wątku. Ogółem jest to dla mnie dzieło jakieś takie nijakie. Jest to specyficzna historia - ale nie w tym dobrym znaczeniu, zwiastującym coś oryginalnego i absorbującego - dwojga młodych ludzi ze skomplikowanymi życiami i łączącą ich relacją. Zostałam wrzucona w tę opowieść i prowadzona przez nią, nie wiedząc za wiele, mając w głowie wiele pytań pozostawionych bez odpowiedzi i nie potrafiąc na żadnym etapie złapać kontaktu na żadnej płaszczyźnie z postaciami wiodącymi. Nie polubiłam tutaj ani głównej bohaterki, ani głównego bohatera, ani też nikogo z postaci drugoplanowych. Nie byłam zainteresowana ich losami i tym, co może w nich siedzieć poza tym, co widać jak na dłoni. Pomysł na fabułę, który miała Megan Brandy miał zadatki na bycie mocną stroną pierwszego tomu Girls of Greyson, gdyby tylko pisarka bardziej sensownie, składnie i wciągająco go przedstawiła. Niby były tu sekrety i zwroty akcji, których jestem fanką, ale było to wszystko dla mnie mało ekscytujące. Szkoda, bo to mogła być naprawdę dobra książka, a tymczasem wyszła słabizna, ubrana w piękną okładkę.

Czasami ktoś znienacka staje nam na drodze, przenika do naszego świata i bezczelnie bierze sobie to, czego chce. Stopniowo zaczyna władać naszymi myślami. Wciąż powraca, choć te powroty mogą przysporzyć kłopotów. I choć jesteśmy świadomi tego, jak bardzo różni się od nas na wielu płaszczyznach, coraz bardziej nie potrafimy mu się oprzeć. I może się za chwilę okazać, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uważaj, czego sobie życzysz, bo życzenia czasem się spełniają. Nie zawsze jednak dostajemy dokładnie to, o co prosimy. Czasami jakaś siła daje nam coś, co w pewnym stopniu zaspokaja nasze pragnienia, ale niezupełnie. Jaki z tego wniosek? Taki, że może jednak zamiast wypowiadać życzenia, które mogą zostać wypaczone, lepiej wziąć sprawy w swoje ręce. Łatwiej jednak powiedzieć, niż zrobić, bo niekiedy nie mamy innego wyjścia, jak polegać na innych w osiąganiu tego, czego chcemy. Ale z takiej współpracy wyniknąć mogą różne rzeczy. Można się na przykład w ten sposób wpakować w tarapaty...
Tęskniliście za fantazyjnymi spicy historiami autorstwa Rebekki F. Kenney? W takim razie ucieszy Was fakt, iż niedawno w polskim przekładzie ukazała się kolejna, trzecia i na ten moment ostatnia książka z serii Wicked Darlings. ,,Gród Szmaragdów i Zazdrości” (org. ”A City of Emeralds and Envy”) to pieprzne romantasy, które jest nietuzinkowym, przeznaczonym dla czytelników dorosłych retellingiem ,,Czarnoksiężnika z Krainy Oz”, przez który przewija się między innymi motyw reverse harem/why choose, klątw i enemies to lovers.
W trzecim tomie serii powracają bohaterowie poprzednich części serii, głównie postacie znane z ,,Królestwa Serc i Pożądania”, w tym Alicja, która próbuje na nowo odnaleźć się w świecie ludzi, choć wciąż nie może zapomnieć o tym, co wydarzyło się w krainie Fae. Jest rozczarowana również tym, że żaden śmiertelnik nie jest w stanie dorównać jej sympatiom, do których pragnie wrócić, tym bardziej, że jej życie ma podążyć w kierunku, który nie jest jej wymarzonym. Coś jednak po drodze poszło nie tak i zamiast trafić tam, gdzie pragnęła, ponownie znalazła się w tarapatach. Kłopoty spotkały jednak nie tylko ją…
Oprócz Alicji, Białego Królika i Kota, w ,,Grodzie Szmaragdów i Zazdrości” występują również nowi bohaterowie, w tym Dorota, niby niepozorna dziewczyna, a jednak ma swój sekret; osoba miła dla tych, którzy na to zasługują, która nie jest tym, kim może wydawać się na początku, a także Strach na Wróble, nikczemny i kapryśny Czarownik z Zachodu oraz tajemniczy Czarnoksiężnik, który spełnia życzenia, choć nie z oczekiwanym rezultatem.
Wszyscy spotykają się świecie Fae, w Krainie Oz, gdzie nic nie jest takim, jakie się wydaje. A czemu dokładnie będą musieli stawić czoła w tym miejscu? Z jakimi problemami i wyzwaniami będą zmuszeni się zmierzyć? Czym zakończy się dla nich podróż przez Oz? Czy każde z bohaterów znajdzie w końcu swoje miejsce na ziemi i zdefiniuje siebie?
Już mi się chyba oczytała ta seria, bo ,,Gród Szmaragdów i Zazdrości” nie wciągnął mnie tak jak poprzednie tomy i nie podobał mi się już tak bardzo jak one. Nie mówię, że jest zły, ale po prostu mnie nie rozkochał w sobie. To specyficzna pozycja, której nie nazwałabym komfortową lekturą, ale doceniam w niej wielowątkowość i różnorodność postaci oraz to, że jest wyczuwalna chemia w poszczególnych par... relacjach.
Po raz kolejny mogę pochwalić Rebekkę F. Kenney za wyobraźnię. Świat, który stworzyła autorka, jest kolorowy, intrygujący, niejednowymiarowy, pełen wyzwań, pokus, ale mimo wszystko… rozkoszny. Podoba mi się również to, że pisarka fajnie powiązała to, co znane z poprzedniej części Wicked Darlings, z czymś nowym, zabierając mnie na kolejną pokręconą przygodę. Aczkolwiek atmosfera tej części już mnie aż tak nie poniosła.
W ,,Grodzie Szmaragdów i Zazdrości” autorka popuściła wodze fantazji, odpłynęła w jeszcze bardziej niegrzeczne rejony i stworzyła ciekawą, pikantną wariację na temat ,,Czarnoksiężnika z Krainy Oz”. To opowieść pełna magii, klątw, pożądania mieszającego się niekiedy z chęcią zemsty, pasji i determinacji, którą szybko i sprawnie się czyta. Na swój sposób było to dobre, ale moja strefa komfortu i podstawy mojego gustu znajdowały się w poprzednich tomach. Jeśli jednak szukasz typowego guilty pleasure z fantastycznymi elementami, to śmiało sięgnij po tę powieść.

Uważaj, czego sobie życzysz, bo życzenia czasem się spełniają. Nie zawsze jednak dostajemy dokładnie to, o co prosimy. Czasami jakaś siła daje nam coś, co w pewnym stopniu zaspokaja nasze pragnienia, ale niezupełnie. Jaki z tego wniosek? Taki, że może jednak zamiast wypowiadać życzenia, które mogą zostać wypaczone, lepiej wziąć sprawy w swoje ręce. Łatwiej jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kto powiedział, że mężczyzna naszych snów, ten, któremu ustawiamy sekretne ołtarzyki w naszym domu i uważnie śledzimy jego karierę, nigdy nie zmaterializuje się przed nami? Że nasze drogi nigdy się nie przetną? Czasami fortunnym biegiem okoliczności, abstrakcyjna fantazja o celebrycie, może zmienić się w faceta z krwi i kości. I tylko od nas zależy, jak wykorzystamy fakt, że znalazł się on nagle w naszym zasięgu…
Lia Riley to zagraniczna pisarka, której wcześniej nie znałam, a o jej istnieniu dowiedziałam się dopiero teraz, kiedy do polskich księgarń trafiła książka pt. ,,Mister Hockey”, czyli pierwszy tom serii Hellions Angels. Jest to krótka komedia romantyczna z motywem hokeja, przyciągających się przeciwieństw i insta love. Poznajemy tutaj historię Breezy Angel, dwudziestodziewięcioletniej, pozytywnie zakręconej, ciepłej i nieco niezdarnej bibliotekarki, fanki hokeja, a w szczególności pewnego zawodnika NHL - Jeda Westa, gwiazdy Denver Hellions, mężczyzny pewnego siebie, ale nie zadufanego, a za to w niektórych przypadkach całkiem uczynnego.
Spotkali się, gdy hokeista pojawił się jako gość specjalny w bibliotece, w której pracuje nasza żeńska postać wiodąca, a później, w wyniku splotu niefortunnych zdarzeń, wylądowali w domu Breezy. A co wyniknie z sytuacji, w której fanka i obiekt jej westchnień znajdą się na dłużej w jednym miejscu? Czy przyznają się do tego, że się wzajemnie fascynują? Czy ulegną obustronnemu przyciąganiu?
Lubię romanse hokejowe. Można rzec, iż od kilku miesięcy mam na ich punkcie bzika, więc nie mogłam odmówić sobie sięgnięcia po ,,Mister Hockey”, ale niestety, książka ta mnie nie zadowoliła. Nie zostałam fanką sposobu pisania Lii Riley, a w dodatku uwierał mnie fakt, iż historia Jeda i Breezy napisana jest z perspektywy trzeciej osoby.
Przyznam, że po około pięćdziesięciu przeczytanych stronach, po raz pierwszy od dawna miałam ochotę zrobić dnf. Zupełnie nie czułam tej historii. Miałam wrażenie, że jest o niczym, i że chwilami trochę się nie klei, a występujące w niej niektóre sceny, to bezsensowne zapychacze, które nic istotnego nie wnoszą, a jedynie wypełniają luki w mizernym wątku głównym. Poza tym główna bohaterka wydała mi się przerysowana - choć punkt dla niej za to, że lubi książki i figurki funko pop, tak samo jak ja - i wzdrygałam się na to, jak bardzo ta kobieta ekscytowała się Jedem. Główny bohater to zaś zwyczajna, niczym nie wyróżniająca się kopia dziesiątek innych znanych mi bohaterów romansów. Doceniam fakt, iż był gotów bezinteresownie pomóc obcej osobie, która znalazła się w potrzebie, ale nie straciłam dla niego głowy i nie oddałam mu serca. Co do chemii romantycznej, to nie czułam jej. Ogółem nic nie czułam w związku z tą książką.
,,Mister Hockey” to przesadnie lekka, banalna, w każdym calu przewidywalna, przesłodzona - ale też spicy - i dla mnie mało atrakcyjna pod niemalże każdym względem pozycja, która zapowiadała się fajnie, ale mi po prostu nie przypadła do gustu. Nie bawiłam się dobrze czytając ją. Nie śmiałam się na głos podczas ,,zabawnych” momentów. Nie czułam się oczarowana atmosferą i postaciami. Nie powiem również, że szybko mi się czytało tę książkę, ponieważ mimo niewielkiej ilości stron, przebrnięcie przez tekst zajęło mi wieczność.
Pierwszy tom serii Hellions Angels to szybka, płytka, trochę za prosta lektura, która nie zachęciła mnie do kontynuowania przygody z twórczością Lii Riley.

Kto powiedział, że mężczyzna naszych snów, ten, któremu ustawiamy sekretne ołtarzyki w naszym domu i uważnie śledzimy jego karierę, nigdy nie zmaterializuje się przed nami? Że nasze drogi nigdy się nie przetną? Czasami fortunnym biegiem okoliczności, abstrakcyjna fantazja o celebrycie, może zmienić się w faceta z krwi i kości. I tylko od nas zależy, jak wykorzystamy fakt,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Człowiek, który wiele w życiu przeszedł, pragnie już tylko szczęścia i spokoju. Pragnie swojej własnej normalności, ale trudno o nią, kiedy sprawy znowu nie układają się pomyślnie. Kiedy zachodzą zmiany, które wcale nie wydają się dobre, zważywszy na to, z czym się wiążą...
C. Hallman wróciła niedawno na polski rynek książki z kolejnym tomem swojej serii Uniwersytet Corium. Nadszedł czas na finałową część podstawowej trylogii, którym jest ,,Broken Kingdom” - dark bully romance z motywem nietypowej szkoły, zemsty, zakazanej miłości i życia po trudnych doświadczeniach.
Wracamy po raz kolejny do historii Aspen i Quintona, w momencie, w którym została przerwana w poprzednim tomie. Główną bohaterkę spotkało coś okropnego, czego nie życzy się nikomu, nawet wrogowi. Po raz kolejny doświadczyła podłości i brutalności świata, w którym żyje. Wrogowie wreszcie dopięli swego i boleśnie ją skrzywdzili, co obudziło gniew Quintona, który rzekomo też jej nienawidzi… Ale czy na pewno? Po tym, co stało się z Aspen, zmienił się w mężczyznę ogarniętego żądzą krwi. Nie spocznie, dopóki się nie zemści. Ale fakt, że jego relacja z dziewczyną weszła w nowy etap, a do głosu doszły uczucia, nie znaczy, że od teraz będzie już między nimi tylko dobrze…
Czy dwoje ludzi których łączy więcej niż bycie wrogami, więcej niż mrok i desperacja, które ich do siebie zbliżyły, dostanie swoje szczęśliwe zakończenie? Czy uda im się pokonać kolejne stojące na ich drodze przeciwności?
Choć pierwszy tom Uniwersytetu Corium nie zrobił na mnie takiego wrażenia, jakie chciałabym, aby zrobił, cieszę się, że dałam szansę kolejnym powieściom z tej serii, bo z tomu na tom, byłam coraz bardziej zadowolona. A ,,Broken Kingdom” jest tą częścią, która kosztowała mnie co prawda więcej emocji i nerwów niż ,,King of Corium” i ,,Drop Dead Queen”, ale też o wiele bardziej mnie wciągnęła. Wciąż mnie tu coś intrygowało i chciałam za tym podążyć w kolejne rozdziały. I choć dostałam to, czego się spodziewałam, na co się wręcz nastawiałam po przeczytaniu poprzedniego tomu - zemstę mającą kolor krwi - ku mojemu zaskoczeniu - nawiasem mówiąc, pozytywnemu - fabuła nie była skupiona wyłącznie wokół tego jednego wątku. Byłoby nudno, gdyby tak było. Nie nastawiajcie się też tutaj na magiczną zmianę na słodycz lejącą się strumieniami. Nie wszystko w świecie bohaterów w łatwy sposób staje się proste, poukładane i idące do przodu bez żadnych przeszkód.
,,Broken Kingdom” nie jest książką dla każdego - na pewno nie dla kogoś, kto nie trawi rządzących się swoimi mrocznymi prawami darków - bo to nie serduszka, kwiatki i miód sączący się z każdej strony. Brutalności tutaj nie brakuje, a od niektórych scen wręcz cierpnie skóra. Poza tym mamy tutaj gniew, niebezpieczeństwo, wrogów, zwroty akcji, a ponadto jest skomplikowana sytuacja, w której na drodze uczucia stoi cała reszta. Świat, w którym nie zawsze można wybrać to, czego się najbardziej pragnie…
W trzecim tomie Uniwersytetu Corium, Quinton wydał mi się lepszą wersją samego siebie, która nie odpuszcza ludziom, którzy krzywdzą tych, względem których żywi jakieś uczucia i umie przejąć inicjatywę w sytuacji kryzysowej. To urodzony przywódca i idealny przykład moralnie szarego bohatera w stylu ,,touch her and die”, choć i on nie zawsze może postępować w zgodzie z tym, co mu serce dyktuje. Nie wybaczę mu nigdy tego, jak się zachowywał w poprzednich tomach wobec Aspen, potępiam to, ale w tej części trochę zyskał w moich oczach. Zyskał, mimo iż bolało mnie to, że pozwolił na to, na co pozwolił.
Mało wiarygodne w tej pozycji wydało mi się zaś to, że główna bohaterka dosyć szybko uporała się z traumą i naturalnymi w takiej sytuacji, w jakiej się znalazła oporami. Ale jestem usatysfakcjonowana tym, że Aspen pomimo tego całego syfu, który na nią spadł, upokorzenia, poniżenia, prześladowania, zastraszania, zachowała siłę i nie dała się zupełnie, bezpowrotnie złamać.
Nie jestem w zachwycie, ale mimo wszystko ,,Broken Kingdom” mi się podobało. Końcówka okazała się ciut za szybka, ale poprzedzająca ją opowieść, miała według mnie odpowiednie tempo. Autorce udało się coś jeszcze interesującego dopisać w kontekście tej historii, co doceniam. Nie potoczyła się ona w słabym, przesłodzonym kierunku już po pięciu rozdziałach, co mi się podoba, ale dała mi w większości to, co miałam nadzieję tutaj dostać. Reasumując: jestem na tak. I czekam na historię Lucasa.

Człowiek, który wiele w życiu przeszedł, pragnie już tylko szczęścia i spokoju. Pragnie swojej własnej normalności, ale trudno o nią, kiedy sprawy znowu nie układają się pomyślnie. Kiedy zachodzą zmiany, które wcale nie wydają się dobre, zważywszy na to, z czym się wiążą...
C. Hallman wróciła niedawno na polski rynek książki z kolejnym tomem swojej serii Uniwersytet...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trudno jest zerwać z wizerunkiem złej dziewczyny lub chłopaka, zwłaszcza, gdy wracając na stare śmieci, istnieje ryzyko powrotu do tego, co kiedyś nie było zdrowe dla Ciebie i dla osoby, z którą łączyło Cię coś burzliwego. Niektórzy ludzie działają na siebie nawzajem jak narkotyk. Uzależniają od siebie drugą stronę i ilekroć znajdą się w swoim pobliżu, nie umieją się powstrzymać przed sięgnięciem po kolejną dawkę. Bywają swoim wzajemnym złym nawykiem, którego trudno się pozbyć, nawet pomimo rozłąki, która powinna skutecznie pomóc przerwać nić i świadomości, że to, co ich przyciąga do drugiej osoby, jest dla nich destrukcyjne. Mimo wszystko, choćby nie wiem, co robili, ile barier stawiali, słów potępienia słyszeli i jak bardzo próbowali odnaleźć swoje miejsce przy kimś innym, nie jest łatwo trzymać się z daleka od drugiego człowieka, zwłaszcza gdy ciało i serce niezmiennie, z równą tej dawnej intensywnością, chcą, czego chcą…
Lubisz Elle Kennedy? W takim razie ucieszy Cię fakt, iż kolejna powieść autorki doczekała się polskiego wydania. Tym razem padło na ,,Reputację niegrzecznej dziewczyny” (org. "Bad Girl Reputation”), czyli drugi tom serii Avalon Bay. To romans New Adult z motywem m. in. drugiej szansy, małego miasteczka i wymuszonej bliskości.
Główną bohaterką i jednym z dwojga narratorów tej powieści, jest Genevieve, jedyna dziewczyna z szóstki rodzeństwa West. To dwudziestodwulatka, za którą ciągnie się reputacja złej dziewczyny. Jest nieposkromiona. Uważa, że to, co jej nie zabije, uczyni ją silniejszą. Nie jest płaczką. Niezbyt łatwo i dobrze toleruje zmiany, choć wiele ich zaszło w jej życiu w niedługim czasie. Tuż po chwilowym powrocie do Avalon Bay, po tym jak rok wcześniej opuściła to miejsce, straciła matkę i stanęła przed perspektywą zostania w rodzinnych stornach na dłużej, z dala od miejsca, w którym zdążyła się osiedlić, aby pomóc ojcu w ogarnięciu spraw związanych z jego biznesem, tym bardziej, że nie umie mu odmówić, kiedy o coś ją prosi. Pozostanie w miasteczku, oznacza jednak konieczność konfrontacji z przeszłością. I choć chciałaby być teraz grzeczną dziewczynką, umawiającą się z dobrym chłopakiem, w głowie wciąż siedzi jej facet, z którym mimo rozłąki, wciąż wiele ją łączy. Pytanie tylko, czy zdoła oprzeć się pokusie i nie wejdzie drugi raz do tej samej, wzburzonej wody?
Evan jest jednym z bliźniaków Hartley. To chłopak, który ma swoje za uszami, jest niesforny, ale jest jednocześnie tym, na którego ramieniu można się wypłakać. Jest również zaborczy i ma ewidentną słabość do swojej eks, której nie umie wyrzucić z głowy, choć ich przerwana jej wyjazdem relacja, była bałaganem. Nie wiadomo, czy uda mu się tak po prostu odpuścić, kiedy Gen zostanie na trochę w miasteczku i czy będzie umiał siedzieć z założonymi rękami, słuchając potulnie rad brata, kiedy jego dawna dziewczyna zacznie randkować…
Po wyjeździe z Avslon Bay, próbowała o nim zapomnieć. Ale teraz to wszystko wraca, kiedy ona ich ścieżki znów się krzyżują. Tylko czy powinni wracać do tego, co było? Do huśtawki? Do prowokowania siebie nawzajem? Do rozstań i powrotów? Czy pierwsza miłość dostanie drugą szansę?
,,Reputacja niegrzecznej dziewczyny” to pozycja, która nie uwolniła mojej wewnętrznej poetki, która mogłaby teraz pisać pełne pięknych, górnolotnych słów wiersze na temat wspaniałości tego dzieła, jego głębi i przekazu. Nie sprawiła też, że mam ochotę wyznawać dozgonną miłość bohaterom stojącym na pierwszym planie. To nie jest książka z grona tych, które niosą za sobą wiele wartości i przyczyniają się do nastania zmian w życiu czytelnika czy w jego sposobie postrzegania świata, ale jest za to miłą odskocznią od codzienności, wyzwalającą umiłowanie dla romantycznych powrotów i uruchamiającą tęsknotę za latem. To niezobowiązująca pozycja, która ma i wady i zalety, a którą szybko się czyta wyłącznie dla przyjemności. Nie jest obiektywnie najlepszym, na co stać Elle Kennedy, ale subiektywnie przyznam, że wciąga i w pewnym stopniu uzależnia, trzymając czytelnika w niepewności odnośnie tego, czy postacie wiodące na przekór bliskim ludziom, którzy przestrzegają ich przed powrotem do przeszłości - zwłaszcza, jeśli uprzednio nie ogarną samych siebie - dadzą sobie drugą szansę. A jeśli nie, to może znajdą szczęście u boku kogoś innego? Jest też kwestia tego, że główna bohaterka zaczęła sobie budować życie w Charlestone, ma tam pracę…
,,Reputacja niegrzecznej dziewczyny” nie jest wybitna, ale ją lubię. Lubię ją ciut bardziej niż pierwszy tom serii. Podoba mi się to, że Gen i Evan we wspólnych scenach byli jak przewód pod napięciem - iskrzyło tak, że aż strach podejść za blisko, aby się nie usmażyć. Widać, że kochają się ze sobą ścierać, bo to daje im skok adrenaliny i napędza żądzę, choć nie jest zdrowe. Jak na szpilkach czekałam jednak na przełom w ich relacji, na zbliżenie się do siebie na poziomie głębszym niż fizyczny i zbudowanie czegoś solidnego na fundamencie niestabilnej i niezdrowej relacji z przeszłości.
W przypadku omawianej właśnie książki, rozumiem zarówno argumenty osób mówiących o niej dobrze, ale i tych, którzy mają zarzuty do tej pozycji. Faktem jest, że głównych bohaterów na początku trochę trudno jest polubić. Może dzieje się tak między innymi dlatego, że niełatwo zaakceptować fakt, iż mają coś za uszami i że ich relacja nie jest jak z bajki? Ale z czasem zaczyna się ich lepiej rozumieć i wraz z tym pojawia się sympatia oraz coraz mocniej trzyma się kciuki za przerwanie destrukcyjnego ciągu, w którym Gen i Evan niegdyś tkwili, na rzecz lepszej zmiany, która musiała zacząć się od nich samych.
Mówcie, co chcecie, ale ja nie żałuję zapoznania się z historią następnej pary bohaterów z Avalon Bay. Choć uwiera mnie to, że z ważnym w kontekście tej historii wątkiem zmiany, procesu zrywania ze złymi nawykami, naprawiania błędów, mającego prowadzić do ostatecznego zerwania ze złą reputacją, nie wszystko wyszło tak, jak powinno, nie miało to takiej głębi, siły i wydźwięku, jakiego bym sobie życzyła, aby osiągnąć pełnię satysfakcji, nie jest to powód, przez który mogłabym skreślić tę opowieść. Opowieść, która jest z jednej strony lekka, choć uczucia postaci wiodących i ich sytuacja nie są nieskomplikowane, a i nieco ciężaru dodaje jej kwestia nieidealnych w przypadku obojga rodzin, co jakiś tam wpływ na ukształtowanie ich charakterów miało. Podoba mi się panująca tu atmosfera, letni vibe, pomysł na fabułę, osadzenie akcji w miasteczku, w którym można na przykład rozpalić ognisko na plaży, droga do dania drugiej szansy pierwszej miłości, dążenie do zamiany na lepsze, dorastanie dwójki młodych dorosłych i ogółem historia, z którą przyjemnie spędziłam pewne popołudnie. Nie gwarantuję, że Wy będziecie nią zachwyceni, ale ja ją lubię. Lubię i kropka.

Trudno jest zerwać z wizerunkiem złej dziewczyny lub chłopaka, zwłaszcza, gdy wracając na stare śmieci, istnieje ryzyko powrotu do tego, co kiedyś nie było zdrowe dla Ciebie i dla osoby, z którą łączyło Cię coś burzliwego. Niektórzy ludzie działają na siebie nawzajem jak narkotyk. Uzależniają od siebie drugą stronę i ilekroć znajdą się w swoim pobliżu, nie umieją się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nikt z nas nie jest czystą, niezapisaną choćby jednym zdaniem kartą. Żaden człowiek nie jest pustym naczyniem, które nigdy nie zostało napełnione doświadczeniami i wspomnieniami, które nie zawsze są jednak dobre i piękne. Każdy człowiek ma historię w tle, jakieś przejścia za sobą, o których niekiedy wolałby zapomnieć. Wielu z nas ma również sekrety, którymi nie dzieli się z każdą napotkaną osobą. A jeśli chodzi o ochronę takich tajemnic, człowiek potrafi dopuścić się nawet i pewnego kłamstwa…
Tęskniliście za Marianą Zapatą? Już nie musicie, bo na polski rynek trafiła niedawno kolejna powieść pisarki. Następnym tomiszczem słusznych rozmiarów, które doczekało się wydania w naszym ojczystym języku, jest ,,Luna i pewne kłamstwo” (org. “Luna and the Lie”). Jest to jednotomowy romans z obowiązkowym w przypadku tej pisarki slow burn, a także towarzyszącym mu motywem grumpy x sunshine, różnicy wieku, romansu w miejscu pracy, skomplikowanych relacji rodzinnych oraz tajemnic.
Główną bohaterką i narratorką omawianej książki, jest Luna Allen. To młoda kobieta, która nie lubi wpadać w kłopoty i ma alergię na sprawianie innym ludziom przykrości. To porządna i przyzwoita dziewczyna, której zależy na bliskich osobach i pragnie, aby żyło im się jak najlepiej. Od kilku lat pracuje w warsztacie samochodowym, jako lakierniczka i wygląda na to, że bardzo jej ta praca odpowiada. Luna jest pracowita, zaradna, nieegoistyczna, miła i wiecznie uśmiechnięta. Za jej wady można uznać jednak to, że ma potrzebę bycia przez wszystkich lubianą i trochę za dużo rozmyśla o różnych sprawach. Stale wmawia sobie również, że jest szczęśliwa, ale czy na pewno? A poza tym bardzo lubi pogrywać sobie z jednym ze swoich szefów…
Lucas Ripley, nazywany Ripem, to współwłaściciel cieszącego się dobrą opinią warsztatu Cooper’s Collision and Customs i szef naszej tytułowej bohaterki. Jest dobrze zbudowanym, męskim mężczyzną i prawdziwą zrzędą. Trudno u niego o uśmiech. Nie jest za bardzo towarzyski i nie spoufala się. Jest gburowaty i bywa obcesowy. Nie daje sobie wciskać kitu. Bywa onieśmielający i ewidentnie pod tymi swoimi koszulkami z długim rękawem, skrywa nie tylko tatuaże, ale i liczne sekrety. Czy zdoła jednak z czasem zaufać Lunie, która uparcie próbuje się z nim zakolegować, na tyle, aby wyjawić jej swoje tajemnice?
Moje spotkania z twórczością Mariany Zapaty w przeszłości kończyły się z różnym rezultatem, ale to, które odbyłam z powieścią ,,Luna i pewne kłamstwo”, zapamiętam jako jedno z tych udanych. Choć na ,,dzień dobry” przeraziła mnie ilość stron, to jednak okazało się, że strach ma wielkie oczy. Już pierwszy rozdział książki dał mi poczucie, że będzie dobrze. Od razu, już podczas czytania pierwszego rozdziału, poczułam się dobrze w świecie, do którego zostałam zabrana tym razem. A komfort podczas poznawania wziętej na tapet opowieści, jest niezwykle ważny, prawda? W tym wypadku go miałam, a z czasem doszły jeszcze inne uczucia i emocje.
Bardzo podoba mi się pomysł na fabułę oraz sam fakt, iż autorka nie osadziła akcji w jakimś nudnym biurze, gdzie obowiązują sztywne zasady, polityka niespoufalania się ze współpracownikami, wnętrza prezentują wysoki standard, a całym tym przybytkiem zawiaduje szef zapakowany w obowiązkowy garnitur od Armaniego czy innego Zegny. Mariana Zapata umiejscowiła lwią część historii Luny w obiekcie dla niej ważnym, w warsztacie samochodowym, pracę tam i życie tego miejsca uczyniła jednym z istotnych wątków, a głównego bohatera wykreowała na faceta, który nie boi się ubrudzić sobie rąk, zajmując się rozbieraniem na części i renowacją klasyków. Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek wcześniej przeczytała książkę, której akcja toczy się właśnie w warsztacie samochodowym, a żeńska postać wiodąca z pasją zajmuje się nadawaniem barw odrestaurowanym pojazdom. To bardzo miła i tak pożądana odmiana, coś innego w morzu uparcie powielanych schematów.
Na plus działa również fakt, iż polubiłam głównych bohaterów ,,Luny i pewnego kłamstwa”. Zaakceptowałam ich ze wszystkimi zaletami, wadami, przeszłością, bagażem, tajemnicami i zaklinaniem rzeczywistości, aby poczuć się lepiej, zapomnieć o bólu i jakoś się trzymać w całości. Luna to bohaterka, która mnie nie irytowała, a wręcz przeciwnie - szybko zyskała moją sympatię i po niedługim czasie od rozpoczęcia lektury, zżyłam się z nią i życzyłam jej jak najlepiej. Ubolewałam nad tym, jak traktują ją niektórzy ludzie i miałam ochotę kopnąć ją w kostkę za tę jej zbytnią tolerancję na pewne rzeczy, w tym żerowanie na jej dobroci. Uwielbiam jej promienną naturę, przyjazne nastawienie i jej dobre serce. Ripley z kolei, choć ewidentnie grumpy, zdobywał się niekiedy na słodkie i chwytające za serce gesty. A pod tą twardą powłoką, za usposobieniem jeżozwierza, jak się okazało, krył się facet do pokochania. Owszem, zyskałam nową sympatię, która zowie się Rip.
Podoba mi się w powieści pt. ,,Luna i pewne kłamstwo” tempo oraz sposób, w jaki główni bohaterowie stopniowo wychodzili poza początkowe ramy swojej znajomości. Kupiłam to, jak płynnie, w sposób naturalny i niewymuszony przechodzili od stosunków służbowych i nieco napiętych, do wyświadczania sobie nawzajem przysług, spędzania czasu w swoim towarzystwie i metodycznie przenosili swoją relację na kolejne poziomy poziom. Ta relacja momentami była po prostu piękna, zwłaszcza wtedy, gdy dochodziło do pocieszania tej drugiej osoby w jakimś kryzysowym momencie. Nieco humoru też się wkradło w to, co było pomiędzy postaciami wiodącymi. Doceniam w ich przypadku również przyjaźń, zaufanie oraz troskę.
Jeśli masz zamiar zabrać się za omawianą właśnie przeze mnie książkę, miej na uwadze to, że występuje w niej slow burn w wersji bardzo slow. Na pierwszy pocałunek trzeba czekać wieczność, ale uwierzcie mi, że na dobre rzeczy warto czekać. Poza tym w tym wypadku slow burn doprawdy ma swój urok. To taka słodka tortura! Mariana Zapata po raz kolejny udowodniła mi, że nie ma sobie równych, jeśli chodzi o ten motyw.
,,Luna i pewne kłamstwo” to powieść, której liczne tajemnice nadały charakteru i uczyniły fabułę ciekawszą. Jest to wciągająca, angażująca, momentami chwytająca za serce, piękna, rozkochująca w sobie czytelnika bez trudu historia miłosna, od której urosło mi serce. Pomimo dużej ilości stron, nie doświadczyłam nudy i lektura mi się nie dłużyła. Kolejne setki stron znikały przed moimi oczami w okamgnieniu, a ja z każdym kolejnym rozdziałem coraz bardziej zakochiwałam się w tej książce i jej bohaterach. Teraz mogę zaś z pełnym przekonaniem nazwać siebie fanką tej pozycji.

Nikt z nas nie jest czystą, niezapisaną choćby jednym zdaniem kartą. Żaden człowiek nie jest pustym naczyniem, które nigdy nie zostało napełnione doświadczeniami i wspomnieniami, które nie zawsze są jednak dobre i piękne. Każdy człowiek ma historię w tle, jakieś przejścia za sobą, o których niekiedy wolałby zapomnieć. Wielu z nas ma również sekrety, którymi nie dzieli się z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nieziemskie historie równają się nieziemskie kłopoty, którym ich bohaterowie muszą stawić czoła. Okazuje się bowiem, że posiadanie nadprzyrodzonych mocy i bycie kimś więcej niż zwykły człowiek, niczego tak naprawdę nie ułatwia, nie rozwiązuje problemów, a czasami je generuje. Może tylko wszystko utrudnić, zwłaszcza, kiedy na horyzoncie pojawi się miłość. Miłość wymagająca poświęceń, ryzyka i walki. Miłość, która rośnie w siłę z każdym dniem, ale może ostatecznie doprowadzić do zguby…
Keri Lake, pisarka słynąca z tworzenia mrocznych opowieści, wróciła do polski ze swoim trzecim dziełem. Po ,,Władcy Soli i Kości” oraz ,,Nocnym Cieniu”, przyszedł czas na ,,Infernium”. Jest to drugi tom dylogii dark paranormal gothic romance, w Polsce reklamowanej też po prostu jako romantasy, Nightshade, w której występują anioły, demony, potwory, miesza się przeszłość i teraźniejszość, występują sceny i tematy, które mogą wprawić w dyskomfort lub przywołać złe wspomnienia, a jedną z najważniejszych ról odgrywa miłość, która nie ma łatwej drogi do przejścia.
Jericho Van Croix i Farryn Ravenshaw wciąż nie mogą odetchnąć z ulgą i żyć długo i szczęśliwie. Gniew niebios i piekieł wiele kosztował Van Croixa. Przyszło mu zapłacić wysoką cenę za uczucia, ale to jeszcze nie koniec. Fakt, że wydostał się z Ex Nihilo, nie oznacza końca problemów, a tak naprawdę dopiero ich początek. On i jego ukochana nie są bezpieczni. Jak mogliby być w sytuacji, w której się znaleźli? Mają za to cele, do których dążą, a jednym z tych obecnie najważniejszych jest odnalezienie ojca Farryn, który może odegrać znaczącą rolę w rozwiązaniu choć części ich problemów. A przynajmniej taką mają nadzieję…
Czy postaciom wiodącym uda się uniknąć popełnienia błędów, które mogłyby ich kosztować jeszcze więcej niż do tej pory? Czy zdołają ochronić to, co razem stworzyli i ocalić swoją miłość? Czy pisane jest im szczęście w świecie, który zdaje się być przeciwko nim?
Na ,,Infernium” miałam wielką ochotę odkąd przeczytałam ,,Nocny Cień”, ale z lekturą wstrzymałam się do momentu, aż powieść pojawi się w wersji polskiej. Teraz jestem już po lekturze i tak szczerze, to mam nieco mieszane uczucia. Na pewno podoba mi się pomysł Keri Lake na tę historię. To nie jest tak, że żaden z wątków i motywów, po które sięgnęła pisarka nigdy wcześniej nie pojawił się w literaturze i książka jest powiewem świeżości, ale to nie ma znaczenia w zderzeniu z faktem, iż autorka w naprawdę fajny sposób to wszystko ze sobą posklejała, stworzyła świat, który nie jest jednowymiarowy, podobnie jak bohaterowie i przyłożyła się do tego, aby nadać całości charakteru i dodać akcent od siebie. Akcent w postaci języka, nazw wymyślonych na potrzeby dylogii Nightshade, które ciężko przetłumaczyć na język polski, ale można zrozumieć ich wyjątkowe znaczenie, kiedy uważnie przeczyta się ,,Nocny Cień” i ,,Infernium”. Doceniam kreatywność na tym polu.
W kontekście drugiego tomu mrocznej i fantastycznej dylogii pióra Keri Lake, podoba mi się to, że pisarka stopniowo rozwija akcję, a nie uderza nią czytelnika w twarz już na ,,dzień dobry”, wypalając się już na starcie. Z drugiej strony momentami zamiast wprawiać w ekscytację i potęgować napięcie, miałam poczucie, że ,,Infernium” mi się dłuży. Odnosiłam wrażenie, że rozdziały dotyczące teraźniejszości Farryn i Jericho, to po prostu przedłużające się, za bardzo przeciągnięte oczekiwanie. Interesujące były dla mnie zaś rozdziały przenoszące mnie w przeszłość. Czytałam je z dużym zainteresowaniem.
Na plus w drugim tomie dylogii Nightshade - a w sumie to w niej całej - jest dla mnie wątek zakazanej miłości, której kibicowałam z całego serca i ubolewałam nad tym, że jeden niewłaściwy ruch może doprowadzić Farryn i Jericho do zguby.
Z rzeczy, które uważam za atut omawianej właśnie powieści, mogę wymienić jej klimat,
objawiający się od czasu do czasu i rozpraszający mrok humor, wprowadzenie kilku punktów widzenia oraz barwne postacie z drugiego planu, jak na przykład Vaszhago i Vespyr z tą idącą za nią historią. Jeśli natomiast chodzi o protagonistów, to tak nawiasem powiem Wam, że Farryn w pierwszym tomie miała chyba trochę więcej wyrazu niż tutaj. A Jericho to wciąż Jericho, choć nieco odmieniony, przez wzgląd na to, co stracił.
,,Infernium” nie do końca mnie zachwyciło, nie sprawiło, że czytałam je od pierwszej do ostatniej strony, pozostając w stanie niesłabnącej ekscytacji, ale mimo wszystko jest to według mnie dobra i w wielu aspektach intrygująca opowieść. Pragnęłam zrozumieć świat, do którego zabrała mnie autorka, byłam głodna wiedzy na temat tego, czym jest tytułowe Infernium. Ciekawe było też dla mnie odkrywanie, jakimi prawami rządzi się wspomniany świat, choć niektóre z nich wydawały się dziwne, jak rytuał, któremu mieli poddać się publicznie główni bohaterowie, aby udowodnić, że łączy ich prawdziwa więź.
Jeśli lubisz dobre opowieści łączące elementy fantasy i romansu, z odpowiednią dawką mroku, gotyckim wykończeniem, przyprawą w postaci pełnych pasji scen dla dorosłych, napięciem, zwrotami akcji, a przede wszystkim uwielbiasz torturować się złożonymi historiami o zakazanej miłości i z mieszaniną rozmaitych emocji obserwować zmagania bohaterów - choć nie zawsze ich popierasz - tę ich walkę z przeciwnościami stojącymi na drodze ich uczucia, to śmiało bierz się najpierw za ,,Nocny Cień”, a następnie za ,,Infernium”.

Nieziemskie historie równają się nieziemskie kłopoty, którym ich bohaterowie muszą stawić czoła. Okazuje się bowiem, że posiadanie nadprzyrodzonych mocy i bycie kimś więcej niż zwykły człowiek, niczego tak naprawdę nie ułatwia, nie rozwiązuje problemów, a czasami je generuje. Może tylko wszystko utrudnić, zwłaszcza, kiedy na horyzoncie pojawi się miłość. Miłość wymagająca...

więcej Pokaż mimo to