rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

To moja druga i ostatnia recenzja o książce Puzyńskiej.
Polecam "Norę". Odnalazłam w niej wciągający klimat - jak w pierwszej części - "Motylku". Zaplątany wątek (zaczynają ginąć osoby, które łączy śmierć kobiety sprzed 20 lat), podkreślany banalnymi, ale odwiecznie chwytającymi zakończeniami rozdziałów w stylu - "zobaczyła kogoś niespodziewanego" "przeczuwała, jakie nazwisko zobaczy".
Za to daję aż 6 punktów, bo po poprzednich częściach, słabych moim zdanie, wróciła wciągająca akcja.
Ale już na pewno nie sięgnę po kolejne. Od drugiej części autorka masakruje swoich bohaterów. Zachowują się jak bohaterowie z oper mydlanych. Fajny facet w chwilę zamienia się w alkoholika (w takim samym w tempie, w jakim Paulina wyleczyła z alkoholizmu babcię Pieda w pewnej telenoweli), zakochuje się w jednej, ląduje w łóżku z inną, chce wrócić do pierwszej i z opinii na LC dowiaduję się, że potem jest coraz gorzej. Są niespójni, patologiczni, jak pani Maria po raz tysięczny mówi "Pawełku, nie wolno tak mówić" to chce się powiedzieć jak Mariolka: heloł.
W pierwszym tomie dało się odczuć, że autorka czerpie ze swojej wiedzy psychologicznej, ale teraz to już głównie czuję klimat "Trudnych spraw".
Dobrnęłam daleko, biorąc pod uwagę, że już od drugiego tomu było średnio (moim zdaniem!), opinie mnie przekonały, że dalej nie warto. "Nora" była o wiele lepsza niż poprzednie. Szkoda mi trochę tego Lipowa, szkoda, przedobrzone powieści.
Może za dużo i za szybko powstaje?

To moja druga i ostatnia recenzja o książce Puzyńskiej.
Polecam "Norę". Odnalazłam w niej wciągający klimat - jak w pierwszej części - "Motylku". Zaplątany wątek (zaczynają ginąć osoby, które łączy śmierć kobiety sprzed 20 lat), podkreślany banalnymi, ale odwiecznie chwytającymi zakończeniami rozdziałów w stylu - "zobaczyła kogoś niespodziewanego" "przeczuwała, jakie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Plusy za"
- fragmenty tak zabawne, że zastanawiałam się, co myślą sąsiedzi, gdy tak rechotałam na balkonie,
- trochę wiedzy statystycznej.
Dlaczego nie 10?
Mam wrażenie, że książka sprawdziłaby się lepiej jako kilkadziesiąt wpisów na blogu.
Jako książka nużyła. Wiedza tonęła w śmiesznych bardziej i mniej frazach. W pewnym momencie miałam wrażenie, że frazy - metafory zaczynają się powtarzać, a co za tym idzie przestają ruszać, robić wrażenie.
Fragmenty klarowne przeplatały się z tak zamotanymi, że umykał sens tekstu. Nadmuchany balonik oczekiwań (ja wam zaraz wszystko wyjaśnię) pękał po chwili.
Zostało mi w głowie kilkanaście zabawnych fraz i kilkanaście zakładek - ciekawych pojęć do zapamiętania.

Plusy za"
- fragmenty tak zabawne, że zastanawiałam się, co myślą sąsiedzi, gdy tak rechotałam na balkonie,
- trochę wiedzy statystycznej.
Dlaczego nie 10?
Mam wrażenie, że książka sprawdziłaby się lepiej jako kilkadziesiąt wpisów na blogu.
Jako książka nużyła. Wiedza tonęła w śmiesznych bardziej i mniej frazach. W pewnym momencie miałam wrażenie, że frazy - metafory...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Naprawdę wciągająca.
Dwa morderstwa i sporo zaplątanych wątków.
Autorka umiejętnie czerpie ze swojego wykształcenia psychologicznego.
Dlaczego nie 10?
Literacko nie oceniam utworu maksymalnie (ale oczekiwałam dobrej rozrywki i tu 10/10), a jednocześnie kilka wątków, zachowań, faktów nie współgra z realiami (żeby za dużo nie zdradzić... to dodam tylko, że ksiądz w tym wieku jest na emeryturze, a nie ma na głowie całą parafię).

Naprawdę wciągająca.
Dwa morderstwa i sporo zaplątanych wątków.
Autorka umiejętnie czerpie ze swojego wykształcenia psychologicznego.
Dlaczego nie 10?
Literacko nie oceniam utworu maksymalnie (ale oczekiwałam dobrej rozrywki i tu 10/10), a jednocześnie kilka wątków, zachowań, faktów nie współgra z realiami (żeby za dużo nie zdradzić... to dodam tylko, że ksiądz w tym wieku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

What went wrong?
Młode małżeństwo dostaje w prezencie zaproszenie do Paktu, tajemniczej organizacji wspierającej małżeństwa.
3 plusy za pomysł (to naprawdę mogła być ciekawa powieść), 1 plus za "Zazdrość i medycynę" na półce i za kilka ciekawostek.
A tak w ogóle to masakra. Odrobinę thriller, odrobinę romansidło, próba udawania mieszanki Judi Picoult i Stiega Larssona.
Narracja prowadzona jest z perspektywy męża. Ale autorka jest kobietą. I napisała jak kobieta. O satynowej bluzce, gorącej czekoladzie , beztłuszczowym mleku i pieczeniu dla żony jej ulubionych ciasteczek.
Wiem, że ludzie wchodzą w sekty, ale powieść nie przekonuje zupełnie co do sposobu postępowania swoich bohaterów. Nie jest ani realistyczna, ani fantasy.

What went wrong?
Młode małżeństwo dostaje w prezencie zaproszenie do Paktu, tajemniczej organizacji wspierającej małżeństwa.
3 plusy za pomysł (to naprawdę mogła być ciekawa powieść), 1 plus za "Zazdrość i medycynę" na półce i za kilka ciekawostek.
A tak w ogóle to masakra. Odrobinę thriller, odrobinę romansidło, próba udawania mieszanki Judi Picoult i Stiega...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Uffff... skończone.
Świat jest pięknie różnorodny i jedni ulegają urokowi Barcelony Zafona, inni - ja - mniej.
890 stron. Rozwiązanie wątków z poprzednich tomów na tle historii Alicji, kobiety, która fascynuje wszystkich wokół, balansuje między byciem ofiarą a demonem, rozwiązując zagadkę zaginięcia ministra Vallsa.
Dla wielbicieli prozy Zafona - uczta.
Dla mnie powieść została ponad miarę rozciągnięta. Miałam wrażenie, że opiera się na jednej zasadzie - nie powiem ci do końca, kto jest po której stronie.
Sam narrator zdradza - nieważna jest historia, ważna jest architektura powieści.
Ale też wdzięcznych fraz nie sposób autorowi odmówić.
Jeżeli zapytacie, czemu zatem dobrnęłam do końca...
Staram się nie zaczynać oglądać seriali. Bo nawet widząc słabości, brnę do końca, nawet domyślając się finału. Na tej samej zasadzie, chciałam dobrnąć do końca powieści, bo też tragicznie fatalna nie była.
Choć nie mogłam się oprzeć, że jak w tekście kabaretu Potem "kogo trzeba zabito, a teraz jednych pochowano, a drugich nie".
Było mi żal, że oberwało się dwóm bohaterkom (nie będę spoilerować którym), które zginęły, bo chyba trzeba było kogoś zabić, żeby innym dać przeżyć na kartach powieści na równowagi.

Uffff... skończone.
Świat jest pięknie różnorodny i jedni ulegają urokowi Barcelony Zafona, inni - ja - mniej.
890 stron. Rozwiązanie wątków z poprzednich tomów na tle historii Alicji, kobiety, która fascynuje wszystkich wokół, balansuje między byciem ofiarą a demonem, rozwiązując zagadkę zaginięcia ministra Vallsa.
Dla wielbicieli prozy Zafona - uczta.
Dla mnie powieść...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Bogna Tyrmanda. Nastolatka, która rozkochała w sobie pisarza Krystyna Okólska, Michał Wójcik
Ocena 6,0
Bogna Tyrmanda... Krystyna Okólska, M...

Na półkach: ,

Gdyby to było wypracowanie szkolne, napisałabym: praca jest tylko częściowo na temat.
Książka zasłużyłaby na lepszą ocenę, gdyby nie.... tytuł. Chciałam poczytać o Bognie Tyrmanda. Początek był obiecujący. Autor dotarł do prawdziwej Bogny, czyli Krystyny Okólskiej. Spotkał się z nią kilka razy. I nic. Prawie nic. Mam wrażenie, że te rozmowy w utworze są mało obecne. Czytelnik musi sobie poukładać sam chronologicznie większą część wspomnień. Większość utworu dotyczy Tyrmanda i spraw niezwiązanych z Bogną. Owszem, ciekawe uwagi na temat życia w powojennej Warszawie, reakcji na śmierć Stalina itp. itd. ale ja sięgnęłam po tę książkę, by zanurzyć się w temat Bogny.
Pozostała myśl - naprawdę nie dało się nic więcej wyciągnąć z Bogny podczas tylu spotkań?

Gdyby to było wypracowanie szkolne, napisałabym: praca jest tylko częściowo na temat.
Książka zasłużyłaby na lepszą ocenę, gdyby nie.... tytuł. Chciałam poczytać o Bognie Tyrmanda. Początek był obiecujący. Autor dotarł do prawdziwej Bogny, czyli Krystyny Okólskiej. Spotkał się z nią kilka razy. I nic. Prawie nic. Mam wrażenie, że te rozmowy w utworze są mało obecne....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sięgnęłam po nią z nutą niepewności. Bo jak mówią, że mi się spodoba, to oczekiwania rosną.
Zaczęło się od śmiechu na głos na balkonie. Na pierwszych stronach narrator poszedł do biblioteki i, czytając opisy chorób, odkrył je wszystkie w sobie (z wyjątkiem puchliny kolan, co go oburzyło).
Nie zawsze działa na mnie angielski humor, ale tu - 100% nić porozumienia. Trzech panów w towarzystwie psa wybiera się na przejażdżkę łodzią po Tamizie.
Nic więcej nie trzeba. Tylko zmaganie z wodą, innymi statkami, liną, jajecznicą, gulaszem.
Polecam!

Sięgnęłam po nią z nutą niepewności. Bo jak mówią, że mi się spodoba, to oczekiwania rosną.
Zaczęło się od śmiechu na głos na balkonie. Na pierwszych stronach narrator poszedł do biblioteki i, czytając opisy chorób, odkrył je wszystkie w sobie (z wyjątkiem puchliny kolan, co go oburzyło).
Nie zawsze działa na mnie angielski humor, ale tu - 100% nić porozumienia. Trzech...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Polecić Wam tę książkę czy raczej ostrzec?...
Szczygieł "w życia wędrówce, na połowie czasu" (Dante) pochyla się nad ludzką nietrwałością, nad tym, czego NIE MA.
A to powoduje, że znajdujemy teksty różnorodne, pisane na czerwono w tekście NIE MA co innego dla kolejnych bohaterów oznacza.

Lektura to wzruszenie, uśmiech, zdziwienie i ciągły zachwyt nad reporterskim kunsztem autora i jego detektywistyczną żyłką. Choć do tej książki czysta kategoria reportażu nie przystaje. Mieszają się tu style, sposoby ujęcia tematu, a nad wszystkim dominuje potrzeba poszukiwań autora, nie tylko na temat bohaterów. Pomiędzy tymi opowieściami dowiedziałam się o nim więcej, niż podczas lektury poprzednich książek.

Co do ostrzeżenia...
Szczygieł na serio dotyka trudnych pytań, zanurza się w paradoks trwałości i nietrwałości ludzkiego życia. Kupiona w Budapeszcie kartka po zmarłym, która w jakiś sposób przedłuża jego życie kontra umykająca w pamięci nazwa zespołu, tak bliskiego dla kogoś, kto odszedł. Tych kontr w całym utworze jest wiele.

Pierwszym tekstem, który rozpoczął pracę nad "Nie ma", był opis zmagań z reportażem "Śliczny i posłuszny". Udało mi się zamknąć tamten artykuł w zakamarkach pamięci, ale opis jego powstawania... Dobrze, że znalazł się na końcu książki. Nie wiem, czy zdołałabym przeczytać całość, obawiając się, że większej dawki treści tego kalibru nie jestem w stanie przyswoić.
Cytując Arendt, to "rzecz o banalności zła", które przekazywane jest z pokolenia na pokolenie. Więcej nie chcę zdradzać.
Dla mnie ta książka to 10/10.

PS Moja uczennica Amerykanka zapytała mnie kiedyś, czy to nie żart. Jest Rafał. Nie ma Rafała. Dlaczego wy zmieniacie czasownik?
To jedyne pytanie językowe, na które nie zdołałam jej odpowiedzieć.

Polecić Wam tę książkę czy raczej ostrzec?...
Szczygieł "w życia wędrówce, na połowie czasu" (Dante) pochyla się nad ludzką nietrwałością, nad tym, czego NIE MA.
A to powoduje, że znajdujemy teksty różnorodne, pisane na czerwono w tekście NIE MA co innego dla kolejnych bohaterów oznacza.

Lektura to wzruszenie, uśmiech, zdziwienie i ciągły zachwyt nad reporterskim kunsztem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To opowieść o zderzeniu dwóch bohaterów, "gryzipiórka", żyjącego w księgach, zmagającego się z przemyśleniami, i Zorby, czerpiącego z życia sensualną radość. Panowie ruszają na wspólną wyprawę na Kretę. Oficjalnie, by dzierżawić kopalnię, nieoficjalnie - by cieszyć się z życia (Zorba) lub tej radości szukać (narrator).

Niepowtarzalna, a zarazem ciągle powracały do mnie postacie z innych książek: to mógłby powiedzieć Werter, to samo mówi Hamlet.

Prosta, a zarazem sięgająca do istoty życia, zmuszająca do pytań: a czym dla ciebie jest szczęście, czy na pewno wiesz, o co ci chodzi.

To opowieść o zderzeniu dwóch bohaterów, "gryzipiórka", żyjącego w księgach, zmagającego się z przemyśleniami, i Zorby, czerpiącego z życia sensualną radość. Panowie ruszają na wspólną wyprawę na Kretę. Oficjalnie, by dzierżawić kopalnię, nieoficjalnie - by cieszyć się z życia (Zorba) lub tej radości szukać (narrator).

Niepowtarzalna, a zarazem ciągle powracały do mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dobra literatura faktu. Historia warszawskiego Domu Handlowego Braci Jabłkowskich.
Od komody, z której ciocia Aniela sprzedawała produkty, przez kilkupiętrowy, największy dom handlowy w Warszawie, odebrany przez władze po wojnie, do wieloletniej walki o jego odzyskanie (i to z prawomocnym wyrokiem sądu, że do nich należy!).
Myślałam, że skupią się na okresie przedwojennym, gdy Dom funkcjonował, ale historia powojenna zajęła drugą połowę i nie spodziewałam się takiego kryminalnego dreszczyka na koniec.
Książka zmusiła mnie do poguglania. Czarny bohater opowieści dalej działa i ze zdziwieniem odkryłam, że on już po napisaniu książki zdążył wykończyć kolejną swoją firmę - księgarnie Matras.

Dobra literatura faktu. Historia warszawskiego Domu Handlowego Braci Jabłkowskich.
Od komody, z której ciocia Aniela sprzedawała produkty, przez kilkupiętrowy, największy dom handlowy w Warszawie, odebrany przez władze po wojnie, do wieloletniej walki o jego odzyskanie (i to z prawomocnym wyrokiem sądu, że do nich należy!).
Myślałam, że skupią się na okresie przedwojennym,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gdy jedna z bohaterek opowiada po latach część wydarzeń siostrzenicom, zaśmiewają się. Dopóki jedna nie zauważy: Przecież te historie są smutne.

Smutne, ironiczne - jak samo życie. "Nieczułość" to opowieść o czterech kobietach. Próbujących od siebie odejść, a zarazem związanych na zawsze. Matka i trzy córki oraz ich losy w wojennej i powojennej rzeczywistości na kaszubskiej wsi i w pobliskich miastach.

Świat powieści trąci nutą naturalizmu, konieczną w świecie gruzów, głodu i w końcu - komunistycznej rzeczywistości.
Kierunki codziennego działania bohaterek wydają się proste - doprowadzić dom do użytku, nakarmić świnie, uprać...
Ale nad tym wszystkim panuje unoszące się w powietrzu poszukiwanie miłości. (Jeżeli zabrzmiało banalnie, uwierz, trudno doszukać się banalności w tej książce).

Autorka po kolei oddaje wzrok każdej z czwórki bohaterek. Z jednej strony - patrzymy z jej perspektywy, z drugiej - naturalistyczna nuta powoduje, że bardziej obserwujemy jej zachowania, myśli mogąc sobie najczęściej dopowiedzieć. Może dlatego tak łatwo oskarżyć je o "nieczułość".

Historie, wydarzenia przeplatają się, na kolejnych stronach toniemy w setkach drobnych wątków. Jak w życiu.

Do tego nie zabrakło humoru, jak chociażby kura Agatka zmuszająca przechodniów do kołysania w koszyku albo historia romansu świni i dzika, która latami zbiera swoje owoce.

Gdy jedna z bohaterek opowiada po latach część wydarzeń siostrzenicom, zaśmiewają się. Dopóki jedna nie zauważy: Przecież te historie są smutne.

Smutne, ironiczne - jak samo życie. "Nieczułość" to opowieść o czterech kobietach. Próbujących od siebie odejść, a zarazem związanych na zawsze. Matka i trzy córki oraz ich losy w wojennej i powojennej rzeczywistości na...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dziewczynka w zielonym sweterku. W ciemności Krystyna Chiger, Daniel Paisner
Ocena 7,6
Dziewczynka w ... Krystyna Chiger, Da...

Na półkach: ,

Siłą tej opowieści jest prawda. Historia dziewczynki, która przeżyła dzieciństwo, zmierzając się z brutalnością Holocaustu. Zmiana warunków życia, getto, w końcu kilkanaście miesięcy we lwowskich kanałach.
Książka powstała we współpracy redaktorskiej. Widać, że pomoc starała się zachować prostotę opowieści bohaterki, nie dokładając emerytowanej doktor języka literackiego, który nie jest jej.
Perełka na podstawie faktów, nie jakości literackiej.

Siłą tej opowieści jest prawda. Historia dziewczynki, która przeżyła dzieciństwo, zmierzając się z brutalnością Holocaustu. Zmiana warunków życia, getto, w końcu kilkanaście miesięcy we lwowskich kanałach.
Książka powstała we współpracy redaktorskiej. Widać, że pomoc starała się zachować prostotę opowieści bohaterki, nie dokładając emerytowanej doktor języka literackiego,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Biografia Gaudiego.
Z jednej strony - soczysty, niebanalny język.
Z drugiej - ciekawe informacje na temat Gaudiego.
Coś, co dla mnie było minusem, dla kogoś może okazać się plusem. Dygresje, które zajmują ponad połowę książki. Mam wrażenie, że w tej biografii o Gaudim za mało jest Gaudiego. Wspomnienie o wykonanym telefonie jest dla autora powodem do pisania przez dwie strony o historii tego wynalazku.
Muszę przyznać, że opisy są ciekawe, wymagające sięgnięcia do wielu źródeł, ale nie szukałam takich informacji, próbując poznać Gaudiego. Jak wspomniałam, ta dygresyjność zajmuje ponad połowę książki.
Mam wrażenie, że więcej dowiedziałam się o historii Katalonii i Barcelony w tym okresie niż o samym architekcie. Coś mi umyka w jego obrazie, czegoś się dowiedziałam, a zarazem czuję, jak mało wiem po lekturze 244 stron.

Biografia Gaudiego.
Z jednej strony - soczysty, niebanalny język.
Z drugiej - ciekawe informacje na temat Gaudiego.
Coś, co dla mnie było minusem, dla kogoś może okazać się plusem. Dygresje, które zajmują ponad połowę książki. Mam wrażenie, że w tej biografii o Gaudim za mało jest Gaudiego. Wspomnienie o wykonanym telefonie jest dla autora powodem do pisania przez dwie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przecież to znamy. Przejęcie władzy w Niemczech, Austria, Czechosłowacja, wojna...
A jednak. Nie umiem się otrząsnąć po przeczytaniu tej książki.

Julia Boyd dokonała karkołomnego dzieła. Zebrała bardzo wiele relacji obcokrajowców, którzy odwiedzili Niemcy między 1918 a 1945 rokiem. Są przedstawiciele arystokracji, naukowcy, starsi ludzie, dorastające dziewczyny.
Plusem jest różnorodność opinii. Są to zarówno osoby sprzyjające nazizmowi, jak i jego przeciwnicy.

Chwilami możemy mieć wrażenie, że autorka zbacza z tematu, w relacjach pojawia się muzyka, leje się piwo, ale w tym wszystkim można dostrzec spójną koncepcję oddania całokształtu spojrzenia na przedwojenne Niemcy.

Przez kilkaset stron śledzimy wielu turystów. Dbałość autorki o szczegół spowodowała, że oprócz relacji z podróży poznajemy też ich losy.
Zostało w mojej głowie wiele ułomków tych biografii. Młoda Angielka spędzająca lato w Rudach u boku arystokracji, studentka Joan bita w głowę za niepodniesienie ręki czy Sylvia protestująca przeciw kryształowej nocy śpiewaniem pieśni Mendelssohna (kompozytor zakazany z powodu żydowskiego pochodzenia), Isherwood przyjeżdżający do Berlina w poszukiwaniu homoseksualnych przygód.

Czuję zapach palonych książek, słyszę niekończące się radiowe przemówienia (komornikom nie wolno było zabierać radia, uznanego za narzędzie budowy nowego społeczeństwa), ukrywam dla bezpieczeństwa myśli. Tak, trudno mi się otrząsnąć.

Z perspektywy czasu łatwo nam zarzucić europejskim przodkom, że pozwolili na rozwój faszyzmu, nie stawiając wyraźnej zapory działaniom Hitlera. Dzięki Julii Boyd zaczynam rozumieć, jak bardzo muszę uważać, aby kolejne pokolenia mnie również tego nie zarzuciły.

Przecież to znamy. Przejęcie władzy w Niemczech, Austria, Czechosłowacja, wojna...
A jednak. Nie umiem się otrząsnąć po przeczytaniu tej książki.

Julia Boyd dokonała karkołomnego dzieła. Zebrała bardzo wiele relacji obcokrajowców, którzy odwiedzili Niemcy między 1918 a 1945 rokiem. Są przedstawiciele arystokracji, naukowcy, starsi ludzie, dorastające dziewczyny.
Plusem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wielka Brytania opisana przez pryzmat mieszkających tam ludzi.
Przez ponad 300 stron spotykamy Brytyjczyków, przeskakując między wsiami, miastami, statusami materialnymi, poglądami. Od Emmy Clarke, głosu w londyńskim metrze, po znającego każdy kąt w tym mieście taksówkarza.
Dowcipnie i refleksyjnie, krótko, a zarazem z wyczuciem detalu.
I po każdej z tych opowieści mam wrażenie, że z jej bohaterem sama wypiłam herbatę o piątej po południu.

Wielka Brytania opisana przez pryzmat mieszkających tam ludzi.
Przez ponad 300 stron spotykamy Brytyjczyków, przeskakując między wsiami, miastami, statusami materialnymi, poglądami. Od Emmy Clarke, głosu w londyńskim metrze, po znającego każdy kąt w tym mieście taksówkarza.
Dowcipnie i refleksyjnie, krótko, a zarazem z wyczuciem detalu.
I po każdej z tych opowieści mam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Cukiernia powraca. Przed wzięciem do ręki pierwszego tomu powstrzymywał mnie tytuł. Okazało się jednak, że książka nie jest słodka, a sylwetki bohaterów, szczególnie te w planie historycznym - pełnokrwiste. Z tomu na tom zaczął jednak wygrywać klimat soapoperowy.
Po kilku latach przerwy mamy kolejną część. Historie kilku rodzin rozgrywające się w dwóch planach czasowych - powojennym i współczesnym. Mamy tu wszystko - miłość, zdrady, oszustwa, zawiść z historią w tle. Pierwsze strony przytłoczyły mnie atmosferą serialową, nawet zwyczajem zapraszania do nich znanych postaci autorka umieściła tam siebie (Monika Grochowska-Adams). Ale potem powrócił klimat z pierwszego tomu. Ciekawa plejada bohaterów zarysowana sprawnie, czasem już przy pomocy kilku zdań. Ponownie bardziej przekonująco wybrzmiały dla mnie osoby z planu historycznego. Część współczesnych wydała się chwilami nawet sztuczna.
Książka wciąga i to siła tekstu. Drugim plusem są dla mnie niejednoznaczni - czyt. realni - bohaterowie. Możemy podziwiać ich za coś, widząc jednocześnie, że z jakąś sprawą nie do końca krystalicznie się prezentują.
Minusem mogłabym nazwać zbyt serialowy klimat współczesnej części - coś pomiędzy Klanem a Trudnymi sprawami.
I jak na tak długą powieść z rzeszą bohaterów - tylko nieliczne wpadki (bohaterka, która w myślach nazywa się mężatką, okazuje się nie mieć męża; inna po tygodniu idzie odwiedzić gospodarza, by opowiedzieć mu, co wydarzyło się od ostatniego razu, czyli w ciągu kilku tygodni) - stare przyzwyczajenie korektorskie powoduje u mnie ich wyłapywanie.
Autorka zrobiła wszystko, żebym sięgnęła po kolejny tom. Nie rozwiązuje żadnego wątku, poza konkursem na ciastko podczas Dni Gutowa (jak można się domyśleć, to nie była dla mnie najbardziej wciągająca kwestia), a nawet pozostawia nas w punkcie kulminacyjnym. To kolejny element rodem z seriali podzielonych na sezony. U mnie na minus. Nie z niechęci do czekania. Choć oddając sprawiedliwość, wiele powieści pozytywistycznych powstawało w odcinkach i w Trylogii nieraz na końcu rozdziału można się podobnie poczuć.
Czy polecam? Bardzo miłe kilka godzin relaksu.

Cukiernia powraca. Przed wzięciem do ręki pierwszego tomu powstrzymywał mnie tytuł. Okazało się jednak, że książka nie jest słodka, a sylwetki bohaterów, szczególnie te w planie historycznym - pełnokrwiste. Z tomu na tom zaczął jednak wygrywać klimat soapoperowy.
Po kilku latach przerwy mamy kolejną część. Historie kilku rodzin rozgrywające się w dwóch planach czasowych -...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Office Samurai: Pierwsze kroki do wdrożenia Lean w biurze Andrzej Kinastowski, Michał Wolak
Ocena 7,4
Office Samurai... Andrzej Kinastowski...

Na półkach:

Po tekst o lean sięgnęłam, bo niegdyś po obejrzeniu pewnego filmu zastosowałam jedną z zasad w mojej zmywarce i przyniosło to wymierne czasowe efekty ;)
"Office Samurai" to książka z założenia dla pracowników biurowych, ale pisana w taki sposób, że jako nie-biurowiec odnalazłam się w jej treści.
Przedstawia główne zasady lean oraz sposoby wprowadzenia ich do firm. Głównym celem jest wprowadzanie w nich usprawnień, poprawiających funkcjonowanie oraz oszczędzających czas i koszty. Z mojej perspektywy była to publikacja dotycząca życia. W lean spodobało mi się połączenie prostoty z efektywnością. Proste zasady rodem z Dalekiego Wschodu, których wcielanie upraszcza niepotrzebne błędy.
Na pewno "minusem" jest to, że rzeczy, które niegdyś denerwowały trochę, teraz są bardziej widoczne (kiedy jedną z informacji z książki podpowiedziałam kilka dni temu w księgowości państwowej instytucji, dostałam odpowiedź od razu - że nie można, choć autorzy powołali się na konkretne prawne rozwiązanie).

Po tekst o lean sięgnęłam, bo niegdyś po obejrzeniu pewnego filmu zastosowałam jedną z zasad w mojej zmywarce i przyniosło to wymierne czasowe efekty ;)
"Office Samurai" to książka z założenia dla pracowników biurowych, ale pisana w taki sposób, że jako nie-biurowiec odnalazłam się w jej treści.
Przedstawia główne zasady lean oraz sposoby wprowadzenia ich do firm. Głównym...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wypisz wymaluj. Święci dominikańscy Tomasz Rojek OP, Elżbieta Wiater
Ocena 7,1
Wypisz wymaluj... Tomasz Rojek OP, El...

Na półkach:

Mam słabość do biografii. I do ludzi z poczuciem humoru.
Obie te słabości znalazły zaspokojenie w tej książce.
Po pierwsze - cała ekipa świętych dominikańskich i - nazwijmy ich - "zaprzyjaźnionych" oraz związane z nimi opowieści z akcentem na tzw. anegdoty.
Po drugie - na każdej stronie pojawiał się uśmiech lub wybuch śmiechu. I to zarówno z tekstów autorki, w której pełno ciepło-żartobliwych i ironicznych sformułowań, jak i z towarzyszących książce rysunków dominikanina Tomasza Rojka.
Przed oczami zostanie mi wizja św. Jacka biegającego po dachu ze świetlnym mieczem w ręku.
I spodobało mi się wyzwanie intelektualne, jakie stawia przede mną autorka za pomocą żartobliwej ironii. Bez tego dystansu można by pomyśleć, że czasami jest negatywnie nastawiona do danego wydarzenia. A tu okazuje się, że można zażartować bez dodatku emotikonu ;)

Mam słabość do biografii. I do ludzi z poczuciem humoru.
Obie te słabości znalazły zaspokojenie w tej książce.
Po pierwsze - cała ekipa świętych dominikańskich i - nazwijmy ich - "zaprzyjaźnionych" oraz związane z nimi opowieści z akcentem na tzw. anegdoty.
Po drugie - na każdej stronie pojawiał się uśmiech lub wybuch śmiechu. I to zarówno z tekstów autorki, w której pełno...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W reportażowym stylu Springer dotyka kilku kwestii związanych z wyglądem przestrzeni publicznej. Zadaje pytania oczywiste, które jednocześnie powodują, że niektórzy przestają odbierac od niego telefony - bo oprócz tego, że są oczywiste, są również niewygodne. I tę nieoczywistą oczywistośc u autora nad wyraz cenię.
Mamy wrażenie, że to wszystko wokół wygląda tak, jak powinno wygladac. Springer udowadnia, że wiele rzeczy jest takie, jakimi nie powinny byc, choc nie daje pociechy, że można to zmienic... (kto dotrze do końca, dowie się, jaką nagrodę ma dla autora straż miejska za próby walki o nieparkowanie na deptaku).
To, że za brak piękna w otoczeniu odpowiadają pieniądze (i to nie w znaczeniu braku, ale właśnie czerpania korzyści z, często nielegalnego, wykorzystania przestrzeni), mogłam się domyślec przed lekturą, ale nie zdawałam sobie sprawy, do jakiego stopnia jest to również ignorancja... Chyba najbardziej wymowny był dla mnie fragment mówiący o spółdzielni, która uznała, że po co konsultowac wygląd bloków, panie w sekretariacie mogą to same zrobic.
Jako małe dziecko patrzyłam przez okno autobusów, szukając miejsc, które są na tyle piękne, że chciałabym tam zamieszkac. Niewiele tego się uzbierało. Niewiele w Polsce. Dlatego miałam prawdziwy oczopląs, przejeżdżając przez Belgię i Francję. I choc to wszystko miało miejsce w latach osiemdziesiątych i dawno o owych poszukiwaniach zapomniałam, Springer mi je przypomniał. I uświadomił, że to jest polski problem, przed którym próbuje się uciec.

W reportażowym stylu Springer dotyka kilku kwestii związanych z wyglądem przestrzeni publicznej. Zadaje pytania oczywiste, które jednocześnie powodują, że niektórzy przestają odbierac od niego telefony - bo oprócz tego, że są oczywiste, są również niewygodne. I tę nieoczywistą oczywistośc u autora nad wyraz cenię.
Mamy wrażenie, że to wszystko wokół wygląda tak, jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeżeli jeszcze nie wiedziałam, po co poznałam sens słowa "ambiwalentny", to już wiem. By określić nim moje odczucia w stosunku do książki Beaty Pawlikowskiej.
Punkt wyjściowy - miałam wcześniej książkę z mądrymi karteczkami Pawlikowskiej, sporadycznie słuchałam jej programów w radio i byłam... zachwycona. Innymi słowy, raczej uważałam się za fankę Pawlikowskiej, stąd promocja w sklepie zachęciła mnie do nabycia jej książki.

Za co pięć plusów - za mądre i ważne uwagi dotyczące działania naszej podświadomości, za przypomnienie, że najwcześniejsze lata kształtują nasz odbiór świata, który z czasem uznajemy za świadomy, ale taki nie jest. To, że ktoś uważa świat za wrogi lub przyjacielski, może wynikać z najwcześniejszych doświadczeń. Plus za stworzenie zestawu kodów. Od jednego do kilkunastu dotyczy większości z nas - tu zgadzam się z Beatą Pawlikowską i tu też nasze drogi się rozchodzą.

Co zatem nie tak z tą mądrą książką? Myślałam, że osoby piszące w opiniach o powtórzeniach przesadzają. Dziś dołączam do ich chóru. Kiedy na stronie 394 po raz pięćdziesiąty co najmniej miałam kolejny raz przeczytać o sposobie zapisywania w nas fałszywych kodów (co zapowiedziały złowieszcze słowa: "Przypomnę krótkie logiczne zestawienie."), wiedziałam, że ostatnie 30 stron muszę przekartkować i odłożyć na długo. Udało mi się nie użyć niecenzuralnego słownictwa, którym autorka posługuje się dla podkreślenia emocji. Beata Pawlikowska w jednym miejscu tłumaczy, skąd wielość powtórzeń. Otóż obawia się, że mogę odłożyć książkę, potem zapomnieć poprzedni rozdział, a ona sama wie, ile lat zmagała się z przepisywaniem w sobie kodów na nowo, dlatego wraca do najważniejszych informacji. Nie wiem, do kogo Pawlikowska kieruje swoją książkę (oficjalnie do 100% ludzkości, podzielonych na Klub 1% czytających dla przyjemności i 99% dla zmiany), ale wiem jedno - można nie dać rady doczytać do końca właśnie z tego powodu. Zgadzam się z Pawlikowską, że zmiana w sposobie patrzenia na świat wymaga długiej pracy, ciągłego powtarzania w sobie prawdziwych kodów, ale nie ciągłego CZYTANIA o tym, że niektóre kody mam fałszywe, bo podświadomość je źle zapisała. "Księga kodów podświadomości" o połowę krótszą nabyłabym nawet za tę samą cenę. Autorka chyba intuicyjnie jest świadoma tego, bo w pewnym momencie, wypisując kilka stron fałszywych kodów, zwraca uwagę, że na pewno czytelnik przeleciał to wzrokiem. Otóż nie, to był jeden z ostatnich momentów, kiedy naprawdę walczyłam z lekturą. Potem było coraz ciężej.
Sprawa druga, Pawlikowska tworzy obraz szczęścia uzyskanego po przepisaniu fałszywych kodów. Z jej obrazu wyłania się szczęśliwa, zdrowa, spełniona osoba (autorka), a wszyscy mają możliwość osiągnąć ten stan. Wydaje mi się, że Pawlikowska silnie unifikuje ludzi i upraszcza obraz świata. "Wszystkie bolesne emocje, z jakimi się zmagasz, dosłownie wszystkie, są odbiciem fałszywych zapisów w twojej podświadomości." Zostawia cię mąż, nie smucisz się, bo masz prawdłowe kody, umiera ci dziecko, nie smucisz się, bo masz prawidłowe kody... Autorka, moim zdaniem, wyszła od bardzo mądrych i ważnych myśli dotyczących podświadomości i pokazała na swoim przykładzie, jak to działa, a potem przeskoczyła do czegoś, nad czym wielcy filozofowie pracowali latami - wizji całego świata, sił nim poruszających, istoty człowieka itp. Rozumiem, można taką wizję mieć, nawet warto, ale zanim ukaże się ją światu jako - jej zdaniem - jedynie obowiązującą, to trzeba trochę więcej niż indywidualne doświadczenie walki z własnymi problemami. Powstała utopijna wizja przekazywana w sposób, który przypomniał mi początki komunizmu. Dlaczego robotnicy nie popierali komunizmu? Bo, jak uważali komuniści, są przesiąknięci burżuazyjnym myśleniem, stąd trzeba ich zmusić, a potem będą szczęśliwi. Niechęć do obrazu świata stworzonego przez Pawlikowską wynika u mnie z tego, że jest to obraz, z którym nie mogę dyskutować. Autorka wytrąciła mi wszelkie argumenty. Pokazała to czasem w książce. Jeżeli mam inne zdanie niż ona, to znaczy, że mam fałszywe kody podświadomości. I to koniec dyskusji... Zatem nawet nie mam szans na podniesienie tematu, że jest coś takiego jak tajemnica cierpienia, że wolnemu człowiekowi zdarza się świadomie wybrać zło, że sądzę, iż człowiek może być czasami niezadowolony, nawet jeśli ma prawdziwe kody, że chrześcijaństwo ma według mnie sens - bo autorka osobę, która uznaje, że Bóg ma imię, uznaje za pyszną (i to nie w sensie smakowitym).
Na deser sprawa interpunkcji. Na początku pomyślałam, że wydawnictwo się nie postarało, ale znalazłam informację autorki, iż to jej decyzja, bo "przecinek to narzędzie artystyczne (...). To samo zdanie ma zupełnie inną moc, zależnie od tego czy zostanie posiekane pięcioma, czy ozdobione tylko jednym." Rozumiem to, w poezji często to widać, Różewicz też je pomija. Jest jedno ale. W tak długiej książce mnie osobiście przecinki pomagają, pozwalają umysłowi domyślać się wyliczeń, granic między zdaniami składowymi. Zaakceptowałabym znaczenie artystyczne, ale nijak się go nie doszukałam. Autorka zawsze postawi przecinek przed że, bo zna tę zasadę (nawet wie, by "mimo że" nie rozdzielać), ale nie zna innych, stąd nie zawsze dodaje przecinki w zdaniach złożonych. Mój wzrok często zatrzymywał się na miejscach, gdzie brakowało przecinka, więc zdołałam zauważyć, że ich brak nijak ma się do jakiejkolwiek mocy zdania, a niechęć autorki do zaleceń korekty pokazała mi, że już w takiej nawet dziedzinie autorka nie chce dyskutować...

Na ostatniej stronie dowiedziałam się, że cała książka, która miała mnie nauczyć pracy z kodami podświadomości, to tylko zapowiedź. 400 stron nie wystarczyło, potem będzie "Kurs szczęścia", który też nie da mi wszystkiego, bo muszę sięgnąć po "Trening szczęścia".
Może warto bardziej zaufać czytelnikowi? Ja już nie dam rady dłużej być szczęśliwa, czytając Pawlikowską. Podejrzewam, że odpowiedź autorki brzmiałaby - Twoja niechęć wynika z fałszywych kodów podświadomości. I jak tu dyskutować, że mądre, ciepłe i ważne myśli Pawlikowskiej, które zapisałam sobie i z których skorzystam, zostały zmasakrowane przez formę i chęć do budowania na nich wizji całego wszechświata?

Jeżeli jeszcze nie wiedziałam, po co poznałam sens słowa "ambiwalentny", to już wiem. By określić nim moje odczucia w stosunku do książki Beaty Pawlikowskiej.
Punkt wyjściowy - miałam wcześniej książkę z mądrymi karteczkami Pawlikowskiej, sporadycznie słuchałam jej programów w radio i byłam... zachwycona. Innymi słowy, raczej uważałam się za fankę Pawlikowskiej, stąd...

więcej Pokaż mimo to