rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Lubię czasem zrobić sobie odmianę od romansów i sięgnąć po pozycję z gatunku fantastyki. Tym razem też tak postanowiłam i padło na "Przybądź wraz z północą". Po samym opisie nie byłam pewna czego się spodziewać, ale jednocześnie miałam przeczucie, że to może być dobry wybór. I wiecie co? Tak było!
Mortana jest czarodziejką tzw. nowego ładu. Ale też córką jednej z członkiń nowego zgromadzenia, w związku z czym stoi przed oczekiwaniami, które zostały jej podstawione już w chwili narodzin. Ma poślubić syna gubernatora stałego lądu, człowieka, w celu zapewnienia ochrony Czarowni. Czarownia to nic innego, jak wyspa, na której mieszkają magowie, nie podlega jednak ochronie stałego lądu.
Pobratymcy Tany przed wieloma latami musieli wymyślić sposób na złagodzenie nastrojów ludzi, którzy bali się magii - dlatego wyprowadzili się na wyspę i znacznie ograniczyli korzystanie z magii.
Tana jest przekonana, że zaplanowany ślub będzie słuszną drogą, chce wykonać swój obowiązek, a jednocześnie ma nadzieję, że będzie w tym związku szczęśliwa.
Wszystko się zmienia, gdy jednej nocy spóźnia się na upust i poznaje Wolfe'a. W tym momencie już wiedziałam, że prawdziwa akcja dopiero się zacznie. I zdecydowanie nie zazdrościłam Tanie - miała naprawdę ciężki orzech do zgryzienia i trudną decyzję do podjęcia.
Niemniej jednak, z zaciekawieniem śledziłam jej losy, polubiłam ją od początku. Może czasem nieco zbyt naiwnie wierzyła w to, co zna, ale czy większość z nas by tak nie miała? Pragnęła być szczęśliwa, jest to jak najbardziej zrozumiałe. Cały czas jej kibicowałam, chciałam by odnalazła swoją drogę, a jednocześnie z zaciekawieniem odkryłam nowe informacje na temat magii, które pozyskiwała.
Kurcze, wciągnęła mnie ta książka, no! "Przybądź wraz z północą" to lżejsza odmiana fantastyki, występuje tutaj magia, która wywodzi się z natury. I co na swój sposób mi się podobało - nie ma walki dobra ze złem, co było miłą odmianą, bo w fantasy zazwyczaj jest konflikt pomiędzy tymi dobrymi, a tymi złymi. Tu był większy spokój, ale nie było nudno - oj nie. Mimo braku tego konfliktu, nadal cały czas coś się działo.
W pewnym momencie obawiałam się, że autorka pójdzie w kierunku trójkąta miłosnego, ale nie - tak sprytnie poprowadziła fabułę, że obyło się bez niego.
No cóż mogę mówić - zauroczyła mnie ta historia, polubiłam Tanę, Wolfe'a i Ivy. Nawet Landon zyskał moją sympatię. I ojciec Tany! Jeśli macie chęć na spokojną, lekką fantastykę, z nutą akcji i poszukiwania prawdy, to to będzie dobry wybór! Mnie się podobała i bez dwóch zdań mogę Wam ją polecić!

Lubię czasem zrobić sobie odmianę od romansów i sięgnąć po pozycję z gatunku fantastyki. Tym razem też tak postanowiłam i padło na "Przybądź wraz z północą". Po samym opisie nie byłam pewna czego się spodziewać, ale jednocześnie miałam przeczucie, że to może być dobry wybór. I wiecie co? Tak było!
Mortana jest czarodziejką tzw. nowego ładu. Ale też córką jednej z członkiń...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

On - weterynarz z 10-letnim stażem, który zaczyna praktycznie od nowa. Wyprowadza się na wieś, by tam prowadzić praktykę. Oszukany przez spisek bankowy, zostawia to, co znane za sobą i wyjeżdża w zupełnie nieznane sobie rejony Polski.
Ona - architektka wnętrz, oszukana przez byłego męża, bez grosza przy duszy, jedzie na wieś do domku, który zostawiła jej w spadku ciocia.
Dwoje ludzi, którzy zostali z niczym, a przed nimi jest wszystko...
Po drodze spotykają Aurę, Kluskę, pana Kolędę i innych, równie ważnych bohaterów. Oh, nie zapominajmy o cioci Róży, która wprowadziła niejeden zamęt i od której, tak naprawdę, wszystko się zaczęło.
Katarzyna Michalak stworzyła ciepłą historię o dwójce ludzi, którym życie, a właściwie ludzie, rzucali kłody pod nogi. Oni jednak się nie poddali, odrzucili je na bok, otrzepali się i ruszyli dalej przed siebie, mimo przeciwności. Przypadkiem trafiają do tej samej mieściny i od pierwszego spotkania coś ich do siebie przyciąga. Postanawiają sobie wzajemnie pomóc.
Polubiłam, zarówno Jagodę, jak i Jaśmina (który woli, by mówić na niego Janek) od razu. Byłam bardzo ciekawa, co z tej historii wyniknie, więc kiedy zaczęłam czytać tę książkę, czytałam ją aż do końca. Pochłonęłam ją za jednym zamachem. To była tak spokojna i ciepła powieść, a jednocześnie nie zabrakło w niej różnego rodzaju emocji - strachu, zaskoczenia, smutku. W dodatku ta sceneria! Łąki, lasy, sielska, polska wieś. Aczkolwiek nie generalizujmy - nie każda tak wygląda (moja to przy tej z książki wręcz wydaje się być małym miasteczkiem 🤪). Mimo wszystko autorka przemyciła sporo prawdy. Podobały mi się umiejętności, które posiadała Jagoda - to ona zajmowała się wnętrzarską robotą i np. kafelkowała klinikę.
Zauroczył mnie klimat tej historii, polubiłam bohaterów i miło spędziłam przy niej czas. W dodatku autorce udało się mnie pozytywnie zaskoczyć biegiem wydarzeń. Moim zdaniem "Domek nad potokiem" wypadł nawet lepiej, niż książki z Sagi Przytulnej.

On - weterynarz z 10-letnim stażem, który zaczyna praktycznie od nowa. Wyprowadza się na wieś, by tam prowadzić praktykę. Oszukany przez spisek bankowy, zostawia to, co znane za sobą i wyjeżdża w zupełnie nieznane sobie rejony Polski.
Ona - architektka wnętrz, oszukana przez byłego męża, bez grosza przy duszy, jedzie na wieś do domku, który zostawiła jej w spadku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie umiem sobie przypomnieć, czy czytałam już jakąś historię spod pióra Ludki Skrzydlewskiej. Samo nazwisko autorki bardzo dobrze kojarzę, ale jeśli się nie mylę, to "Łatwopalna" jest pierwszą jej książką, po którą sięgnęłam.
W dodatku zdecydowałam na nią bez znajomości opisu - widziałam sporo pozytywnych recenzji książek Ludki i samo to wystarczyło, że chciałam spróbować. Tym większe było moje zaskoczenie, gdy zaczęłam czytać i w pewnym momencie na skrzydełku dojrzałam, że jest to romans paranormalny. Zaintrygowało mnie to, bo zaczynało się jak "klasyczny" romans (nie w negatywnym znaczeniu!!) i byłam bardzo ciekawa, w jakim kierunku autorka poprowadzi fabułę. Ogólnie do paranormalnych klimatów nic nie mam, pod warunkiem, że są delilatne- raczej nie jestem odporna na takie, które wywołują lęk. Ale dość szybko okazało się, że to jest właśnie taka lżejsza odmiana, muśnięcie fabuły tym wątkiem. Co jest paradoksem, że tak to odebrałam, bo wokół tego kręci się cała fabuła, a mimo to w większym stopniu skupiłam się na powoli rozwijającej się znajomości Daxa i Laney. Ależ ja polubiłam tę parę! Seksowny strażak i inspektorka, w dodatku mieszkający po sąsiedzku. Oh, a wspomniałam, że Dax ma MAINE COONA? 😭🥹 (Ta rasa kota jest moim marzeniem, tak jak corgi w przypadku psa 🤪)
Ludka Skrzydlewska sprytnie połączyła romans oraz wątek intrygi, poszukiwania rozwiązania, a całość spina pojawiająca się tutaj paranormalna umiejętność. Kurcze, świetnie to wyszło! Dość sprawnie wkręciłam się w fabułę i przyjemnie mi się czytało aż do samego końca. Nie nudziłam się - wprost przeciwnie. Cóż mogę więcej mówić! Mnie się podobała ta książka i jestem ciekawa, jakie wy macie odczucia (lub jakie będziecie mieli).

Nie umiem sobie przypomnieć, czy czytałam już jakąś historię spod pióra Ludki Skrzydlewskiej. Samo nazwisko autorki bardzo dobrze kojarzę, ale jeśli się nie mylę, to "Łatwopalna" jest pierwszą jej książką, po którą sięgnęłam.
W dodatku zdecydowałam na nią bez znajomości opisu - widziałam sporo pozytywnych recenzji książek Ludki i samo to wystarczyło, że chciałam spróbować. ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niekoniecznie świadczy to o samej książce, ot po prostu tak bywa. Trochę mam tak i tym razem.
"Panaceum" jest historią dwójki młodych ludzi - Roxanne i Amira, których tak naprawdę, możnaby rzec, że więcej dzieli niż łączy. A jednak pośród setek studentów to właśnie ich ścieżki się przecinają.
Ona - jedna z najpopularniejszych studentek, z zamożnej rodziny, a jednocześnie samotna. Zmaga się z atakami paniki, ale dba o to, by nikt się nie dowiedział.
On - czarnoskóry chłopak, który dorabia, by wspomóc matkę. Najstarszy z rodzeństwa, świetny koszykarz, wiąże swoją przyszłość z tym sportem.
Historia sama w sobie z dużym potencjałem. Autorka poruszyła kilka istotnych kwestii, takich jak: rasizm, ataki paniki, tolerancja. Wskazała też, jak czasem ludzie, którzy są popularni, są jednocześnie samotni. Że można być samotnym nie będąc samemu.
No i wspomniany rasizm - momentami trudno się czytało, było to bardzo przykre. Czasem wydawało mi się nieco przesadzone, ale potem uderzała mnie myśl, że takie zachowania pewnie jeszcze się w świecie trafiają.
Przyznam szczerze, że początkowo źle oceniłam Roxanne - chyba niesłusznie pokierowałam się utartymi stereotypami. Autorka wykreowała ją na sympatyczną i dobrą, ale nieco pogubioną dziewczynę. Zresztą, Amira też nie dało się nie lubić. Choć czasem było mi go żal, kiedy wciąż uważał, że nie jest wystarczająco dobry.
Relacja tej dwójki potoczyła się dość szybko, przemknęła mi nawet myśl, że może nawet nieco zbyt szybko, ale potem rozwój tej znajomości jakby zwolnił. Cała akcja zresztą trochę też. Za to pod koniec wszystko się rozpędziło i wtedy nie potrafiłam się oderwać, za nic nie przewidziałabym takiego biegu wydarzeń. Końcówka nadrobiła całość tak naprawdę.
Nie będę ukrywać - nie była to książka bez wad. Pomysł sam w sobie był genialny, ale czasem wydała mi się nieco przegadana. Nie lubię mocno rozbudowanych opisów, a tutaj niestety takie były i momentami wytrącało mnie to z rytmu.
W ogólnym rozrachunku mam nieco mieszane uczucia, ale jednocześnie nie żałuję, że sięgnęłam. Zabrakło mi tego efektu WOW, a zarazem nie była to zła książka. Była w porządku, z ciekawym pomysłem na fabułę i sympatycznymi głównymi bohaterami (bo poboczni bywali... różni, ale nic więcej nie powiem).

Niekoniecznie świadczy to o samej książce, ot po prostu tak bywa. Trochę mam tak i tym razem.
"Panaceum" jest historią dwójki młodych ludzi - Roxanne i Amira, których tak naprawdę, możnaby rzec, że więcej dzieli niż łączy. A jednak pośród setek studentów to właśnie ich ścieżki się przecinają.
Ona - jedna z najpopularniejszych studentek, z zamożnej rodziny, a jednocześnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dawno nie czytałam książki, która w jakiś sposób poruszałaby motyw niepełnosprawności - z autopsji jest mi ten temat bliski, więc jakoś lubię, gdy pojawia się w różnych rodzajach w literaturze.
"Pocałunki w ciemności" to historia o dwudziestoletnim chłopaku, który od urodzenia jest niewidomy. Mieszka z nieco nadopiekuńczą mamą oraz z babcią, nie wychodzi zbyt często poza swój dom, a jego największą pasją jest gra na pianinie. Co swoją drogą wychodzi mu rewelacyjnie.
Austin prowadzi spokojne, zwyczajne życie. Aż pewnego dnia poznaje Tima, który z czasem staje się jego pierwszym przyjacielem. Ich relacja nie należy do najłatwiejszych, Timothy ma co nieco za uszami, ale mimo wszystko zależy mu na Austinie.
Jak tak teraz myślę, to "Pocałunki w ciemności" to bardzo spokojna, wręcz komfortowa historia. Nie ma tu wielkich zawirowań, czy fabuły pędzącej na złamanie karku. Jest po prostu... zwyczajnie - ale nie mylić z nudno!! Po prostu nie chcę powtarzać słowa spokój, ale to właśnie to określenie mi się kojarzy najbardziej.
Poza tym, ta historia jest też opowieścią o przeciwnościach, z którymi musi się mierzyć osoba niewidoma. Fakt, że jest napisana w narracji pierwszoosobowej oczami Austina dodaje temu autentyczności i swego rodzaju powagi - daje do myślenia. Jest to też historia o wychodzeniu spoza swojej strafy komfortu, odkrywaniu świata, pierwszych razach, ale także o... odwadze. Ponieważ postawienie tego pierwszego kroku poza znaną sobie strefę komfortu wymaga dużego nakładu odwagi.
Bardzo dobrze czytało mi się tę książkę, może nie stanie się jedną z moich ulubionych, ale podobała mi się i myślę, że śmiało mogę wam polecić. Szczególnie jeśli szukacie historii poruszającej tematykę niepełnosprawności i związanych z nią trudności.

Dawno nie czytałam książki, która w jakiś sposób poruszałaby motyw niepełnosprawności - z autopsji jest mi ten temat bliski, więc jakoś lubię, gdy pojawia się w różnych rodzajach w literaturze.
"Pocałunki w ciemności" to historia o dwudziestoletnim chłopaku, który od urodzenia jest niewidomy. Mieszka z nieco nadopiekuńczą mamą oraz z babcią, nie wychodzi zbyt często poza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chodź, pokażę Ci coś, co odmieni Twoje życie.
Pokażę Ci miejsce, gdzie ściany tworzą słowa.
Pokażę Ci miejsce, gdzie dziesiątki osób wyraziło i nadal wyraża to, co czują.
Gdzie nie muszą zachowywać się "jak gdyby".
Gdzie wznoszą lepsze ściany.
Sam McAllister jest nastolatką, która zmaga się z OCD - zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi. Jednocześnie jest jedną z popularniejszych uczennic w swoim liceum. Przy czym nikt z uczniów nie ma pojęcia, że zmaga się ona z natrętnymi myślami. Dziewczyna ma grono równie popularnych przyjaciółek, ale czy jest to towarzystwo dla niej?
Ciekawym było przeczytać książkę z perspektywy tych lubianych - częściej zdarzają się historię opowiedziane oczami tych, których ci popularni dręczą.
Przyjaciółki Sam nie są zbytnio sympatyczne. Krótko mówiąc - są zwyczajnie toksyczne, a Sam nie może być przy nich sobą, nawet tego nie chce.
Wszystko się zmienia, gdy pewnego dnia poznaje Caroline - outsiderkę, która oferuje jej pomocną dłoń, wysłuchuje i staje się jej prawdziwą przyjaciółką. Ale i wprowadza ją do Zakątka Poetów.
"Do ostatniego słowa" to historia o dorastaniu, o zagubionej nastolatce, która zmaga się zaburzeniami na tle psychicznym, która poszukuje siebie na nowo i zaczyna nawiązywać nowe, bardziej wartościowe znajomości. Nie wiem, czy to brzmi zachęcająco, dlatego napiszę wprost - ta książka była fenomenalna. Znalazłam tu całą gamę przeróżnych emocji, ale i przeżyłam jeden wielki szok. Miałam swoje podejrzenia co do zakończenia, ale muszę przyznać, że TEGO, to ja za nic bym nie przewidziała. Powiem krótko - dajcie szansę tej książce, serio. To jest jedna z tych mądrych, życiowych i naprawdę wartych przeczytania młodzieżówek.

Chodź, pokażę Ci coś, co odmieni Twoje życie.
Pokażę Ci miejsce, gdzie ściany tworzą słowa.
Pokażę Ci miejsce, gdzie dziesiątki osób wyraziło i nadal wyraża to, co czują.
Gdzie nie muszą zachowywać się "jak gdyby".
Gdzie wznoszą lepsze ściany.
Sam McAllister jest nastolatką, która zmaga się z OCD - zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi. Jednocześnie jest jedną z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy w zeszłym roku czytałam "Noce za nocami" - byłam zachwycona oryginalnym podejściem do tematyki wampirów we współczesnej Polsce. Losy dwóch Panów F tak mi się podobały, że aż żal było mi kończyć tamtą historię. Ucieszyła mnie wieść, że autorka przygotowuje kontynuację i wyczekiwałam jej z niecierpliwością. I oto jest!
Feliks i Fryderyk w "Noce za nocami" zabrali nas do Warszawy, natomiast w "Noce aż po wieczność" wybierzemy się do... Florencji. A czemu tam? Odpowiedzią jest Nikifor, który poleciał do Włoch załatwić swoje sprawy i... zniknął. Co prawda Księciu czasem się to zdarzało, ale jeśli nie zainteresował się losem swojego psa po rutynowym zabiegu, to coś tutaj nie gra...
Ta dwójka, wraz z Rutą, decyduje się lecieć do Florencji, żeby dowiedzieć się, co się wydarzyło i odnaleźć Nikifora. Na miejscu zaczynają się schody, starają się dojść po nitce do kłębka, żeby rozwiązać tę zagadkę. Nie ukrywam, wątek takiej wampirzej intrygi, odkrywania różnych faktów z przeszłości bohaterów, wysoko postawionych wampirów... to było naprawdę ciekawe! Sama próbowałam domyślić się, co się stało, niestety nie udało mi się dotrzeć do prawdy.
"Noce aż po wieczność" dostarczyły mi całej gamy przeróżnych emocji - było uroczo, czasem zabawnie, miały miejsce intrygi i tajemnice, ale też pojawiła się nieprzewidywalność. Miałam także złamane serce i drżałam o losy bohaterów. Autorka momentami zrobiła istny rollercoaster i czasem nie wiedziałam, czego mam się spodziewać dalej. Ale w tym wszystkim byłam jednocześnie zachwycona całą tą historią, bohaterami i Florencją.
Zdjęcie profilowe readforrhys
/ciąg dalszy/
Podobało mi się to, że w tej części Małgorzata Wilk postawiła na narrację z innej perspektywy, niż tylko Feliksa - choć nadal pozostaje ona trzecioosobowa.
Wciąż pozostaję przy zdaniu, że autorka opisuje wampirów w dość oryginalny sposób. Czytając, czułam swego rodzaju dystyngowany klimat, a jednocześnie taki współczesny. Zupełnie inaczej odbierałam te postacie, niż w innych historiach o tej tematyce, które aktualnie powstają.
W tej książce działo się sporo, a jednocześnie czułam taki... spokój i pewne ukojenie. Trudno mi wyjaśnić to odczucie, ale jest ono zdecydowanie pozytywne.
Cóż ja mogę tu więcej mówić - koniecznie sami sięgnijcie i się przekonajcie! Dajcie się porwać urokowi optymistycznego Feliksa i nieco mniej wylewnego Fryderyka. Ale też Rucie i Nikiforowi. Tych postaci nie da się nie lubić i zdecydowanie warto je poznać.
Teoretycznie można tę książkę czytać osobno, ale zdecydowanie radziłabym poznać wcześniej "Noce za nocami". Po pierwsze - również warto sięgnąć, a sekundo - żeby być na bieżąco, bo można się pogubić bez znajomości poprzedniej części.
Ja polecam z całego serduszka! Obydwie części są cudowne i zapamiętam je na długo!

Kiedy w zeszłym roku czytałam "Noce za nocami" - byłam zachwycona oryginalnym podejściem do tematyki wampirów we współczesnej Polsce. Losy dwóch Panów F tak mi się podobały, że aż żal było mi kończyć tamtą historię. Ucieszyła mnie wieść, że autorka przygotowuje kontynuację i wyczekiwałam jej z niecierpliwością. I oto jest!
Feliks i Fryderyk w "Noce za nocami" zabrali nas do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Zrozum to, Dani Brown" jest drugą książką z serii o siostrach Brown, wcześniejsza była o Chloe, natomiast ta - jak wskazuję tytuł - opowiada o Dani, średniej z sióstr. Poprzednia była całkiem w porządku, ale bez większego szału, natomiast ta, muszę przyznać, że podobała mi się nieco bardziej. Wprawdzie nie wciągnęła mnie bez reszty, ale miło mi się czytało i potrafiła mnie rozbawić - aż nawet kilka zabawnych momentów sobie zapisałam. Lubię takie książki przy których można się uśmiechnąć, pośmiać, zrelaksować. "Zrozum to, Dani Brown" właśnie takie było. A w tym wszystkim było jednocześnie takie... ciepłe.
Mamy tutaj wątek sportowca (a w zasadzie byłego sportowca), udawany związek i romans akademicki. Tyle że od drugiej strony, bo Dani i Zaf nie są studentami, a pracownikami - ona jest wykładowczynią (i doktorantką), a on ochroniarzem. Można też rzec, że występuje tutaj motyw friends to lovers, bo poznajemy tę dwójkę, gdy mają się już jakoś ku sobie, ale jednak są dobrymi znajomymi z pracy.
Autorka wplotła w fabułę także nieco trudniejsze wątki, takie jak strata bliskich, czy ciemne strony sławy - choć bardziej na zasadzie wzmianki.
Podobał mi się sposób, w jaki pogłębiała się znajomość Dani i Zafa, mimo otoczki udawanego związku, to wszystko rozwijało się powoli i w odpowiednim tempie. Oni się coraz lepiej poznawali, spędzali ze sobą czas, rozmawiali. Były obawy i niepewności, ale były także rozmowy.
W ogólnym rozrachunku muszę przyznać, że była to bardzo przyjemna historia, taka spokojna i nie wymagająca. Jak już wcześniej wspomniałam - historia Dani bardziej przypadła mi do gustu, niż część o Chloe. Dlatego też jestem bardzo ciekawa, jak wypadnie książka poświęcona najmłodszej z sióstr.

"Zrozum to, Dani Brown" jest drugą książką z serii o siostrach Brown, wcześniejsza była o Chloe, natomiast ta - jak wskazuję tytuł - opowiada o Dani, średniej z sióstr. Poprzednia była całkiem w porządku, ale bez większego szału, natomiast ta, muszę przyznać, że podobała mi się nieco bardziej. Wprawdzie nie wciągnęła mnie bez reszty, ale miło mi się czytało i potrafiła mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ona - dziennikarka, stojąca przed możliwością awansu, musi wymyślić temat na artykuł, który zachwyci jej szefa. Ale najpierw zasłużony urlop, który postanawia spędzić w domu najlepszej przyjaciółki. Niedawno rozwiodła się z mężem przemocowcem, więc faceci to ostatnie, o czym teraz myśli. Chce tylko odpocząć i skupić się na artykule.
On - prawnik, wysłany przez wspólników firmy na przymusowy urlop. Zbudował sobie reputację, która niekoniecznie przystoi osobie na takim stanowisku. Z racji, że ma zakaz randkowania, jedzie w miejsce, w którymu to nie grozi - do swojej siostry.
No cóż...
Prawnik i dziennikarka? Udawany związek? Przystojny brat najlepszej przyjaciółki? Przecież to od razu brzmi świetnie! Lubię pióro Victorii Black - mam za sobą kilka jej książek i mają one klimat, który mnie przyciąga. Więc i tym razem sięgając, nastawiłam się na coś dobrego. I nie zawiodłam się. Ta historia wciągnęła mnie już od pierwszych stron, a jak odłożyłam, to moje myśli zaczynały krążyć wokół niej. "Niemoralny układ" to mieszanka kilku motywów, które bardzo lubię - takich jak romans z prawnikiem czy udawany związek. Do pełni szczęścia brakowałoby jeszcze tylko hate/love, ale i tak znajomość Vanessy i Tony'ego została poprowadzona w naprawdę świetny sposób. Nie zaczęli od nienawiści, ale też nie od przyjaźni - ich znajomość rozwijała się z neutralnego gruntu gładko, ale nie za szybko. W wątku udawanego związku szczególnie lubię moment, kiedy zaczyna zacierać się granica pomiędzy tym, co udawane, a tym, co prawdziwe.
Autorka wplotła w fabułę także i te ważniejsze elementy, takie jak doświadczenie przemocy, czy wątek psiaków ze schroniska.
Nie da się ukryć, że naprawdę świetnie się bawiłam czytając tę książkę, polubiłam zarówno Vanessę, jak i Tony'ego i cały czas byłam ciekawa, w jaki sposób potoczy się ich znajomość. Przesympatyczną osóbką była także Annie i szczerze mówiąc - po cichu liczę, że autorka zdecyduje się stworzyć i dla niej historię, bo naprawdę chętnie bym przeczytała część z nią w roli głównej.
A tymczasem pozostaje mi tylko móc wam śmiało polecić "Niemoralny układ", by i Wam umilił czas. Koniecznie pochwalcie się wrażeniami!

Ona - dziennikarka, stojąca przed możliwością awansu, musi wymyślić temat na artykuł, który zachwyci jej szefa. Ale najpierw zasłużony urlop, który postanawia spędzić w domu najlepszej przyjaciółki. Niedawno rozwiodła się z mężem przemocowcem, więc faceci to ostatnie, o czym teraz myśli. Chce tylko odpocząć i skupić się na artykule.
On - prawnik, wysłany przez wspólników...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Igor, bohater książki Niny Kaczmarczyk, ma trzy takie liczby, które mają dla niego szczególne znaczenie - 3, 6 i 9. O ile dwie ostatnie spotyka w swoim życiu bardzo często, o tyle trójka występuje u niego rzadko. Do czasu.
Ola jest jeszcze nastolatką, mając niespełna osiemnaście lat wyprowadziła się z domu i od prawie roku łączy dwie prace wraz z nauką w liceum, a przy tym wynajmuje mieszkanie wspólnie z przyjaciółką. Jej, powiedzmy, że spokojne życie zmienia się, kiedy w jej pracy pojawia się dwójka znanych aktorów. Z czego jeden z nich, to właśnie Igor.
Na swój sposób była to oryginalna historia, nie spotkałam się z taką, w której bohatera fascynowałyby cyfry, a wątek aktorstwa też nie należy do najczęstszych - sławne postacie zazwyczaj są muzykami. Niemniej jednak, raczej nie stałam się wielką fanką Igora i jego przyjaciela, niespecjalnie podobały mi się metody, które przyjęli, żeby osiągnąć swój cel. Zdaję sobie sprawę z tego, że to element fabuły i tak dalej, ale nie podobało mi się to i było mi momentami żal Oli. Zastanawiałam się, czy i kiedy prawda wyjdzie na jaw i jaka afera z tego wyniknie.
Za to bardzo polubiłam Olę, mimo szybkiej wyprowadzki z domu rodzinnego z niezbyt przyjemnych powodów, dziewczyna świetnie sobie radzi w życiu, angażuje się w inicjatywy, zarabia na siebie, a przy tym jest taka serdeczna, że nie sposób nie zapałać do niej sympatią.
Wprawdzie nie mogę powiedzieć, że pochłonęła mnie ta historia bez reszty, czasem lekko mi się dłużyła, ale w ogólnym rozrachunku myślę, że była to całkiem przyjemna lektura. Może nie utkwi mi w pamięci na długo, ale jednak nie żałuję, że po nią sięgnęłam. Ot, miło było przeczytać coś nieco odmiennego niż inne książki i myślę, że chętnie sięgnę po kontynuację, bo jestem ciekawa, jak dalej potoczą się losy bohaterów.

Igor, bohater książki Niny Kaczmarczyk, ma trzy takie liczby, które mają dla niego szczególne znaczenie - 3, 6 i 9. O ile dwie ostatnie spotyka w swoim życiu bardzo często, o tyle trójka występuje u niego rzadko. Do czasu.
Ola jest jeszcze nastolatką, mając niespełna osiemnaście lat wyprowadziła się z domu i od prawie roku łączy dwie prace wraz z nauką w liceum, a przy tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sięgając po tę książkę byłam bardzo pozytywnie nastawiona, liczyłam na coś na miarę "Układu", szczególnie, że o ile nie jestem wielką fanką motywu sportowego, o tyle hokejowe romanse bardzo lubię.
Sidney ma pięć zasad dotyczących randkowania. Jax jest hokeistą, więc samym tym faktem łamie już jedną z nich. Ale jednocześnie lubi łamać zasady, więc mimo wszystko zaczyna zabiegać o względy Sid.
Fani poprowadzenia fabuły w stylu "on zakochuje się pierwszy" myślę, że będą zadowoleni. Mi szczerze mówiąc bez różnicy kto pierwszy, ale jednak zwrócilam uwagę na to, jak bardzo on się starał. I to było urocze! Był w tym uparty, a jednocześnie właśnie uroczy. Sidney zaś miała swoje powody do unikania hokeistów.
Tłem do fabuły jest uczelnia i była to dla mnie miła odmiana, bo dawno nie czytałam książki w studenckich klimatach. A tutaj serio były wzmianki o zajęciach, była wspólna nauka, co dodawało historii takiego realizmu.
Mimo wszystko nie mogę powiedzieć, że wciągnęła mnie bez reszty - do połowy miałam odczucie, że jest po prostu okej, ale bez większych fajerwerków. Później zaczęło się rozkręcać, a ja się mocniej wkręciłam, więc drugą połowę doczytałam już za jednym zamachem. Jednak mimo wszystko... cała historia była świetna, bohaterowie tak samo, ale nie mogę powiedzieć, że jestem nią zachwycona. Bardzo miło mi się czytało, jak już wspomniałam wyżej - uwielbiam wątek hokeistów, więc tym bardziej mnie to tutaj cieszyło, ale zarazem nie jest to książka, którą zapamiętam na długo.

Sięgając po tę książkę byłam bardzo pozytywnie nastawiona, liczyłam na coś na miarę "Układu", szczególnie, że o ile nie jestem wielką fanką motywu sportowego, o tyle hokejowe romanse bardzo lubię.
Sidney ma pięć zasad dotyczących randkowania. Jax jest hokeistą, więc samym tym faktem łamie już jedną z nich. Ale jednocześnie lubi łamać zasady, więc mimo wszystko zaczyna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mallory i jej kuzynka dostały od babci zadanie, by znaleźć w ciągu dwóch lat męża, a później utrzymać to małżeństwo przez siedem lat. Ta z kuzynek, której się to uda, otrzyma babciny spadek. A jako że niespecjalnie za sobą przepadają, to uruchamia to w nich chęć rywalizacji.
Mallory nie jest w tym sama, jej przyjaciółki pomagają jej szukać kandydatów, rozpoczyna więc "maraton" mniej lub bardziej udanych (albo i nie) randek.
Przy czym przytrafiają jej się różne perypetie. Absolutnie nie zdradzę jakie, ale przyznam Wam, że momentami pękałam ze śmiechu - "chętnie przyjmę oświadczyny" to w tym wszystkim niezła komedia romantyczna.
Polubiłam Mallory, a także jej dwie przyjaciółki - takie pozytywne kobiety, które mogą na siebie liczyć. Wprawdzie z początku kwestia ze spadkiem wydawała mi się lekko naciągana, ale później o tym zapomniałam i razem z bohaterką rzuciłam się w wir randkowania i poznawałam kolejnych "kandydatów". A jednocześnie miałam z tyłu głowy myśl, że najciemniej pod latarnią. I tutaj wkracza wątek udawanego związku, choć nie był on zbyt mocno rozbudowany - może i lepiej, dzięki temu wyszło to bardziej naturalnie.
Mam za sobą kilka książek Katarzyny Bester, ale po przeczytaniu tej stwierdzam, że obok "Facet (nie) do wzięcia" to druga najlepsza jej historia. Naprawdę dobrze mi się czytało tę książkę, wciągnęłam się, a jednocześnie świetnie się bawiłam. Uwielbiam komedie romantyczne, dlatego tym bardziej cieszył mnie fakt, że mogłam się przy tej pozycji pośmiać i przemiło spędzić czas. Nie zdradziłam wam zbyt wiele, bo chciałabym, żebyście też mieli frajdę z odkrywania tej historii. Bo krótko mówiąc - koniecznie dajcie jej szansę!

Mallory i jej kuzynka dostały od babci zadanie, by znaleźć w ciągu dwóch lat męża, a później utrzymać to małżeństwo przez siedem lat. Ta z kuzynek, której się to uda, otrzyma babciny spadek. A jako że niespecjalnie za sobą przepadają, to uruchamia to w nich chęć rywalizacji.
Mallory nie jest w tym sama, jej przyjaciółki pomagają jej szukać kandydatów, rozpoczyna więc...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gdy dostałam otworzyłam paczkę z tą książką, naszły mnie dwie myśli. Po pierwsze - jak ładnie ta okładka się prezentuje na żywo! A po drugie - jaki to jest grubasek! Nie ukrywam, że nieco się wystraszyłam, że będzie przegadana - nie przepadam za grubaskami, bo często takie są. I tutaj, niestety trochę się to sprawdziło.
"Flame moon" zaczyna się od rekonwalescencji Francessy. Jest bezpośrednią kontynuacją poprzedniej części, więc zdecydowanie nie polecam zaczynać właśnie od niej - zwyczajnie można się pogubić. Przyznam, że nawet mimo czytania "Beginning moon" niektóre szczegóły mi umknęły i czasem musiałam się chwilę zastanowić o co chodzi.
Narracja jest pierwszoosobowa, tak jak najbardziej lubię i mamy obydwie perspektywy, jednak częściej obserwujemy historię oczami Dominica.
Sama fabuła jest dość ciekawa, kryje się tutaj spory potencjał. Trochę niebezpieczeństw, intryg, są i nielegalne wyścigi. Można się wciągnąć w tę książkę.
Ale... Mam kilka małych "ale". Przede wszystkim, moim zdaniem "Flame moon" mogłoby być o połowę krótsze. Bardzo dużo tutaj zbędnych dialogów, scen i opisów, które nie wnoszą niczego istotnego do fabuły. Przyznam, że ja je zazwyczaj omijałam. Poza tym odniosłam wrażenie, że bohaterowie podejrzanie szybko wracali do sprawności po tak ciężkich urazach, jakie doznawali. A scena, kiedy Nick i Frances pędzili autostradą z ogromną prędkością, a on, jako kierowca, wziął ją w trakcie jazdy na kolana... Ciary mnie przeszły.
Bardzo się też gubiłam w nazewnictwie bohaterów, kiedy raz byli nazwani imieniem, raz nazwiskiem, a raz... kolorem włosów.
Za to podobało mi się, że autorka umiejscowiła akcję w kilku krajach. Może nie było wiele informacji na ten temat, ale jednak były różne tła tej historii i to było świetne. Fabuła sama w sobie też była ciekawa i, gdy się pominęło zbędne opisy, dość wciągająca. Nieco się obawiałam tych 700 stron, ale wierzcie mi, przeczytałam to bardzo szybko. Czułam się na tyle zaciekawiona, że nie męczyłam się przy czytaniu, a jednocześnie na tyle zaintrygowana, że z pewnością sięgnę po trzeci tom.
Ogólnie rzecz biorąc - nie jest to historia idealna, ma swoje wady, zarówno pierwsza, jak i druga część, ale ma też w sobie potencjał. Porównując obie części, to ten drugi podobał mi się nieco bardziej. Jestem ciekawa, jak autorka poradzi sobie z trzecim i po cichu liczę, że będzie jeszcze lepszy.

Gdy dostałam otworzyłam paczkę z tą książką, naszły mnie dwie myśli. Po pierwsze - jak ładnie ta okładka się prezentuje na żywo! A po drugie - jaki to jest grubasek! Nie ukrywam, że nieco się wystraszyłam, że będzie przegadana - nie przepadam za grubaskami, bo często takie są. I tutaj, niestety trochę się to sprawdziło.
"Flame moon" zaczyna się od rekonwalescencji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rzadko zdarza mi się sięgać po książki w klimacie dark - jednak tym razem się skusiłam. "King of Corium" zbiera bardzo różne opinie i absolutnie mnie to nie dziwi - to zdecydowanie nie jest książka dla każdego.
Corium jest uniwersytetem na odludziu na Alasce, w którym uczą się dzieci największych przestępców - mafiosów, przemytników itp. Już samo to daje nam obraz, z jakim przekrojem młodych ludzi się w tej historii zetkniemy - niekoniecznie mają oni moralne spojrzenie na świat. Ale jako, że w przestępczym połświatku zdarzają się różne zatargi, to na tej uczelni obowiązuje jedna zasada - żadnego zabijania.
Z tej właśnie zasady korzysta Aspen, której ojciec popełnił największy błąd w tym świecie - zakablował innego przestępcę. Mimo że zrobił to on sam, to jednak jego córka dźwiga tego brzemię. Już na samym początku pobytu w uniwersytecie zostaje okrzyknięta mianem kapusia, a inni studenci (i pracownicy) nie dają jej zapomnieć o tym, co zrobił jej ojciec. Dziewczyna zdecydowanie nie miała łatwo.
Po drugiej stronie szali mamy Quintona - syna człowieka, którego zdradził ojciec Aspen. Chłopak nie przepuści okazji, by dać jej nauczkę. Staje się jej oprawcą i nie ułatwia jej życia na uczelni.
Ta książka zdecydowanie nie należy do grona lekkich i uroczych - wręcz jest tego absolutnym przeciwieństwem. Jest trudna, momentami brutalna, a jednocześnie... tak strasznie wciągająca! Mimo tematyki, autorka wykreowała naprawdę dobrze ułożoną fabułę, świat, połączyła to wszystko w jedną całość. Tak dobrze mi się czytało tę książkę, że pochłonęłam ją w jeden dzień.
Chociaż zanim powiem, że polecam to muszę zaznaczyć, że nie bez powodu z tyłu jest napisane, że jest to książka dla dorosłych czytelników. Niektóre zachowania były bardzo toksyczne i nieetyczne, dlatego wszystko zależy od tego, czy takie klimaty wam przeszkadzają, czy też nie. Jeśli lubicie mocne darki, to śmiało, a jeśli czujecie, że ta książka to mogłoby dla was być za dużo - to lepiej sobie odpuśćcie.

Rzadko zdarza mi się sięgać po książki w klimacie dark - jednak tym razem się skusiłam. "King of Corium" zbiera bardzo różne opinie i absolutnie mnie to nie dziwi - to zdecydowanie nie jest książka dla każdego.
Corium jest uniwersytetem na odludziu na Alasce, w którym uczą się dzieci największych przestępców - mafiosów, przemytników itp. Już samo to daje nam obraz, z jakim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Obracam w palcach nóżkę kieliszka wypełnionego winem. W głowie huczy mi od nadmiaru myśli i wypitego alkoholu. Odrywam wzrok od kontuaru baru, przy którym siedzę i zerkam za siebie, na salę. Kręci się dziś tutaj sporo ludzi, jednak moją uwagę przykuwa grupka młodych chłopaków przy jednym ze stolików. Nie mam pojęcia o czym rozmawiają, ale widzę, że żywo dyskutują. Uśmiecham się lekko, choć czuję ukłucie żalu. Wtem jeden z nich unosi głowę i nasze spojrzenia się spotykają. Odwracam się i upijam łyk wina po czym widzę, że ten sam chłopak zbliża się do miejsca, w którym siedzę. Odnoszę wrażenie, że jest zestresowany i tym bardziej jestem ciekawa, czego może ode mnie chcieć.
-
Cóż to była za noc! Ona i on, dwoje nieznajomych, dwa wymyślone imiona, Poznań i kilka nocnych godzin. Wprawdzie był moment, kiedy myślałam, że cała akcja będzie rozgrywać się w tę jedną noc, ale nie. Te kilka godzin dobiega końca, a Natalia i Mateusz rozstają się obiecując sobie, co zrobią, jeśli jakimś przypadkiem ich drogi znów kiedyś się zetną.
Mijają miesiące, aż w końcu się spotykają. Ich życie i wzajemny stosunek do siebie może nie wyglądają jak wtedy, ale jednak pamiętają o sobie. I o obietnicy. Choć niespecjalnie wygląda to tak, jak mogłoby wyglądać.
Relacja Natalii i Mateusza to zdecydowanie nie jest typowa relacja, która występuje zazwyczaj w romansach. Chemia między nimi i to wzajemne przyciąganie jest jak najbardziej wyczuwalne, a jednak jest... Inaczej. Mogłabym nawet rzec, że na swój sposób kontrowersyjnie - a przynajmniej można to tak odebrać.
Zdjęcie profilowe readforrhys
/ciąg dalszy/
Historia tej dwójki wciągnęła, ba pochłonęła (!) mnie od pierwszych stron. Ta książka towarzyszyła mi w trakcie lotu do Londynu - zaczęłam czytać tuż po starcie i... odpłynęłam w lekturę. Odłożyłam czytnik dopiero, gdy samolot zaczął zniżać się do lądowania - mając przeczytane 80% książki. Moje myśli krążyły wokół tej fabuły do tego stopnia, że doczytałam ją do końca będąc na urlopie. A jak może zauważyliście - ja na urlopach raczej nie czytam.
"Zanim odejdziesz" to wbrew pozorom nie taka łatwa książka, momentami jest nieco trudna, ale jednocześnie taka życiowa. Mogą znaleźć się osoby, którym nie spodoba się pewien jej wątek, przyznam że sama nie zawsze się zgadzałam z poczynaniami Natalii, ale potem sobie uświadomiłam, że przecież... do tanga trzeba dwojga. Życie tych dwojga diametralnie się różniło - wiek, wykonywany zawód, status społeczny. A jednak los ich połączył. I ja byłam ciekawa, jak ich historia będzie się toczyć dalej, co ich czeka, czy będzie happy end?
"Zanim odejdziesz" to naprawdę dobra książka o życiu, która wciąga od pierwszych stron. Mnie ona zachwyciła i jeśli lubicie takie obyczajowo-romantyczne klimaty to zdecydowanie polecam!

Obracam w palcach nóżkę kieliszka wypełnionego winem. W głowie huczy mi od nadmiaru myśli i wypitego alkoholu. Odrywam wzrok od kontuaru baru, przy którym siedzę i zerkam za siebie, na salę. Kręci się dziś tutaj sporo ludzi, jednak moją uwagę przykuwa grupka młodych chłopaków przy jednym ze stolików. Nie mam pojęcia o czym rozmawiają, ale widzę, że żywo dyskutują. Uśmiecham...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Anna Dąbrowska jest autorką, którą znam już od lat - mam za sobą kilka jej książek, dlatego ucieszyłam się na wieść, że wyjdzie coś nowego spod jej pióra. Tym bardziej, że dostałam możliwość objęcia tej pozycji patronatem. Zabrałam się szybciutko za czytanie i.... przepadłam! Przepadłam w historii Tylera i Abigail. Czułam ból tej dwójki, czułam to wszystko z czym się zmagali. Trwałam przy nich w tych lepszych i gorszych chwilach i wraz z nimi uczyłam się... żyć. Bo tak bym określiła ten proces, który przeszli.
Tyler był niegdyś gwiazdą rocka, znał go cały świat. Do czasu wypadku, przez który jego dotychczasowe życie legło w gruzach. Obecnie tkwi w czterech ścianach swojego domu wraz ze swoim ochroniarzem, chcąc.... no właśnie.
Abigail zmaga się ze stratą, ma lęki związane z samochodem i dostaje ataku paniki na samą myśl o wejściu do auta.
Obydwoje mają swoje demony, bagaż doświadczeń i mimo, że te dwie sytuacje ciężko zestawić obok siebie, to jednak mają ze sobą wiele wspólnego. Zarówno Tyler, jak i Abigail mierzą się z trudnościami, choć obydwoje radzą sobie z tym na inne sposoby.
Przyznam szczerze, że ta książka była... trudna, w takim emocjonalnym sensie. Nie ma tutaj akcji pędzącej na łeb na szyję, jest za to do bólu prawdziwa historia dwojga ludzi, którzy coś stracili. Poza nimi jest także Yua, która odegrała naprawdę dużą rolę w fabule i mimo że momentami nie do końca byłam pewna, czy taka forma terapii mogłaby faktycznie być, to jednak była to cenna postać w tej historii. Była jak taki klej, który stara się posklejać życia obydwojga. Ale czy jej się to udało? Bardzo podobało mi się nawiązanie tytułu do fabuły - uwielbiam, gdy tytuł nie jest po prostu ładny, ale gdy ma jakieś konkretne znaczenie. I tutaj tak właśnie jest - "Złote blizny" znaczą coś więcej i symbolika tego tytułu jest, moim zdaniem, świetna.
Nie wiem, czy ta recenzja nie jest nieco chaotyczna, ale tak wiele chciałabym wam powiedzieć o tej książce, a jednocześnie chciałabym zdradzić jak najmniej. Nie był to zdecydowanie słodki romans, to jest po prostu historia o życiu. O życiu dwojga pokrzywdzonych przez los ludzi, którzy z początku niekoniecznie robią na sobie dobre wrażenie. Była to poniekąd trudna książka, ale ja jestem zachwycona. Naprawdę dobrze spędziłam przy niej czas i moja decyzja co do objęcia jej patronatem mogła być tylko jedna - oczywiście, że tak!

Anna Dąbrowska jest autorką, którą znam już od lat - mam za sobą kilka jej książek, dlatego ucieszyłam się na wieść, że wyjdzie coś nowego spod jej pióra. Tym bardziej, że dostałam możliwość objęcia tej pozycji patronatem. Zabrałam się szybciutko za czytanie i.... przepadłam! Przepadłam w historii Tylera i Abigail. Czułam ból tej dwójki, czułam to wszystko z czym się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z Ellą Fields miałam już do czynienia przy okazji książki "Kingdom of Villains", która bardzo mi się spodobała. Późniejszej, tj. "Krwawy król i łabędź" nie czytałam, za to teraz sięgnęłam po "Wilk i polny kwiat". Dopiero czytając zorientowałam się, że Wilk jest powiązany z Krawawym królem - umknęło mi to wcześniej. Jednak zupełnie nie przeszkadzał mi brak znajomości wydarzeń z poprzedniej części, połączyłam fakty po samym nazewnictwie. Nie było sytuacji, żebym nie umiała się połapać w fabule, bo czegoś nie wiedziałam.
Początek tej historii był bardzo... szybki. Miałam wrażenie, że znajomość Aster i Scythe'a rozwinęła się jakby zbyt gwałtownie, zbyt szybko. Później sceneria drametralnie się zmieniła i zrobiło się spokojnie. Momentami z kolei nawet za bardzo. Gdzieś mniej więcej do połowy książki czytało się po prostu w porządku - czasem gdzieś serducho mocniej zabiło, ale w całokształcie bez większych rewelacji. A jednocześnie nie było nudno. Prawdziwa akcja zaczęła się rozgrywać gdzieś od połowy i już trwała do końca. Wtedy to dopiero działy się naprawdę ciekawe rzeczy! Ta połowa już mnie wciągnęła mocno i aż do końca trzymała w zaciekawieniu.
Wprawdzie nie była to historia z gatunku takiej twardszej fantastyki, zabrakło trudnych wyzwań i lęku o bohaterów. "Wilk i polny kwiat" to historia, którą bardziej określiłabym taką delikatną, lekką fantastyką - mimo że pojawia się i rozlew krwi. Jest to takie przyjemne romantasy, w którym wątek romantyczny przeplata się z fantastyką - mamy po trochu z obydwu gatunków.
Czy mi się podobało? Tak! Może nie było idealnie, a kilka aspektów bym podszlifowała, ale w ogólnym rozrachunku myślę, że jeśli nie szukacie czegoś pokroju Maas, a takich nieco delikatniejszych tematów, to śmiało mogę polecić.

Z Ellą Fields miałam już do czynienia przy okazji książki "Kingdom of Villains", która bardzo mi się spodobała. Późniejszej, tj. "Krwawy król i łabędź" nie czytałam, za to teraz sięgnęłam po "Wilk i polny kwiat". Dopiero czytając zorientowałam się, że Wilk jest powiązany z Krawawym królem - umknęło mi to wcześniej. Jednak zupełnie nie przeszkadzał mi brak znajomości...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W ostatnich latach na rynku wydawniczym zostało wydanych tyle książek o tematyce mafijnej, że możnaby pomyśleć, że ten temat już został wyczerpany i nic oryginalnego w tym zakresie się nie pojawi. A tu zonk! Wciąż da się napisać coś, czego jeszcze nie było. Co też udało się Annie Crevan i jej "Reporterce". Co jest w tym przypadku odkrywczego? A no to, że jest to historia o mafii... japońskiej. Dla mnie była to pierwsza książka, której akcja w ogóle rozgrywała się w Japonii.
Nie powiem jednak, że mnie ta historia wciągnęła od pierwszych stron, bo tak nie było, wręcz ciężko było mi się wczuć i hmm zaklimatyzować. Zgrzytał mi styl, był taki... dziwny, daleko mu było do tej lekkości, którą tak lubię, a jednocześnie nie był to taki specyficzny polski. @recenzjekoneko uświadomiła mi, że to mógł być celowy zabieg autorki, żeby przybliżyć japoński styl. Ja niestety nie mam porównania, więc się nie wypowiem w tym aspekcie.
Ale wiecie co? Mimo że ten styl mi zgrzytał, to jednocześnie pochłonęłam tę książkę w dwa dni. Z tą różnicą, że drugiego dnia przeczytałam 3/4 całości za jednym zamachem. Historia sama w sobie była naprawdę dobra, trzymała w napięciu i wierzcie lub nie, ale momentami to była ostra jazda bez trzymanki. Ile tu się działo! Nie nadążałam za tym! Za główną bohaterką też nie - czasem miałam ochotę ją złapać za rękę i usadzić na tyłku, żeby pozwoliła działać innym. Nie ale poważnie, w "Reporterce" zwrot akcji goni zwrot akcji, ciągle coś się dzieje, jest dynamika i naprawdę nie ma czasu na nudę. Czasem miałam wrażenie, że nawet aż zbyt dużo się dzieje. Samo zakończenie sprawia, że chciałabym dowiedzieć się, co będzie dalej, a jednocześnie się tego boję.
Wprawdzie przez to, że była to książka w japońskich klimatach, gdzie ja w ogóle nie mam styczności z tą kulturą, to momentami się gubiłam w tych imionach i nazewnictwie. Ale za to poznałam kilka ciekawostek na temat Japonii - autorka sprytnie je przemyca w fabule. Co ciekawe! Ta książka nie ma podziału na rozdziały.
W ogólnym rozrachunku była to całkiem dobra książka - nie wciągnęła mnie bez reszty, ale sprawiła, że dobrze spędziłam czas. Jeśli macie chęć na coś nowego wśród tematyki mafijnej, to koniecznie spróbujcie sięgnąć po "Reporterkę".

W ostatnich latach na rynku wydawniczym zostało wydanych tyle książek o tematyce mafijnej, że możnaby pomyśleć, że ten temat już został wyczerpany i nic oryginalnego w tym zakresie się nie pojawi. A tu zonk! Wciąż da się napisać coś, czego jeszcze nie było. Co też udało się Annie Crevan i jej "Reporterce". Co jest w tym przypadku odkrywczego? A no to, że jest to historia o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po Wiośnie, Lecie i Jesieni, nadeszła pora na czwartą i ostatnią część Sagi w Przytulnej. Ta seria ma w sobie coś na tyle przyciągającego, że nie mogłam odpuścić któregokolwiek z tomów. Kierowała mną chęć poznania dalszych losów rodziny Gawroszów. Rodziny, która skrywa wiele, wiele, naprawdę wiele tajemnic, która z pewnością nie ma lekko, ale której członkowie stoją za sobą murem. Mimo że mają i te lepsze i te gorsze momenty.
Postaram się nie mówić nic na temat fabuły, bo nie chciałabym niechcący wam czegoś zaspoilerować. W każdym razie - także w tej części wyjdą na jaw kolejne tajemnice i przyznam, że byłam zdumiona, że w jednej rodzinie może się tak wiele wydarzyć. Z jednej strony gdzieś z tyłu głowy tliła się myśl, że to jest nierealne, ale z drugiej strony... mogłoby być. Czytając nasuwała mi się interpretacja, że rodzina Gawroszów i ich perypetie na przestrzeni tych czterech pór roku, to taka metafora każdej rodziny. Tak, jak oni nie byli idealni, tak żadna rodzina nie jest. Nie zawsze jest rajsko i sielsko, są wzloty i upadki, są też te gorsze, trudne chwile. Coś się posypie, coś się rozwiąże. Ciągle coś się dzieje, a życie płynie do przodu.
Mimo że liczyłam na ciut inne zakończenie, to jednak.. Podobało mi się. Saga w Przytulnej nie stanie się jedną z moich ulubionych serii, ale myślę, że będę historię tej rodziny miło wspominać. Jeśli macie chęć dowiedzieć się, o co chodzi, poznać słynnego Azję Gawrosza, ale też Ariela, Adelę i Amelię. Ich rodziców i dziadków. Poznać po prostu tę rodzinę - to śmiało rozważcie sięgnięcie po tę serię.
Dodam jeszcze, że czytałam kolejne części w odstępach - z każdą kolejną porą roku wychodziła kolejna część - i to było świetne doświadczenie!

Po Wiośnie, Lecie i Jesieni, nadeszła pora na czwartą i ostatnią część Sagi w Przytulnej. Ta seria ma w sobie coś na tyle przyciągającego, że nie mogłam odpuścić któregokolwiek z tomów. Kierowała mną chęć poznania dalszych losów rodziny Gawroszów. Rodziny, która skrywa wiele, wiele, naprawdę wiele tajemnic, która z pewnością nie ma lekko, ale której członkowie stoją za sobą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Wycena", czyli pierwsza część, skończyła się w takim momencie, że nie mogłam nie sięgnąć po kontynuację. Wreszcie się doczekałam i, co prawda zajęło mi to ciut dłużej niż zwykle, jestem już po lekturze i spieszę do was z recenzją.
Czemu zeszło mi dłużej? Głównym winowajcą jest fakt, że zaczęłam niedawno praktyki i obecnie żyję w lekkim niedoczasie. Sama książka była bardzo dobra, chociaż - drugą połowę przeczytałam zdecydowanie szybciej. Mniej więcej do połowy tej historii było okej, ale bez większego szału. Niby coś się działo, a jednak nie było tego efektu wow. Dopiero później, z czasem, zaczęło się rozkręcać, nastąpiły sytuacje, które sprawiały, że moja szczęka raz po raz lądowała z hukiem na podłodze. Jak już pozbierałam się z jednego zaskoczenia, trafiał się kolejny zwrot akcji. Na sam koniec miałam już kompletny mętlik w głowie i jedno wielkie "wtf". Muszę przyznać, że takiego obrotu spraw za nic w świecie bym nie przewidziała sięgając po tę część. Jestem pozytywnie zaskoczona, że autorce udało się do tego stopnia wprowadzić zamęt w fabule.
Wprawdzie wydawało mi się, że to będzie dylogia, a tu wychodzi na to, że jednak trylogia - no jak to tak z takim zakończeniem! Tu jest jeszcze tak wiele niewyjaśnionych spraw, że wprost potrzebuję trzeciej części. Na już, na wczoraj! Świetna mieszanka intryg, połświatka i romansu nie aż nazbyt oczywistego. Zdecydowanie książka 18+. Ja wyczekuję z niecierpliwością kontynuacji, a was tymczasem zachęcam do poznania historii Cassie i Gabriela - koniecznie od pierwszej części, są one ze sobą ściśle powiązane.

"Wycena", czyli pierwsza część, skończyła się w takim momencie, że nie mogłam nie sięgnąć po kontynuację. Wreszcie się doczekałam i, co prawda zajęło mi to ciut dłużej niż zwykle, jestem już po lekturze i spieszę do was z recenzją.
Czemu zeszło mi dłużej? Głównym winowajcą jest fakt, że zaczęłam niedawno praktyki i obecnie żyję w lekkim niedoczasie. Sama książka była bardzo...

więcej Pokaż mimo to