rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Nie są to ani moje rejony geograficznie, ani nieszczególnie są mi bliskie horror i makabra. A mimo to ten zbiór opowiadań (a właściwie zbiory?) bardzo mi siadł.

Bardziej podobały mi się opowiadania z pierwszej części książki, gdzie było bardziej intrygująco, może bardziej krwawo i zakończenia wydawały się bardziej w punkt. Druga połowa, choć równie interesująca, składa się z historii, które czasem się wręcz urywają i rzadko pozostawiają poczucie satysfakcji. Mimo to każdą historią Enriquez była wstanie mnie zainteresować już od pierwszych zdań i utrzymać mnie przy czytaniu tak samo zainteresowaną.

Jej Argentyna jest pełna zjaw, okrucieństwa, biedy, brudu, duchoty, potu, szemranych dzielnic, opuszczonych domów, niepokojących rytuałów, okaleczonych dzieci, ludzi żyjących na ulicach. To na nich autorka kieruje obiektyw, gdy akurat nie utrzymuje go na swoich narratorkach - kobietach w różnym wieku i o różnym statusie, bardziej lub mniej wiarygodnych, bardziej lub mniej skonfliktowanych ze światem lub samymi sobą. Bo tak naprawdę "Niebezpieczeństwa..." są częściowo opowiadaniami grozy o duchach, wizjach, powracających zmarłych, ale równie mocno pozostają przy samym człowieku i demonach, które owszem, są, ale w jego głowie.

Nie jest to miłość, ale Enriquez ma moją uwagę i moje zainteresowanie. Nie ukrywam, że sięgnęłam po ten zbiór jako po wprawkę przed "Naszą częścią nocy" i teraz czuję się lepiej przygotowana na spotkanie z tamtą powieścią.

Nie są to ani moje rejony geograficznie, ani nieszczególnie są mi bliskie horror i makabra. A mimo to ten zbiór opowiadań (a właściwie zbiory?) bardzo mi siadł.

Bardziej podobały mi się opowiadania z pierwszej części książki, gdzie było bardziej intrygująco, może bardziej krwawo i zakończenia wydawały się bardziej w punkt. Druga połowa, choć równie interesująca, składa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Co za koncertowo zmarnowany potencjał.

Ta książka niczym przy sobie nie trzyma. Kreacja świata to odhaczanie kolejnych lokacji, które niezbyt się od siebie różnią - mamy dużo wąskich uliczek, jezior, stawów, lotosów, mostów, pawilonów i przestronnych budynków. W pewnym momencie też straciłam orientację, czy wciąż jesteśmy pod wodą, skoro po niebie pływają wieloryby, czy jednak w równoległym świecie, skoro padają deszcze niespokojne. Koreańskiej mitologii też wydaje się tu tyle, ile kot napłakał, ale nie znam jej na tyle dobrze, by się rozeznać, co jest mitologiczne, a co stylistyczno-orientalistyczne.

Nie siada też fabuła, bo ma dziwne tempo (albo 10 rozdziałów rozgrywających się jednego dnia, albo 10 dni mijających w jednym akapicie), do połowy nie wiadomo, o co chodzi i jaki mamy cel, a od połowy dostajemy na przemian wizje, płacz albo rozpierduchę. Ta książka mogłaby być połowę krótsza i być może wyszłoby jej to na dobrze. Wątek rodzinny jest naiwny, ale jakoś wychodzi, natomiast romantyczny... Dawno nie widziałam tak słabo zbudowanej relacji, bez krzty chemii, poznawania się czy wspólnych cech.

Pomyślałby kto - skoro świat i fabuła leżą, to może bohaterowie? Otóż nie. Główna bohaterka ma być silna i niezależna, ale wrażliwa i o dobrym sercu, co w tym przypadku skutkuje postacią, która nie ogarnia świata wokół niej, a potem płacze z rozczarowania, gdy coś jej nie wyjdzie. Jej love interest jest płaski i rozbawiony charakteru, natomiast reszcie rozdano po dwie cechy na głowę. Poza tym wszyscy męscy bohaterowie są w tej książce piękni, młodzi i ciemnowłosy, i to do tego stopnia, że zlewają się w jedną masę, natomiast bohaterki są śliczne i mają warkocze. Albo są staruszkami.

Czy ta książka ma zalety? Tak, piękną okładkę. I krótkie rozdziały, dzięki którym czyta się szybko, nawet mimo tłumaczenia, które chyba kuleje, i garści soczystych literówek. "Dziewczyna, która skoczyła..." bardzo chce być filmem Ghibli, ale te jakieś swoje braki mogą nadrobić animacją czy muzyką. Ta książka nie ma czym tego zrobić - ani językiem, ani atmosferą, ani relacjami. A szkoda.

Co za koncertowo zmarnowany potencjał.

Ta książka niczym przy sobie nie trzyma. Kreacja świata to odhaczanie kolejnych lokacji, które niezbyt się od siebie różnią - mamy dużo wąskich uliczek, jezior, stawów, lotosów, mostów, pawilonów i przestronnych budynków. W pewnym momencie też straciłam orientację, czy wciąż jesteśmy pod wodą, skoro po niebie pływają wieloryby, czy...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki xxxHOLiC 1 Mokona Apapa, Satsuki Igarashi, Tsubaki Nekoi, Nanase Ohkawa
Ocena 7,5
xxxHOLiC 1 Mokona Apapa, Satsu...

Na półkach: , ,

W zeszłe lato, gdy czytałam ponownie Tsubasa Reservoir Chronicle, nadrabiałam X i Kobato, nie powiedziałabym, że ze znanych mi mang Clampa to właśnie xxxHolic będzie moją ulubioną. A tu proszę.

Bo widocznie tak jak doceniam wielkie, epickie, wielowątkowe historie, tak bliżej mojego serca są jednak te kameralne, opierające się na relacjach. A niespodziewanie taką właśnie jest Holic, mówiący o tym, że nikt nie jest samotną wyspą, ukazujący niebezpieczeństwa hiperniezależności i zaznaczający, jak bardzo człowiek potrzebuje wspólnoty, a później - traktujący o żałobie. Wszystko tu gra - relacje Watanukiego z Yuuko, Yuuko z Doumekim, Doumekiego z Watanukim. Clamp je niuansuje i się nie śpieszy, przez co więzi ewoluują bardzo naturalnie. Jestem też totalną fanką Himawari - jeśli konstruować love interest dla głównego bohatera, to tylko tak.

Osobna sprawa to cała paranormalna otoczka Holica. Uwielbiam, jak mangaczki wykorzystują różne youkai, ogrywają przesądy, wykorzystują japoński folklor, zarówno w kontekście klientów Yuuko, jak i postaci, które spotyka Watanuki.

Bardzo podoba mi się też, że Clamp nie wpada tu w spiralę przepowiedni, przeznaczeń i klonów, jak to zrobił w Tsubasie. Jest tu oczywista mowa o nieuchronności pewnych wydarzeń, ale ponownie - jest to nieprzytłaczająca skala mikro. Same nawiązania do TRC są miłymi easter eggami dla osób, które znają obie serie. Nieznajomość Tsubasy może przeszkadzać w okolicach 3/4 mangi, ale nie jest nie do przeskoczenia.

Jeśli coś mnie tu uwiera, to ostatnie rozdziały, te z serii Rou. Czuć, że jest to taki przeciągnięty epilog, może i potrzebny, ale jednak mniej angażujący. Samo zakończenie uważam jednak za idealne. Totalnie złamało mi serce, ale jest idealne.

Poza tym graficznie Clamp oczywiście dowozi, nawet jeśli nie jestem fanką ich nowszej, bardziej miękkiej kreski z rozdziałów z Rou, i cóż mogę powiedzieć. Wspaniała rzecz, 200 rozdziałów mija jak z bicza strzelił, jest śmieszno, jest wzruszająco, jest dreszczyk. Wszystko się zgadza.

W zeszłe lato, gdy czytałam ponownie Tsubasa Reservoir Chronicle, nadrabiałam X i Kobato, nie powiedziałabym, że ze znanych mi mang Clampa to właśnie xxxHolic będzie moją ulubioną. A tu proszę.

Bo widocznie tak jak doceniam wielkie, epickie, wielowątkowe historie, tak bliżej mojego serca są jednak te kameralne, opierające się na relacjach. A niespodziewanie taką właśnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

7,5

Bardzo fajny zbiór. Lekki, wdzięczny, empatyczny, przyjemny, ale przy tym niegłupi. Przyjemnie odpływa w surrealizm, mimo to mocno zostając w naszej rzeczywistości. Suszczyńska wplata elementy autobiograficzne, jednak unika konfesyjności, więc nie jest kolejnym smutnym milenialsem. Zamiast tego mamy diamentowe prosięta, mówiące boczniaki i prawosławne obozy konne, co biorę z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Idealna lektura na wiosnę.

7,5

Bardzo fajny zbiór. Lekki, wdzięczny, empatyczny, przyjemny, ale przy tym niegłupi. Przyjemnie odpływa w surrealizm, mimo to mocno zostając w naszej rzeczywistości. Suszczyńska wplata elementy autobiograficzne, jednak unika konfesyjności, więc nie jest kolejnym smutnym milenialsem. Zamiast tego mamy diamentowe prosięta, mówiące boczniaki i prawosławne obozy konne, co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

7,5

Podchodziłam do niej nieufnie, bojąc się, że to będzie kolejne jojczenie zagubionego milenialsa albo następna surrealistyczno-symboliczna historia o końcu świata.

Na szczęście nic z tych rzeczy. Jest trochę jojczenia, fakt, ale jest tu głównie zgrabne zebranie wszystkich naszych lęków związanych z kryzysem klimatycznym, wchodzeniem technologii w nasze życia, urbanizacją, a w to wszystko włożony paranoiczny, niewiarygodny bohater.

I tak, miejscami bywa nudno i nie wiem, co myślę o końcówce, ale nie umiem się na tę książkę gniewać. Bo wciąż jest to dla mnie rzecz świeża i na pewno przystępniej podana niż chociażby "Zaklinanie węży w gorące wieczory" Małgorzaty Żarów.

7,5

Podchodziłam do niej nieufnie, bojąc się, że to będzie kolejne jojczenie zagubionego milenialsa albo następna surrealistyczno-symboliczna historia o końcu świata.

Na szczęście nic z tych rzeczy. Jest trochę jojczenia, fakt, ale jest tu głównie zgrabne zebranie wszystkich naszych lęków związanych z kryzysem klimatycznym, wchodzeniem technologii w nasze życia,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Językowo ciekawa, można by o niej zrobić zajęcia na polonistyce. Fabularnie - czekam, aż milenialsi pokończą terapie i zaczną pisać o czymś nowym.

Językowo ciekawa, można by o niej zrobić zajęcia na polonistyce. Fabularnie - czekam, aż milenialsi pokończą terapie i zaczną pisać o czymś nowym.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Krótka, osobliwa rzecz o przeciekawym punkcie wyjścia i świeżej perspektywie, ale niewiele wychodząca poza to. Jakby pomysłu starczyło tylko na dwa rozdziały, a potem trzeba było coś na szybko wymyślić.

Krótka, osobliwa rzecz o przeciekawym punkcie wyjścia i świeżej perspektywie, ale niewiele wychodząca poza to. Jakby pomysłu starczyło tylko na dwa rozdziały, a potem trzeba było coś na szybko wymyślić.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Prosta, ale bardzo szlachetna rzecz. Jest tak napisana i skonstruowana, że właściwie niczego nie musi - ani zachwycać metaforami, ani wszystkiego wyjaśniać, ani straszyć dystopijnym zamordyzmem. Bo i bez tego wszystkiego dostarcza wielu refleksji i emocji.

Wspaniała lektura o wolności, czasie, życiu we wspólnocie, samotności, edukacji i wielu innych rzeczach. Polecajka.

Prosta, ale bardzo szlachetna rzecz. Jest tak napisana i skonstruowana, że właściwie niczego nie musi - ani zachwycać metaforami, ani wszystkiego wyjaśniać, ani straszyć dystopijnym zamordyzmem. Bo i bez tego wszystkiego dostarcza wielu refleksji i emocji.

Wspaniała lektura o wolności, czasie, życiu we wspólnocie, samotności, edukacji i wielu innych rzeczach. Polecajka.

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ma swoje zalety: intrygujący punkt wyjścia, perspektywę dojrzałej kobiety, fragmenty o przechodzeniu z papieru do internetu, imponujący research autorki i ładną okładkę.

Ale nie zmienia to faktu, że jest pretensjonalnie, nużąco i wtórnie.

Ma swoje zalety: intrygujący punkt wyjścia, perspektywę dojrzałej kobiety, fragmenty o przechodzeniu z papieru do internetu, imponujący research autorki i ładną okładkę.

Ale nie zmienia to faktu, że jest pretensjonalnie, nużąco i wtórnie.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo dobra rzecz. Wymagająca i może z paroma potknięciami, ale nadal bardzo dobra.

Wymagająca, bo bardzo szczegółowa. Widać tu tytaniczną pracę autorki, która musiała pozbierać do kupy materiał z godzin rozmów, raportów, artykułów i jeszcze historii Norwegii. Dzięki temu dostajemy solidnie zarysowane tło historyczno-społeczne, co niektórych może nużyć, a innych (w tym mnie) szalenie zaciekawić.

Wymagająca też emocjonalnie, bo tak jak pierwsza połowa książki ma swoje stałe tempo i napięcie rośnie powoli i dyskretnie, tak po opisie 22 lipca wszystko się zmienia. Nadchodzi frustracja bezradnością służb bezpieczeństwa, nadchodzi irytacja kolejnymi wysrywami ABB, nadchodzą łzy przy fragmentach o żałobie rodzin, aż w końcu, już po wszystkim - niedowierzanie, że tyle cierpienia spowodował jeden jedyny człowiek, dysponując dwiema sztukami broni i bombą zrobioną w stodole.

Dwie rzeczy mi tu zgrzytają. Jedna - sfabularyzowanie narracji. I tak jak ufam autorce, zwłaszcza po rozdziale o tym, jak ta książka powstawała, tak przywoływanie myśli ofiar przed ich śmiercią uważam już za przekroczenie pewnych granic. Druga - trochę żałuję, że "Jeden z nas" powstał tak świeżo po zamachach. Z chęcią sięgnęłabym po jakieś drugie wydanie z aktualizacją nadającą szerszą perspektywę i przybliżającą nam Norwegię nie tylko przed, ale też chwilę po 22 lipca.

Bardzo dobra rzecz. Wymagająca i może z paroma potknięciami, ale nadal bardzo dobra.

Wymagająca, bo bardzo szczegółowa. Widać tu tytaniczną pracę autorki, która musiała pozbierać do kupy materiał z godzin rozmów, raportów, artykułów i jeszcze historii Norwegii. Dzięki temu dostajemy solidnie zarysowane tło historyczno-społeczne, co niektórych może nużyć, a innych (w tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zazwyczaj nie interesują mnie sagi rodzinne, ale "Upiorne miejsce" zachęciło do siebie blurbem, a potem przedmową tłumacza i obecnością przypisów (kochamy przedmowy tłumaczy i przypisy). A później już wpadłam w tę lekturę po uszy, chociaż nie jest to rzecz ani łatwa, ani przyjemna.

Nieprzyjemna, bo w tej powieści traumy i szeroko pojęta przemoc (wobec dzieci, zwierząt, kobiet, mniejszości, fizyczna, psychiczna, pełen pakiet) piętrzą się, łapią czytelnika za gardło i tworzą przygnębiającą całość. Autor, zwłaszcza w wątku Tianhonga, ociera się wręcz o trauma p*rn, cudem unikając karykaturalności i pójścia w ślady Hanyi Yanagihary.

Niełatwa, bo jest to powieść gęsta nie tylko ze względu na atmosferę, ale i liczbę wątków, postaci i całą siatkę powiązań, przyczyn i skutków. Z pomocą przybywa tu na szczęście rozpoczynająca książkę rozpiska ważniejszych osób dramatu. Poza tym jednak "Upiorne miejsce" wymaga stałej uwagi - autor odsłania swoje karty powoli, niekoniecznie linearnie i co jakiś czas. Ale też właśnie to rozplątywanie relacji i zależności sprawia, że powieść mimo ciężaru emocjonalnego trzyma czytelnika przy sobie, zagnieżdża się w głowie i nie pozwala się odłożyć.

Mam jednak problem z końcówką, gdzie Chen zamiast katharsis serwuje nam parę plot twistów, niekoniecznie potrzebnych już na tym etapie. I to głównie one zostawiły po sobie trochę kwaśny posmak i obniżyły moją ocenę o gwiazdkę.

Zazwyczaj nie interesują mnie sagi rodzinne, ale "Upiorne miejsce" zachęciło do siebie blurbem, a potem przedmową tłumacza i obecnością przypisów (kochamy przedmowy tłumaczy i przypisy). A później już wpadłam w tę lekturę po uszy, chociaż nie jest to rzecz ani łatwa, ani przyjemna.

Nieprzyjemna, bo w tej powieści traumy i szeroko pojęta przemoc (wobec dzieci, zwierząt,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jest to rzecz totalnie... przeciętna. Nie ma ani porywającej fabuły, ale intrygujących postaci, ani motywów, które nigdy nigdzie wcześniej, ani łapiącego za serce zakończenia. Ma za to parę zbędnych elementów i parę żenujących momentów.

Przytrzymała mnie przy niej umiarkowana ciekawość, jak autorka zepnie dwie linie czasowe (spoiler: niezbyt zgrabnie) i postać Klimy. Jego pojawienie się sprawiło, że ostatecznie bardziej podobała mi się linia praska niż japońska.

Trochę się umęczyłam przy jej czytaniu i gdyby nie to, że jeszcze nie umiem ot tak porzucać książek, to pewnie bym odpadła po jakichś 50 stronach.

Jest to rzecz totalnie... przeciętna. Nie ma ani porywającej fabuły, ale intrygujących postaci, ani motywów, które nigdy nigdzie wcześniej, ani łapiącego za serce zakończenia. Ma za to parę zbędnych elementów i parę żenujących momentów.

Przytrzymała mnie przy niej umiarkowana ciekawość, jak autorka zepnie dwie linie czasowe (spoiler: niezbyt zgrabnie) i postać Klimy. Jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zaczynając "Śmierć Viveka", podchodziłam do tej książki trochę nieufnie, obawiając się, czy mnie za bardzo nie sponiewiera. Tymczasem okazało się, że to lektura bardzo w mojej strefie komfortu, a ponadto przywodzi mi na myśl "Dni naszego życia" Mikity Franko, mojego ulubieńca sprzed dwóch lat.

Czemu? Bo podobnie jak Franko, Emezi trzyma czytelnika przy swojej powieści, żonglując momentami pełnymi czułości i tymi łamiącymi serce, a całości stale towarzyszy atmosfera zbliżającego się nieszczęścia. Tyle, że w "Dniach..." nieszczęście nie nadeszło, a tu już się wydarzyło i poznajemy dopiero jego genezę i konsekwencje.

I jejku, o ilu rzeczach jest to książka. O odkrywaniu siebie, o życiu w Nigerii, o patriarchacie, o niefortunnym lokowaniu uczuć, o wątpliwych decyzjach. O wstydzie i strachu. O braku umiejętności porozumiewania się. O miłości matki do dziecka. O żałobie. A ta mieszanka jest tak podana, że czytałam z takim trochę zapartym tchem.

Moja sympatia do tej pozycji nie jest jednak bezwarunkowa. Przede wszystkim dobrze by jej zrobiło jakieś posłowie albo co najmniej parę przypisów, które nadałyby kontekstu temu, co czytamy. Redakcja chyba trochę przeceniła czytelników, zarówno pod względem znajomości Nigerii, jak i gotowości do googlowania różnych rzeczy w trakcie czytania. Brakowało mi tu takiego opracowania tekstu, jakie robią chociażby Tajfuny, a myślę, że wszyscy by na tym zyskali. Bo o ile powieść broni się sama, tak wskazanie czytelnikowi kierunku poszerzania wiedzy dodałoby jej do tego walorów edukacyjnych i lepiej umiejscowiło w rzeczywistości.

Mimo to "Śmierć Viveka" rozgaszcza się w moim serduszku i
życzę sobie więcej takich lektur w tym roku.

Zaczynając "Śmierć Viveka", podchodziłam do tej książki trochę nieufnie, obawiając się, czy mnie za bardzo nie sponiewiera. Tymczasem okazało się, że to lektura bardzo w mojej strefie komfortu, a ponadto przywodzi mi na myśl "Dni naszego życia" Mikity Franko, mojego ulubieńca sprzed dwóch lat.

Czemu? Bo podobnie jak Franko, Emezi trzyma czytelnika przy swojej powieści,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Podeszłam z entuzjazmem, ale ten w połowie wyparował. Nie zachwyca ani fabułą, ani językiem, właściwie trudno cokolwiek więcej o niej powiedzieć.

Nie polecam, nie odradzam, rychło zapomnę.

Podeszłam z entuzjazmem, ale ten w połowie wyparował. Nie zachwyca ani fabułą, ani językiem, właściwie trudno cokolwiek więcej o niej powiedzieć.

Nie polecam, nie odradzam, rychło zapomnę.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zbiór zaskoczył mnie, bo spodziewałam się po nim więcej psychodeli i klimatu na wzór "Piercingu" Murakamiego, a tymczasem jest tu zaskakująco sporo baśniowości i refleksji. Co nie jest złe - opowiadania są oryginalne, niepokojące, jedne bardziej, drugie mniej i zgodnie z tym, co pisze autorka w posłowiu, traktują o samotności.

Moimi faworytami zdecydowanie są "Głowa" i "Cieleśnienie". Najsłabsze ogniwa trudno wskazać, całość jest bardzo równa. Może najbardziej zaskoczyła mnie obecność "Żegnaj, kochanie moje", które zdaje się odstawać tematycznie od reszty i jakość nie do końca mi tu pasuje.

Ogólnie jednak dobry, równy zbiór. Na pewno sięgnę po coś jeszcze od autorki.

Zbiór zaskoczył mnie, bo spodziewałam się po nim więcej psychodeli i klimatu na wzór "Piercingu" Murakamiego, a tymczasem jest tu zaskakująco sporo baśniowości i refleksji. Co nie jest złe - opowiadania są oryginalne, niepokojące, jedne bardziej, drugie mniej i zgodnie z tym, co pisze autorka w posłowiu, traktują o samotności.

Moimi faworytami zdecydowanie są "Głowa" i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Poprzednie jej książki przyzwyczaiły mnie już do tego, że Bohman pisze o emocjach i przemyśleniach, które są również moje, ale nie umiem ich dobrze ubrać w słowa. Za to ona potrafi, przez co jej bohaterki, uczucia, refleksje są mi bliskie, czasem wręcz niekomfortowo.

Ta tendencja utrzymuje się również w "Andromedzie", której akcja dodatkowo dzieje się w wydawnictwie, a rozmyślania bohaterów dotyczą literatury, więc już w ogóle - miód na moje serce.

Połowa z perspektywy Sofie trochę mi się dłużyła - była solidna, bardzo bohmanowska, ale cierpliwie czekałam, aż dotrę do drugiej części książki, nauczona twistem z "Tej drugiej". I początkowo byłam rozczarowana, dostrzegłszy, że narratorem staje się Gunnar. Jednak to czytając jego część, trudno mi się było oderwać, nawet gdy przynudzał, i to ona wycisnęła ze mnie parę łezek.

Czy oni oboje byli pretensjonalni? Być może. Czy te parę łezek popłynęło trochę po taniości? Być może. Czy jest tu coś odkrywczego? Niekoniecznie. Ale czy mi to przeszkadza? Absolutnie nie.
Biorę tę powieść z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Poprzednie jej książki przyzwyczaiły mnie już do tego, że Bohman pisze o emocjach i przemyśleniach, które są również moje, ale nie umiem ich dobrze ubrać w słowa. Za to ona potrafi, przez co jej bohaterki, uczucia, refleksje są mi bliskie, czasem wręcz niekomfortowo.

Ta tendencja utrzymuje się również w "Andromedzie", której akcja dodatkowo dzieje się w wydawnictwie, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Formalnie - bardzo ją doceniam. Doceniam tę formę found footage łamanej na powieść szkatułkową z elementami epistolarności. Doceniam feministyczny charakter, j*banie kolonializmu i kapitalizmu, sięgnięcie po pracę u podstaw, pochylenie się nad sytuacją Szkotów i jeszcze wiele innych motywów, które sprawiają, że "Biedne istoty" wspaniale by się omawiało na zajęciach w szkole lub na uczelni. Mamy tu porządną powieść emancypacyjną, która jak na rzecz wydaną w latach 90. XX w. stylizowaną na koniec XIX w. zadziwia aktualnością (albo to może rzeczywistość rozczarowuje tym, że ta powieść wciąż jest aktualna).

Emocji tu jednak nie ma. Dobra, solidna rzecz, oczywiście kibicowałam Belli, ale zabrakło mi tu jakiejś iskry, jakiegoś dokręcenia śruby.
Tym bardziej jestem ciekawa, co z tym materiałem zrobił Lanthimos w adaptacji.

Formalnie - bardzo ją doceniam. Doceniam tę formę found footage łamanej na powieść szkatułkową z elementami epistolarności. Doceniam feministyczny charakter, j*banie kolonializmu i kapitalizmu, sięgnięcie po pracę u podstaw, pochylenie się nad sytuacją Szkotów i jeszcze wiele innych motywów, które sprawiają, że "Biedne istoty" wspaniale by się omawiało na zajęciach w szkole...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bez zachwytów, ale i bez zgrzytania zębami. Bardzo sympatyczna rzecz z niskim progiem wejścia, bohaterami, których się lubi, bez toksycznych zagrywek i prawie bez pretekstowych dram.

Miła lektura na okres około bożonarodzeniowy i cieszę się, że w natłoku innych świątecznych romansów moja intuicja podpowiedziała mi właśnie ją.

Bez zachwytów, ale i bez zgrzytania zębami. Bardzo sympatyczna rzecz z niskim progiem wejścia, bohaterami, których się lubi, bez toksycznych zagrywek i prawie bez pretekstowych dram.

Miła lektura na okres około bożonarodzeniowy i cieszę się, że w natłoku innych świątecznych romansów moja intuicja podpowiedziała mi właśnie ją.

Pokaż mimo to

Okładka książki Mistrzowie opowieści. Święta, święta... Hans Christian Andersen, Paul Arène, Lucia Berlin, Elizabeth Bowen, Truman Capote, Angela Carter, Anton Czechow, Fiodor Dostojewski, O. Henry, Langston Hughes, Tove Jansson, Selma Lagerlöf, Laurie Lee, Joaquim Maria Machado de Assis, Irène Némirovsky, Frank O’Connor, Grace Paley, Damon Runyon, Saki, Wolfdietrich Schnurre, Dylan Thomas, Mário de Andrade
Ocena 6,9
Mistrzowie opo... Hans Christian Ande...

Na półkach: ,

Sięgnęłam po tę pozycję, chcąc się wprowadzić w świąteczny nastrój. Czy się udało? Niekoniecznie, ale sam zbiór jest naprawdę bardzo w porządku.

Oczywiście, są opowiadania, które podobały mi się bardziej i mniej, ale tych drugich, które tylko przekartkowałam, było do policzenia tak na jednej dłoni. Z tych pierwszych miło będę wspominać historię o świątecznym indyku, tę o kuszeniu św. Antoniego oraz opowiadania Capotego i Dostojewskiego.

I chociaż można powiedzieć, że jest różnorodnie, bo mamy i autorów i autorki, zarówno z Europy, jak i z obu Ameryk, to brakuje mi jakichś wycieczek w jeszcze inne rejony, może gdzie niekoniecznie dominuje chrześcijaństwo albo generalnie spojrzenia na Boże Narodzenie z boku. Namiastkę tego dostajemy w "Najbardziej donośnym głosie" Grace Paley, ale nie pogniewałabym się, gdyby było tego więcej.

Domyślam się jednak, że chodziło po prostu o to, by "Święta, święta..." było pozycją solidną, bezpieczną, uniwersalną i z niskim progiem wejścia. I taką jest. Stanowi idealny prezent na Mikołajki dla kogoś z rodziny, żeby obdarowany mógł sobie potem przez cały miesiąc ten zbiór podczytywać.

Sięgnęłam po tę pozycję, chcąc się wprowadzić w świąteczny nastrój. Czy się udało? Niekoniecznie, ale sam zbiór jest naprawdę bardzo w porządku.

Oczywiście, są opowiadania, które podobały mi się bardziej i mniej, ale tych drugich, które tylko przekartkowałam, było do policzenia tak na jednej dłoni. Z tych pierwszych miło będę wspominać historię o świątecznym indyku, tę o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Noce za nocami" jest jak dobre, internetowe opko. Ma niski próg wejścia i bohaterów, których się całkiem lubi i których widać, że autorka traktuje z dużą czułością. Mamy solidne obsadzenie w miejscu (w końcu moja znikoma znajomość topografii Warszawy się przydała!), jak i w czasie. Mamy odwołania do popkulturowych wizji wampirów, rozmowy o emocjach, zgodzie i nawet fragment, że miłość nie jest plasterkiem na traumy.

Ale skoro już czytamy internetowe opko, to musimy je wziąć z całym dobrodziejstwem inwentarza. To jest z całymi jego dłużyznami, ckliwymi monologami, ekspozycjami i opisami z piekła rodem. Na bogów, czemu ta książka jest taka długa? Tak, czyta się ją całkiem przyjemnie, za wiele nie wymaga, szybko mija, ale w połowie miałam wrażenie, że nigdy się nie skończy. Ponadto jak na dłoni widać momenty, gdzie autorka zmagała się z imperatywem fabularnym, chociaż wszyscy na sali, tj. ona, czytelnik i sami bohaterowie widzieli, że to się nie trzyma kupy. Brakuje mi tu jakichś niuansów, zostawienia paru rzeczy w domyśle, jednego solidnego zakończenia zamiast trzech, redaktora, który by powiedział "wiem, że to twoje dziecko, wiem, że boli, ale musimy jeszcze nad tym popracować".

Będę jednak miała oko na autorkę, bo queerowe New Adult w polskich realiach można policzyć na palcach lewej dłoni Nikifora, a "Noce za nocami" to w końcu debiut. Z radością przeczytam za dwa lata coś równie miłego, ale mniej rozwleczonego i lepiej zredagowanego.

"Noce za nocami" jest jak dobre, internetowe opko. Ma niski próg wejścia i bohaterów, których się całkiem lubi i których widać, że autorka traktuje z dużą czułością. Mamy solidne obsadzenie w miejscu (w końcu moja znikoma znajomość topografii Warszawy się przydała!), jak i w czasie. Mamy odwołania do popkulturowych wizji wampirów, rozmowy o emocjach, zgodzie i nawet...

więcej Pokaż mimo to