rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Świetny styl, ale nie można książki tej nazwać fabularyzowaną biografią madame Tussaud, ponieważ mija się z prawdą w wielu kluczowych tematach (np. jej ojciec zmarł przed jej narodzinami, a nie gdy miała kilka lat, a matka żyła jeszcze gdy Marie wyjeżdżała do Anglii).

Świetny styl, ale nie można książki tej nazwać fabularyzowaną biografią madame Tussaud, ponieważ mija się z prawdą w wielu kluczowych tematach (np. jej ojciec zmarł przed jej narodzinami, a nie gdy miała kilka lat, a matka żyła jeszcze gdy Marie wyjeżdżała do Anglii).

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Emigracja nie jest łatwa. Wie o tym doskonale Magdalena Lytek-Dehiles, która w 1999 r. wyjechała do Londynu by szkolić język, jaki studiowała oraz szukać drogi do Stanów Zjednoczonych, o których marzyła.

Z Londynem związał się jednak jej los na stałe. Własne przeżycia i doświadczenie trudów początku emigracji były punktem wyjściowym jej debiutanckiej powieści „Po każdej burzy świeci słońce”. Natomiast sama metropolia stała się głównym miejscem zdarzeń, bo jak stwierdziła autorka „Londyn jest miastem, w którym inspiracja jest na każdym kroku”.

Powieść Magdaleny Lytek-Dehiles to niezwykle realistyczny obraz polskiego emigranta - jego obaw i problemów, takich jak znalezienie i utrzymanie pracy, by opłacić wynajęty pokój, kupić jedzenie i kurtkę na zimę. To opis częstej sytuacji, gdy nie zna się języka, gdy nie ma się w pobliżu nikogo bliskiego, gdy można liczyć jedynie na obcych ludzi, którzy mogą pomóc, ale mogą też przyczynić się do poważnych kłopotów.

Powieść pokazuje Londyn z jednej strony jako potwora, a z drugiej jako czułego, choć wymagającego ojca. Tak łatwo jest w tym mieście w jednej chwili stracić wszystko (przy czym wcale nie trzeba być degeneratem!) lub uzyskać pomoc z najmniej oczekiwanego źródła i to w momencie, kiedy jest się bliskim zupełnej utraty nadziei!

Główny bohater Stanisław to wdowiec i emeryt, który decyduje się na ryzykowną podróż do Londynu w poszukiwaniu swojego syna winiącego ojca za śmierć matki.

Fabuła toczy się dwutorowo – z punktu widzenia Stanisława oraz odrębnie Grzegorza, który okazuje się być w zupełnie innym miejscu niż oczekiwał ojciec.

Praca i mieszkanie załatwione przez dalekiego młodego znajomego, który w Londynie „otworzył już własną firmę i świetnie sobie radzi”, również okazuje się zupełnie czymś innym, niż wyobrażał sobie Stanisław.

Powieść przedstawia różne odcienie i powody emigracji - najczęściej jest to ucieczka od problemów, niekoniecznie finansowych. Porusza też ważny temat handlu ludźmi, w tym kobietami w celach seksualnych, czego przykładem jest bohaterka Tala. Jej historia oparta jest na prawdziwym przypadku Indonezyjki, która padła ofiarą siatki handlarzy na terenie USA w 2001 roku.

„Po każdej burzy świeci słońce” nie jest jednak powieścią z tych, które agresywnie grają na emocjach czytelnika. Magdalena Lytek-Dehiles pokazując drobne, ale o wielkim znaczeniu miłe gesty subtelnie porusza struny ludzkiej wrażliwości. Dzięki temu łatwo jest wniknąć w fabułę książki oraz zrozumieć sytuację i odczucia głównego bohatera. Historia delikatnie wsącza się w serce, a Stanisław staje się dla czytelnika znajomym starszym panem. Sympatycznym z powodu jego zalet oraz pomimo wad, którego niekiedy chce się zrugać, a czasami objąć i pocieszyć. Niemal każdy zna takiego Stanisława - jest naszym ojcem, dziadkiem albo sąsiadem z piętra wyżej.

Jak wspomniano wyżej, książka powstała na bazie własnych, czasem trudnych, życiowych doświadczeń autorki oraz wnikliwej obserwacji ludzi. Powieść składa się z jej wrażliwości i umiejętności widzenia w człowieku czegoś więcej niż powierzchowność pokazywana światu.

„Po każdej burzy świeci słońce” to piękna powieść o emigracji, rodzinnych więzach i (nie)zwykłej ludzkiej dobroci.

Polecam!

Emigracja nie jest łatwa. Wie o tym doskonale Magdalena Lytek-Dehiles, która w 1999 r. wyjechała do Londynu by szkolić język, jaki studiowała oraz szukać drogi do Stanów Zjednoczonych, o których marzyła.

Z Londynem związał się jednak jej los na stałe. Własne przeżycia i doświadczenie trudów początku emigracji były punktem wyjściowym jej debiutanckiej powieści „Po każdej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czytanie książki „Małgosia contra Małgosia” dla dzisiejszych ponad 45 latków może być sentymentalną podróżą do czasów dzieciństwa, kiedy w 1980 roku powieść Ewy Nowackiej była wyświetlana w trzech odcinkach teatru telewizji z Ewą Wencel w głównej roli.

Książka ta jest niesamowitą opowieścią o krnąbrnej nastolatce, która przenosi się 300 lat wstecz i musi odnaleźć się w rodzinie pośledniejszej szlachty, gdzie mores i codzienna ciężka praca są niepodważalnymi elementami ówczesnego życia młodej kobiety. Sytuacje, w jakie zostaje wplątana Małgosia, z jednej strony wywołują śmiech, a z drugiej szok.
Jest to wspaniały obraz XVII wiecznej sytuacji społeczno-obyczajowej w Polsce.
Powieść naszpikowana jest słownictwem, jakiego już się nie używa, a które trudno byłoby zrozumieć bez wyjaśnień zawartych w stopkach stron. Język ten wspaniale dodaje pogląd na sposób wysławiania się, np. wobec szanownej pani matki (określenie „mamo” w ogóle nie funkcjonuje). Pomimo zdarzających się trudno zrozumiałych słów, pierwszoosobowa narracja prowadzona jest swobodnym językiem nastolatki (aczkolwiek nie jest to dzisiejsza gwara, bo książka została napisana w 1975 roku), co wprowadza komiczny efekt i powoduje uśmiech u czytelnika.

„Małgosia contra Małgosia” stanowi dla mnie miłą, uroczą książką z ważnym wydźwiękiem dla dzisiejszych nastolatków.

Polecam.

Czytanie książki „Małgosia contra Małgosia” dla dzisiejszych ponad 45 latków może być sentymentalną podróżą do czasów dzieciństwa, kiedy w 1980 roku powieść Ewy Nowackiej była wyświetlana w trzech odcinkach teatru telewizji z Ewą Wencel w głównej roli.

Książka ta jest niesamowitą opowieścią o krnąbrnej nastolatce, która przenosi się 300 lat wstecz i musi odnaleźć się w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

„Przeglądając czy czytając książki słyszałem szelest przewracanych kartek, ich piękną muzykę i czułem zapach starego papieru, podziwiałem kunszt dawnych introligatorów i mistrzostwo typografów w posługiwaniu się ruchomą czcionką.”
Autor jest, jak sam siebie nazywa w tytule, poszukiwaczem. „Zdobycie rzadkiej czy unikalnej książki, która leżała sobie gdzieś w tajemniczym miejscu, dzięki własnej inwencji lub pomysłowości można nazwać odkryciem”. I rzeczywiście, czytelnik zostaje zabrany w podróż po świecie książek, po niesamowitych przygodach związanych z ich poszukiwaniem i zdobywaniem. To wszystko przeżywa się nie tylko z autorem, ale i w towarzystwie znakomitych innych bibliofilów, znawców poszczególnych tematyk, o jakich traktują ich zbiory, specjalistów z zakresu szeroko rozumianej historii książki, introligatorów czy antykwariuszy. Z tego względu celnie brzmiące rozszerzenie tytułu brzmi: „czyli niezwykli ludzie i stare książki”.
Jest to historia o tym, jak pasja ubogaca wewnętrznie, jak motywuje do zdobywania specjalistycznej wiedzy i do poszerzania horyzontów. To opowieść o tym, że to nie profil szkoły czy kierunek kształcenia muszą determinować główne zajęcie w życiu człowieka. To dowód na to, że pasja jest w nas i warto iść za jej głosem. I niezależnie od okoliczności tylko od nas zależy, czy będziemy ją realizować i dzięki temu czerpać radość z życia, czy czekać w nieskończoność, aż jakaś okazja zainspiruje nas do działania. Nie łudźmy się, nic się samo nie zrobi. Pan Leonard Rosadziński pokazuje, jak wiele można w życiu osiągnąć kierując się tym, co w sercu gra.

„Przeglądając czy czytając książki słyszałem szelest przewracanych kartek, ich piękną muzykę i czułem zapach starego papieru, podziwiałem kunszt dawnych introligatorów i mistrzostwo typografów w posługiwaniu się ruchomą czcionką.”
Autor jest, jak sam siebie nazywa w tytule, poszukiwaczem. „Zdobycie rzadkiej czy unikalnej książki, która leżała sobie gdzieś w tajemniczym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Okładka i opis książki „Mów szeptem” Agnieszki Olejnik wskazują nastolatków jako jej odbiorców, ale proszę na to nie zważać, bo jest to książka dla... rodziców, a także babć i dziadków.
Choć opowiada historię spotkania młodzieńca znacząco różniącego się od rówieśników i dziewczyny o dramatycznych doświadczeniach pomimo młodego wieku, to pod płaszczyzną ich wzajemnych relacji jest pięknie pokazany świat z ich osobistego punktu widzenia.
Pozwala to czytelnikowi zrozumieć problemy młodych ludzi, postawić się na miejscu nie rozumianego przez otoczenie lub nieszczęśliwego nastolatka.
Zdarza się, że dorośli mówią: „Phi, a co on może mieć za kłopoty w tym wieku!? Wszystko dostaje pod nos. Do nauki niech się weźmie!”, podczas gdy problemy naszych dzieci mogą być tak poważne, że jeśli ich nie rozumiemy, to je pogłębiamy zamiast nieść pomoc i ratunek.

Powieść „Mów szeptem” zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Autorka prowadzi czytelnika intrygując go niemal na każdej stronie. Jest to po części kryminał, po części powieść psychologiczna.

Polecam serdecznie!

Okładka i opis książki „Mów szeptem” Agnieszki Olejnik wskazują nastolatków jako jej odbiorców, ale proszę na to nie zważać, bo jest to książka dla... rodziców, a także babć i dziadków.
Choć opowiada historię spotkania młodzieńca znacząco różniącego się od rówieśników i dziewczyny o dramatycznych doświadczeniach pomimo młodego wieku, to pod płaszczyzną ich wzajemnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Lektura „W otchłani mroku” jest jak zwiedzanie powojennego Wrocławia. Wielkim plusem powieści jest plastycznie oddany klimat tamtych czasów oraz ulice, które możemy odwiedzić i dziś poszukując znaków historii.
W 1946 roku część mieszkańców stanowią pozostali tam Niemcy, którzy nie opuścili miasta po przesunięciu granic, a także Polacy napływający z Ziem Utraconych. Natomiast władza i obywatele są pod kontrolą radzieckich urzędów, jak UB i NKWD. W takim galimatiasie nie wiadomo kto może być godzien zaufania. Ogromne niebezpieczeństwo stanowią różnorakie męty (anty)społeczne, jak na przykład wojenni dezerterzy, oszuści i złoczyńcy próbujący wykorzystać ludność bazując na ich trudnej sytuacji życiowej.
Brutalne gwałty na młodych dziewczynach są tak przerażające, że elektryzują społeczeństwo. Detektyw Edward Popielski, choć sześćdziesięcioletni, to ciągle hardy i o błyskotliwym umyśle, zabiera się za wytropienie sprawców zbrodni.
Postać głównego bohatera jest niezwykle ciekawa. Lwowiak z urodzenia. Inteligent silny fizycznie i psychicznie, choć pokaleczony. Autor w sposób dokładnie przemyślany buduje jego osobowość. Popielski jawi się jako człowiek, któremu w rzeczywistości może nie zaufalibyśmy na pierwszy rzut oka, ale byłby to przyjaciel lojalny i niezłomny.

Niech nikt nie myśli, że "W otchłani mroku" to zwykły kryminał! Nie, to nie jest standardowa powieść kryminalna, jaką można przeczytać w celu zrelaksowania umysłu. Krajewski to gwarancja intelektualnej uczty. Książka ta jest jednym wielkim rozważaniem o kwestii dobra i zła. To filozoficzne argumenty za tezą świata idącego ku dobru (w dzień po rzezi wojennej!) oraz próba odpowiedzi na fundamentalne pytanie „Dlaczego dobry Bóg pozwala na zło?”.

Serdecznie polecam książkę "W otchłani mroku" jako nietypowe, ale jednocześnie wspaniałe połączenie filozofii i zbrodni.

Lektura „W otchłani mroku” jest jak zwiedzanie powojennego Wrocławia. Wielkim plusem powieści jest plastycznie oddany klimat tamtych czasów oraz ulice, które możemy odwiedzić i dziś poszukując znaków historii.
W 1946 roku część mieszkańców stanowią pozostali tam Niemcy, którzy nie opuścili miasta po przesunięciu granic, a także Polacy napływający z Ziem Utraconych....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Kto nie widział Sewilli, nie widział cudu” zaczęto mówić w złotym okresie miasta - w XVI
wieku. Dziś nadal zachwyca. Specyficzną atmosferą w której czuć dawne czasy, wąskimi uliczkami, niezwykłą architekturą, roztańczonymi ulicami dzięki zmysłowemu flamenco, oryginalnymi ręcznie malowanymi kafelkami azulejos na każdym kroku, drzewkami pomarańczowymi. Odurza słońcem i rozpieszcza winem o smaku dorodnej kuli winogrona zaprawionej ekscytacją.

Don Juan Tenorio to postać półlegendarna. Sławny uwodziciel żył prawdopodobnie w Sewilli w XVI wieku.
Nic dziwnego, że żyjąc w tak upajającym hiszpańskim mieście, niepoprawny miłośnik kobiecych ciał trafiał w objęcia licznych, stęsknionych za namiętnością samotnych mężatek i panien.
W tamtym czasie w mieście żyło wiele samotnych kobiet. Mężczyźni, którzy nie zginęli podczas wojen, wyjeżdżali za bogactwem do kolonii, trudnili się handlem wymagającym podróżowania, czekały na nich niebezpieczeństwa na morzu... w takiej sytuacji galanteadores (uwodziciele, galanci) mieli wielkie szanse na zdobycie zainteresowania płci pięknej.

Don Juana do literatury wprowadził hiszpański dramaturg Tirso de Molina w 1630 roku umieszczając go jako tytułowego bohatera w swoim utworze pod tytułem „Zwodziciel z Sewilli i kamienny gość”. Postać ta stała się inspiracją dla takich między innymi twórców, jak: Molière, Byron, Mozart, Dumas czy Baudelaire. Również amerykański redaktor Douglas Carlton Abrams (autor książek m.in. o... seksualności; ale opisywana tu książka nie zawiera dosłownych opisów aktów seksualnych jak w erotykach, a jedynie subtelne) skrupulatnie przebadał wszelkie możliwe historyczne wzmianki dotyczące postaci Don Juana, warunki społeczne i polityczne, obyczaje, mapy i inne dokumenty dotyczące XVI wiecznej Sewilli. W wyniku badań powstała powieść „Zaginiony pamiętnik Don Juana”.

Każdy z wcześniejszych autorów bazujących na legendzie przedstawiał motywy działań legendarnego rozpustnika według własnego wyobrażenia. Z reguły jest to pozbawiony skrupułów arogancki piękniś. U Byrona jednak bohater jest raczej uwiedzionym niż uwodzicielem. U Abramsa Don Juan mówi o sobie: „Jestem lubieżnym libertynem, którego wyrachowane działania mają na celu jedynie zaspokojenie żądz i zaznanie rozkoszy”. Nie jest on jednak potworem wykorzystującym bezbronne kobiety, ponieważ sięga po przyjemność tylko i wyłącznie u tych pań, które chcą tego z własnej woli i każdą z nich stara się usatysfakcjonować wyjątkowo. Takie życie wydaje mu się spełnione.

E. T. A. Hoffmann, niemiecki pisarz epoki romantyzmu tak przedstawia problem motywów postępowania legendarnego kochanka w opowiadaniu „Don Juan (z dziennika podróżującego entuzjasty)”:
„Ta walka pierwiastka niebieskiego i pierwiastka boskiego budzi namiętność ziemską, i właśnie zwycięstwo w tej walce prowadzi do życia nadprzyrodzonego. Organizacja fizyczna i moralna Don Juana rozpaliła jego ambicję, a żądza nienasycona, wywołana żarem jego krwi, popchnęła go ku poszukiwaniu wszelkich rozkoszy przemijających, w których na próżno oczekiwał całkowitego zaspokojenia.”
No właśnie: na próżno czy w wygodny sposób bez zbędnych zobowiązań?
Kiedy Doña Ana, kolejna kobieta, którą pożąda Don Juan wypowiada wątpliwość: „Może to pana własne cierpienie i samotność sprawiają, że szuka pan pocieszenia w ramionach kolejnych kochanek?”, uwodziciel zaczyna się zastanawiać nad sensem i celem trwałego związku. Zadowalanie się jedynie stroną fizyczną jest wystarczające do czasu. Do tego czasu, gdy spotka się miłość.
Czy sądzicie, że człowiek tak swobodny w zakresie relacji damsko-męskich potrafiłby zejść na drogę wierności?
Kwestia moralności jest ważnym aspektem książki. Jest o tyle istotna, że wydarzenia mają miejsce podczas funkcjonowania Inkwizycji, która każde odstępstwo od zasad Kościoła uważała za powód do aresztowania i "przesłuchania", tzn. do tortur niejednokrotnie prowadzących do śmierci.
Douglas Carlton Abrams napisał powieść ciekawą, wspaniale pokazującą życie i zasady i warunki społeczne ówczesnej Sewilli. Jako redaktor na pewno potrafi pisać reportaże i książki z zakresu literatury faktu, jakie ma na swoim koncie. Jednak jego powieści „Zaginiony pamiętnik Don Juana” czegoś brakuje. Jak na książkę, w której mają miejsce spontaniczne walki na szpady, akty wielkich namiętności, pościgi uwodziciela przez rozwścieczonych ojców pilnujących cnót swych córek czy niebezpieczne bieganie po dachach, to ze strony czytelnika nie czuć szybkości, akcji i pędu. Trudno wczuć się w emocje bohaterów, choć bywają one skrajne. Książka napisana jest po prostu poprawnie, ale nie wyjątkowo. Ciekawi, ale nie porywa.
Uważam ją jednak za wartą przeczytania, ponieważ autor zaskakuje odkrywając przed czytelnikami tajemnicę pozostawania w wierności małżeńskiej i nieustającego uczucia. Jeśli nie znacie tego sekretu, to polecam przeczytać o przygodach Don Juana. Jeśli znacie, to pozostaje przeczytać książkę po to, by cofnąć się w czasie do XVI wiecznej Sewilli i poznać obyczaje ówczesnych jej mieszkańców. Być może lektura stanie się motywacją do wyprawy do „jednego z najbardziej fascynujących i najpiękniejszych miast, jakie kiedykolwiek miałem zaszczyt odwiedzić”, jak pisze autor o Sewilli. I ja podpisuję się pod tym zdaniem obiema rękami!

„Kto nie widział Sewilli, nie widział cudu” zaczęto mówić w złotym okresie miasta - w XVI
wieku. Dziś nadal zachwyca. Specyficzną atmosferą w której czuć dawne czasy, wąskimi uliczkami, niezwykłą architekturą, roztańczonymi ulicami dzięki zmysłowemu flamenco, oryginalnymi ręcznie malowanymi kafelkami azulejos na każdym kroku, drzewkami pomarańczowymi. Odurza słońcem i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Don Juan (z dziennika podróżującego entuzjasty)” to opowiadanie będące wyrazem zachwytu operą „Don Giovanni” Mozarta. Zawiera wyjaśnienie problematyki zawartej w fabule.

„Don Juan (z dziennika podróżującego entuzjasty)” to opowiadanie będące wyrazem zachwytu operą „Don Giovanni” Mozarta. Zawiera wyjaśnienie problematyki zawartej w fabule.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Jak bardzo zwodnicza jest okładka „Kwiatu lotosu” wydanego przez Edipresse!
Przede wszystkim powieść ta nie powinna być klasyfikowana jako literatura kobieca, ponieważ porusza zagadnienia ogólnoludzkie, które nie mogą być dzielone podług płci.
Tytuł nie jest określeniem piękności lica damy w koronkach widocznej na okładce, która nota bene w książce nie występuje, bo kwiat lotosu jest tutaj odniesieniem do buddyjskiej mantry wypowiadanej w celu przekształcenia negatywnych odczuć w drodze do oświecenia. Lotos jest w religii indyjskiej symbolem czystości duchowej oraz życiowego celu i to właśnie definiuje ideę powieści, jaką jest kwestia wolności umysłu i duszy człowieka. 

Główny bohater pragnie osiągnąć ją odrzucając normy i zasady społeczne. Czy rzeczywiście tędy droga?

Atmosferę książki determinuje mroczny umysł Rafała Radwana. Jest to mężczyzna sarkastyczny i cyniczny. Nihilista i anarchista, który za wolność człowieka uważa odżegnanie się od wszelkich zasad i więzów rodzinnych, społecznych, kościelnych, narodowych. Tego typu światopogląd wpływa na jego oryginalne zachowanie, a w szczególności na sposób traktowania innych. Gdy z taką postawą idzie w parze piękna twarz i fizjonomia, to razem tworzą demoniczną mieszankę. 

Jednak czy rzeczywiście brak serca to wolność i siła, a okazywanie pozytywnych uczuć jest oznaką słabości? Przez całą powieść toczy się walka odmiennych postaw.

Czym zatem jest wolność człowieka? Czy tak jak według głównego bohatera to między innymi bycie niezależnym od jakiejkolwiek osoby? „Cóż to jest małżeństwo? Ułatwienie spisu ludności i powstrzymanie koczowniczego trybu życia. Jeśli wasz Bóg jest czystym duchem, po co taki związek odbywacie w kościele? To bezsens!”.

Jaka jest właściwa droga do szczęścia i realizowania siebie? Odpowiedzi na tego typu pytania czytelnik może szukać w filozoficznych wypowiedziach bohaterów przykładając je do własnych poglądów i życiowych doświadczeń. Czytanie „Kwiatu lotosu” to ciągła dyskusja w myślach z bohaterami i treścią książki.

Rafał Radwan wygłasza tak płomienne przemowy i jako filozof tak wspaniale dowodzi swoich racji, że zdawać by się mogło, że to poglądy samej autorki, która przecież kojarzy się z takimi wartościami jak dobroć, tradycja, patriotyzm. Nie tylko swoją twórczością, ale i czynami propagowała pracę na rzecz potrzebujących. Odmiennie niż postawa jej bohatera Radwana. W jego sercu toczy się odwieczna walka zła z dobrem. Jednakże i Rodziewiczówna wyłamywała się w pewien sposób z niepisanych społecznych zasad.

Radwan idzie przez życie nie oglądając się za siebie, nie licząc się z uczuciami innych, raniąc ludzi. W końcu nie wytrzymując panujących zasad, wyrusza z grupką znajomych w wędrówkę po świecie, gdzie poznaje inne kultury i inną mentalność. Dążenie do szczęścia i spełnienia według własnych zasad okazuje się uniwersalnym celem każdego człowieka niezależnie od społeczeństwa, w jakim się wychowuje. Czy jednak wolność to bezprawie i egoizm? Czy podróż pełna trudów i przygód potrafi zmiękczyć zatwardziałe serce?

Książka zawiera wątki miłosne, jednak nie stanowią one osi książki, a występują jako jedno z podstawowych ludzkich uczuć i obrazują główne zagadnienie.

Kwiat lotosu występujący w mantrze ma wiele interpretacji. W powieści te „kwiaty życia i miłości” występują jako symbol osiągnięcia pragnień, skończonego życiowego celu, którym może być osoba, jakiej się pragnie.
 
Istotnym elementem w powieści jest kwestia miana człowieka. Określenie to używane jest wobec osoby o najwyższych wartościach, imię pozytywne i przeciwstawne „ślepej tłuszczy, kierowanej przez teorie zbutwiałe, zachowane, jak mumie, wbrew i pomimo postępu wiedzy i wolnego rozumu”. Zależnie jednak od reprezentowanego poglądu człowiekiem nazywana jest albo osoba samowystarczająca uczuciowo i emocjonalnie, albo doświadczająca cierpliwie cierpienia w imię celów wyższych i dla dobra innych.

Maria Rodziewiczówna była mądrą, pracowitą, zorganizowaną i dobroczynną kobietą. 
Już w wieku 23 lat została właścicielką zadłużonego majątku. Wtedy była już po swoim powieściowym debiucie, którym był „Straszny Dziadunio”. 
Choć bohater jej powieści Rafał Radwan wyłamywał się zupełnie ze społecznych zasad, to i jej samej nie było to obce. Poza samodzielnym zarządzaniem majątkiem i działalnością społeczną, jaką ówcześnie nie zajmowało się wiele kobiet, ścięła włosy, nosiła męską marynarkę i krótką spódnicę.

Choć Maria Rodziewiczówna nigdy nie wyszła za mąż, to bardziej pasuje mi do jej postawy podstawowa forma nazwiska. Patrząc na jej zdjęcia widzę panią Marię Rodziewicz, kobietę konkretną, która nie chciała być wtłoczona w suknie, tylko tak, jak jedna z bohaterek „Kwiatu lotosu” przecierała szlaki w kierunku doceniania umysłów silnych kobiet. „My, pionierki nowych dróg i światów, nie możemy się bać, bobyśmy nigdy do celu swego nie doszły. (...) Między naszą bracią wojującą wykwitnąć muszą trzy rzeczy rzadko znane kobietom: odwaga, zimna krew i zdrowie jak stal hartowana.” 

Podziwiam hart ducha Rodziewiczówny, jej odwagę bycia wyróżniającą się osobą i niezłomność na równi z wyjątkowym talentem, który pokazała pisząc „Kwiat lotosu”.

Jak bardzo zwodnicza jest okładka „Kwiatu lotosu” wydanego przez Edipresse!
Przede wszystkim powieść ta nie powinna być klasyfikowana jako literatura kobieca, ponieważ porusza zagadnienia ogólnoludzkie, które nie mogą być dzielone podług płci.
Tytuł nie jest określeniem piękności lica damy w koronkach widocznej na okładce, która nota bene w książce nie występuje, bo kwiat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Paragraf 22” zaczynałam czytać trzy razy. Mój błąd polegał na tym, że zabierałam się do tej książki jako poważnej, w podniosłym tonie. Z tego powodu w ogóle nie mogłam jej zrozumieć, załapać, „poczuć”. Jednak polecano mi ją jako naprawdę wartą przeczytania, dlatego nie chciałam odpuścić. Wystarczyło odnieść się do niej lekko, otworzyć umysł, a stała się jedną z moich ulubionych pozycji.

Sam paragraf 22 mówi m.in. o tym, że ten kto stara się, aby być zwolnionym z odbywanej służby, potrafi dbać o własne bezpieczeństwo i w związku z tym jest zdrowy psychicznie. Z drugiej strony paragraf 22 pozwalał tylko wariatom starać się o zwolnienie. Ot, co. Na tym polega problem. Książka składa się z całej serii takich niedorzeczności. Niemal na każdej z pierwszych stron potrafi wywołać śmiech (”- Oni chcą mnie zabić (…). Yossarian rozporządzał niezbitymi dowodami, gdyż zupełnie nieznani mu ludzie strzelali do niego z działek za każdym razem, kiedy leciał zrzucać na nich bomby, co nie było wcale zabawne.”). Wielka zasługa tego tkwi w stylu Hellera i tłumacza. Myślę że pan Lech Jęczmyk genialnie oddał myśl autora. Język jest rewelacyjny. Książkę można czytać szybko, jednak ja wolałam przystopować po to, aby delektować się słowami. Nie tylko fabuła i jej sens jest w tej lekturze ważna, ale i sposób jej przedstawienia, stylistyka.

W „Paragrafie 22” fabuła nie jest przedstawiana chronologicznie, ale na podstawie opisu przeżyć poszczególnych bohaterów z osobna, w pewien sposób uzupełniając temat wcześniej już odkryty. U mnie powodowało to, że odbiór treści był jeszcze ciekawszy.

Sedno książki tkwi w tematyce. To, że jest napisana z nie nachalnym, inteligentnym humorem, czasem przeplatanym przekazami o poważnej smutnej treści („Clevingera ta ich nienawiść poraziła jak snop oślepiającego światła. Ci trzej nienawidzący go ludzie mówili jego językiem i nosili jego mundur.”) i mający za tło ginących ludzi, powoduje, że czytelnik zaczyna śmiać się przez łzy. Odkrywa się głębszy przekaz tej książki.

„Paragraf 22” jest dziełem wybitnym. W pozornie lekko napisany sposób potrafi pokazać dramatyczną walkę żołnierzy – nie tyle walkę z wrogiem, a często ze współtowarzyszami i z samym sobą. Walkę o przeżycie. Tym bardziej uwypukla się w ten sposób tragizm i bezsens wojny. Pokazuje jak uczestnictwo w niej, wpływa na psychikę żołnierzy.

Joseph Heller targa prawdziwymi emocjami czytelnika: od śmiechu do łez. Bardzo chciałabym mieć swój egzemplarz, aby móc zakreślać w nim zawarte brutale życiowe prawdy oraz inne „smaczki”, aby móc do tej książki wracać. Cóż z tego, że dotychczas uważałam, że nie jest mi po drodze z literaturą traktującą o wojennych działaniach bojowych. Ta lektura wyłamuje się z zasad. Do przeczytania dla każdego człowieka, ponieważ stawia czytelnikom pytania o człowieczeństwo i jego ramy.

„Paragraf 22” zaczynałam czytać trzy razy. Mój błąd polegał na tym, że zabierałam się do tej książki jako poważnej, w podniosłym tonie. Z tego powodu w ogóle nie mogłam jej zrozumieć, załapać, „poczuć”. Jednak polecano mi ją jako naprawdę wartą przeczytania, dlatego nie chciałam odpuścić. Wystarczyło odnieść się do niej lekko, otworzyć umysł, a stała się jedną z moich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Gdyby „Moje skradzione życie” było powieścią, to uznałabym, że autorka straciła umiar zsyłając tak wiele nieszczęść na swą Bogu ducha winną bohaterkę. Los nie może być przecież aż tak niesprawiedliwy! Jednak wspomnienia Renée Villancher nie są wynikiem fantazji, a opowieścią o jej tragicznym życiu. Życiu, które było rezultatem miłości do pięknego Iwana. Młoda Francuska wyruszając z rosyjskim mężem i ich córeczką do Związku Radzieckiego miała obiecany raj. Obiecanki…

Na miejscu okazuje się, że Iwan nie jest takim człowiekiem, jakim jawił się we Francji. Mąż staje się największym elementem koszmaru. Życie w maltretowaniu psychicznym i fizycznym, w skrajnym ubóstwie, w beznadziei powrotu do ojczyzny doprowadzą kobietę na skraj rozpaczy, do próby samobójczej. Życie w komunistycznym kraju, gdzie każda osoba mająca jakikolwiek związek ze „zgniłym” Zachodem może być uznana za wroga ludu, życie w rosyjskiej wiosce, gdzie jeszcze w 2003 roku nie ma w domach bieżącej wody ani kanalizacji, gdzie rząd przez kilka miesięcy potrafi nie wypłacać niskiej renty (zatem nawet po rozpadzie ZSRR nie można marzyć o podróży do Francji), to codzienność dla kobiety, której jedna decyzja zaważyła negatywnie na całym jej dalszym życiu. Mało tego. Z 19 latką w podróż podążyła jej matka, która zamierzała jedynie odwieźć córkę i pomóc urządzić się jej w obcym kraju. Niestety, żelazna kurtyna zapadła za obiema. Właściwie za trzema, licząc malutką Lubę.

Ze względu na fakt, iż książka „Moje skradzione życie” jest bezpośrednią relacją kobiety, której celem nie było samo w sobie pisarstwo, a przedstawienie swojej historii (i nie została zredagowana przez żadną utalentowaną w tym zakresie osobę), nie może ta pozycja podlegać kryteriom oceny jako sztuka. Ocena książki to w głównej mierze skala zaskoczenia, emocji i współczucia, jakie wywołuje ciężkie życie głęboko nieszczęśliwej kobiety.

Wydaje nam się, że znamy sytuację na świecie, a tak naprawdę los poszczególnych społeczeństw, żyjących niemal po sąsiedzku, potrafi wywołać szok i niedowierzanie.

Serdecznie polecam książkę „Moje skradzione życie”. Mnie historia Renée Villancher skradła serce i pozostanie w nim na zawsze.

Gdyby „Moje skradzione życie” było powieścią, to uznałabym, że autorka straciła umiar zsyłając tak wiele nieszczęść na swą Bogu ducha winną bohaterkę. Los nie może być przecież aż tak niesprawiedliwy! Jednak wspomnienia Renée Villancher nie są wynikiem fantazji, a opowieścią o jej tragicznym życiu. Życiu, które było rezultatem miłości do pięknego Iwana. Młoda Francuska...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Przebiegając jak w gorączce po ulicy Krokodyli i wchodząc do kolejnych tak podobnych do siebie sklepów w poszukiwaniu tego, o którym wcześniej wydawało nam się, że atmosfera w nim jest jakimś sensie dwuznaczna z powodu dziwnego zachowania subiekta i pań tam pracujących, czujemy jak obraz w naszej głowie gęstnieje i staje się coraz bardziej mglisty. Tak, jak we śnie, którego nie w pełni potrafimy sobie przypomnieć, bo to ulica o „połowicznym i niezdecydowanym charakterze jej rzeczywistości”. Zresztą tak, jak cała fabuła „Sklepów cynamonowych”.

Książka składa się z piętnastu opowiadań łączących się ze sobą bohaterami, którymi są chłopiec, jego ojciec, mgliście zarysowująca się matka i bystra służąca Adela oraz miejscem zdarzeń, którym jest miasteczko przypominające Drohobycz, w którym mieszkał Bruno Schulz. Chłopiec opowiada o codziennym-nicodziennym życiu swojej rodziny, w której na pierwszy plan wysuwa się ojciec o dziwacznych zachowaniach.

Narratorem jest chłopiec, który widzi i czuje rzeczywistość bardziej i głębiej niż inni, który odbiera bodźce silniej, który swoją percepcją wyławia ulotne. Zdarzenia, myśli, wrażenia. Przekazywane są one przez pisarza w sposób, zdawałoby się, jakby był albo pod wpływem środków halucynogennych, albo miał tę niesamowitą umiejętność oddania i świata realnego, i tej trudno definiowalnej granicy jawy i wyobraźni. Wydaje się, że autor tak jak „ojciec oddalił się od wszystkiego co rzeczywiste”. Ostatecznie nie wiadomo czy to sam narrator balansuje na krawędzi snu i jaźni zatracając różnice między nimi, czy autor celowo wprowadza w taki stan odbiorcę. Bruno Schulz plastycznie maluje obrazy w głowie czytelnika. Obrazy już nie tyle absurdalne, co będące realizmem magicznym, jak „taśmy nocy wciągane przez okno i fastrygowanej na pozostawionej w toku pracy maszynie do szycia”.

A styl! To właściwie poetycka proza na najwyższym, naprawdę najwyższym poziomie. Wirtuozeria słowa! Zaskakująca personifikacja i odczuwalne pławienie się przez autora w języku motywują, by maksymalnie skupić się na treści i zrozumieć jego ideę.
„Sklepy cynamonowe” to książka do rozsmakowania się stylem. Choć plastyczne porównania serwowane są momentami w nadmiarze i można odnieść wrażenie, że niektóre fragmenty są o niczym, to nie często jest szansa spotkać się z tak niesamowitym językiem.

Choć autor pisze w moim ulubionym opowiadaniu „Ulica Krokodyli”, że „język bądź nie posiada określeń, które by dozowały niejako stopień realności, definiowały jej gęstość”, to jemu udaje się ta sztuka znakomicie!

Przebiegając jak w gorączce po ulicy Krokodyli i wchodząc do kolejnych tak podobnych do siebie sklepów w poszukiwaniu tego, o którym wcześniej wydawało nam się, że atmosfera w nim jest jakimś sensie dwuznaczna z powodu dziwnego zachowania subiekta i pań tam pracujących, czujemy jak obraz w naszej głowie gęstnieje i staje się coraz bardziej mglisty. Tak, jak we śnie, którego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Można by napisać o książce Katarzyny Zyskowskiej, że jest to saga rodzinna. Ale nie! Bo „Historia złych uczynków” jest... historią złych uczynków. Naprawdę okropnych, będących częścią „ciemności ciemnej i starej” i w dodatku dziedzicznych.
W gęstej, szarej i mrocznej atmosferze niepokoju przeniesiemy się od bohaterki Niny uwikłanej w niezdrowy psychicznie związek hen, hen daleko w czasie aż do okresu międzywojennego, kiedy to dystyngowany pan w jasnym garniturze i z laseczką okazuje się wyzutym z empatii gnojkiem.
Niedopowiedzenia wspaniale budują napięcie i zaskakują.
W takiej atmosferze czytelnik nie dowierzając w czynione w powieści zło przez pozornie normalnych bohaterów, jakich spotyka się na codzień, niejednokrotnie zastanawia się czy zaparzyć herbatę z melisy, czy może lepiej sięgnąć po babcine krople walerianowe łagodzące nerwy i emocje.
Jestem pełna podziwu za wspaniały styl i szeroką wiedzę o sytuacji społecznej i życiu codziennym opisywanych poszczególnych okresów w historii Polski.
I pomimo tego, że po lekturze pozostaję z masą pytań w głowie do autorki, bo nie wszystkie wątki wydają mi się logiczne, to... szukam podobnych książek. Bo wciąż pozostaję w bezruchu z gmatwaniną myśli, jaką wywołała „Historia złych uczynków”.

Można by napisać o książce Katarzyny Zyskowskiej, że jest to saga rodzinna. Ale nie! Bo „Historia złych uczynków” jest... historią złych uczynków. Naprawdę okropnych, będących częścią „ciemności ciemnej i starej” i w dodatku dziedzicznych.
W gęstej, szarej i mrocznej atmosferze niepokoju przeniesiemy się od bohaterki Niny uwikłanej w niezdrowy psychicznie związek hen, hen...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Podobno w każdym z nas tkwi geniusz lub ponadprzeciętne umiejętności w jakiejś dziedzinie. W każdym! Kwestia znalezienia tego w sobie. Hmm, tylko jak?

Bohaterowie książki „Duet” autorstwa Elisabeth Kyle mieli to szczęście, że znaleźli swoje powołanie i pasję. Powieść napisana jest z punktu widzenia Klary Wieck poczynając od jej dzieciństwa. Któż przypuszczałby, że dziewczynka nie potrafiąca mówić aż do 4 roku życia, po dotknięciu klawiszy fortepianu przemówi i… stanie się wybitną pianistką już jako kilkulatka?

Klara już jako dziecko wykazywała się geniuszem muzycznym. Miała do tego dogodne warunki, ponieważ jej ojciec był cenionym w Lipsku nauczycielem gry na fortepianie i handlarzem tych instrumentów.
Jednak to wrodzony talent, wyjątkowy słuch muzyczny i pilna praca jako wynik pasji i posłuszeństwa ojcu dały rezultat w postaci uznania wśród krytyków, innych artystów i publiczności.
Ten sam posłuch u rodzica miał długo być dla młodej już kobiety przekleństwem, ponieważ ojciec nie wyobrażał sobie córki w charakterze czyjejkolwiek małżonki oraz matki, by nie tracić wpływów z kariery, dzięki której zarabiała rodzina.

Miłość, jaka spadła na Klarę Wieck i kompozytora Roberta Schumanna musiała przebyć zatem ogrom trudności.
Wspaniała historia została przez autorkę książki ubrana jedynie w, co prawda ładną, ale prostą powiastkę. Przeżycia młodych artystów mają potencjał na solidną powieść biograficzną napisaną z rozmachem, która zawierałaby głęboką analizę umysłu potrafiącego wyrażać siebie za pomocą muzyki, która pokazywałaby głębię emocji towarzyszących pewnej siebie miłości i wyjaśniałaby siłę rodzicielskiej władzy. Tego wszystkiego niestety nie znajdziemy w książce „Duet”.
Może ona jednak stanowić wstęp do poznawania biografii tych dwojga nieprzeciętnych osób. Ich życie zadziwia nie mniej niż ich wyjątkowe zdolności.

Polecam posłuchać w Internecie zapisów z występów Clary Schumann – to naprawdę wirtuozeria.

Podobno w każdym z nas tkwi geniusz lub ponadprzeciętne umiejętności w jakiejś dziedzinie. W każdym! Kwestia znalezienia tego w sobie. Hmm, tylko jak?

Bohaterowie książki „Duet” autorstwa Elisabeth Kyle mieli to szczęście, że znaleźli swoje powołanie i pasję. Powieść napisana jest z punktu widzenia Klary Wieck poczynając od jej dzieciństwa. Któż przypuszczałby, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z powieścią Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk „Fortuna i namiętności. Klątwa” jest taki kłopot, że zniechęcający tytuł sugerujący płytkie romansidło okazuje się bogatą powieścią z ogromem detali dotyczących sytuacji społeczno-obyczajowo-politycznej czasu umiejscowienia zdarzeń.
Na szczęście po miłym doświadczeniu z serią „Cukiernia pod Amorem” wiedziałam, że autorka serwuje solidną porcję historii zanurzonej w ciekawe przygody bohaterów, dlatego tytuł mnie nie zniechęcił.

Książka jest opowieścią o części jednego z litewskich powiatów w czasie elekcyjnego wyboru króla Rzeczpospolitej Obojga Narodów po śmierci Augusta II Sasa i związanego z tym problemu politycznego dla kraju.

Wielkim plusem powieści jest dobrze nakreślony wzajemny wpływ sytuacji politycznej na życie szlachty oraz ich samych na tę sytuację.
Szczególnie interesujące są przedstawione obyczaje tamtych czasów, dziś dla nas trudne do wyobrażenia, jak przymuszenie 13 latki do ślubu z 60 latkiem wraz z oczywistą konsekwencją w postaci nocy poślubnej, tortury zadawane przez kata w ramach procedur sądowych czy mordowanie psów dla ich skór. Język powieści stylizowany na ówczesny przydaje prawdopodobieństwa zdarzeniom, w jakie uwikłani są bohaterowie, np. bogobojna i mądra miecznikowa Niezgodzka, łobuz o gorącej krwi podstarości Hadziewicz, okrutny kasztelan Jandźwiłł czy jego piękna córka cierpiąca na nimfomanię.
Ich losy, choć ciekawe, wydają się jedynie tłem do pokazania codzienności szlachty, o jakiej nie przeczytamy w podręcznikach do historii.

Polecam!

Z powieścią Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk „Fortuna i namiętności. Klątwa” jest taki kłopot, że zniechęcający tytuł sugerujący płytkie romansidło okazuje się bogatą powieścią z ogromem detali dotyczących sytuacji społeczno-obyczajowo-politycznej czasu umiejscowienia zdarzeń.
Na szczęście po miłym doświadczeniu z serią „Cukiernia pod Amorem” wiedziałam, że autorka serwuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Lubicie słuchać rodzinnych historii? Starsi ludzie mają w zwyczaju wracać wspomnieniami do swojej przeszłości. Czasami wystarczy odrobina cierpliwości i zainteresowania z naszej strony, by wydobyli z siebie tajemnice, powiedzieli o historiach, o jakich w udziale nie podejrzewalibyśmy ani ich, ani ich rodziców czy dziadków (ja w taki sposób dowiedziałam się o horrorze rzezi wołyńskiej). Często są to opowieści warte przeniesienia na karty książki. Tak właśnie zrobił Tadeusz Konwicki, prozaik i reżyser, z historią swojej babki Heleny.

Wiadome jest, że w latach 70 XIX wieku Helena Konwicka mieszkała wraz z ojcem w Bohni, małej wsi pod zaborem rosyjskim (obecnie Białoruś na granicy z Litwą).

Powieść przedstawia nam próbę odtworzenia niedługiego okresu w życiu babki autora, w 12 lat po powstaniu styczniowym, którego echo jest mocno akcentowane w książce. Konwicki przeplata osobiste przeżycia Heleny z przestawieniem sytuacji społecznej i przyczyn sytuacji politycznej. „Naród bez charakteru i rząd bez praw, co zawsze idzie w parze, nie mogą mieć nadziei na przeżycie”.

Dla Heleny jako 30 letniej panny, zamążpójście mogło wydawać się szansą zmiany mdłego życia. Jednak kobiecie nie spieszyło się do tej „budzącej grozy uroczystości kupowania kota w worku od ślepego losu”. Żyjąc spokojnie, w zniechęceniu oraz wspomnieniami po utraconej kiedyś sympatii, nie widzi ona przyszłości inaczej, jak: „Już wszystko minęło. Już zostało daleko za mną. A przede mną obowiązek. Ale wobec kogo i czego obowiązek. Wszyscy mamy obowiązki”.

Trudne relacje z ojcem, który jest, a jednocześnie go nie ma, poszukiwanie śladów zmarłej matki, by odnaleźć siebie i ... nieoczekiwana osoba, która zmieni przyszłość Heleny.

Podczas gdy główna bohaterka sama czuje się „zmęczona swym pustym życiem”, to dodatkowo przez treść książki przewija się słyszane przez nią kilkukrotnie głuche dudnienie - „odgłos zmęczonej ziemi”. W moim odczuciu jest ono symbolem bólu zagarniętej przez obce mocarstwa ziemi.

„Bohiń” to książka w miarę ciekawa, ale nie pasjonująca. Jej styl jest w moim odczuciu „chropowaty”. Ostatecznie jednak zaskakuje i pozostawia trwały ślad w pamięci.

Lubicie słuchać rodzinnych historii? Starsi ludzie mają w zwyczaju wracać wspomnieniami do swojej przeszłości. Czasami wystarczy odrobina cierpliwości i zainteresowania z naszej strony, by wydobyli z siebie tajemnice, powiedzieli o historiach, o jakich w udziale nie podejrzewalibyśmy ani ich, ani ich rodziców czy dziadków (ja w taki sposób dowiedziałam się o horrorze rzezi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zaskakująco wyjątkowo dobrze napisana powieść. Studium psychologiczne czworga połamanych wewnętrznie bohaterów, połączonych jednym punktem centralnym: miłością do 12 letniego chłopca. Czy może być to ratunkiem dla rodziny, do posklejania jej w całość z rozbitych i ukruszonych kawałków?
Polecam!

Zaskakująco wyjątkowo dobrze napisana powieść. Studium psychologiczne czworga połamanych wewnętrznie bohaterów, połączonych jednym punktem centralnym: miłością do 12 letniego chłopca. Czy może być to ratunkiem dla rodziny, do posklejania jej w całość z rozbitych i ukruszonych kawałków?
Polecam!

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Lepsza wieczerza z ziół, gdzie jest miłość,
niż dom pełen mięsa, gdzie jest nienawiść”.

Niestety, w drugim tomie główna bohaterka powoli zapomina o powyższej swojej deklaracji. Urodzenie kilkorga dzieci, ciągły rozwój farmy przez małżonków, borykanie się z codziennymi problemami z czasem wywołują narastanie negatywnych cech. Gdy nienawiść i gorycz wypełniają serca, to pomimo bliskich relacji z rodziną, muszą prowadzić do nieszczęścia. Fabuła rozpędza się w galop negatywnych emocji i w efekcie w rodzinne dramaty.

„Wieczerzę z ziół” czyta się szybko i z zainteresowaniem. Jest to literatura dobra, choć nie wybitna. Z obu tomów pierwszy przypadł mi do gustu bardziej. Choć jest poruszający, to jednak w wyważony sposób. W drugim tomie autorka gra na emocjach czytelnika niemal agresywnie. Spodoba się on wielbicielkom takiego rodzaju literatury jak na przykład środkowe części serii „Kwiaty na poddaszu”.

„Lepsza wieczerza z ziół, gdzie jest miłość,
niż dom pełen mięsa, gdzie jest nienawiść”.

Niestety, w drugim tomie główna bohaterka powoli zapomina o powyższej swojej deklaracji. Urodzenie kilkorga dzieci, ciągły rozwój farmy przez małżonków, borykanie się z codziennymi problemami z czasem wywołują narastanie negatywnych cech. Gdy nienawiść i gorycz wypełniają serca, to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Do umiejętności podejmowania prawidłowych życiowych wyborów człowiek często musi dorastać dłużej niż do pełnoletności. Niejednokrotnie ta wiedza przychodzi dość późno, bo dopiero zderzenie z brutalnością świata otwiera nam oczy. Szczęśliwi, którzy już w młodym wieku wiedzą, jakie jest ich życiowe powołanie i udaje się im je realizować bez szkody dla innych.

Pierwszy tom „Wieczerzy z ziół” jest ładną powieścią o tym, co w życiu ważne.
Czas zdarzeń rozpoczyna się na początku XIX wieku. Oba tomy obejmują dwa pokolenia rodziny żyjącej na północnoangielskiej wsi w okolicy Nawcastle.

Dziś trudno sobie wyobrazić, że wysyłamy 10 letniego syna do pracy w fabryce, a córkę na służbę do nieco bogatszej rodziny. „Trafiłaś szczęśliwie (…), bo będziesz miała pół dnia wolnego co niedziela i cały dzień wolny raz na miesiąc”. Niewyobrażalne! Taka jest niestety rzeczywistość młodych bohaterów książki. Nie tracą oni jednak chęci do zabaw i marzeń o lepszej przyszłości. Roddy chce rozwijać swój rysunkowy talent, Hal pragnie wyjaśnienia zagadki zniknięcia przed laty jego ojca, a Mary Ellen pragnie… Roddy’ego.
Troje kompanów spędzających ze sobą wolne chwile, wbrew pozorom nie stanowi zgranej grupy przyjaciół, choć łączy ich pewna więź i trzymają się razem. Obaj chłopcy naznaczeni są traumatycznymi przeżyciami, co może być przyczyną takich relacji między nimi.

Czy pragnienia dzieci, a potem nastolatków spełnią się u progu dorosłości? Czy zmienią się ich relacje? Polecam przekonać się samemu, skąd wzięło się mądre przesłanie książki:
„Lepsza wieczerza z ziół, gdzie jest miłość,
niż dom pełen mięsa, gdzie jest nienawiść”.

Do umiejętności podejmowania prawidłowych życiowych wyborów człowiek często musi dorastać dłużej niż do pełnoletności. Niejednokrotnie ta wiedza przychodzi dość późno, bo dopiero zderzenie z brutalnością świata otwiera nam oczy. Szczęśliwi, którzy już w młodym wieku wiedzą, jakie jest ich życiowe powołanie i udaje się im je realizować bez szkody dla innych.

Pierwszy tom...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jaka może być książka o ogromnych, latających, zimnych maszynach siejących grozę już samym swym strasznym dźwiękiem? Pewnie, jak sam autor określił swą książkę, sprawozdaniem. W moim wcześniejszym mniemaniu suchą relacją, książką dla dużych czy małych, ale tylko dla chłopców. Bo jakże opisać bitwę myśliwskich samolotów i bombowców? Można inaczej! Plastycznie, poetycko i emocjonalnie, przy czym jednocześnie ujmując konkretne dane, jak zrobił to Arkady Fiedler. Okazuje się, że był to człowiek potrafiący wspaniale opowiadać stosując trafne i wymowne porównania.

Dywizjon 303 czyli „Eskadra Kościuszkowska” był jednym z 16 dywizjonów walczących u boku Królewskich Sił Powietrznych (RAF) podczas II wojny światowej w bitwie o Anglię i jednym z najskuteczniejszych.

Książka Arkadego Fiedlera niezwykle pozytywnie mnie zaskoczyła i poruszyła, napełniła dumą Polaka, pozwoliła zrozumieć wyjątkowość lotnictwa myśliwskiego i żołnierzy-lotników.

To ich gotowość oddania życia w walce, a jednocześnie ukochanie życia powodują sympatię wobec tych bohaterów. A podziw i szacunek wzbudzają swymi wyjątkowymi umiejętnościami. Wzrok, refleks, wiedza wryta na stałe w umysł, poparta doświadczeniem, umiejętność podejmowania szybkich i prawidłowych decyzji, stalowe nerwy. Odwaga. Do tego polska brawura w porównaniu do angielskiej wyważonej poprawności pozwoliły dać „dowody niezwalczonego męstwa, twardej zawziętości i sprawności niepowszedniego pilota” w walce z samolotami wroga, tymi „łbami Hydry zaklętymi w skrzydła z krzyżami”.

Piloci to nie tylko asy przestworzy. To asy wśród ludzi charakteryzujący się ponadprzeciętnymi zdolnościami. Żołnierze najlepsi z najlepszych. Elita.

„Jak powiedział generał Sikorski, imię polskiego żołnierza dźwięczało donośnie i godnie na całym świecie, to dlatego, że wszyscy w tym dywizjonie spełniali swój obowiązek z jakąś niebywałą ofiarnością.”

Bardzo polecam!

Jaka może być książka o ogromnych, latających, zimnych maszynach siejących grozę już samym swym strasznym dźwiękiem? Pewnie, jak sam autor określił swą książkę, sprawozdaniem. W moim wcześniejszym mniemaniu suchą relacją, książką dla dużych czy małych, ale tylko dla chłopców. Bo jakże opisać bitwę myśliwskich samolotów i bombowców? Można inaczej! Plastycznie, poetycko i...

więcej Pokaż mimo to