-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać445 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2016-04-03
2015-11-07
"Nic na świecie nie może nas zwyciężyć, ale potrafimy pokonać się sami, zbyt mocno tęskniąc za czymś, czego nigdy już nie będziemy mieć. I pamiętając zbyt dużo."
Są w życiu takie książki, których tytuły są znane, ba! często nawet zaliczane do klasyki, ale jakoś tak ciągle nie jest nam z nimi po drodze. Obawiamy się ilości stron, archaicznego języka (bo trudno oczekiwać po książce wydanej w 1936 roku, slangu młodzieży z XXI wieku ), nużącego tła historycznego, przereklamowanego romansu, który na pewno będzie ociekał taką ilością przesłodzonego lukru, aż skutecznie rozgrzeje serca romantycznych duszyczek. Czytając opinię, patrząc na wysokie noty, myślałam sobie dokładnie tak samo o „Przeminęło z wiatrem” i zadawałam sobie pytanie: „co też w sobie może mieć ta książka, że tak o niej trąbią? Za co ona łapie po dziesięć gwiazdek? Dlaczego postać Scarlett O’Hary jest tak znana w literaturze, skoro tylko romansowała?”. Kiedy skończyłam czytać tę obszerną lekturę, jedno co cisnęło mi się na usta, choć może nie jest to grzeczne określenie, brzmiało: „cholera! Jakie to było pieruńsko dobre!”
Epoka przemian. Wojna, która przestawia wszystko do góry nogami, znosząc niewolnictwo i ucierając nosa możnym plantatorom. Rzućmy okiem na postacie:
Scarlett – rozpuszczona, pozująca na damę egoistka, która wcale nie była piękna, a mimo to umiała zgromadzić wokół siebie tłum adoratorów, lecących na jej słodkie kłamstewka i szmaragdowe oczęta. Materialistka, bezsensownie zakochana w Ashleyu, chyba tylko dlatego, że śmiał wybrać za żonę inną kobietę. Szła po trupach do celu, dosłownie. Ceniona za swoją siłę i determinację, jednak tak ślepa, że niejednokrotnie miałam ochotę chlasnąć ją w ucho! Paliła mosty tam, gdzie powinna łatać ich dziury, zaślepiona chciwością nie dostrzegała, że za pieniądze nie można kupić prawdziwej przyjaźni i oddania, a przede wszystkim docenić tak wielkiego uczucia…
Rhett – och, Butler! Uwielbiam go! Niech się schowają pseudozabawni bohaterowie z ciętym językiem! Ten wąsacz bije ich na głowę swoją ironią, śmiechem i kpiną, a chyba przede wszystkim potęgą miłości. Wymagał szczerości i był rewelacyjnym bodźcem do przemiany Scarlett, choć ta przebrzydła istota ciągle miała fiu bździu w głowie, myśląc, że pełna miska i usidlenie Ashleya będą szczytem jej szczęścia. Rozmowy, które prowadził z O’Harą były majstersztykiem, przy okazji obnażającym jak niedojrzałą istotą jest siedemnaście lat młodsza Scarlett i w jak różnych etapach życia się znajdują. Rhett czytał w niej jak w otwartej księdze i była dla niego przezroczysta, niczym szkło (choć zawsze myślała, że stanowiła dla mężczyzn tajemnicę).
Melania – ikona bezinteresownej miłości i radości z życia, nawet gdy z powały coś ci na łeb kapie. Przez długi czas traktowałam ją jako naiwną, głupiutką istotkę, nie dostrzegając, jaki skarb ma Scarlett u swojego boku. Myślę, że jej postać pokazuje, jak często doceniamy ludzi dopiero, kiedy zabraknie ich wśród nas.
Ashley – odbierałam go jako rozciamcianego faceta, który stracił jaja wraz z upadkiem pielęgnowanych od dziecka ideałów i świata, w którym dorastał. Nie umiał się dostosować, przejrzeć na oczy i definitywnie postawić na swoim (no dobrze raz mu się udało, gdy porwał się żeby pomścić Scarlett – ale jedna jaskółka wiosny nie czyni, podobnie jedna akcja nie uczyni z Ashleya mężczyzny (bo honorowym dżentelmenem się urodził)!). Najwygodniej było mu, kiedy opiekowano się nim. Niby mu to doskwierało, ale nic z tym nie zrobił. Wrrr.
To główni bohaterowie, chociaż myślę, że Mammy (murzyńska piastunka) też odgrywała znaczącą rolę. I Pork. I Archie. I sąsiedzi, zwłaszcza babcia Fontaine. Gdyby tak do Scarlett docierały jej słowa…
Szalenie podoba mi się opinia Igi, jednej z użytkowniczek portalu lubimyczytac.pl:
„Czytanie „Przeminęło z wiatrem” jest dołujące, bo doprowadza do kilku smutnych wniosków.
Nie ma już takich mężczyzn.
Nie ma już takiej miłości.
I co najgorsze – nie ma już nawet takich książek.”
I właściwie wszystko zostało już zawarte w tych czterech zdaniach. Iga trafiła w sedno. Mitchell stworzyła dzieło niezwykłe (nie dziwię się, że otrzymała nagrodę Pulitzera, a książka stała się legendą), które bazując na wątku miłosnym pokazuje przemiany polityczne, obyczajowe, a przede wszystkim wewnętrzne, które dotykają nie tylko Scarlett.
„Przeminęło z wiatrem” jest wielkim kubłem zimnej wody dla wszystkich, którzy goniąc za marzeniami i chęcią posiadania, nie potrafią dostrzec miłości, która niezauważona i podeptana, może odejść na zawsze.
"Nic na świecie nie może nas zwyciężyć, ale potrafimy pokonać się sami, zbyt mocno tęskniąc za czymś, czego nigdy już nie będziemy mieć. I pamiętając zbyt dużo."
Są w życiu takie książki, których tytuły są znane, ba! często nawet zaliczane do klasyki, ale jakoś tak ciągle nie jest nam z nimi po drodze. Obawiamy się ilości stron, archaicznego języka (bo trudno oczekiwać po...
2015-11-07
"Nic na świecie nie może nas zwyciężyć, ale potrafimy pokonać się sami, zbyt mocno tęskniąc za czymś, czego nigdy już nie będziemy mieć. I pamiętając zbyt dużo."
Są w życiu takie książki, których tytuły są znane, ba! często nawet zaliczane do klasyki, ale jakoś tak ciągle nie jest nam z nimi po drodze. Obawiamy się ilości stron, archaicznego języka (bo trudno oczekiwać po książce wydanej w 1936 roku, slangu młodzieży z XXI wieku ), nużącego tła historycznego, przereklamowanego romansu, który na pewno będzie ociekał taką ilością przesłodzonego lukru, aż skutecznie rozgrzeje serca romantycznych duszyczek. Czytając opinię, patrząc na wysokie noty, myślałam sobie dokładnie tak samo o „Przeminęło z wiatrem” i zadawałam sobie pytanie: „co też w sobie może mieć ta książka, że tak o niej trąbią? Za co ona łapie po dziesięć gwiazdek? Dlaczego postać Scarlett O’Hary jest tak znana w literaturze, skoro tylko romansowała?”. Kiedy skończyłam czytać tę obszerną lekturę, jedno co cisnęło mi się na usta, choć może nie jest to grzeczne określenie, brzmiało: „cholera! Jakie to było pieruńsko dobre!”
Epoka przemian. Wojna, która przestawia wszystko do góry nogami, znosząc niewolnictwo i ucierając nosa możnym plantatorom. Rzućmy okiem na postacie:
Scarlett – rozpuszczona, pozująca na damę egoistka, która wcale nie była piękna, a mimo to umiała zgromadzić wokół siebie tłum adoratorów, lecących na jej słodkie kłamstewka i szmaragdowe oczęta. Materialistka, bezsensownie zakochana w Ashleyu, chyba tylko dlatego, że śmiał wybrać za żonę inną kobietę. Szła po trupach do celu, dosłownie. Ceniona za swoją siłę i determinację, jednak tak ślepa, że niejednokrotnie miałam ochotę chlasnąć ją w ucho! Paliła mosty tam, gdzie powinna łatać ich dziury, zaślepiona chciwością nie dostrzegała, że za pieniądze nie można kupić prawdziwej przyjaźni i oddania, a przede wszystkim docenić tak wielkiego uczucia…
Rhett – och, Butler! Uwielbiam go! Niech się schowają pseudozabawni bohaterowie z ciętym językiem! Ten wąsacz bije ich na głowę swoją ironią, śmiechem i kpiną, a chyba przede wszystkim potęgą miłości. Wymagał szczerości i był rewelacyjnym bodźcem do przemiany Scarlett, choć ta przebrzydła istota ciągle miała fiu bździu w głowie, myśląc, że pełna miska i usidlenie Ashleya będą szczytem jej szczęścia. Rozmowy, które prowadził z O’Harą były majstersztykiem, przy okazji obnażającym jak niedojrzałą istotą jest siedemnaście lat młodsza Scarlett i w jak różnych etapach życia się znajdują. Rhett czytał w niej jak w otwartej księdze i była dla niego przezroczysta, niczym szkło (choć zawsze myślała, że stanowiła dla mężczyzn tajemnicę).
Melania – ikona bezinteresownej miłości i radości z życia, nawet gdy z powały coś ci na łeb kapie. Przez długi czas traktowałam ją jako naiwną, głupiutką istotkę, nie dostrzegając, jaki skarb ma Scarlett u swojego boku. Myślę, że jej postać pokazuje, jak często doceniamy ludzi dopiero, kiedy zabraknie ich wśród nas.
Ashley – odbierałam go jako rozciamcianego faceta, który stracił jaja wraz z upadkiem pielęgnowanych od dziecka ideałów i świata, w którym dorastał. Nie umiał się dostosować, przejrzeć na oczy i definitywnie postawić na swoim (no dobrze raz mu się udało, gdy porwał się żeby pomścić Scarlett – ale jedna jaskółka wiosny nie czyni, podobnie jedna akcja nie uczyni z Ashleya mężczyzny (bo honorowym dżentelmenem się urodził)!). Najwygodniej było mu, kiedy opiekowano się nim. Niby mu to doskwierało, ale nic z tym nie zrobił. Wrrr.
To główni bohaterowie, chociaż myślę, że Mammy (murzyńska piastunka) też odgrywała znaczącą rolę. I Pork. I Archie. I sąsiedzi, zwłaszcza babcia Fontaine. Gdyby tak do Scarlett docierały jej słowa…
Szalenie podoba mi się opinia Igi, jednej z użytkowniczek portalu lubimyczytac.pl:
„Czytanie „Przeminęło z wiatrem” jest dołujące, bo doprowadza do kilku smutnych wniosków.
Nie ma już takich mężczyzn.
Nie ma już takiej miłości.
I co najgorsze – nie ma już nawet takich książek.”
I właściwie wszystko zostało już zawarte w tych czterech zdaniach. Iga trafiła w sedno. Mitchell stworzyła dzieło niezwykłe (nie dziwię się, że otrzymała nagrodę Pulitzera, a książka stała się legendą), które bazując na wątku miłosnym pokazuje przemiany polityczne, obyczajowe, a przede wszystkim wewnętrzne, które dotykają nie tylko Scarlett.
„Przeminęło z wiatrem” jest wielkim kubłem zimnej wody dla wszystkich, którzy goniąc za marzeniami i chęcią posiadania, nie potrafią dostrzec miłości, która niezauważona i podeptana, może odejść na zawsze.
"Nic na świecie nie może nas zwyciężyć, ale potrafimy pokonać się sami, zbyt mocno tęskniąc za czymś, czego nigdy już nie będziemy mieć. I pamiętając zbyt dużo."
Są w życiu takie książki, których tytuły są znane, ba! często nawet zaliczane do klasyki, ale jakoś tak ciągle nie jest nam z nimi po drodze. Obawiamy się ilości stron, archaicznego języka (bo trudno oczekiwać po...
2014-08-19
Cukier, słodkości i różne śliczności były potrzebne do stworzenia Atomówek. Jakie "składniki" sprawiły, że Zafon podbił moje serce? Czy był to niesamowity klimat powieści, dobór słów i wachlarz emocji? Czy może poczucie humoru, wciągająca historia i mnogość "złotych myśli"? Nie umiem jednoznacznie zdefiniować, choć jednego jestem pewna... to fenomenalnie fantastyczna książka!
Dawno nie dokonałam takiej profanacji lektury, co chwilę podkreślając, sypiąc wykrzykniki na marginesach, a czasem, z braku podręcznego ołówka, lekko zaginając rogi stron, na których treść chwyciła mnie za serce, budząc szereg refleksji.
Tajemnicza Hiszpania, nieodgadnione kroki Daniela, wygadany i z niezwykłym hartem ducha Fermin. Przyjaciele, którzy stają się ulotni, jak mgła, która spowija tę historię. Piękna Klara, Bea, Nuria i Penelope. Julian i jego cień, kryjący się w dymie płonących powieści. To wszystko zanurzone w zapierającym dech świecie książek, nie do końca zapomnianych.
Obawiałam się sięgnąć po "Cień wiatru", bo cóż ma mi do opowiedzenia dzisięcioletni chłopiec? Co takiego widzi to dziecko, co on czuje, że powieść Zafona jest tak popularna i ma tak wysoką ocenę? Nie musiałam długo czekać, bo już od pierwszych stron zostałam porwana, chwycona za rękę przygody i prowadzona, nie tylko uliczkami Barcelony, ale przede wszystkim ścieżkami życia naszych bohaterów. Odkrywałam ich dobroć, bezradność, tęsknotę, pragnienia i przemiany. Fascynujące! Autorowi udało się wpleść ich losy w plastycznie opisy, niejednokrotnie budując napięcie, a także wyciskając z oczu łzy.
Nic dodać, nic ująć, to po prostu TRZEBA przeczytać.
Cmentarz Zapomnianych Książek u mnie wpisuje się na listę książek niezapomnianych!
Cukier, słodkości i różne śliczności były potrzebne do stworzenia Atomówek. Jakie "składniki" sprawiły, że Zafon podbił moje serce? Czy był to niesamowity klimat powieści, dobór słów i wachlarz emocji? Czy może poczucie humoru, wciągająca historia i mnogość "złotych myśli"? Nie umiem jednoznacznie zdefiniować, choć jednego jestem pewna... to fenomenalnie fantastyczna...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-07-13
Jeśli ktoś chciał Cię chronić, nie mówił Ci wszystkiego o chorobie nowotworowej, walczył do końca dla Ciebie i odszedł za szybko... To właśnie książka, dzięki której masz nadzieję, że tam po śmierci coś musi być, bo przecież "tyle religii nie mogło się mylić".
Jeśli ktoś chciał Cię chronić, nie mówił Ci wszystkiego o chorobie nowotworowej, walczył do końca dla Ciebie i odszedł za szybko... To właśnie książka, dzięki której masz nadzieję, że tam po śmierci coś musi być, bo przecież "tyle religii nie mogło się mylić".
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-07-08
Czy wzrusza, czy może wręcz wkurza,
autorka „Ani z Zielonego Wzgórza”,
z kolorem w tytule kolejną powieścią
– „Błękitny Zamek” ubierając treścią?
Valancy, w swej snob-rodzinie Doss zwana,
na staropanieństwo jest wręcz skazana,
wszak już trzydziestkę ma na karku,
a nie widać męża, a z mężem folwarku.
Trzeba więc wypominać to dzień w dzień dziewczynie,
tłamsząc i trując w rodowej formalinie.
Ale kiedy ból w piersiach Valancy niepokoi,
wybiera się do doktora, choć bardzo się boi…
Tam wyrok dostaje, lecz nie płacze skrycie,
tylko wreszcie zaczyna prawdziwe życie.
Ale czy zdąży, czy w czasie tak krótkim,
szczęściem zastąpi swe troski i smutki?
Czy zazna miłości, czy potrzebną się poczuje?
Czy ludzką gadaniną się nie przejmuje?
I czy istnieje gdzieś, jak obraz bez ramek,
jej wymarzony Błękitny Zamek?
Rewelacyjna historia, z pozytywnym przekazem,
z mnóstwem humoru i baśniowym krajobrazem.
Książka się nie zestarzała, wciąż bawi i wzrusza,
i niejedną wrażliwą strunę w duszy porusza.
Kreacje bohaterów skrojone są świetnie,
ze strony na strony ubawisz się setnie.
I wcale rudowłosej Ani nie trzeba być fankiem,
żeby zachwycić się „Błękitnym Zamkiem”.
Uczyć powinny się niejedne bestsellery
od tej wybornej perełki Montgomery.
Opinia opublikowana na moim blogu: www.erpgadki.pl
Czy wzrusza, czy może wręcz wkurza,
autorka „Ani z Zielonego Wzgórza”,
z kolorem w tytule kolejną powieścią
– „Błękitny Zamek” ubierając treścią?
Valancy, w swej snob-rodzinie Doss zwana,
na staropanieństwo jest wręcz skazana,
wszak już trzydziestkę ma na karku,
a nie widać męża, a z mężem folwarku.
Trzeba więc wypominać to dzień w dzień dziewczynie,
tłamsząc i trując w...
2017-06-14
"Bycie kimś szczególnym jest najlepszym sposobem, aby być kimś innym."
Lubię książki pokręcone, z zawoalowanym przekazem, które w miarę wgłębiania się w treść nie tylko pobudzają czytelniczy apetyt, ale przede wszystkim wyobraźnię. Lektury wręcz specyficzne, napisane w tajemnym języku, które nie trafią do każdego, bo po prostu trzeba być innym, żeby pojąć ich sens. Innym jak Elsa, innym jak jej osiemdziesiąt lat starsza babcia. Podejmiesz rękawicę i zostaniesz rycerzem z Miamas, gotowym zmierzyć się z cieniami?
„Jedynie ci ludzie, którzy uważani są za innych zmieniają świat; ktoś, kto uważa się za normalnego, jeszcze nigdy nic nie zmienił” – mawiała zwykle babcia."
Jak to jest być ośmiolatką? Cholernie trudno, zwłaszcza, gdy dorośli traktują cię jak dziecko, które jest ślepe, głuche, bezmyślne i nie potrafi zrozumieć otaczającego je świata. Nie mają racji! Jesteś inna, ale nie głupia. Wiele trudnych wyrazów sprawdzasz w Wikipedii albo wkładasz do słoiczka, po którego napełnieniu kupujesz sobie całą serię „Harrego Pottera”, który wraz ze Spider-manem staje się twoim idolem. Nie jest ci łatwo, to prawda, zwłaszcza, kiedy przeżywasz rozwód rodziców – efektywnej matki i pedantycznego, nieporadnego ojca. Ale wtedy na ratunek przychodzi twoja przyjaciółka babcia i wprowadza cię do Świata-Między-Snem-A-Jawą, gdzie w toczącej się Wojnie-Bez-Końca pokonujesz cienie, smoki i potwory, pędząc na chmurzowcach i oswajając psiotwory. I świat staje się jakby bardziej zrozumiały…
Mieszkając pod jednym dachem z mamą, wiecznie zapracowaną dyrektorką szpitala, która wkrótce wyda na świat Połówkę (twojego braciszka albo siostrzyczkę), a także z ojcem Połówki – Georgem, wiecznie biegającym w zielonych ciuchach i smażącym jajka, czujesz się olewana, spychana na dalszy plan, bo telefon jest ważniejszy, bo jogging sam się nie będzie uprawiał… Nie wiesz, czy będziesz dobrą siostrą, w sumie nie chcesz nią być, bo wtedy już całkiem staniesz się niewidzialna. Ale babcia opowiada ci bajkę z Miamas, odliczając czas w nieskończoności bajek, a nie w jakichś śmiesznych minutach, czy godzinach. Tam poznajesz księżniczkę, która wiecznie mówiła: „nie”, Wilcze Serce, który zwyciężył w Wojnie-Bez-Końca, Morskiego Anioła, a także wiele innych postaci, które do złudzenia przypominają twoich typowo nietypowych sąsiadów i osoby, które są ci bliskie, a które dzięki bajkom lepiej ci zrozumieć.
"Strachy są jak papierosy, mawiała babcia. „Nietrudno jest rzucić te pierony, trudno jest znowu nie zacząć”."
Ale babcia cię zostawia. Umiera. Nienawidzisz jej za to. Była twoim jedynym przyjacielem! Jak mogła ci to zrobić?! Co teraz będzie? Co się stanie z Miamas? Z kim będziesz wędrować do Świata-Między-Snem-A-Jawą? Kto cię będzie chronił? Kto zrozumie i przytuli? Kto będzie narzekał na ten cholerny świat? Na dodatek babcia zostawia ci list i wysyła cię na poszukiwanie skarbów. Pozdrawia i przeprasza, zwłaszcza obawiając się, że znienawidzisz ją jeszcze bardziej, jak odkryjesz kim była, zanim została babcią…
„Najpotężniejszą mocą śmierci nie jest to, że sprawia, że ludzie umierają, lecz że ludzie, którzy zostają opuszczeni, nie chcą już żyć” (…)
To magiczna historia o zwykłych ludziach mieszkających w tym samym budynku, takich do bólu prawdziwych w swoich natręctwach i dziwactwach, otulona bajkową mgiełką, pełną komicznych porównań, przeróżnie oddziałujących na czytelnika. Napisana z punktu widzenia ośmioletniej, niezwykle bystrej, chwilami przemądrzałej, czepiającej się szczegółów i poprawiającej dorosłych, Elsy. Zabawna, infantylna, wkurzająca i wzruszająca, mocno angażująca czytelnika, który jeśli nie zrazi się tym, że autor celowo stosuje powtórzenia, że rzuca nam na początku mnóstwo zwrotów i wyrażeń, których nie rozumiemy i wydaje nam się, że to jakiś obcy język, tajemna mowa, niedostępna dla zwykłego śmiertelnika, a dodatkowo miesza fikcję z rzeczywistością zacierając niejednokrotnie granicę pomiędzy tymi światami, to będzie mógł w pełni rozkoszować się powieścią niezwykłą, o której trudno będzie zapomnieć.
Może zapytam wprost: hmm, czy jesteś mutantem jak X-meni? Albo superbohaterem, jak Spider-man? Bo wiesz, musisz znaleźć w sobie kilka supermocy, żeby zachwycić się tą książką: wrażliwość, wyobraźnię, czas i chęci. Inaczej możesz przeoczyć przygotowane dla ciebie skarby-refleksje, które jeśli je odkryjesz, mogą otworzyć ci oczy na tych, których nie rozumiesz, na bliskich z którymi drzesz koty, na dziecko, które wkurza cię tym, że chce się przytulić wtedy, kiedy ty masz właśnie jeden z setki ważnych telefonów, który musisz odebrać.
„Pozdrawiam i przepraszam” Backmana ląduje na liście moich ulubionych książek. Urzekła mnie ta historia i już rozmyślam, komu mogłabym tę książkę dać w prezencie, żeby mógł podzielić mój zachwyt. 🙂
Opinia opublikowana na moim blogu: www.erpgadki.pl
"Bycie kimś szczególnym jest najlepszym sposobem, aby być kimś innym."
Lubię książki pokręcone, z zawoalowanym przekazem, które w miarę wgłębiania się w treść nie tylko pobudzają czytelniczy apetyt, ale przede wszystkim wyobraźnię. Lektury wręcz specyficzne, napisane w tajemnym języku, które nie trafią do każdego, bo po prostu trzeba być innym, żeby pojąć ich sens. Innym...
2015-05-26
Tak jak przewidywały wieszczki z lubimyczytać - przepadłam! Noc zarwana, w brzuchu burczy, a ja nie mogę przestać czytać!
Cały czas zadaję sobie pytanie, gdzie ta książka się ukrywała, że dopiero teraz po nią sięgnęłam? JEST WYJĄTKOWA!
Napiszę krótko, muszę gnać do rozpoczętego "Wybrańca", bo jakiś niezdefiniowany magnes wciąż ciągnie mnie ku spotkaniu Pchełki i Daya, więc nie chcę tracić ani chwili! ;)
Historia zakłamanego świata, którego władze zabawiają się w Boga, selekcjonując ludzi na lepszych i gorszych. Bezlitosne praktyki, rozkazy wykonywane bez mrugnięcia oka, bestialstwo. Dzieciom już przed podjęciem Próby pisany jest los, mało kto się wychyla godząc się tym samym na taki, a nie inny bieg wydarzeń. Republika ma jeden cel: POSIADAĆ, jak najwięcej POSIADAĆ ziem, uznania, władzy, strachu swoich obywateli.
Lecz to nie jest całkiem zepsuty świat, bo znalazło się w nim miejsce na miłość, zarówno pierwszą młodzieńczą spadającą jak grom z jasnego nieba, ale przede wszystkim rodzinną, oddaną i wierną wartościom wyniesionym z domu.
Świetne postacie, ciekawa forma narracji (uzupełniające się pierwszoosobowe relacje June i Day'a), akcja, która ciągnie za fraki i nie pozwala się oderwać od czytania. Emocje, emocje i jeszcze raz emocje!
Może nieco przewidywalne niektóre momenty, kilka chochlików w tekście, ale i tak uważam, że to kawałek dobrej, wyjątkowej historii, więc mogę przymykać oko na wiele rzeczy. ;)
Zdecydowanie polecam!
Na i kropka, wracam do czytania! :)
Tak jak przewidywały wieszczki z lubimyczytać - przepadłam! Noc zarwana, w brzuchu burczy, a ja nie mogę przestać czytać!
Cały czas zadaję sobie pytanie, gdzie ta książka się ukrywała, że dopiero teraz po nią sięgnęłam? JEST WYJĄTKOWA!
Napiszę krótko, muszę gnać do rozpoczętego "Wybrańca", bo jakiś niezdefiniowany magnes wciąż ciągnie mnie ku spotkaniu Pchełki i Daya, więc...
2015-05-27
No i stało się, ryczałam jak bóbr!
Marie Lu, coś Ty mi zrobiła!
Jeśli każdy tom będzie lepszy od poprzedniego, to ja nie wiem jak poradzę sobie, kiedy skończę "Patriotę"... Nie mogłam przejść do porządku dziennego, kiedy dotarłam do końcowej okładki "Wybrańca"!
Tym razem dzieje się zdecydowanie więcej, na pewno na polu politycznym. Przed bohaterami seria trudnych wyborów od których zależeć będą nie tylko ich losy, ale przede wszystkim życie milionów ludzi, wiele znaków zapytania, wątpliwości i kłód, które lecą pod nogi. Można powiedzieć, że "zaliczają" każdy obóz, który walczy, bo są zarówno wśród Patriotów, żołnierzy Republiki i Kolonii. Kto tak naprawdę działa w słusznej sprawie? A to wszystko na barkach tak młodych osób...
Fantastycznie utkana przez autorkę wizja świata, a dzięki spostrzegawczości June można wyobrazić sobie każdy szczegół pomieszczenia, munduru, czy choćby mimiki rozmówcy. Wybitne wątki romantyczne, aż serducho przyspiesza!(Mam straszną słabość do Daniela, ale ciii :P )
Jestem już tak zżyta z postaciami (nie tylko głównymi), że płoną mi policzki, kiedy u nich pojawia się rumieniec, gdy biegną mój oddech przyspiesza, moje serce łapie rytm ich walącego serca, a "włochata kulka" także w moim gardle rośnie.
Końcówka rozłożyła mnie na łopatki. Cholera, dawno się tak nie roztkliwiłam!
Zaczynam "Patriotę" uzbrojona w zestaw pierwszej chusteczkowej pomocy i myślę, że nie zawaham się go użyć. :)
No i stało się, ryczałam jak bóbr!
Marie Lu, coś Ty mi zrobiła!
Jeśli każdy tom będzie lepszy od poprzedniego, to ja nie wiem jak poradzę sobie, kiedy skończę "Patriotę"... Nie mogłam przejść do porządku dziennego, kiedy dotarłam do końcowej okładki "Wybrańca"!
Tym razem dzieje się zdecydowanie więcej, na pewno na polu politycznym. Przed bohaterami seria trudnych wyborów od...
2015-05-29
To było piękne! "Patriota" był idealnym zwieńczeniem trylogii! Nie było cukierkowego przesytu, ściskanie w żołądku towarzyszyło co rusz, łapki pociły się ze stresu, serce waliło jak oszalałe. Chylę czoła Marie Lu, naprawdę udało Ci się mnie zachwycić!
Za co cenię tę książkę i co o niej sądzę:
R -omantyczne momenty
E -lektryzujące zwroty akcji
W -yciskacze łez, ale takie przez wielkie "wu" i nie napisane po najmniejszej lini oporu
E -nergiczne postacie, które dzięki świetnym opisom stają się tak bliscy, jak członkowie naszej rodziny
L- ekkie pióro (co prawda kilka wkurzających literówek i to w ważnych momentach! :P), czyta się jednym tchem
A - tmosfera, stopniowanie napięcia, cała wizja świata w okolicach roku 2132
C - iekawe sytuacje, które zmuszają do podjęcia ogromnie trudnych decyzji
J - asne przesłanie: warto walczyć do końca, nie poddawać się! Ale chyba najważniejsze: każdy z nas jest wartościowym człowiekiem (o czym wspomina autorka w podziękowaniach: "Jesteście wspaniałym pokoleniem i wszyscy dokonacie cudownych rzeczy w przyszłości.")
A-chhh...!!!
BOMBA! :)
Brak mi słów, żeby wyrazić kłębiące się we mnie uczucia, więc pozwolę sobie zacytować autorkę (fragment z podziękowań):
"Koniec ścieżki to miejsce dziwne i pełne zadumy. Przez ostatnie kilka lat oddychałam powietrzem ze świata "Legendy", a moje życie zlało się w jedno z życiem Daya i June. Przez pryzmat ich postaci patrzyłam na własne lęki, nadzieje i aspiracje. Dotarłam wreszcie do miejsca, gdzie nasze drogi się rozchodzą. Day i June będą toczyć swoje życie poza granicami nakreślonymi przez trylogię, a mi pozostaje machać im zza kulis. Nie wiem, dokąd się udadzą, ale myślę, że będą szczęśliwi."
Jedno co mnie przeraża - EKRANIZACJA.
Nie róbcie nam tego!
To było piękne! "Patriota" był idealnym zwieńczeniem trylogii! Nie było cukierkowego przesytu, ściskanie w żołądku towarzyszyło co rusz, łapki pociły się ze stresu, serce waliło jak oszalałe. Chylę czoła Marie Lu, naprawdę udało Ci się mnie zachwycić!
Za co cenię tę książkę i co o niej sądzę:
R -omantyczne momenty
E -lektryzujące zwroty akcji
W -yciskacze łez, ale takie...
2015-03-28
Gdyby ktoś, pokazując mi okładkę i czytając opis z tyłu książki powiedział, że to będzie tak fenomenalne spotkanie z kawałkiem dobrej literatury, pewnie parsknęłabym śmiechem i bawiła się w niedowiarka. W sumie trochę tak się zachowałam, mówiąc sobie: "Panie P.P., pokaż pan na co cię stać! Nic o tobie chłopie nie wiem, a w wyzwaniu książkowym twoje dzieło jest mi potrzebne do "odfajkowania" kolejnego punktu".I Niebiosa, dziękuję Wam wielce, że nie wszystkie postanowienia noworoczne upadają i mogłam poznać "Pozytywkę"!
Było mmm... miooodzio!
Przy dźwiękach przyjemnej melodii płynącej z pozytywki, ktoś mnie otulił ciepłym kocem, posadził przy kominku, a w łapki dał kubek parującej aromatycznej czekolady, a potem zaczął snuć swoją opowieść - tak odebrałam książkę Pawła Prusko. Miałam wrażenie, że ktoś opowiada mi tę historię tak po ludzku, z wielką delikatnością, dobierając odpowiednie słowa, piękne porównania i wskazując, jak ogromną wartością jest rodzina.
Stojąc u boku Jeremiego (wrażliwego gościa, który wkracza w dorosłość i pisze pamiętnik) przeżywamy jego fascynacje, odkrywamy nie tylko mapę kobiecego ciała, ale przede wszystkim jego samego, pierw zagubionego po stracie siostry, a z biegiem lat odpowiedzialnego gościa, który potrafi kochać całym sobą. Odnajduje odpowiedzi na wiele pytań, nie tylko na to, skąd zna melodię wygrywaną przez obracającego się aniołka...
I może wiele było historii o dorastaniu, dojrzewaniu do ról, jakie ma się pełnić w życiu, ta opowieść jest inna. Pięknie podsumował ją sam Bingley:
"Pierwsze skrzypce grają w niej tęsknota oraz miłość. Drugą linię melodyczną tworzy kręta droga wiodąca do odnalezienia samego siebie, a gorącą atmosferę zapewniają kłębiące się szaleńcze namiętności, które utrzymują nas przy życiu i zmuszają do walki o lepsze jutro."
Pozytywnie pozytywna jest na nasza "Pozytywka"!
Polecam! :)
Gdyby ktoś, pokazując mi okładkę i czytając opis z tyłu książki powiedział, że to będzie tak fenomenalne spotkanie z kawałkiem dobrej literatury, pewnie parsknęłabym śmiechem i bawiła się w niedowiarka. W sumie trochę tak się zachowałam, mówiąc sobie: "Panie P.P., pokaż pan na co cię stać! Nic o tobie chłopie nie wiem, a w wyzwaniu książkowym twoje dzieło jest mi potrzebne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-02-18
Wciągnięta pół tysiącem stron o nietypowym formacie, nadal nie mogę się pozbierać po ogromnym wzruszeniu i wyjść z podziwu nad treścią tej książki. Nie dziwię się, że przetłumaczono ją na 40 języków.
Liesel to "Ania z Zielonego Wzgórza" w czasach hitleryzmu. Śmierć widzi barwy, opowiada, wtrąca, komentuje, opisuje, daje spokój i go odbiera. A wszystko w trzech kolorach: czerwonym, białym i czarnym. I choć bieg wydarzeń wydaje się oczywisty, znamy zakończenie, to jednak łudzimy się, że będzie inaczej, że coś jeszcze uda się zrobić, że Autor (może nawet Bóg) się pomylił.
Pocieszającym jest to, że wobec śmierci wszyscy jesteśmy równi - nieważne, czy to Żyd, Niemiec czy nadczłowiek. I ktoś nas kiedyś rozliczy.
Wciągnięta pół tysiącem stron o nietypowym formacie, nadal nie mogę się pozbierać po ogromnym wzruszeniu i wyjść z podziwu nad treścią tej książki. Nie dziwię się, że przetłumaczono ją na 40 języków.
Liesel to "Ania z Zielonego Wzgórza" w czasach hitleryzmu. Śmierć widzi barwy, opowiada, wtrąca, komentuje, opisuje, daje spokój i go odbiera. A wszystko w trzech kolorach:...
Są takie lektury, które po prostu trzeba skosztować własnym okiem, bo opinia, zwłaszcza nieskładna i napisana przez takiego niemrawego w swym nieprofesjonalizmie żuczka jak ja, może tylko odebrać jej uroku i przydepnąć lont tej petardy, która na pierwszy rzut oka wydaje się niepozorną książeczką, takim banalnym „zimnym ogniem”, a w miarę czytania wybucha feerią optymizmu. No bo jak można zabawnie napisać o życiu na wsi, o struganiu figurek z drewna i chlaniu? Odkopmy Rollanda i się przekonajmy! :)
„Ej – powiedziałem sobie – cieszę się, że nie mam obowiązku pilnować tej sarenki! Śliczna bestyjka, ale ten kto ją wypatroszy, dozna czegoś jeszcze prócz rozkoszy. Wiadomo: kto ma zwierza, ten ma rogi.”
Napisana w 1914 roku przez francuskiego laureata Nagrody Nobla z 1919 roku Romaina Rollanda, powieść „Colas Breugnon” już od pierwszych stron zdecydowanie rozpromienia gębę czytającego. Główny bohater, artysta rzeźbiarz, jest przesympatyczną pleciugą hołdującą życie, wyciskającą radość z każdej prozaicznej czynności, ukrywającą się w śmiechu niczym w płaszczu nieprzemakalnym, zachwycającą się nad urodą napotkanych kobiet i objawiającą wielką miłość do jedzenia i picia. Breugnon uwielbia swoją wnuczkę Glodzię i córkę Martynkę, czytanie wielkich dzieł i paplanie życiowych prawd, które pewnie w obecnych czasach byłyby świetnymi cytatami zarówno na ekologiczne uszate torby, jak i na kubki, czy tam zakładki. Posiada przyjaciół, którzy odwiedzają go w chorobie, żeby później tańczyć przy zgliszczach jego domu, a także aspiracje, żeby chwalić i dziękować za wszystko (nawet złamaną nogę, która uczyni z niego króla w koronie z blaszanej formy do pasztetu), co uda mu się dokonać w swoim barwnym życiu.
(...)
Jeśli więc masz ochotę na lekturę pamiętnika niezwykle zabawnego dziadka, który nie owija w bawełnę, spożywa wino w ilościach kosmiczno-horrendalnych, do tego zręcznie wplata w to wszystko życiowe mądrości, okraszając je rubasznym humorem, komicznym doborem słów i porównaniami, a przy tym cieszy się życiem i tą radością chcąc nie chcąc zaraża także i Ciebie – musisz poznać pozytywne i optymistyczne dzieło Romaina Rollanda. I kropka. Wesoła kropka. 😉
Opinia opublikowana na moim blogu: www.erpgadki.pl
Są takie lektury, które po prostu trzeba skosztować własnym okiem, bo opinia, zwłaszcza nieskładna i napisana przez takiego niemrawego w swym nieprofesjonalizmie żuczka jak ja, może tylko odebrać jej uroku i przydepnąć lont tej petardy, która na pierwszy rzut oka wydaje się niepozorną książeczką, takim banalnym „zimnym ogniem”, a w miarę czytania wybucha feerią optymizmu....
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to