-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2023-03-09
2020-12-15
2021-11-27
2013-08
2018-06-20
2017-05-14
W sierpniu ubiegłego roku zostałam obdarowana przez blogową koleżankę Basię jej autorskim tomikiem wierszy zatytułowanym „Między słowem a ciszą”. Nie będę ukrywać, że bardzo ucieszył mnie ten gest, wszak z poezją Basi spotkałam się na prowadzonym przez nią blogu i muszę przyznać, że za każdym razem jestem zachwycona pięknem doboru przez nią słów do danego wiersza. Poezja Basi żyje, a za razem wymaga zastanowienia się nad pewnymi rzeczami, sytuacjami, zjawiskami.
Książkę wzięłam z radością do moich rąk i w miarę systematycznie zaczęłam ją czytać. Z każdego jej wiersza, z każdej strofy bije życiowa prawda, zaś skromna, biedna wioska nieopodal Tarnowa zachwyca swoim pięknem. Tak, jak przed laty Kochanowski pisał w jednym ze swoich wierszy „Wsi spokojna, wsi wesoła”, tak teraz Basia potwierdza to stwierdzenie na łamach napisanych przez siebie słów. W jej wierszach, oprócz motywu wiejskiego, przejawia się także motyw religijny. Basia „zaprasza” nas do swojego parafialnego kościoła, pokazuje piękno niepozornych, przydrożnych kapliczek, w przepięknych słowach opisuje święta oraz tradycje obchodzone w trakcie roku liturgicznego. Trzeci motyw, jaki można zobaczyć w wierszach Basi, to motyw życia codziennego. Któż lepiej nie opowie o rodzinie, macierzyństwie, pracy w ukochanej, wiejskiej szkole, niż ten, dla kogo te wartości są wyznacznikiem życia? Może dlatego napisane przez nią słowa brzmią niesamowicie autentycznie i szczerze.
Książkę czytało mi się bardzo przyjemnie. Może dlatego, że już trochę poznałam Basię i jej życie z radością śledząc jej bloga, na którym co rusz pojawia się nowy wiersz okraszony przecudnymi zdjęciami? Bardzo często wracam zaś do tych, które są bliskie mojemu sercu, a jest ich niemało. Wydanie książkowe daje akurat tą możliwość, że można coś zaznaczyć i potem do tego wrócić. Basiu, jeszcze raz dziękuję za tak piękną nagrodę.
W sierpniu ubiegłego roku zostałam obdarowana przez blogową koleżankę Basię jej autorskim tomikiem wierszy zatytułowanym „Między słowem a ciszą”. Nie będę ukrywać, że bardzo ucieszył mnie ten gest, wszak z poezją Basi spotkałam się na prowadzonym przez nią blogu i muszę przyznać, że za każdym razem jestem zachwycona pięknem doboru przez nią słów do danego wiersza. Poezja...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-05-03
Niepełnosprawność w dalszym ciągu jest w naszym kraju niewygodnym tematem. W dużej mierze dzieje się tak za sprawą nieodpowiedniej edukacji społeczeństwa, zwłaszcza tego najmłodszego. O ile liczba placówek integracyjnych rośnie z roku na rok, o tyle w szkołach masowych problem zdaje się nie istnieć. Pod warunkiem, że w takiej szkole nie kształci się dziecko ze stwierdzoną niepełnosprawnością. Chociaż i tak w takich przypadkach z góry skazuje się je na izolacje poprzez nauczanie indywidualne. Innym poważnym problemem jest brak odpowiedniej literatury skierowanej dla najmłodszych. O ile jeszcze można znaleźć pozycję dla dorosłych, która przybliżałaby ten problem, o tyle autorzy literatury dziecięcej zbytnio nie są chętni do podjęcia tak trudnych tematów.
Agnieszka Kossowska nie jest zawodową pisarką, a jej nazwisko nie widnieje na światowych listach bestsellerów. Zrobiła jednak coś, na co nie odważył się niejeden autor – napisała książkę przedstawiającą świat dzieci niepełnosprawnych z ich własnej perspektywy, która jest przeznaczona dla najmłodszych. Czegoś takiego jeszcze nie było na polskim rynku, dlatego zarówno pierwszy, jak i drugi nakład „Dużych spraw w małych głowach”, rozszedł się niczym świeże bułeczki.
Autyzm, problemy ze słuchem i wzrokiem, rdzeniowy zanik mięśni, rozszczep kręgosłupa wraz z wodogłowiem, dziecięce porażenie mózgowe, niepełnosprawność intelektualna, epilepsja – prawda jest taka, że dopóki dane schorzenie nie pojawi się w rodzinie, niewiele wiadomo czym ono jest. Nasza wiedza opiera się zaś najczęściej na przekazywanych z pokolenia na pokolenie stereotypów: no bo jak niewidomy może czytać coś na komputerze, niesłyszący tańczyć, a osoba niepełnosprawna intelektualnie czegoś się nauczyć. Tymczasem Agnieszka Kossowska w swojej książce w prosty i przystępny sposób łamie wszystkie te stereotypy, przedstawiając nasz świat takim, jaki jest – szczęśliwy na swój sposób, pełen pasji i otwartości na otaczający nas świat.
Zachwyciła mnie szata graficzna książki. Na próżno szukać w niej wspaniałych, kolorowych ilustracji. Znajdziemy za to proste, schematyczne rysunki. Ale to właśnie ta prostota sprawia, że doskonale łączą się w całość z treścią książki.
Dodatkowo, aby dzieci pełnosprawne mogły lepiej zrozumieć rzeczywistość ich niepełnosprawnych rówieśników, na końcu większości rozdziałów znajdują się specjalne ku temu zadania. Jak dla mnie jest to wspaniały pomysł, ponieważ nie da się „wczuć w czyjąś skórę”, nie rozumiejąc jego ograniczeń. W książce znajduje się też wkładka z symbolami Brailla, kilka gestów z języka migowego oraz makatonu, przykładowe piktogramy. Czyli wszystko to, co pomaga najmłodszym na oswojenie się z „innością”.
Książka nie powstała pod wpływem chwili. Złożyły się na nie długie kilkugodzinne rozmowy z terapeutami, którzy niepełnosprawność znają od poszewki oraz rodzicami dzieci zmagających się z niepełnosprawnością. Któż lepiej od nich mógłby nakreślić Agnieszce specyfikę poszczególnych opisanych przez nią schorzeń? Zresztą sama autorka wychowuje niepełnosprawnego synka, Franka, który był głównym inspiratorem powstania książki.
„Duże sprawy w małych głowach” powinny znaleźć się w każdym przedszkolu, szkole, bibliotece. Teksty powinny być wykorzystywane na zajęciach na temat integracji przeprowadzanych w placówkach oświatowych. Na stronie internetowej książki znajdują się gotowe scenariusze lekcji przeprowadzone dla różnych grup wiekowych. Dodatkowo książka została wydana w formie audiobooka, gdzie poszczególne fragmenty czytane są przez niepełnosprawne dzieci. I tu został złamany kolejny stereotyp, odnośnie tego, że dziecko z problemami z wymową nie może czytać. Mały Franek udowadnia, że można. Trzeba tylko chęci z obydwóch stron…
Niepełnosprawność w dalszym ciągu jest w naszym kraju niewygodnym tematem. W dużej mierze dzieje się tak za sprawą nieodpowiedniej edukacji społeczeństwa, zwłaszcza tego najmłodszego. O ile liczba placówek integracyjnych rośnie z roku na rok, o tyle w szkołach masowych problem zdaje się nie istnieć. Pod warunkiem, że w takiej szkole nie kształci się dziecko ze stwierdzoną...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-01-12
2011-12
Adwent to czas oczekiwania. Zawsze uczono mnie, że oprócz przygotowania fizycznego, np. umycia okien, czy też posprzątania całego domu, powinnam przygotować się do niego w wymiarze duchowym. Ponieważ z powodu nadmiaru obowiązków nie miałam czasu na pójście do kościoła na rekolekcje adwentowe, znajoma podsunęła mi jedną z książek Jana Dobraczyńskiego – „Cień Ojca”. Była to pierwsza książka autora, o którym wcześniej nie słyszałam, toteż szybko zabrałam się za czytanie kolejnych kartek.
Powieść przedstawia życie świętego Józefa, biblijnego opiekuna Jezusa Chrystusa. Poznajemy go jako młodego mężczyznę, który pracuje w zakładzie stolarskim. Dzięki swojemu fachowi jest szanowany w całej okolicy. Jedyne czego brakuje mu do szczęścia to współmałżonki. Pewnego dnia spotyka przy studni skromną dziewczynę, Marię. Pod wpływem rozmowy rodzi się między nimi uczucie. Po kilku spotkaniach dwójka młodych, ale jakże niezwykłych ludzi zostaje małżonkami. W tym samym czasie dzieje się coś niezwykłego – do Maryi przychodzi Archanioł Gabriel i oznajmia jej, że zostanie matką samego Syna Bożego. Młoda kobieta nie rozumie tych słów. Z jeszcze większym niezrozumieniem spotyka się ze strony Józefa, który domyśla się, że to nie on jest ojcem nienarodzonego dziecka. Wszystko zmienia się, kiedy pewnej nocy i do niego przychodzi anioł, wyjaśniając całą sytuację. Przemieniony Józef przeprasza swoją współmałżonkę za niesłuszne oskarżenia i obiecuje być najlepszym ojcem dla Bożego Dziecięcia. Wkrótce zostaje wydany edykt, na mocy którego wszyscy musieli udać się do miejsca swojego narodzenia, aby dać się zapisać. Wśród podróżnych był Józef z ciężarną Marią. W trakcie drogi, w zapadłej szopie należącej do rodziny Józefa rodzi się Jezus.
Kontrastem dla biednie żyjącej Świętej Rodziny jest wytwornie żyjący król Herod. Podobnie jak w Piśmie Świętym, tak i w „Cieniu Ojca” widnieje jako bezwzględny władca, sądzący że ma cały świat w swojej dłoni. Ostre słowa padające z jego ust starają się tylko potwierdzać ten stereotyp. Jedynym usprawiedliwieniem wybuchowego temperamentu władcy może być opisana przez pisarza choroba skóry, na którą cierpiał Herod. Nie zmienia to jednak faktu, że w oczach czytelnika król jest równie negatywnie przedstawiony, jak na kartach historii.
W całej książce ujęła mnie historia, która wydarzyła się podczas podróży Józefa opisana w jej pierwszej części. W grupie podróżujących znalazła się kobieta z mężem i synkiem. Synek, widząc jak ojciec traktuje matkę, postępuje tak samo. Tym razem uporczywie domagał się od matki wody do picia. Zajęta przygotowywaniem posiłku kobieta nie miała jednak czasu, aby napoić dziecko. Wyręczył ją w tym Józef, który nie dość, że zaprowadził malca do rzeki, aby mógł zaspokoić pragnienie, to jeszcze sam zaniósł jego matce kubek z wodą. Ukazany jest tu szacunek, z jakim mężczyzna odnosił się do kobiet, co w tamtych czasach było rzadko spotykane. Niezwykły język, jakim posłużył się autor książki sprawił, że opowieść czyta się lekko i przystępnie, co wręcz zachęca czytelnika do dalszego czytania tej niezwykłej historii.
Książka jest doskonałym uzupełnieniem historii znanej nam z Pisma Świętego. Ponadto odkrywamy jego życie jeszcze przed poznaniem Maryi, jego stosunki z rodziną i konflikt z ojcem, który chciałby już wydać swojego najmłodszego syna za mąż. Ponieważ młodzieniec nie chce się żenić z przymusu, za radą kapłana opuszcza rodzinną wioskę. Motyw pomocy rodzinie przejawia się na każdej kartce książki. Oprócz wspomnianej wcześniej pomocy kobiecie z karawany, Józef z oddaniem pomaga Maryi wtedy, kiedy była w ciąży, jak i podczas wychowywania młodego Jezusa.
Język powieści jest bardzo przystępny i prosty, co sprawia, że książkę czyta się przysłowiowym „jednym tchem”. Obfituje w archaiczne określenia, na przykład zamiast znanemu wszystkim słowa cieśla w książce pojawia się nagar. Następuje też pewna oboczność w imionach Trzech Króli, zamiast znanych wszystkim Baltazara, Kacpra i Melchiora czytamy o Kasparze, Baltazaru oraz Melichu. Pozwala to poznać inne wersje imion, niż te, które podaje polski przekład Pisma Świętego. W powieści znajdziemy też opisy codziennego życia w Palestynie na początku naszej ery. Autor realistycznie przedstawia opisy domostw, zajęć oraz rozmów prowadzonych między mieszkańcami niewielkich miasteczek. Myślę, że to jest jeden z plusów książki.
Komu poleciłabym tą powieść? Z całą pewnością wszystkim tym, którzy szerzej poznać postać świętego Józefa, o którym tak mało wspomina Pismo Święte. Wbrew pozorem nie był to dobrotliwy staruszek z brodą, ale krzepki młodzieniec rwący się do pracy. Był też najlepszym ojcem dla Syna Bożego, chociaż zawsze pozostawał w jego cieniu. Poza tym poleciłabym ją tym, którzy chcieliby poznać historię Świętej Rodziny bez konieczności sięgania do Pisma Świętego. Według mnie Jan Dobraczyński rewelacyjnie przełożył tę historię na nasz język. Osobiście nie mam nic do zarzucenia tej książce. To idealna lektura nie tylko na czas adwentu, ale i trudne chwile.
Adwent to czas oczekiwania. Zawsze uczono mnie, że oprócz przygotowania fizycznego, np. umycia okien, czy też posprzątania całego domu, powinnam przygotować się do niego w wymiarze duchowym. Ponieważ z powodu nadmiaru obowiązków nie miałam czasu na pójście do kościoła na rekolekcje adwentowe, znajoma podsunęła mi jedną z książek Jana Dobraczyńskiego – „Cień Ojca”. Była to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-06-28
Historię Jonasza Oberskiego poznałam kilkanaście lat temu oglądając film nakręcony na podstawie jego własnej książki. Od tamtej pory postanowiłam ją przeczytać. Nie wiedziałam jednak, że tak ciężko będzie mi ją zdobyć, dlatego kiedy nadarzyła się okazja, nie zastanawiałam się długo i kupiłam ją. A potem jeszcze chwilkę odczekałam, aby ją przeczytać. Zajęło mi to... niecałe 2 godziny. I nie chodzi tu o objętość, bo książka liczy "tylko" 107 stron, ale o treść. Książka jest wstrząsającą autobiografią autora, który jako 4-letni chłopiec trafił do obozu koncentracyjnego w Westerborku, a trzy lata później do Bergen-Belsen. Wcześniej jednak dowiadujemy się o antysemityzmie, jaki panował wśród Holendrów(choćby poprzez przykład chłopca burzącego babki z piasku zbudowane przez Jonasza). Pomimo narastającej agresji i wrogości wobec narodu żydowskiego, rodzice starają się zapewnić synkowi szczęśliwe dzieciństwo - kupują mu prezenty urodzinowe, otaczają troskliwą opieką, zabierają na rejs promem oraz do pracy, gdzie spotyka sympatycznego pana Paula. Beztroski czas zostaje zburzony wraz z chwilą, kiedy do mieszkania Oberskich wkraczają hitlerowcy i bezwzględnie każą rodzinie przygotować się do wyjazdu. Po męczącej podróży rodzice z Jonaszem trafiają do obozu koncentracyjnego w Westerborku. Nie jest tak źle - chłopiec chodzi do szkoły, spędza czas z obojgiem rodziców, bawi się z innymi dziećmi. Pewnego ranka więźniów budzi przeraźliwa syrena. Zgromadzeni na placu dowiadują się, że "wybrańcy" wyjadą do Palestyny, gdzie przeczekają do końca tej straszliwej wojny. Wśród wyczytanych znalazła się też rodzina Oberskich. Szczęśliwi rodzice nie zwracają uwagi na to, że Niemcy pozwalają im zabrać ze sobą tylko jedną sztukę bagażu - chcą jak najszybciej dotrzeć do ojczyzny Narodu Wybranego. Mijają cztery lata. Siedmioletniego Jonasza wraz z mamą spotykamy w innym obozie koncentracyjny, w Bergen-Belsen. Tata jest w innej części obozu. Siedmiolatek wie już co to jest ból, głód i upokorzenie. Niejednokrotnie pada ofiarą żartów starszych dzieci, które każą mu zagrać Niemcowi na nosie, czy też zamykają w kostnicy. Są też szczęśliwe chwile w życiu chłopca - spotkanie z ukochanym ojcem(który kilka tygodni później umiera na oczach syna), zaliczenie siedmiolatka w poczet "starszych dzieci"(bo był przy śmierci ojca), przyjaźń z obozowym kucharzem, czy też z Trudą, którzy okazali się znajomymi rodziny jeszcze z Amsterdamu. Pewnego dnia rozpoczęła się ewakuacja obozu. Jego więźniom oznajmiono, że wreszcie wyjeżdżają do wymarzonej Palestyny. Tak naprawdę jechali jednak w nieznane. W pewnym momencie od wagonów odpięto lokomotywę. Zgromadzeni w wagonach czekali. Czekali na pewną śmierć na odludziu w środku lasu. I wtedy wydarzyło się coś dziwnego, a zarazem niezwykłego - wśród drzew pojawili się Rosjanie, którzy wyzwolili nieszczęśników. Po wielu perypetiach Jonasz, wraz z opiekującą się nim Trudą, trafiają do miasta Tropotz, gdzie dostają miejsce do spania oraz niezbędne rzeczy. Ciężko chora mama chłopca trafia natomiast do szpitala, gdzie umiera po kilku dniach. Malec bardzo przeżywa śmierć matki, z żalu dostaje wysokiej gorączki. Nadarza się też okazja powrotu do Amsterdamu, na co decyduje się Truda. Zabiera ze sobą Jonasza, którym zdecydował zaopiekować się przyjaciel jego ojca - pan Paul. Chłopcu trudno przyzwyczaić się do życia w Holandii bez rodziców, jednak dzięki troskliwości jego nowego opiekuna wraz z żoną, powoli udaje mu się odzyskać utracone lata dzieciństwa.
Publikacja z jednej strony jest luźnym zapiskiem wspomnień mężczyzny, któremu przyszło wychowywać się w tych nieludzkich czasach, z drugiej strony przedstawia okrucieństwo, jakiemu poddani byli Żydzi w pozornie tolerancyjnej Holandii a także codzienne życie w nazistowskich obozach koncentracyjnych. Rodzina Oberskich wraz z nasilającymi się atakami agresji wobec wyznawców judaizmu w nazistowskich Niemczech, postanowiła wyprowadzić się jeszcze przed narodzeniem Jonasza(20 marzec 1938 rok) do Amsterdamu, gdzie przez wiele lat wiodła szczęśliwe i spokojne życie, mimo toczącej się dookoła wojny. Antysemityzm wkroczył do Holandii ok. 1942 roku - w książce Jonaszowi dokucza starszy chłopiec niszcząc budowle z piasku i wyszydzając z jego narodowości, matce chłopca sprzedawca nie chce sprzedać warzyw, ojca zwalniają z pracy i musi zdobywać pieniądze poprzez pomoc swojemu przyjacielowi. Wszystko dzieje się na tle pięknego amsterdamskiego krajobrazu z charakterystycznymi kamieniczkami odbijającymi się w kanałach. W książce widzimy bezduszność Niemców, z których tylko jeden pokazuje ludzką twarz, pomagając matce Jonasza nieść ciężką walizkę do samochodu. W końcu wyłania nam się obraz rodziców bezwarunkowo kochających swoje dziecko i za wszelką cenę próbujących zafałszować w oczach małego chłopca otaczającą go rzeczywistość. Nie bez znaczenia w życiu chłopca była też Truda, która przez wiele tygodni po śmierci matki Jonasza była jego opiekunką oraz pan Paul i Liza, jego żona, którzy wychowali i porządnie wykształcili krnąbrnego Jonasza, w skutek czego został naukowcem i pracował w amsterdamskim Instytucie Fizyki Jądrowej. To książka nie tylko o wewnętrznych przeżyciach Jonasza, ale też każdego dziecko, któremu dane było znaleźć się i wychować w piekle nazistowskich obozów koncentracyjnych.
Isaac Bashevis Singer napisał o książce opinię: ""Lata dzieciństwa" to książka, która wstrząśnie każdym czytelnikiem z sercem", a Wolfgang Minaty stwierdził: "Debiut Oberskiego sięga głęboko, aż do granic ludzkich doświadczeń, ale mimo to jest to książka zadziwiająco ciepła". Trudno nie zgodzić się z tymi opiniami, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że opisane w niej wydarzenia działy się naprawdę.
Historię Jonasza Oberskiego poznałam kilkanaście lat temu oglądając film nakręcony na podstawie jego własnej książki. Od tamtej pory postanowiłam ją przeczytać. Nie wiedziałam jednak, że tak ciężko będzie mi ją zdobyć, dlatego kiedy nadarzyła się okazja, nie zastanawiałam się długo i kupiłam ją. A potem jeszcze chwilkę odczekałam, aby ją przeczytać. Zajęło mi to... niecałe...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-02-13
Zawsze chciałam oswoić jakieś leśne zwierzątko. Wielokrotnie słyszałam opowieści o wujku, który tak oswoił znalezioną w lesie sarenkę, że później chodziła krok w krok, niczym tresowany piesek. Też chciałam mieć takie sarnię, którym mogłabym się opiekować. Jako kilkuletnie dziecko nie rozumiałam, że to raczej nie jest możliwe, kiedy mieszka się w bloku w środku dużego miasta, w dodatku przy alergii na sierść zwierzęcą. Na pocieszenie dostałam niewielką książkę z naszkicowanym psem na okładce. Osoba, która mi ją wręczała zapewniała mnie, że na pewno mi się ona spodoba. Nie myliła się, ponieważ historia w niej przedstawiona tak mi się spodobała, że wracam do niej tak często, jak tylko mogę.
Akcja „Białego Kła” Jacka Lonona dzieje się w erze gorączki złota, gdzieś pod koniec XIX wieku. Na dalekiej i mroźnej Alasce porozrzucane są osady, w których mieszkają ludzie poszukujący swojego szczęścia w życiu. Wśród nich są Bill i Henry, którzy nieustannie walczą ze zgrają czyhających w pobliskich lasach wilków. Tymczasem poszukiwane zwierzęta czują zew krwi i łączą się w pary. Jedną z nich tworzą Jednooki wilk i Ruda wilczyca. Po jakimś czasie wilczyca rodzi pięć szczeniąt, z których przeżywa tylko jedno. Pewnego dnia wilczyca z młodym zostają złapani przez tutejszych Indian. Jeden z nich nadaje szczenięciu imię Biały Kieł. W obozie inne psy szykanują Białego Kła, ponieważ nie był oswojony przez człowieka. Mimo to młody wilczek zostaje zaprzęgnięty do sań. W jednym z miast Biały Kieł zostaje sprzedany, jako zapłata za wódkę. Biedne zwierze trafia pod „opiekę” Pięknego Smitha, który pastwi się nad nim w najgorszy sposób – głodzi Białego Kła, uczy go agresji oraz wystawia do walki psów. Podczas jednej z nich Białego Kła zauważa Scott Weedon, który jest sędzią. Rozumiejąc, jaka przyszłość czeka biedne zwierzę, postanawia je kupić. Początkowo nieufny i wrogo nastawiony do ludzi pies, z czasem przekonuje się do swojego nowego właściciela, który jest dla niego dobry. Sam sędzia natomiast doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że czeka go ciężka praca, jeżeli chce, aby Biały Kieł nauczył się zasad panujących w społeczeństwie. Razem z nim jedzie do Kalifornii, gdzie poznaje matkę Scotta oraz jej suczkę Collie. Pomiędzy zwierzętami rodzi się uczucie, które owocuje potomstwem.
Zawsze myślałam, że ta książka jest bardziej dla dzieci, zważając że była moją lekturą w piątej klasie szkoły podstawowej. Ale czy na pewno? Jack London napisał przepiękną opowieść o przyjaźni i wrogości, którą mogą obdarzyć nas zwierzęta. Doskonale opisane są w niej relacje Biały Kieł – Piękny Smith oraz Biały Kieł – Scott Weedon. Wyraźnie widać kontrast, jaki stanowią zachowania obydwóch właścicieli. Widać też prawdziwe oblicze mieszkania dzikich zwierząt wśród ludzi. Widać, jak Biały Kieł się męczył zarówno w obozie indiańskim, jak i przebywając pod opieką Pięknego Smitha. Widać także nieprzewidywalną naturę ludzi – potrafimy sprzedać niepotrzebne nam zwierzę za butelkę wódki. A z drugiej strony książka pokazuje, że tylko wytrwałą pracą, a nie karaniem możemy osiągnąć zamierzony zamiar. Wiele z tych wartości dostrzegłam czytając „Białego Kła” dopiero teraz, w dorosłym życiu. Jednak tak samo jak kilkanaście lat temu zachwyciła mnie opisywana przyroda, obcowanie z nią, które pobudza wyobraźnię czytelnika. I za to najbardziej lubię Jacka Londona. Za to piękno, które opisywał.
Zawsze chciałam oswoić jakieś leśne zwierzątko. Wielokrotnie słyszałam opowieści o wujku, który tak oswoił znalezioną w lesie sarenkę, że później chodziła krok w krok, niczym tresowany piesek. Też chciałam mieć takie sarnię, którym mogłabym się opiekować. Jako kilkuletnie dziecko nie rozumiałam, że to raczej nie jest możliwe, kiedy mieszka się w bloku w środku dużego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Z „Klasą pani Czajki” po raz pierwszy spotkałam się w klasie pierwszej gimnazjum, kiedy za radą naszej polonistki z gimnazjum, mama kupiła mi czasopismo „Victor Gimnazjalista”. Szybko zaczęłam wertować gazetę i na jednych z ostatnich stron znalazłam fragment wspomnianej książki. Przeczytałam go jednym tchem, a następne dwa tygodnie dłużyły mi się jak nigdy. Przez cały rok z niecierpliwością wyczekiwałam kolejnego numeru „Victora”. Skończyło się na tym, że zrobiło mi się niezwykle smutno, kiedy od nowego roku szkolnego miejsce „Klasy pani Czajki” zajęli „Tropiciele” tej samej autorki.
Pod koniec roku szkolnego mieliśmy jechać na dwutygodniowe zielone kolonie nad morze. Jakież było moje zdziwienie, a za razem szczęście, kiedy dzień przed wyjazdem mama wręczyła mi „Klasę pani Czajki” w wersji książkowej. I chociaż na wyjazd zabierałam naszą aktualną lekturę („Buszującego w zbożu”), to i na nowy nabytek znalazło się miejsce w moim podręcznym plecaku. Przyznam się szczerze, że lektura całej książki zajęła mi… całą noc.
Akcja rozgrywa się w jednym z gimnazjum na Saskiej Kępie. Wychowawczynią jednej z pierwszych klas jest polonistka, sympatyczna i niedająca się nie lubić pani Barbara Czajka. W pierwszym dniu szkoły poznajemy kilku jej uczniów: lubiącą czytać Małgosię, kochającego gry logiczne Maćka, klasową piękność Kamilę, prymuskę Kingę, flegmatycznego Białego Michała, zbuntowanego Czarnego Michała, pustą Kaśkę, przebojowego Aleksa, uwielbiającą wróżby Ewę, „religijnego” Staśka oraz jego najlepszego przyjaciela Tomka. W trzeciej klasie do zbiorowości dołącza przybyły z Lublina Wojtek. Do bohaterów powieści można też zaliczyć Olka, którego rodzice przyjaźnią się z rodzicami Kamili(jeżdżą razem na ferie zimowe i wakacyjne, spędzają wspólnie święta).
W klasie pani Czajki uczniowie nie mogą się nudzić – mają ciekawe zadania domowe zadawane przez wychowawczynię, jeżdżą na wycieczki, uczęszczają na zajęcia pozalekcyjne i sportowe, spotykają się w swoich mieszkaniach, czytają i chodzą na kolejne części „Harrego Pottera”. Przeżywają też pierwsze miłosne zauroczenia – Maciek zakochuje się od pierwszego wejrzenia w Małgosi, Olek potajemnie, choć bez wzajemności, podkochuje się w Kamili. Po raz pierwszy stykają się też z alkoholem.
Sama klasa w niczym nie różni się od przeciętnej klasy w zwykłym gimnazjum – znajdują się w niej zarówno katolicy, jak i członkowie innych wyznań(np. ewangelik Maciek, czy też Natalka będąca Świadkiem Jehowy), a obok zamężnych uczniów pojawiają się i tacy, u których się nie przelewa w domu. Nie wszyscy też wywodzą się z pełnych rodzin, zarówno Maciek, jak i Czarny Michał wychowują się w domach bez ojców. W dodatku na tego ostatniego spada cios w postaci ciężkiej choroby matki oraz kolejne odtrącenie przez rodzonego ojca. Mimo licznych przeszkód w swoim życiu nie poddaje się i postanawia zdawać do liceum.
Niewątpliwie najwięcej ciepłych uczuć sprawia w czytelniku tytułowa pani Czajka. Myślę, że każdy uczeń chciałby mieć taką wychowawczynię. Pani Basia umie znaleźć wyjście z każdej sytuacji, ma czas, aby porozmawiać z każdym uczniem, jest surowa i wymagająca, a zarazem sympatyczna i sprawiedliwa. To pedagog z prawdziwego zdarzenia.
„Klasa pani Czajki” napawa optymizmem każdego czytelnika. Pozwala spojrzeć na problemy współczesnego nastolatka z innej perspektywy, niekiedy nawet pokazuje rozwiązania najbardziej skomplikowanych spraw. Jednocześnie bohaterowie mimowolnie zostają naszymi „przyjaciółmi”. Oczywiście fikcyjnymi, ale zapewne niejeden czytelnik wertując kolejne kartki książki będzie marzył o przyjaciołach z takimi cechami charakteru jak paczka znajomych z warszawskiego gimnazjum.
Z „Klasą pani Czajki” po raz pierwszy spotkałam się w klasie pierwszej gimnazjum, kiedy za radą naszej polonistki z gimnazjum, mama kupiła mi czasopismo „Victor Gimnazjalista”. Szybko zaczęłam wertować gazetę i na jednych z ostatnich stron znalazłam fragment wspomnianej książki. Przeczytałam go jednym tchem, a następne dwa tygodnie dłużyły mi się jak nigdy. Przez cały rok z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-03
Każdy z nas miewa sny. Jedne są przyjemne i miłe o innych chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć. Marzenie senne są nieodłączną częścią ludzkiego życia. Śnią zwykli ludzie, ale i też Ci, którzy zapiszą się na kartach historii.
Ktoś kiedyś powiedział, że „biografia świętego Jana Bosko bez uwzględnienia jego proroczych snów to żadna biografia”. Coś w tym jest, ponieważ jeżeli porównać niektóre z nich z rozwojem zgromadzenia salezjańskiego, możemy stwierdzić, że wiele przepowiedni było zawartych w sennych wizjach Jana Bosko. Pietro Zerbino w swojej książce zawarł najważniejsze marzenia senne założyciela zgromadzenia salezjańskiego, te które znalazły swoje odzwierciedlenie w przyszłości.
Książka przykuwa uwagę już okładka wydania przedstawiająca zamyślonego księdza na tle afrykańskiego plemienia. Już to daje do myślenia. Przecież żyjący w XIX wieku skromny kapłan z Turynu nie mógł przewidzieć, że jego dzieło przeniesie się na wszystkie kontynenty. A jednak to wszystko ukazało mu się we śnie. Sam jednak przestrzegał, aby nie wierzyć w każdy swój sen, ponieważ naszą przyszłość zna tylko sam Pan Bóg. Z czasem przekonał się jednak, że to poprzez sny Najwyższy chce mu przedstawić swoje Boże Planu właśnie poprzez sny, które potrafiły trwać nawet i kilka nocy z rzędu.
Książka, jak już wspomniałam na początku, zawiera opisy snów świętego Jana Bosko. Nie wszystkich oczywiście, ale tych najbardziej znaczących. Wśród nich znalazł się słynny sen z 1824 roku, w którym Matka Boska przedstawia zaledwie 9-cio letniemu Jankowi wizję jego przyszłości. W książce znajdziemy też wizje przedstawiające śmierć niektórych członków Oratorium Jana Bosko(to taki jakby przytułek dla opuszczonych chłopców), czy też fantazyjne wizje np. lotu samolotem nad poszczególnymi kontynentami(Jan Bosko żył w XIX wieku, kiedy jeszcze takie rozwiązania technologiczne istniały tylko w ludzkiej wyobraźni). Niesamowity może się wydawać opis sennego spotkania świętego Jana Bosko z samym papieżem, który był równocześnie zapowiedzią śmierci pasterza Kościoła Katolickiego. Jeszcze bardziej zdumiewające są sny przedstawiające senne spotkania księdza Bosko ze swoimi zmarłymi podopiecznymi, czy też wizje drogi do Nieba, które ukazywały również ich stan sumień. Dzięki swoim snom ksiądz Bosko zawsze wiedział, który z chłopców uczęszczających do jego Oratorium ma nieczyste sumienie, bowiem zawsze oni byli najdalej przedsionków Raju.
Zastosowanie narracji pierwszoosobowej przeplatanej z narracją trzecio osobową sprawia wrażenie, że czytelnik ma przed sobą osobisty zapis snów świętego z włoskiego Turynu. Język pozycji jest bardzo bogaty. Same opisy snów, chociaż są raczej krótkie, obfitują w szczegóły. Ponadto streszczenia nie sprawiają wrażenia, że sny są wybrakowane. Wręcz przeciwnie – autor wyodrębnił w ten sposób te najbardziej istotne ich szczegóły, które mogłyby zostać zasłonięte przez zbędne opisy. Pod każdym snem autor zawarł komentarz zwracający uwagę na okoliczności spełnienia się danej wizji sennej. Ułatwia to czytelnikowi zrozumienie ich miejsca w życiu doczesnym księdza Bosko. Dodatkowym atutem książki może być to, że chociaż nie jest najcieńsza, to jednak dzięki świetnemu tłumaczeniu bardzo łatwo się ją czyta. Chociaż z pozoru wydawać by się mogło, że znajdziemy w niej pełno pouczeń, to tak naprawdę autor skupił się głównie na aspekcie prorockim sennych wizji kapłana.
Wielu z nas sądzi, że sny są tylko dodatkiem do nocnego odpoczynku. Książka w doskonały sposób obala tą tezę pokazując, że w każdym śnie można dostrzec przesłanie dotyczące swojej drogi życiowej. Nie jest też kierowana do konkretnej grupy adresatów, chociaż z całą pewnością przypadnie do gustu każdemu, kto interesuje się osobą świętego Jana Bosko.
Każdy z nas miewa sny. Jedne są przyjemne i miłe o innych chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć. Marzenie senne są nieodłączną częścią ludzkiego życia. Śnią zwykli ludzie, ale i też Ci, którzy zapiszą się na kartach historii.
Ktoś kiedyś powiedział, że „biografia świętego Jana Bosko bez uwzględnienia jego proroczych snów to żadna biografia”. Coś w tym jest, ponieważ...
Szczerze powiedziawszy to sceptycznie podchodzę do tego typu książek. Nie pytajcie mnie dlaczego, bo Wam nie odpowiem. A może dlatego, że zawsze brałam ich autorów za ludzi, którzy uważają, że wszystko wiedzą i wszyscy muszą żyć według ich rad? Tą jednak dostałam na urodziny, więc grzechem byłoby nie przeczytać.
Czy żałuję, że po nią sięgnęłam? Mimo wszystko nie. Książka dała mi przeświadczenie, że moja działalność wcale nie jest taka bezsensowna, że każdy dzień, nawet z pozoru nic nie znaczący, czy wręcz zmarnowany, może być "dobry" w boskich oczach. Pokazała, jak w z pozoru prozaicznych rzeczach i czynnościach można znaleźć ukryty głębszy sens. Zarazem kolejny raz nabrałam przekonania, że każdy z nas jest piękny, bo jest stworzony na Jego chwałę i podobieństwo. I że wobec każdego z nas Najwyższy ma piękny i niepowtarzalny plan. Czyż to nie jest piękne? A my? My tak często o tym zapominamy, chcąc żyć po swojemu i po swojemu interpretować Boże Przykazania. Może więc czas z tym zerwać i w każdym działaniu widzieć Bożą Iskrę? Wszak tak niewiele zależy od każdego z nas...
Teraz, po przeczytaniu książki zupełnie inaczej podchodzę do tego co na co dzień robię. Zwłaszcza kiedy mam wrażenie, że coś idzie nie po mojej myśli. Kiedyś pewnie chodziłabym poirytowana. Dzisiaj wiem, że to tylko drobna zmiana, czy też modyfikacja moich zamiarów. I że tak naprawdę w końcowym efekcie może z tego wyjść coś bardzo pięknego.
Szczerze powiedziawszy to sceptycznie podchodzę do tego typu książek. Nie pytajcie mnie dlaczego, bo Wam nie odpowiem. A może dlatego, że zawsze brałam ich autorów za ludzi, którzy uważają, że wszystko wiedzą i wszyscy muszą żyć według ich rad? Tą jednak dostałam na urodziny, więc grzechem byłoby nie przeczytać.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toCzy żałuję, że po nią sięgnęłam? Mimo wszystko nie. Książka...