-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2018-12-30
2018-12-02
Herschel Grynszpan mógł być anonimowym Niemcem żydowskiego pochodzenia przechadzającym się po paryskich ulicach. A jednak dowiedziawszy się o przymusowej deportacji najbliższych do Polski, skąd pochodzili, postanowił zaprotestować przeciwko takiemu obrotowi sprawy. 7 listopada 1938 roku podjechał metrem do ambasady niemieckiej znajdującej się w Hotel Beauharnais z zamiarem przeprowadzenia zamachu na ambasadorze Rzeszy we Francji, hr. Joannesa von Welczka. Na miejscu wskazano mu trzeciego sekretarza ambasady, którego chłopak pomylił z rzeczywistym ambasadorem, do którego Herschel oddał pięć strzałów. Dwie z nich ciężko raniły vom Ratha w brzuch. Pomimo fachowej pomocy medycznej mężczyzna zmarł. W odwecie przeprowadzono antyżydowskie wystąpienia ludności. Spalono lub zdewastowano tysiące synagog, żydowskich domów i sklepów. Żydzi ginęli broniąc dorobku całego życia. Wydarzenie to przez wielu historyków uważane jest za początek holokaustu.
Czytając "Noc kryształową" nie sposób przejść obok tego wszystkiego obojętnie, bez zadania sobie pytania: "Co by było, gdyby nie występek Herschela Grynszpana?", "Co by było, gdyby nie noc kryształowa?". Tym bardziej, że czytając opisy wydarzeń z nocy 9/10 listopada 1938 roku włos się jeży na głowie. Ile dziedzictwa kultury judaistycznej poszło bezpowrotnie z dymem? Ile ofiar w ludziach pochłonęła ta jedna noc? Ile huku tłuczonego szkła musieli słyszeć uczestnicy tych wydarzeń? A przecież to dopiero była zapowiedź tego, co miało się stać lada moment. Zresztą autor w swojej książce nie ogranicza się jedynie do wydarzeń nocy kryształowej, ale sięga w głąb holokaustu, jego okrucieństwa podczas II wolny światowej, a także ofiar. Naprawdę, dobrze napisana i skłaniająca do refleksji książka.
Herschel Grynszpan mógł być anonimowym Niemcem żydowskiego pochodzenia przechadzającym się po paryskich ulicach. A jednak dowiedziawszy się o przymusowej deportacji najbliższych do Polski, skąd pochodzili, postanowił zaprotestować przeciwko takiemu obrotowi sprawy. 7 listopada 1938 roku podjechał metrem do ambasady niemieckiej znajdującej się w Hotel Beauharnais z zamiarem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-12-25
Chwilami co prawda gubiłam się w akcji, jednak uważam, że książka jest bardzo dobrze napisana i hiszpańska pisarka rewelacyjnie nakreśliła losy Polski na tle działań II wojny światowej
Chwilami co prawda gubiłam się w akcji, jednak uważam, że książka jest bardzo dobrze napisana i hiszpańska pisarka rewelacyjnie nakreśliła losy Polski na tle działań II wojny światowej
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-12-10
Rok 2018 jest szczególnym rokiem dla naszego kraju - wszak obchodziliśmy 100 lecie niepodległości naszego kraju. Niezaprzeczalnie ogromną rolę w tym wszystkim odebrał Józef Piłsudski, na którego barkach spoczęło odbudowanie zrujnowanego przez wojnę, a wcześniej osłabionego przez rozbiory państwa polskiego. O krokach, jakie wtedy podjął w dość dobry sposób opowiada książka autorstwa Wojciecha Roszkowskiego - "Mistrzowska gra Józefa Piłsudskiego".
Przypadająca na 5 grudnia 150 rocznica urodzin wodza była doskonałą okazją do zapoznanie się z jej treścią. Szczerze powiedziawszy trochę się jej bałam, ponieważ na lekcjach historii nigdy specjalnie nie przepadałam za okresem formowania się II Rzeczpospolitej Polskiej. Tymczasem książka została napisana tak przystępnym językiem, że przeczytanie jej było czystą przyjemnością.
Cała jej treść została podzielona na wprowadzenie obejmujące skróconą historię naszego kraju, pięć tematycznych rozdziałów poruszających takie tematy jak dzieje I wojny światowej, dojście Piłsudskiego do władzy, politykę Rządu Jędrzeja Moraczewskiego, przełomowe decyzje i wybory parlamentarne oraz Sejm Ustawodawczy oraz epilog opowiadający o tym, jak strategiczne decyzje podejmowane przez Józefa Piłsudskiego okazały się sukcesem. Osobiście bardzo poruszyła mnie hipoteza, czy gdyby w 1939 roku Piłsudski jeszcze żył(przypominam, że umarł w maju 1935 r.) to doszłoby do wybuchu II wojny światowej. Tego prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy.
Oprócz znakomicie napisanego tekstu w pozycji zachwyciły mnie też piękne, komputerowo odnowione fotografie. Dzięki nim możemy jeszcze raz spojrzeć w oczy tym, którzy budowali niepodległy kraj czy też np. zobaczyć zniszczenia spowodowane I wojną światową. Czytanie książki nie nudzi, nie przytłacza też nadmiar zawartych w niej faktów, ponieważ są one ciekawie wplecione w jej treść.
Pozycję tą mogę polecić nie tylko miłośnikom postaci i polityki Józefa Piłsudskiego, ale nawet uczniom pragnącym poszerzyć swoją wiedzę na temat II Rzeczpospolitej Polskiej.
Rok 2018 jest szczególnym rokiem dla naszego kraju - wszak obchodziliśmy 100 lecie niepodległości naszego kraju. Niezaprzeczalnie ogromną rolę w tym wszystkim odebrał Józef Piłsudski, na którego barkach spoczęło odbudowanie zrujnowanego przez wojnę, a wcześniej osłabionego przez rozbiory państwa polskiego. O krokach, jakie wtedy podjął w dość dobry sposób opowiada książka...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-11-24
Akcja powieści rozpoczyna się w wigilię wybuchu walk - 31 października 1918 roku. Kazimierz, Stanisław i Marysia wychowują się w inteligenckim domu w centrum Lwowa. Ich rodzice przed wojną byli nauczycielami. W czasie trwania wojny matka w dalszym ciągu uczy w lokalnym gimnazjum, do którego zresztą chodzą jej dzieci, jednak od dwóch lat zaginął wszelki słuch o ich ukochanym ojcu.
Tego wieczoru chłopcy rozmawiali ze sobą o ryzyku wybuchu buntu i odbiciu z rąk Ukraińców rodzinnego Lwowa. Nazajutrz ich marzenia stały się faktem. Dzieci musieli zamienić lekkie pióra na ciężkie karabiny, a wygodne łóżka na twarde prycze w barakach oraz zimne okopy. Zaś Marysia z mamą zaciągnęły się do pomocy w Czerwonym Krzyżu. Ale walczyli, walczyli pomimo tego, że na ich oczach ginęli kolejni przyjaciele, a nawet bracia. Walczyli do ostatniej krwi wierząc w to, że uda im się odbić miasto z rąk nieprzyjaciela i wreszcie będą wolni. Zwłaszcza, że wkrótce okazało się, że Polska stała się niepodległym państwem.
Wydarzenia opisane w książce zostały przedstawione z perspektywy 13-letniego Stasia. To z nim udajemy się na patrole wokół miasta, strzelamy do nieprzyjaciela z karabinu, drżymy z zimna w okopach, przytulamy się do ukochanej matki, przeżywamy śmierć przyjaciół, czy też obawiamy się, czy nauczyciel przepyta nas z przerabianego niedawno materiału. Bardzo podoba mi się ten zabieg - w doskonały sposób możemy wczuć się w sytuacje Orląt Lwowskich, którzy oprócz tego, że walczyli, mieli też masę innych trosk, czasami bardzo przyziemnych. Nie możemy przecież zapominać, że mimo wszystko w większości byli oni jeszcze dziećmi i taką mieli mentalność.
Ukłony przesyłam też w stronę tłumacza tekstu. Jest on tak świetnie przełożony na polski, że przeczytanie całej książki zajęło mi zaledwie jedno popołudnie. Z zapartym tchem czytałam kolejne rozdziały niejednokrotnie łapiąc się na tym, że w głębi serca kibicuję tym postaciom, nie zważając na to, że są one fikcyjne.
Odłożyłam książkę na półkę z zadowoleniem - wcale się nią nie zawiodłam. I tylko jeden malutki smuteczek pozostał w moim sercu - tyle młodych osób poległo wtedy w walce za wolny Lwów, tak bardzo oni chcieli, aby był on polski, a nie ukraiński. Udało im się to zaledwie na niecałe 20 lat. Potem przyszła kolejna wojna światowa i konferencja w Jałcie ustalająca, że Lwów ma się znaleźć na Ukrainie. To co kiedyś zostało wywalczone bohaterską postawą młodzieży, teraz zostało odebrane nam jednym podpisem.
Akcja powieści rozpoczyna się w wigilię wybuchu walk - 31 października 1918 roku. Kazimierz, Stanisław i Marysia wychowują się w inteligenckim domu w centrum Lwowa. Ich rodzice przed wojną byli nauczycielami. W czasie trwania wojny matka w dalszym ciągu uczy w lokalnym gimnazjum, do którego zresztą chodzą jej dzieci, jednak od dwóch lat zaginął wszelki słuch o ich ukochanym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-11-03
2018-10-31
2018-10-20
2018-10-13
Historia być może chciałaby przemilczeć pewne niewygodne fakty i zapewne tak by się stało, gdyby nie Sławomir Cienkiewicz, który w porę postanowił spisać życiorys Anny Walentynowicz. Jeszcze dzień przed jej tragiczną śmiercią kontaktowali się ze sobą w celu obgadania ostatnich szczegółów jej wydania. Wszak miesiąc później miała odbyć się jej premiera na warszawskim zamku...
Po tragedii pod Smoleńskiem wiele ludzi zachodziło w głowę, dlaczego w ogóle Anna Walentynowicz wsiadła wraz z prezydentem do samolotu. Tymczasem gdzieś tam na wschodzie w latach wojennych zaginął jeden z jej braci(o czym z resztą jest wspomniane w publikacji). Anna nigdy nie odnalazła jego grobu, być może w ten sposób chciała oddać mu hołd.
Książka opowiada o kolejnych latach życia wielkiej działaczki na rzecz "Solidarności" od jej urodzin w położonym na Wołyniu Równem, poprzez zostanie sierotą i wyemigrowanie wraz z rodziną u której się podnajęła do służby w okolice Gdańska(co prawdopodobnie uratowało ją od rzezi wołyńskiej), pracy w Stoczni Gdańskiej, której była wierna do emerytury, aż w końcu do schyłku jej życia. Tytuł każdego z dziewięciu rozdziałów jest zaczerpnięty z wypowiedzi Anny, co sprawia wrażenie, że staje się ona jeszcze bardziej bliska czytelnikowi.
Książka, pomimo że jest dosyć gruba, napisana jest w miarę przystępnym językiem. Jej integralną część stanowi aneks zawierający wszelkie donosy i zapis rozmów z Anną Walentynowicz w czasie przesłuchań. Nadaje to autentyczności dziełu. Uzupełnieniem całości jest dołączona do książki płyta zawierająca unikatowy zapis spotkania Anny Walentynowicz z działaczami "Solidarności" wrocławskiej w Wojewódzkim Domu Kultury we Wrocławiu w dniu 14 maja 1981 roku. Dzięki temu czytelnik taki jak ja(czyli urodzony już po powstaniu "Solidarności") może przeżyć atmosferę tamtych dni, zaś ci, na których oczach to się działo, mogą ją sobie przypomnieć.
Ktoś kiedyś miał powiedzieć Annie Walentynowicz, że w przeciwieństwie do hołubionego przez wszystkich Lecha Wałęsę ona nigdy nie trafi na karty żadnej encyklopedii. Tymczasem nazwisko Walentynowicz nie tylko figuruje w encyklopediach(chociażby w popularnej wikipedii), ale też powstała o niej niezwykle ciekawa książka. Nie warto więc nigdy innym źle wróżyć, bo przecież nigdy nie wiemy, co komu jest pisane
Historia być może chciałaby przemilczeć pewne niewygodne fakty i zapewne tak by się stało, gdyby nie Sławomir Cienkiewicz, który w porę postanowił spisać życiorys Anny Walentynowicz. Jeszcze dzień przed jej tragiczną śmiercią kontaktowali się ze sobą w celu obgadania ostatnich szczegółów jej wydania. Wszak miesiąc później miała odbyć się jej premiera na warszawskim...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-10-09
2018-09-26
2018-09-22
Od jakiegoś czasu zastanawiam się, jak to jest, że jako małe dzieci raczej lubimy matematykę, a wraz z biegiem lat u niektórych w nas ten zapał słabnie. Popatrzmy na małe dzieci - ciągle coś budują, porównują, segregują, tworzą zbiory i proste obliczenia. Instynktownie wiedzą kiedy czegoś jest mniej, kiedy więcej. Ale jest coś, co odróżnia je od uczniów - oni robią to na przedmiotach z codziennego życia, przeliczają resoraki, budują wieże z klocków, porównują ilość ziemniaków na swoim i kogoś innego talerzu. I ciągle pytają o wszelakie rzeczy, stając się tym samym młodymi odkrywcami świata. A później przychodzi okres szkoły, który narzuca na najmłodsze pewne schematy myślowe. Już nie ma dodawania do siebie misiów, czy też cukierków, ale abstrakcyjne liczby. Jeszcze kilka lat temu pomocami naukowymi były liczydła, cz wy też liczmany, dziś powoli odchodzi się od tych metod. Dzieciaki od najmłodszych klas uczą się na abstrakcyjnych liczbach, co nie raz wzbudza w nich frustracje oraz zniechęcenie. Bo ileż można dodawać w słupkach, bądź przeliczać pieniądze widząc je tylko na papierze.
Niewielu nauczycielom z pierwszych klas szkoły podstawowej chce się wychodzić poza narzucony program. Wiadomo, trzeba zrobić minimum programowe, bo z tego są rozliczani. Z drugiej jednak strony nie wszyscy mają rodziców-nauczycieli lub pedagogów, którzy wiedzą jak edukować swoje pociechy w dziedzinie matematyki.
Z pomocą może tutaj przyjść publikacja napisana przez panią Maję Kramer, a wydana przez fundację mBanku - "Matematyka jest wszędzie. Rodzinne przygody z matematyką". Trochę upłynęło, zanim zdecydowałam się ją nabyć, jednak kiedy już wzięłam ją do ręki i zaczęłam czytać, wiedziałam, że to była słuszna decyzja.
Publikacja została podzielona na różne rozdziały dotyczących naszego codziennego życia, w których pojawia się chociaż odrobinka matematyki. A wynika z niej, że znajdziemy ją wszędzie - od oczywistych, jakimi są chociażby zakupy, upływ czasu i obliczanie powierzchni pokoju, poprzez relacje matematyki do przyrody, aż po tak abstrakcyjne na pierwszy rzut oka działy jak sztuka, muzyka, czy też... nasz język ojczysty(wszak akcentujemy wyrazy na trzeciej sylabie od tyłu, dzielimy wyrazy na sylaby, a nasza narodowa epopeja została napisana trzynastozgłoskowcem - czysta matematyki). Od matematyki nie da się więc uciec, dlatego lepiej się z nią zaprzyjaźnić. Ale przyznacie, że trudno to zrobić przy narzuconych schematach?
W tej książce nie ma żadnych schematów, regułek, wzorów, ba trudno w niej znaleźć nawet typowe matematyczne zadania zapisane przy pomocą cyfr i znaków. A jednak uważam, że jest doskonałym uzupełnieniem zajęć szkolnych. Wiadomo, że ich nie zastąpi, ale może być pomocna w utrwaleniu materiału. Jak? Jest pełna problemowych pytań i zadań z życia wziętych. W typowym podręczniku zadanie będzie brzmiało: pewien prostopadłościan ma ściany o wymiarach a, b i c - oblicz jego powierzchnię. A jak będzie ono brzmiało we wspomnianej książce? "Zmierz długość, szerokość i wysokość twojego pokoju, a następnie pomnóż uzyskane wartości przez siebie. Jaki ci wyszedł wynik?". Robi wrażenie? Tak jak pisałam, w książce znalazło się wiele problemowych pytań, nad którymi trzeba się zastanowić, ponieważ odpowiedź na nie nie jest taka oczywista. Ale za to daje satysfakcje, że coś nowego się odkryło.
Pozycja jest przyjazna dla oka, chociaż zabrakło mi w niej spisu treści. Pomimo tego jest bardzo przejrzysta, materiał został w ciekawy sposób pogrupowany. Pokazuje matematykę nie poprzez utarte przez program tematy, ale od tej bardziej ludzkiej, codziennej, przyjemniejszej strony. Nawet rodzice, którzy są na bakier z matematyką, znajdą w niej dużo inspiracji(które nie są zawile wytłumaczone) do pracy z pociechami. Komu bym ją poleciła? Na pewno rodzicom(tudzież nauczycielom) pierwszych klas szkoły podstawowej, kiedy wprowadza się podstawy tego przedmiotu, a z drugiej strony da się jeszcze odnieść matematykę do wielu dziedzin codziennego życia(bo w sumie dziwne by było, gdyby tak taką trygonometrię odnosić do codzienności, prawda?). Bo tak naprawdę matematyka jest wszędzie. Trzeba tylko chcieć ją dostrzec.
Od jakiegoś czasu zastanawiam się, jak to jest, że jako małe dzieci raczej lubimy matematykę, a wraz z biegiem lat u niektórych w nas ten zapał słabnie. Popatrzmy na małe dzieci - ciągle coś budują, porównują, segregują, tworzą zbiory i proste obliczenia. Instynktownie wiedzą kiedy czegoś jest mniej, kiedy więcej. Ale jest coś, co odróżnia je od uczniów - oni robią to na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-09-13
2018-09-03
2018-08-30
2018-08-10
2018-07-23
2018-07-22
Dzisiaj wszyscy wiedzą, że w nocy z 16 na 17 lipca 1918 roku w piwnicy w Jekaterynburgu zginęła cała carska wraz ze swoimi wiernymi służącymi. Jednak do 2007 roku, kiedy odnaleziono brakujące szczątki Aleksieja i jednej z jego sióstr, nic właściwie nie było do końca pewnego. Raporty z tej tragicznej nocy były ze sobą sprzeczne, a brak ciał wysuwał podejrzenia, że być może najmłodsi członkowie rodziny uniknęli tragicznego losu cara, carycy, trzech córek i służby. Od razu nasuwało się pytanie - a co by było, gdyby to była prawda? Na to pytanie odpowiada jedna z książek Steve Berry'ego(nota bene napisana jeszcze przed 2007 rokiem) zatytułowana "Przepowiednia dla Romanowów".
Rosja, październik 1916 roku. Słynny rosyjski mnich, Grigorij Rasputin, zostaje wezwany do cierpiącego na kolejny napad hemofilii carewicza Aleksego. Podczas spotkania z jego matką, carycą Aleksandrą, w cesarskim pałacu w Carskim Siole wygłasza przepowiednię, wedle której rodzina zostanie zgładzona w ciągu dwóch lat od jego śmierci, dwóm jej członkom uda się jednak ujść z niej cało, dzięki czemu uda się utrzymać ród Romanowów w linii prostej. Po latach ich krewni zostaną odnalezieni przez kruka i orła, a zanim tego dokonają zginie dwanaście istnień. Dwa miesiące później zwłoki Rasputina zostają wyłowione z przepływający przez Piotrogród Newy, zaś w lutym 1918 roku rodzina carska zostaje zamordowana w Jekaterynburgu. Kiedy po latach ich mogiła zostaje wreszcie odnaleziona, brakuje dwóch ciał...
Czasy współczesne. Pracujący dla rządu afroamerykański prawnik, Miles Lord, dociera do niedawno odtajnionych dokumentów dotyczących zbrodni na ostatnim carze Rosji i jego rodzinie. Ich tekst napawa go zdumieniem. Postanawia rozwiązać zagadkę i odkryć prawdę sprzed lat. Pomaga mu w tym przypadkowo poznana w pociągu akrobatka cyrkowa imieniem Akilina. Wspólnie przemierzają Rosję i Stany Zjednoczone, rozwiązując pozostawione po drodze zagadki zostawione przez najczęściej nieżyjących już przodków zaangażowanych w całą sprawę. Tym czasem Rosja na powrót planuje przejść do ustroju władzy, jakim jest carat. Rząd ma nawet swojego kandydata na to miejsce, niejakiego Stefana Bakłanowa. W związku z tym wysyła za Lordem dwóch swoich ludzi - Feliksa Orlega i człowieka, który pojawia się w powieści jako "Opadająca powieka", którzy mają za zadanie pozbycie się niewygodnego prawnika i jej partnerkę. Co gorsza, we współpracę z mafią wciągnięty jest także przełożony Amerykanina, Taylor Hayes. Rozpoczyna się walka z czasem, której ceną jest nie tylko ludzkie życie, ale i przyszłość cesarstwa Rosyjskiego.
To kolejny rewelacyjny i wciągający thriller autorstwa Steve'a Berry'ego, który miałam okazję, a raczej przyjemność, przeczytać(a propos, lada dzień skończę czytać ostatnią jak dotąd wydaną książkę o przygodach agenta Cottona Melone, mam nadzieję, że nie ostatnią w ogóle, i w planach mam zrecenzowanie całej serii). Jak we wszystkich przypadkach, także i tym razem akcja wciągnęła mnie na przysłowiowy amen. Tym razem wraz z autorem i Milesem Lordem przeniosłam się do carskiej Rosji i przemierzałam ją wzdłuż i wszerz poszukując kolejnych wskazówek, gdzie szukać zaginionych członków carskiej rodziny, denerwowałam się, kiedy mafiozi namierzyli po raz kolejny Milesa i Akilinę, śmiałam po kolejnym wyprowadzeniu przeciwników w błąd, a nawet czułam żal, kiedy ginęli niewinni ludzie. Ba, doszło nawet do tego, że zaczęłam się zastanawiać co by w danej sytuacji zrobił... Cotton Melone. Tak, tak, tak samo jak można po kilku spotkaniach wyrobić sobie o kimś zdanie, tak też po przeczytaniu kilku książek z danym bohaterem można już obsadzić go w danej roli.
Samą książkę odebrałam na zasadzie "co by było gdyby..." i czytałam ją na tzw. luzie. Wszak odkrycie sprzed dekady przekreśliła wszelkie takie scenariusze. Jednak zastanawiam się co by było, gdybym przeczytała ją przed tym odkryciem(oryginał powstał w 2003 roku). Czy wierzyłabym w cudowne ocalenie carskich dzieci i w to, że ich potomkowie żyją gdzieś na świecie? Ciekawa była dla mnie również interpretacja kruka i orła, którzy pojawiają się w przepowiedni. Ale o co w niej chodzi dowiecie się czytając książkę.
Dzisiaj wszyscy wiedzą, że w nocy z 16 na 17 lipca 1918 roku w piwnicy w Jekaterynburgu zginęła cała carska wraz ze swoimi wiernymi służącymi. Jednak do 2007 roku, kiedy odnaleziono brakujące szczątki Aleksieja i jednej z jego sióstr, nic właściwie nie było do końca pewnego. Raporty z tej tragicznej nocy były ze sobą sprzeczne, a brak ciał wysuwał podejrzenia, że być może...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-07-15
2018-07-09
Ile może zapamiętać z jednego dnia zaledwie dziesięcioletnie dziecko? Okazuje się, że bardzo dużo. Dziesięcioletnia Renia, matka autorki książki, w ciągu jednego dnia musiała dojrzeć, aby stać się mamą i tatą dla dwójki swojego młodszego rodzeństwa. Musiała też uciekać z rodzinnej wsi, z miejsca, które znała i kochała. Wreszcie musiała widzieć śmierć swoich najbliższych, krewnych, znajomych. Czy to nie za dużo jak na jedno dziecko?
Akcja książki sięga do dnia 1 czerwca 1943 roku. Do Soch, wsi znajdującej się na Zamojszczyźnie, docierają Niemcy. Drewniane domu, obory i stodoły stają w ogniu, we wsi rozlegają się strzały, od kul giną kolejni ludzie. Strach i groza zagląda w oczy tym, którzy przeżyli. Wśród ocalałych jest właśnie Renia z bratem i siostrą. Skazani na wygnanie i tułaczkę czekają końca wojny, który zdaje się nie chcieć nadejść.
Po latach córka pani Renaty, Anna, przeprowadza z nią szereg rozmów mających na celu opowiedzieć i wyjaśnić to, co stało się wtedy w skromnej wsi. Z wywiadów powstał materiał na przejmującą, pełną emocji książkę. Dzięki wnikliwym pytaniom zadawanym przez Annę poznajemy kolejne wstrząsające szczegóły z tych wydarzeń. Ożywają umarli, domy powstają z zgliszczy... A przecież jest to kolejna zbrodnia z okresu II wojny światowej, która miała być zapomniana. Mam nadzieję, że jeszcze się o niej upomną, tak jak upomniano się chociażby o Katyń czy Wołyń. I to, co miało być zapomniane przetrwa na wieki.
Ile może zapamiętać z jednego dnia zaledwie dziesięcioletnie dziecko? Okazuje się, że bardzo dużo. Dziesięcioletnia Renia, matka autorki książki, w ciągu jednego dnia musiała dojrzeć, aby stać się mamą i tatą dla dwójki swojego młodszego rodzeństwa. Musiała też uciekać z rodzinnej wsi, z miejsca, które znała i kochała. Wreszcie musiała widzieć śmierć swoich najbliższych,...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to