-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2016-03
2022-08-28
2008
2012
To była pierwsza przeczytana przeze mnie książka Dickensa. Akcja rozgrywa się, jak sam tytuł wskazuje, w dwóch miastach: Londynie i Paryżu.
Na początku poznajemy historię doktora Manette, byłego więźnia Bastylii, który zmaga się ze swoimi wspomnieniami okrucieństwa francuskiej arystokracji, niesłusznego oskarżenia, utraty żony i małej córki oraz ciasnej, zimnej celi, w której spędził przeszło osiemnaście lat.
Córka doktora, Lucy (która po latach zabiera go do domu) jest piękną blondynką, którą Dickens opisuje jako dobrą i troskliwą wobec ojca, ale moim zdaniem, nie ma w niej żadnej cechy, która wyróżniałaby ją na tle ogółu. Nie mogę dopatrzeć się w niej niczego ciekawego. Jest łagodna, dobra i tyle.
Kolejnym bohaterem jest Charles Darnay, francuski arystokrata, który widząc tyranię swoich rodaków z wyższych sfer, postanawia wyrzec się tytułu i zamieszkać w Londynie. Tak jak Lucy, Darnay ukazany jest jako człowiek honorowy i szlachetny. Trzeba również przyznać, że nie brakuje mu odwagi, gdy kilkakrotnie w ciągu trwania powieści jego życie jest zagrożone. Darney to postać jak najbardziej pozytywna, choć podobnie jak w przypadku Lucy, brakuje mu pewnej charyzmy, dzięki której zapadłby czytelnikowi w pamięć.
Zupełnie inną postacią jest Sydney Carton, adwokat z Londynu, pozornie nie dbający o nikogo pijak. Sydney, co mnie zadziwia, pomimo dużej inteligencji i wielkiego potencjału pozostaje w cieniu swego kolegi po fachu (nie grzeszącego bystrością), pracuje nad jego sprawami i pozwala aby ten zbierał pochwały, na które w żaden sposób nie zasłużył. Carton nie dba o swoją opinię, nie przejmuje się konwenansami, równocześnie jednak jest wnikliwym obserwatorem, sprytnym i znającym się na swojej pracy.
Dickens wierzył, że w każdym człowieku istnieje jakieś dobro, że człowiek nie jest z natury zły. Myślę, że uzbrojony w tę wiarę obdarzył Cartona - samotnego pijaka - owym ziarenkiem dobroci, które pomimo wielu lat niedbalstwa i rozpusty wykiełkowało dzięki miłości, na którą się w końcu odważył .
Sydney jest najciekawszą postacią w tej powieści, od razu go polubiłam a końcowe rozdziały udowadniają, że słusznie zasługuje na sympatię i szacunek.
Abstrahując jednak od głównych bohaterów, uważam, że Dickens bardzo umiejętnie zobrazował sytuację francuskich chłopów przed wybuchem rewolucji oraz w trakcie jej trwania. Ucisk ze strony arystokracji, jej bezwzględność i egoizm musiały w końcu doprowadzić do buntu. Dickens świetnie ukazuje okrucieństwo tamtych wydarzeń, zaślepienie zemstą i niesprawiedliwość zarówno arystokracji, jak i chłopów.
Podsumowując, "Opowieść o dwóch miastach" to bardzo dobra, wartościowa książka, ironiczna, napisana wspaniałym językiem. Zdecydowanie polecam;-)
P.S. Poza Sydneyem, ciekawą postacią jest również pan Lorry, przyjaciel rodziny Manette, uważam, że jest uroczym staruszkiem.
To była pierwsza przeczytana przeze mnie książka Dickensa. Akcja rozgrywa się, jak sam tytuł wskazuje, w dwóch miastach: Londynie i Paryżu.
Na początku poznajemy historię doktora Manette, byłego więźnia Bastylii, który zmaga się ze swoimi wspomnieniami okrucieństwa francuskiej arystokracji, niesłusznego oskarżenia, utraty żony i małej córki oraz ciasnej, zimnej celi, w...
2013-12-05
2012
W "Samotni" Dickens poddaje ostrej krytyce system sądowniczy dziewiętnastowiecznej Anglii. Odsłania wszystkie jego zawiłości i niedorzeczności, niczego nie ukrywając i nie przejmując się niezadowoleniem prawników i sędziów Kancelarii. W powieści wykorzystał swoje doświadczenia z czasów, gdy pracował jako urzędnik sądowy oraz z czasów, gdy zmuszony był zostać jedną ze stron postępowania, aby wyegzekwować prawa autorskie swoich poprzednich książek.
Głównym wątkiem opowieści jest trwający wiele lat proces Jarndyce przeciwko Jarndyce. Spór ten, w toku postępowania tak bardzo się skomplikował, że zarówno prawnicy, jak i ich klienci, tak naprawdę nie wiedzieli czego dotyczy. Brzmi komicznie, a jednak to prawda. Wizja wielkiego majątku, który miał spłynąć na zwycięzcę wielokrotnie nie pozwalała wycofać się żadnej ze stron, wywołując płonne nadzieje, niecierpliwe oczekiwanie, rozczarowania, a w końcu również i obłęd. Proces pochłonął mnóstwo pieniędzy, a co ważniejsze, mnóstwo lat życia osób w niego zamieszanych. Bohaterowie, jeden po drugim, tracili swoje dochody, przyjaciół, nerwy, ogarnięci chęcią wygranej. Co z tego wynikło? Tego już nie zdradzę.
Innym ważnym problemem poruszanym przez autora jest pewien maleńki zakątek zwany Tom-sam-jeden. Dzielnica ta jest synonimem biedy, domem dla wielu zbłąkanych nieszczęśników, którzy nie mają się gdzie podziać, a na pomoc państwa oczywiście nie mogą liczyć. Jednym z nich jest Jo, młody chłopiec starający się zarobić trochę pieniędzy sprzątaniem ulicy, przeganiany wciąż przez władzę, której nie stać było na odrobinę współczucia.
Dickens, z właściwym sobie humanizmem, ukazuje byt takich osób: praktycznie brak jakiejkolwiek opieki lekarskiej, fatalne warunki higieniczne, małe szanse na znalezienie zatrudnienia, a co za tym idzie, na poprawę swego losu. Mieszkańcy ci byli skazani na siebie, wygnani poza margines społeczny, często umierali przedwcześnie po wielu zgryzotach życia. Autor dostrzegał tę niesprawiedliwość i nie bał się o niej mówić.
W powieści można odnaleźć wielu ciekawych bohaterów, posiadających nieprzeciętne charaktery, od Johna Jarndyce począwszy, a na George'u Rouncewell'u czy Lady Dedlock skończywszy. Chyba nigdy nie przestanie mnie zdumiewać talent Dickensa do kreowania oryginalnych, interesujących postaci. Pan Skimpole, który irytował mnie swoją nieodpowiedzialnością prawie na każdej stronie, na której się pojawiał, zimny i sprytny Tulkinghorn, urocza pani Bagnet, chciwy Smallweed... wszyscy oni posiadali indywidualne cechy, dzięki którym przykuwali uwagę czytelnika i nie pozwalali mu się nudzić ani przez chwilę.
Dickens po raz kolejny podjął trudne tematy i po raz kolejny swoje rozważania przedstawił pięknym językiem, wnikliwie i inteligentnie, a wszystko to przyprawił odrobiną humoru. Choć ilość stron niejednych może odstraszać myślę, że warto skusić się na tę pozycję i przyjrzeć się bliżej wiktoriańskiej Anglii, która mnie osobiście wydaje się fascynująca. Polecam!
W "Samotni" Dickens poddaje ostrej krytyce system sądowniczy dziewiętnastowiecznej Anglii. Odsłania wszystkie jego zawiłości i niedorzeczności, niczego nie ukrywając i nie przejmując się niezadowoleniem prawników i sędziów Kancelarii. W powieści wykorzystał swoje doświadczenia z czasów, gdy pracował jako urzędnik sądowy oraz z czasów, gdy zmuszony był zostać jedną ze stron...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-07-14
2018-01-27
2017-09-12
Wstyd się przyznać ale nigdy wcześniej nie czytałam żadnej książki Hardy’ego. Spojrzawszy na moją biblioteczkę być może zapytacie „jak to możliwe?”. Otóż nie wiem. Jakoś nigdy nie złożyło się, by któraś z jego powieści trafiła w moje ręce. „Z dala od zgiełku” jest więc moim pierwszym spotkaniem z tym wiktoriańskim pisarzem.
Z niewiadomych przyczyn zawsze wydawało mi się, że styl Hardy’ego będzie podobny do Gissinga, raczej oszczędny i dziennikarski niż liryczny. Jakie miłe zaskoczenie spotkało mnie już na samym początku powieści natknąwszy się na piękne, wręcz poetyckie opisy krajobrazu Wessex, farmerskiego życia jego mieszkańców, czy mentalności i stanów emocjonalnych przedstawianych bohaterów. Hardy pisze pięknie, płynnie, przyjemnie – tak, że ma się ochotę cofnąć o zdanie czy akapit i przeczytać dany ustęp ponownie dla samej radości obcowania z wspaniałym, finezyjnym językiem literackim. Swoim nastrojowym, niekiedy melancholijnym tonem porwał mnie już od pierwszej strony.
Akcja, jak to zwykle bywa w powieściach wiktoriańskich, jest niespieszna, powoli lecz pewnie odkrywająca kolejne warstwy znaczeniowe snutej opowieści.
Polubiłam bohaterów „Z dala od zgiełku”. Spodobała mi się postać Betsaby Everdene ze względu na jej niezależność, siłę charakteru i pracowitość, mimo że niekiedy zachowywała się jak rozkapryszone dziecko. W dziewiętnastowiecznej Anglii Betsaba była jedną z tych kobiet, które brały sprawy w swoje ręce, zdecydowane działać i same stanowić o sobie, tym samym nie pozwalając stworzyć z siebie tak propagowanego „Anioła w domu”*. Bohaterka Hardy’ego odmawia podporządkowania się czyjejś woli, postanawia sama zarządzać odziedziczonym folwarkiem a nawet samodzielnie zawiera transakcje handlowe z okolicznymi właścicielami ziemskimi.
„Nie znoszę, by myślano, że jestem własnością jakiegoś mężczyzny, choć możliwe, że kiedyś nią będę.”
„-Nie – rzekła – nic z tego, nie wyjdę za pana (…) Byłby, jak pan sam mówi, ciągle przy mnie. Kiedykolwiek spojrzę, to go zobaczę…”
„(…) Pamiętajcie, że zamiast pana macie panią. Nie wiem jeszcze, czy mam zdolności do gospodarowania, ale postaram się robić wszystko jak najlepiej i jeżeli będziecie mi służyć rzetelnie, to i ja odpłacę wam tym samym. A gdy znajdzie się wśród was ktoś nieuczciwy, to niech sobie nie wyobraża, że skoro jestem kobietą, to nie potrafię odróżnić dobrej służby od złej”.
Betsaba to silna, dobrze wykreowana postać, oczywiście niepozbawiona wad, przez co staje się dla czytelnika wiarygodna. Hardy nie był feministą (a przynajmniej nie sądzę, by nim był, wnioskując po niektórych fragmentach powieści) ale Betsaba była nią z pewnością, nawet jeżeli sama bohaterka nie była tego świadoma.
Zaintrygował mnie Gabriel Oak, swoją lojalnością i cichym sposobem bycia przykuwając uwagę bardziej niż gdyby był kolejnym pewnym siebie, pięknym i elokwentnym protagonistą.
„Milczenie miewa czasem niezwykłą moc ujawniania się jako niewidzialna koncentracja uczucia w oderwaniu od ciała i wtedy bywa wymowne ponad wszelkie słowa. Tak samo zdarza się, iż powiedzieć mało znaczy więcej, niż powiedzieć dużo.”
Takim właśnie milczeniem charakteryzował się Gabriel Oak. Pozwolę sobie na małą dygresję i dodam, że Matthias Schoenaerts zagrał tę rolę fenomenalnie. Jeżeli ktoś potrafi odzwierciedlić powyższy cytat na ekranie, to jest to ten właśnie aktor. Myślę, że to nie lada osiągnięcie ekranizacji Vinterberga.
Wracając jednak do powieści, podobała mi się relacja, jaka wytworzyła się pomiędzy Gabrielem i Betsabą, ich wspólna praca na farmie, szacunek i zaufanie. Myślę, że z biegiem czasu Gabriel znał Betsabę lepiej niż ona sama znała siebie. Byli swoimi przeciwieństwami a jednak ta nić porozumienia, którą dzielili, wykiełkowała i pozwoliła im stać u swego boku w chwilach, gdy ich życie nie było usłane różami.
Bawiła mnie wesoła gromadka mieszkańców farmy z Józefem Poorgrassem i Janem Cogganem na czele. Trafność ich opisu świadczy o spostrzegawczości i bystrości autora. Ich rozmowy przy szklance piwa były jakby żywo wyjęte spośród szumu rozmów, które Hardy mógł choć nie musiał usłyszeć w którejś z angielskich gospód.
Cóż, moje pierwsze spotkanie z Hardym uważam za bardzo udane. Skończywszy czytać „Z dala od zgiełku” powędrowałam kupić jego kolejną powieść, nie mając jeszcze dość tego pisarza. Polecam wam zatem tą historię, zarówno ze względu na fabułę, jak i na przepiękny język, którym została napisana.
* Polecam zapoznanie się z tym motywem, który miał ogromny wpływ na sposób postrzegania kobiet w wiktoriańskiej Anglii. Z pewnością pomoże on niejednemu czytelnikowi zrozumieć, jak wyjątkowe i ważne były postaci, zarówno literackie jak i nieliterackie, które mu zaprzeczały. O tym jednak mogłabym napisać mały referat, a ponieważ nie to jest przedmiotem mojej recenzji, poprzestaję na zachęceniu was do poczytania na wspomniany temat.
Wstyd się przyznać ale nigdy wcześniej nie czytałam żadnej książki Hardy’ego. Spojrzawszy na moją biblioteczkę być może zapytacie „jak to możliwe?”. Otóż nie wiem. Jakoś nigdy nie złożyło się, by któraś z jego powieści trafiła w moje ręce. „Z dala od zgiełku” jest więc moim pierwszym spotkaniem z tym wiktoriańskim pisarzem.
Z niewiadomych przyczyn zawsze wydawało mi się,...
2011
2017-07-05
2017-03-25
2012
2016-07-12
Piękna, inteligentnie napisana książka.
Bronte w niebanalny sposób porusza trudne tematy, umiejętnie łączy historię miłosną z krytyką ówczesnego społeczeństwa. Autorka propaguje indywidualizm i kładzie duży nacisk na moralność - nie tę sztuczną, na pokaz, nie prawi czytelnikowi kazań, lecz za pomocą przedstawionych postaci przypomina o podstawowych zasadach, które powinniśmy w życiu szanować. Dodatkowo, na każdej stronie wyczuwa się ową specyficzną atmosferę, właściwą tylko siostrom z Haworth.
Od momentu, gdy przeczytałam tę książkę po raz pierwszy, na stałe zagościła na liście moich ulubionych powieści. Osobiście podziwiam niezależność i siłę charakteru Jane, a Charlotte Bronte zajmuje wyjątkowe miejsce na półkach mojej biblioteczki.
Polecam serdecznie wszystkim, którzy cenią sobie dobrą literaturę.
Piękna, inteligentnie napisana książka.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toBronte w niebanalny sposób porusza trudne tematy, umiejętnie łączy historię miłosną z krytyką ówczesnego społeczeństwa. Autorka propaguje indywidualizm i kładzie duży nacisk na moralność - nie tę sztuczną, na pokaz, nie prawi czytelnikowi kazań, lecz za pomocą przedstawionych postaci przypomina o podstawowych zasadach, które...