Moda na „staroświecką” SF
Tęsknimy za przyszłością, która nie nadeszła. Stąd popularność wznowień klasyki SF, serii wszystkich dzieł Philipa K. Dicka, niemalejące zainteresowanie Lemem. Tęsknią też za tym twórcy tacy jak Bartek Biedrzycki i Romuald Pawlak, autorzy „old schoolowych” powieści fantastyczno-naukowych.

Przyszłość się zmienia. Przyszłość, z którą dorastaliśmy jest inna od przyszłości, która – wnosząc po teraźniejszości – nas czeka. Ostatnio świat bardzo się skomplikował. I nie mam na myśli tylko pandemii; choć oczywiście w dużej mierze mam na myśli pandemię. Ale również media społecznościowe, zmiany klimatu, przemiany internetu w związku z rozwojem słabych sztucznych inteligencji, technologią deep fake, postprawdę, i tak dalej. Pisanie o przyszłości dziś jest więc inne, niż jeszcze dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści lat temu.
Inna jest więc i fantastyka naukowa, na której się wychowywaliśmy: Lem, Dick, Asimov, Le Guin, Clarke – wszyscy klasycy, z naszej obecnej perspektywy, pisali już nie o przyszłości, ale i jakiejś innej, alternatywnej rzeczywistości, która się nie wydarzy. Czy to zarzut? Skąd – nie bez powodu fantastyka naukowa i futurologia to nie synonimy, autorzy i autorki SF nie mieli przewidywać przyszłości, ale opowiadać nam zajmujące historie, ekstrapolujące ówczesne trendy, dotykające ówczesnych problemów, adresujące ówczesne lęki; próby zgadywania, jak będzie wyglądał świat XXI wieku były (najczęściej) efektem ubocznym.
My teraz żyjemy w tej przyszłości, rozglądamy się, i widzimy, że jest inna. Dopada nas nostalgia.
Stąd, diagnozuję, obecny kształt polskiego rynku książki, na półkach opatrzonych etykietką „science fiction”. Przeglądając katalogi wydawnicze nie sposób nie zauważyć, że rosnący odsetek nowości książkowych to albo wznowienia klasyków SF, albo i pierwsze polskie wydania danych książek, które jednak oryginalnie ukazały się w latach 40., 50. czy 60. ubiegłego wieku. Niedawno ukazały się „Piknik na skraju drogi i inne utwory” braci Strugackich i „Obcy w obcym kraju” Heinleina, w zapowiedziach na najbliższe miesiące z kolei m.in.: „Ostatni brzeg” Nevila Shute’a, „Kwestia sumienia” Jamesa Blisha, „Ogień nad otchłanią” Vernora Vinge’a, „Rój” Franka Herberta, „Kawaleria kosmosu” (znów) Heinleina czy „Wieczna wolność” Haldemana. Nową, pięknie wydaną serię ma Kurt Vonnegut, seria dzieł wybranych Philipa K. Dicka w Rebisie stała się serią dzieł wszystkich, podobnie było zresztą z omnibusami tekstów Ursuli K. Le Guin. W przypadku nowych edycji książek Stanisława Lema jest już problem z dostępnością i trzeba czekać na dodruki.
Co ciekawe, wspomniana nostalgia widoczna jest również u współczesnych autorów fantastyki naukowej. Choćby o Rafale Kosiku mówi się, że pisze „w starym stylu” (co nie tak do końca jest prawdą, technologicznie jest dosyć współczesny), nawiązując na przykład do twórczości Janusza A. Zajdla. Podobnie Chińczyk Liu Cixin to jakby emisariusz ze Złotej Ery SF, bo jego „Wspomnienie przeszłości Ziemi” czy zbiór „Wędrująca Ziemia” mogłyby się równie dobrze ukazać co najmniej pół wieku temu. Popularność i liczba nagród na kontach tych autorów świadczą z kolei o zapotrzebowaniu na właśnie taką prozę.
Pod koniec ubiegłego roku uwagę zwróciły dwie premiery Wydawnictwa IX: „Zimne światło gwiazd” Bartka Biedrzyckiego oraz „Podarować niebo” Romualda Pawlaka. Pierwszy napisał alternatywną historię wyścigu kosmicznego, zaczynając od innego przebiegu II wojny światowej i przejęcia prac Wernhera von Brauna przez Rosjan, którzy w efekcie (wespół z Polakami czy Czechami) przodowali w wyprawach pozaziemskich. Pawlak natomiast rozbił statek z Ziemi na obcej planecie, zamieszkanej przez Obcych jakby rodem wyjętych z jednej z fabuł Stanisława Lema, którego wpływ na „Podarować niebo” jest oczywisty.
Gdy dodamy do tego seriale takie jak „Opowieści z pętli” (retro SF, oparte na ilustracjach Simona Stalenhaga) czy „For All Mankind” (alternatywna historia wyścigu kosmicznego, gdzie to Rosjanie pierwsi lądują na Księżycu), zaczyna nam się rysować pewien trend.
Trend negatywny, czy pozytywny? Z jednej strony instynkt podpowiada, że patrząc w tył trudno iść do przodu, że fantastyka naukowa powinna tłumaczyć nam przyszłość, naszą przyszłość, a nie tę naszych dziadków czy rodziców. Z drugiej jednak – „powinna”? Trudno używać takich słów w kontekście tego, co tworzą współcześni – skoro Liu, Kosik, Biedrzycki czy Pawlak umościli się na półkach „old school”, jedynym sposobem na wyrażenie naszego zdania w tej kwestii jest sięganie lub nie po ich książki. Kosik i Liu, jak było wspomniane, to uznane firmy, ulubieńcy czytelników i czytelniczek. „Zimne światło gwiazd” to z kolei świetna książka, świadomie po uszy zanurzona w stylistyce czasów słusznie minionych, a i „Podarować niebo” daje odbiorcom i odbiorczyniom niemałą przyjemność.
Jedyne zmartwienie, jakie przychodzi mi na myśl, to zachwianie równowagi na rynku, gdzie ukazywać się będzie więcej wznowień, niż nowości – a w przypadku fantastyki naukowej (nie fantastyki w ogóle) już w zasadzie tak bywa. Wydaje się jednak, że i to minie, że serie takie jak Wehikuł czasu Rebisu czy Artefakty od wydawnictwa MAG to nadrabianie zaległości, które narosły przez lata, przywracanie na rynek książek często niedostępnych („Kwiaty dla Algernona”), rzucanie światła na tych, którzy może wcześniej nie robili w Polsce aż takiej furory (Ursula K. Le Guin). Listy klasyków do wznowienia kiedyś się jednak wyczerpią, tak samo jak książki Vonneguta czy Dicka. A może popularność klasyków napędzi zainteresowanie współczesnymi?
To jest temat na dłuższą dyskusję, czy za tym „uciekaniem” w przyszłość, która nie nadejdzie, stoi tylko nostalgia, czy może kryje się pewne rozczarowanie przyszłości, która nas czeka (choćby ze względu na zmiany klimatu). Na chwilę obecną obserwujemy pewien trend, rozlewający się na różne pola, na literaturę, seriale, gry (growa adaptacja „Niezwyciężonego” Lema będzie właśnie retro SF!), na pola wznowień i nowości. I dopóki ukazują się rzeczy tak warte przypomnienia jak „Obcy w obcym kraju” czy „Ogień nad otchłanią”, dopóki pisane są takie perełki jak „Zimne światło gwiazd”, można tylko obserwować i się cieszyć, jeżeli ktoś tęskni za SF, jakie pisało się „za starych, dobrych czasów”.
komentarze [43]


Rozczaruję cię, to zbiorcze wydanie Odysei Kosmicznych przytoczone we wpisie też leżało w "taniej książce" do kupienia za 10 zł, konkretnie w Dedalusie na Chmielnej w Warszawie.
Obok niej leżały np. dwa tomy Ryfterów Petera Wattsa, czy "Crimen" Józefa Hena.
Ale teraz masz Artefakty, Rebis robi Wehikuł Czasu, a ZYSK też co jakiś czas wydaje jakiegoś klasyka. Gdyby to się nie sprzedawało, to by tego nie robili. Teraz takie zbiorcze wydanie Odysei Kosmicznych rozeszłoby się w moment jak omnibus Strugackich.
Nagradzane nowości nie gwarantują jakości, zwłaszcza, że w ostatnich latach w nagrodach coraz mocniej odgrywają rolę elementy pozamerytoryczne. Ja się wcale nie dziwię, ze Leckie mało kto kupował, bo to chyba najbardziej przereklamowana książka pośród laureatek Hugo i Nebuli, by nie napisać wprost, że to stek irytujących bredni.
>jakąś nagradzaną nowość, to potem okupuje ona półki w tanich księgarniach jak Jo Walton, czy Ann Leckie<
Widzisz, i to jest to, czego nie chcesz dojrzeć - nagradza się dziś skrajnie lewicowe książki autorstwa klasy uciskanej. To już nie są nagrody literackie, a element akcji afirmatywnej. Stąd całkowite rozjechanie tego co ludzie czytają, z tym co jest nagradzane.



>Tęsknimy za przyszłością, która nie nadeszła. Stąd popularność wznowień klasyki SF<
Popularność wznowień wynika z czegoś innego - współczesna SF/fantasy jest tak nasączona toporną lewicową propagandą, że się porzygać można. To już bardziej strawna jest radziecka klasyka.
Trzeba lepiej szukać. Mnie na ten przykład rzygać się chce od Komudy, i jego prymitywnego prawactwa, więc omijam. Podobnie jak Ziemkiewicza, Pilipiuka czy Wolskiego. Czytam co innego.
Paweł, ale mógłbyś tak z łaski swojej zawijać się z tą swoją polityczną propagandą? :) Ja rozumiem, że to dla Ciebie ważne, ale co za dużo to nie zdrowo. Fora, strony, twitter, teraz nawet komentarze w LC...
Niestety, ale się mylisz. Klasyczna SF z lat 60tych i 70tych lewicą stała. Za ciotką wiki:
"The New Wave's inventors (notably Michael Moorcock, J. G. Ballard and Brian Aldiss) were British socialists and Marxists who rejected individualism, linear exposition, happy endings, scientific rigor and the U.S.'s cultural hegemony over the SF field in one fell swoop. The New Wave's...
@ilcattivo13
Generalnie lewica od zawsze sporo pisała sf (już sam ojciec gatunku H.G.Wells był zadeklarowanym socjalistą) ale mimo wszystko nigdy nie było tak, aby jedna strona do takiego stopnia zdominowała tę drugą. Jasne, że Moorcock, LeGuin, czy Aldiss byli popularnymi twórcami, ale jednak pewna równowaga była zachowana i nikt nie miał problemu z tym, żeby konserwatywny...
Rafał
Ale taka jest rzeczywistość - książka nielewicowa nie ma dziś szans na Hugo czy Nebulę. Ba, nie wystarczy, ze autor jest lewicowcem, musi jeszcze należeć do co najmniej jednej, a najlepiej dwóch grup "uciskanych".
lcattivo13
Świat się nie zaczyna i nie kończy na latach 60., a fantastyka na SF. Tolkien czy Lewis nie byli ludźmi lewicy. W Polsce Zajdel, Lem, Dukaj,...
A czemuż ty sam ze swoimi problemami gastrycznymi nie idziesz do lekarza tylko zaśmiecasz forum? Typowy prawicowiec. Nie dość, że innym życie będzie planował to jeszcze sam nie stosuje się do swoich własnych zasad. Może daj nam spokój z tym swoim nieogarnięciem i wróć kucyku, gdy dorośniesz?


Jak rozumiem, artykuł powstał, żeby zareklamować dwie książki wydawnictwa IX, więc na złość trochę napiszę, że w sklepie esef.com.pl (dawny Solaris Wojtka Sedeńki) do końca lutego e-booki po 7 zł sprzedajo!
W ofercie dużo dziaderskiej fantastyki i ludzie narzekający na achtądzisiejszą współczesną mogą skonfrontować swoje nostalgiczne wspomnienia z rzeczywistością.
Można...

Skłaniające do refleksji, oprócz już tutaj wspominanych: 1. Asimov Równi bogom,
Koniec wieczności, wspólnie z Silverbergiem:
Pozytronowy człowiek

Wychowałam sie na prekursorze tego gatunku, Julesie Verne, ale teraz chętnie sięgnęłabym po Wellsa, Żuławskiego albo Lema.

Uważam, że wznowienie klasyków to świetna sprawa! Ja sama od lat czekałam na 'Kwiaty dla Algernona', 'Piknik na skraju drogi' no i się w końcu doczekałam! Może wydawcy pójdą na ciosem i wznowią wydania polskich autorów np. Baranieckiego, Wnuka-Lipińskiego, Huberatha czy Snerga-Wiśniewskiego, które od dziesięcioleci nie były wznawiane i nie można ich nigdzie dostać ... (tak...
więcej
Baraniecki jest świetny. Napisał niewiele, ale każda jego rzecz jest warta lektury. To creme de la creme polskiej fantastyki.
Wnuka-Lipińskiego lepiej odpuścić. Zdecydowanie. Jego twórczość zestarzała się mocno i wyłazi z niej paździerz.
Jeśli nie gardzisz audiobookami, na Storytel masz "Głowę Kasandry" i trylogię "Apostezjon".
Dzięki za wskazówki! Od wielu lat próbuję znaleźć książki powyższych autorów, ale bez skutku... Dodałabym do tej listy jeszcze Żwikiewicza. Może jakieś wydawnictwo zdecyduje się na serię mniej znanego (bo brak wydań) polskiego sci/fi
Na Storytelu jest nie tylko Głową Kasandry. Inne rzeczy Baranieckiego też. Żwikiewicza wydaje Sedeńko.
Sedeńko wydaje rozmaite ramotki historyczne. Podłub, to pewnie znajdziesz u niego różne ciekawe dla ciebie rzeczy.


Ja ostatnimi czasy mam ogromną ochotę na klasyczne science-fiction, dlatego cieszę się, że wróciła na nie moda :) Bardzo przypadł mi do gustu jego klimat i powoli nadrabiam swoje zaległości w tym gatunku.


W artykule nie uwzględniono co najmniej jednego ważnego aspektu. Współczesne SF, uległo daleko idącemu spłyceniu intelektualnemu.Treści zawarte w wielu książkach nam współczesnych, nie poruszają już ważkich tematów społecznych, psychologicznych czy etycznych. Jest w nich wartka akcja i oczywiście też wartka akcja, należałoby wspomnieć również o wartkiej akcji... A gdzie...
więcejW pewnym stopniu się z tobą zgadzam. Rzeczywiście mamy teraz wielu rzemieślników, którzy po prostu chcą napisać coś, co się sprzeda i dostać za to pieniądze. Z drugiej strony nie ma nic złego w wartkiej akcji (chyba, że ilość absurdów stanowi brutalny gwałt na prawach fizyki i zdrowego rozsądku, jak u Reillyego z jego serią o Shanie Schofieldzie). Akcja też jest ludziom...
więcejNo nie do końca. Jak w życiu, czytelnicy maja różne oczekiwania wobec literatury. a ta je zaspokaja. Więc mamy książki czy serie mniej wymagające (takie westerny SF, np. Mike Resnick czy nurt Cyberpunk) i takie bardziej wymagające i złożone (np. Hamilton czy Walter Jon Williams). Łatwo jest wpaść w pułapkę w jaki wpadła literatura SF w latach 80' gdzie okazało się, że sf to...
więcejRacja. Najlepiej, żeby była różnorodność i niech każdy wybierze to, co lubi, albo na co ma w danej chwili ochotę.
Dobrymi przykładami są autorzy Złotego Wieku SF. Niby banalne historie a jednak głębokie np. "Status Cywilizacji" Robert'a Sheckley'a. Do współczesnych dorzucił bym jeszcze cykl "Przez Układ Słoneczny" Bena Bova.

Z punktu polskiego czytelnika wygląda to tak, jakby po prostu wśród nowości nie było praktycznie nic wartego uwagi poza nielicznymi wyjątkami i że nowości przegrywają porównania z najlepszymi klasykami. A nawet jak wyda się już jakąś nagradzaną nowość, to potem okupuje ona półki w tanich księgarniach jak Jo Walton, czy Ann Leckie. Marcin orientujesz się lepiej, możesz...
Użytkownicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post