Zielone dziecko

Okładka książki Zielone dziecko
Herbert Read Wydawnictwo: Vis-á-Vis/Etiuda fantasy, science fiction
176 str. 2 godz. 56 min.
Kategoria:
fantasy, science fiction
Tytuł oryginału:
The Green Child
Wydawnictwo:
Vis-á-Vis/Etiuda
Data wydania:
2012-11-15
Data 1. wyd. pol.:
2012-11-15
Liczba stron:
176
Czas czytania
2 godz. 56 min.
Język:
polski
ISBN:
9788378580256
Tłumacz:
Stefan Baranowski
Średnia ocen

                6,0 6,0 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
6,0 / 10
8 ocen
Twoja ocena
0 / 10

Opinia

avatar
2737
617

Na półkach: ,

„Zielone dziecko”, napisane częściowo jeszcze pod wpływem idealistycznych koncepcji szczęśliwej równości i beztroskiego życia w dobrobycie, ujrzało światło dzienne w 1935 roku. Jego zawartość rozszyfrowywano przez pryzmat osobistych doświadczeń Reada (m.in. służbę frontową w pierwszowojennej Francji), identyfikację freudowskich i jungowskich tropów oraz przez wyławianie elementów gry z platońską filozofią. Ustalono też, że podstawowa opowieść została oparta na XII-wiecznej legendzie o dwójce zielonych dzieci, które pewnego dnia pojawiły się w angielskiej wiosce Woolpit, mówiąc w nieznanym nikomu języku.

Cała ta geneza, wszystkie te interpretacje są piękne i ciekawe – do chwili wzięcia książki do ręki. Wtedy bowiem okazuje się, że „Zielone dziecko”, zasadniczo zbudowane jako alegoryczna przypowiastka filozoficzna, nie jest jednolitym utworem. To bardziej zlepek – i to niezbyt szczęśliwy – dwóch średnio przystających do siebie nowel niż powieść.

Początek lektury nie zapowiada żadnych specjalnych zawirowań. Do położonej gdzieś na uboczu angielskiej wioski wraca po 30 latach niejaki Olivero, ongiś przepełniony młodzieńczymi ideałami nauczyciel, który wskutek zetknięcia się z wyjątkowo tępym, wrednym uczniem porzucił zawód i ruszył w świat. Zaintrygowany drobną zmianą w krajobrazie – strumień płynie tym samym korytem, ale w przeciwnym niż kiedyś kierunku – trafia przypadkiem na owego feralnego ucznia, który przez te wszystkie lata mentalnie wcale się nie zmienił, wciąż będąc prymitywnym, mściwym indywiduum, kierowanym najniższymi, pierwotnymi popędami. Kłopot w tym, że to właśnie on jest swego rodzaju opiekunem Sally, tytułowego Zielonego Dziecka. Kobieta ma prześwitującą, zielonkawą skórę, czuje wstręt do mięsa, boi się ognia, unika ludzkiego dotyku, praktycznie się nie odzywa, najdrobniejszy wysiłek wyraźnie ją męczy, a do życia potrzebuje słońca (bez niego literalnie gaśnie) i niewielkich ilości jedzenia – głównie orzechów laskowych i grzybów.

Ponieważ kobieta jest zaszczuta, zabiedzona i bliska śmierci, a osiłek zaborczy, dochodzi do przepychanki, w trakcie której następuje symboliczny triumf ducha nad cielesnością – cielesność (osiłek) tonie w strumieniu, a duch (Sally) podąża dalej z bohaterem ku źródłu strumienia. Nim u celu znajdą sadzawkę i się w niej pogrążą, Olivero – pierwotnie noszący nazwisko Oliver – opowiada kobiecie swoje losy.

Tu, na stronie równo 50, fantasy bierze w łeb, ustępując miejsca 90-stronicowej opowieści awanturniczej o podróży przez Warszawę (tak jest!) i Kadyks do Ameryki Południowej, gdzie bohater zostaje mimowolnym prezydentem jednej z postkolonialnych republik. Jest polska bieda przyciśnięta rosyjskim terrorem, jest hiszpańskie więzienie, jest obalenie dyktatora i w końcu jest prowadzenie nudnych – bo sprawiedliwych – rządów. W teorii segment ten jest zaliczany do fantastyki ze względu na fikcyjność państewka Roncador, w praktyce jednak mogłoby to być dowolne XIX-wieczne państewko tamtego regionu, szarpanego swego czasu raz za razem rozmaitymi buntami, rewoltami i przewrotami. Dla fabuły nie ma to żadnego znaczenia, dla czytelnika zresztą też, bo ani są to zdarzenia emocjonujące, ani specjalnie oryginalne, a mniemanej utopii szukać tam za grosz – ot, nikomu się nie chce rządzić, więc wszystkim zajmuje się bohater. Przez bite ćwierć wieku.

90 stron później fabuła wraca w koleiny pierwszej opowieści, tym razem kontynuując – przez kolejnych 30 stron – historię Olivera i Zielonego Dziecka, którzy trafiają do utopijnego podziemnego państewka filozofów, gdzie życie dzieli się na cykl młodości, w której poznaje się świat (jaskiń), dorosłości, gdy służy się społeczeństwu, a w końcu dojrzałości, gdy szuka się harmonii świata. Ta część jest chyba najciekawsza z całej książki, i kompleksowo przedstawia szczęśliwą komunę, w której najwyższym celem jest osiągnięcie medytacyjnego szczęścia.

Tu trzeba poczynić trzy uwagi. Rzeczywiście interesującym zabiegiem jest punktowanie kolejnych etapów życia bohatera poprzez jego symboliczną śmierć. Najpierw – według wewnętrznej chronologii – „ginie” jako prezydent, ostatecznie porzucając idealistyczne złudzenia. Potem podąża wzdłuż strumienia, do jego źródła, co symbolizuje tak naprawdę podróż do swojego wnętrza, odnalezienie rdzenia swojego jestestwa. Wówczas zanurza się w źródle/rdzeniu i umownie tonie, rozstając się ze światem zwykłych śmiertelników i wkraczając tym samym na ścieżkę rozwoju duchowego. Która doprowadzi go finalnie do pojednania z wszechświatem i znalezienia ostatecznego ukojenia.

Fikcyjny Roncador też nie jest przypadkową kreacją. O ile państewko o tej nazwie najpewniej nigdy nie zaistniało, o tyle sama nazwa jest jak najbardziej rzeczywista. Odnosi się do legendarnego, niezwykle trudno dostępnego płaskowyżu – czy raczej szeregu płaskowyżów – w Brazylii, na wschód od Mato Grosso. To właśnie tam znajdują się długie łańcuchy jaskiń, w których rzekomo znaleźli schronienie potomkowie mieszkańców Atlantydy. I to właśnie tam wsiąkł bez śladu w 1925 roku pułkownik Percy Fawcett, uporczywie szukający w okolicy zaginionego miasta, nazwanego przezeń Z. Wśród rozlicznych teorii zniknięcia Fawcetta – będącego jedną z inspiracji dla postaci profesora Challengera Conan Doyle’a oraz dla postaci Indiany Jonesa – jest m.in. taka, która mówi, że odnalazł miasto i został królem żyjącego w jaskiniach plemienia. Później, już po II wojnie światowej, gdy wciąż nie sposób było trafić na mistyczne plemię, dorzucono jeszcze koncepcję portali wiodących do ukrytego królestwa bądź przez jedno z podziemnych jezior, bądź przez kryształową skałę, która w portal zmienia się przy odpowiednim ustawieniu gwiazd.

Trzecia uwaga jest ciekawa głównie z dzisiejszego punktu widzenia. Otóż oświeconymi mędrcami w podziemnym państwie rozwiniętej duchowości i ogólnej beztroski mogą zostać wyłącznie mężczyźni. Rolą kobiet jest rodzenie dzieci, a później dożywotnia opieka nad nimi – swoimi i cudzymi – w charakterze pielęgniarki. Co oznacza, że kobiety żadnego oświecenia osiągnąć nie mogą jako – najwyraźniej – istoty niższego rzędu. Oczywiście nie jest to podane explicite, ale wnioski płynące z lektury są dość jednoznaczne. Owszem, w czasach, gdy książka ujrzała światło dzienne, takie podejście nie było niczym nadzwyczajnym, ale dziś może już odstręczać część czytelników.

W efekcie z dwóch nowel, które powinny w sumie być traktowane samodzielnie, pierwsza, z Zielonym Dzieckiem, potrafi ująć barwnością konceptu, druga natomiast zwyczajnie nudzi, zwłaszcza jeśli biorąc do ręki książkę oczekiwaliśmy fantastyki. Lektury nie ułatwia też to, że „Zielone dziecko” to tak naprawdę zbita ściana tekstu, z bardzo rzadka zmącona króciutkim dialogiem. Nie ma więc co oczekiwać żywszej akcji czy oddechu od sążnistych opisów i wywodów. Szczęście w nieszczęściu, że chociaż tłumaczenie jest przyzwoite, ale nadal – dzisiejszy odbiorca raczej nie pokocha tej książki…

(Esensja.pl)

„Zielone dziecko”, napisane częściowo jeszcze pod wpływem idealistycznych koncepcji szczęśliwej równości i beztroskiego życia w dobrobycie, ujrzało światło dzienne w 1935 roku. Jego zawartość rozszyfrowywano przez pryzmat osobistych doświadczeń Reada (m.in. służbę frontową w pierwszowojennej Francji), identyfikację freudowskich i jungowskich tropów oraz przez wyławianie...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    50
  • Przeczytane
    13
  • Posiadam
    8
  • Utopia/Antyutopia
    1
  • Teraz czytam
    1
  • Dystopia/postapokaliptyczne/światy alternatywne
    1
  • Może kiedyś przeczytam
    1
  • Oddam
    1
  • 01. Fantastyka
    1
  • Literatura
    1

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Zielone dziecko


Podobne książki

Przeczytaj także