Mała zagłada

- Kategoria:
- reportaż
- Wydawnictwo:
- Wydawnictwo Literackie
- Data wydania:
- 2015-01-15
- Data 1. wyd. pol.:
- 2015-01-15
- Liczba stron:
- 264
- Czas czytania
- 4 godz. 24 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788308054208
- Tagi:
- literatura polska Sochy zamojszczyzna Roztocze Zwierzyniec Biłgoraj pacyfikacja
- Inne
Książka nominowana w Plebiscycie Książka Roku 2015 lubimyczytać.pl w kategorii Autobiografia, biografia, wspomnienia.
Sochy na Zamojszczyźnie, 1 czerwca 1943 roku. Wystarczyło parę godzin, by wieś przestała istnieć. Budynki zostały spalone. Mieszkańcy rozstrzelani. Pośród zgliszczy pozostał jeden dom, nieliczni dorośli i kilkoro dzieci.
Wśród nich — dziewięcioletnia Terenia Ferenc, matka Anny Janko. Dziewczynka widziała, jak Niemcy mordują jej rodzinę. Nieludzki obraz towarzyszył jej przez lata spędzone w domu dziecka, by nigdy nie dać o sobie zapomnieć…
„Miałam przez to wszystko jakby dwie matki. Pierwszą: dorosłą kobietę, za którą tęskniłam, gdy wychodziła do sklepu, której się bałam, gdy wpadała w gniew, z której byłam dumna, bo nikt nie miał ładniejszej pani za matkę na całym podwórku. I drugą mamę miałam: małą dziewczynkę, której na wojnie zginęli rodzice, wciąż przerażoną i samotną, która kiedyś cierpiała głód i musiała pracować u złej ciotki, takiej, co biła i kazała nosić wiadra z wodą pod górę. Dla niej pójście po wojnie do domu dziecka było, o paradoksie, największym szczęściem. To właśnie ta mama-dziewczynka nieraz kładła się na tapczanie w dzień i płakała nie wiadomo dlaczego”. (fragment książki)
Mała Zagłada Anny Janko nie jest jeszcze jedną tragiczną opowieścią rodzinną wyciągniętą z lamusa II wojny światowej. To mocna, jak najbardziej współczesna rozprawa z traumą drugiego pokolenia — naznaczonego strachem. Brutalna, naturalistycznie opisana historia pacyfikacji polskiej wsi staje się w niej punktem wyjścia do przedstawienia etycznej i egzystencjalnej bezradności.
Mała Zagłada. Przejmująca książka o tym, że wojna nie umiera nigdy…
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Nieocalone
Nie uwierzysz. Nie ogarniesz umysłem. Pokręcisz głową i usuniesz ze świadomości tę myśl. Twój system samoobrony podświadomie odepchnie tragedię. Ale wiem, będzie Ci oczywiście żal. Będzie Ci żal tych czeskich Lidic. Tego jednego, konkretnego, policzalnego przypadku. On Cię wzruszy. Choć już inaczej zadumasz się nad losem spacyfikowanych polskich wiosek, spalonych domów, zabitych ludzi, osieroconych dzieci… U nas były setki takich wsi, tysiące dzieci, więc się mówi ogólnie wszystko naraz. I to nie jest takie nośne. Bo gdy słyszysz: sto dziesięć wsi na Zamojszczyźnie, tysiące w całej Polsce, i że Polacy wycierpieli po Żydach najbardziej ze wszystkich narodów, to niczego nie widzisz. Powiesz, że przecież to wszystko wiesz i to też Tobą wzrusza. Ale nie przywołuje obrazów. Bo jakże to? Aż sto dziesięć wsi na Zamojszczyźnie? Tysiące w całej Polsce? Aż tyle? Naprawdę, chce się nie wierzyć.
Lecz Anna Janko ma konkret. Ma swoje Sochy. Prawdziwą wieś na Zamojszczyźnie, w której zostało spalonych wiele domów, zabito wielu mieszkańców i osierocono małe dzieci. Na końcu „Małej zagłady” przytacza dokładną listę domów i ofiar – dziewięć skrzętnie spisanych stron. Jest mała Renia. Jej los na tle wydarzeń w całej Polsce, na tle wydarzeń w Sochach nie jest niczym wyjątkowym. To jednak konkretny przykład, indywidualna historia, osobista, którą w przeciwieństwie do ogółu masakry można poczuć czy zobaczyć. Nic w tym wyjątkowego, że ojciec został zastrzelony w tył głowy u progu swojego domu. Że matkę powalił strzał w usta, gdy trzymała jeszcze na rękach najmłodszą córkę. Ocaleli dziewięcioletnia Renia, jej młodszy brat Jasiek i mała Kropka. W gruncie rzeczy można przyznać, że nie mieli najgorzej. Nawet, że mieli szczęście. Szybka śmierć rodziców, bez męki, cierpienia. A dzieci przeżyły. Choć w późniejszym czasie doroślejsza już Teresa Ferenc wyznaje w wierszu: Ja, której wciąż od nowa rodzi się ojciec, matka i esesman, której powstają wsie, żeby się wreszcie dopalić, ja prowadzona na rzeź przez trzydzieści trzy lata – która nie ocalałam…
W jej osobistej opowieści, przemyśleniach o wojnie, Niemcach, osieroconych dzieciach, zabitych, Janko z rozpaczą stara się zadośćuczynić i choć trochę zrozumieć tamten świat. Nie mówić „naziści”, bo to słowo zbyt abstrakcyjne. To esesman, konkretny człowiek zabił jej dziadka, zabił jej babcię. Jakiś inny Niemiec mógł ulitować się i ponieść w drodze małą Renię choć kawałek. Inny Niemiec mógł być dobry, ocalić dziecko, odsunąć broń, zachować się inaczej… Nie wszyscy musieli być źli. Jest teoria, że wcale nie byli – tylko diabeł nimi kierował. Jakże często używa się form bezosobowych czasownika: uduszono, zamordowano, zabito. Jakby to wszystko nie konkretni ludzie robili, ale jakieś ogólne zło. Próbuje się Niemców tłumaczyć, że mieli trudne dzieciństwa, szorstkie wychowanie. Próbuje się pozostawiać ich w spokoju, nie przypisywać odpowiedzialności konkretnym osobom konkretnych przypadków, bo oni też muszą, też musieli jakoś potem żyć. Muszą jakoś żyć ich dzieci, dziedziczące w genach odpowiedzialność za ofiary ojców.
Można twierdzić, że o wojnie pisze się tak dużo, że najwyższy czas już przestać. Trzeba się pogodzić. Był Baczyński, Borowski, „Medaliony”. Tysiące filmów, z których każdy młody człowiek może „dowiedzieć się”, czym była wojna. Ale ani te filmy i książki, ani wybaczenie i zapomnienie nie koją dziedziczonego bólu, nie dotykają prawdy, nie dają odpowiedzi i nie pozwalają zrozumieć. Ludzie ludziom zgotowali ten los. Smutna prawda, przy której wypada jedynie wzruszyć ramionami i nie trzeba dodawać nic więcej. Ale mało kto pamięta, mało kto rozumie te dzieci. Patrzą one ze zdjęć z okresu wojny, ze ścian Auschwitz, Treblinki, Majdanka, Płaszowa. Patrzą i pytają, czy rzeczywiście umarły. A Ty, który oglądasz te fotografie, stoisz i nie umiesz odpowiedzieć, bo nie rozumiesz dlaczego. Nie potrafisz wytłumaczyć. Wytłumaczenia nie ma. Czemu potrafiono spalić stodołę z małymi dziećmi w środku? Jak można kopnąć twardym esesmańskim butem niemowlę w głowę? I dlaczego można zrównać z ziemią rodzinny dom, zabić matkę, ojca, rodzeństwo, a zostawić maleńką istotę na nieocalenie? Anna Janko mówi o małej zagładzie, o niewinnych, małych dzieciach - zabitych, pozostawionych – wszystkich nieocalonych.
Czymże jest dziecko? Tak bezbronne, że wyrządzenie mu krzywdy to doprawdy żaden trud. Za krótko jest na świecie, by zrozumieć. Za mało, by pamiętać przeżyte masakry, choć tkwią one głęboko we wnętrzu i mimo braku wspomnień nie puszczają. Dziewięcioletnia Renia nie pamięta wszystkiego. Przemienia rzeczywistość, bo woli nie puszczać ręki siostry, woli wyprzeć to, co nie jest jak należy. Chce pamiętać, a jednocześnie woli nie wiedzieć, nie widzieć, nie czuć. Chciałabym zdążyć wszystko zrozumieć…, wyznaje Anna Janko. Dowiedzieć się, kim jesteś, dziewczynko, która straciłaś matkę, ojca, dom, całą wieś, słońce i księżyc, i wszystkie bajki.
„Mała zagłada” to książka o masakrze. Nie tym terminie nowoczesnym, potocznie używanym. Ale o prawdziwej tragedii. To płacz po utraconym dzieciństwie, po utraconym życiu. Książka trudna, szczera, bardzo osobista. Przesiąknięta bólem, strachem, fobiami. Potrzebna zapewne samej autorce jako autoterapia. Potrzebna innym jako krzyk z minionego świata. Zbyt straszna to opowieść, by mogło się w nią uwierzyć. A jednocześnie tak bardzo wciągająca i poruszająca, że chce się ją zrozumieć.
Monika Samitowska-Adamczyk
Oceny
Książka na półkach
- 1 800
- 1 322
- 286
- 54
- 36
- 24
- 21
- 19
- 17
- 17
OPINIE i DYSKUSJE
Reportaż Anny Janko pt. „Mała zagłada” przeczytałam krótko przed rosyjską inwazją na Ukrainę. Była połowa lutego 2022. Jeszcze nie zdążyłam przetrawić jej literackiego ciężaru, jeszcze nie byłam gotowa usiąść do zebrania własnych przemyśleń, gdy doszedł cień kolejnej wojny w Europie. Tak samo prawdziwej, rządzącej się tym samym okrucieństwem, tak samo siejącej strach i nienawiść jak poprzednia. Do tej pory myślałam, że określenia „przed wojną” lub „w czasie wojny” są zarezerwowane tylko dla moich dziadków. Niewyobrażalne, lecz teraz i ja dzielę świat na ten przed- i powojenny (choć przecież wojna jeszcze się nie skończyła).
Anna Janko w „Małej zagładzie” zebrała fakty i wspomnienia głównie swojej matki, Teresy Ferenc, z masakry, która miała miejsce we wsi Sochy na Zamojszczyźnie 1 czerwca 1943 r. Tego dnia rano do miejscowości wpadli Niemcy, strzelali do mieszkańców, podpalili domy. Zabili blisko 200 osób, w tym kobiety i dzieci. Jedną z dziewczynek, która przeżyła te tragiczne chwile, była matka autorki, wówczas 9-latka. Ani nie zapomniała, ani nie oswoiła się z tym, co widziała i słyszała. Traumatyczne emocje zostały z nią na zawsze i naznaczyły także rodzinę, zwłaszcza córkę, Annę Janko, autorkę „Małej zagłady”.
Długo nie mogłam zebrać się do napisania recenzji z tego reportażu. Takich książek nie zapominam, pozostają we mnie jak zakodowany szyfr. Tym razem siła oddziaływania została dodatkowo wzmocniona wydarzeniami w Ukrainie. Musiało upłynąć nieco czasu, zanim znowu byłam w stanie myśleć na tyle składnie, by móc na nowo pisać i dzielić się tym, co dla mnie ważne w tej lekturze.
To, co na pierwszy rzut oka, uderza w „Małej zagładzie” to język i punkt widzenia na fakty, oceną których Janko niemal prowokuje, jakby chciała wyrwać skostniałego odbiorcę z dotychczasowego sposobu patrzenia i otworzyć przed nim odmienną optykę. I tak na przykład raz bezdusznie wwierca się w umysł odbiorcy niebezpiecznym sformułowaniem „dzieci niewiadomego przeznaczenia”*). Innym razem rozmowa, z której dowiadujemy się, że przecież nie było wtedy najgorzej, bo „ (…) tylko zabijanie i podpalanie. Żadnego znęcania, pastwienia się, maltretowania, nikt nawet kobiet nie gwałcił. Szli i tylko zabijali (…)”**),pozostawia nas kipiących z oburzenia na taki rodzaj relacji, a jednocześnie niemal natychmiast po fali sprzeciwu przebija się zdziwienie, czy to w ogóle możliwe, aby być aż tak zimnym cynikiem? Próby zmiany perspektywy, próby podważenia osądu w zakresie tego, co wiadomo o eksterminacji mieszkańców Soch, powracają na karty „Małej zagłady” niejednokrotnie. Możemy stawiać pytania, w jakim celu autorka umniejsza, w jakim celu deprecjonuje to, co się wydarzyło? Po co w ogóle zamienia role katów i ofiar? Jaki to ma sens? Wydaje się, że odpowiedzi należy szukać w sposobie na rozprawienie się z przeżyciami, w metodzie na zweryfikowanie zakodowanych wspomnień. Bo czy jeśli odrze się fakty z emocji, to czy nadal będą miały tę samą siłę oddziaływania, czy wciąż będą miały to samo znaczenie? Współcześnie przecież nie trzeba nawet manipulować faktami, a wystarczy jedynie „pomajsterkować” przy emocjach, by uzyskać odmienny efekt ocenny. Wiadomo, że nic tak doskonale jak język nie nadaje się do takich „machinacji”. Porozstawiane pułapki pozostają jednak puste, gdyż wprawny czytelnik bezbłędnie rozumie sens zabiegu.
Drugim elementem, który równolegle ze stylistyką staje się wyznacznikiem atrybutów „Małej zagłady”, jest splecenie wspomnień matki – wówczas dziecka i biernej uczestniczki wydarzeń – z przeżyciami córki, która o wojnie „tylko” słyszała. W rezultacie niejako bezwiednie obie stają się powiernicami tych samych wojennych niedopowiedzeń, obie stają się obserwatorkami własnych niespokojnych reakcji, obie stają się wreszcie zakładniczkami powojennego strachu, z którym każdej na swój sposób przyjdzie się mierzyć. Swoją drogą to zadziwiające, jak pamięć jednego pokolenia potrafi kształtować przeżycia następnego. Czyżby istniała „pamięć genetyczna”? W „Małej zagładzie” obie, i matka, i córka, są do tego stopnia przesiąknięte wspomnieniem z Soch, że czasami nie wiadomo dokładnie, przeżycia której z nich w danej chwili przeważają. Co ciekawe, ich pamięć dotyczy nie tylko samych faktów, lecz rozlewa się również na emocje i wrażenia, które nawet wiele lat po wojnie dają o sobie znać, niekoniecznie w formie bezpośrednich reminiscencji z tragedii. Proste powiązania przyczynowo-skutkowe czasami są bowiem niewystarczające, by choćby wytłumaczyć nieoczekiwaną pustkę będąc wśród bliskich czy wyjaśnić nagłą niechęć do siebie samej. Bo obłęd rodzący się z poczucia strachu ma wiele odmian, trudno go wykorzenić, jest długowieczny i wydaje się też dziedziczny. Nie wiadomo, co przychodzi trudniej, co bardziej nieznośne i wyniszczające: pamięć czy zapomnienie?
Warto też podkreślić, że w „Małej zagładzie” masakra nie jest bezimienna. Zarówno ofiary, jak i sprawcy są wyraźnie nazwani. Mają imiona, twarze, indywidualne cechy, domy, plany na życie. Janko zadbała, by zwłaszcza ofiary, zostały zapamiętane jako konkretne osoby: matki, ojcowie, siostry, synowie. To nadaje zbrodni zupełnie inny wymiar. Pomordowani przestają być obcy i odlegli, oddzieleni stosami akt z archiwów, przez które pisarka latami się przedzierała, natomiast stają się prawdziwymi rodzinami, sąsiadami, którzy jeszcze przed chwilą prowadzili gospodarstwa, zajmowali się swoimi sprawami, zaczynali kolejny słoneczny dzień lata na wsi.
Anna Janko stworzyła „Małą zagładę”, by się rozprawić z przeszłością – pośrednio swoją, bezpośrednio swojej matki. Zestawiając kontrastowo poetyckie szczegóły z odartą z wszelkich uczuć bezwzględnie przeprowadzoną rzezią mieszkańców Soch, autorka głośno przestrzega, że wojna nie kończy się nigdy. Nigdy też nie gaśnie kanonada wspomnień. Co najwyżej walki przenoszą się na inne pola bitewne. Patrząc na bieżące wydarzenia, wojna zbiera teraz swój krwawy plon w Ukrainie.
*) Anna Janko „Mała zagłada”
**) Anna Janko „Mała zagłada”
Reportaż Anny Janko pt. „Mała zagłada” przeczytałam krótko przed rosyjską inwazją na Ukrainę. Była połowa lutego 2022. Jeszcze nie zdążyłam przetrawić jej literackiego ciężaru, jeszcze nie byłam gotowa usiąść do zebrania własnych przemyśleń, gdy doszedł cień kolejnej wojny w Europie. Tak samo prawdziwej, rządzącej się tym samym okrucieństwem, tak samo siejącej strach i...
więcej Pokaż mimo toKsiążka pomnik. Książka przestroga. Książka skarb. Książka pamiętnik.
Mała zagłada soszańskich dzieci, a jednak wielka, niewyobrażalna wręcz tragedia wielu rodzin.
Teraz, wiosną 2022 roku, czytałam ją z jeszcze mocniej bijącym sercem. I strachem. "Wojna nie umiera nigdy. Tylko zmienia mundury. Ma sesje wyjazdowe do innych krajów."
Książka pomnik. Książka przestroga. Książka skarb. Książka pamiętnik.
Pokaż mimo toMała zagłada soszańskich dzieci, a jednak wielka, niewyobrażalna wręcz tragedia wielu rodzin.
Teraz, wiosną 2022 roku, czytałam ją z jeszcze mocniej bijącym sercem. I strachem. "Wojna nie umiera nigdy. Tylko zmienia mundury. Ma sesje wyjazdowe do innych krajów."
„Mamo, pomyśl, nie miałaś najgorzej. Tylko zabijanie i podpalanie. Żadnego znęcania, pastwienia się, maltretowania, nikt nawet kobiet nie gwałcił. Szli i tylko zabijali, po kolei. I to byle jak zabijali: raz trafił, raz nie, nieraz poprawiać trzeba było. Strzelali, czyli dobrze, bo jak mówią, śmierć od kuli jest tą lepszą śmiercią. Niejeden człowiek by marzył od strzału umrzeć…
Pomyśl, mamo, twój tata tylko chwilę się męczył, a twoja mama w ogóle, moment — i jej nie było. Nawet nie widzieli, jak spłonął wasz nowy dom. Nawet się nie dowiedzieli, że cała wieś została spalona i zginęli prawie wszyscy. Mieli szczęście”.
Bałam się „Małej zagłady”, dlatego dość długo zwlekałam z lekturą. Jednak coś mnie do niej przyciągało – do tego stopnia, że w końcu się poddałam, zakupiłam książkę i zaczęłam czytać… I mimo tragedii, opisanej w niej przez córkę Teresy Ferenc (dziewięcioletniej Reni z 1943 roku),dałam się porwać nurtowi narracji wyznaczonemu przez autorkę – Annę Janko, jej mądrym refleksjom, opowiedzianym historiom, zaprezentowanym faktom. Szczególną uwagę zwróciłam na piękny język i intrygującą narrację – w znacznej części drugoosobową, pełną zwrotów do matki.
„To był wtorek, pierwszy dzień czerwca 1943 roku, około piątej rano, w Sochach, trzy kilometry od Zwierzyńca, dziewiętnaście od Biłgoraja, dwadzieścia siedem od Zamościa, osiemdziesiąt od Lublina, dwieście trzydzieści od Warszawy, sześćset dziewięćdziesiąt osiem od Berlina, w prostej linii. Od słońca osiem minut świetlnych…
Słońce jeszcze się dobrze nie wsparło na promieniach, gdy na zboczach od północy i od południa, i na krańcach drogi ze wschodu i z zachodu, pojawiły się postacie jak ze złego snu”.
Ten dzień zapisał się na zawsze w pamięci i psychice dziewięcioletniej dziewczynki, najstarszej z trojga dzieci państwa Ferenców, którzy – jak prawie wszyscy dorośli we wsi Sochy na Zamojszczyźnie – zostali zastrzeleni przez Niemców, a cała miejscowość spalona. Bezpowrotnie skończyło się dzieciństwo wszystkich ocalałych cudem dzieci, a wśród nich oprócz Reni było jeszcze jej młodsze rodzeństwo, pięcioletni Jaś i trzyletnia Kropka. Terenia była tą ich dużą siostrą, jak mówili o niej dotąd rodzice, i czuła się za nich odpowiedzialna. Tylko co mogła zrobić? Sama wspomina:
„Strasznie cicho było. Jakby wszystko nagle przestało się dziać. Nie widzę mamy, choć wiem, że leży tuż-tuż. Nie pamiętam, jak leży. Nie pamiętam, jak leży. Wstaję i wtedy czuję, jakby wielka lodowata kropla przeleciała przeze mnie w środku, i odtąd jestem kimś całkiem innym. Biorę za ręce brata i siostrę i idziemy ścieżką do drogi. Mijamy tatę. Leży na plecach i ma z prawej strony marynarki dziurkę, tam gdzie wleciała kula. Pomyślałam właśnie to: tamtędy wleciała kula. I zobaczyłam, że grdyka mu się poruszyła, jakby przełykał ślinę. Miał na sobie nową marynarkę w brązową jodełkę i w tej nowej marynarce właśnie była ta dziurka”.
Te traumatyczne przeżycia i doświadczenia wypaliły trwałe piętno nie tylko na życiu Teresy Ferenc i jej rodzeństwa, odziedziczyła je w genach również jej najstarsza córka Anna.
„Tragiczna historia rodziny była drugim dnem mojego dzieciństwa. Moja mama jako dziewczynka patrzyła na śmierć swoich rodziców, na rozpad całego swojego świata; jej życie rozpoczęło się więc od apokalipsy… Obrazy pożarów, zabijania, sieroctwa, tułaczki małych dzieci przeniknęły i do mojego życia i były jak stronice szczególnego albumu rodzinnego, który się ogląda ze ściśniętym gardłem”.
„Mała zagłada” to nie tylko historyczna rekonstrukcja wydarzeń, które rozegrały się w Sochach 1943 roku, to również swoista próba uporania się z traumą przez mamę autorki oraz przez nią samą. Bo odkąd pamięta, zawsze myślała o wojnie, która determinowała jej postrzeganie rzeczywistości – zarówno kiedy była dzieckiem, jak i w życiu dorosłym. Chciała ze wszystkim zdążyć, zanim nastanie trudny czas wojny, gdy każdy dzień może być tym ostatnim, a kiedy została matką, z lękiem myślała o swoich dzieciach…
„Mieć dzieci podczas wojny to prawdziwe nieszczęście. Ilu ojców, ile matek żałowało skrycie, że sobie sprawili dziecko tuż przed wojną, a jeszcze głupiej – już w trakcie! Uciekać z dzieckiem – straszna niewygoda. Siedzieć z nim w piwnicy, gdy żołnierze wroga wokoło – zgroza. Bo piśnie, bo zapłacze – i wszystkich wystrzelają. Przez dziecko zginąć najłatwiej. Głód – dziecku się nie wytłumaczy, że trzeba poczekać. Chore? Nie ma lekarza ani lekarstw, i patrzysz, jak umiera…
Na czas wojny nie powinno być żadnych dzieci. Powinny siedzieć w jakimś całodobowym, całowojennym przedszkolu, za jakimś drutem kolorowym, za murem bajecznie grubym, a najlepiej na innej planecie. I czekać. Po wszystkim by się stopniowo poodbierało… O ileż lżejsza byłaby wojna bez strachu o dzieci! Strach o dziecko jest jak gotująca się trucizna, której już same opary trują. Można oszaleć. Niejedna matka oszalała. Niejedno dziecko udusiła tym trującym strachem”.
Autorka, snując refleksje, trafnie formuje myśli, ironizuje, z niezwykłą precyzją uderza w czułe struny naszych serc, z drobiazgowością przytacza fakty, do których wytrwale zbierała materiały na temat zbrodni hitlerowskich, odwiedziła Sochy, rozmawiała z tymi, którym udało się przeżyć. I pisze:
„Wojna nie umiera nigdy. Tylko zmienia mundury. Ma sesje wyjazdowe do innych krajów. Ma dni, kiedy odsypia wielki morderczy wysiłek, a wtedy pracują jej cisi pielęgniarze. Obmyślają taki pokój, jaki byłby dla niej najlepszy, i polerują narzędzia”.
Jakże prawdziwe to słowa – aż przerażające!
„Mała zagłada” – naprawdę warto przeczytać!
https://eklektycznasiedem.blogspot.com/
„Mamo, pomyśl, nie miałaś najgorzej. Tylko zabijanie i podpalanie. Żadnego znęcania, pastwienia się, maltretowania, nikt nawet kobiet nie gwałcił. Szli i tylko zabijali, po kolei. I to byle jak zabijali: raz trafił, raz nie, nieraz poprawiać trzeba było. Strzelali, czyli dobrze, bo jak mówią, śmierć od kuli jest tą lepszą śmiercią. Niejeden człowiek by marzył od strzału...
więcej Pokaż mimo toMała zagłada, ale zniszczenia w psychice ocalałych ogromne. Trzeba to przeczytać, trzeba pamiętać!
Mała zagłada, ale zniszczenia w psychice ocalałych ogromne. Trzeba to przeczytać, trzeba pamiętać!
Pokaż mimo torereed 12.2018
rereed 12.2018
Pokaż mimo to" Ile pamiętam dziecko z wojny? Trzyletnie - jak Kropka, twoja siostra - nic. Wszystko co się przydarza trzyletniemu dziecku, tonie w podświadomości. Pięcioletnie - jak brat Jaś - pozostaje z kilkunastoma obrazami, które jego pamięć tasuje i rozrzuca, tasuje i rozrzuca... Dziewięcioletnie, jak ty, jest już w pełni dojrzałe do tragedii, dźwiga księgę wojny, księgę, w której słowo "koniec" znajduje się na pierwszej stronie. "
Sochy, wieś na Zamojszczyźnie, 1 czerwca 1943 roku. Z rąk niemieckiej policji i oddziałów SS ginie ponad 180 osób (niektóre źródła podają koło 200). Na oczach dzieci, zabijani są rodzice, a domy i całe gospodarstwa zostają podpalone. Jest to jedna z najbardziej brutalnych zbrodni jaką dokonali Niemcy na ludności wiejskiej.
Książka, to wspomnienie tego co się wtedy stało. Wspomnienie utraconego dzieciństwa i bolesnej traumy. To osobista rozmowa córki z matką, która jako 9- letnia dziewczynka przetrwała pacyfikację wsi i widziała śmierć swoich rodziców.
Dawno nie czytałam tak mocnej, wręcz wstrząsającej i jednocześnie bardzo dobrej książki. Autorka bardzo przeżyła rodzinną tragedię, co skłoniło ją do pogłębiania wiedzy na temat tych wydarzeń i samej genezy wojny. Ten zbiór esejów, opowiadań to swoisty pomnik pamięci, dla tych których już nie ma, a o których nie powinno się zapomnieć.
"Co mam z tą naszą historią zrobić teraz?(...) Włożę ją w szczelne zdania, w zamknięte akapity. Żeby się już ani dym, ani języki ognia, ani łzy nie pokazywały. I żebyś jej nie musiała zabierać na tamten świat. Po wszystkim napisze słowo: K o n i e c. "
Polecam wszystkim, którzy interesują się historią i okresem II wojny światowej, jednak przygotujcie się na łzy, ta książka poruszy nawet twardzieli....
" Ile pamiętam dziecko z wojny? Trzyletnie - jak Kropka, twoja siostra - nic. Wszystko co się przydarza trzyletniemu dziecku, tonie w podświadomości. Pięcioletnie - jak brat Jaś - pozostaje z kilkunastoma obrazami, które jego pamięć tasuje i rozrzuca, tasuje i rozrzuca... Dziewięcioletnie, jak ty, jest już w pełni dojrzałe do tragedii, dźwiga księgę wojny, księgę, w której...
więcej Pokaż mimo toMyślałem że to książka która dotyczy tylko i wyłącznie pacyfikacji wsi Sochy ale niestety autorka zbyt często odchodzi od tematyki która mnie najbardziej interesowała gdy po tą książkę sięgałem.
Myślałem że to książka która dotyczy tylko i wyłącznie pacyfikacji wsi Sochy ale niestety autorka zbyt często odchodzi od tematyki która mnie najbardziej interesowała gdy po tą książkę sięgałem.
Pokaż mimo toBardzo ważna książka - książka, która przypomina i nie pozwala zapomnieć.
Odświeża te wydarzenia, które już powoli przykrywa kurzem czas, które rozmywają się w historii, zacierają, maleją...
A ta mała zagłada jednej z polskich wiosek to ogromna tragedia wielu rodzin, streszczenie tragedii całego polskiego narodu. Niewyobrażalne cierpienie, tych , którzy żyli w tamtych czasach, którzy musieli walczyć o przetrwanie, którzy z dnia na dzień zostawali sierotami.
I jak tu dalej żyć ? To nieprawda, że czas leczy rany, on nakleja tylko na nie plaster, a rana pod spodem dalej krwawi, jeden dzień bardziej, drugi mniej, ale zawsze boli.
Książka jest bardzo osobista, pokazuje również życie i uczucia dziecka, którego matka przeżyła wojenną tragedię - to już jest wplecione w życie całej rodziny, nawet tych pokoleń, które osobiście okupacji nie doświadczyły. Autorka wplata tu też wiele swoich przemyśleń na temat wojny, niemieckich (i nie tylko) zbrodni, ludzkiego przyzwolenia na zabijanie.
I w wielu kwestiach mam bardzo podobne odczucia, czasami miałam wrażenie, że autorka słowami z tej książki obrazuje dokładnie moje myśli. Aż jestem zdziwiona, że tak bardzo to wszystko się pokrywa z tym co czuję.
Mam to szczęście, że żyję w czasach pokoju, ale wojny się boję, przeraża mnie, że tak szybko cywilizowany naród może przemienić się w okrutnych oprawców, bez sumienia i współczucia. Straszne to jest i wiele razy historia pokazała nam, że niestety możliwe.
Nie zapominajmy o tamtych wydarzeniach, nie wybielajmy ich, nie udawajmy, że to była daleka historia i już trzeba dla dobra wzajemnych stosunków wymazywać to z pamięci...
Bardzo ważna książka - książka, która przypomina i nie pozwala zapomnieć.
więcej Pokaż mimo toOdświeża te wydarzenia, które już powoli przykrywa kurzem czas, które rozmywają się w historii, zacierają, maleją...
A ta mała zagłada jednej z polskich wiosek to ogromna tragedia wielu rodzin, streszczenie tragedii całego polskiego narodu. Niewyobrażalne cierpienie, tych , którzy żyli w tamtych...
Bardzo dobra pozycja. Polecam!
Bardzo dobra pozycja. Polecam!
Pokaż mimo toKsiążka z gatunku literatury obozowo-wojennej, która jest jednak czymś więcej niż opisem przeżyć ocalałej.
Teresa Ferenc była świadkiem debellacji wsi Sochy na Zamojszczyźnie i wymordowania swojej rodziny. Powstałą przez to traumę odziedziczyła jej córka, Anna Janko.
Mała zagłada to świadectwo wystawione zamordowanym mieszkańcom Soch i tym, którzy przetrwali. Na głębszym poziomie jest próbą rekoncyliacji i zamknięcia rozdziału z życia matki, który wciąż rezonuje na córkę. Wszystko to na tle pytań, które zawsze powracają, gdy wywołuje się temat kwestii żydowskiej i obozów - kto i na ile jest winien, czy można obarczać ogół przy wyłamujących się z ram jednostkach, pytanie o naturę wojny i człowieka oraz możliwość dziedziczenia traumy.
Książkę polecam tym, którzy chcą spojrzeć na tematykę niemieckich zbrodni z nowej perspektywy. Należy jednak zaznaczyć, że autorka nie koloryzuje rzeczywistości, zatem opisy zbrodni mogą być dla niektórych zbyt mocne.
Książka z gatunku literatury obozowo-wojennej, która jest jednak czymś więcej niż opisem przeżyć ocalałej.
więcej Pokaż mimo toTeresa Ferenc była świadkiem debellacji wsi Sochy na Zamojszczyźnie i wymordowania swojej rodziny. Powstałą przez to traumę odziedziczyła jej córka, Anna Janko.
Mała zagłada to świadectwo wystawione zamordowanym mieszkańcom Soch i tym, którzy przetrwali. Na głębszym...