Książka nie należy do najłatwiejszych. Czytając ją trzeba często uzbroić się w cierpliwość i czekać aż fabuła sama wyjaśni nam pewne niedopowiedzenia. Widać to także w dialogach, gdzie autor wręcz wymaga od nas byśmy sobie wyobrazili nie tylko przedstawione sytuacje, ale także myśli poszczególnych postaci. Same dialogi są bardzo ważnym elementem narracji, gdyż często to one napędzają cała akcję, to w nich podejmuje się decyzje dotyczące kolejnych fabularnych wątków.
Właśnie, fabuła... Królestwo rządzone przez władcę despotę, sprawiedliwego jednak nie znającego słowa kompromis. Magia opiera się na żywiołach, zaklęcia rzucane są poprzez odprawianie tajemnych rytuałów, a poszczególne rodzaje magii praktykowane są przez tzw. Domy Żywiołów. Poznajemy jeden z takich domów, Zakon Fechmistrzów, bardzo szczególny gdyż wychowuje i tworzy fechmistrzów, których zadaniem jest strzec królewskiego rodu. Stanowią elitę królewskiej gwardii, są obrońcami rządu i ministrów, a jednocześnie czymś w rodzaju wojsk specjalnych (gdzie diabeł, tfu... król nie może, tam fechmistrza pośle).
Właśnie dlatego większość powieści to polityka. Świetnie poznajemy królewski dwór i zasady na nim panujące. Wszystko za pośrednictwem jednego z najlepszych fechmistrzów w historii - sir Durendala. Przechodząc przez kolejne poziomy dworskiego wtajemniczenia, będzie pokazywać nam świat, w którym żyje: brutalny i rządzący się rygorystycznymi prawami.
Jak wspomniałem na początku, nie jest to łatwa lektura, ale myślę, że warto do niej choćby zajrzeć. A nuż się uda przeczytać?
Jak dla mnie - tomik, który na początku był strasznie chaotyczny. Musiałam kilkakrotnie sprawdzać, czy przypadkiem nie zaczęłam kolejny raz czytać serię od środka - jednak za każdym razem dziwiłam się, że to jednak jest pierwszy tom. Czytelnik zostaje wrzucony do wiru ciągłych wydarzeń.
Jedynym minusem dla mnie jest (póki co) idealizowanie bohatera - a raczej ta malutka drobnostka.... że wszystko mu się udaje.