Urodzony w 1971 r., informatyk. Debiutował w 1994 na łamach "Nowej Fantastyki" opowiadaniem „Manipulatrice”. Przez pewien czas związany z internetowym czasopismem „Esensja”, brał udział w pracach przy jego tworzeniu, a także opublikował w nim kilka opowiadań.
Nie znosił kotów, dopóki nie dostał dwóch w spadku, a trzeciego na dokładkę. Interesuje się historią i militariami. Prywatnie mąż Anny Brzezińskiej.
Powieść wojenna (I wojna światowa) z baśniowym głównym wątkiem (smok, rycerze, rusałki). Już od dawna nie czytam bajek, ale pomysł bardzo mi się spodobał. Autorzy w dość beznamiętny sposób opisują wzajemne zabijanie się, co bardzo uwypukla potworności wojny, czasem nawet chce się śmiać z postępowania głównych bohaterów, jak i ich języka - prostych ludzi z australijskiej farmy, w tym jednego aborygena. Zdecydowanie będę kontynuować serię. Leszek Filipowicz (lektor) jak zawsze osiąga szczyty interpretacji.
Nie jest to książka zła, jednak w całej owej próbie zabawy konwencją i nawiązywania do australijskgo folkloru gubi się gdzieś główny wątek całości. Nie mówię "sens", bo sensem najwyraźniej miała być rozrywka; nie domagam się zupełnie rozwiązywania wszystkich napomkniętych mimochodem wątków; nie uważam też, by wprowadzane tu i tam dygresje były czymś złym. Na poziomie szybkiej lektury jest to książka, która się sprawdza. A że pod tym wszystkim tkwi jednak coś więcej? No cóż, może i tkwi, ale co nam z tego? Milczący kompan nagle zamienia się w rozgadanego mieszczucha, popychadło spotkane na drodze staje się ot tak wielkim przyjacielem całej grupy... Nie wiem, nie wiem, nie zachwyca, ale da się czytać.