Najnowsze artykuły
- ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel5
- ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
- ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant8
- ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Scot Eaton
5
4,4/10
Pisze książki: komiksy
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
4,4/10średnia ocena książek autora
8 przeczytało książki autora
2 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Conan. Wojna węży Stephen Segovia
4,4
Postać Conana jest obecna na polskim rynku wydawniczym od dość dawna. Mieliśmy kilka (raczej kiepskich jakościowo) kieszonkowych wydań oryginalnych opowiadań Roberta E. Howarda, była kultowa książkowa „Czarna seria” z różnej jakości sequelami, były też kasety video z filmami z Arnoldem Schwarzeneggerem. Niby nie tak mało, ale człowiek pragnął więcej, o tym jednak można było tylko pomarzyć. Dzisiaj oferta jest w końcu tak bogata, jak zawsze chcieliśmy. I nie ukrywam – taki stan rzeczy bardzo cieszy. Conan ugruntował swoją pozycję na mapie przełożonej na język polski popkultury – w pięknej formie wydano wszystkie oryginalne opowiadania, których był bohaterem, co i rusz ukazują się też komiksy z jego udziałem. Kolejnym z nich jest „Wojna węży”.
Pisarz James Allison leży na łożu śmierci. Nie jest to jednak jego pierwsza śmierć, bo na przestrzeni wieków przeżył już wiele różnych żywotów. Teraz śmierć przyszła jednak w złym momencie – na świecie ścierają się dwie przedwieczne potęgi, a powstrzymać ten konflikt mogą jedynie Conan z Cymerii, Mroczna Agnes, Solomon Kane i Moon Knight. Bohaterowie muszą zjednoczyć siły, ale nawet wtedy pokonanie wroga nie będzie oczywiste.
Na samym początku komiksu znajdziemy wstępniak, który zawiera przemyślenia Jima Zuba na temat istoty „Wojny węży” i tego, co zainspirowało go do jej napisania. Powiem szczerze, zdziwiłem się nieco, widząc takie „intro”, bo zazwyczaj tego typu rzeczy zamieszczane są w dużych, zbiorczych (często też jubileuszowych) wydaniach konkretnych serii. Rzadko natrafimy na nie w albumach zaledwie nieco ponad stustronicowych, wykoncypowałem więc sobie, że jest to zwiastun czegoś naprawdę dobrego. No bo skoro sam autor mówi o okolicznościach powstania komiksu i dzieli się swoimi przemyśleniami na temat tego, co zaraz przeczytam, to chyba będzie to coś godnego uwagi. Prawda?
Prawda?
Cóż…
Istotą „Wojny węży” jest umieszczenie na kartach jednego albumu bohaterów wykreowanych przez Roberta E. Howarda (na dokładkę dostajemy jeszcze Moon Knighta) i to w zasadzie główna atrakcja. To mrugnięcie okiem do fanów i powiedzenie im: „Patrz! Masz tutaj wszystko, za co lubisz prozę Howarda!”. Tyle że to tak nie działa, bo żeby dzieło popkultury okazało się angażujące, potrzebne jest coś więcej niż tylko nawiązania i puszczanie oka. Niezbędna jest przede wszystkim historia, która wciągnie, da czytelnikowi poczucie oderwania od codzienności i pozwoli mu zanurzyć się w przygodzie, jakiej nie ma szansy doświadczyć na co dzień. Tego niestety nie uświadczymy na kartach „Wojny węży”.
Problemem nie są tu nawet założenia fabularne tej opowieści, które mogą wydawać się z lekka absurdalne, ale jednak nie należą do grona ścisłej topki głupot, jakie przeczytałem w komiksach. Chodzi tu raczej o to, że jak na historię opartą w zamyśle na akcji i sile charakteru protagonistów, „Wojna węży” jest zaskakująco generyczna i nieangażująca. Brak ambicji bije po oczach od pierwszej strony – autor ani na moment nie wykracza poza bezpieczne, przygodowo-awanturnicze rejony i cały czas próbuje wyłącznie tego, co dobrze znamy. Co kilka stron dostajemy kolejną potyczkę, w ruch idzie różnego rodzaju oręż, a bohaterowie walczą z zagrożeniem. Niestety nie czuć w tym żadnych emocji, choć stawka niby jakaś tam jest. Rozczarowuje również zestawienie ze sobą poszczególnych postaci. Zub tak rozpisał całą historię, że zmierzają one do celu na dwóch płaszczyznach czasowych, podzielone na dwójki. Sęk w tym, że nie wykorzystał potencjału z tego pomysłu – naturalne tarcia między bohaterami o tak różnych charakterach i temperamentach są opisane nieprzekonująco, sprowadzają się jedynie do mdłych, słownych utarczek, co nie wpływa korzystnie na psychologiczną wiarygodność całości.
Dużo tu wad, bardzo dużo, ale nie jest to na szczęście komiks zupełnie nieudany. Ostatecznie można w nim znaleźć kilka rzeczy, które mają szansę przyciągnąć uwagę odbiorcy. Najciekawszą z nich jest bodaj koncept, wedle którego Conan i spółka prowadzeni są przez znajdującego się w swego rodzaju mistycznym transie pisarza. Od początku zastanawiamy się, skąd wzięła się w nim tak niezwykła moc i dlaczego przejawia się ona w możliwości mobilizacji wielkich bohaterów do tego, by wzięli oni udział w wyprawie o dość niejasnych celach. Ta zagadka motywuje do przerzucania kolejnych stronic i stanowi bez wątpienia najjaśniejszy punkt. Kolejną zaletą jest zamieszczenie na końcu albumu krótkiego komiksu, na którym „Wojna węży” jest oparta, i do którego nawiązuje. Daje to czytelnikowi możliwość lepszego zrozumienia, o co Zubowi w ogóle chodziło i jaka idea przyświecała pisaniu tego albumu.
Pod względem wizualnym komiks prezentuje się całkiem przyzwoicie. Nie ma tu co prawda żadnych fajerwerków, ale artyści nie odwalili też fuszerki, dostarczając ilustracje przejrzyste i efektowne, a taki styl pasuje do konwencji awanturniczej. Widać tu grube kontury, które dobrze podkreślają sylwetki bohaterów, jest też dynamiczne kadrowanie – te cechy często są standardem w „Conanach” od Zuba, podobnie jest także tym razem.
Na księgarskich półkach można znaleźć sporo albumów o Conanie, których jakość jest naprawdę wysoka. Niestety „Wojna węży” nie należy do tego zacnego grona – to komiks wyłącznie dla fanów Cymeryjczyka, którzy chcą mieć na półce wszystko, co dotyczy ich ukochanego bohatera. Dla innych lektura może nie będzie przeżyciem traumatycznym, ale też nie przyniesie im niczego godnego zapamiętania. Ot średniawka, w dodatku z gatunku tych słabszych. Można przeczytać, to na pewno. Ale czy jest sens to robić – tu już każdy musi oszacować wartość swojego czasu i odpowiedzieć sobie na to pytanie sam.
Recenzja do przeczytania także na moim blogu - https://zlapany.blogspot.com/2023/10/conan-wojna-wezy-recenzja.html
oraz na łamach serwisu Szortal - https://www.facebook.com/Szortal/posts/pfbid02M56W5jHo1Ls7CxTQdCPgyCXNN4JSKPNyNxEmimVbzNxfxpATcZGTgzt2bD9VeBbgl
Conan. Wojna węży Stephen Segovia
4,4
POPKulturowy Kociołek:
https://popkulturowykociolek.pl/conan-wojna-wezy-recenzja-komiksu/
Opowieść skupia się tu na pradawnym wężowym bóstwie, które zagraża całemu światu i mogą go jedynie powstrzymać niezłomni bohaterowie. Są nimi oczywiście tytułowy barbarzyńca, Solomon Kane, Mroczna Agnes (wszystkie postacie stworzone przez Roberta E. Howarda) i Moon Knight. W przypadku tego ostatniego herosa nie ma jednak pewności czy pomoże on pokonać bóstwo, czy wręcz przeciwnie i stanie on przeciwko swoim towarzyszom.
Tak jak zostało to już wspomniane, za projekt ten odpowiada Jim Zub. Scenarzysta, który całkiem nieźle poradził sobie z popularnym barbarzyńcą w albumach Conan Barbarzyńca: Tygiel i Miecz barbarzyńcy: Conan hazardzista tom 2. Życie bywa jednak przewrotne i nie zawsze wszystko wychodzi tak, jak się planowało. Tak też jest w przypadku recenzowanego albumu, który niestety zalicza się do produkcji mocno przeciętnych.
Komiks oceniam z perspektywy doświadczonego (wiekowo) fana Cymeryjczyka, który wychował się na książkach uzupełnianych filmami z Arnoldem. Czyli dziełach powstałych w odległych czasach (dla wielu dzikich),kiedy to świadomość społeczna była zupełnie inna, tak samo, jak podejście do szeroko pojętej popkultury.
Conan: Wojna węży należy zaś zaliczyć do dzieł współczesnych, gdzie rozrywka jest skonstruowana w taki sposób, aby przypadkiem kogoś nie urazić. Jeśli więc ktoś oczekuje klasycznego Howardowskiego klimatu (wino, kobiety, krew),raczej będzie tytułem zawiedziony. Wina całkowicie brak (chyba że przyniesiemy swoje, aby umilić sobie lekturę),krew (ta czerwona) pojawia się w postaci kilku kropelek, a kobiety (zasadniczo to jedna) nie rzucają się Conanowi w ramiona.
Pewne zastrzeżenia można mieć tu również do tego, w jaki sposób autor umieszcza tytułowego bohatera w całej historii. Nie zawsze barbarzyńca odgrywa tu główną rolę (czasem spychany jest na drugi, a nawet trzeci plan),jakby tego było mało, to pojawiają się sceny, gdzie pokazywany jest on jako tępy osiłek napędzany testosteronem.
Wady tytułu są więc dość mocno zauważalne, ale trzeba być również uczciwym i wspomnieć o pewnych zaletach tego dzieła. Na pewno autorowi udaje się całkiem nieźle połączyć innych bohaterów ze światem Cymeryjczyka. Nie jest to robione na siłę i w paru momentach może się nawet podobać. Szkoda, że nie zdecydowano się na ukazanie znacznie głębszych relacji pomiędzy tymi postaciami, bo miało to niezły potencjał. Nieźle prezentuje się również akcja, której tutaj nie brakuje (chociaż jest ona jak na mój gust trochę zbyt mocno ugrzeczniona).....