Najnowsze artykuły
- ArtykułySpecjalnie dla pisarzy ta księgarnia otwiera się już o 5 rano. Dobry pomysł?Anna Sierant60
- ArtykułyKeith Richards, „Życie”: wyznanie człowieka, który niczego sobie nie odmawiałLukasz Kaminski2
- ArtykułySzczepan Twardoch pisze do prezydenta. Olga Tokarczuk wśród sygnatariuszyKonrad Wrzesiński29
- ArtykułySkandynawski kryminał trzyma się solidnie. Michael Katz Krefeld o „Wykolejonym”Ewa Cieślik2
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Jonathan Marks
3
6,1/10
Pisze książki: komiksy
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,1/10średnia ocena książek autora
58 przeczytało książki autora
20 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Wolverine: Trzy miesiące do śmierci, tom 2 Salvador Larroca
6,1
Uniwersum Marvela, to jedna z wielu komiksowych ,,płaszczyzn”, na której podstawie rozwijają się pomniejsze światy i różne rzeczywistości. Marvel, tak jak i DC, czy Uniwersum kreowane przez wydawnictwo "2000 AD", gdzie króluje ,,Sędzia Dredd” bądź Wszechświat wyłaniany przez akt stwórczy scenarzystów i rysowników "Scream Comics", mają swoje alternatywne odpowiedniki ,,centralnych” rzeczywistości, lub przynajmniej takie mieć powinny. To zaś sugeruje nam multum rozwiązań fabularnych, oraz, jak to czasami bywa, na standardy tak kreowanych fikcyjnych światów przystało: astronomiczną miarę postaci i powiązań między nimi tu występujących, które tworzą się na pęczki, niczym połączenia między neuronami.
W samej macierzy Marvela istnieje kilka tysięcy sylwetek łotrów i herosów oraz nazwijmy to ,,istot neutralnych” i innych osobistości. Lecz największym paradoksem, jakby tego odchyleniem jest to, że czytelnicy Marvela, przy czym podobnie ma się sytuacja w ,,konkurencyjnym” DC – najwięcej w tym względzie mają do powiedzenia ci miłośnicy komiksów znający jak własną kieszeń Uniwersa opowieści graficznych - tak naprawdę, dość dobrze zaznajomieni są tylko z kilkoma procentami postaci Marvela, DC bądź innych komiksowych Wszechświatów stworzonym aktem twórczym, przez inne wydawnictwa. Tak jest wszędzie, w każdej fikcyjnej płaszczyźnie narracji obrazkowych, gdzie nieustannie tworzone są nowe historie, kontynuowane kiedyś zaczęte, rozpisywane, z nową genezą losy wielu bohaterów tudzież łotrów lub tworzone są ich najrozmaitsze alternatywne wersje. Percepcja czytelnika może oszaleć; z drugiej strony, gdyby do takich manewrów twórczych artystów pracujących nad komiksami, by nie dochodziło, takiego wyboru dla fanów by nie było, i możliwe, że nie każdy wtedy znalazłby coś dla siebie: ulubioną drużynę, serię historii, konkretne pojedyncze wydania, ,,one-shoty”, albo postać, której losy przez pryzmat konkretnych cykli narracji miłośnik śledzi od wielu, wielu lat.
Uwzględniając istnienie wielu fikcyjnych fantastycznych, mitycznych światów, które to tworzą wielkie wydawnictwa, praktycznie rzecz biorąc korporacje, których z perspektywy wpływów i zasięgu operacyjnego nie powinno nazywać się wydawnictwami, lecz "Multiversami", jedną z najbardziej rozpoznawalnych, szanowanych, a w multum przypadków wręcz adorowanych postaci ze świata komiksu, która swą popularność zawdzięcza serii filmów ją adaptujących, realizowanych przez Marvela i 20th Century Fox, z Hugh Jackmanem w roli głównej, jest Wolverine. I tak, jestem w stanie założyć się o garść komiksów, że James Howlett Logan, inaczej zwany,,Loganem” bądź ,,Rosomakiem”, czyli po prostu ,,Wolverine’em”, okiem i gustem wielu fanów, zaraz obok Iron Mana, Hulka, Supermana, Batmana itp. uznawany jest za część Panteonu herosów mających niezwykle istotne, niczym ,,Kamień Milowy,” znaczenie dla rozwoju i ekspansji kultury komiksowej na zasięg globalny, jednocześnie podtrzymując cały trzon stabilizujący Uniwersum, co można porównać do mitologicznego żółwia, który na swej skorupie podtrzymuje Ziemię.
Wolverine dzięki swej nad wyraz specyficznie rozwiniętej, dobrze wykorzystanej i przystosowanej do środowiska mocy – mutacji, którą jest obecność w jego materiale genetycznym tzw. ,,Genu X”, dającego mu niebotyczną wartość biologicznej regeneracji ciała, zwierzęcą wytrzymałość, nieludzką, ,,agresywną” odwagę, i te kościste, a po wlaniu adamantium do jego szkieletu: metaliczne szpony wystające spomiędzy zewnętrznej części kłykci obu dłoni, wysuwające się wtedy, gdy nadchodzi zagrożenie, dość znacznie wyróżnia się na tle innych herosów. Jego charakter, niekiedy zbyt buntownicze zachowanie, to jak powstrzymuje wrogów i jak rozumie sprawiedliwość, nie zawsze, nie przez wszystkich fanów i krytyków kultury komiksowej, uznawane są za wzorzec ,,superbohaterstwa”; za archetyp prawdziwego, szczerego męstwa i rycerskiej czystości serca oraz zamiarów, za kogoś potrafiącego poświęcić każdą cząstkę siebie, aby chronić ludzkość przed złem, jakby był to przeznaczony przez sam Wszechświat mu los. Postaci Wolverine’a poświęcona jest niezliczona ilość komiksów, jednak mają one jedną cechę wspólną: Logan jest w nich prawie jak Daredevil, jest tym kim jest w ciemności: każdym błędem, potyczką i cierpieniem; a to właśnie cierpki, ,,niecukierkowy” los naznaczył popularnego ,,Rosomaka”. W jego życiu nie mowy o ,,happy endach”. Wystarczy przypatrzyć się jego zdolnościom regeneracji biologicznej ciała – tak zwanemu ,,healing factor”, czyli czynnikowi gojącemu, czyniącym go, prawie że nieśmiertelnym; uświadomić sobie skutki eksperymentu ,,Weapon X”, którym było połączenie jego kości z adamantium – praktycznie niezniszczalnym metalem, co zrobiło z Wolverine'a śmiertelną broń do zabijania, ale odebrało mu wtedy cząstkę siebie i sprawiło, że stał się łatwiejszym kąskiem dla wielu wrogów, w tym dla Rządów USA i Kanady, gdy po ,,programie X” przestał on z nimi pracować. Dlatego jego historia, pisana tak dziko, tak niezwykle i dramatycznie, sprawia, że Wolverine jest dla mnie jedną z najbardziej wartościowych, budujących swą osobą Uniwersum Marvela, postacią z tego wydawnictwa, ba, z całej macierzy narracji obrazkowych, bez której kultura komiksu nie byłaby taka, jaka jest obecnie. To pozwoliło mi na śmiałe przystąpienie do lektury "Wolverine: trzy miesiące do śmierci" - z dużego cyklu komiksowego "Marvel NOW!". Po porządnym, wciągającym i rysunkowo odmiennym, jakby szarpanym tomie pierwszym opowieści o Loganie, który traci powoli swą regenerację, i któremu szybciej jest do śmierci niż do wyzdrowienia, przyszedł czas na finał tejże duologii. W rozdziale drugim Logan, jak to Logan – choć w tej historii nie zabrakło nasączenia jej awangardą i alternatywą - nie odejdzie na emeryturę, nie siądzie na bujanym krześle i nie zapali fajki, jak poczciwy staruszek, który w życiu: ożenił się, urodziły mu się dzieci, a potem wnuki, jak i na Wojnie, zrobił swoje. O takim odpoczynku, na przestrzeni głównej narracji tomu drugiego, nie uwzględniając jedynie naznaczonej nostalgią opowiastki z perspektywy zwykłego człowieka, ot właściciela tak specyficznego miejsca: historii o powstaniu "Guernica Bar" – baru dla superbohaterów, gdzie łotrzy nigdy nie mają wstępu, gdzie najwięksi bohaterowie Ziemi mogą choć na chwilę być zwykłymi ludźmi, niczym ostoja normalności w zbyt zakręconych, nawet jak dla nich, czasach, oraz uwzględniając pojedynczą historię z Jubilee, jej nowo narodzonym dzieckiem, Loganem bez regeneracji i parą turystów, którzy wybrali się tak samo, jak i oni na biwak, co o mały włos, a skończyłoby się tragicznie, Wolverine musi zapomnieć. Od samego początku tomu drugiego, co potrafiło nieźle zaskoczyć, tracący czynnik gojący ,,Rosomak” nie traci czasu na użalanie się nad sobą. Może się to wydawać zbyt proste stwierdzenie, aby, jako fan czuć satysfakcję z powodu ciągle tego samego nieustępliwego zachowania herosa, mimo iż stracił, to co wyróżniało: czynnik gojący. Bo niby Wolverine zawsze taki był, i swoją charyzmę zachowałby w dalszej części historii rozdziału drugiego "Wolverine: trzy miesiące do śmierci". Nie. Porzućmy takie wyobrażenia i nigdy nie dopowiadajmy sobie losów danej, w tym przypadku tak istotnej komiksowej, bohaterskiej postaci. Wystarczy zaczytać się w finałowy tom niniejszym omawianej serii, aby zdać sobie sprawę: ,,tak, Wolverine stracił niebotyczną regenerację ciała, ale wraz z tym traci również wiele rzeczy, osób, powiązań, na których mu zależało. Będąc na wyspie Itsukushima, spotyka on Schang-Chi i Iron Fista – mistrzów sztuk walk, którym wyznaje, że boi się śmierci”. I to wyznanie bardzo dobrze, że znalazło się na początku komiksu, i bardzo dobrze, że zostało wkomponowane ono w tak miękką, rozciągniętą, i niestabilną szatę graficzną komiksu, gdzie gaszony ,,nostalgiczny” kolor dość ciekawie komponował się z akcją rysowanej historii; zresztą tak nakreślona tu komiksowa przestrzeń towarzyszyła Wolverine’owi, przez cały czas głównej historii wydania.
Ciekawie było spotkać Schang-Chi i Iron Fista w tomie drugim „Wolverine: trzy miesiące do śmierci”. Potężni mocą i także duchem bohaterowie, rozciągnięci fabularnie, tu byli dość nierówno, mimo dynamicznej głównej linii akcji narracji. To do nich trafia Wolverine, to za ich pomocą, co wzbudziło we mnie szczególne wspomnienia związane z Thanosem, spotyka ,,Śmierć” w pewnej Świątyni; i sam fakt takiego spotkania jest zastanawiający. Bo, kto wie, zarówno Logan, jak i Thanos - obaj mogli mieć złudzenia i nigdy nie ujrzeć ,,Śmierci". A może ich umysły nie były spaczone widmem porażki, czy natrętnych myśli, które nakazały robić rzeczy im niegodne? I choć to dziwnie zabrzmi, a może w Uniwersum Marvela ,,Śmierć" istnieje naprawdę? Czy nie zmieniłoby to charakteru Thanosa i sposobu patrzenia na niego samego? W końcu i po ,,Rosomaka” przyjdzie okryta czarnym, pełnym żałoby i smutku płaszczem, Pani Śmierć. Sami się domyślcie, jak ciężko będzie spojrzeć na okładkę komiksu, niczym z lekkim ukłuciem w sercu - a co dopiero zacząć to czytać: "Śmierć Wolverine’a".
Sabretooth i pojawiająca się tu „Dłoń” – organizacja przestępcza wywodząca się z Japonii, jako główni przypisani na tę historię Loganowi przeciwnicy, nie potrafili do końca przekonać, mimo iż osobiste starcie pod koniec tomu drugiego: między Loganem a Sabretooth, wyglądało dziko i dynamiczne, i to było zwierzęco dobre. Czytelnik i sympatyk komiksu zarazem może dojść do zasadniczego wniosku: akcja w tej narracji miała być tylko akcją; liczyła się akceptacja przez Logana jego losu, jako zwykłego, starzejącego się człowieka. Dla bliskich Logan chce być Jamesem a nie Wolverine’em, członkiem ekipy „X-men” i zabójczo oraz instynktownie działającym herosem.
Wolverine: Trzy miesiące do śmierci, tom 2 Salvador Larroca
6,1
KONIEC ODLICZANIA DO ŚMIERCI WOLVERINE’A
„Śmierć Wolverine’a” to jedna z tych historii, które natchnęły twórców kinowych do nakręcenia przereklamowanego (nie wystarczy zwolnić tempo i dodać kilka wulgaryzmów by powstał dobry film),ale popularnego obrazu kinowego „Wolverine: Logan”. Zanim jednak będzie nam dane ją przeczytać, w ręce czytelników trafia dwutomowe wprowadzenie do tego wydarzenia, będące jednocześnie zbiorczym wydaniem całego szóstego volume’u serii „Wolverine”. Jak na wstęp do pożegnania jednego z najbardziej lubianych bohaterów przystało, album wypełniony jest sentymentalnymi momentami, ale akcja nie zwalnia tempa ani na chwilę, a całość czyta się znakomicie – lepiej nawet niż pierwszą część.
Wolverine nigdy nie był tak świadomy swojej śmiertelności, jak teraz. I nigdy też tak bardzo nie bał się odejść z tego świata. Czas nigdy mu nie szkodził, żył dłużej niż inni ludzie, a dzięki zdolności regeneracji był w stanie wyleczyć nawet najpoważniejsze urazy. Niestety właśnie stracił tę umiejętność, a ponieważ nie zwalnia tempa, wszystko może się źle dla niego skończyć. Szczególnie, że chce rozliczyć się z Sabertoothem, a ten nie należał do najłatwiejszych przeciwników nawet, kiedy Wolvie był w pełni sił. Dlatego też Rosomak zaczyna w Japonii szkolenie pod okiem swoich przyjaciół-herosów, Iron Fista i mistrza kung-fu Shanga Chi. Ten drugi zabiera go do tajemnej świątyni śmierci na wczasach – miejsca, gdzie Wolverine ma pogodzić się ze swoja śmiertelnością i opanować lęk. Bohatera pociesza jedna myśl: choć relacje między nim, a Pinch nie ułożyły się, kobieta zdążyła zbiec Saubertoothowi.
Niestety nie wie, jak bardzo się myli. Saubertooth schwytał bowiem córkę Pinch. Kobieta też wpada w jego szpony, a jej los wisi na włosku. Czy Wolverine zdoła ocalić ukochaną z rąk przeciwnika chcącego zmienić świat na własne podobieństwo? I jaką cenę przyjdzie mu za to zapłacić za to wszystko?
Wolverine to zdecydowanie najciekawszy z X-Menów i jednej z najbardziej intrygujących bohaterów komiksów w ogóle. Dlaczego? Przez lata pozostawał bardzo tajemniczą postacią, nie pamiętał swojej przeszłości, ta zresztą okazała się mroczna i pełna dziwnych i szokujących faktów, a przy okazji sięgała daleko wstecz, bo aż do końca XIX wieku. Szczegóły na temat Rosomaka ujawniane były powoli, każdy twórca dodawał coś od siebie, wielu wciąż dodaje – zawsze w jego historii znajdzie się jakaś biała plama do zapełnienia – ale teraz nadszedł czas zostawić za sobą to co było i przygotować się na pożegnanie.
Zanim jednak Wolverine umrze, odbywa sentymentalną podróż do Japonii, z którą zawsze był mocno związany, rozlicza się z wrogami i angażuje w kolejny, trudny związek, mogący (znów) zakończyć się tragicznie. Wszystko to zostało nieźle napisane i poprowadzone, klimatyczne i trafiające do czytelnika. Najmocniej jednak czuć w tym kruchość tytułowego bohatera. Chociaż inne postacie nigdy nie miały czynnika gojącego i mogą zginąć równie łatwo, co obecnie Rosomak, czytelnik i tak bardziej odczuwa jego śmiertelność.
Graficznie też jest nieźle. Rysunki może nie powalają na kolana, ale to typowa dla współczesnych komiksów robota, jaką od paru lat możemy oglądać w Marvelu. Lekko mangowa, z cartoonowymi naleciałościami ma swoje plusy i minusy, ale mi osobiście odpowiada. Do tego mamy kilka zeszytów autorstwa Krisa Anki i dodatki zilustrowane przez Salvadora Larrocę, a także „Annual” z ręcznie malowanymi rysunkami Jonathana Marksa. Ten ostatni zresztą, napisany przez Elliotta Kalana, stanowi bardzo ciekawy bonus, w którym Wolvie i Jubilee zajmują się dzieckiem. Historia ta mocno odwołuje się do korzeni postaci, zaczynając się tekstem, jaki wymyślił Frank Miller na otwarcie pierwszej miniserii z Rosomakiem, „Wolverine”. Tytuł opowieści, „Wilk i szczenię”, także jest znaczący i stanowi ukłon w stronę Millera – to ten scenarzysta, zainspirowany mangami, a w szczególności serią „Samotny wilk i szczenię” (rysował okładki do jej amerykańskiego wydania) zaczął przemycać do swoich dzieł wątki związane z Japonią. I chociaż Wolvie swoją ówczesną ukochaną, Mariko, poznał już wcześniej, to właśnie za jego sprawą tematyka Kraju Kwitnącej Wiśni została rozwinięta i stała się nieodzownym elementem historii o Rosomaku.
Twórcy niniejszego albumu postarali się stworzyć opowieść, która nie tylko w dobrym stylu doprowadzi nas do śmierci głównego bohatera (w komiksach Marvela Wolverine był martwy przez trzy lata, dopiero w tym roku przywrócono go do życia),ale też i złoży hołd całej tradycji. Wyszło całkiem nieźle, nie idealnie, ale „Trzy miesiące do śmierci” to wciąż bardzo dobry komiks i polecam go wszystkim miłośnikom X-Menów. Jest tego wart.
Recenzja opublikowana na moim blogu: http://ksiazkarnia.blog.pl/2017/11/25/wolverine-trzy-miesiace-do-smierci-2-paul-cornell-elliott-kalan-kris-anka-pete-woods-salvador-larroca-jonathan-marks/