List miłosny do kapitana Holdena

Michał Cetnarowski Michał Cetnarowski
15.03.2020

Pozwalam sobie zwracać się do Ciebie per ty, choć przecież nigdy mnie nie spotkałeś. A jednak znamy się już od kilku lat, nawet jeśli nasza znajomość z Twojej perspektywy pozostaje dosyć jednostronna. Nie mam wszak wątpliwości, że ta odrobina poufałości Ci nie przeszkadza…

List miłosny do kapitana Holdena

Drogi Jimie!

Pozwalam sobie zwracać się do Ciebie per ty, choć przecież nigdy mnie nie spotkałeś. A jednak znamy się już od kilku lat, nawet jeśli nasza znajomość z Twojej perspektywy pozostaje dosyć jednostronna. Nie mam wszak wątpliwości, że ta odrobina poufałości Ci nie przeszkadza; nigdy nie zwracałeś uwagi na podobne drobnostki, zawsze wolałeś doszukiwać się w ludziach pozytywów, zamiast na starcie przypisywać im mroczne intencje, i to także skłoniło mnie do popełnienia tej niezręcznej epistoły. „Niezręcznej” – piszę wszak do postaci znanej w całym Układzie Słonecznym, i żeby tylko w naszym; dla jednych bohatera, dla innych idealistycznego szaleńca, w każdym razie: postaci rozpoznawalnej z miejsca, gdy tylko pojawi się na pokładzie. Ale po kolei.

Najpierw muszę Ci się do czegoś przyznać. Nie możesz tego wiedzieć, ale nasze pierwsze spotkanie nie było udane… Kiedy w 2015 roku pojawił się serial o przygodach Twojej załogi, z przyjemnością postanowiłem dać mu szansę – tytuł zbierał świetne recenzje, a mnie, no cóż, od zawsze ciągnęło do kosmicznej rozróby, szemranych spelunek w pasie asteroid, stacji portowych w otwartym kosmosie, starć z międzygwiezdnymi piratami albo do orbitalnych desantów, czyli całego tego fantastycznego dobra, które przyciąga do space opery dzieciaki takie jak ja. (Nie mów tylko o tym mojej Mamie!). Odpaliłem zatem pierwsze odcinki – i, cóż, jednak nie zażarło. Nie sądzę, żeby chodziło o sam serial, to raczej ja oglądałem go wtedy nieuważnie; ale fakt pozostaje faktem. Jednak wkrótce potem Twoje przygody – już w pierwotnej, to znaczy książkowej formie – pojawiły się jako audiobooki, a ja właśnie skończyłem słuchać jakiś inny tytuł. Łaskawie więc – tak, wiem, jak to brzmi – postanowiłem dać im jeszcze szansę.

Odpaliłem – przesłuchałem pierwszą godzinę, potem kolejną i kolejną – i totalnie wpadłem.

Okładka książki Do dziś poznaję Cię właśnie tak, ale podejrzewam, że w klasycznej formie książkowej jest to tak samo fajne. Zwłaszcza że po polsku niedawno ukazał się już siódmy tom Waszej odysei, „Wzlot Persepolis”, a na kwiecień zapowiedziano kolejny, „Gniew Tiamat”. Kogoś mogłoby przestraszyć, że to już osiem tomów – jak nadrobić to wszystko w zalewie nowości, premier, innych tytułów wartych uwagi? Staram się jednak patrzyć na to z innej strony: to aż osiem tomów, w które wsiąkasz jak masło w ciepłą bułkę; wyprawa po całym rozległym świecie, po którym włóczysz się jak rasowy wojerysta, zamiast blitzkriegu pospiesznej wycieczki fakultatywnej, po której nie pamiętasz nawet nazwy kraju, w jakim się znalazłeś. (A w ogóle to trzymajcie się tam wszyscy! To, co wyprawia ostatnio admirał Duarte, ten Stalin przyszłości eksperymentujący z protomolekułą na kosmiczną skalę, przyprawia o prawdziwe ciary. Obiecaj mi, że i tym razem, choć jesteście już o trzy dekady starsi i nie wszyscy pozostali na pokładzie, dacie z tym sobie radę!). Jeśli ktoś zatem do tej pory nie poznał Cię i całej załogi „Rosynanta”, może od razu zanurzyć się z całym epickim rozmachem w dziejach Układu Słonecznego, który znalazł się na krawędzi epokowej Zmiany.

Nie chodzi mi wcale o to, że wcześniej nie było podobnych space oper. Świadkami cykl Alastaira Reynoldsa „Przestrzeń objawienia”, książki Paula J. McAuleya, Peter F. Hamilton ze swoimi kolejnymi seriami, a po tej stronie oceanu choćby dwutomowe „Dominium Solarne” Tomasza Kołodziejczaka, ewoluujący na kosmiczną skalę cykl o gamedecu Marcina Przybyłka czy czterotomowa „Głębia” Marcina Podlewskiego – chyba najbardziej zamaszysta space opera rodzimego autora w ostatnich latach. Cegiełki z kolejnymi tytułami dokłada też systematycznie wydawnictwo Drageus, nastawione wyłącznie na publikowanie space oper. A to przecież tylko gwiazdka śniegu na czubku góry lodowej; pod powierzchnią wody ukrywa się nieprzebrany ocean tytułów, gwiezdnych imperiów, sag rozciągniętych na stulecia i miriady układów planetarnych. Książkowo grzech nie wspomnieć jeszcze choćby o klasykach: „Diunie” Franka Herberta, „Gwiazdy moim przeznaczeniem” Alfreda Bestera, „Babel 17” Samuela Delany’ego, „Hyperionie” Dana Simmonsa, „Ludziach jak bogowie” Siergieja Sniegowa – space operze z sowieckiej strony zimnowojennej barykady. Filmowo listę otwierają „Star Trek”, „Gwiezdne wojny”, „Babylon 5”, „Batllestar Galactica” albo „Firefly”. A przecież podobne wyliczenie można ciągnąć aż po cieplną śmierć wszechświata.

Okładka ksiązki Rzecz jednak w tym, że w Twoich przygodach znalazłem w zasadzie wszystko to, co w powyższym – i ociupinkę więcej. Zacznijmy od tego, że „Ekspansja” doskonale wpisuje się w to, co pod koniec XX wieku nazwano „nową space operą”: trend mający na celu odświeżenie nieco już przykurzonej konwencji „międzyplanetarnego romansu”, tchnięcie w nią nowej energii i wprowadzenie gatunku w realia następnego stulecia. Chodziło między innymi o to, żeby adrenalinowe kosmiczne kabały dalej były pisane z konstytuującym je rozmachem, ale jednocześnie nie uchylały się od „powinności science”, i tam, gdzie mogły, były tak naukowo rzetelne, jak to tylko możliwe. Na kosmicznych mostkach pojawił się też nowy typ bohaterów – kwadratoszczękich supersamców coraz częściej zaczęli otaczać protagoniści może nie tak jednoznacznie bohaterscy, ale za to wiarygodniejsi psychologicznie i bardziej zniuansowani. Twórcy porzucili również większość motywów parapsychicznych, pseudonaukowych, które ochoczo pojawiały się w kosmosach podbijanych przez galaktyczne imperia jeszcze kilka dekad wcześniej.

Okładka książki Wiem, wiem… Mądrzę się tu jak szkolny nerd spuszczony ze smyczy na niszowym konwencie, i pewnie musiałeś wysłuchiwać podobnych, ekhem, wykładów już setki razy. Sam jednak wiesz, jak to jest: czasami trudno się powstrzymać. Ty, który – w „Przebudzeniu Lewiatana”, pierwszym tomie cyklu, spisywanym sumiennie przez Jamesa S.A. Coreya (co za łebski gość; mówię Ci, to nie może być jeden facet!) – wypuściłeś do sieci filmik z relacją o tym, jak naprawdę wyglądała pierwsza manifestacja protomolekuły, na pewno wiesz o tym doskonale sam… Przy okazji: to była piękna, klasyczna akcja whistleblowera, tylko że rozciągnięta na cały Układ Słoneczny! Dziś, w epoce deepfake’ów i fake newsów, to uroczo naiwne, ale czy przez to nie mniej prawdziwe? W 2011 jeszcze wierzyliśmy w siłę prawdy.

Wracając do Twoich przygód. Wielkie wrażenie robi ta wielka wiarygodność całego przedstawionego świata, z jego geopolityką (klincz między Ziemią, Marsem a Pasiarzami), futurystyczną technologią w tle, wreszcie ksenobiologią, gdy już otworzą się gwiezdne wrota i ludzie skonfrontują się z Nieznanym. A przy tym Twoja historia nigdy nie zamienia się w ciąg topornych infodumpów: wyjaśnienia zajmują tylko niezbędne minimum, najczęściej są ładnie wkomponowane w scenografię i pełnią samodzielną funkcję fabularną. Najważniejszy od początku do końca jest człowiek, jego reakcje i emocje, decyzje, które musi podjąć w odpowiedzi na zachodzące wokół zmiany. Słowem: mało cynizmu, a mnóstwo empatii.

Zresztą, cały czas piszę „Twoje przygody” – a przecież myślę „Wasze”. Na pewno się ze mną zgodzisz, że nie byłoby kapitana Jima Holdena bez jego załogi: opanowanej w każdej sytuacji Naomi Nagaty, Marsjanina Alexa Kamala, byłego szturmowca, i mechanika Amosa Burtona, silnorękiego draba z szemraną przeszłością, który morduje bez zmrużenia oka, jeśli tylko ktoś stanie na drodze jego patchworkowej „rodziny”. W ogóle paleta bohaterów przewijających się przez cykl to może najmocniejsza strona całej „Ekspansji”. Detektyw Miller; Clarissa Mao, psychopatyczna nastolatka mająca na sumieniu setki istnień, która chciała Was wszystkich zabić; wielka jak góra Bobbie Draper; Anna Volovodov, pastorka metodystów, która zostawiła na Ziemi swoją żonę i córkę, kiedy rzuciło ją między gwiazdy; idealista Santiago Jilie Singh, kochający mąż i ojciec, i totalitarny fanatyk; opryskliwa i cudowna Chrisjen Avasarala, staruszka o stalowych jajach, niezbędnych w polityce, gdy płoną całe światy… Nie chodzi tylko o to, że ci wszyscy protagoniści sami w sobie są zróżnicowani, intrygujący, mający swoje historie, cele, motywacje. Rzecz w tym, że na pierwszy rzut oka wydają się „niemożliwi”, przynajmniej na kartach literatury popularnej. Gdzie jeszcze na bohaterów wybiera się z premedytacją tylu idealistów i przedstawia ich na serio, bez pobłażliwego nawiasu ironii? I – najważniejsze – gdzie robi się to tak ciekawie? Na myśl przychodzą mi tylko „Opowieści z meekhańskiego pograniczaRoberta M. Wegnera, w których cynizm – tak popularny wszędzie indziej? – też nie jest żadnym rozwiązaniem. (Może czytałeś?).

Okładka książki Podoba mi się to, jak w kolejnych tomach eksplorujecie kolejne tropy science fiction i przepisujecie je po swojemu, w zgodzie z historią Układu Słonecznego zmienionego przez protomolekułę Obcych. „Przebudzenie Lewiatana” to w tym ujęciu opowieść o pierwszym Kontakcie, w którym (niespodzianka) wszystko poszło nie tak. „Wojna Kalibana” – opowieść o zemście i odkupieniu z mocnym kryminalnym sznytem. „Wrota Abaddona” wykorzystują motyw kosmicznej naparzanki statków skierowanych w najdalsze rubieże układu, a w „Gorączce Ciboli” główne skrzypce gra lądowanie na obcej planecie, jej eksploracja – i, no jasne, walka o przetrwanie. Z tomu na tom rośnie także stawka tych zmagań i to, co zaczynało się jak kameralna awantura w pasie asteroid, zamienia się w wojnę w całym systemie słonecznym, potem – rozlewa się na tysiąc kolejnych układów pod innymi gwiazdami, by wreszcie tajemnica sięgnęła miliardlecia wstecz, a wyzwaniem stało się przetrwanie całego gatunku ludzkiego. Jak ocalić człowieczeństwo w świecie poddanym tak radykalnym zmianom?

Okładka książki Jeśli powyższy list wyda Ci się z lekka staroświecki, wybacz; zrzućmy to na karb mojego oszołomienia po dopiero co odsłuchanym „Wzlocie Persepolis”. Ale po prawdzie, czy mógł być inny, kiedy swoim postępowaniem, kapitanie, przywołujesz skojarzenia z epoką, która – wydawało się – już odeszła, oraz z ludźmi, którzy więcej mają wspólnego z bohaterami Josepha Conrada niż kosmicznymi marines z blasterami w rękach? Perypetie „Rosynanta” – Waszego mobilnego domu tworzonego w zgodzie z Baumanowskim rozpoznaniem o braku przywiązania do miejsca współczesnych nomadów – przekonują jednak, że to wcale nie musi być jedynie nostalgiczna pieśń przeszłości. Nawet jeśli domeną Waszego działania wciąż pozostaje fikcja. Czyż nie takie właśnie powinny być mity na coraz bardziej odhumanizowane, ponowoczesne czasy?

W każdym razie dzięki za wszystko – i czekam na więcej.

kreślę się

Michał Cetnarowski - imię i nazwisko autora tekstu.

 

fan cyklu Jamesa S.A. Coreya „Ekspansja”

Grafika otwierająca: Mateusz Ząbek


komentarze [8]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
mati7500  - awatar
mati7500 17.03.2020 08:07
Czytelnik

Świetny tekst. CHCEMY TAKICH WIĘCEJ!!!!

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Vespera  - awatar
Vespera 15.03.2020 21:25
Czytelniczka

Świetny list, popieram w 100%, plus bonusowe punkty za wspomnienie o Babylon 5. Również uwielbiam The Expanse i polecam ten cykl każdemu, kto lubi space opery, a jakimś cudem jeszcze o nim nie słyszał.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Zoltar  - awatar
Zoltar 15.03.2020 18:43
Bibliotekarz

Kurczę, wprawdzie popieram absolutnie wypowiedzi autora, ale po prostu MUSZĘ wytknąć brak chociażby jednego jedynego zdania o największej space operze znanego nam wycinka Wszechświata: "Perry Rhodanie". Ponad 3000 zeszytów pojawiających się NIEPRZERWANIE od tyluż tygodni, kilkudziesięciu autorów, miliony fanów. Bardzo lubię "Ekspansję", ale już najwyższy czas, aby i polski...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Marta  - awatar
Marta 15.03.2020 18:36
Czytelnik

No, no świetny list, myślę że Holden by wybaczył poufałość bo to równy gość jest! Mi również cykl się bardzo podoba, na razie obejrzałam 4 sezon (nie wiem kiedy następny sezon się ukarze, mam nadzieję, że będzie), teraz przerzucę się na powieść. Jak dla mnie do tej pory najlepsza saga Sf to Przestrzeń objawienia, cykl Rama, cykl Fundacja, Diuna, cykl Tratwa,cykl Wezwanie...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Strzelba  - awatar
Strzelba 15.03.2020 18:27
Bibliotekarka

Również polecam, uwielbiam książki i czekam już na tom ósmy (jeszcze miesiąc!). Niedawno zaczęłam też oglądać serial i dzisiaj obejrzałam już pierwsze odcinki czwartego sezonu, potrafi wciągnąć :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Villiana  - awatar
Villiana 15.03.2020 12:31
Czytelniczka

Uwielbiam tę serię! Namiętnie kupuję, czytam i oglądam również. Z natłoku zajęć mam do nadrobienia ostatni sezon serialu i Wzlot Persepolis, a tu już na horyzoncie kolejna część cyklu! Nie mogę się doczekać mocy wrażeń, która mnie czeka :) Polecam wszystkim :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
awatar
konto usunięte
15.03.2020 11:23
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

Michał Cetnarowski - awatar
Michał Cetnarowski 12.03.2020 15:36
Autor/Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post