Biblioteczka
2015-03
2014-10
2014-07
W pierwszym tomie manhwy z Kotori dane nam było poznać trójkę głównych – jak się wydaje – bohaterów: bliźnięta Sewę i Sejoona oraz Kihoona, ich znajomego z dzieciństwa. Dostaliśmy od Lee Hyeon-sook szybką wycieczkę po stosunkach między tą trójką i po dziwacznym podejściu Sewy do brata. W tej części widzimy, że relacje między rodzeństwem wkraczają powoli w fazę krytyczną.
Po szkole zaczynają krążyć plotki, że pewne rodzeństwo lgnie ku sobie i całuje się potajemnie. Docierają też do Sejoona i jego dziewczyny. Chłopak jest przerażony, jednak Sewa nie ma zamiaru dementować pogłosek – podobnie jak tych dotyczących jej udziału w wypadku Jacksona (który został zepchnięty ze schodów i leży w szpitalu). Sewa staje się coraz bardziej nieprzewidywalna. Doprowadza do sytuacji, w której ona i Sejoon po raz pierwszy mają zostać sami w domu. Chłopak zaprasza na ten wieczór Suin, swoją dziewczynę, oraz Kihoona. Okazuje się, że to tylko przyczyni się do rozwoju dziwnego zachowania Sewy.
Trzeba przyznać, że Kwiaty grzechu robią się coraz bardziej mroczne. Sewa staje się niebezpieczna – w akcie zemsty wykorzystuje dostępne sobie środki, żeby zaszkodzić Suin, nie przejmując się konsekwencjami (nawet ewentualną śmiercią dziewczyny). Jej obsesja na punkcie brata nawet z perspektywy tolerancyjnego czytelnika staje się coraz bardziej chora. Jednocześnie dzięki Kihoonowi dziewczyna nieco się otwiera. To on, jako jedyny poza Sejoonem, jest w stanie zmusić Sewę do rozmowy, odciągnąć ją od brata i nakłonić do zwierzeń. Po co jednak to robi? Na razie pozostaje to zagadką. Nie wydaje się mieć do końca czystych intencji, można liczyć raczej na fascynację urodą Sewy oraz wrażeniami z dzieciństwa, kiedy zakochał się w bliźniakach. Sejoon pozostaje najbardziej wycofaną postacią, mimo że jego czyny nadają bieg kolejnym wydarzeniom. Nadal wygląda na to, że mimo oporu, pozwala się wciągać w dziwaczną wizję Sewy, gdzie mają stać się jednością.
Autorka manhwy naprawdę świetnie sobie radzi z prowadzeniem interesującej, wciągającej fabuły. Mimo że tomik obejmuje wydarzenia zaledwie kilku dni, dzieje się w nim wyjątkowo dużo. Wyraźnie skupiony jest też na Sewie i jej, powiedzmy umownie, problemach. Coraz cięższa atmosfera otaczająca dziewczynę też jest wyraźnie wyczuwalna. Mimo wycieczek w stronę wydarzeń związanych z Kihoonem i z życiem prywatnym Sejoona, widać, że narracja ciąży raczej ku Sewie, która ostatecznie zawsze stoi w centrum całości. Nie przeszkadza to w żadnym razie.
Miłym akcentem są urocze cztery strony Świata bateryjki – humorystycznego dodatku, który najwyraźniej będzie się stale powtarzał w Kwiatach grzechu. Tytułowa Bateryjka opowiada nam ciekawostki o tym komiksie i dorzuca parę gagów z życia redakcji.
Fabularnie – trzyma poziom i warto po drugi tom Kwiatów sięgnąć. Od strony wydawniczej nie różni się w sumie od poprzedniego: niecałe 180 czarno-białych stron, sztywna, barwna okładka ze skrzydełkami – na jednym jest kilka informacji o autorce, na drugim znajdziemy patronów medialnych manhwy. Do tego kolorowa strona przedtytułowa. Sam projekt graficzny jest całkiem elegancki, psują go tylko kleksy kleju, widoczne po otwarciu tomiku między okładką a kolejnymi stornami. Cóż, nie jest to duży problem. Rysunki są wyraźnie, nierozpikselowane, nie przebijają też na kolejne strony. Jest to ważne w przypadku takiej kreski, jaką prezentuje Lee Hyeon-sook, a o której sporo pisaliśmy w poprzedniej recenzji. Poziom tłumaczenia jest dość wysoki, widać też, że i tłumaczka, i edytorzy starali się zachować jak najbardziej młodzieżowy sposób wysławiania się postaci.
Podsumowując – to seria warta kontynuowania i zakupu, możliwe, że najciekawsza z całej oferty Kotori. Godne polecenia!
Recenzja pojawiła się na portalu Gildia.pl
W pierwszym tomie manhwy z Kotori dane nam było poznać trójkę głównych – jak się wydaje – bohaterów: bliźnięta Sewę i Sejoona oraz Kihoona, ich znajomego z dzieciństwa. Dostaliśmy od Lee Hyeon-sook szybką wycieczkę po stosunkach między tą trójką i po dziwacznym podejściu Sewy do brata. W tej części widzimy, że relacje między rodzeństwem wkraczają powoli w fazę krytyczną.
...
2014-08
Hideout Masasumiego Kakizakiego to jedna z pierwszych jednotomówek seinen od J.P.Fantastica. Dość ostrożny wybór, trzeba przyznać. Atrakcyjnie wydany tomik o nieco większym formacie (takim samym jak choćby Gyo), z obwolutą, w stosunkowo niskiej cenie – czy to recepta na sukces?
Fabuła Hideout jest typowa dla horrorów: małżeństwo po przejściach wyjeżdża na tropikalną wyspę, żeby zacząć wszystko od nowa, zwalczyć stare demony. Podczas poszukiwania jednej z atrakcji turystycznych, akcja, zgodnie z fabularnym schematem, robi zwrot o 180 stopni – mąż próbuje zabić żonę. To jednak dopiero początek – podczas szalonego biegu przez las oboje trafiają do ukrytej w chaszczach jaskini. A tam...
...no właśnie. Tam rozegra się główna część dramatu. I tyle można powiedzieć o fabule komiksu – nie jest specjalnie skomplikowana, chociaż można znaleźć w niej sporo smaczków. To właściwie duża zaleta tak krótkiej mangi – autorowi udało się zamknąć w około 215 stronach całkiem dobrą historię z dreszczykiem. „Całkiem dobrą” nie oznacza, że świetną – Hideout nie straszy, chociaż trzyma w napięciu, nie zapada głęboko w pamięć, chociaż wciąga. Można powiedzieć, że jest w swoim gatunku tytułem standardowym. Historia ma jednak wyraźny potencjał – prawdopodobnie rozbita na dwa tomy wiele by zyskała, zwłaszcza w części poświęconej wydarzeniom w jaskini. Nadal jednak jest ciekawa i ma swoje momenty, a Kakizakiemu udaje się kilka razy zaskoczyć czytelnika.
Postaci w mandze skonstruowane są dość prosto – w jednym tomie nie ma w sumie miejsca na specjalny rozwój psychologiczny – ale z pomysłem. Seiichi to pisarz, który w pewnym momencie stracił zainteresowanie wydawnictw; by utrzymać rodzinę, brał pożyczki i chałturzył. Miki, jego żona, nie wiedziała o jego kłopotach i nadal żyła, jak wcześniej. Nieszczerość miała ogromny wpływ na ich relacje, jednak punktem zwrotnym była śmierć kilkuletniego synka pary, Juna. Wzajemne oskarżenia, kompleksy, niedowartościowanie – ukształtowały oboje, a zwłaszcza Seiichiego, u którego możemy zauważyć oznaki pogłębiającej się psychozy, w czym niesamowicie przypomina Jokera z Batmana. Brak mu jednak jego wdzięku, co tym bardziej dodaje historii realizmu.
Poza tą dwójką, możemy spotkać właściwie występują tylko cztery inne postaci – więzinia, starca, kobietę i dziecko – wszystkich w jaskini. Ich rola jest jednak zupełnie inna, niż Seiichiego czy Miki, nie mamy szansy ich zbyt dobrze poznać.
Największą zaletą Hideout jest kreska. Surowa, pełna detali, bardzo realistyczna, a w odpowiednich momentach – groteskowa. Bardziej przypomina komiks europejski niż mangę. Czarny tusz momentami wylewa się z kadrów, a mimo to rysunek nie traci swej szczegółowości i atrakcyjności. Kakizaki mistrzowsko operuje szarościami i światłem, idealnie podkreślając odpowiednie sceny. Tła – głównie las i jaskinia – są dopracowane. prawdziwy festiwal artyzmu został nam jednak zafundowany przy projekcie i rysunku postaci. Wszelkie niedostatki fabuły można wybaczyć po kilku takich kadrach, naprawdę. Kolorowe strony na początku mangi także nie pozostawiają wiele do życzenia.
Nie bez znaczenia zatem jest jakość wydania. J.P.Fantastica podkreśla, że polskie wydanie różni się od japońskiego przede wszystkim wymiarami – rodzime ma format A5. To duży plus – w oryginalnym, mniejszym tomiku na pewno trudno byłoby w pełni docenić kreskę mangaki. Tusz nie rozmazuje się, wszystkie kadry są wyraźne i ostre. Do tego atrakcyjna obwoluta – i nie mamy czego chcieć więcej.
Hideout to ciekawa, chociaż prosta w założeniach manga, raczej nawiązująca do horroru niż horrorem będąca. Zawiera brutalne sceny, całkowicie uzasadnione fabularnie. Świetnie narysowana, z fabułą na zadowalającym poziomie i kilkoma niepokojącymi smaczkami na pewno jest warta zakupu – tym bardziej, że jej cenę można nazwać jak najbardziej rozsądną.
Zobacz też: http://www.komiks.gildia.pl/komiksy/hideout/hideout/recenzja
Hideout Masasumiego Kakizakiego to jedna z pierwszych jednotomówek seinen od J.P.Fantastica. Dość ostrożny wybór, trzeba przyznać. Atrakcyjnie wydany tomik o nieco większym formacie (takim samym jak choćby Gyo), z obwolutą, w stosunkowo niskiej cenie – czy to recepta na sukces?
Fabuła Hideout jest typowa dla horrorów: małżeństwo po przejściach wyjeżdża na tropikalną...
2014-03
Tego brakowało na rynku!
Yumegari to stosunkowo świeże i nieznane jeszcze dobrze wydawnictwo na naszym rynku. Kojarzone dotąd głównie z mangami shoujo czy nawet yuri, nie wzbudzało zainteresowana szerszego grona odbiorców, jednak ostatnio rozwinęli ofertę o inne gatunki. Tym sposobem wśród tytułów znalazł się intrygujący 6000, z okładką utrzymaną w mocnych, kontrastowych barwach, kuszący napisem „horror” na obwolucie i obostrzeniem wiekowym. Pamiętając coraz lepszą jakość wydań, bez wahania sięgnęłam do budżetu na rozrywkę i... było warto.
Ale po kolei. 6000 to historia pewnej podwodnej stacji - Cofdeece - znajdującej się 6 kilometrów pod powierzchnią oceanu. Trzy lata wcześniej miał tam miejsce tajemniczy wypadek. Teraz stocznia, będąca właścicielem bazy, wznawia jej działalność i kompletuje nową ekipę. Jednak od początku coś idzie nie tak: brak jest dostępu do części dokumentów, załoga źle znosi odosobnienie pod wodą, a do tego trzeba odciąć windę. Naszym przewodnikiem - a jednocześnie głównym bohaterem - jest Kadokura Kengo, technik, który desperacko pragnął zostać na swoim stanowisku po przejęciu jego firmy przez chińską stocznię. Bardzo szybko żałuje tej decyzji, już od momentu, gdy zjeżdża windą w głębię, mijając niemal w drzwiach swojego przyjaciela, który został ciężko ranny w tajemniczych okolicznościach.
Niby nic niezwykłego, ale pojawia się kilka momentów, które czytelnikowi dadzą wiele do myślenia. Fabuła i sposób prowadzenia narracji w komiksie nawiązują do tradycji klasycznego horroru. Jest grupa ludzi, którzy - zamknięci w przestrzeni bez możliwości ucieczki - zaczynają popadać w konflikty. Jest atmosfera tajemnicy, podsycana wieloma niedomówieniami. Jest także nieznane zagrożenie, sprowadzające członków załogi na skraj szaleństwa. Dla wielbicieli horroru to samo dobro. Realizacja całości jest naprawdę udana. Pierwszy tom mangi jest interesujący, autor wyraźnie wie, co robi. Od pierwszych stron buduje napięcie, podsycając je potem chwytami znanymi chociażby z Aliena i to właśnie z tym filmem ciągle będziemy mieć skojarzenia, zwłaszcza ze względu na klimat całości. Należy też zaznaczyć, że pojawiające się momentami widma są wplecione w fabułę po prostu idealnie, zdają się wręcz namacalne. Jednocześnie Nokuto Koike odchodzi tu od zabiegów znanych z japońskich horrorów - wydaje się, że 6000 to komiks dość zamerykanizowany.
Bohaterowie nie przyciągają uwagi czytelnika. Niestety, główna postać, Kengo, nie daje się lubić i nie budzi sympatii. Trudno powiedzieć, czy był to zaplanowany efekt, czy może mangace po prostu coś nie wyszło. Kengo to panikarz, tchórzliwy i nierozgarnięty w wielu sprawach facet, całkowity Mr. Nobody. Ciekawiej prezentują się postaci drugoplanowe, jednak z ostateczną oceną trzeba poczekać na kolejne tomy.
Kreska jest dość specyficzna. To, czy uznamy ją za atrakcyjną, czy też nie, zależy od osobistych preferencji - jednak na pewno wyróżnia się na tle wielu mangowych produkcji. Widać, że 6000 jest komiksem skierowanym do starszego czytelnia: rysunki są realistyczne, bohaterowie charakterystyczni i nie do pomylenia. Pasuje do klimatu historii, co do tego nie ma wątpliwości.
Podsumowując, to naprawdę ciekawy tytuł, na dodatek dobrze wydany i przetłumaczony. Nie bije rekordów oryginalności, jednak czyta się go z prawdziwą przyjemnością. Jakby mało było zalet - całość ma jedynie 4 tomy, nie zrujnuje więc portfela i nie będziemy musieli czekać na zakończenie latami. To zdecydowanie przemawia za zakupem 6000 Deep sea of madness.
Tego brakowało na rynku!
Yumegari to stosunkowo świeże i nieznane jeszcze dobrze wydawnictwo na naszym rynku. Kojarzone dotąd głównie z mangami shoujo czy nawet yuri, nie wzbudzało zainteresowana szerszego grona odbiorców, jednak ostatnio rozwinęli ofertę o inne gatunki. Tym sposobem wśród tytułów znalazł się intrygujący 6000, z okładką utrzymaną w mocnych, kontrastowych...
2014-04
W pierwszej części 6000 poznaliśmy Kadokurę – nowego pracownika chińskiej stoczni, która wykupiła głębinową bazę badawczą Cofdeece. Trzy lata wcześniej miał miejsce tajemniczy wypadek, o którym nikt nie mówi – oficjalne źródła podają, że był to pożar. Jednak teraz zaczynają dziać się dziwne, niesamowite rzeczy: Kadokura widzi zjawy, podobnie niektórzy z innych pracowników. Ostatecznie w zamkniętym magazynie żywności odkrywają ukrywającego się od trzech lat uczestnika poprzedniej ekspedycji.
Opowieść ocalałego – który błądzi gdzieś pomiędzy szaleństwem a fatalizmem – zdaje się nie mieć sensu. Sakonji Kyohiko mówi o uwięzionych na stacji ludziach, którzy zaczęli wyznawać dziwną, mroczną religię i ostatecznie stworzyli krwawe bóstwo, pożerające swoich wyznawców. Wszystko to wydaje się bredzeniem oszalałego w ciemnościach i samotności mężczyzny. Jednak w odciętej od świata bazie zaczynają się dziać coraz dziwniejsze rzeczy, a załoga coraz silniej odczuwa niepokój i niestabilność psychiczną. Dochodzi do tragedii.
Trzeba uczciwie przyznać, że bez wątku paranormalnego 6000 wydawało się zapowiadać nieco lepiej. Jednak, paradoksalnie, ten wątek wcale nie przeszkadza, wręcz pozwala uzasadnić wydarzenia i atmosferę na Cofdeece lepiej, niż gdyby chodziło na przykład o obecność mordercy.
Trudno niestety mówić o wyjątkowym rozwoju postaci. W pierwszym tomie ich charaktery zostały ledwie zarysowane, w drugim niestety autor nie pogłębił tego zabiegu. Jednocześnie jednak nieco poszerzył się wachlarz bohaterów. Poza Kadokurą pozostali członkowie ekspedycji byli pokazani bardzo pobieżnie, zaledwie przedstawieni z imienia i nazwiska – z wyjątkiem może inżynier Kusakabe i informatyka Xia. Teraz dowiadujemy się o nich nieco więcej. Wymienione trzy postaci także będą pokazywały się częściej, czytelnik więc będzie mógł wyrobić sobie zdanie na ich temat i trochę poznać ich charakter. Trudno jednak powiedzieć, czy powinniśmy przywiązywać się do kolejnych bohaterów, ponieważ zaczynają ginąć.
6000 to – jak na razie – klimatyczny horror z całkiem sprawnie prowadzoną fabułą. Nie epatuje brutalnością, obrzydliwością czy litrami krwi, bohaterowie nie są denerwujący. Dodatkowo autor dobrze radzi sobie z prowadzeniem dość dynamicznej akcji i jednoczesnym budowaniem atmosfery grozy i zagrożenia. Widma, które dla bohaterów są na wpół realne, zamknięcie w pułapce sześć kilometrów pod wodą, powoli rozwijająca się psychoza załogi – wszystko to prowadzi do, zdaje się, nieuniknionego końca, powtórki wydarzeń sprzed trzech lat. Tego jednak dowiemy się w kolejnych tomach.
Oprawa graficzna komiksu, podobnie jak w pierwszym tomie, jest zadowalająca. Realistyczna kreska, nieprzesadne używanie ciemnych rastrów, do tego charakterystyczny rysunek bohaterów, których nie sposób ze sobą pomylić – to duży plus. Obwoluta w mocnych barwach (tym razem czerwień, biel i czerń), niezły poziom edycji i tłumaczenia pozostały bez zmian. To dobrze wydana manga, należy za to pochwalić Yumegari.
Podsumowując, warto kontynuować serię, tym bardziej, że całość zamyka się w czterech tomach. Niezły horror, ładnie wydany, niedługi. Czego chcieć więcej?
Recenzja opublikowana też na stronie: http://www.komiks.gildia.pl/komiksy/6000/2/recenzja
W pierwszej części 6000 poznaliśmy Kadokurę – nowego pracownika chińskiej stoczni, która wykupiła głębinową bazę badawczą Cofdeece. Trzy lata wcześniej miał miejsce tajemniczy wypadek, o którym nikt nie mówi – oficjalne źródła podają, że był to pożar. Jednak teraz zaczynają dziać się dziwne, niesamowite rzeczy: Kadokura widzi zjawy, podobnie niektórzy z innych pracowników....
więcej mniej Pokaż mimo to2014-09
Głodni bogowie żądają ofiar
Trzeci tom wydawanej przez Yumegari serii 6000 przynosi zaledwie kilka zmian w sytuacji uwięzionych w oceanicznej stacji pracowników, ale za to wydarzenia te są niezwykle istotne, a akcja pędzi jak szalona.
Jak zapewne pamiętacie, drugi tom zakończył się co najmniej emocjonująco. Główny bohater, Kadokura, zostaje uwięziony na jednym z „bocznych” pokładów Cofdeece wraz z najwyraźniej owładniętymi szaleństwem współzałogantami. Drugi tom zostawił nas w niepewności, patrzących z przerażeniem patrząc, jak woda pochłania pokład, a towarzysze Kadokury giną. Początek trzeciej części przenosi ciężar narracji na inżynier Kusakabe i jej zespół, na panikującego już Weina z korporacji. Widać, jak robią wszystko, żeby ocalić stację, mimo konieczności poświęcenia całego segmentu. A potem – wraca kapsuła ratunkowa z Kadokurą wewnątrz i atmosfera robi się o wiele, wiele gęstsza. Dość powiedzieć, że tajemnicze bóstwo nie ma zamiaru pozostawić uwięzionych w Cofdeece samym sobie.
Ten tom można przeczytać w 20 minut. Akcja prowadzona jest wyjątkowo sprawnie, wartko, ani strona nie zostaje zmarnowana. Autor świetnie operuje przestrzenią – w końcu bohaterowie są zamknięci kilka kilometrów pod powierzchnią oceanu – i wprowadza dzięki niej niesamowitą atmosferę grozy. Widać też ciekawe zastosowanie tak zwanej „przestrzeni negatywnej”, którą Nokuto najwyraźniej lubi. Czytelnik bez problemu wyczuwa niesamowity stres ludzi uwięzionych kilometry pod wodą, bez możliwości ucieczki, klimat ogarniającej załogę beznadziei. Do tego należy dołożyć brak kontaktu z "górą" – i dostajemy idealny horror. Pozostawieni na pastwę losu w tajemniczych okolicznościach ludzie zaczynają wariować.
Szybkość z jaką „przemyka się” przez trzeci tom 6000 nie jest wcale wadą. Wręcz przeciwnie – pokazuje, że autor udźwignął fabułę i potrafi bawić się kadrami. Jednocześnie w dość przewidywalny sposób zagęszcza wydarzenia pod koniec tomiku – co nie dziwi, skoro przed nami jeszcze tylko jedna odsłona mangi. Trzeba przyznać, że Nokuto pięknie zbudował tu napięcie i palce aż świerzbią, żeby sięgnąć po kolejny tom, sytuacja kończąca trzeci jest wręcz beznadziejna, a jednocześnie coraz bardziej nie z tego świata.
Zawiesista, duszna atmosfera, akcja pędząca na łeb, na szyję, mroczne, pełne głębi, klaustrofobicznych linii i czarnego tuszu rysunki, do tego ciekawa i konsekwentnie prowadzona do celu fabuła – przemawiają na korzyść 6000 i samego Koikego Nokuto. To z pewnością dobry tytuł, ale samo jego wydanie z drobnymi potknięciami edytorskimi (na przykład czasem ucięte kadry, nie zawsze trafne tłumaczenia) oraz niewielki format tomiku mogą psuć przyjemność z lektury. Z pewnością warto zainwestować w tę czterotomową serię – chociażby żeby sprawdzić, co przyniesie nam jej zakończenie!
Recenzja ze strony: http://www.komiks.gildia.pl/komiksy/6000/3/recenzja
Głodni bogowie żądają ofiar
Trzeci tom wydawanej przez Yumegari serii 6000 przynosi zaledwie kilka zmian w sytuacji uwięzionych w oceanicznej stacji pracowników, ale za to wydarzenia te są niezwykle istotne, a akcja pędzi jak szalona.
Jak zapewne pamiętacie, drugi tom zakończył się co najmniej emocjonująco. Główny bohater, Kadokura, zostaje uwięziony na jednym z...
2014-10
Trzeba przyznać, że ostatni tom 6000 to przysłowiowa wisienka na torcie. Autor dopina wątki, wyjaśnia czytelnikom, o co w ogóle chodzi, a do tego serwuje miłą w odbiorze porcję straszenia i napięcia, wszystko wedle zasad dobrego horroru.
Sytuacja na Cofdeece jest po prostu krytyczna. Na dziwnych, niekończących się schodach pojawiły się istoty, które atakują każdego, kogo zdołają dopaść – a są szybkie i niestrudzone. Demony rozchodzą się po całej stacji, a niedobitki załogi – w tym Kadokura i coraz bardziej zrezygnowana Kusakabe – zamykają się w sterowni. Mimo to potwory – wysłannicy krwiożerczego bóstwa – nadal mogą ich dopaść. Powoli kończy się żywność, wyczerpują zapasy tlenu.
W tak beznadziejnych realiach pojawia się promyk nadziei. Kusakabe wpada na pomysł, jak można wyjść z tej sytuacji – jednak szanse powodzenia są nikłe, a przeprowadzenie planu wymaga opuszczenia w miarę bezpiecznego schronienia i wędrówki po opanowanym przez zrozpaczonych i przerażających kultystów boga słońca, składających ofiary z ludzi, by chronić się przed demonami z ciemności. Czy to w ogóle może się udać?
Koike Nokuto trzyma czytelników w napięciu do ostatniej strony. Trudno przewidzieć, jak skończy się historia stacji 6000 metrów pod powierzchnią oceanu. To ogromna zaleta i wielka przyjemność z lektury – nie ma chwili wytchnienia.
Akcja, która dotąd pędziła na przód jak rozpędzona lokomotywa, nie zwalnia, jednak nabiera wyraźnie odmiennego charakteru. Mniej tu biegania i ucieczek, większy nacisk położono na położenie, w którym znajdują się postaci – beznadziejną, jakby nie patrzeć. Nieliczni ocalali załoganci stają się niejako bohaterem zbiorowym – wszyscy skupiają się na jednym celu i podejmują podobne działania, by przetrwać. Powodowani wspólną motywacją – podgrzewaną od czasu do czasu przez ostatniego żywego przedstawiciela kierownictwa, dającego zresztą dobry przykład swoim podwładnym – starają się przeprowadzić wariacki plan Kusakabe. Nic jednak nie przyjdzie łatwo i bez ofiar. Ponadto Nokuto udało się na końcu – niestety tylko na kilku stronach – rozwinąć postać Xia, co może bardzo cieszyć, gdyż to bodaj najciekawszy z bohaterów mangi.
Nokuto wyjaśnił w końcu – poprzez usta Xia, jednego z trzech głównych bohaterów 6000 – w jaki sposób działa kult boga słońca. Rozwiązanie z punktu widzenia fabularnego wydaje się całkiem sprytne i nie powoduje zgrzytów w rzeczywistości 6000. Podkreśla to też stawianą przez mangakę tezę, iż w warunkach ekstremalnych ludzie są gotowi posunąć się do wszystkiego. Oczywiście wątek paranormalny nadal jest w tym wypadku na pierwszym planie, jednak zyskuje nieco inny wymiar.
Nie można pominąć kwestii wydania. Tomik z obwolutą, która wróciła do odcienia niebieskiego, jak na pierwszej okładce, prezentuje się jak zawsze nieźle, poza małym szczegółem. Klejenie jest wyraźnie gorszej jakości, przypomina to ze starszych mang J.P.F., jak Czarodziejka z Księżyca – ergo, może zaowocować wypadaniem kartek, jeśli nieco mocniej rozegniemy komiks. To zaskakujące, ponieważ wcześniejsze tomiki nie miały tego problemu. Czyżby oszczędności? Najwyraźniej nie w tym miejscu, co trzeba.
Edycyjnie czwarty tom 6000 jest na podobnym poziomie, co poprzednie – niezłe tłumaczenie, brak widocznych błędów i dobrej jakości druk.
Korzystając z okazji można też powiedzieć kilka słów o całości serii. Wszystkie tomiki były dość równe pod względem fabularnym – stanowią zamkniętą, ściśle powiązaną całość, którą równie dobrze można by było wydać w jednym grubszym tomie. Autor świetnie poradził sobie z rozplanowaniem akcji na tej, w sumie niewielkiej, przestrzeni – zarówno pod względem liczby stron, jak i samego miejsca akcji. Kreska nie zmienia się między tomikami, cały czas pozostaje atrakcyjna – odpowiednio dobrany do historii styl, realistycznie oddane tła i postaci, do tego budujące atmosferę grozy nasycone czernie i przerażająco puste przestrzenie wokół Cofdeece, demony zaprojektowane tak, by sprawiały wrażenie realistycznych – chwalimy, definitywnie chwalimy. Jednocześnie nie można powiedzieć, że nie ma tu wad.
Przede wszystkim żal nieco, że 6000 nie zostało wydane w większym formacie. Zapewne wpłynęłoby to na cenę każdego z tomów, ale jednocześnie poprawiłoby komfort czytania – a że po tego typu tytuł sięgają raczej starsi odbiorcy, a nie gimnazjaliści, to przykładowe 25 złotych za lepiej wydany tomik nie byłoby problemem. Tak samo na pewno całość by zyskała, gdyby zamknąć ją w dwóch tomach, o ile pozwoliłby na to japoński wydawca.
Należy też zaznaczyć, że chociaż całość jest naprawdę dobrze narysowaną i niezłą fabularnie opowieścią z gatunku horror, to nie można jej nazwać wybitną. Jeśli czytelnik poszukuje ambitnej, świeżej odmiany straszaka, gdzie autor zaskakuje nowymi rozwiązaniami, to troszkę się tu rozczaruje. Nokuto na pewno dobrze eksploatuje motywy klasyczne dla horroru, ale wiele do gatunku nie wnosi.
6000 to manga, którą warto mieć na półce. Krótka forma, ciekawa kreska, dobrze rozplanowana fabuła i poprowadzona akcja sprawiają, że to kawałek dobrej rozrywki dla wielbiciela komiksu. To takie mocne 7/10 (może za wydanie – 6,5/10).
Trzeba przyznać, że ostatni tom 6000 to przysłowiowa wisienka na torcie. Autor dopina wątki, wyjaśnia czytelnikom, o co w ogóle chodzi, a do tego serwuje miłą w odbiorze porcję straszenia i napięcia, wszystko wedle zasad dobrego horroru.
Sytuacja na Cofdeece jest po prostu krytyczna. Na dziwnych, niekończących się schodach pojawiły się istoty, które atakują każdego, kogo...
Po smakowitym zawiązaniu akcji w pierwszym tomie pora na jej gwałtowny rozwój. Demon, czyli Ji Shen Long, zrobi wszystko, żeby przeżyć i dotrzeć do lądu. Zabije każdego, kto mu stanie na drodze. Nie przewidział jednak, ze trafi na podobnego sobie – a nawet gorszego – bezwzględnego psychopatę. Galph Juneau, syn kalekiego miliardera, postanawia urządzić sobie polowanie na pokładzie statku. Jego metody są jednak dość... niekonwencjonalne. Przykładowo – zamyka pod pokładem wszystkich Azjatów, po czym strzela do nich jak do kaczek.
Trzeba przyznać, że w tym tomie emocje sięgają zenitu. Chodzi nie tylko o starcie dwóch indywiduów, których moralność i zdrowie psychiczne pozostawiają wiele do życzenia. Tsutomu Takahashi sportretował zachowanie pasażerów wycieczkowca postawionych w obliczu śmiertelnego zagrożenia – i nie oszczędzał przy tym nikogo. Jednocześnie jednak zadbał o pokazanie Shen Longa w szerszej perspektywie: resztek człowieczeństwa, które się w nim tlą. Choć nadaje to postaci trochę głębi, pozostaje dość groteskowe, zwłaszcza gdy nasz bohater usiłuje zrozumieć, czemu czuje pociąg do kobiety. To ciekawy zabieg, a z punktu widzenia czytelnika także bardzo pożądany.
Fabularnie – drugi tom "Blue Heaven" trzyma poziom. Jest wciągający, akcja pędzi do przodu, a rozlew krwi trwa w najlepsze. Napięcie rośnie niemal ze strony na stronę. Wszystko to cudnie podkreśla kreska Takahashiego – nieco brudna, nieregularna i zmienna. Styl rysunku nie zmienił się specjalnie od pierwszego tomu, co także można uznać za plus – idealnie pasuje do thrillera.
Wydanie nie pozostawia wiele do życzenia. Powiększony format, ładna obwoluta, dobrej jakości papier – znamy to z poprzedniej części. Pod względem tłumaczenia – J.P.Fantastica zasłużyła na 5+. Edycja – stwierdzono jedynie mikroskopijne błędy. Dobra robota! – chciałoby się powiedzieć.
W trzecim tomie czeka nas wielka kulminacja, starcie tytanów, do którego dążą Shen Long i Galph. Jak to się skończy? Trudno powiedzieć, fabuła jest tu dość nieprzewidywalna. Aż chce się czytać!
_____
Recenzja ukazała się wcześniej w portalu Gildia.pl
Po smakowitym zawiązaniu akcji w pierwszym tomie pora na jej gwałtowny rozwój. Demon, czyli Ji Shen Long, zrobi wszystko, żeby przeżyć i dotrzeć do lądu. Zabije każdego, kto mu stanie na drodze. Nie przewidział jednak, ze trafi na podobnego sobie – a nawet gorszego – bezwzględnego psychopatę. Galph Juneau, syn kalekiego miliardera, postanawia urządzić sobie polowanie na...
więcej Pokaż mimo to