Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Mocne 7,5. Dzięki niej mogłam na nowo uczyć się o emocjach. Miła młodzieżówka, która jest odskocznią od tego 'dorosłego' życia. Przeczytałam po filmie. Książka wchodzi trochę głębiej w te wszystkie uczucia, za to ogólnie relacja głównych bohaterów w ekranizacji została pokazana trochę lepiej.

Mocne 7,5. Dzięki niej mogłam na nowo uczyć się o emocjach. Miła młodzieżówka, która jest odskocznią od tego 'dorosłego' życia. Przeczytałam po filmie. Książka wchodzi trochę głębiej w te wszystkie uczucia, za to ogólnie relacja głównych bohaterów w ekranizacji została pokazana trochę lepiej.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam wrażenie, że te książki są trochę za długie, czasami mi się dłużyło. Finał bardzo dobry, aż chciałoby się czytać więcej, natomiast w środku się nudziłam. Sceny erotyczne również bez szału, w pewnym momencie było tego za dużo.
Takie mocne 6,5, czekam na więcej. :)

Mam wrażenie, że te książki są trochę za długie, czasami mi się dłużyło. Finał bardzo dobry, aż chciałoby się czytać więcej, natomiast w środku się nudziłam. Sceny erotyczne również bez szału, w pewnym momencie było tego za dużo.
Takie mocne 6,5, czekam na więcej. :)

Pokaż mimo to


Na półkach:

Finał finałów trochę rozczarowujący, bo wyszedł z tego typowy "Mróz", ale całości słuchało się bardzo dobrze. To w ostatnim czasie jedna z lepiej napisanych książek przez Remigiusza. Trzyma w napięciu, ciekawa, nadspodziewanie brutalna fabuła i dobrze zrealizowane słuchowisko przez Audiotekę.

Finał finałów trochę rozczarowujący, bo wyszedł z tego typowy "Mróz", ale całości słuchało się bardzo dobrze. To w ostatnim czasie jedna z lepiej napisanych książek przez Remigiusza. Trzyma w napięciu, ciekawa, nadspodziewanie brutalna fabuła i dobrze zrealizowane słuchowisko przez Audiotekę.

Pokaż mimo to


Na półkach:

W poprzednim roku na polskim i zagranicznym rynku głośno wybrzmiewało nazwisko Sally Rooney, a to wszystko za sprawą najpierw powieści „Normalni ludzie”, a później jej serialowej adaptacji (w Polsce dostępnej dopiero od 1 grudnia). Obie rzeczy wzbudziły sporo kontrowersji, pojawiły się głosy, że pochwały dotyczące książki są przesadzone, a serial promuje toksyczne zachowania zakryte piękną oprawą. Z drugiej strony przejmująca historia dwójki młodych, zagubionych i niepewnych ludzi czy rewelacyjne aktorstwo zrzeszyły grono fanów. Nie trzeba więc było długo czekać na polską premierę debiutu Sally Rooney. I chociaż na ogół kolejne publikacje porównuje się z tą pierwszą, tym razem w mojej głowie powstał już jakiś obraz stylu oraz kreowania postaci przez irlandzką autorkę.

Ita literacka tożsamość Sally Rooney jest w „Rozmowach z przyjaciółmi” odczuwalna od samego początku. Pisarsko i klimatycznie historia to bardzo zbliżona do poprzednio wydanej książki autorki. Melancholijna aura jest główny elementem przyciągający czytelnika, a bohaterowie – znów enigmatyczni, czasem nawet przerysowani. W debiucie Irlandki nie brakuje też destruktywnych, złudnych relacji, które mimo swojej niepoprawności dostarczają wielu emocji po stronie i negatywnej, i pozytywnej.

Pisarce udało się stworzyć postacie, z którymi łatwiej się identyfikować niż z Marianne i Connellem z „Normalnych ludzi”. Decyzje podejmowane przez tę dwójkę często były niespójne, niezrozumiałe, brakowało podstaw do ich konfliktów. Tutaj główna bohaterka Frances ma dwadzieścia jeden lat i całe życie przed sobą. Przeżyła już romans z kobietą, debiutowała własnym tomikiem poezji, ma konkretne poglądy polityczne, ale wciąż szuka własnej tożsamości. Bywa zagubiona, podejmuje spontaniczne, nie do końca rozsądne, decyzje, ma wiele przywar, ale jednocześnie jest tak prawdziwa, że podczas czytania odnosimy wrażenie, jakby stała obok nas. Można o niej napisać, że przejawia niektóre cechy femme fatale, mimo to wydaje się, że robi to zupełnie przypadkowo. Bardzo wyraziście została wykreowana także przyjaciółka Frances – Bobbi. Jest jej wszędzie pełno, dodaje historii dużo energii, choć momentami irytuje i „przeszkadza” głównej bohaterce w odszukiwaniu prawdy o sobie.

Mellisa i Nick, czyli postacie drugoplanowe, odgrywają znaczącą rolę w życiu i Frances i Bobbi, jednak już ich własna relacja jest złudzeniem idealności. Trudno stwierdzić, czy naprawdę są szczęśliwym małżeństwem, czy trwają razem z racji toksycznego przywiązania. Gdy losy całej czwórki zostają splecione, rozpoczyna się coś w rodzaju destrukcyjnej gry, z której nikt nie może wyjść zwycięsko.

I chociaż jest to powieść klimatem oraz stylem zbliżona do głośnych „Normalnych ludzi” autorki, wnikliwa analiza bohaterów, tak bliskich prawdziwym, żywym ludziom, ma w sobie ducha autentyczności. Wzniosłe momenty przeradzające się w namacalny tragizm sprawiają, że lektura zostaje z czytelnikiem na dłużej. Warstwa merytoryczna może zyskać zagorzałych antyfanów, ale delektując się spokojną i – nomen omen – smutną historią czwórki dojrzałych postaci, można odnaleźć cząstkę siebie lub własnych myśli i przekonań. Warto przyglądać się karierze Irlandki, bo podąża jasno obraną drogą, a jej kolejna powieść ma ukazać się w Wielkiej Brytanii już we wrześniu.

Recenzja napisana dla portalu: http://szuflada.net/rozmowy-z-przyjaciolmi-sally-rooney/?fbclid=IwAR0DxRoVPXlZaRLVrWIPgD5MU64klpCHMjZDiXR1UUcHaZHniZDNu7qD5No

W poprzednim roku na polskim i zagranicznym rynku głośno wybrzmiewało nazwisko Sally Rooney, a to wszystko za sprawą najpierw powieści „Normalni ludzie”, a później jej serialowej adaptacji (w Polsce dostępnej dopiero od 1 grudnia). Obie rzeczy wzbudziły sporo kontrowersji, pojawiły się głosy, że pochwały dotyczące książki są przesadzone, a serial promuje toksyczne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Steve Cavanagh jest irlandzkim prawnikiem oraz od kilku lat poczytnym pisarzem thrillerów, z cyklem o fikcyjnej postaci Eddiem Flynnie na czele. Jego debiutancki tytuł „Obrona” oraz drugi tom serii „Zarzut” zostały wydane w Polsce przez wydawnictwo Filia. Kolejna część: „The Liar” (z ang. „Kłamca”) nie doczekała się polskiego przekładu, a już następne pozycje, tj. „Wkręconych” oraz „Trzynaście”, przejęło Wydawnictwo Albatros. Obecnie autor promuje w Wielkiej Brytanii swoją najnowszą powieść „Fifty-fifty” (z ang. „Pół na pół”). Data polskiej premiery nie jest na dzień dzisiejszy znana. Mimo że „Trzynaście” wchodzi w skład serii o Eddiem Flynnie, jest to historia, którą można czytać bez znajomości innych tytułów pisarza.

Dotychczas Eddie Flynn przyjmował sprawy, w których bronił tylko niewinnych. Tym razem w mediach huczy o głośnym zabójstwie celebrytki z kochankiem, a oskarżonym jest mąż – hollywoodzki aktor Robert Solomon. Chociaż wszystkie poszlaki wskazują na ewidentną winę mężczyzny, Flynn podejmuje się próby jego wybronienia. Jednocześnie inny bohater, Joshua Kane, walczy o to, by brać czynny udział w rozprawie. Jaki przyświeca mu cel?

„Trzynaście” to niemal od deski do deski topowy thriller sądowy. Zamiast klasycznego wprowadzenia i zapoznania z bohaterami czytelnik jest świadkiem sceny usiłowania zabójstwa – celowej, wykalkulowanej akcji, kończącej się dość nieprzewidzianie. Następne wydarzenia przenoszą już do życia prawniczo-sądowego, wokół którego będzie toczyła się cała oś fabularna. I to jest największa siła tej opowieści. Bo chociaż co jakiś czas wątki kryminalne przeplatają się z psychologią postaci, to walka na sali rozpraw i rozwiązywanie kolejnych zagadek przez prawników stanowią fundamenty tej historii, które trzymają w napięciu do samego końca.

Bohaterowie nie są najsilniejszą stroną powieści, ale jednocześnie wzbudzają w nas pozytywne odczucia. Eddie Flynn jest absorbujący, ale przedstawiony zbyt pobieżnie. Powodem może być fakt, że „Trzynaście” to kolejna książka z cyklu i czytelnicy znający poprzednie tomy doskonale rozumieją charakter prawnika. Pojawia się też czarny charakter, czyli Joshua Kane. I tu trzeba przyznać autorowi, że udało mu się utrzymać w tajemnicy prawdziwy cel oraz tożsamość tego antagonisty aż do końca.

Steve Cavanagh stworzył historię wciągającą, nieprzewidywalną i chwilami szokującą. Poważne wątki są przełamane drobnym humorem i ironicznymi komentarzami głównego bohatera, co daje czytelnikowi chwilę wytchnienia. Do gustu przypadło mi również miejsce rozgrywania większości akcji, wplecenie żargonu oraz nazewnictwa prawniczego, a także skupienie się na samej rozprawie i argumentach przemawiających za wnioskami oskarżenia i obrony. Świat przedstawiony nie jest odrealniony, a finalnie historia stanowi spójną i logiczną całość.

Recenzja napisana dla portalu: http://szuflada.net/trzynascie-steve-cavanagh/

Steve Cavanagh jest irlandzkim prawnikiem oraz od kilku lat poczytnym pisarzem thrillerów, z cyklem o fikcyjnej postaci Eddiem Flynnie na czele. Jego debiutancki tytuł „Obrona” oraz drugi tom serii „Zarzut” zostały wydane w Polsce przez wydawnictwo Filia. Kolejna część: „The Liar” (z ang. „Kłamca”) nie doczekała się polskiego przekładu, a już następne pozycje, tj....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Samantha M. Bailey to mieszkająca w Toronto kanadyjska pisarka, dziennikarka i redaktorka. „Kobieta na krawędzi” jest jej pierwszym oficjalnie wydanym thrillerem psychologicznym. Reklamuje go slogan: na listach bestsellerów od dnia premiery. Wiele pozytywnych głosów płynących z zagranicy oraz ciekawa zapowiedź skłoniły mnie do sięgnięcia po tę historię.

Nicole ma idealne życie: wspaniałego partnera i wymagającą, ale jednocześnie wymarzoną pracę. Do pełni szczęścia niewiele jej już brakuje, kiedy dowiaduje się, że jest w ciąży. Wszystko wydaje się zmierzać w dobrym kierunku, ale wkrótce po porodzie kobietę dopadają koszmary przeszłości. Tajemnice, które zataiła przed całym światem, mogą wyjść na jaw, a ona musi chronić nie tylko swoją prywatność, ale też zapewnić bezpieczeństwo nowonarodzonej córce.

Druga bohaterka – Morgan zmaga się z prywatnymi problemami, jej życie wygląda ponuro, nie ma wsparcia ani w znajomych, ani w rodzinie. Wszystko zostaje wywrócone do góry nogami, kiedy pewnego dnia na stacji peronu obca kobieta wręcza jej dziecko, a Morgan zupełnie podświadomie łapie dziewczynkę, nie domyślając się jeszcze konsekwencji tego wydarzenia.

Na główną część akcji nie trzeba długo czekać, historia bowiem zaczyna się w samym środku wydarzeń, dopiero później nawiązuje do przeszłości bohaterów, a poprzez retrospekcje zostaje nakreślone sedno fabuły. Książka jest podzielona na dwie perspektywy i tym samym dwie ramy czasowe: opowieść Nicole oraz historię Morgan, dotyczącą bieżących wydarzeń. I chociaż więcej sensacyjności ma wątek obecnej sytuacji, to ciekawsze i bardziej angażujące jest odkrywanie tajemnic Nicole oraz poznawanie odpowiedzi na pytanie, co skłoniło ją do tak drastycznych kroków. Tempo jest raczej powolne, nawet sceny o podwyższonym ryzyku są często monotonne, ale najbardziej drażni wszechobecna przewidywalność oraz taktyka stosowania absurdalnych rozwiązań.

Obie bohaterki też nie należą do szczególnie zaradnych. O ile depresja poporodowa jest bolesnym doświadczeniem, w którym warto prosić o pomoc, o tyle wydumane problemy Nicole nie dają podstaw, by jej współczuć i kibicować w powrocie do normalnego życia. Morgan, przeciwnie, stara się stanąć na nogi po poważnych kłopotach zafundowanych przez byłego męża, ale robi to równie nieudolnie, próbując coś zmienić i jednocześnie nie angażując się np. w obowiązki zawodowe. Bohaterki są zbudowane płasko, słabe psychicznie, emocjonalnie, a ich negatywne cechy przyćmiewają te pozytywne. Postacie męskie również trudno zaakceptować, partner Nicole zamiast wsparcia dostarcza jej kolejnych powodów do zmartwień, a ona zdaje się tego nawet nie zauważać.

Sama forma powieści, pomysł oraz fabuła mogą się w kilku aspektach bronić, ale już wykonanie i styl, w jakim książka jest napisana, nie pozostawiają przyjemnych wspomnień. Bardzo krótkie, proste zdania, często zbyt wydumane, mnogość dialogów, które donikąd nie prowadzą, oraz mały nacisk na rozbudowanie psychologii bohaterów sprawiają, że trudno polecić tę powieść nawet fanom gatunku. I chociaż thrillery często mają być tylko odskocznią oraz zwyczajną rozrywką, na ten tytuł szkoda tracić czasu, który można zainwestować na przykład w lekturę „Żon” Tarryn Fisher.

Recenzja napisana dla portalu: http://szuflada.net/kobieta-na-krawedzi-samatha-m-bailey/

Samantha M. Bailey to mieszkająca w Toronto kanadyjska pisarka, dziennikarka i redaktorka. „Kobieta na krawędzi” jest jej pierwszym oficjalnie wydanym thrillerem psychologicznym. Reklamuje go slogan: na listach bestsellerów od dnia premiery. Wiele pozytywnych głosów płynących z zagranicy oraz ciekawa zapowiedź skłoniły mnie do sięgnięcia po tę historię.

Nicole ma idealne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nele Neuhaus to niemiecka pisarka znana przede wszystkim z dziewięciotomowej serii „Oliver von Bodenstein i Pia Kirchhoff” (w Polsce wydanej przez wydawnictwo Media Rodzina), ale jej debiutancką powieścią był thriller finansowy „Wśród rekinów”, w oryginale wydany już w 2005 roku. Na polski przekład czytelnicy musieli czekać aż do 2019 roku, wcześniej przetłumaczono nawet serie młodzieżowe „Charlotte” oraz „Elena”.

Alex Sontheim jest obiecującą pracowniczką banku inwestycyjnego Levy Manhattan Investment. Jej pewność siebie oraz wysokie kwalifikacje pomagają szybko wspinać się po szczeblach kariery. Tak poznaje uznanego biznesmena i miliardera Sergia Vitalego, który wprowadza ją w świat finansjery oraz wielkich pieniędzy. Dla bohaterki wszystko układa się doskonale, poszerza znajomości biznesowe, odnosi sukcesy, jest bogata i szczęśliwa. Kobieta zaczyna jednak odkrywać coraz więcej tajemnic, które mogą zagrażać jej bezpieczeństwu. Czy zdecyduje się na wojnę z wpływowymi ludźmi, czy sama wejdzie do światka przestępczego?

Nele Neuhaus przybliża czytelnikom świat elity finansowej, na początku niezbyt zrozumiały, bo pełen specjalistycznych odniesień i wyrażeń. W trakcie czytania pojęcia dotąd obce nabierają większego sensu i wpisują się w klimat powieści. Kryminalna część także rozwija się dosyć powoli, na wstępie autorka skupia się na przedstawieniu bohaterów, ich obowiązków, celów, a także relacji międzyludzkich. Kiedy akcja nabiera tempa, zaczyna się dziać wiele rzeczy na raz. Motywacje obu stron konfliktu są coraz wyraźniejsze, a piętrzące się intrygi dodają fabule kolorytu. Niewątpliwą zaletą jest wyrazistość postaci odgrywających kluczowe role i przenoszenie sympatii (lub antypatii) z jednej osoby na drugą.

Alex Sontheim to prawdziwa bizneswoman. Jest nieoceniona w swojej pracy, podpisuje najlepsze kontrakty, a coraz bardziej rozpoznawalne nazwisko pozwala jej uczestniczyć w wystawnych galach i wkupić się do towarzystwa z wyższych sfer. Emanuje pewnością siebie, wydaje się, że świat leży u jej stóp, ale nie każda jej decyzja wpływa pozytywnie na dalsze wydarzenia. Romanse i uległość w stosunku do niewłaściwych ludzi przysparzają problemów na gruncie prywatnym, ale też zawodowym. Bohaterka zostaje postawiona przed dylematem moralnym i musi zdecydować, po której stronie chce ulokować swoje uczucia i zaufanie.

Dla Nele Neuhaus jest to debiut literacki i choć polscy czytelnicy mogą kojarzyć ją z innych powieści, tu zaznajamiają się z początkiem kariery niemieckiej pisarki. I na wstępie trudno oswoić się nie tyle z warsztatem autorki, który jest przystępny, ile z nagromadzeniem informacji i wysypem różnych pojęć. Stąd też próg wejścia w tę ponad 700-stronicową powieść nie jest zbyt łatwy. Dopiero poznanie głównego motywu i zrozumienie punktu wyjściowego pozwala czytelnikom chłonąć każdą kolejną stronę i uczestniczyć w życiu bohaterów z większym zaangażowaniem. Na półmetku dzieje się już tak wiele, że druga część książki upływa dwa razy szybciej niż pierwsza. I chociaż Alex jako postać nie zawsze jest przekonująca – jak na swoje doświadczenie zawierza nie tym osobom, którym powinna – to jednak łatwo główną bohaterkę obdarzyć sympatią i kibicować jej przy kolejnym pokonywaniu przeszkód.

„Wśród rekinów” może nie jest pozycją obowiązkową dla fanów pióra Nele Neuhaus, ale pozwala poznać autorkę z innej strony. Chociaż duża objętość na pierwszy rzut oka nie zachęca, to książka jest wciągająca, a zawiłości świata przedstawionego, w którym pieniądze, mafia, łapówki i romanse przeplatają się ze sobą, tworzą mieszankę wiarygodną i absorbującą. Nie do końca w klimat powieści wpisują się wątki miłosne – są łatwe do przewidzenia i momentami przesadzone – ale finalnie jest to pozycja udana i warta uwagi.

Recenzja napisana dla portalu: http://szuflada.net/wsrod-rekinow-nele-neuhaus/

Nele Neuhaus to niemiecka pisarka znana przede wszystkim z dziewięciotomowej serii „Oliver von Bodenstein i Pia Kirchhoff” (w Polsce wydanej przez wydawnictwo Media Rodzina), ale jej debiutancką powieścią był thriller finansowy „Wśród rekinów”, w oryginale wydany już w 2005 roku. Na polski przekład czytelnicy musieli czekać aż do 2019 roku, wcześniej przetłumaczono nawet...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Świetnie zapowiadające się „Miasteczko” nieznanej mi dotąd polskiej autorki Natalii Nowak-Lewandowskiej miało być przyjemną odskocznią od zagranicznych thrillerów. Informacje zamieszczone w opisie zdradzały, że należy spodziewać się różnych gatunków literackich: literatury obyczajowej, romansu i kryminału. Pisarka w swoim dorobku ma już kilka tytułów, np.: „Układankę”, „Głód miłości” i „Wybór M”, których średnia ocen na portalu Lubimy Czytać dobrze się prezentuje, bo w okolicach 7/10 gwiazdek. Stąd też wzięło się moje zainteresowanie książką wydaną pod szyldem wydawnictwa Filia. Jednak zaciekawienie szybko przerodziło się w duże rozczarowanie, a zaczęło się od fabuły.

Główna bohaterka Monika Romanowska po kilku latach spędzonych w stolicy postanawia powrócić w rodzinne strony, do małego miasteczka Doruchowa. Szuka tam spokoju oraz odcięcia się od wielkomiejskich problemów i zaczyna pracę jako miejscowa nauczycielka. Nie dane jest jej jednak długo cieszyć się psychicznym odpoczynkiem. Monika spotyka się z niechęcią ze strony sąsiadów i współpracowników. Wkrótce też okolica zaczyna żyć tajemniczą śmiercią licealisty i prowadzonym śledztwem, a bohaterka wdaje się w rzekomo zakazany związek.

I jako że powieść gatunkowo leży na pograniczu romansu, warto przyjrzeć się jednemu z ważniejszych wątków, czyli zauroczeniu, które dosyć szybko zostało nazwane miłością. Mogło być tajemniczo, emocjonująco, może nawet wzruszająco, ale wyszło nieszczerze. Monika jako nauczycielka sprawia wrażenie osoby odpowiedzialnej, inteligentnej, a przede wszystkim dojrzałej. Natomiast epizod związany z szybkim zakochaniem się odbiera jej wiarygodność i stawia w roli infantylnej kobiety działającej pod wpływem zachcianek nielogicznie umotywowanych. Nawet jeśli przyjąć, że uczucia rządzą się swoimi prawami, w tym przypadku są przedstawione sztucznie i rozczarowująco. Historię mogły zatem uratować kryminalne wstawki, podążanie za prowadzonym śledztwem i odkrywanie odpowiedzi na postawione wcześniej pytania. I sam punkt wyjścia się broni, bo wprowadzenie budziło zainteresowanie i zapowiadało, że w rozwinięciu może wydarzyć się coś zaskakującego. Rozwiązanie i finał nastąpiły jednak zbyt szybko, poprowadzone niechlujnie i bez zaskoczeń. Jedną z niewielu pozytywnych cech wyróżnia się jedynie historia miasteczka. Przez pierwsze strony to tajemnica z nim związana tworzyła klimat i otoczkę całej powieści. Gdyby w tym kierunku podążała cała akcja, mogłaby zgrabnie zatuszować inne niedoskonałości.

„Miasteczko” czyta się bardzo szybko, na co wpływ ma duża czcionka oraz wiele przerw i spacji. Wadą są dialogi, które nie zachęcają do tego, by kontynuować lekturę. Są nieautentyczne i rażą prostotą. Sztuczne i nadęte zdania oraz dosłowne wyjaśnianie każdego zachowania bohaterów stają się w pewnym momencie męczące, dlatego też polecam raczej słuchanie audiobooka, np. przy wykonywaniu prac domowych, zamiast skupiania się w 100% tylko na wersji drukowanej.

Smaczkiem, który znajduje się dopiero na ostatnich stronach powieści, jest lista piosenek zamieszczona przez autorkę. Można przesłuchać ją sobie przy czytaniu, bo stanowi wartość dodaną do historii. Historii bardzo rozczarowującej, zbyt banalnej i z niewiarygodną główną postacią. Po obiecującym zawiązaniu akcji i tajemniczej opowieści o dawnych dziejach Doruchowa zawodzi niemal wszystko. Od formy przedstawienia po relacje między bohaterami i sprawę kryminalną. „Miasteczka” nie polecam, a sama nie czuję się zachęcona, by sięgnąć po inne tytuły autorki.


Recenzja napisana dla portalu: http://szuflada.net/miasteczko-natalia-nowak-lewandowska/

Świetnie zapowiadające się „Miasteczko” nieznanej mi dotąd polskiej autorki Natalii Nowak-Lewandowskiej miało być przyjemną odskocznią od zagranicznych thrillerów. Informacje zamieszczone w opisie zdradzały, że należy spodziewać się różnych gatunków literackich: literatury obyczajowej, romansu i kryminału. Pisarka w swoim dorobku ma już kilka tytułów, np.: „Układankę”,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Małgorzata Oliwia Sobczak jest autorką baśni „Mali, Boli i Królowa Mrozu” oraz powieści obyczajowej „Ona i dom, który tańczy”, ale jej nazwisko zaczęło być rozpoznawalne dopiero po wydaniu trzeciej książki, kryminału osadzonego w polskich realiach – „Czerwieni”. Pozycja została tak dobrze przyjęta, że w tym roku pisarka oraz Wydawnictwo W.A.B. zdecydowali się na jej luźną kontynuację, w której bohaterami powracającymi są Leopold Bilski oraz Ania Górska. Wydarzenia poprzedniej części zmieniły życie tych postaci. Prokuratora zesłano do Kartuz, by pomagał przy małomiasteczkowych sprawach, a jego kariera niemal stanęła w miejscu. Za to kobieta pozostała w Sopocie i rozpoczęła pracę jako asesor prokuratorski.

Jednak drogi tej dwójki będą miały okazję się przeciąć, bo jedną z pierwszych spraw Górskiej jest zaginięcie dziewczynki. W tym samym czasie w Kartuzach także znika chłopiec i rozpoczyna się śledztwo, które odsłoni od dawna skrywane tajemnice kaszubskiego miasteczka. W tle oprócz rodzinnych dramatów i prokuratorskiego rzemiosła widnieje Kościół oraz jego wpływ na to społeczeństwo.

Tak jak w poprzedniej części, tak i w „Czerni” przeplata się kilka stref czasowych. Dwie główne są osią fabuły i wzajemnie na siebie oddziałują. W mniejszym wymiarze pojawiają się też wątki poboczne, dotyczące dawnych lat, które przybliżają historię Kartuz oraz znaczące wydarzenia, jakie zaszły w tym regionie. I o ile stworzenie jednej linii czasowej niesie mniejsze prawdopodobieństwo kalek fabularnych i niezgodności, o tyle wplecenie kilku historii w jedną – tak, by w dalszym ciągu miały one sens, nie były schematyczne i identyczne, może okazać się trudniejszym zadaniem. W tym przypadku rozwiązanie jest wyjątkowo sprawne, bo nieważne, w jakim momencie opowieści się znajdujemy, jest ona równie ciekawa i angażująca, a pułapki wtórności pojawiające się wcześniej w „Czerwieni” w tej części są albo tak rzadkie, albo niezauważalne, że nie psują odbioru całej lektury.

Osadzenie wydarzeń w polskim miasteczku i postawienie kontrowersyjnych tematów to mocne walory tej książki. Stworzenie społeczności i miejsc, które coś nam przypominają, buduje aurę realności i chociaż czasami w opisach zbrodni czy przestępstw autorkę poniosła fantazja, cały segment wciąż wydaje się prawdziwy i niemal namacalny. Czasami też trudno nie zapędzić się w poruszaniu tematów elektryzujących polskich obywateli. Moralizatorski ton o jedynej słusznej prawdzie raczej się nie sprawdza, a Małgorzata Oliwia Sobczak przeciwnie, zostawiła czytelnikom pole do refleksji i oceny. Książka jest zatem pełna i sytuacji szokujących, i smutnych, ale nie są one wyolbrzymione ani przesadzone.

„Czerwień” była ciekawą rozrywką, jednak językowo czasami męczącą, fabularnie zaś nieco oklepaną. Jednocześnie zostawiła po sobie na tyle dobre wrażenie, że sięgnęłam po kolejną kryminalną pozycję autorki i to był świetny wybór. Zaufanie zostało nagrodzone, bo jest to powieść nie tylko lepiej skonstruowana, ale także bardziej emocjonująca, przewrotniejsza, a jej bohaterowie mają dla czytelnika znaczenie. Opowiedzenie dalszej historii Bilskiego i Górskiej buduje relacje i angażuje, a satysfakcjonujące zakończenie zwiastuje, że pisarka zmierza w dobrym kierunku. I chociaż warto znać poprzedni tom, nie jest to obligatoryjne do odnalezienia się w układzie zdarzeń.

„Czerń” to bardzo dobry kryminał, który zainteresuje fanów gatunku. Mocnymi argumentami są miejsce akcji, różnorodna fabuła, kryjąca w sobie kilka opowieści, czy powracający bohaterowie z nową zagadką do rozwiązania. Co najważniejsze, jest to książka lepsza od swojej poprzedniczki, zarówno jeżeli chodzi o historię, jak i formę jej przedstawienia. Powieść trudno odłożyć na półkę, można się za to przy niej świetnie bawić, choć zawiera także sceny brutalne czy nieprzewidywalne. Ja zostałam kupiona całą otoczką tej serii i czekam na kolejne zaskoczenia.


Recenzja napisana dla portalu: http://szuflada.net/czern-malgorzata-oliwia-sobczak/

Małgorzata Oliwia Sobczak jest autorką baśni „Mali, Boli i Królowa Mrozu” oraz powieści obyczajowej „Ona i dom, który tańczy”, ale jej nazwisko zaczęło być rozpoznawalne dopiero po wydaniu trzeciej książki, kryminału osadzonego w polskich realiach – „Czerwieni”. Pozycja została tak dobrze przyjęta, że w tym roku pisarka oraz Wydawnictwo W.A.B. zdecydowali się na jej luźną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Depresja poporodowa charakteryzuje się różnymi objawami. Mogą nimi być zaburzenia nastroju, bezsenność, obsesyjne myśli dotyczące skrzywdzenia dziecka lub przesadne zamartwianie się. Jeżeli istniałaby aplikacja, która kontroluje dawkowanie lekarstw poprawiających nastrój poprzez wszczepiony chip, czy kobiety decydowałyby się na tak inwazyjne metody? Na ile bezpieczne i sprawne może być urządzenie znajdujące się w czyimś ciele?

Iga Walczak zostaje mamą Joachima. Jej wyobrażenia o szczęśliwej rodzinie i pozytywnym macierzyństwie szybko zostają zweryfikowane. Kobieta postanawia zgodzić się na użycie nowej techniki i pozawala wszczepić sobie chip, który ma pomóc jej w pierwszych miesiącach po porodzie. Aplikacja ciągle jest rozwijana, więc to także idealny moment na sprawdzenie jej funkcjonalności. Jednak stany lękowe oraz depresyjne zaczynają się pogłębiać, Iga dostrzega siniaki na ciele chłopca i traci kontrolę nad własnymi myślami. Nie wie, czy to ona jest sprawczynią, czy powinna obwiniać męża, a może nawet teściową.

Pierwsze, co zwróciło moją uwagę, to tematyka poruszona przez Klaudię Muniak, która z wykształcenia jest biotechnologiem. W „Psychopacie” mocno wybrzmiewała medyczna część historii, a autorka mogła wykazać się posiadaną wiedzą. „Nie ufam już nikomu”, chociaż zawiera takie elementy, głównie skupia się na psychologii postaci oraz relacjach rodzinnych. To thriller powolny, którego początek drąży emocje przeżywane przez świeżo upieczoną matkę. Autorka przedstawia punkt widzenia Igi i powoli wprowadza w skomplikowaną sytuację młodej rodziny. Z czasem pewne wątki zostają rozwinięte, poznajemy bohaterów drugoplanowych, mających do odegrania niemniej istotne role, i otrzymujemy więcej informacji dotyczących aspektów medyczno-technicznych, przede wszystkim funkcjonowania aplikacji i jej wpływu na ludzi.

Ciekawym zabiegiem jest umiejscowienie całej akcji w niemal jednym budynku, a mianowicie w domu Igi i jej męża Natana. Autorka tym samym zamknęła sobie pewne rozwiązania fabularne, bo niewiele rzeczy może zdarzyć się na tak małym obszarze. Skupiła się jednak na psychologii postaci oraz trudnym macierzyństwie, dzięki czemu wydarzenia napędzane tymi motywami posuwają się do przodu, a zamknięcie w jednym miejscu poskutkowało uczuciem klaustrofobii, w którym młoda matka musiała się odnaleźć.

Podczas czytania „Psychopaty” miałam zarzuty o zbyt duży przekrój gatunkowy, obok niezłego thrillera medycznego przewijały się wątki należące do literatury erotycznej. To kolejna z różnic obu powieści. W „Nie ufam już nikomu” przeplata się bowiem thriller, ale z elementami powieści obyczajowo-psychologicznej, co współgra znacznie lepiej. I chociaż poprzednia książka Klaudii Muniak fabularnie prezentuje nieszablonową i wciągającą opowieść, najnowsza premiera zawiera więcej meandrów. Zaskakuje także wszechstronny styl autorki, która nie boi się balansować pomiędzy gatunkami i poruszać różnorodnej tematyki.

Trudno polecić „Nie ufam już nikomu” fanom thrillerów medycznych, bo nie jest to jednoznaczna historia. Jednak mimo nieco wolniejszej akcji lektura intryguje i przekonuje prostymi oraz emocjonalnymi rozwiązaniami. Klaudia Muniak potrafi stworzyć aurę tajemnicy, co zachęca do poznania finału, a sam styl autorki jest bardzo przyjemny w odbiorze, dzięki czemu jej książki czyta się szybko. Brakuje momentów wywołujących zachwyt, pojawiają się sceny niepotrzebne, ale zakończenie zaskakuje i pozostawia czytelnika z pozytywnymi odczuciami. Z chęcią będę śledziła dalszą karierę pisarki.

recenzja napisana dla portalu: http://szuflada.net/nie-ufam-juz-nikomu-klaudia-muniak/

Depresja poporodowa charakteryzuje się różnymi objawami. Mogą nimi być zaburzenia nastroju, bezsenność, obsesyjne myśli dotyczące skrzywdzenia dziecka lub przesadne zamartwianie się. Jeżeli istniałaby aplikacja, która kontroluje dawkowanie lekarstw poprawiających nastrój poprzez wszczepiony chip, czy kobiety decydowałyby się na tak inwazyjne metody? Na ile bezpieczne i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sarah J. Maas jest amerykańską pisarką powieści fantasy. Zadebiutowała serią „Szklany Tron” – luźniejszą i mroczniejszą wersją „Kopciuszka”. W 2015 roku autorka poinformowała, że powstanie serial na podstawie powieści, do którego prawa zakupiła amerykańska stacja Hulu, jednak do dzisiaj nie pojawiły się szczegóły projektu. Maas skupiła się na nowej serii „Dwór cierni i róż”, w której skład wchodzą obecnie cztery części. W 2020 roku na rynku ukazała się także pierwsza część nowego cyklu dla dorosłych „Dom Ziemi i Krwi”, w Polsce wydanego w wersji dwutomowej ze względu na objętość (około 1176 stron) i wygodę czytania.

Bryce Quinlan jest pół człowiekiem, pół Fae, co w Księżycowym Mieście nie stawia jej wysoko w hierarchii społecznej. Dziewczyna żyje beztrosko, otacza się bliskimi przyjaciółmi i pracuje dla pewnej handlarki. Jednej imprezowej nocy w mieście dochodzi do tragedii, która zmienia nie tylko życie Bryce, ale także porządek utrzymywany dotąd na ulicach. Bohaterka jest poproszona o pomoc w śledztwie, które ma przywrócić miastu spokój.

Wanowie, Watahy Diabłów, Fae, żywiołaki, zjawy czy Malakim to jedne z wielu gatunków pojawiających się już na pierwszych stronach „Księżycowego Miasta”. Szereg imion i nazw własnych społeczności, do których należą bohaterowie, sprawia, że historia wydaje się chaotyczna, w początkowej fazie nawet niezbyt zrozumiała. Zarzut ten z czasem przestaje mieć znaczenie, bo chociaż nie tak łatwo połapać się w złożoności świata przedstawionego, fabularnie fantastyka łączy się z wątkiem kryminalnym i przebieg zdarzeń zaczyna mieć większe znaczenie od znajomości poszczególnych postaci. Autorce udaje się zaskoczyć już na pierwszych stu stronach, ponieważ decyduje się na krok, który wprowadza opowieść w poważniejsze tony.

Nowa seria Sarah J. Maas jest nazywana fantastyką dla dorosłych, co podkreślone zostaje przez wulgarny język i zabarwienie erotyczne. Te elementy szczególną uwagę zwracają na początku powieści, jednak można się do nich przyzwyczaić, a w pewnym momencie nawet powszednieją i nie mają aż tak dużego znaczenia dla fabuły czy przebiegu akcji. Nie brakuje jednak scen walki czy opisów brutalnego okaleczania, co dla osób bardziej wrażliwych może stanowić dyskomfort. Jako całość pierwsza część „Księżycowego Miasta” napisana jest przystępnie, a dzięki bogatej wyobraźni autorki mamy do czynienia z całym wachlarzem różnorodnych bohaterów i wielowątkową intrygą.

Bryce Quinlan to postać skrajna – z butnej imprezowiczki przeradza się w zawziętego detektywa skupionego na celu. Jest barwna, sarkastyczna, odważna, a jednocześnie samotna i dręczona przez demony przeszłości. Jej przeciwieństwem jest nowy partner śledczy, ponury, upadły anioł-niewolnik Hunt. Zamknięty w sobie zabójca na usługach Gubernatora ma pilnować dziewczyny i zdawać relacje z postępów, ale trudna relacja z Bryce zaczyna zmieniać jego nastawienie do całego przedsięwzięcia. Znaczące role odgrywają także członkowie Watahy Diabłów, czyli Dannika i Connor, jedni z pozytywnych bohaterów, którzy szybko zyskują sympatię i zaufanie.

„Dom Ziemi i Krwi” przekonuje do siebie szczególnie z czasem. Objętość książki może odstraszać, początek nawet zniechęcać, natomiast jest to powieść bardzo angażująca, której warto dać szansę. Autorka chwilami skupiła się na emocjach i uczuciach bohaterów, ale jest to istotny element fabuły. Relacje między postaciami przykuwają uwagę, nie są sztampowe i rozwijają się w naturalny sposób. Ostatecznie swoje pierwsze spotkanie z twórczością Maas uznaję za udane i z zainteresowaniem będę śledziła dalsze losy mieszkańców Księżycowego Miasta.

recenzja napisana dla portalu: http://szuflada.net/patronat-szuflady-dom-ziemi-i-krwi-sarah-j-maas/

Sarah J. Maas jest amerykańską pisarką powieści fantasy. Zadebiutowała serią „Szklany Tron” – luźniejszą i mroczniejszą wersją „Kopciuszka”. W 2015 roku autorka poinformowała, że powstanie serial na podstawie powieści, do którego prawa zakupiła amerykańska stacja Hulu, jednak do dzisiaj nie pojawiły się szczegóły projektu. Maas skupiła się na nowej serii „Dwór cierni i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Heretyzm, religia, wiara, szkoła katolicka, orientacja seksualna oraz młodzieńczy bunt. Wydaje się, że trudno połączyć wszystkie te składowe w jedną spójną historię. Katie Henry zmiksowała różnorodność wyznaniową, zwracając szczególną uwagę na tradycje, które się z nią wiążą, oraz ich przestrzeganie w dzisiejszych czasach, nijak mające się do postępu czy zmian kulturowych zachodzących na przełomie kolejnych lat. Staroświeckie podejście do norm związanych z niektórymi religiami nie współgra z nowoczesnym podejściem do świata, czego dyskusje podejmują bohaterowie książki „Anonimowi Heretycy”.

Jeden z nich, Michael, jest gorliwym ateistą, który po kolejnej przeprowadzce trafia do katolickiej szkoły im. Świętej Klary. Jak można się domyślić, czuje się tam nie tyle nieswojo, ile surrealistycznie, wysłuchując od nauczycieli, czyli księży i katechetek, bredni dotyczących chrześcijaństwa, istnienia Pana Boga czy Jezusa. Tracąc już nadzieję na znalezienie przyjaciół, na jednej z lekcji słyszy żarliwy dialog nieznajomej dziewczyny o imieniu Lucy z zakonnicą i błędnie wierzy, że ona również zgadza się z jego poglądami. Szybko okazuje się, że Lucy jest katoliczką, ale niezgadzającą się ze wszystkimi zasadami swojej religii, chociażby dlatego, że planuje zostać księdzem. Wyrzutków niepasujących do systemu jest jednak więcej. Avi – Żyd i gej, Max – unitarianin uniwersalista, Eden – praktykująca poganka oraz Michael i Lucy postanawiają sprzeciwić się nierównym zasadom panującym w szkole i zakładają stowarzyszenie Anonimowych Heretyków.

Szkoła Św. Klary traktuje bowiem nierówno nie tylko uczniów, ale także pedagogów, którzy w swoim życiu kierują się zgoła innymi wartościami od tych przekazywanych w placówce. Tym samym tajna grupa przeradza młodzieńczy bunt w walkę z systemem, próbując doprowadzić do rewolucji poprzez kreatywne protesty. Bardzo podoba mi się punkt wyjścia do tej historii oraz wykorzystanie młodych bohaterów do przeciwstawiania się szeroko pojętej dyskryminacji. Przy czym nie jest to lektura umoralniająca czy głosząca jedyną słuszną prawdę. Bywa za to zabawna i napisana z przymrużeniem oka. Ponadto autorka zostawia czytelnikowi pole do interpretacji słuszności zachowań czy wygłaszanych tez przez uczniów, nauczycieli i rodziców.

I to rodzina jest drugim najważniejszym tematem poruszonym przez Katie Henry. Częste przeprowadzki, a co za tym idzie: zmiana otoczenia i kolegów wpływają negatywnie na relacje Michaela z ojcem, który, by osiągać sukcesy w pracy, musi więcej podróżować. Autorka nie staje po żadnej ze stron, a jedynie przybliża motywacje bohaterów, pozwalając, by z biegiem wydarzeń czytelnik sam mógł ocenić sytuację. Amerykanka zwraca także uwagę na rolę, jaką odgrywają rodzice w okresie dojrzewania nastolatka, i podkreśla, że nierozwiązane konflikty mogą przenosić się także poza sferę domową.

Dużą siłą powieści jest również kalejdoskop bohaterów, z którymi łatwo się utożsamić, uwierzyć w opowiadaną przez nich historię i kibicować do ostatnich stron. Bywają fragmenty, w których młodzieńcza naiwność bierze górę, a pierwsze zauroczenia przeradzają się w jeszcze nie do końca zrozumiałą miłość, jednak dodają one realizmu postaciom wciąż rozwijającym się i popełniającym błędy.

„Anonimowi heretycy” to przede wszystkim mądra powieść młodzieżowa, która sprawdzi się jako świetna rozrywka dzięki niebanalnym dialogom i zabawnym refleksjom wywołującym częsty uśmiech na twarzy. Ponadto śmiało porusza problem odnajdowania się w społeczeństwie z innymi poglądami, wierzeniami czy orientacją. Wszystko to podane jest w lekkim, przystępnym stylu, bez narzucania swojego zdania. Jest to jedno z zaskoczeń tego roku, bo po lekturze skierowanej do młodych dorosłych nie spodziewałam się dawki tak pozytywnej energii i uważam, że nie tylko grupa docelowa powinna tę książkę przeczytać.

recenzja napisana dla portalu: http://szuflada.net/bawi-uczy-szanuje-czyli-anonimowi-heretycy-katie-henry/

Heretyzm, religia, wiara, szkoła katolicka, orientacja seksualna oraz młodzieńczy bunt. Wydaje się, że trudno połączyć wszystkie te składowe w jedną spójną historię. Katie Henry zmiksowała różnorodność wyznaniową, zwracając szczególną uwagę na tradycje, które się z nią wiążą, oraz ich przestrzeganie w dzisiejszych czasach, nijak mające się do postępu czy zmian kulturowych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Piękna, nastrojowa okładka kojarzyć się może z romantyczną, niebanalną historią o dwóch nieznajomych, którzy we wspólnej podróży zbudowali jakąś relację. I już pierwsze słowa powieści potwierdzają, że to opowieść nie tylko o głównej bohaterce, ale także jej towarzyszu – tajemniczym mężczyźnie skrywającym w sobie nieznany mrok. Przemierzając setki kilometrów, pokonują oni dystans między sobą i uczą się ufać sobie nawzajem w możliwie największym wymiarze.

Co cię uszczęśliwia? Te słowa zaskoczyły Cooper, skłaniając ją do przemyśleń, których się po sobie nie spodziewała. Chociaż dotychczas jej życie było dalekie od ideału, a to za sprawą patologicznych rodziców alkoholików, niepewnej przyszłości czy niepełnosprawności, cieszyła się każdym dniem, spacerami z psem i ćwiczeniem jogi. Klient, który zadał to pytanie, wzbudził jej ciekawość, przez co też dosyć szybko postanowiła zostawić obecne życie i udać się z nim w podróż w nieznane.

Mało prawdopodobne? Owszem, ale silna potrzeba zmiany i brak perspektyw na przyszłość w pewnym sensie tłumaczą jej nierozsądną decyzję. Pojawiający się znikąd książę z bajki okazuje się jednak nieprzenikniony i niedostępny, co rodzi kolejne pytania o przeszłość mężczyzny. Nie obyło się bez nadmiernego wzbudzania sensacji w prostych do rozwiązania, ale niepotrzebnie eskalowanych konfliktach, które w zamiarze miały wzbudzać dodatkowe emocje, lecz okazały się dosyć przewidywalne. Trudno nie zauważyć także czy to przypadkowych, czy zamierzonych podobieństw do książki „Na krawędzi nigdy” J.A. Redmerski (wydanej jeszcze w 2014 roku przez Wydawnictwo Filia), w dużej mierze także skupiającej się na podróży dwójki nieznajomych. Przez dużą część „Drogi do ciebie” czułam się, jakbym czytała bliźniaczą historię; na szczęście w późniejszym etapie Kandi Steiner inaczej poprowadziła swoich bohaterów.

Autorka nie bała się poruszyć trudniejszych tematów – jednym poświęciła więcej czasu, inne potraktowała nieco po macoszemu, np. problem choroby alkoholowej, który pobieżnie wspomniany jest w kontekście rodziny bohaterki. Steiner rozwinęła za to wątek dotyczący depresji mającej duży wpływ na przebieg fabuły. W powieści pojawiają się także sceny erotyczne, ale nie są one elementami wiodącymi, nie gorszą i raczej szybko można o nich zapomnieć.

Miało być i romantycznie, i poważnie, i łzawo, jednak wyszło za banalnie. Proste, krótkie zdania, naiwna główna bohaterka i uderzające podobieństwo do innej książki sprawiają, że nie jest to pozycja obowiązkowa czy choćby skłaniająca do dłuższych rozmów. Pomimo dosyć wyraźnej obecności depresji na kartach powieści „Droga do ciebie” nie poruszyła tych strun, których się spodziewałam. Nie jest to bardzo zła książka, dla niektórych osób może nieść dodatkowe przesłanie, ale jej opakowanie nie zgrywa się z tym, co znajduje się w środku. Na ten moment nie czuję potrzeby, by sięgnąć po inną pozycję autorki, ale też jej nie skreślam, bo potencjał tej historii był znacznie większy.

Piękna, nastrojowa okładka kojarzyć się może z romantyczną, niebanalną historią o dwóch nieznajomych, którzy we wspólnej podróży zbudowali jakąś relację. I już pierwsze słowa powieści potwierdzają, że to opowieść nie tylko o głównej bohaterce, ale także jej towarzyszu – tajemniczym mężczyźnie skrywającym w sobie nieznany mrok. Przemierzając setki kilometrów, pokonują oni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pochodząca z RPA pisarka Tarryn Fisher, obecnie zamieszkująca w Stanach Zjednoczonych, zasłynęła na rynku powieścią „Margo” (w Polsce wydaną przez SQN), która w 2015 roku była nominowana do Goodreads Choice Award. W „Never Never” (Moondrive) stworzyła duet autorski z głośnym nazwiskiem amerykańskiego young adult Colleen Hoover, a poza pisaniem książek Fisher współtworzyła także bloga modowego. Jej najnowszy thriller psychologiczny „Żony” nie został szeroko wypromowany przez polskie wydawnictwo, pomimo tego fabuła wydawała się intrygująca.

Początek jednak nie zachwycił. Bohaterka Thursday na pierwszy rzut oka wygląda na kobietę wpatrzoną w swojego męża, niemyślącą racjonalnie i adekwatnie do sytuacji, w której się znajduje. Jej luby poza nią posiada jeszcze dwie partnerki i rzekomo wszystkie wiedzą o sobie nawzajem, nie znając się osobiście. Jak to możliwe, że trzy kobiety pozwoliły, by ich ukochany prowadził drugie, a nawet trzecie życie, i na ile były w stanie poświęcić się dla miłości, żeby znosić niepewność wkradającą się do ich związku? Pytania pojawiające się w moich myślach zaczęły dręczyć także Thursday, a odkrywanie prawdy zaburzyło jej dotychczasowy spokój.

Oparcie historii na poligamicznym związku za zgodą wszystkich stron było ryzykowne. Rzadko można spotkać się z taką sytuacją osobiście, perspektywa życia na marginesie jest abstrakcyjna, nie dziwi zatem, że i główna bohaterka, dotychczas pogodzona z takim losem, zaczęła mieć wątpliwości. Początkowo bardzo niewinnie błądzące w jej myślach, z każdym nowym odkryciem jednak coraz szerzej wpływające na jej postrzeganie. Kiedy Thursday zagłębia się w prywatne śledztwo, akcja nabiera rozpędu, dzięki czemu nie można oderwać się od zawiłości świata przedstawionego.

Mylne może okazać się również pierwsze wrażenie, w którym bohaterowie wypadają nijako, a ich życie przypomina farsę. Zyskują dopiero przy bliższym poznaniu, ale trudno odczuwać do nich sympatię, bo ich kolejne kroki nadal nie przypominają powszechnych zachowań. Dotyka także niesprawiedliwość tej osobliwej sytuacji. Mężczyzna, w tym przypadku Seth, żyje z trzema kobietami, a one, przynajmniej oficjalnie, tylko z nim. Jest on tym samym negatywną postacią, która nie liczy się z uczuciami innych. Przez jego egoistyczne podejście innym zaczyna dziać się krzywda, a czytelnikowi łatwiej stanąć po stronie Thursday i zrozumieć jej niepewność i ożywające rozczarowanie.

Do bohaterki zbliża także pierwszoosobowa narracja, dzięki której można wniknąć w jej myśli i poznać każdą odczuwaną przez nią emocję. Po niezbyt zachęcającym początku przez powieść zaczyna się płynąć za sprawą nawarstwiających tajemnic, ale także klimatu psychologicznej gry i przystępnego sposobu opowiadania tej historii. Autorka na każdym kroku pozostawia niedopowiedzenia, myli tropy i sprawia, że trudno jest oderwać się od lektury przed jej zakończeniem. Aczkolwiek nie brakuje także prostych lub szybkich rozwiązań, które są tylko niepotrzebną wstawką do głównej fabuły. Po głębszej analizie można zauważyć również małe nieścisłości – nie odbierają one jednak przyjemności z czytania.

„Żony” koniec końców okazały się bardzo udanym thrillerem psychologicznym, który w dużej mierze skupia się na tym drugim członie, czyli psychologii odnalezienia się w nietypowej sytuacji. Warto nie zrażać się powolną akcją czy mało zachęcającymi bohaterami – rozkręcają się razem z fabułą, dzięki czemu powieść Tarryn Fisher okazała się angażująca nawet pomimo kilku wpadek. Zakończenie nie jest spektakularne, ale jednocześnie może szokować i nie działa na niekorzyść lektury.

Pochodząca z RPA pisarka Tarryn Fisher, obecnie zamieszkująca w Stanach Zjednoczonych, zasłynęła na rynku powieścią „Margo” (w Polsce wydaną przez SQN), która w 2015 roku była nominowana do Goodreads Choice Award. W „Never Never” (Moondrive) stworzyła duet autorski z głośnym nazwiskiem amerykańskiego young adult Colleen Hoover, a poza pisaniem książek Fisher współtworzyła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Idealne małżeństwo, perfekcyjne, wystawne życie czy dojmująca rutyna zatruwająca codzienność? Które określenie oddaje rzeczywistość? Justyna Mietlicka w swoim debiucie lawiruje pomiędzy wyobrażeniem doskonałości a powolnym upadkiem dwóch osób, które we wspólnym życiu zagubiły samych siebie. Spotkanie z Mistralem obnaży sekrety skrywane dotąd bardzo głęboko.

Hubert i Rita są małżeństwem odnoszącym sukcesy na różnych płaszczyznach. Mężczyzna przejął obowiązki w firmie żony, by ona mogła poświęcić się swojej pasji i otworzyć galerię sztuki. Dzięki wysokiej pozycji społecznej często uczestniczą w spotkaniach i bankietach na najwyższych szczeblach, ich życie wydaje się idealne, ale to, co z wierzchu się mieni, od środka okazuje się gnić już od jakiegoś czasu. Czy wspólny wyjazd do pięknej Marsylii pomoże bohaterom wzniecić gasnący ogień ich związku? Jak wpłynie na nich porywisty, francuski wiatr?

Niepokojący i pełen napięcia klimat „Mistrala” odczuwamy od pierwszych stron. Nieśpieszne tempo powieści i spokojna narracja prowadząca do efektu kulminacyjnego pozwalają poznać czynniki, które doprowadziły dwójkę ambitnych ludzi najpierw do zawarcia związku małżeńskiego, a później do powolnego i cichego rozpadu. Autorka skupiła się na podłożu psychologicznym, serwując tym samym czytelnikom obraz współczesnego egocentryzmu i zaślepienia. Nie zabrakło także elementów suspensu, łączących historię obyczajową z zagadkowym tłem wydarzeń.

Po dwóch stronach stają bohaterowi zupełnie różni, o innych zainteresowaniach i poglądach na wspólne życie. Rita zajmuje się sztuką, o której potrafi rozmawiać godzinami. Pomimo trwającego remontu galerii decyduje się na wyjazd z mężem do Marsylii, by zapobiec jego wcześniejszym planom. Hubert to finansista trochę z przypadku, dzięki firmie teścia i swojej żony. Ma jednak wielkie plany co do przyszłości korporacji, ale to nie ona jest teraz dla niego priorytetem. Kiedy mężczyzna dowiaduje się, że Rita chce towarzyszyć mu w podróży, z egoistycznych pobudek próbuje ją od tego odwieść. Nie udaje mu się, a co więcej, we Francji spotykają dawnego przyjaciela kobiety i sprawy zaczynają się komplikować. Tajemniczy Marcel chętnie partneruje im w przechadzkach po mieście, ale jego rola nie sprowadzi się tylko do zwykłej znajomości.

Debiutującym autorom zdarza się powielać sprawdzone schematy. Justyna Mietlicka w swojej pierwszej powieści wyróżniła się sposobem opowiedzenia historii. Wniknęła w świat sztuki, który rzadko ważnością stoi zaraz obok głównego wątku. Nadała „Mistralowi” surowy, niepokojący klimat, konstruując przy tym bohaterów nieskomplikowanych, ale wyrazistych. Problemy poruszone przez autorkę są aktualne, odzwierciedlają życie, a ponadto łatwo utożsamić się z uczuciami pierwszoplanowych postaci. Pisarka pozostawia kilka niedopowiedzeń, tworząc tajemniczą aurę i zostawiając czytelnika z dodatkowymi pytaniami.

„Mistral” przekonuje autentycznością, formą przekazu oraz bohaterami, którym nie brakuje nie tylko wad, ale także atrybutów. Piękna, żywa Marsylia świetnie kontrastuje z dusznością atmosfery panującej pomiędzy Hubertem, Ritą i Marcelem. Justyna Mietlicka napisała powieść obyczajowo-psychologiczną, ale czyta się ją z równie dużym zainteresowaniem i ciekawością rozwinięcia wątków jak dobry thriller.

Recenzja napisana dla portalu: http://szuflada.net/patronat-szuflady-mistral-justyna-mietlicka/

Idealne małżeństwo, perfekcyjne, wystawne życie czy dojmująca rutyna zatruwająca codzienność? Które określenie oddaje rzeczywistość? Justyna Mietlicka w swoim debiucie lawiruje pomiędzy wyobrażeniem doskonałości a powolnym upadkiem dwóch osób, które we wspólnym życiu zagubiły samych siebie. Spotkanie z Mistralem obnaży sekrety skrywane dotąd bardzo głęboko.

Hubert i Rita...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Karolina Macios to felietonistka, redaktorka – np. najnowszej powieści Wojciecha Chmielarza „Wyrwa” – a także autorka „Wszystkich mężów mojego kota”, „Pieskiego życia mojego kota” oraz książek z literatury dziecięcej czy obyczajowej. „Czarne morze” jest jej pierwszym thrillerem psychologicznym i moim pierwszym spotkaniem z pisarką. Tytuł nie jest szczególnie popularny, więc podeszłam do książki z rezerwą i bez żadnych oczekiwań.

Joanna z córką i mężem są w odwiedzinach u jej mamy w Gdyni. Podczas jednego ze spacerów po plaży dzieje się coś niepokojącego, co zaburza uporządkowane życie szczęśliwej dotąd rodziny. W nagłej drodze powrotnej do Wrocławia ulegają wypadkowi samochodowemu. Joanna budzi się dopiero w szpitalu z lukami w pamięci. Zaczyna miewać koszmary i przypominać sobie historie z dzieciństwa. Odwiedza ją tylko mąż, a tęsknota za córką Mileną jest coraz silniejsza i bohaterka postanawia wrócić do domu. Jednak po powrocie wszystko wygląda inaczej niż przed ich wyjazdem i Joanna musi ustalić, co jest rzeczywistością, a co złudnym wyobrażeniem.

Choroba psychiczna czy nadnaturalne zdolności? Pytanie, które przewija się nie tylko w głowie bohaterki, ale także czytelnika, bo już od pierwszych stron trudno powiedzieć, co jest prawdą, a co wytworem wyobraźni lub zaburzeniami umysłowymi. I ta niepewność utrzymuje się już do końca. Zamiast wstępu, przedstawienia postaci i zarysowania głównego wątku fabuły znajdujemy się w samym centrum wydarzeń, które powodują efekt kuli śnieżnej. Na kartach zaczyna rozgrywać się dramat rodzinny, a każdy w nim uczestniczący sprawia niepokojące wrażenie. Nie sposób odnaleźć się w skomplikowanych meandrach umysłu głównej bohaterki, gdy cały czas nie jest znany powód jej zachowania i psychodelicznych wyobrażeń. Zagęszczona atmosfera zwiastuje nadejście kulminacyjnego momentu, który może trochę rozjaśnić położenie postaci.

Autorka stworzyła świat zawikłany, mroczny, ale też w jakimś stopniu poetycki, w którym łatwo oszukać czytelnika, podsunąć mu mylne tropy i wciągnąć w panującą w nim inność. I dzięki ciekawości i próbie zrozumienia głównego motywu powieść czyta się zaskakująco dobrze. Pomaga także świetny warsztat Karoliny Macios, ponieważ zarówno dialogi, jak i dłuższe opisy stanów głównej bohaterki sprawiają wrażenie naturalnych, rzeczywistych. Pisarka jest również bardzo dobrym przykładem na to, że polskie thrillery psychologiczne bronią się nie tylko fabułą, ale jakością w ogólnym rozumieniu. Historia tworzy jednolitą całość, wydana jako spójny tekst bez podziału na części i rozdziały.

„Czarne morze” jest thrillerem skupiającym się przede wszystkim na psychologii postaci, emocjach towarzyszących macierzyństwu oraz próbie podporządkowania sobie drugiej osoby. Zamiast sensacji są retrospekcje, które pozwalają poznać dzieciństwo Joanny oraz przybliżyć jej relacje rodzinne. Akcję zastępują dziwaczne wizje potęgujące uczucie niepokoju, a specyficzny klimat utrzymuje czytelnika przy lekturze. Największymi zaletami tej powieści są nowatorski pomysł przedstawiony w ciekawy, nietypowy sposób i pióro autorki, bo warto czytać książki, które są po prostu dobrze napisane. Trudno nie zwrócić uwagi także na okładkę podkreślającą tajemniczość historii i zachęcające dwa zdania od samego Wojciecha Chmielarza.

Recenzja napisana dla portalu: http://szuflada.net/czarne-morze-karolina-macios/

Karolina Macios to felietonistka, redaktorka – np. najnowszej powieści Wojciecha Chmielarza „Wyrwa” – a także autorka „Wszystkich mężów mojego kota”, „Pieskiego życia mojego kota” oraz książek z literatury dziecięcej czy obyczajowej. „Czarne morze” jest jej pierwszym thrillerem psychologicznym i moim pierwszym spotkaniem z pisarką. Tytuł nie jest szczególnie popularny, więc...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Świat boksu wyczekiwał daty 1 grudnia 2018 roku. Po dwóch walkach z mniej rozpoznawalnymi pięściarzami Seferem Seferi oraz Francesco Pianetą na ring powrócił Król Cyganów, by zawalczyć z jednym z najgłośniejszych nazwisk tegoż sportu, Deontayem Wilderem. Pomimo różnych kontrowersji pojawiających się w związku z werdyktem sędziów pojedynek pozostał bez zwycięzcy. Wobec tego nie obyło się bez rewanżu, którego świadkami mogliśmy być w nocy z 22 na 23 lutego obecnego roku. Elektryzujące widowisko zakończyło się w 7 rundzie technicznym nokautem i tym samym Tyson Fury zdobył tytuł Mistrza Świata WBC w wadze ciężkiej. Po tak spektakularnym sukcesie sięgniecie po jego autobiografię było dla mnie tylko kwestią czasu.

Znając występki medialne autora, np. przebieranie się za Batmana na konferencję prasową, mówienie dziennikarzom przed walką z Mistrzem Świata WBA, WBO, IBF i IBO Wladimirem Klitschko, że „boksu to on już nawet nie lubi”, i inne słowne prowokacje, można się było spodziewać autobiografii nastawionej na rozrywkę, pełnej anegdot i nieznanych, fantazyjnych szczegółów. Fury jednak skoncentrował się głównie na niesieniu przekazu, na opowiedzeniu swojej nie tylko usłanej różami i pełnej sukcesów, ale także dramatycznej historii. Przyszedł na świat, ważąc zaledwie 450 gramów, przez co lekarze praktycznie nie dawali mu szans na przeżycie, większość dzieciństwa spędził z Travellers (koczownicza grupa etniczna pochodzenia irlandzkiego) – musiał pracować od nastoletnich lat i nie mógł okazywać słabości. Dzięki pasji i niezwykłym umiejętnościom udało mu się rozpocząć karierę bokserską.

Tyson Fury postanowił opowiedzieć o wszystkich najważniejszych dla niego etapach życia, więc najpierw można dowiedzieć się nieco więcej o jego dorastaniu, o początkach z pięściarstwem czy poznaniu przyszłej żony Paris. Potem jednak zawodnik skupia się przede wszystkim na boksie, na anegdotach, momentami pełnych kontrowersji. Szeroko komentuje ciemne strony tego sportu, korupcję sędziów w juniorskiej odsłonie, nieuczciwe rozgrywki przed walką, już w boksie zawodowym, czy próby wystąpienia na Igrzyskach Olimpijskich, zakończone fiaskiem ze względu na brak wsparcia ze strony kraju.

Jednak najważniejszym i najgłośniej rozbrzmiewającym tematem tej autobiografii jest depresja, przez którą Fury próbował zakończyć swoje życie. Zanim został zdiagnozowany, nie wiedział nawet, co mu dolega i dlaczego po chwilach wielkiego szczęścia dopada go nagły, niepohamowany smutek. Gdy osiągnął ogromny sukces zawodowy, także osunął się w chorobę. Autor nie bał się odkryć przed czytelnikami swoich największych słabości, nawołuje do zwrócenia uwagi i większej pomocy osobom zmagającym się z podobnymi schorzeniami. Swoją chęć do życia, jak sam pisze, zawdzięcza przede wszystkim żonie oraz dzieciom, ale nawet ich rodzinne szczęście zostało wiele razy wystawione na próbę, o czym również można przeczytać w książce.

Jak już sama okładka wskazuje, jest to autobiografia, co wpływa na pewne czynniki zawarte w tej publikacji. Jednym z nich jest wiarygodność autora i prawdziwość historii, ponieważ przeżył ją osobiście, opowiada też rzeczy, do których osoby trzecie nigdy nie mogłyby mieć dostępu. Z drugiej strony Tyson Fury moralizuje, przedstawia wszystko w sposób subiektywny, np. oceniając pracę i werdykty sędziów, które już przez innych ekspertów mogłyby zostać inaczej odebrane, kładzie duży nacisk na wartość, jaką jest dla niego rodzina i jego wiara w Boga. Jednak nawet mając odmienną opinię, trzeba uszanować, że Fury opisuje swoje wspomnienia i odczucia, i trudno z tym polemizować, zarzucając mu niewiedzę.

„Tyson Fury Bez Maski” to lektura, w której zostaje poruszonych tak wiele problemów i spraw mniej lub bardziej dla autora wygodnych, że można zgodzić się z autentycznością tytułu. To autobiografia absorbująca, która napisana jest w lekkim stylu, więc czytanie nie zajmuje zbyt wiele czasu. Szczególnie, że treść jest pełna ciekawostek, opisów najważniejszych walk czy zmagań z największymi demonami. W tym momencie to jedna z najbardziej wartościowych i najciekawszych autobiografii sportowych na polskim rynku. Pomimo że kariera Tysona jeszcze trwa i możemy oczekiwać na trzecią walkę z Wilderem albo na starcie z prawdziwym gigantem boksu Anthonym Joshuą (lub jeszcze bardziej nieoczekiwanym przeciwnikiem), to książka jest bardzo satysfakcjonująca. Kontynuację historii Tysona Fury’ego będę śledziła już na bieżąco, ale przeczytanie tego tytułu polecam nie tylko fanom sportu.

Recenzja napisana dla portalu: http://szuflada.net/tyson-fury-bez-maski-autobiografia/

Świat boksu wyczekiwał daty 1 grudnia 2018 roku. Po dwóch walkach z mniej rozpoznawalnymi pięściarzami Seferem Seferi oraz Francesco Pianetą na ring powrócił Król Cyganów, by zawalczyć z jednym z najgłośniejszych nazwisk tegoż sportu, Deontayem Wilderem. Pomimo różnych kontrowersji pojawiających się w związku z werdyktem sędziów pojedynek pozostał bez zwycięzcy. Wobec tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W ostatnich dniach stycznia 2018 roku w mediach zaczęły rozbrzmiewać głosy o akcji ratunkowej pod Nanga Parbat. Na wysokości 7500 metrów pakistańskiej góry utknęli polski himalaista Tomasz Mackiewicz oraz Francuzka Élisabeth Revol, której udało się wysłać wiadomość do męża z prośbą o pomoc. Tak świat usłyszał o początkach tragedii rozgrywającej się na groźnym ośmiotysięczniku. Tragedii, z której ocalało tylko jedno życie: Élisabeth Revol jako świadek tych dramatycznych wydarzeń postanowiła podzielić się swoją historią i we współpracy z Éliane Patriarcą napisała książkę pt.: „Élisabeth Revol. Przeżyć. Moja tragedia na Nanga Parbat”.

Opina publiczna po wydarzeniach na tym szczycie osądzała i zrzucała winę za całą tragedię na Francuzkę. Po prawie półtora roku himalaistka opisała swoje wspomnienia i nawiązała do krytycznych głosów, przedstawiając własną wersję i opisując uczucia towarzyszące jej przez te kilka dni dramatycznej walki o przetrwanie. Autorka pozwoliła czytelnikom uczestniczyć w swoistej spowiedzi i jeszcze raz przeżyć z nimi krótką chwilę chwały i szczęścia po dotarciu na szczyt, która szybko przerodziła się w prawdziwe piekło.

Élisabeth Revol w szczegółach przybliżyła przebieg wyprawy, począwszy od 25 stycznia – od pobytu w obozie IV, kiedy jeszcze nic nie zapowiadało tragedii. Jednak w górach warunki i samopoczucie mogą zmieniać się z minuty na minutę, czego Francuzka była świadkiem. Po zdobyciu szczytu Nanga Parbat zauważyła, że z jej kompanem i przyjacielem zaczęło dziać się coś niepokojącego. Rezygnując z udokumentowania wejścia na samą górę, bez namysłu zdecydowała o szybkim powrocie. Trudno jednak uwierzyć, że z tak stresującej i przerażającej sytuacji himalaistka zapamiętała każde słowo, każdą emocję i zdarzenia godzina po godzinie. W publikacji pojawia się wiele detali, które wielokrotnie zostają powtórzone. Opowieść bez powielania tych samych wspomnień mogłaby zostać skrócona o kilkanaście stron.

Przy okazji tej premiery ukazały się zarzuty o jej zasadność. Élisabeth Revol została posądzona o chęć zarobienia na swojej historii (i jakiś zarobek z pewnością się pojawił), jednak ta książka wydaje się potrzebna, by ludzie mogli zrozumieć, jak wiele czynników doprowadziło do takiego finału. Na rynku ukazały się już dwie książki o Tomaszu Mackiewiczu, „Nanga Dream. Opowieść o Tomku Mackiewiczu” Mariusza Sepioło, wydana pod szyldem Wydawnictwa Znak, oraz „Czapkins. Prawdziwa historia Tomka Mackiewicza” Dominika Szczepańskiego, wydana przez Agorę – i wszystkie te trzy tytuły dopełniają się i dają szerszy obraz wydarzeń z ostatnich dni stycznia 2018 roku.

„Élisabeth Revol. Przeżyć. Moja tragedia na Nanga Parbat” to bardzo emocjonująca, niepozbawiona patosu, ale jednocześnie wzruszająca i nostalgiczna lektura. Szczególnie dla osób śledzących na bieżąco akcję ratunkową z Adamem Bieleckim, Denisem Urubko, Jarosławem Botorem i Piotrem Tomalą, którzy wykazali się niezwykłą empatią i odwagą. Himalaizm jest sportem ekstremalnym, a zamiłowanie do gór i wspinaczki bywa niezrozumiałe, jednak w swojej książce Élisabeth Revol oddaje hołd pasji, którą dzieliła z Tomaszem Mackiewiczem, i wyjaśnia, dlaczego pomimo przeciwskazań i niebezpieczeństw czyhających na Nanga Parbat oboje tak pragnęli zdobyć ten szczyt. Polak przypłacił za swoją miłość do gór życiem, a Francuzka wspomnieniami, obok których nie da się przejść obojętnie.

„Ale niezależnie od Nangi spotkanie z Tobą będzie dla mnie zawsze czymś niezwykłym i niezapomnianym. Spotkanie pełne marzeń i przygód, pełne prostoty. Spotkanie, które zachowa na zawsze słodko-gorzki smak wolności. Dziękuję Ci, Tomku, że byłeś tym, kim byłeś”.

Recenzja napisana dla portalu: http://szuflada.net/elisabeth-revol-przezyc-moja-tragedia-na-nanga-parbat/

W ostatnich dniach stycznia 2018 roku w mediach zaczęły rozbrzmiewać głosy o akcji ratunkowej pod Nanga Parbat. Na wysokości 7500 metrów pakistańskiej góry utknęli polski himalaista Tomasz Mackiewicz oraz Francuzka Élisabeth Revol, której udało się wysłać wiadomość do męża z prośbą o pomoc. Tak świat usłyszał o początkach tragedii rozgrywającej się na groźnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie przypadkiem moją ulubioną autorką jest Tess Gerritsen czyli amerykańska pisarka thrillerów medycznych, która z zawodu jest lekarzem internistą. W jej książkach poza wartką akcją znajduje się także ogrom wiedzy z zakresu patologii, medycyny sądowej, a nawet epidemiologii. Współczesnym prekursorem, uznawanym za mistrza tego gatunku, jest Robin Cook, nie tylko pisarz, ale również lekarz. Klaudia Muniak, jak sama przyznaje, jest fanką amerykańskiego autora, ale to biotechnologiczne wykształcenie pozwoliło jej napisać już cztery powieści z elementami thrillera medycznego. Moja przygoda z twórczością Polki zaczęła się od „Psychopaty”, którego premiera pokryła się z panującą pandemią oraz lockdownem.

Maja Lipska, badaczka pracująca w ośrodku naukowo-badawczym BCT, prowadzi testy nad nowoczesną metodą leczenia nowotworów komórkami macierzystymi. Bohaterka jest także w szczęśliwym związku z miejscowym policjantem Olkiem. Jednak po podniosłym bankiecie kobieta budzi się na ławce w parku. Nie pamięta, jak się tam znalazła ani co robiła przez kilkanaście godzin. Jednocześnie pod Krakowem grasuje seryjny morderca, który w brutalny sposób okalecza swoje ofiary. Czy jest on powiązany z Mają i jej badaniami? Czy utrata pamięci jest wynikiem upojenia alkoholowego czy udziału osób trzecich?

Dotąd nie spotkałam się z podobną tematyką w polskiej literaturze. O ile motywy związane z seryjnymi mordercami i dochodzeniami policyjnymi są spopularyzowane, to obszary medycyny badawczej i neuropsychologii stanowią powiew świeżości w rodzimych thrillerach. Fragmenty dotyczące badań nad komórkami macierzystymi także odgrywają istotną rolę i napędzają główny wątek. Poza aspektami naukowymi nie brakuje w powieści scen erotycznych – momentami zupełnie niepotrzebnych, choćby ze względu na spowalnianie tempa głównych wydarzeń. Ich nadmiar sprawia, że nowa powieść Klaudii Muniak nosi znamiona nie tylko thrillera medycznego, ale również literatury erotycznej.

I chociaż książka stylistycznie prezentuje się prosto i zrozumiale, jak na wybrany temat, język autorki jest zbyt nonszalancki. Pomimo że lektura napisana jest w narracji pierwszoosobowej, uczucia i emocje bohaterów są podane w dosyć suchy sposób, bez wgłębiania się w szczegóły. Niemniej czytanie idzie sprawnie, a niedostatki językowe rekompensuje wizja fabularna.

„Psychopata” jako literatura gatunkowa wypada przyzwoicie. Nie jest to jeszcze poziom dwóch najgłośniejszych nazwisk thrillera medycznego na świecie, ale Klaudia Muniak wprowadza nową perspektywę, która już w tym momencie wygląda obiecująco. Poprowadzenie akcji oraz zakończenie bronią się ciekawymi rozwiązaniami oraz elementem zaskoczenia, a sama historia jest angażująca. Pojawiają się sceny, które zapychają fabułę, nic do niej nie wnosząc, jednak jeżeli autorka zdecyduje, w jakim kierunku jej książki będą podążały, to odbiór może stać się przyjemniejszy. Trudno mi ocenić ewolucję języka pisarki ze względu na moją nieznajomość poprzednich książek – „Substancji” oraz „Gdybym jej uwierzył”, ale możliwość porównania z inną powieścią pojawi się już niedługo ze względu na lipcową premierę Wydawnictwa Kobiecego: „Nie ufam już nikomu”.

Nie przypadkiem moją ulubioną autorką jest Tess Gerritsen czyli amerykańska pisarka thrillerów medycznych, która z zawodu jest lekarzem internistą. W jej książkach poza wartką akcją znajduje się także ogrom wiedzy z zakresu patologii, medycyny sądowej, a nawet epidemiologii. Współczesnym prekursorem, uznawanym za mistrza tego gatunku, jest Robin Cook, nie tylko pisarz, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jedenaście wydanych książek, dziesięć już przetłumaczonych w Polsce, od roku 2011 na rynku konsekwentnie pojawia się kolejny tytuł, a „Zmuszona, by zabić” jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością brytyjskiej pisarki Rachel Abbott. Na początku ukazała się seria o detektywie Tomie Douglasie, ale wraz z nową powieścią główną bohaterką została policjantka Stephanie King.

Sierżantka z małomiasteczkowej policji w środku nocy zostaje wezwana do rezydencji bogatego fotografa Marka. W sypialni znajduje dwa zakrwawione ciała i słyszy dobiegający z innego pomieszczenia płacz dziecka. Nieoczekiwanie z łóżka dochodzi cichy głos kobiety, która staje się główną podejrzaną o zamordowanie swojego partnera. Śledztwo wykazuje jednak, że mężczyzna mógł mieć na sumieniu rzeczy udowadniające, że nie był ofiarą, lecz sprawcą i prowokatorem.

„Zmuszona, by zabić” klasyfikuje się jako thriller psychologiczny, w którym wszystkie wydarzenia mają znaczenie i prowadzą do konkretnego punktu. Dość istotną rolę w książce odgrywa warstwa sensacyjna rozpoczynająca całą historię. Nie brakuje także odniesień do dramatu sądowego, którego częścią jest prowadzone śledztwo oraz rozprawa nadająca tragedii zarys. Przez powieść przewija się również dylemat moralny i próba argumentacji słuszności pewnych poczynań zarówno Evie i Marka, czy nawet siostry mężczyzny, Cleo.

To właśnie bohaterowie tej historii zostali świetnie rozpisani. Trudno sklasyfikować ich jako dobrych lub złych, bo pierwsze założenia i przypuszczenia okazują się błędne. Zarówno postacie tej konkretnej części, czyli wyżej wymieniona trójka, jak i główna bohaterka całej serii Stephanie King mają cechy ludzi z krwi i kości. Ich relacje oraz osobiste tragedie nadają powieści dodatkowy wydźwięk, pozwalający pochylić się nad sprawami tak istotnymi jak przemoc domowa, zazdrość, zasadność obrony własnej czy macierzyństwo.

Moją szczególną uwagę zwróciło także dopracowane w każdym calu wydanie powieści przez Wydawnictwo Filia. Okładka przyciąga wzrok od pierwszej chwili, jest intrygująca i dobrze komponuje się z wytłuszczonym tytułem oraz nazwiskiem autorki. Ważnym aspektem są również skrzydełka i jakość kartonu, z którego jest wykonana, ponieważ przy czytaniu można odginać ją w różne strony i nie pojawia się żadna rysa. Co znaczące, nie złamał się także grzbiet, dzięki czemu po skończeniu lektury może ona nadal dobrze prezentować się na regale.

Przez „Zmuszoną, by zabić” niemal się płynie. Jest to bowiem bardzo dobrze skonstruowany thriller, wciągający od pierwszych stron. Historia nastawiona na dzianie się, dużo zaskakujących zwrotów akcji oraz rzeczywistych bohaterów wzbudzających sprzeczne emocje. Pojawiające się retrospekcje uatrakcyjniają fabułę i pozwalają poznać opowieść od podszewki. I chociaż przez kilka miesięcy nie ciągnęło mnie do nowej książki Rachel Abbott, teraz już wiem, że za kolejną pozycję wezmę się przy pierwszej nadarzającej się okazji. Taka pojawi się już niedługo, ponieważ 15 lipca nakładem Wydawnictwa Filia ukaże się druga część o policjantce Stephanie King pt.: „Gra w morderstwo”.

Recenzja napisana dla portalu: http://szuflada.net/intrygujacy-thriller-z-elementami-dramatu-sadowego-czyli-zmuszona-by-zabic-rachel-abbott/

Jedenaście wydanych książek, dziesięć już przetłumaczonych w Polsce, od roku 2011 na rynku konsekwentnie pojawia się kolejny tytuł, a „Zmuszona, by zabić” jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością brytyjskiej pisarki Rachel Abbott. Na początku ukazała się seria o detektywie Tomie Douglasie, ale wraz z nową powieścią główną bohaterką została policjantka Stephanie...

więcej Pokaż mimo to