rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Po lekturze pierwszej części zmagań komisarza Joony Linny z przestępczością odłożyłam książkę z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony opis na okładce (jak to zwykle bywa) obiecuje trzymające czytelnika w napięciu zdarzenia, z drugiej - dostajemy gmatwaninę wątków, z których część porzucona jest w połowie, pozostałe zaś dają wrażenie, że autorzy mieli wiele pomysłów i niestety postanowili wszystkie je zmieścić w jednym tomie. Milczeniem należałoby pominąć niekompetencję szwedzkiej policji czy kondycję tamtejszej psychiatrii i wątpliwe umiejętności personelu medycznego (z niedowierzaniem przyjęłam fakt, że prowadzący badania nad między innymi dynamiką grup terapeutycznych Erik Maria Bark nie zauważył tworzenia się określonej struktury hierarchicznej wśród prowadzonych przez siebie pacjentów). Krótko mówiąc - sporo rozczarowań i tylko Joona Linna ratuje sytuację. Ogółem książka przeciętna, ale przez wzgląd na nieustępliwego komisarza, który jak zwykle miał rację, dodaję jedną gwiazdkę.

Po lekturze pierwszej części zmagań komisarza Joony Linny z przestępczością odłożyłam książkę z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony opis na okładce (jak to zwykle bywa) obiecuje trzymające czytelnika w napięciu zdarzenia, z drugiej - dostajemy gmatwaninę wątków, z których część porzucona jest w połowie, pozostałe zaś dają wrażenie, że autorzy mieli wiele pomysłów i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do lektury książki "Ginekolodzy. Tajemnice gabinetów" podeszłam z dość wygórowanymi oczekiwaniami i - niestety - zawiodłam się. Temat sam w sobie ma spory potencjał i chociażby ze względu na kontrowersje wiążące się ze standardami opieki okołoporodowej, aborcją, in vitro czy antykoncepcją, jest doskonałym punktem wyjścia do wielowątkowej dyskusji na tematy, których żadna kobieta w swoim życiu raczej nie uniknie. Ten potencjał jednak nie został wykorzystany, więcej - został zmarnowany przez tak szkolne błędy autorki (bądź redakcji), jak nierównomierne rozłożenie akcentów w treści i brak zachowania proporcji między poszczególnymi zagadnieniami. Zdaję sobie sprawę z tego, że tematyka porodu czy ginekologii onkologicznej może być obszerniejsza niż inne aspekty rozrodczości kobiety, tym niemniej poświęcenie kilku zaledwie stron gwałtom czy późnemu macierzyństwu i potraktowanie po macoszemu spojrzenia na przebieg badania oczami pacjentki, stoją w sprzeczności z podstawowymi zasadami sztuki pisarskiej.
Pomimo takich wad, można znaleźć też dobre strony publikacji - na przykład za ciekawy pomysł uważam udzielenie głosu ginekologom reprezentującym różne światopoglądy i mimo że wiele z przedstawionych postaw i opinii w mojej ocenie nie licuje z etyką zawodu lekarza, warto dowiedzieć się, co kieruje osobami, które uważają, że najlepiej wiedzą, co dla kobiety najlepsze.
Najwyżej oceniam rozdział poruszający tematykę onkologiczną, w szczególności wypowiedzi, o ile się nie mylę, profesora Panka, które rzucają nowe światło na zagadnienie diagnostyki nowotworowej i w pewnym sensie podważają ślepą wiarę w wyniki badań histopatologicznych.
W ogólnym rozrachunku lektura "Ginekologów..." na pewno nie jest odkrywcza dla osób interesujących się tematyką medyczną, natomiast czytelnicy "początkujący" w tej dziedzinie znajdą interesujące dla siebie treści.

Do lektury książki "Ginekolodzy. Tajemnice gabinetów" podeszłam z dość wygórowanymi oczekiwaniami i - niestety - zawiodłam się. Temat sam w sobie ma spory potencjał i chociażby ze względu na kontrowersje wiążące się ze standardami opieki okołoporodowej, aborcją, in vitro czy antykoncepcją, jest doskonałym punktem wyjścia do wielowątkowej dyskusji na tematy, których żadna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Próbuję ubrać w słowa emocje, które wywołała lektura "Znamienia" i każda kolejna myśl wydaje się być bardziej banalna od poprzedniej. Nancy Huston zabiera czytelnika w podróż w czasie i w przestrzeni, podróż, w której przewodnikami, powoli odsłaniającymi kolejne elementy trudnej układanki, są sześcioletnie dzieci, Solomon, Randall, Sadie i Kristina. Wśród niedopowiedzeń, szczątkowych informacji, spraw, których nie obejmuje umysł kilkulatka, majaczy historia rodziny naznaczonej traumą. Kolejne pokolenia na swój sposób radzą sobie z brzemieniem przeszłości, które odciska piętno na relacjach między członkami rodziny, pokazując, że zarówno silne przeżycia, jak i błahe zdarzenia mogą w istotny sposób wpłynąć na dalsze losy i światopogląd człowieka. Tytułowe znamię jest zarówno genetycznie dziedziczonym łącznikiem między prababką, babką, ojcem i synem, jak i - paradoksalnie - fizyczną reprezentacją międzypokoleniowego rozdźwięku (co zresztą zdaje się potwierdzać angielski tytuł powieści). Z pewnością jest to lektura trudna, żeby nie powiedzieć niewygodna, wsącza się w strefę komfortu czytelnika i zaczyna coraz bardziej uwierać, kłuć w oczy, jak ten okrągły ciemny pieprzyk niepasujący do otaczającej go gładkiej, jasnej skóry. Do oceny rewelacyjnej daję małego minusa, bo momentami nachodziły mnie wątpliwości co do tego, czy brakujące przecinki to celowy zabieg artystyczny mający uwiarygodnić narrację sześciolatków, czy może jakieś niedopatrzenie korektora, sprawiające, że przecinki - niczym niesforne chochliki - pojawiały się tam, gdzie chciały.

Próbuję ubrać w słowa emocje, które wywołała lektura "Znamienia" i każda kolejna myśl wydaje się być bardziej banalna od poprzedniej. Nancy Huston zabiera czytelnika w podróż w czasie i w przestrzeni, podróż, w której przewodnikami, powoli odsłaniającymi kolejne elementy trudnej układanki, są sześcioletnie dzieci, Solomon, Randall, Sadie i Kristina. Wśród niedopowiedzeń,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Trupia Farma. Nowe śledztwa Bill Bass, Jon Jefferson
Ocena 7,4
Trupia Farma. ... Bill Bass, Jon Jeff...

Na półkach:

Kolejne udane spotkanie z amerykańskim antropologiem sądowym, doktorem Billem Bassem. Podobnie jak w poprzedniej publikacji, czytelnik wprowadzony zostaje w tajniki identyfikacji ofiar, określania czasu i przyczyny śmierci, w oparciu o autentyczne sprawy, w których doktor Bass uczestniczył jako główny ekspert bądź konsultant. Różnica polega na tym, że Trupia Farma jako miejsce badań przechodzi na drugi plan, natomiast większy nacisk położony jest na rozwój nowych metod badawczych, ściśle powiązany z postępem technologicznym i wykorzystanie zaawansowanych urządzeń i programów komputerowych w naukach sądowych. Dawniej wyposażeni w linijkę, suwmiarkę, miotełkę, bosak, żerdź czy po prostu własne dłonie, antropolodzy sądowi mogą obecnie skorzystać z sonarów bocznych, trójwymiarowej sondy dyskretyzującej, mikroskopu elektronowego, tomografu komputerowego, przenośnego aparatu rentgenowskiego czy takich programów jak ForDisc (do sądowej analizy dyskryminacyjnej - określania płci, rasy i wzrostu na podstawie wymiarów kości) bądź ReFace (systemu rekonstrukcji twarzy). Książka obala popularne mity, jak choćby ten dotyczący błyskawicznych i jednoznacznie rozstrzygających odpowiedzi otrzymywanych z badań DNA, bogata jest też w wiele ciekawostek dotyczących np. różnic w budowie zębów poszczególnych ras czy niepowtarzalności rzeźby zatok czołowych. Podobnie jak poprzednio, nie brakuje dystansu i specyficznego poczucia humoru - mnie osobiście rozbawił fragment dotyczący możliwości uniknięcia zmian zwyrodnieniowych powodujących bóle stawowe - wg doktora Bassa jest to jak najbardziej możliwe, wystarczy młodo umrzeć. Mam nadzieję, że "Trupia farma. Nowe śledztwa" to nie ostatni efekt pisarskiej współpracy Billa Bassa i Jona Jeffersona.

Kolejne udane spotkanie z amerykańskim antropologiem sądowym, doktorem Billem Bassem. Podobnie jak w poprzedniej publikacji, czytelnik wprowadzony zostaje w tajniki identyfikacji ofiar, określania czasu i przyczyny śmierci, w oparciu o autentyczne sprawy, w których doktor Bass uczestniczył jako główny ekspert bądź konsultant. Różnica polega na tym, że Trupia Farma jako...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Aleja samobójców Mariusz Czubaj, Marek Krajewski
Ocena 6,1
Aleja samobójców Mariusz Czubaj, Mar...

Na półkach: ,

Gdańsk, czerwiec 2006 roku, w mieście panuje nieznośny upał, w Niemczech trwają Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej, w domu spokojnej starości pod Gdańskiem zostaje zamordowany i oskalpowany jeden z pensjonariuszy, a drugi znika bez śladu.

Gdańsk, czerwiec 2018 roku, w mieście na przemian upał i burze, w Rosji trwają Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej, a ja zaczynam czytać "Aleję samobójców".

I wówczas, i teraz, Polska nie wyszła z fazy grupowej, grając tak samo przeciętnie, jak, niestety, przeciętnie prezentuje się kryminał autorstwa duetu Krajewski/Czubaj. Przykro mi to pisać, ale potencjał sprawy zahaczającej o tak intrygujące i chwytliwe tematy, jak sekty, obrzędy rytualne, molestowanie czy konflikty na linii ABW-policja wyparował gdzieś w upale męczącym niezwykle antypatycznego i irytującego bohatera. Do tego zupełnie niewykorzystana lokalizacja wydarzeń wprost woła o pomstę do nieba - autorzy z pięknego, bardzo zróżnicowanego miasta, jakim jest Gdańsk, zrobili śmierdzącego gnijącymi śmieciami potworka, w którym jedyne warte uwagi miejsca to punkt zakładów sportowych, tani bar i dwa puby. Ciągnąca się przez 250 stron akcja znajduje nagle i niespodziewanie bardzo naciągany finał sklejony na siłę z niepasujących do siebie fragmentów. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełnia pseudoelokwencja głównego bohatera - chyba nawet sami autorzy wątpią w polonistyczną wiedzę nadkomisarza, bo odmieniają jego nazwisko wbrew jego życzeniu. Może dlatego cały czas jest taki niezadowolony z życia? Został bohaterem książki, w której nawet twórcy nie szanują jego woli... Koniec końców dobrnęłam do finału, ale w międzyczasie obejrzałam wszystkie mecze mundialu i przeczytałam dwie inne książki - to chyba wystarczająca antyreklama "Alei samobójców".

Gdańsk, czerwiec 2006 roku, w mieście panuje nieznośny upał, w Niemczech trwają Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej, w domu spokojnej starości pod Gdańskiem zostaje zamordowany i oskalpowany jeden z pensjonariuszy, a drugi znika bez śladu.

Gdańsk, czerwiec 2018 roku, w mieście na przemian upał i burze, w Rosji trwają Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej, a ja zaczynam czytać...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Trupia Farma. Sekrety legendarnego laboratorium sądowego Bill Bass, Jon Jefferson
Ocena 7,7
Trupia Farma. ... Bill Bass, Jon Jeff...

Na półkach: ,

Czy można pobrać odciski palców mumii? Czy wapno przyspiesza rozkład tkanek ludzkich? Dlaczego spalony człowiek przyjmuje pozycję bokserską? Jak odróżnić czaszkę mężczyzny od czaszki kobiety? Co to jest skumulowana liczba stopniodni i dlaczego warto ją policzyć? Na te i wiele innych pytań odpowiada książka "Trupia farma. Sekrety legendarnego laboratorium sądowego, gdzie zmarli opowiadają swoje historie". Doktor Bill Bass, amerykański antropolog sądowy, w bardzo przystępny sposób przybliża czytelnikowi tematykę identyfikacji osób na podstawie mniej lub bardziej zniszczonych szczątków ludzkich - zadania, które bez jego ogromnego wkładu byłoby znacząco utrudnione. Przez lata kariery akademickiej, współpracy z organami ścigania i szeroko zakrojonych badań naukowych w stworzonej przez siebie jednostce badawczej, potocznie zwanej "Trupią Farmą", doktor Bass opracował metodologię identyfikowania zwłok i szacowania czasu, jaki minął od śmierci. Było to możliwe dzięki szeregowi eksperymentów na ciałach ludzkich i ścisłej współpracy specjalistów z rozmaitych dziedzin - od antropologów, przez chemików, patologów, entomologów, po ekspertów z dziedziny daktyloskopii czy pożarnictwa. Poruszane w książce zagadnienia są trudne i ciężkostrawne, szczególnie, że dla potrzeb wyjaśnienia procesów chemicznych czy biologicznych, człowiek jako przedmiot badań sprowadzony jest do zespołu tkanek podlegających rozkładowi, jednak łagodzi to lekki i gawędziarski styl autora, który stara się do niełatwych tematów podejść z dystansem i właściwym sobie humorem, okraszając poszczególne sprawy anegdotami bądź wątkami ze swojego życia osobistego. Zalecam jednak pewną ostrożność przy lekturze, trafiają się bowiem drobne błędy - można na przykład poznać nowe plemię Indian Arkada (winno być Arikara) lub dowiedzieć się, że iloczyn liczb 10 i 22 wynosi 200, co jest oczywistą nieprawdą. Z bardziej rażących błędów zwraca uwagę sprawa szczątków znalezionych w beczce pełniącej funkcję przydomowego grilla - trudno stwierdzić, czy błąd wynika z przeoczenia autora, czy może pomyłki tłumacza - w każdym razie czytelnik dowiaduje się, że identyfikacja ofiary będzie utrudniona ze względu na brak zębów i kości czaszki (poza jarzmową), po czym kilka akapitów dalej pojawia się informacja, jakie odkrycia przyniosło badanie kości ciemieniowej i potylicznej. Najpewniej chodziło o to, że brakowało kości twarzoczaszki, a nie czaszki jako takiej - wówczas cały opis sprawy nabiera sensu.

Czy można pobrać odciski palców mumii? Czy wapno przyspiesza rozkład tkanek ludzkich? Dlaczego spalony człowiek przyjmuje pozycję bokserską? Jak odróżnić czaszkę mężczyzny od czaszki kobiety? Co to jest skumulowana liczba stopniodni i dlaczego warto ją policzyć? Na te i wiele innych pytań odpowiada książka "Trupia farma. Sekrety legendarnego laboratorium sądowego, gdzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Stanisław Grzesiuk, widząc na okładce książki Bartosza Janiszewskiego słowa "Pierwsza biografia barda stolicy", zapewne wybuchłby szczerym śmiechem i zaprotestował, że "ja nie jestem żadnym bardem, ja jestem zwykłym chłopakiem z Czerniakowa". Zwykłym, ale jednak niezwykłym, człowiekiem, który pomimo wielu wad i słabości, potrafił zjednać sobie sympatię ludzi z tak różnych środowisk i podążających tak odmiennymi ścieżkami życia, że wydaje się to wprost niemożliwe. Sposób, w jaki autor przedstawił nieprawdopodobne wręcz perypetie jednej z najbarwniejszych warszawskich postaci, chwyta za serce i niejeden raz powoduje, że oczy się pocą, a w gardle coś ściska, ale też za chwilę wywołuje niepohamowany napad wesołości. I mimo że można mieć zastrzeżenia do niektórych życiowych wyborów Grzesiuka, to jego biografia powinna być lekturą obowiązkową, bo warto wiedzieć, że królem życia może zostać każdy, nawet jeśli wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że się nie da.

Stanisław Grzesiuk, widząc na okładce książki Bartosza Janiszewskiego słowa "Pierwsza biografia barda stolicy", zapewne wybuchłby szczerym śmiechem i zaprotestował, że "ja nie jestem żadnym bardem, ja jestem zwykłym chłopakiem z Czerniakowa". Zwykłym, ale jednak niezwykłym, człowiekiem, który pomimo wielu wad i słabości, potrafił zjednać sobie sympatię ludzi z tak różnych...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Zbrodnia niedoskonała Katarzyna Bonda, Bogdan Lach
Ocena 7,4
Zbrodnia niedo... Katarzyna Bonda, Bo...

Na półkach:

Będąc w miarę świeżo po lekturze "Profilowania kryminalistycznego", traktuję spotkanie ze "Zbrodnią niedoskonałą" jako okazję do utrwalenia i usystematyzowania wiedzy z zakresu typowania nieznanych sprawców przestępstw, w tym przypadku podanej w nieco bardziej przystępnej, nie tak naukowej jak poprzednio, formie. Z pewnością nie jest to porywający kryminał, który czyta się z wypiekami na twarzy, a raczej próba przybliżenia tzw. przeciętnemu czytelnikowi tajników pracy profilera. Próba udana i z pewnością osoby zainteresowane tematyką kryminalistyczną z chęcią sięgną po tę pozycję. Po krótkim rysie historycznym profilowania i kilku niezbędnych definicjach, autorzy przedstawiają autentyczne sprawy, z którymi miał do czynienia doktor Lach, pogrupowane w oparciu o kryterium motywu wiodącego. Ciekawym zabiegiem jest zamieszczenie w początkowej części książki zagadki dla czytelnika, zachęcającej do próby wytypowania sprawcy przestępstwa po zapoznaniu się z metodami i zasadami tworzenia profilu kryminalistycznego. I byłaby ocena bardzo dobra, gdyby nie błąd żywcem przepisany z "Profilowania kryminalistycznego" - coś, co kolejny korektor czy redaktor powinien był wyłapać - a mianowicie rozwinięcie skrótu NCAVC. Nie jest to (jak podano w obu książkach) "National Center Analisist Violent Criminal", tylko "The National Center for the Analysis of Violent Crime". Za ten błąd (i kilka mniejszych pomyłek) odejmuję gwiazdkę.

Będąc w miarę świeżo po lekturze "Profilowania kryminalistycznego", traktuję spotkanie ze "Zbrodnią niedoskonałą" jako okazję do utrwalenia i usystematyzowania wiedzy z zakresu typowania nieznanych sprawców przestępstw, w tym przypadku podanej w nieco bardziej przystępnej, nie tak naukowej jak poprzednio, formie. Z pewnością nie jest to porywający kryminał, który czyta się...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Trzeci głos Cilla Börjlind, Rolf Börjlind
Ocena 6,9
Trzeci głos Cilla Börjlind, Rol...

Na półkach: , , ,

Kolejne spotkanie z bohaterami "Przypływu" to spotkanie udane, choć nie bez małych niedociągnięć. Tym razem czytelnik otrzymuje dwie historie kryminalne, rozgrywające się w dwóch różnych światach, odmiennych środowiskach, w tym również poza Szwecją. W Rotebro samobójstwo popełnia urzędnik celny, zajmujący się sprawą kradzieży narkotyków z urzędowego depozytu, w Marsylii policja odnajduje poćwiartowane zwłoki kobiety, która w przeszłości pracowała w cyrku jako żywa tarcza. Te pozornie odrębne sprawy splatają się w jeden węzeł, którego rozwiązaniem zajmą się Olivia Rönning, Tom Stilton i Mette Olsäter.
Podobnie jak w "Przypływie", w "Trzecim głosie" nie brakuje napięcia, nagłych zwrotów akcji i - tradycyjnie dla skandynawskiego kryminału - ważkich tematów społecznych - tym razem zagłębiamy się w problematykę prostytucji i pornografii "na żywo" dostępnej online oraz partnerstwa publiczno-prywatnego w zakresie opieki społecznej. Te kwestie przeplatane są rozwinięciem znanych z poprzedniego tomu wątków przeszłości Olivii, Toma czy Abbasa el Fassi, nie brakuje też nowych intrygujących zagadek i postaci. Pozytywnym zaskoczeniem jest bardzo sprawnie poprowadzony wątek marsylski - z pewnością fakt, że autorzy kryminału to scenarzyści filmowi, przełożył się na plastyczne i sugestywne opisy francuskich krajobrazów, dość powiedzieć, że przy lekturze od razu nasuwają się skojarzenia ze słynną trylogią marsylską Jeana-Claude'a Izzo. Jeśli chodzi o wspomniane wcześniej niedociągnięcia, to najbardziej rzuca się w oczy puszczenie płazem dość poważnych przestępstw, ale może w szwedzkim (i francuskim) wymiarze sprawiedliwości cel uświęca środki i dopuszcza się włamania, porwania i tortury, o ile służą ujęciu sprawcy zbrodni. Nie zmienia to faktu, że na pewno sięgnę po kolejne odsłony przygód Olivii i Toma.

Kolejne spotkanie z bohaterami "Przypływu" to spotkanie udane, choć nie bez małych niedociągnięć. Tym razem czytelnik otrzymuje dwie historie kryminalne, rozgrywające się w dwóch różnych światach, odmiennych środowiskach, w tym również poza Szwecją. W Rotebro samobójstwo popełnia urzędnik celny, zajmujący się sprawą kradzieży narkotyków z urzędowego depozytu, w Marsylii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po lekturze "Biało-czerwonego" biję się z myślami - mój główny dylemat dotyczy oceny tej publikacji. Doceniam wysiłek autora włożony w zebranie materiałów, rozmowy z osobami, które w mniejszym lub większym stopniu znały Sat-Okha, podróże w czasie i przestrzeni śladami słynnego polskiego Indianina, a także trud związany z połączeniem tych wszystkich wątków w opowieść o życiu człowieka-legendy, ale uczucia mam co najmniej mieszane. Z pewnością zagmatwane losy bohatera, braki w dokumentacji i niespójności we wspomnieniach osób związanych z Supłatowiczem utrudniły ustalenie faktów, jednak nie usprawiedliwia to chaotycznego połączenia sprzecznych informacji, uzupełnionych o często nieistotne encyklopedyczne hasła czy dygresje. Zapewne przyjętej konstrukcji tej quasi-biografii (podzielonej na cztery części) przyświecał jakiś cel, jednak brak ujęcia chronologicznego negatywnie wpływa na odbiór "Biało-czerwonego" - być może ten chaos ma być odzwierciedleniem niejednoznaczności w życiu Sat-Okha i próbą obrony autora przed zajęciem jakiegoś stanowiska w kwestii "indiańskości" Supłatowicza, a może po prostu zabrakło pomysłu na ostateczny kształt książki. Tym niemniej czasu poświęconego na lekturę nie uważam za stracony i chociaż większość historii (czy też legend) z życia Długiego Pióra znałam wcześniej, to pojawiły się i nowe dla mnie wątki, głównie związane z jego karierą literacką w Związku Radzieckim. Trudno uznać "Biało-czerwonego" za typową biografię i w tym ujęciu jest pozycją przeciętną, natomiast jako luźna opowieść o człowieku, który próbował znaleźć swoje miejsce w życiu w trudnych czasach, może się podobać.

Po lekturze "Biało-czerwonego" biję się z myślami - mój główny dylemat dotyczy oceny tej publikacji. Doceniam wysiłek autora włożony w zebranie materiałów, rozmowy z osobami, które w mniejszym lub większym stopniu znały Sat-Okha, podróże w czasie i przestrzeni śladami słynnego polskiego Indianina, a także trud związany z połączeniem tych wszystkich wątków w opowieść o życiu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z postacią doktora Bogdana Lacha zetknęłam się po raz pierwszy kilka lat temu przy okazji lektury wywiadu poświęconego pracy zawodowej tego doświadczonego biegłego sądowego z zakresu psychologii i profilera. Zainteresowana poruszonymi zagadnieniami, postanowiłam bliżej zapoznać się z tematyką profilowania kryminalistycznego i sięgnęłam po monografię autorstwa doktora Lacha, dotyczącą tej dziedziny. Na pierwszy rzut oka "Profilowanie kryminalistyczne" wydawać się może publikacją przeznaczoną w zasadzie dla osób zawodowo związanych z psychologią śledczą, sądową czy kryminalistyką w ogóle, ale sądzę, że i dla pasjonatów tematyki kryminalnej będzie lekturą interesującą.
Autor w uporządkowany, charakterystyczny dla rozprawy naukowej, sposób przedstawia historię wykorzystywania psychologii na potrzeby wytypowania sprawcy przestępstwa, prezentuje pionierów i ekspertów tej specjalności oraz stosowane przez nich metody, jak również omawia szczegółowo proces tworzenia profilu, kładąc nacisk na interdyscyplinarność profilowania oraz wady, zalety i czynniki wpływające na skuteczność poszczególnych modeli stosowanych przez praktyków. Rozbudowana warstwa teoretyczna, obejmująca rozmaite systemy klasyfikacji przestępstw, sprawców, ich motywacji, ofiar, wzbogacona jest o stworzone przez autora na zlecenie odpowiednich służb profile psychologiczne do autentycznych spraw zabójstw, zgwałceń czy podpaleń. Publikacja znacząco przybliża skomplikowaną problematykę typowania sprawcy przestępstwa na podstawie dowodów fizycznych, behawioralnych i wiedzy psychologicznej, jednocześnie obalając niektóre mity dotyczące istoty profilowania i jego trafności.

Z postacią doktora Bogdana Lacha zetknęłam się po raz pierwszy kilka lat temu przy okazji lektury wywiadu poświęconego pracy zawodowej tego doświadczonego biegłego sądowego z zakresu psychologii i profilera. Zainteresowana poruszonymi zagadnieniami, postanowiłam bliżej zapoznać się z tematyką profilowania kryminalistycznego i sięgnęłam po monografię autorstwa doktora Lacha,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z pewnością każdy, kto choć raz usłyszał lub przeczytał o zamachach samobójczych, zastanawiał się, co prowadzi człowieka w kierunku autodestrukcji, która pociąga za sobą niewinne ofiary. Czy fanatyzm religijny wynika z wyboru jednostki, czy jest wypadkową splotu niekorzystnych okoliczności i podatnej psychiki, a może wypływa z tradycji i uwarunkowań kulturowych? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć Marina Achmedowa w powieści mającej formę dziennika młodej Dagestanki, doświadczonej przez życie dziewczyny ze wsi, która, jak każdy człowiek, chce po prostu zaznać trochę szczęścia. Czytelnik jest świadkiem dorastania Chadidży, wraz z nią przeżywa życiowe tragedie, poznaje twarde reguły rządzące dagestańską społecznością, odkrywa różne twarze islamu. W bardziej uniwersalnym wymiarze "Musiałam umrzeć" to punkt wyjścia do refleksji na temat natury człowieka, dobra i zła, wolnej woli i predestynacji. Jest to na pewno pozycja, po którą warto sięgnąć, chociaż niektóre osoby może zrazić nieco irytujący charakter głównej bohaterki, ale powiedzmy sobie szczerze, czy nastolatka pozbawiona huśtawek emocjonalnych, rozterek miłosnych i prozaicznych zachcianek byłaby wiarygodna?

Z pewnością każdy, kto choć raz usłyszał lub przeczytał o zamachach samobójczych, zastanawiał się, co prowadzi człowieka w kierunku autodestrukcji, która pociąga za sobą niewinne ofiary. Czy fanatyzm religijny wynika z wyboru jednostki, czy jest wypadkową splotu niekorzystnych okoliczności i podatnej psychiki, a może wypływa z tradycji i uwarunkowań kulturowych? Na to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Rzeźnia numer pięć" najczęściej opisywana jest jako 'jedna z największych powieści antywojennych w literaturze światowej', budząc - całkiem słusznie zresztą - zachwyt nowatorską formułą i stylem oraz wyobraźnią autora. Wydaje mi się jednak, że to dość wąskie spojrzenie, bo pod płaszczykiem satyry i czarnego humoru oprócz krytyki wojny kryje się przejmujące studium zespołu stresu pourazowego, o którym zrobiło się głośno w okresie interwencji wojsk amerykańskich w Wietnamie czy konfliktu w Zatoce Perskiej, gdy tymczasem znacznie wcześniej, bo już po I wojnie światowej u żołnierzy diagnozowano tzw. nerwicę wojenną. Vonnegut w nielinearnie poprowadzonej historii Billy'ego Pilgrima pokazuje niszczący wpływ silnych przeżyć wojennych na całe życie bohatera - drobne fragmenty zdarzeń z przeszłości wracają i zniekształcają obraz rzeczywistości, jak drażniące ziarnko piasku, którego nie można usunąć spod powieki. Przeszłość miesza się z przyszłością i teraźniejszością; urojenia i sny przenikają jawę i do końca nie wiadomo, co dzieje się naprawdę, a co jest wytworem straumatyzowanej psychiki Pilgrima, sposobem na poradzenie sobie ze zdarzeniami, których racjonalny umysł nie jest w stanie wytłumaczyć. Lektura książki pozornie lekkiej, momentami zabawnej, wciąga czytelnika w ten surrealistyczny taniec Billy'ego z czasem - to w przód, to w tył, coraz szybciej i szybciej, przyprawiając o zawrót głowy, który nie mija na długo po przeczytaniu ostatniego słowa. It-it...

"Rzeźnia numer pięć" najczęściej opisywana jest jako 'jedna z największych powieści antywojennych w literaturze światowej', budząc - całkiem słusznie zresztą - zachwyt nowatorską formułą i stylem oraz wyobraźnią autora. Wydaje mi się jednak, że to dość wąskie spojrzenie, bo pod płaszczykiem satyry i czarnego humoru oprócz krytyki wojny kryje się przejmujące studium zespołu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Osoby, które chociaż w połowie uważały na lekcjach biologii i nadal pamiętają takie pojęcia jak kambium, siły kapilarne, transpiracja czy mikoryza, raczej nie uznają książki Petera Wohllebena za lekturę odkrywczą. Tym niemniej nie można odmówić tej publikacji walorów edukacyjno-poznawczych i przez atrakcyjny dla odbiorcy zabieg antropomorfizacji drzew z pewnością przyciągnie ogromne grono czytelników. I dobrze. W dobie zawrotnego tempa rozwoju technologii, postępu cywilizacyjnego i wynikającego z nich odejścia człowieka od natury kilka podstawowych lekcji przyrody przyda się każdemu. Nie jestem na tyle naiwna, żeby sądzić, że lektura "Sekretnego życia drzew" zmieni życie leśników na tyle, aby wzięli przykład z Petera Wohllebena, ale jeśli przynajmniej podniesie poziom świadomości ekologicznej społeczeństwa, to może coraz rzadziej będziemy słyszeć o harwesterach demolujących puszcze i parki krajobrazowe czy o rabunkowej gospodarce na terenach lasów deszczowych, a może częściej urbaniści i architekci krajobrazu zastanowią się nad kształtem i lokalizacją zieleni miejskiej, a odpowiednie władze pozwolą części lasów gospodarczych powrócić do stanu lasu pierwotnego.

Osoby, które chociaż w połowie uważały na lekcjach biologii i nadal pamiętają takie pojęcia jak kambium, siły kapilarne, transpiracja czy mikoryza, raczej nie uznają książki Petera Wohllebena za lekturę odkrywczą. Tym niemniej nie można odmówić tej publikacji walorów edukacyjno-poznawczych i przez atrakcyjny dla odbiorcy zabieg antropomorfizacji drzew z pewnością...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Diabeł tkwi w szczegółach i tylko drobiazgowa, żmudna, staranna i długotrwała praca nad tymi szczegółami sprawia, że z małych, pozornie niezwiązanych ze sobą elementów dobry śledczy układa odpowiedź na pytanie "kto zabił?". Niestety, błędy ludzi, celowe działania bądź przebiegłość przestępców często uniemożliwiają doprowadzenie do skazania sprawcy i kolejny raz słyszymy w mediach o zbrodni doskonałej i zżymamy się na nieudolność policji. Niesłusznie, bowiem, jak dowodzi w swojej książce Iza Michalewicz, wiele z pozornie zapomnianych spraw wciąż zaprząta myśli i zajmuje czas dochodzeniowców-zapaleńców, którzy w ramach policyjnych komórek tzw. Archiwum X metodycznie i skrupulatnie analizują akta, odtwarzają zaginione dowody, porównują dane, aby prawda w końcu mogła wyjść na jaw.
Do lektury "Zbrodni prawie doskonałych" podeszłam z ogromną nadzieją - jako zapalona miłośniczka prasy kryminalnej, powieści detektywistycznych i seriali o pracy techników kryminalistycznych, oczekiwałam możliwości wejrzenia w świat polskiego Archiwum X i poznania od podszewki metod działania najlepszych śledczych z całej Polski. Z oczywistych powodów sposób pracy policjantów badających nierozwiązane od lat sprawy został pokazany przez pryzmat tych przestępstw, zapewne z pominięciem istotnych szczegółów, które nie mogły zostać ujawnione ze względu na dobro śledztwa. Autorka wykonała ogrom pracy, zapoznając się z obszernymi tomami akt sądowych, przeprowadzając wywiady z osobami zaangażowanymi w poszczególne śledztwa, zderzając się z bezlitosną machiną biurokratyczną sądów i prokuratur i efektem tego jest reportaż, który zaciekawi z pewnością wielu amatorów zagadek kryminalnych.
Jest jedno małe "ale", które w moim odczuciu wybija czytelnika z rytmu, a momentami nawet irytuje - błędy rzeczowe.
Trudno powiedzieć, czy wynikają z pośpiechu autorki, pomyłek redaktora, korektora lub składacza tekstu, czy może z błędów przepisanych z oryginalnych akt, tym niemniej jest ich sporo - od dwóch różnych imion ojca zamordowanej ciężarnej nauczycielki (zresztą pomyłki w imionach to w ogóle słaby punkt tej książki, bo zdarzyły się kilkakrotnie), przez nieprecyzyjne informacje co do ilości dzieci w rodzinie zamordowanego 11-latka, po błędną datę oględzin miejsca zbrodni w morderstwie Jaroszewiczów.
Błądzić jest rzeczą ludzką, ale od publikacji kładącej tak duży nacisk na wpływ pomyłek na pomyślne zakończenie śledztwa wymagam trochę więcej niż od popularnej prasy kryminalnej.

Diabeł tkwi w szczegółach i tylko drobiazgowa, żmudna, staranna i długotrwała praca nad tymi szczegółami sprawia, że z małych, pozornie niezwiązanych ze sobą elementów dobry śledczy układa odpowiedź na pytanie "kto zabił?". Niestety, błędy ludzi, celowe działania bądź przebiegłość przestępców często uniemożliwiają doprowadzenie do skazania sprawcy i kolejny raz słyszymy w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Tym razem mam po lekturze dość mieszane uczucia. Po pierwsze od lat jestem fanką przenikliwego umysłu Anastazji Kamieńskiej, po drugie - za każdym razem Marinina nieodmiennie ujmuje mnie sposobem, w jaki zgrabnie splata intrygę kryminalną z wątkami społecznymi, przybliżając w ten sposób czytelnikowi Rosję lat 90., wreszcie po trzecie - zżyłam się z bohaterami serii tak bardzo, że na kolejnych stronach szukam elementów osobistych historii Miszy Docenko, Koli Siełujanowa czy Jury Korotkowa, ale teraz po prostu coś zazgrzytało.
Nie powiem, "Iluzję grzechu" przeczytałam jednym tchem, bo Marinina potrafi tak splątać wątki i tak zagmatwać sytuację, że strony przewracają się same, a człowiek nie może doczekać się finału, tym niemniej nie opuszczało mnie subtelne wrażenie, że autorkę w pewnym momencie dość mocno poniosła fantazja i przesadziła zarówno ze specyfiką głównego - medycznego - wątku, jak i z mnogością przedstawionych problemów (koktajl eksperymentów medycznych, zorganizowanych grup przestępczych i międzynarodowego terroryzmu podlany konfliktami etniczno-religjnymi i polukrowany serią przesłodzonych happy endów) oraz ze sposobem rozwikłania trudnego finału. Wiem, węzeł gordyjski lepiej po prostu przeciąć mieczem niż mozolnie rozplątywać, ale w tym wypadku miecz był nie z tego świata.

W moim odczuciu materiału było tu na dwie-trzy pozycje z serii i nie każdemu "Iluzja grzechu" przypadnie do gustu.

Tym razem mam po lekturze dość mieszane uczucia. Po pierwsze od lat jestem fanką przenikliwego umysłu Anastazji Kamieńskiej, po drugie - za każdym razem Marinina nieodmiennie ujmuje mnie sposobem, w jaki zgrabnie splata intrygę kryminalną z wątkami społecznymi, przybliżając w ten sposób czytelnikowi Rosję lat 90., wreszcie po trzecie - zżyłam się z bohaterami serii tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Opis na okładce ("opowieść o szaleństwie, która chwyta czytelnika za gardło i odsłania mroczne zakamarki dusz ludzi dobrych i złych: zbrodniarzy, ich ofiar i tropicieli") okazał się obietnicą mocno na wyrost - zachęcająca z początku intryga kryminalna rozmyła się gdzieś w mnogości wątków, które w założeniu zapewne miały zbudować obraz z pozoru spokojnego miasteczka, w którym - jak to zwykle bywa - kryje się zło. Nie przypadł mi do gustu ani główny bohater - irytujący swoim niezdecydowaniem w życiu zawodowym i prywatnym - ani pozostałe postaci - stworzone chyba na siłę, żeby zapełnić treść tkanką ludzką. Po lekturze doszłam do wniosku, że "Zagubieni w mroku dusz" to próba zbeletryzowania kroniki kryminalnej przypadkowej gazety z przypadkowego miasteczka - kilka przestępstw i incydentów zostało okraszonych fikcyjnym tłem i papierowymi bohaterami, wskutek czego powstała średnio wciągająca historyjka, o której łatwo zapomnieć już parę chwil po odłożeniu książki.

Opis na okładce ("opowieść o szaleństwie, która chwyta czytelnika za gardło i odsłania mroczne zakamarki dusz ludzi dobrych i złych: zbrodniarzy, ich ofiar i tropicieli") okazał się obietnicą mocno na wyrost - zachęcająca z początku intryga kryminalna rozmyła się gdzieś w mnogości wątków, które w założeniu zapewne miały zbudować obraz z pozoru spokojnego miasteczka, w...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Roseanna Maj Sjöwall, Per Wahlöö
Ocena 6,3
Roseanna Maj Sjöwall, Per Wa...

Na półkach: , ,

Problem z tak zwaną klasyką kryminału polega zwykle na tym, że człowiek do lektury zasiada z dość dużymi oczekiwaniami. Części z nich "Roseanna" sprostała, ale jakiś niedosyt mimo wszystko pozostał.
Na pewno w pierwszej części perypetii Martina Becka można znaleźć wszystko to, co składa się na zespół cech charakterystycznych dla skandynawskiego kryminału. Jest trochę szaro, trochę mgliście, trochę przygnębiająco, pogoda będąca tłem wydarzeń też jest typowa (i bliska polskim realiom). Nic nie można zarzucić dobrze skonstruowanej postaci głównego bohatera - przemęczonemu, przepracowanemu, łatwo przeziębiającemu się policjantowi, któremu niezbyt dobrze układa się życie rodzinne i który na tyle oddany jest swojej pracy, że spokojnie można byłoby uznać go za pracoholika. Zawiązanie intrygi kryminalnej i jej przebieg aż do finału też nie odbiegają od klasycznego ujęcia i w związku z tym wydawać by się mogło, że nie ma się do czego przyczepić. A jednak...
Jak dla mnie dochodzenie w sprawie zabójstwa poszło jakoś za gładko i zbyt po sznurku (mimo że było dość rozciągnięte w czasie). Niezbyt wiarygodnie wypadła postać mordercy, a na domiar złego niezły klimat powieści i spokojne, nieco powolne tempo wydarzeń nie współgrały z rytmem języka wystukiwanym krótkimi, często pojedynczymi zdaniami. Ten dysonans zakłócił odbiór kryminału i przyczynił się do obniżenia oceny z bardzo dobrej na dobrą.

Problem z tak zwaną klasyką kryminału polega zwykle na tym, że człowiek do lektury zasiada z dość dużymi oczekiwaniami. Części z nich "Roseanna" sprostała, ale jakiś niedosyt mimo wszystko pozostał.
Na pewno w pierwszej części perypetii Martina Becka można znaleźć wszystko to, co składa się na zespół cech charakterystycznych dla skandynawskiego kryminału. Jest trochę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Muszę przychylić się do opinii, że pierwszy tom trylogii Millenium, to książka ani dobra, ani zła. Medialny rozgłos i popularność Larssona sprawiły, że miałam wobec "Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet" dość wysokie oczekiwania i niestety nie czuję się do końca usatysfakcjonowana lekturą. Na dobre historia wciągnęła mnie dopiero po około trzystu stronach - kryminał jest trochę przepakowany, a postaci przekombinowane. Nie mam nic przeciwko łączeniu intrygi kryminalnej z tematyką polityczną, gospodarczą czy społeczną (co w zasadzie jest jedną z cech charakterystycznych skandynawskich kryminałów), o ile połączenie takie jest logiczne i nie wynika z chęci wyrobienia książkowego odpowiednika wierszówki, a w przypadku Larssona mam wrażenie, że autor trochę na siłę próbował upakować w fabule wszystko, co tylko możliwe, począwszy od przemocy wobec kobiet, poprzez etykę dziennikarską, na przestępczości gospodarczej skończywszy. Książkę ratuje sprawnie poprowadzony wątek dotyczący zagadkowego zniknięcia należącej do wpływowej rodziny przemysłowców szesnastoletniej Harriet i jeśli o mnie chodzi ta część historii w zupełności mogłaby się obronić. Kilka innych zarzutów - nadmiar anglicyzmów, niewiarygodne postaci (owszem, Salander może i jest nietuzinkowa, ale co za dużo, to niezdrowo - ja tej bohaterki nie kupuję) i sporo zbędnych szczegółów (mam wrażenie, że Larsson pisał z nastawieniem na ekranizację Millenium, bo miejscami książka bardziej przypomina scenariusz z drobiazgowymi opisami wnętrz).
W skrócie: niezłe, ale bez fajerwerków. Ocena całościowa - średnia, ale przez wzgląd na wciągającą historię zniknięcia Harriet daję o jedno oczko więcej.

Muszę przychylić się do opinii, że pierwszy tom trylogii Millenium, to książka ani dobra, ani zła. Medialny rozgłos i popularność Larssona sprawiły, że miałam wobec "Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet" dość wysokie oczekiwania i niestety nie czuję się do końca usatysfakcjonowana lekturą. Na dobre historia wciągnęła mnie dopiero po około trzystu stronach - kryminał jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Twarzyczka" wzbudziła we mnie tak mieszane uczucia, że po zakończonej lekturze nie wiem, czy śmiać się, czy płakać nad tym, że dałam się nabrać na intrygujący opis i wciągnąć w tak irytującą historię. Przeczytałam całość chyba tylko po to, żeby ostatecznie zweryfikować swoje podejrzenia co do rozwiązania zagadki podmiany niemowląt i tajemniczego zaginięcia Alice Fancourt i jej dwutygodniowej córki oraz żeby utwierdzić się w swoim zniesmaczeniu przedstawionymi w książce postaciami.
Alice Fancourt i Simon Waterhouse to chyba najbardziej irytujące, rozchwiane i niestabilne emocjonalnie postaci, z jakimi zetknęłam się na kartach dotąd przeczytanych książek. Sophie Hannah stanowczo przekombinowała konstruując swoich bohaterów, przez co stali się nieprawdziwi i mało wiarygodni. Lektura "Twarzyczki" jest równie przyjemna, co rozwiercanie kanału w zębie bez znieczulenia. Gdyby nie to, że po prostu byłam ciekawa, czy moje przypuszczenia co do przebiegu zdarzeń są słuszne, to oceniłabym książkę jako zwyczajnie słabą.

"Twarzyczka" wzbudziła we mnie tak mieszane uczucia, że po zakończonej lekturze nie wiem, czy śmiać się, czy płakać nad tym, że dałam się nabrać na intrygujący opis i wciągnąć w tak irytującą historię. Przeczytałam całość chyba tylko po to, żeby ostatecznie zweryfikować swoje podejrzenia co do rozwiązania zagadki podmiany niemowląt i tajemniczego zaginięcia Alice Fancourt i...

więcej Pokaż mimo to