-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać1
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2023-07-15
2023-03-11
2023-03-04
2022-11-18
2022-09-18
2022-08-31
2022-07-24
2022-06-21
2022-01-30
2021-09-15
2021-07-29
2021-04-25
2021-02-03
Oryginalny angielski podtytuł publikacji Davida Treuera: "An Indian's Journey Through Reservation Life" być może nieco trafniej opisuje temat tej doskonałej książki. Faktycznie bowiem nie tyle jest to -jak sugeruje polski podtytuł (choć rozumiem zamysł marketingowy wydawcy)-podróż Indianina przez ziemie amerykańskich plemion, lecz podróż w czasie i przestrzeni przez niełatwe życie społeczności rdzennych amerykanów w rezerwatach indiańskich. Skądinąd można więc zrozumieć nieukrywane rozczarowanie wielu czytelników spodziewających się publikacji w stylu (całkiem przyzwoitego) "Powrócę jako Piorun" Macieja Jarkowca: krajoznawczo-podróżniczego reportażu z elementami biograficznymi i garścią historii z czasów 'władców prerii'. David Treuer-sam będący Odżibwejem (które to plemię z czasów chłopięcych znałem pod nazwą Czipewejów) kreśli obraz kilku rezerwatów skupiających społeczności tego plemienia w dwóch stanach Środkowego Zachodu USA: Minnesocie i Wisconsin. Nie wzbrania się też przed zarysowaniem szerszego kontekstu historycznego przy okazji opisywania polityki traktatowej, początków funkcjonowania indiańskiej 'gospodarki hazardowej' czy odrodzenia emancypacyjnych ruchów indiańskich. Nie jest to więc klasyczny reportaż społeczno-obyczajowy. Treuer próbując nakreślić szerszy obraz życia w rezerwatach i równocześnie chcąc zerwać z powszechnym stereotypem 'biednego Indianina' z jednej strony, z drugiej zaś długowłosego, szlachetnego wojownika, kreśli obraz polityki traktatowej, wykuwania się samej idei rezerwatu, ścierania się interesów rządu amerykańskiego z plemienną racją stanu. Przygląda się skomplikowanej i uwarunkowanej historycznie sytuacji prawnej rezerwatu, pogmatwanym zależnościom miedzy prawem federalnym, stanowym i lokalnym, a prawem plemiennym, polityce fiskalnej i prawnym aspektom dotyczących własności, nieruchomości, opodatkowania i źródeł finansowania i dochodów rezerwatów. Zastanawia się nad źródłami i uwarunkowaniami systemowego bezrobocia, problemami z przemocą, alkoholem od lat osłabiających więzi plemienne i społeczne mieszkańców rezerwatów.
Miłośnik polskiej szkoły reportażu spodziewając się literackich fajerwerków, wyszukanych zabiegów kompozycyjnych, retrospekcji, nieliniowego prowadzenia narracji czy innych efektownych technik narracyjnych może poczuć się nieco zawiedziony. To szczery, prawdziwy i dla niektórych być może nieco surowy (choć broń boże nie prostacki) reportaż w którym autor będąc wiernym anglosaskiej szkole literatury faktu relacjonując rozmowy, których był świadkiem nie ubarwia i nie podrasowuje wypowiedzi rozmówców (którzy wszak na co dzień nie używają literackiej angielszczyzny)-co dodaje chaotycznym i 'nieociosanym' wypowiedziom Indian niewątpliwego autentyzmu. Stroni od rekonstruowania potencjalnych lub rzekomych przemyśleń czy odczuć bohaterów reportażu, pozwala sobie za to na własne subiektywne opinie, sam będąc przecież częścią opisywanych społeczności-powiązany związkami plemiennymi, rodzinnymi, przyjaźni. Daje nam to jedyny w swoim rodzaju-bo od wewnątrz, ale i jednocześnie z niejakiego dystansu 'obytego w świecie, wykształconego Amerykanina'- obraz 'rezerwatowego życia'.
Osobne gratulacje (i podziękowania zarazem) należą się dla redaktora merytorycznego polskiego wydania-Bartosza Hlebowicza, który nie tylko dbał o właściwy poziom przekładu, ale i niejednokrotnie prostował nieścisłości wywodu i pomyłki Davida Treuera.
Oryginalny angielski podtytuł publikacji Davida Treuera: "An Indian's Journey Through Reservation Life" być może nieco trafniej opisuje temat tej doskonałej książki. Faktycznie bowiem nie tyle jest to -jak sugeruje polski podtytuł (choć rozumiem zamysł marketingowy wydawcy)-podróż Indianina przez ziemie amerykańskich plemion, lecz podróż w czasie i przestrzeni przez...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-29
2020-07-20
"Południowe drzewo dziwny owoc rodzi
Krwawe jego liście, we krwi korzeń brodzi"
motto książki autorstwa Lewisa Allana (1937)
Doskonale napisany i udokumentowany reportaż Philipsa (co ważne wychowanego właśnie w hrabstwie Forsyth, właśnie w Cumming), w którym czuć nie tylko pasję, ale i ogrom trudu autora, wydobywającego z zapomnienia relacje osób z całkowitego marginesu społecznego (rasowego) Georgii-o których to ledwie można powiedzieć, że kiedykolwiek istnieli. Opisuje on nie tylko hrabstwo Forsyth przez pryzmat głośnych wydarzeń 1912 (wraz z wcześniejszym kontekstem sięgającym końca XVIII wieku, ale i przyglądając się następstwom aż po czasy współczesne). Diagnozuje on pewne mechanizmy (i to jest też wielką zasługa tej pracy, a nie tylko opis i rekonstrukcja wydarzeń), które w kontekście wciąż żywych u nas dyskusji o Holokauście są obecne również w wielu miejscach w Polsce. Autor opisuje mianowicie mechanizm wyparcia, dość powszechny w takich sytuacjach, pozwalający to co wstydliwe, niechciane, złe wymazać ze zbiorowej pamięci, zdjąć odium odpowiedzialności społecznej i obywatelskiej za własne czyny i czyny współobywateli, nadając temu niejasnemu, niemalże zapomnianemu "złu" charakter jakiejś aberracji, czynu za który odpowiedzialni są najczęściej jacyś Oni, z zewnątrz, "a w ogóle to wszystko jest przesadzone, a my tylko chcemy spokojnie żyć" etc. Opisuje też Phillips pewien mechanizm odwracający wektory winy i odpowiedzialności - "to my jesteśmy poszkodowani, szkalowani, my się tylko musieliśmy/musimy bronić przed hordami (w tym miejscu wstawić dowolne...).
W tym kontekście komentarz poniżej mojej zamieszczonej właśnie opinii(czytelniczki kryjącej się-a jakże pod nickiem AnnaB) dowodzi, że znaczna część społeczeństwa polskiego, choć przykro to pisać, to wtórni analfabeci nie rozumiejący czytanych treści (lub też-co równie częste i prawdopodobne zarazem- ludzie tylko kartkujący teksty, zwracający uwagę na osobę autora, tytuł i tematykę, dający następnie w komentarzach ujście, upust swoim uprzedzeniom, ignorancji i zacietrzewieniu ideologicznemu).
Po drugie zaś unaocznia w sposób wręcz szokujący jak rasizm, ksenofobia i wszelkiego rodzaju uprzedzenia rasowe, religijne i inne mocno trzymają się nie tylko w Stanach, co w świetle ostatnich wydarzeń ujrzał znowu cały świat, ale i w takich środkowoeuropejskim kraju bez żadnych znaczących mniejszości etnicznych i wyznaniowych jak Polska. W XXI wieku. W 2020 roku...
Na koniec wspomnieć należy ,że poza oczywistymi walorami poznawczymi, książka napisana jest też niezwykle zajmująco -choć w gruncie rzeczy jest to swego rodzaju kryminał właśnie (w czym pewna zasługa na pewno doskonałego tłumaczenia Rafała Lisowskiego). Reportaż ten jest też znakomicie wydany - z pełnymi i szczegółowymi przypisami, źródłami, indeksami oraz materiałem ilustracyjnym. W jakimś stopniu przypomina mi ten reportaż "Czas krwawego księżyca" Davida Granna, choć (nie ujmując niczego Grannowi-zwłaszcza biorąc pod uwagę jego katorżniczą pracę źródłową) "Korzenie we krwi" to książka dojrzalsza, w której jak już wyżej pisałem, autorowi nie chodzi tylko o rekonstrukcję i opis wydarzeń-nawet w szerokim kontekście społeczno-historyczno-kulturowym, ale i uchwycenie przyczyn pewnych zjawisk-takich jak zinstytucjonalizowany rasizm przez z górą 150 lat obecny w hrabstwie Forsyth, Georgia, USA...
"Południowe drzewo dziwny owoc rodzi
Krwawe jego liście, we krwi korzeń brodzi"
motto książki autorstwa Lewisa Allana (1937)
Doskonale napisany i udokumentowany reportaż Philipsa (co ważne wychowanego właśnie w hrabstwie Forsyth, właśnie w Cumming), w którym czuć nie tylko pasję, ale i ogrom trudu autora, wydobywającego z zapomnienia relacje osób z całkowitego marginesu...
2020-04-05
Książka Magdy Działoszyńskiej-Kossow, choć nosi tytuł "San Francisco" nie jest typowym reportażem krajoznawczym czy historycznym, a już na pewno (broń boże!) podróżniczym o samym mieście jako takim: jego architekturze i urbanistyce, historii rozumianej bardzo akademicko i liniowo, nie jest też lifestylową opowieścią o życiu Polki 'w wielkim mieście', których to pełno na pólkach w księgarniach. Podtytuł publikacji bardziej zdradza o czym jest ta książka: "Dziki brzeg wolności": San Francisco jako (okresowo) swego rodzaju stolica kontrkultury 'made in USA' doczekała się wreszcie reportaży, których motywem przewodnim w większym lub mniejszym stopniu jest kontrkultura właśnie, odmieniana przez wszystkie przypadki. Kolejne rozdziały przypominają głośne lato miłości 67', ruch bitników na czele z A. Ginsbergiem, W. Borroughsem et consortes, powstanie emancypacyjnych ruchów wśród mniejszości seksualnych (Milk!), ruch "Czarnych Panter" czy dużo późniejszy głośny festiwal Burning Man. Jest sporo o specyficznym klimacie intelektualnym i społecznym miasta, gdzie z jednej strony stężenie wszelakiej inności na metr kwadratowy oraz swoboda obyczajowa jest największa w Stanach, z drugiej zaś strony zimna logika kapitalizmu nieodległej Doliny Krzemowej i problem gentryfikacji, reurbanizacji etc. Problemy bezdomności i wykluczenia społecznego z jednej, organiczne ekokawiarnie, studia zen i rekultywowane ogrody z drugiej. Każda historia ma swoją bohaterkę(lub bohatera), która przez pryzmat własnych doświadczeń i wspomnień przybliża nam historię przewodnią poszczególnych rozdziałów.
Autorka starannie przemyślała tematykę i konstrukcję książki. Docenić należy nieoczywiste prowadzenie narracji oraz czas i wysiłek potrzebny na liczne rozmowy z mieszkańcami SF i na zebranie materiałów do książki. Reportaże dojrzałe literacko, ze starannym 'fact checkingiem', merytorycznie przemyślane. Mam nadzieję, że Magda Działoszyńska-Kossow niedługo zaskoczy nas jakąś kolejną publikacją reporterską...
Dodać należy, że jak zwykle w znakomitej serii amerykańskiej Czarnego wszystko to jest doskonale wydane i zredagowane. Mamy świetne i przejrzyste mapki, trochę ilustracji i obszerną bibliografię dla chcących bardziej szczegółowo zgłębić poszczególne zagadnienia.
Książka Magdy Działoszyńskiej-Kossow, choć nosi tytuł "San Francisco" nie jest typowym reportażem krajoznawczym czy historycznym, a już na pewno (broń boże!) podróżniczym o samym mieście jako takim: jego architekturze i urbanistyce, historii rozumianej bardzo akademicko i liniowo, nie jest też lifestylową opowieścią o życiu Polki 'w wielkim mieście', których to pełno na...
więcej Pokaż mimo to