Amerykańskie więzienie Shane Bauer 6,9
Shane Bauer podejmuje obserwację uczestniczącą i „wchodzi” jako strażnik w zamknięty świat amerykańskiego więzienia, zarządzanego przez prywatna spółkę.
Świat więzień od dawna jest przedmiotem zainteresowania (czasem niezdrowego) dla wielu laików. Co dzieje się za tymi murami, w zamkniętym uniwersum instytucji totalnej, jak określił ją Goffman. Cały świat w małej puszce, z której na zewnątrz przechodzą ledwo strzępki informacji. Do tego amerykański system, w którym istnieje taka osobliwość, jak więzienia prywatne, czyli zarządzane nie przez państwo, tylko przez firmę prywatną. Idea outsourcingu jest znana na świecie jako sposób na redukcję kosztów w zakresie działań „nieopłacalnych” dla firmy. Przerzucenie prowadzenia więzień na firmy prywatne redukuje koszty, gdyż podnajmujący wykonanie zadania bierze na siebie wszystkie koszty w zamian za stawkę ustaloną. Nie zmienia to faktu, że jeszcze nikt nie założył firmy, by na niej nie zarabiać.
W pierwszym odruchu miałem przeczucie, ze Bauer zamierza zająć się dychotomią więzień – strażnik. Nic bardziej mylnego. Shane Bauer bierze na tapet przede wszystkim sam system funkcjonowania więzienia prywatnego, i jako wyzyskiwani i odczłowieczani jawią się i więźniowie i strażnicy, a w opozycji do nich jest zarząd firmy, który dąży do zysku.
By to podkreślić, książka składa się z dwóch przeplatających części. Pierwsza – opis pracy Shanea Bauera jako strażnika w prywatnym więzieniu w Luizjanie, jego przeżycia, kontakty, doświadczenia. Druga – dzieło o charakterze historycznym, będące rysem systemu penitencjarnego Stanów Zjednoczonych na przestrzeni wieków.
Bauer pokazuje, że nie da się w nieograniczony sposób ciąć koszty, chyba że… Chyba że „straty w ludziach” są tanie, a celem nie jest humanitarność i praworządność. Ciekawa też teza Bauera, że więzień jest tańszy niż niewolnik i nie trzeba o niego dbać. Może nieciekawie porównam ludzi do aut, ale to jak mieć prywatne auto, z którego będziesz korzystał i dbasz o wymiany, naprawy, etc i auto wynajęte, które poużywasz dzień, tydzień, miesiąc i zwrócisz bez zastanawiania się nad tym, czy cos tam trzeszczy czy nie. Po przeczytaniu miałem wrażenie, że osoby przebywający w wiezieniu są traktowani jak towar, który należy przez określony czas przechować, zgodnie z umową. Pokazuje też, że strażnik w tym więzieniu to też „niewolnik” systemu i efektu redukcji kosztów.
Nie wchodząc w szczegóły zapytam, czy Bauer nadawał się na strażnika. Przypomina to trochę eksperyment Zimbardo. Ale też kilkakrotnie podkreśla się fakt, ze zatrudnienie jest za stawkę minimalną i przyjmowany jest każdy, kto się zgłosi. Problem rekrutacji i selekcji rozwiązany jest na najprostszej zasadzie – przychodzisz o własnych siłach i jesteś gotów pracować za takie pieniądze (9 dolarów/godzina) to się nadajesz. Nie są badane żadne predyspozycje. Do tego ciągłe niedoetatyzowanie, co powoduje przemęczenie i frustrację. I „taka osoba” ma potem być w kontakcie z więźniem, który też nie jest zadowolony z życia, a w rękawie może różne rzeczy nosić.
Smutno to się czytało. Świat, w którym źle jest wszystkim. Świat, o którym mało co się wie na zewnątrz. Świat, rąbek którego Bauer uchyla.