Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Wyobraźcie sobie, że niedługo urodzi Wam się dziecko albo już je macie, no i ono niestety właśnie zagorączkowało. Rozmawiacie akurat przez telefon ze znajomym i mu o tym mówicie, a on na to " Słuchaj! Mój kuzyn jest farmaceutą, on się na tym świetnie zna. Dam ci numer, weź do niego zadzwoń i ci wszystko powie". No i dzwonicie, a on mówi. A potem wydaje tę rozmowę w formie książki. Tak w mojej śmiałej wizji powstała "Gorączka" Pana Tabletki. Bo autor jest farmaceutą, ale jest też tatą i pisze w książce językiem tego taty, a nie medyka. Zresztą to jest osoba przelewająca swoją wiedzę i doświadczenie na łamy bloga, publikująca filmiki, więc kontakt z odbiorcami ma i się po prostu do tego nadaje. Język jest turboprzystępny, prosty, zrozumiały, chociaż autor wprowadza pojęcie np. pirogenu (przyda się nie tylko do krzyżówek). I chociaż książka ma solidne naukowe podwaliny, to zrozumiecie ją bez problemu, to jest ta telefoniczna rozmowa z kuzynem przyjaciela, który mówi jak normalny człowiek do normalnego człowieka. Na pewno nie jest to książka dla osób z wykształceniem medycznym, bo student medycyny w trakcie, a na pewno po ukończeniu 2. roku studiów taką wiedzę ma. Więc zdecydowanie nie wolno bać się tematu. Nie będzie za trudna. Jest też sporo powtórzeń, ale jak się ma małe dziecko, które co chwilę absorbuje, to te powtórzenia są na wagę złota. No i repetitio est mater studiorum. I co jest dość słabo podkreślone w materiałach promocyjnych i na blogu (a moim zdaniem powinno być na reklamie książki;) ona ma 252 strony! Jak wiecie, w medycynie postęp wiedzy jest geometryczny, więc autor wyprzedził rzeczywistość i umieścił po każdym rozdziale kody QR, które przekierowują czytelnika do aktualizacji tematu, jeśli taka od wydania książki nastąpiła. To jest genialne. Tak powinny być pisane podręczniki. Z innych ciekawostek- autor dołącza do książki test na inteligencję: dostałam w gratisie zakładkę, której radośnie używałam zanim na mniej więcej 170 stronie odkryłam tasiemki do indeksowania.... A czyta się bardzo szybko, 195 stron wchłonęłam w 2 dni zanim to mnie wchłonęło życie... i gorączka.

Bez sensu trochę przepisywać tu spis treści, bo on jest na blogu autora, ale formularz recenzji blokuje mi zewnętrzny link, więc proponuję wygooglać "Pan Tabletka, gorączka, blog". Niemniej jednak subiektywnie, co dla mnie w książce jest najważniejsze:
1) to, że gorączka to nie jest 37,7 ani nawet 38,1, tylko u każdego gorączka może być przy innych wartościach (wiedzieliście?),
2) to, dlaczego termometr na czole pokazuje 38,7 a gdzie indziej 37,7 (to nie dlatego, że termometry elektroniczne to "badziewie", a rtęciowe to był majstersztyk),
3) czemu dziecku nie spada gorączka i czy ważniejszy jest wiek czy masa dziecka,
4) czym się różni paracetamol od ibuprofenu,
5) co to dreszcze a co to drgawki,
6) czy przy gorączce dziecku ścina się mózg jak gotowane jajko?
7) dlaczego karmić piersią przy gorączce i wyśmiać każdego, kto mówi inaczej?

To jest najlepsza książka Pana Tabletki. I pod względem wykonania, całego przygotowania do tego tematu, nowoczesnego ujęcia. No i też powszechności tematu, bo większość dzieci jednak wcześniej czy później zagorączkuje. A ten człowiek jest skromny, kulturalny i rozważny. I serio mądrze rozprawia o tym, co i kiedy robić. Czekam na kolejną pozycję. I podpisuję się pod rekomendacją Pana Tabletki, że ta książka to dobry pomysł na baby shower albo wyprawkę noworodka. Nawet jak ktoś ją rzuci w kąt, to gwarantuję, że jeszcze nadejdzie taka chwila, pewnie w środku nocy, z piątku na sobotę, kiedy przychodnie będą zamknięte, na SOR kolejki, w NPL też... i wtedy szybciutko książka z kąta trafi na tapet. Bo jest praktyczna.

Z poczucia moralnego obowiązku recenzenta mam drobne uwagi/ wskazówki, które jednak NIE UMNIEJSZAJĄ wartości książki. ZUM jest rozwinięty na 3 różne sposoby - jako bakteryjne zakażenie układu moczowego, zapalenie układu moczowego i zakażenie układu moczowego. Niepotrzebnie. Rzuca mi się w oczy, to akurat dość mocno, że autor zaleca rodzicom poszukiwanie przychodni, w której przyjmuje pediatra, a sam powołuje się na wytyczne Polskiego Towarzystwa Medycyny Rodzinnej, a nie Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego. A skoro wytyczne dotyczące gorączki wydają lekarze rodzinni, to zapewniam, że specjalista medycyny rodzinnej jest wyspecjalizowaną osobą do opiekowania się gorączkującym dzieckiem. I taka jest też idea medycyny rodzinnej. Bo niebawem i pediatrzy, i lekarze chorób wewnętrznych stracą uprawnienia do pracy w przychodniach rodzinnych (o ile nie ukończą specjalnego kursu), bo to są specjalizacje szpitalne. Tak więc ja jestem daleka od rekomendacji poszukiwania pediatry, kiedy lekarz doskonale zorientowany w temacie, w więc specjalista medycyny rodzinnej, jest dostępny. Sugestii, że lekarze nie potrafią operować paracetamolem i ibuprofenem nie będę komentowała.

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

Wyobraźcie sobie, że niedługo urodzi Wam się dziecko albo już je macie, no i ono niestety właśnie zagorączkowało. Rozmawiacie akurat przez telefon ze znajomym i mu o tym mówicie, a on na to " Słuchaj! Mój kuzyn jest farmaceutą, on się na tym świetnie zna. Dam ci numer, weź do niego zadzwoń i ci wszystko powie". No i dzwonicie, a on mówi. A potem wydaje tę rozmowę w formie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wymarzone mieszkanie w czterorodzinnym domu ze wspólnym ogrodem, blisko centrum, z niezłym widokiem i, można powiedzieć, prestiżowym adresem. Tytułowa sąsiadka, Rikke, wtajemnicza nas w wydarzenia rozgrywające się w klimatycznych murach i okolicach posesji. W pierwszoosobowej narracji opowiada o tym, jak lokalna społeczność reaguje, gdy w sąsiedztwie znajdowane są martwe koty w okolicznościach wystylizowanych na egzekucję na szubiennicy. Aż pewnego dnia w jednym z mieszkań odkryto zwłoki dorosłego mężczyzny... Dane z elektronicznych drzwi wejściowych do budynku wskazują na to, że w momencie morderstwa do bloku nie wchodził nikt z zewnątrz. Czy to oznacza, że wśród lokatorów jest zabójca? Przecież tam mieszkają także dzieci... A może sytuacja jest bardziej skomplikowana? Ściany, przez które wszystko słychać i rodzinne tajemnice, kłamstwa, zdrady, domysły i wyrachowanie. Co okaże się mniejszym złem? I czy morderstwo jest końcem czy początkiem? Jak zachowa się sąsiadka mająca gorący romans z zamordowanym i czy ma udział w przestępstwie? Bezpośredni? Pośredni? Świadomy? Czy przypadkowy? A może w ogóle?

Autorka pisze w sposób, który początkowo nie przypomina thrillera, jest historia, powoli wtrącane są retrospekcje rzucające coraz więcej światła na obecne wydarzenia, ale... Nie robi nic, żebyśmy poczuli się emocjonalnie związani z bohaterami. Są fakty, suche opisy, niewiele emocji ani psychologicznych rozterek. Dialogi z przeszłości nie są przytaczane w wersji dialogów, pisane są ciągiem np. "słyszeliśmy u siebie każde słowo, to nie do pomyślenia, odpowiedział pan Hoffmo". To było dla mnie na początku trochę dziwne, bo okazało się, że niektóre dialogi są jednak zapisywane tradycyjnie, do tej pory nie do końca rozumiem taki zabieg niekosekwencji. Książkę czyta się dobrze, ale bez wyrzutów sumienia odkłada na kolejny wieczór, bo nie ma zwrotu akcji, który popychałby czytelnika do niezwłocznego poznania dalszego ciągu. To kończy się ok. 300 strony. Wtedy powieść obyczajowa zamienia się w prawdziwy thriller. Pojawiają się wątpliwości, pojawiają się podejrzenia, nowe okoliczności, akcja przyspiesza, są aresztowani, są podejrzani, są drzwi ewakuacyjne, których otwierania nikt nie rejestruje i na nie pada soczewka narracji, są przemyślenia, które jak puzzle składają dotychczas nierozstrzygnięte a męczące umysł i duszę obserwacje. Są emocje nastolatków, ich nie do końca logiczne motywacje i nieoczywiste działania w imię własnych ideałów. I wtedy książkę trudniej odłożyć na kolejny dzień...

Jest przemyconych przez autorkę- psycholożkę- trochę, dosłownie symboliczna ilość, treści merytorycznych z dziedziny psychologii, ale to nie jest bieżące komentowanie wydarzeń i po osobie zajmującej się na co dzień wstdem, przemocą, poczuciem winy i teorią motywacji, oczekiwałam tego więcej, bo to też zajęcie głównej bohaterki, i w tej pierwszoosobowej narracji psycholożki zabrakło mi spojrzenia z punktu widzenia psychologa...

Bardzo uderzało mnie na łamach książki jak turbodziwną relację ma Rikke z Emmą, matka z córką... Nie wiem czy autorka nie ma dzieci, czy to celowa kreacja, ale jest to bardzo odrealniony wątek.

Są też urwane wątki, nie wiadomo co z ostatnim kotem, czy Emma używała drzwi ewakuacyjnych... No i nie wiadomo jak kończy się historia rodziny głównej bohaterki, ale to uważam za celowy zabieg.

Nie czytałam "Psychoterapeutki", poprzedniej książki Helene Flood, ale nie wykluczam, że to zrobię, bo pajęczyna relacji sąsiedzkich w Sąsiadce jest ciekawie upleciona i pomimo pewnych mankamentów, o których napisałam wyżej, książka jest warta zainteresowania.

Swój egzemplarz otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl, za co zarówno osobom tworzącym serwis, jak i Wydawcy serdecznie dziękuję.

Wymarzone mieszkanie w czterorodzinnym domu ze wspólnym ogrodem, blisko centrum, z niezłym widokiem i, można powiedzieć, prestiżowym adresem. Tytułowa sąsiadka, Rikke, wtajemnicza nas w wydarzenia rozgrywające się w klimatycznych murach i okolicach posesji. W pierwszoosobowej narracji opowiada o tym, jak lokalna społeczność reaguje, gdy w sąsiedztwie znajdowane są martwe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gratka dla fanów Pana Tabletki!
Gratka dla fanów życia bez chemii, konserwantów i innych plastików!
Gratka dla miłośników natury, spokoju i ogrodowej zieleni!

Kim jest autor? Skromnym człowiekiem, który na swoją kolejną książkę pracował całe zawodowe życie. Prywatnie ojciec i mąż. Zawodowo farmaceuta. Z pasji propagator wiedzy i "właściciel" bloga https://pantabletka.pl Poprzednią książkę na temat Odporności, skupioną na dzieciach, możecie znaleźć tutaj https://pantabletka.pl/ksiazka-odpornosc-pan-tabletka-opinie/

Tytuł nowej, drugiej książki to Zdrownik. I on jest taką trochę zmyłką dla osób szukających w czeluściach internetu rzetelnej pozycji. Bo Marcin Korczyk nie uważa się na wróżkę Sedinę, Babę Jagę ani nie leczy na łamach książki ogonem szczura zawieszonym w roztworze z pazura nietoperza. Ma klasyczne uniwersyteckie wykształcenie w nurcie nauki opartej na dowodach. Wniosek z tego taki, że choć Zdrownik wymierza policzek pacjentom, którzy domagają się od lekarza antybiotyku na każdą infekcję, bo "znam swój organizm", bo "bez antybiotyku mi nie przejdzie", bo "ja zawsze biorę ten trzydniowy" itd. jest jednak podręcznikiem opartym na wynikach badań naukowych. Jest tu wiedza przekazywana z pokolenia na pokolenie, ale zweryfikowana przez Pana Tabletkę przez pryzmat bycia klasycznym, nie homeopatyczno-wróżbicko-irydologiczno-alternatywym farmaceutą. On jest po ludzku uczciwy w przekazywaniu wiedzy. Otrzymujemy więc od (paradoksalnie) Pana Tabletki 400 stron na temat leczenia bez tabletek i życia bez tabletek, które są spójne z EBM, czyli medycyną opartą na dowodach. I to jest wypełnienie olbrzymiej niszy na rynku wydawniczym. Ale hej, hej! Przecież nie tylko. Przecież pacjent, który łyka antybiotyki jak tik taki na każdą wirusową infekcję nie chce zrobić sobie krzywdy! No i tu dochodzimy do sedna i napięcia jak u Hitchcocka. No bo czym mam się leczyć, jeśli nie antybiotykiem? Jak wspomóc organizm w walce z infekcją? W Odporności Marcin Korczyk pisał o tym, dlaczego chorujemy i dlatego chorować czasem i na niektóre choroby (tylko niekiedy i tylko niektóre!)... nie zaszkodzi. Tutaj pisze, jak żyć, kiedy zdrowie nie domaga i jak wyprzedzić te niedomogi u zdrowych. I na tej kanwie łatwiej zrozumieć decyzje lekarzy, którzy czasem mówią, że do antybiotyku naprawdę wskazań nie ma. Choć to oczywiście jedynie ułamek relacji lekarz-pacjent. Relacji, w której w Polsce brakuje miejsca dla farmaceuty. Bo nowoczesne leczenie powinno być partnerskim spotkaniem pacjenta, lekarza i farmaceuty, a nierzadko także diagnosty laboratoryjnego. To jest uczciwa, zindywidualizowana medycyna na miarę czasów. Czy jako społeczeństwo jesteśmy na to gotowi? Nie wiem. Wiem jednak, że Pan Tabletka robi podwaliny pod taki układ.

Wydaje mi się, że nie ma sensu rozpisywać się na temat samej treści, bo naprawdę mnóstwo wycinków z książki jest na blogu Pana Tabletki, są filmiki, jest spis treści itd. Jeśli nie chcecie teraz kupować książki, to może przeczytacie blogowe wpisy, bo stanowią porcję rzetelnej, zweryfikowanej wiedzy?Osobiście polecam m.in.:
- aktualnie gorący temat wśród znajomych, czyli czy dziecko z katarem może pójść do żłobka/przedszkola?
https://kursydlarodzicow.pl/blog/czy-dziecko-z-katarem-moze-pojsc-do-zlobka-przedszkola/
- oraz "lajfstajlowo" też mocno na czasie na temat wyboru preparatu witaminy D3
https://pantabletka.pl/jak-wybrac-najlepsza-witamine-d3/

Sama książka jest wydana przepięknie, ma stonowane kolory, setki zdjęć np. rozmarynu, goździków, szczotki do suchego masażu, a także Marcina K., przejrzysty spis treści, bardzo intuicyjną kolejność podawania informacji. Nie jest to przewodnik po ziołach. O nie! Generalnie są tu 4 rozdziały:
1) Pierwszy o domowych recepturach na przeziębienie i wsparcie odporności.
2) Drugi o niestrawności i trawieniu w ogóle.
3) Trzeci o domowym SPA, tradycyjnych sposobach na wspomaganie urody (spojler alert: nie smarować się cytryną na słońce!).
4) No i czwarty miód na moje serce, o produktach pszczelich w zdrowiu i odporności.

Zwróćcie, proszę, uwagę jak kluczowe jest jedno ze zdań od autora: każdej skrajności mówimy NIE. Nie jest więc tak, że dobrym dla zdrowia jest wyłącznie leczenie się samemu w domu tym, co nam wyrosło na grządce lub parapecie w kuchni ani też łykanie tony tabletek, kapsułek i innych specyfików na receptę i bez. Ten balans pozwala odnaleźć... Pan Tabletka. Nie uważa się za omnipotentnego, bo potrafi napisać- sposób dobry, ale kobiety w ciąży powinny wcześniej zapytać specjalistę. Brawo za to! Mi osobiście marzy się książka autorstwa Korczyka o ciężarnych i karmiących piersią, bo to ogromna nisza na rynku, a ten człowiek jest w stanie zrobić to solidnie, także w obszarze "domowych sposobów na". Moim hitem jest przepis na syrop z cebuli, bo pierwszy raz w życiu zetknęłam się z informacją o tym, że fajnie go zrobić jednak z czerwonej, a że piszę tę recenzję w fazie zejściowej infekcji, przetestowałam i mówię "WOW"! No różnica naprawdę jest.

Książka posłuży na dłużej, można do niej sięgać w różnych okolicznościach, czytać na wyrywki, próbować poderwać kogoś na ciekawostki z różnych działów albo po prostu do życzeń "dużo zdrowia" dorzucić ją w prezencie jako przekucie słów w czyn. No i jest też bibliografia z materiałami źródłowymi, na których bazował autor. Zna ktoś rektora medycznej uczelni wyższej? Może by z tego Zdrownika zrobić chociaż fakultet... Hmm...

Książkę można kupić (obecnie w promocji) na stronie https://kursydlarodzicow.pl/produkt/zdrownik-naturalne-i-tradycyjne-przepisy-na-zdrowie-i-odpornosc/. Ja swój egzemplarz otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl, co w zadziwiający sposób zbiegło się w czasie z "przeziębieniem", więc dla celów recenzji miałam okazję przetestować część przepisów na własnej skórze. Uczciwie polecam. Warto.

Gratka dla fanów Pana Tabletki!
Gratka dla fanów życia bez chemii, konserwantów i innych plastików!
Gratka dla miłośników natury, spokoju i ogrodowej zieleni!

Kim jest autor? Skromnym człowiekiem, który na swoją kolejną książkę pracował całe zawodowe życie. Prywatnie ojciec i mąż. Zawodowo farmaceuta. Z pasji propagator wiedzy i "właściciel" bloga https://pantabletka.pl...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

MAŁY FORMAT WIELKIEGO POTENCJAŁU

Niepozorna książeczka z potencjałem. 14 stron, miliony godzin czytania i działań wokół Matyldy, tryliard możliwości na wykorzystanie zawartości.

Tekst jest spokojny, na temat, bez zbędnych komentarzy, ale zawierający sedno wydarzeń, piękną sekwencję obowiązków i przyjemności wynikających z nadejścia śnieżnej zimy, ale też przygotowań do Świąt Bożego Narodzenia. Wszyscy się bawią, ale wszyscy są także włączeni w przygotowania do Świąt. Nawet po setnym przeczytaniu treść nie umęczy rodzica czy też innego narratora.

Ilustracje mają stonowane kolory, wiernie oddają sens słów i jednocześnie stanowią wyjście do niezliczonych dodatkowych rozmów, komentarzy, analizy szczegółów, zastąpią niejedną popularną wyszukiwankę i zachęcam do wykorzystania ich w ten sposób.

Niekwestionowanymi atutami pracy z tą książką są poręczny format, kartonowe strony i możliwość trzymania w jednej ręce podczas włączania dziecka czy to w wyszukiwanie, czy pokazywanie wymienionych rzeczy, czy po prostu wskazywanie szczegółu, o którym właśnie czytamy.

Czym jest „potencjał”, który dostrzegam w „Matyldo, niedługo Święta!”? Podam kilka propozycji.
1) Rozkładówka pierwsza- skarpetkowy kalendarz adwentowy, a w nim uporządkowane od najmniejszej do największej liczby od 1 do 24, wielkość czcionki wystarczająca do bezproblemowego różnienia cyfr, sama czcionka czytelna, nie przekombinowana, przy tym książeczka poręczna do trzymania w jednej ręce i nauki pierwszych cyfr, a potem liczb, obok zapisu możemy też skarpetki policzyć, a to wartość dodana we wprowadzaniu w przepastne arkana arytmetyki.
2) Rozkładówka trzecia- idealna do dźwiękonaśladownictwa: są tu m.in. krowa, świnia, kury, koza. Jest też sporo dobrze widocznych szczegółów anatomicznych samej Matyldy.
3) Rozkładówka czwarta- gospodyni en face: pokazujemy (lub pokazujemy i nazywamy) części ciała, odkrywamy ile ich jest (jeden nos, dwie ręce), uczymy się która ręka jest lewa a która prawa, zarówno u gospodyni jak i u dziecka, tłumaczymy na czym polega odbicie lustrzane (z doświadczenia podpowiem, że małe lusterko towarzyszące książce mocno pomaga w zrozumieniu tej abstrakcji stron;),
4) Rozkładówka piąta- pieczenie pierniczków i genialne przemycenie nauki kształtów: serce, półksiężyc, gwiazda, no i oczywiście łatka wokół oka Matyldy, której nie przegapi chyba żaden rządny kształtów młody adept sztuki czytelniczej, a więc: koło.

Wydawnictwo Media Rodzina stanęło na wysokości zadania i zaproponowało książkę optymalną o tematyce świątecznej i potencjale na aktywność właściwie na każdy dzień adwentu. Polecam!

MAŁY FORMAT WIELKIEGO POTENCJAŁU

Niepozorna książeczka z potencjałem. 14 stron, miliony godzin czytania i działań wokół Matyldy, tryliard możliwości na wykorzystanie zawartości.

Tekst jest spokojny, na temat, bez zbędnych komentarzy, ale zawierający sedno wydarzeń, piękną sekwencję obowiązków i przyjemności wynikających z nadejścia śnieżnej zimy, ale też przygotowań do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Oto historia, co nadzieję budzi na wspólny dom zwierząt i ludzi".

Niesamowita opowieść matki lekarki weterynarii o życiu kolibrów i zagrożeniach czyhających na nie we współczesnym zalewanym betonem świecie. Mądra, dojrzała, przemyślana, niewątpliwie uwrażliwiająca dzieci na aspekt szanowania przyrody w codziennym życiu. Trafnie rymowana opowieść z morałem na temat tego, że człowiek nie musi niszczyć przyrody, by znaleźć w niej miejsce dla siebie. Podpowiada jak zadbać o naturę nie rezygnując z "interesu człowieka". Zwieńczona jest instrukcją wykonania domku dla ptaków.

Przepiękne, spokojne, kojące ilustracje wyszły spod pędzla niezwykle utalentowanej malarki, która... jest tą samą osobą, co autorka tekstu. Książka wpisuje się w nurt wychowania przez sztukę. Nie spełnia kryteriów Montessori dla dzieci poniżej 6 r. ż. (pojawia się mówiący koliber i element magiczny).

Niedoceniona książka na polskim rynku wydawniczym, moje okrycie ostatnich miesięcy!

"Oto historia, co nadzieję budzi na wspólny dom zwierząt i ludzi".

Niesamowita opowieść matki lekarki weterynarii o życiu kolibrów i zagrożeniach czyhających na nie we współczesnym zalewanym betonem świecie. Mądra, dojrzała, przemyślana, niewątpliwie uwrażliwiająca dzieci na aspekt szanowania przyrody w codziennym życiu. Trafnie rymowana opowieść z morałem na temat tego,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kontrowersyjna, choć mocna merytorycznie pozycja do wprowadzenia dziecka (też takiego mocno pełnoletniego;) w skomplikowany świat ludzkiego organizmu. Na pewno jest błyskotliwa, na pewno jest niepowtarzalna, na pewno jest nafaszerowana wiedzą jak papryczka z fetą na tacy antipasti. Co może budzić wątpliwości? Poczucie humoru, które momentami dla mnie jest wulgarne. Nie tyle dalekie dyplomacji, co niestety wyrażone duuuuużo bardziej brutalnie niż wymaga tego sytuacja. Momentami ten humor czyni lekturę lżejszą i łatwiejszą w odbiorze, momentami kompletnie od niej odrzuca. Na pewno zanim powierzy się ją samodzielnie czytającym dzieciom, każdy rodzic powinien przeczytać książkę od deski do deski i podjąć decyzję czy chce, by lektura trafiła do rąk i umysłu jego dziecka. Jeśli chodzi o ilość, jakość informacji anatomicznych i ilustracje- ta pozycja pozytywnie wyróżnia się wśród innych na rynku. Jeśli mówimy o wybiórczym fragmentarycznym przekazywaniu tych treści dzieciom- polecam.

Kontrowersyjna, choć mocna merytorycznie pozycja do wprowadzenia dziecka (też takiego mocno pełnoletniego;) w skomplikowany świat ludzkiego organizmu. Na pewno jest błyskotliwa, na pewno jest niepowtarzalna, na pewno jest nafaszerowana wiedzą jak papryczka z fetą na tacy antipasti. Co może budzić wątpliwości? Poczucie humoru, które momentami dla mnie jest wulgarne. Nie tyle...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Oj, trochę się bałam Mikołaja Milcke i youtuberowej książki.

Tymczasem to jest bardzo dobra książka młodego pisarza.

Pierwsze strony czytałam sceptycznie, im dalej w tekst, tym więcej entuzjazmu. Książka o łamaniu stereotypów, fanach i hejterach oraz tzw. generation gap (luce pokoleniowej). To, co jest dla nas dobre zdaniem naszych rodziców, niekoniecznie jest dla nas dobre. Obiektywnie. Nie tylko w przekonaniu młodych gniewnych.

Obok świetnie czytających się perypetii w polskim show biznesie przebija się uniwersalna prawda- jeśli nie spełnimy w swoim życiu własnych marzeń, nie wypełnimy aspiracji, to drugiej szansy nie będzie. Nasze plany nie mogą być scedowane na dzieci, bo one mają prawo do własnych. A każdy z nas ma tylko jedno życie.

Czas ucieka...

Gdy upłynie go jeszcze odrobinę, na bazie tej książki powstanie film. Mówię Wam.

Na minus zapisuję autorowi imię i nazwisko głównego bohatera, bo jest to pomysł skopiowany od Katarzyny Bereniki Miszczuk, która w serii Kwiat Paproci jednym z czołowych postaci uczyniła Mieszka Pierwszego. Ani to więc odkrywcze, ani zabawne, te same teksty na temat tego, że nie został koronowany. Mocno słabe i za to jedna gwiazda mniej w ocenie. A wielka szkoda, bo książka jest "świeża" w zamyśle i wykonaniu, nieoczywista w ukazaniu kulis branży beauty i poza wpadką z personaliami głównego bohatera szczerze ją polecam.

Wydawnictwu Novae Res gratuluję tego wolumenu i dziękuję za przyjemność płynącą z lektury. Trzymam kciuki za rychłą ekranizację!

Oj, trochę się bałam Mikołaja Milcke i youtuberowej książki.

Tymczasem to jest bardzo dobra książka młodego pisarza.

Pierwsze strony czytałam sceptycznie, im dalej w tekst, tym więcej entuzjazmu. Książka o łamaniu stereotypów, fanach i hejterach oraz tzw. generation gap (luce pokoleniowej). To, co jest dla nas dobre zdaniem naszych rodziców, niekoniecznie jest dla nas...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uczta zgotowana przez Kucharkę z Castamar doda smaku jesiennym wieczorom!

Nie dziwię się, że ta pozycja zainspirowała twórców do konwersji słowa w obraz na Netflixie.

Okładka przenosi odbiorcę w klimat dzieł znanych wielkich malarzy, stawiając poprzeczkę treści dość wysoko. Na wstępie rozwieję wątpliwości: fabuła zamknięta w tej sporej objętości (ponad 670 stron!) spełnia oczekiwania, a kolejne kartki z prawej na lewą stronę wędrują w zaskakującym tempie. Świetnie napisana, lekka w odbiorze, przenosząca w czasie książka. Pozwala złapać metafizyczny oddech w depresyjne jesienne dni ogrzewając czytelnika feerią kolorów i płynącego z treści ciepła.

Jest to pięknie namalowana słowem historia XVIII-wiecznego uczucia z atakującymi wyobraźnię aromatycznymi i barwnymi dziełami kulinarnymi w tle. Tytułowa bohaterka w tak trudnych dla samotnej kobiety czasach znajduje zatrudnienie jako pomoc kuchenna na dworze w Castamar, gdzie nić jej losu splecie się z książęcym losem. A w tle kroi się mezalians… Czy jednak dwoje ludzi, którzy nie powinni się zbliżyć, mają szansę na szczęście?

Czy niezależnie od pochodzenia można trafić przez żołądek do serca?

Wszystkie odpowiedzi znajdują się w tej wysoko ocenianej książce. Zasłużenie tak ocenianej. Polecam lekturę! Ja tymczasem powoli przymierzam się do serialu.

Uczta zgotowana przez Kucharkę z Castamar doda smaku jesiennym wieczorom!

Nie dziwię się, że ta pozycja zainspirowała twórców do konwersji słowa w obraz na Netflixie.

Okładka przenosi odbiorcę w klimat dzieł znanych wielkich malarzy, stawiając poprzeczkę treści dość wysoko. Na wstępie rozwieję wątpliwości: fabuła zamknięta w tej sporej objętości (ponad 670 stron!)...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szept(do)ucha

Po "Szeptuchę" sięgnęłam jakiś czas temu, jakiś liczony bardziej w kilkudziesięciu niż kilku pełniach księżyca. Nie przemówiła do mnie totalnie... Uznałam ją za pomieszanie z poplątaniem i bluźnierczą parafrazę słowiańskich tradycji w polskiej kulturze. Ci bogowie szepczący do ucha... O co tu ma chodzić? Po kilkudziesięciu stronach się poddałam.

Na dotkliwym kacu książkowym po przeczytaniu długo wyczekiwanej książki spod ręki mojego mistrza, po długich miesiącach wzięłam po raz kolejny do ręki "Szeptuchę". I to tylko przez wzgląd na autorkę, ujmując to dyplomatycznie, koleżankę w Asklepiosie.

Chylę czoła! Za niesprawiedliwą ocenę na początku. Książka jest poniekąd magiczna, poniekąd przewrotna i na pewno wciągająca. To, co wciąga to nie tylko lekkie pióro wyrobione zapewne w czasie (vivat i lekarska biurokracjo!), ale to, co intryguje mnie w umysłach pisarzy kreujących alternatywne światy. Niedościgniony jest na pewno Tolkien, niedościgniona J.K. Rowling, ale Katarzyna Berenika Miszczuk stworzyła równoległy świat. Ona tego naprawdę dokonała! Zaciągnęła firankę słowiańskości na współczesną Polskę i pokazała "dzisiaj" przez jej prześwity. Mało mi tu jednak tej nowoczesności, bo uwaga i narracja są poświęconej w dużej mierze słowiańskim bogom, mitom, kwiatowi paproci... Urzeka mnie to, że choć szybko dowiadujemy się na jaki dzień i jakie wydarzenie czekamy, niełatwo domyślić się zakończenia i przez cały czas towarzyszyło mi uczucie niepokoju o finał historii. Pojawiły się pewne nieścisłości w kwestii rekwizytów, które potrafiły zginąć w trakcie sceny lub zmienić nazwę, ale na palcach jednej ręki można policzyć takie niuanse. Edycja tekstu jest na wysokim poziomie.

Wielkim zaskoczeniem jest dla mnie niestety profil charakterologiczny głównej bohaterki. Gosława, absolwentka kierunku lekarskiego w stołecznym mieście Warszawie, przedstawiona jest jako głupiutka nadmiernie rozentuzjazmowana trzpiotka, która w obecności osobnika płci męskiej traci mózg, której ani przemyślenia, ani język wypowiedzi, ani całokształt zachowania absolutnie nie przystają do wizerunku lekarki. "O bogowie", "głupia ja"... no naprawdę? W czasach, kiedy zaufanie społeczne do zawodów medycznych jest poddawane tak wielkiej próbie; kiedy więcej osób ślepo podąża za wskazówkami celebrytów niż swoich lekarzy; kiedy stoimy u progu wielu chorób cywilizacyjnych, autorka sama będąca lekarką przestawia idiotkę w ciele niedojrzałej emocjonalnie ani umysłowo lekarki. To jest niewybaczalne. Jest to olbrzymia zaprzepaszczona szansa na ukazanie prawdziwego obrazu dziewczyny po medycynie. Szansa, która już się nie powtórzy. I która kładzie się cieniem na niesamowitej lekturze.

Pod względem kreacji literackiej to książka mocna, pomysł i konsekwencja wybitne. Ale osoba, która podobno ukończyła medycynę jest przedstawiona jako tak nieodpowiedzialna i nieogarniająca świata istota, że brak mi słów... Gdybyśmy zmienili wykształcenie Gosławy, do książki nie mam zastrzeżeń. Póki co główna bohaterka boleśnie kłuje mnie w oczy i mózg.

Szept(do)ucha

Po "Szeptuchę" sięgnęłam jakiś czas temu, jakiś liczony bardziej w kilkudziesięciu niż kilku pełniach księżyca. Nie przemówiła do mnie totalnie... Uznałam ją za pomieszanie z poplątaniem i bluźnierczą parafrazę słowiańskich tradycji w polskiej kulturze. Ci bogowie szepczący do ucha... O co tu ma chodzić? Po kilkudziesięciu stronach się poddałam.

Na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka, której recenzja swędzi mnie w głowę od dawna. Wspomnienie tego, co Paula Hawkins zamknęła pomiędzy okładkami powraca zawsze, kiedy przechodzę obok dworca kolejowego lub czekam przed przejazdem za zamkniętymi rogatkami. Wtedy mam czas wrócić do bohaterki i jej myśli, gdy skład zatrzymywał się przed czerwonym semaforem. Klimat wciąga tak bardzo, że sama na czas lektury przestawiłam się na kolejowy środek transportu w drodze do pracy (przenosiło mnie to magicznie do świata wykreowanej sprawnym umysłem i zwinnym piórem fikcji literackiej, ale i pozwalało szybciej chłonąć książkę- za kierownicą trudniej się czyta...). Fabuła nie jest oczywista, choć losy bohaterki wydają się takie prawdziwe... Każdy z nas mógłby być na jej miejscu. Na pewno jest to też książka pouczająca, a nie głupiutki thrillerek dla rozentuzjazmowanych romantycznych trzpiotek. Przede wszystkim pokazuje jak to, co z boku wygląda na idealne życie mija się z prawdą... To współczesna parafraza zawsze bardziej zielonej trawy u sąsiada. Tytułowa bohaterka jest początkowo bierną obserwatorką, a następnie czynną uczestniczką wiru wydarzeń- genialny zabieg Pauli Hawkins! Autorka naprawdę uczciwie zasłużyła na wszystkie nagrody dla "Dziewczyny z pociągu", a ja po raz kolejny przekonałam się, że warto sięgać po Książki roku lubimyczytac.pl. Polecam.

Książka, której recenzja swędzi mnie w głowę od dawna. Wspomnienie tego, co Paula Hawkins zamknęła pomiędzy okładkami powraca zawsze, kiedy przechodzę obok dworca kolejowego lub czekam przed przejazdem za zamkniętymi rogatkami. Wtedy mam czas wrócić do bohaterki i jej myśli, gdy skład zatrzymywał się przed czerwonym semaforem. Klimat wciąga tak bardzo, że sama na czas...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Od Nerwosolka do Yansa: 50 komiksów z czasów PRL-u, które musisz przeczytać przed śmiercią Daniel Koziarski, Wojciech Obremski
Ocena 6,9
Od Nerwosolka ... Daniel Koziarski, W...

Na półkach:

ko-MIKS słowa & obrazu

Mam ambiwalentne odczucia po przeczytaniu tej książki.

Nigdy nie byłam pasjonatem komiksów, ALE klasyki znalałam, lubiłam, kolekcjonowałam nawet przez "chwilę" porwana modą w mojej ówczesnej grupie wiekowej (no wiecie- komiks, symbol zachodu, dobrobytu). Byłam jednak zamknięta na to, co zdawało mi się w nich obce. Lektura "Od Nerwosolka do Yansa. 50 komiksów z czasów PRL-u, które musisz przeczytać przed śmiercią" otworzyła mi umysł na okoliczności, o których wcześniej nie myślałam.

Komiksy są trudne w odbiorze- żeby wycisnąć z nich maksimum nie wystarczy "złapać" aluzji sporządzonej ręką rysownika ani poczytać porządnie pomiędzy wersami dymków. Należy zinterpretować je w kontekście, zarówno historycznym, jak i autorskim. Trzeba wiedzieć kto mówi, do kogo mówi i w jaki sposób mówi. A co najbardziej kuszące- po co mówi i czego (z jakiego powodu) powiedzieć nie może, a by chciał (czuł się moralnie do tego zobligowany). Słowem wstępu, komiksy są fajniejsze dla wytrawnych i zagorzałych czytelników niż początkujących żółtodziobów, ktorzy przesiadają się na nie z bestsellerów Empiku.

Ta książka nauczyła mnie, że istnieje coś takiego jak historia wiadoma i historia podświadoma. Ta druga jest przepięknie, chronologicznie przestawiona w omawianej pozycji. Ależ tu przednich komentarzy, zabawnych anegdot i ubierania w kontekst. Sporo jest tu sentymentu, porywania czytelnika w podróż w czasie wehikułem wspomnień. I choć wielu komentuje PRL jak synonim czasów słusznie minionych, są takie elementy kultury, za którymi się jednak łezka w oku zakręci... A im człowiek starszy, tym jakoś więcej oczywistości odkrywa w tym, co już było, a co wcześniej z niewiadomych powodów ociężale przegapiał.

Przy tym traktuję tę pozycję jako rzetelne kompendium takiej wstecznej przechadzki po polskim skrawku komiksowej kultury: sporo tu informacji, faktów, ale wszystko utrzymane jest w zabawnym tonie- na pewno bawi nie mniej niż same komiksy, choć forma jest inna. Kilka zapomnianych okołorysowniczych tematów sobie przypomniałam, czasem wykrzyknęłam w myślach "eureka!", a czasem uśmiechnęłam do tej książki zupełnie jakby autorzy mogli mnie zobaczyć i porozumiewawczo odpowiedzieć mrugnięciem okiem.

Samo wydanie jest piękne, dopracowane, staranne. Będzie też pięknym ponadczasowym prezentem. Cóż, polecam i fanom komiksów, i ignorantom komiksów, a także wszystkim zahaczonym przez nędzny pazur losu o epokę PRLu.

Za inną od wszystkich dotychczasowych lekturę dziękuję osobom współtworzącym opinię Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl, z którego otrzymałam książkę oraz wydawcy.

ko-MIKS słowa & obrazu

Mam ambiwalentne odczucia po przeczytaniu tej książki.

Nigdy nie byłam pasjonatem komiksów, ALE klasyki znalałam, lubiłam, kolekcjonowałam nawet przez "chwilę" porwana modą w mojej ówczesnej grupie wiekowej (no wiecie- komiks, symbol zachodu, dobrobytu). Byłam jednak zamknięta na to, co zdawało mi się w nich obce. Lektura "Od Nerwosolka do Yansa. 50...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Neuromarketing w Internecie. Pozytywne doświadczenia klientów w świecie cyfrowym Benjamin Fischer, Ralf Pispers, Joanna Rode
Ocena 7,1
Neuromarketing... Benjamin Fischer, R...

Na półkach:

Ooooojjjjj.... pomanipulować Wami trochę? Po tej lekturze wiem co nieco o tym, jak sprawić, by po szperaniu w czeluściach Internetu zaczepić Czytelnikowi wredną myśl, która wykiełkuje w jego głowie do hasła "bardzo, bardzo, bardzo chcę mieć tę rzecz" lub do motta "od zawsze tak myślałam, ale nie umiałam tak trafnie ująć tego w słowa!". Czuję się też na siłach spróbować wepchnąć Wam tuzin niepotrzebnych i bezużytecznych rzeczy, które gdy wyświetlą się Wam tryliard razy jako "przypadkowa" reklama gdzieś po boku ekranu postanowicie posiąść na własność.

Cóż... Układ nerwowy łatwo oszukać. Nieraz wypluwa do krwi miliony cząsteczek neurotransmiterów, byśmy się kimś zauroczyli (autokorekta- i słusznie- poprawia mi ten wyraz na "zamroczyli"). Ale czy każdy obiekt westchnień wart jest zwarcia z nim szeregów w bezwzględnej walce o przetrwanie gatunku? No nie! Tak jak nie każda kurtka wyświetlona w internecie bije na głowę jakością i designem pozostałe. Tak jak nie każda książka (sic!) reklamowana niby mimochodem podczas przeglądania wiadomości wypełniona jest treścią merytoryczną, błyskotliwą i... potrzebną.

Jak upchnąć bubel? Popracować nad pradawną potrzebą ludzkiego układu nerwowego- potrzebą przynależności do grupy (stada, koczowiska, obozowiska, partii politycznej, klasy w szkole, graczy w Tibię). A jeśli nie czuję potrzeby przynależności do nowej grupy? Jeśli osiągam komfort, szczęście, poczucie bezpieczeństwa, zen i mam górę świetnych książek pod ręką w turbowygodnym fotelu? Wtedy bombrrujcie mnie reklamami, ogłoszeniami, przekazami podprogowymi... Po co? Bo musicie stworzyć mi nową grupę- do której nie chciałabym należeć, gdybym o jej istnieniu wciąż nie wiedziała. Bo jest mi też do szczęścia ani niczego innego absolutnie niepotrzebna. To grupa na waszych zasadach- posiadaczy torebki za sto milionów, kierowców czerwonych kabrioletów, klikaczy danej strony Internetowej czy lajkujących posty na instagramie (prawdę mówiąc nie wiem czy tam się lajkuje cokolwiek). Repetitio est mater studiorum (łac. powtarzanie jest matką wiedzy), w moim ekstrawaganckim tłumaczeniu: zbombarduj mnie reklamą w Internecie tyle razy, żebym uznała tę rzecz za niezbędny element mojego otoczenia.

Neuromarketing w internecie. Szykowny tytuł książki o e-manipulacji. Ojjjj warto. Znajdziecie tam dużo więcej niż zarysowałam powyżej. Lepiej wydać na tę książkę i oszczędzić na niepotrzebnych zakupach w sieci niż odwrotnie.

Z poczucia moralnego obowiązku recenzenta: Czuć trochę narrację zza oceanu, język i styl są znośne, tłumaczenie poprawne, objętość wystarczająca.

Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl. Dziękuję!

Ooooojjjjj.... pomanipulować Wami trochę? Po tej lekturze wiem co nieco o tym, jak sprawić, by po szperaniu w czeluściach Internetu zaczepić Czytelnikowi wredną myśl, która wykiełkuje w jego głowie do hasła "bardzo, bardzo, bardzo chcę mieć tę rzecz" lub do motta "od zawsze tak myślałam, ale nie umiałam tak trafnie ująć tego w słowa!". Czuję się też na siłach spróbować...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Najmądrzejsza galaretka świata?

Meduza przeżyła 65 milionów lat nie mając mózgu (w znanym nam ze świata ssaków rozumieniu). Czy oznacza to, że możemy nie myśleć, a przeżyć? Czy doskonalona przez introwertycznych mnichów na samotnych skałach sztuka medytacji mająca pomóc uwolnić umysł od nawet skrawka myśli, jest definicją szczęścia człowieka? Zen, wolny umysł, brak zaprzątających głowę myśli...

Tymczasem w jednym z niedawnych badań udowodniono, że prowadząc samochód podejmujemy 164 decyzje na minutę. I czynność niby automatyczna, a jednak angażująca? O ile da się słuchać radia i nie zgubić drogi, to trudno już prowadzić naprawdę absorbującą rozmowę podczas jazdy nieznaną drogą, np. obronę pracy magisterskiej. Dlaczego tak się dzieje?

Zagadkę rozwiązuje Neuronauka poznawcza. W szkole podstawowej nauczycielka biologii powiedziała mi kiedyś, że mam dobrą podzielność uwagi. Na studiach powiedziano mi, że nie ma czegoś takiego jak jej podzielność, istnieje bowiem jedynie przerzutność uwagi- jeśli dość szybko mózg przeskakuje pomiędzy zadaniami sprawia wrażenie wykonywania ich jednocześnie. Jakież było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że Neuronauka poznawcza twierdzi coś jeszcze innego! I podpiera to wynikami solidnych badań (także niewątpliwie modnych ostatnio badań obrazowych-a jeśli o mózg chodzi, to pomimo XXI wieku, niesie przełom często kto nie widział, a uwierzył...)

Mała objętościowo, w małym formacie, pozycja stanowiąca niewątpliwie jedynie liźnięcie lepkim jęzorem ciekawości zagadnień funkcjonowania mózgu, czyli ni mniej, ni więcej tego, jak poznajemy dzięki temu narządowi świat. I choć w trakcie życia jest galaretką, to po śmierci wygląda jak kalafior, barwą przymilając raczej nadpsute warzywo. Dopiero osiągnięcia ostatnich kilkudziesięciu lat w dziedzinie medycyny i nauk medycznych (tak, to dwa różne pojęcia) pozwalają zrozumieć więcej na temat psikusów jakie nam sprawia. Dlaczego łatwo zapomnieć, a tak trudno zapamiętać? Czy inteligencja jest wrodzona, nabyta czy zmienia się w ciągu życia? Jak zostać geniuszem? Czy trzeba być wybranym od urodzenia, by doświadczyć zjawiska synestezji?

Mądra, konkretna, rzeczowa, podparta schematami i ilustracjami, DOBRA popularnonaukowa książka. Dedykowana laikom. Rzeczywiście treści stanowią podstawy podstaw, aczkolwiek podane są przystępnie. Niestety nie ustrzeżono się drobnych błędów edycyjnych (typu literówki, brak samogłoski), jednak nie umniejszają one walorom naukowym książeczki.

Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl, za co serdecznie dziękuję.

Najmądrzejsza galaretka świata?

Meduza przeżyła 65 milionów lat nie mając mózgu (w znanym nam ze świata ssaków rozumieniu). Czy oznacza to, że możemy nie myśleć, a przeżyć? Czy doskonalona przez introwertycznych mnichów na samotnych skałach sztuka medytacji mająca pomóc uwolnić umysł od nawet skrawka myśli, jest definicją szczęścia człowieka? Zen, wolny umysł, brak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

James Bond na papierze

Gratka dla fanów Agenta Jej Królewskiej Mości!

Książka w typie przygód agenta 007. Jest intryga, jest suspens, jest przyjaciel i jest wróg, jest piękna walka dobra ze złem. Aczkolwiek walka piekielnie trudna, a misja niemożliwa. A rzecz się dzieje głównie za wschodnią granicą naszego pięknego kraju. Głównemu bohaterowi można zmienić dane personalne na: James Bond (swoją drogą w oryginalne zapożyczone przez Fleminga od pewnego amerykańskiego ornitologa). A potem zekranizować. I powiedzieć całemu światu, że tę część przygód szpiega brytyjskiej MI6 napisał Polak!

Czy zachęca sam opis? Katastrofa lotnicza, Ukraina, jednak nie katastrofa, a rosyjski zamach, no i rodzina ofiar, która walczy o prawdę... Cóż, jednych zachęci, innych odrzuci. Osobiście zmieniłabym tekst na okładce, bo nie to powinno przyciągać uwagę, a i nie oddaje o co tu w ogóle "kaman".

Bardzo ciekawie pisze Marcin Sobecki. Kreuje bondowski świat, pięknie wykańcza wątki, nie ma szarpanych, pourywanych, niepotrzebnych treści, widać że autor utrzymał 100% skupienia od okładki do okładki. Przy tym wszystkim, co urzekło mnie niesamowicie, przez cały czas, strona po stronie jest to uczucie, że książkę napisał człowiek, normalny człowiek. Nadaje to tym szpiegowskim perypetiom nutę prawdziwości, bo kiedy ma się to nieodparte wrażenie, że historię opowiada człowiek z krwi i kości, taki jak czytelnik, jest w tym coś, co nadaje jej... realności!

W tej rzeczywistości zakotwiczają ją także wplecione w fabułę nazwiska jak Putin, Niemcow itd Odniosłam wrażenie, że w pewnym momencie autor celowo zaciera granicę pomiędzy prawdą a fikcją i to odbiorca ma za zadanie tę granicę ustanowić. Książka wciągnęła mnie na 2 dni i praktycznie wycięła z rzeczywistości. Do tego stopnia, że współlokator (nie czyta za wiele... - to chyba jednak eufemizm, w ubiegłym roku przeczytał 1 książkę) pożyczył tę pozycję i wessał także w 2 dni (wskutek dialogu "co czytasz?", "a wiesz co, takiego nowego Bonda jakby").

Na okładce brakuje informacji "kolejna odsłona przygód agenta 007". Premiera kolejnego filmu z przygodami niezniszczalnego Szkota została przełożona, więc w oczekiwaniu na "Nie czas umierać" zapraszam na ekranizację poprzez własną wyobraźnię "Człowieka widmo".

Nie wiem dlaczego tak mało osób przeczytało dotąd tę książkę. Gdyby na okładce widniało inne nazwisko (dziś bardziej znane), byłaby już na liście bestsellerów Empiku.

Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl. Wszystkim osobom, które się za nim kryją serdecznie dziękuję i gratuluję efektów pracy godnych Agenta 007, który cechuje się tym, że choć jego praca wydaje się niewidzialna, efekty bywają od spektakularnych po iście bombowe!

James Bond na papierze

Gratka dla fanów Agenta Jej Królewskiej Mości!

Książka w typie przygód agenta 007. Jest intryga, jest suspens, jest przyjaciel i jest wróg, jest piękna walka dobra ze złem. Aczkolwiek walka piekielnie trudna, a misja niemożliwa. A rzecz się dzieje głównie za wschodnią granicą naszego pięknego kraju. Głównemu bohaterowi można zmienić dane personalne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dotknięcie pustki...

Okrutnie trudna do recenzji książka.
Okrutnie rozdzierająca duszę człowieka na czynniki pierwsze narracja.
Okrutnie szczere relacje okrutnie prawdziwych ludzi.
Okrutnie obojętnie traktujące kwestie duchowości treści.

Czym (bo czy nadal kimś?) jest człowiek odarty z atomów ciała i rzeczy materialnych wokoło?
Jak oddzielić niewidzialną duszę od transparentnego rozumu?
Czy wiara wynika ze słabości czy z siły?
Czy religijność cechuje ludzi głupich czy inteligentnych?
Jak żyć wiedząc, że istnieje życie po śmieci?
Jak żyć wiedząc, że jedyne życie jest tu i teraz, a śmierć jest końcem wszystkiego?

Proszę nie dać się zmylić. W tym przypadku mamy do czynienia z ateistycznym tytułem książki o religiach. Nie jest to leksykon wierzeń napychających sens w rzeczywistość. Jest to zbiór opowieści o tym, jak żyć nie wierząc w nic. Czy religia zniewala ludzi i zakuwa w kajdany schematów? A czy nie jest tym samym negowanie wszystkiego, co wiąże się z religią i katatoniczne uciekanie od jej elementów?

Po napisaniu tej recenzji, przeczytałam kilka innych. Jestem zaskoczona jak inaczej od innych Czytelników odebrałam Duszę bez Boga. To bardzo trudna książka, jeśli Czytelnik postanowi mieć własne zdanie na poruszane kwestie. Wymaga dużej dojrzałości, twardego kręgosłupa wartości i sporego poukładania w głowie. Na pewno nie jest dedykowana nastolatkom, którzy szukają swojej drogi. Może być dla nich zbyt sugestywna. Choć zawiera dozę krytyki dla „Nonów”, ludzi, którzy w ankietach przy pytaniu o wyznawaną religię zaznaczają „none of the above” (żadna z wymienionych), wciąż może stanowić źródło inspiracji do wyrwania się ze ścian wychowania otrzymanego w domu. W moim przekonaniu tradycja nie jest czymś niemodnym ani staroświeckim, z czym powinniśmy walczyć. Jest czymś niesamowitym, niepowtarzalnym, podarunkiem od naszych przodków, o który powinniśmy dbać i który powinniśmy chronić. Jeżeli ma po tę książkę sięgnąć dziecko (niezależnie od wieku), to najpierw muszą ją przeczytać rodzice, bo będzie zaczątkiem wielu rozmów i pytań o sens. Wszystkiego. Bo o ile w moim otoczeniu są osoby, które deklarują się jako ateiści, to ich ateizm zaczyna się na braku codziennej modlitwy, a kończy na braku obecności na niedzielnej mszy świętej. Są to zaś osoby obchodzące Wielkanoc, Boże Narodzenia, grzebiące bliskich i przeżywające żałobę. A ta książka zabiera to wszystko. I każe spojrzeć na świat bez tego.

Istnieje także płaszczyzna książki, która ukazuje jak wypełnić duszę czymś innym niż religia. Natura nie znosi bowiem próżni. Brak wiary nie oznacza wielkiej dotkliwej dziury, jakby w duszy wylądował meteoryt i zostawił nieogarnięty wzrokiem krater. Książka napisana jest wyjątkowo lekkim językiem jak na ten kaliber tematyki. Czyta się szybko, myśli się o treściach długo. Stąd tempo u mnie było dość szarpane- raz szybciej, raz wolniej. Może po prostu podeszłam do książki za poważnie, a powinnam światopoglądowo. Czy jest to propozycja dla każdego? Na pewno nie. Jednak każdy z nas musi rozważyć, ile z tej propozycji jest w stanie zaadoptować do własnego życia.

Oglądając jeden z odcinków The Voice of Poland Kamilowi Bednarkowi zabrakło słów na skomentowanie występu jednej z wokalistek, złapał się za głowię i wypowiedział jedynie „kurdee”. I tak mogłabym spuentować recenzję Duszy bez Boga. Długo o niej nie zapomnę.

Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl, za co serdecznie dziękuję!

Dotknięcie pustki...

Okrutnie trudna do recenzji książka.
Okrutnie rozdzierająca duszę człowieka na czynniki pierwsze narracja.
Okrutnie szczere relacje okrutnie prawdziwych ludzi.
Okrutnie obojętnie traktujące kwestie duchowości treści.

Czym (bo czy nadal kimś?) jest człowiek odarty z atomów ciała i rzeczy materialnych wokoło?
Jak oddzielić niewidzialną duszę od...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Miś zwany Paddington Michael Bond, Peggy Fortnum
Ocena 7,6
Miś zwany Padd... Michael Bond, Peggy...

Na półkach:

MIŚię wydaje, że każdy znajdzie tu coś dla siebie

Nowe, piękne wydanie cudownej książki, którą pokochały miliony dzieci i dorosłych na całym świecie. Choć miś liczy już ponad 60 lat, a jego przygody wybrzmiały w ponad 30 językach, utylitarny charakter lektury jest ponadczasowy.

Miś zwany Paddington jest pierwszym tomem serii przygód misia Paddingtona i chichot czytelniczej podróży sprawił, że dotąd go pomijałam. A ja brytyjską literaturę każdego gatunku kocham miłością bezwarunkową, bo słusznie sobie na to zapracowała lata temu.

Tymczasem z Mrocznego Zakątka Peru przybywa do stolicy Anglii niedźwiadek i staje samotnie na peronie stacji Paddington. U jego szyi delikatnie powiewa na londyńskim wietrze tabliczka z apelem "Proszę zaopiekować się tym niedźwiadkiem". Łamie to lód w sercach państwa Brown, którzy przygarniają zgubę. Na jedną noc...

Co wydarzy się potem? Czy miś o mądrym umyśle i wielkim sercu poradzi sobie w nowym świecie? Zważywszy, że jak dobroć wielka, tak wielki dar wpadania w tarapaty... A może ktoś mu pomoże?

Przygód miś będzie miał co niemiara. Z każdej z nich płynie morał i pewnego rodzaju głębia przemyśleń. Inaczej odbierają tę bajkę dzieci, inaczej dorośli. I choć Wydawca poleca misia Paddingtona szczególnie dzieciom od 4 lat, ja szczerze rekomenduję ją młodszym czytelnikom, a w zasadzie słuchaczom, którzy choć czasem podczas słuchowisk wykonują różne mniej i bardziej uzasadnione sytuacyjnie czynności, w dalszym rozwoju z całą pewnością nie pozostaną obojętne na bogactwo słownictwa płynące z tej książki. Dialogi są piękne, wyważone, kulturalne, jakby w ciele misia skrył się sędziwy mędrzec. Opisy emocji i reakcji misia zwracają uwagę na to, że każdy jest inny, a to jest dobre. Pojawia się wątek pieniędzy i dóbr materialnych- delikatna sugestia do pogłębienia tematu z najmłodszymi członkami rodzin lub otoczenia. Obecne są wątki dotyczące zasad, regulaminów i przestrzegania pewnych wymogów zachowania, a także dostosowania się do panujących w danym społeczeństwie reguł (to zaczyna się już przy okazji biletów w londyńskim metrze i zachowania tudzież). Miś Paddington pytany jest o własne zdanie (choć jest niedźwiedziem!), a więc każdy ma prawo do własnej opinii.

Mogłabym tak jeszcze chwilę powymieniać, ale wiadomo już chyba dokąd zmierzam. Miś zwany Paddington jest sztampowym przykładem książki, która oprócz wzbogacania słownictwa, pobudzania wyobraźni i ciekawości świata, wychowuje. Zawiera wiele uniwersalnych prawd i zaskakująco bezpośrednich spostrzeżeń na temat otaczającego świata. To nie jest książka tylko dla dzieci i infantylnych dorosłych. To jest dojrzała propozycja.

Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl, dziękuję.

MIŚię wydaje, że każdy znajdzie tu coś dla siebie

Nowe, piękne wydanie cudownej książki, którą pokochały miliony dzieci i dorosłych na całym świecie. Choć miś liczy już ponad 60 lat, a jego przygody wybrzmiały w ponad 30 językach, utylitarny charakter lektury jest ponadczasowy.

Miś zwany Paddington jest pierwszym tomem serii przygód misia Paddingtona i chichot...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka w tempie serialu Forbrydelsen z Sarą Lund. Ujawniono zwłoki, bez powodu policjantka zaczepia przypadkowego człowieka... i po tym niczym nie uzasadnionym wstępie zaczyna się historia. Chodzą, szukają, pytają, rozmawiają, podejrzewają... Autor wypisuje niestety niepoprawne i niedopowiedziane informacje na temat PTSD (zespołu stresu pourazowego)... Medycznie ta książka to porażka. Co do fabuły, to książka przegadana. Dzieją się też inne rzeczy, obok śledztwa równolegle toczy się życie w Vestmannie. Można poznać kulturę Farerów, dowiedzieć się tego i owego na temat Wysp Owczych. Kryminalna strona książki jednak trochę leży. Zakończenie w kliku zdaniach, bez wytłumaczenia, do tego pourywane wątki.
Ogólnie to jest dobra książka, tylko po tym autorze spodziewałam się dynamiki, zwrotów akcji, nieodkładanego woluminu... a jest trochę jak z J.K. Rowling pod pseudonimem Roberta Galbraitha. To nie jest 100% możliwości tych pisarzy, choć Enklawę czyta się dość dobrze, po prostu jest wolna i inna niż Ovo/Mróz przyzwyczaił czytelników w swoich kryminalnych poczynaniach literackich.
Jeśli ktoś nie zna twórczości Remigiusza Mroza, to bardzo proszę od tej książki nie zaczynać, bo odrzuci jak dotknięcie ręką ogniska. A w swoim portfolio ma naprawdę ciekawe pozycje.

Książka w tempie serialu Forbrydelsen z Sarą Lund. Ujawniono zwłoki, bez powodu policjantka zaczepia przypadkowego człowieka... i po tym niczym nie uzasadnionym wstępie zaczyna się historia. Chodzą, szukają, pytają, rozmawiają, podejrzewają... Autor wypisuje niestety niepoprawne i niedopowiedziane informacje na temat PTSD (zespołu stresu pourazowego)... Medycznie ta książka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Nie możemy rozwiązać problemów za pomocą tego samego sposobu myślenia, którego używaliśmy, kiedy je tworzyliśmy"
Albert Einstein

To moja propozycja alternatywnego tytułu (i cytat, który bardzo lubię na co dzień, a pojawia się i w tej książce). Niestety choć "Ekstremista" mówi o treści tyle, co Enigma o planach wojennych wroga przed jej rozszyfrowaniem, jest spójny z konwencją tytułowania książek przez autora. A konsekwencja to to, co w świecie literatury mole lubią zdecydowanie bardziej niż zapach naftaliny.

Zasiadłszy do recenzji uzmysłowiłam sobie, że przez Mroza wypracowałam pewne czytelnicze dziwactwo. Mianowicie lubię mieć w pogotowiu jego nieprzeczytaną książkę. Jedną. Tak na pocieszenie, na zapas, na autoprezent, na czarną godzinę, na chwilę szczęścia, na nie-wiem-jaką-okazję (może to zostało mi z dzieciństwa- szukałam prezentów gwiazdkowych przed Wigilią, ale czy chciałam je znaleźć? Przecież to właśnie element zaskoczenia sprawia największą frajdę). Tak więc kisiłam "Ekstremistę" aż ujrzałam zapowiedź "Wybaczam ci". Nie stanie się więc źrodłem korzystnych dla przewodu pokarmowego probiotyków jak tradycyjne kiszonki, bowiem wchłonęłam wolumen w jedną noc (zahaczyłam o poranek, właściwie to skończyłam po 11).

Trzeci tom intrygującej serii o Gerardzie Edlingu, którego po "Behawioryście" nieprędko się spodziewałam. (O ile w ogóle). "Iluzjonista" otwierający cykl wyprowadził mnie na nieznany dotąd ląd w świecie Mroza. Świeży pomysł, mroczny klimat, egzekucja, której okoliczności doprowadziły mnie do łez. Tom drugi wydawał mi się zwieńczeniem historii Gerarda i Gochy. No bo co by tu jeszcze można było zaprojektować mając nieograniczoną wyobraźnię? Niewiele.

No ale jak świat światem a książka książką, tak Mróz Mrozem. Z oparów druku po poprzednich dwóch tomach wzniósł kamienny zamek tomu trzeciego. Świeży wątek, racjonalne wciągnięcie w fabułę Rozy i Gera, turborealistyczne zakotwiczenie w rzeczywistości Emila i Wandy. Nic nie wydarzyło się tutaj bez przyczyny, a wszystko będzie miało swoje konsekwencje. Jest wątek nowoczesności, przeszłości, rodziny, przyjaźni, ale i samotności... Są ludzie starzy, są młodzi. Są samochody stare, są nowe. Kiedy zaczęłam czytać i natknęłam się na nazwisko Wernera pomyślałam "no skądś znam", na kolejnej stronie "e, pewnie jest popularne wśród pisarzy i tyle". Ale kiedy mój umysł złożył je z liter po raz kolejny, i kolejny... Panie Autorze, toż to ludzie z innych książek. Jakaż jestem ukontentowana zawsze, kiedy zanurzam się w ten alternatywny świat mrozowskiej kreacji postaci! Znajomość innych książek autora bardzo ubogaca czytanie kolejnych.

Przed kilkoma dniami natknęłam się w jednym z portali czytelniczych na stwierdzenie, że Mróz pisze fast food. On pisze fast, ale i fest. Na przykładzie "Ekstremisty": bogate słownictwo, elementy językoznawstwa, w tym historii i ewolucji języka, wielowątkowość pobudzająca wyobraźnię, ta charakterystyczna dla autora zdolność plastycznych opisów- książka wyświetla się w głowie jak serial, wiedza z zakresu IT, nuta historii Polski i jeszcze dla wymagających trochę o ezoteryzmie. Czy o tym fast foodzie przypadkiem nie wypowiadają się osoby, które nigdy go nie jadły? Bo u tego kucharza każdy ze składników pokarmu dla umysłu i ducha z całą pewnością zdrowiu pomaga, a nie szkodzi.

Dlaczego użyłam w recenzji słowa "zasiadłszy"?
Czy wiedza o kartach tarota może uratować życie?
Czy Gero i Roza jeszcze się spotkają?
Co wie, a czego nie wie pani Wanda?

Miliony pytań, a w tej książce większość odpowiedzi. Zastanawia mnie tylko wulgarne zachowanie pewnego językoznawcy podczas pewnej ulicznej sceny... o co tu chodziło Panie Remigiuszu? W kolejnym tomie spodziewam się wątku genetycznego.

TYMCZASEM POLECAM "EKSTREMISTĘ"!

"Nie możemy rozwiązać problemów za pomocą tego samego sposobu myślenia, którego używaliśmy, kiedy je tworzyliśmy"
Albert Einstein

To moja propozycja alternatywnego tytułu (i cytat, który bardzo lubię na co dzień, a pojawia się i w tej książce). Niestety choć "Ekstremista" mówi o treści tyle, co Enigma o planach wojennych wroga przed jej rozszyfrowaniem, jest spójny z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kosmiczne laboratorium eksperymentalne. Tak mógłby brzmieć alternatywny tytuł.

Nowa książka uznanego w świecie naukowego science-fiction autora. Nauki tu jest niemal tyle, co liter.

Andy Weir stał mi się bliski po Marsjaninie.Zapamiętałam tamtą książkę jako coś absolutnie oryginalnego i odświeżającego. Z zapartym tchem obejrzałam ekranizację, która młodzieżowo mówiąc dała radę oddać klimat książki. Potem wydano Artemis i utwierdził mnie w przekonaniu, że autor ma w sobie „to coś”, co sprawia, że czynione przezeń wydruki tłumaczone są na dziesiątki języków. Aż pojawiła się niedawno informacja o Projekcie Hail Mary, na który czekałam z zapartym tchem.

Książka w absolutnie spójnej konwencji z poprzednimi. Napisana w podobnym, specyficznym stylu. Narracja spokojna, naukowa, konsekwentna, poprawna i poukładana. Znów lecimy w kosmos… Podobnie jak w Marsjaninie pojawia się samotny astronauta, ten jednak nie ma uratować siebie, a całą Ziemię. Nie on jeden uznany jest za martwego, a giną wszyscy pozostali członkowie załogi.

Grace budzi się ze śpiączki... Sam miliony lat świetlnych od rodzimej planety. Widzi tylko ciała nieżyjących towarzyszy gwiezdnej eskapady. Nie pamięta niczego więcej. Czy uratuje świat nie pamiętając nawet kim jest? Czy uratuje go nie wiedząc nawet, że ma to zrobić? Czy pojedynczy człowiek udźwignie ciężar zadania? No chyba, że… tam, gdzie jest… wcale nie jest sam..?

Pięknie opowiedziana historia Rylanda Grace. To jest jeden wielki eksperyment naukowy wymurowany na prawach fizyki, matematyki i chemii, przeprowadzany w laboratorium gdzieś, gdzie wzrok i wiele łazików nie sięga. W absurdalnie nieoczekiwanych warunkach rozstrzyga się przyszłość świata.

Jeśli ktoś czytał już cokolwiek autora, to jest ten sam sposób wciągania czytelnika w fabułę. W tej jednak książce wydaje mi się, że mogłoby pojawić się więcej szczegółów, trochę więcej „kleju” mocującego wydarzenia w przestrzeni. Choć nie wykluczam, że doczekamy się kontynuacji, a ona by ten zabieg nieodkrywania wszystkich kart tłumaczyła… I niby taka obyczajówka pod szyldem SF. Ale naukowego żargonu, teorii, hipotez i danych jest taki ogrom, że nie sposób je spamiętać. I ja to uwielbiam. Wiedzę Weiera, sposób w jaki ją sprzedaje i ten komfort, że wykonał heroiczny research na potrzeby snutego opowiadania.

Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

Kosmiczne laboratorium eksperymentalne. Tak mógłby brzmieć alternatywny tytuł.

Nowa książka uznanego w świecie naukowego science-fiction autora. Nauki tu jest niemal tyle, co liter.

Andy Weir stał mi się bliski po Marsjaninie.Zapamiętałam tamtą książkę jako coś absolutnie oryginalnego i odświeżającego. Z zapartym tchem obejrzałam ekranizację, która młodzieżowo mówiąc dała...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na kanwie tej książki należy dojrzeć do stanowiska, że żadna książka nie jest genialna, żadna też nie jest badziewiem. Życie nie jest czarno-białe, bowiem świat opiera się na szarości.

Wielu z nas zapewne kojarzy obiegające nigdyś internet zdjęcie, a w zasadzie 2w1, na którym nałożone są popiersia Alberta Einsteina i Marylin Monroe. W zależności jak spojrzymy, w pierwszej chwili widzimy wyłącznie jedno z nich. Po chwili skupienia z perspektywy tła wyłania się tak inna osoba… Wszystko, na co w życiu patrzymy, czego dosięgają nasze zmysły jest miarą niepewności oceny. Gdzie bowiem wyznaczyć granicę? Gdzie na wspomnianej fotografii kończy się Albert a zaczyna Marylin, bądź odwrotnie? Podziały są umową społeczną, a nie naturą człowieka. I to udowadnia „Myślenie czarno-białe”.

Zwiewna pozycja, napisana lekko, wyraziście. Rozdziały są krótkimi historiami/opowiadaniami/anegdotami/humorystycznymi opisami prowadzonych badań, w które wczuwa się od początku, a puenta ukazuje psychologiczną prawdę o funkcjonowaniu ludzkiego umysłu. Pomysłowa książka. Silnie podbudowana rzetelną wiedzą medyczną.

Nikt kto lubi literaturę na granicy psychologii, projakości, rozwoju itp. nie będzie zawiedziony. Otrzymałam więcej ciekawych treści niż oczekiwałam.

Za pokolorowanie ostatnich deszczowych dni „Myśleniem czarno-białym” uprzejmie dziękuję Wydawnictwu Muza.

#wydawnictwomuza #myślenieczarnobiałe @wydawnictwomuza

Na kanwie tej książki należy dojrzeć do stanowiska, że żadna książka nie jest genialna, żadna też nie jest badziewiem. Życie nie jest czarno-białe, bowiem świat opiera się na szarości.

Wielu z nas zapewne kojarzy obiegające nigdyś internet zdjęcie, a w zasadzie 2w1, na którym nałożone są popiersia Alberta Einsteina i Marylin Monroe. W zależności jak spojrzymy, w pierwszej...

więcej Pokaż mimo to