-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2021-10-18
"Ja, żołnierz, poeta, czasu kurz" pisał sam o sobie Krzysztof Kamil Baczyński w wierszu skierowanym do swoich rodziców. Słowa te, a przede wszystkim ich głęboką wartość, zna każdy, kto wpadł w liryczne sidła zastawione przez najwybitniejszego poetę czasów drugiej wojny światowej. Baczyński - ponadprzeciętny talent zamknięty w kruchym, chorowitym ciele; świadomy swojej wartości, ale jednocześnie niewychodzący przed szereg, głos pokolenia Kolumbów; romantyk przeplatający w swoich dziełach okrucieństwo wojny z baśniowością i pięknem wspaniałej poezji najwyższej klasy. Baczyński - zmuszony przez wojnę do weryfikacji swoich poglądów patriota, płacący za wolność ojczyzny najwyższą cenę; w obliczu pokoleniowej tragedii, mimo kilku chwil zwątpienia, zawsze stojący po stronie nadziei.
W niniejszym zbiorze znajdziecie dziesiątki dzieł Baczyńskiego. Ich lektura to podróż przez spaloną okupanckim ogniem Warszawę, podróż przez drugowojenną pożogę, której młody, zaledwie dwudziestoletni umysł próbuje stawić czoła. Tomik "Po stronie nadziei" to chwytający za serce, wnikliwy przekrój poezji Baczyńskiego. Jest tu miłość i śmierć, dobro i zło, smoki, herosi, tytani, trącające apokalipsą wizje, przybierające kształt baśniowych mini-epopei, lekkie rymowanki i wyciskające łzy, obszerne, wspaniałe poematy. A wszystko to okraszone słowną magią - niezbędnym dopełnieniem, nadającym piękna i ponadczasowej metaforyki praktycznie każdemu wersowi.
Pocisk niemieckiego snajpera zabrał nam wspaniałego poetę. Na szczęście jego dzieła na zawsze pozostaną nieśmiertelne.
"Ja, żołnierz, poeta, czasu kurz" pisał sam o sobie Krzysztof Kamil Baczyński w wierszu skierowanym do swoich rodziców. Słowa te, a przede wszystkim ich głęboką wartość, zna każdy, kto wpadł w liryczne sidła zastawione przez najwybitniejszego poetę czasów drugiej wojny światowej. Baczyński - ponadprzeciętny talent zamknięty w kruchym, chorowitym ciele; świadomy swojej...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-08-18
Mając zaledwie siedem lat Szymon przeżywa największą tragedię swojego życia - w wypadku samochodowym traci obu rodziców. Z dnia na dzień jego życie zostaje wywrócone do góry nogami, trafia pod opiekę babci Tosi, próbując odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Akcja "Rdzy" toczy się dwutorowo. Raz, w czasach współczesnych, stajemy za plecami Szymona, wędrujemy przez dzieciństwo, śledzimy historię jego przyjaźni z Budzikiem, przeżywamy dziecięce lęki, snujemy marzenia, kształtujemy dziecięcą osobowość, starającą się wejść w jak się okazuje wcale nie łatwą dorosłość. Innym razem zatapiamy się w świat babci Tosi, śledząc jej losy od czasów wojny aż po czasy współczesne Szymonowi. Obie te historie, siłą rzeczy splecione ze sobą ciasnym węzłem, nie są zbyt głębokie fabularnie i nie są szczególnie niezwykłe; akcja toczy się powoli, nie ma tu opisów miejsc, charakterologicznych analiz, nie ma rozwlekłych epickich rozdziałów ani rozkminiania poszczególnych wątków. W tej pozornej ubogości kryje się jednak potężny ładunek emocjonalny, bijący w czytelnika praktycznie na każdej stronie powieści. Zwykli szarzy ludzie, ze swoimi niby zwykłymi codziennymi sprawami, zamknięci w swoich małych prowincjonalnych światach stają się paradoksalnie w oczach czytelnika źródłem ogromnych emocji - ekscytacji, wzburzenia, empatii, złości, smutku, wrażliwości, współczucia i tak dalej.
Myślę, że siła tej powieści to zasługa stylu pisarskiego pana Małeckiego. Jego warsztat literacki i język, którym się posługuje, urzekł mnie od pierwszej strony. Wszystko płynie tu w powolnym, nostalgicznym tempie, zwarte w krótkich i prostych zdaniach, bez patosu i zbędnego udziwniania. W tym skompresowanym stylistycznie minimalizmie tkwi jednak głębokie językowe piękno i siła, która sprawia, że bardziej Was poruszy jeden akapit w "Rdzy", niż dwadzieścia stron w innej książce.
Czy to powieść idealna? Zdaje się, że tak.
Mając zaledwie siedem lat Szymon przeżywa największą tragedię swojego życia - w wypadku samochodowym traci obu rodziców. Z dnia na dzień jego życie zostaje wywrócone do góry nogami, trafia pod opiekę babci Tosi, próbując odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Akcja "Rdzy" toczy się dwutorowo. Raz, w czasach współczesnych, stajemy za plecami Szymona, wędrujemy przez...
2021-06-13
"8000 zimą" to zbiór wybranych relacji opisujących próby zdobycia najwyższych szczytów Ziemi w okresie zimowym. Czytając o mroźnym wietrze, wiejącym ponad sto kilometrów na godzinę, o temperaturze odczuwalnej, sięgającej minus pięćdziesięciu stopni Celsjusza, o bielejących, pozbawionych czucia odmrożonych kończynach, o przyprawiających o rozpacz bólach głowy, przeplatanych halucynacjami i śnieżną ślepotą, trudno nie zgodzić się z ostateczną puentą autorki, spinającą zimowe wyprawy w góry wysokie jedną klamrą, definiując je jako sztuka cierpienia.
Zimowych prób zdobycia ośmiotysięczników było łącznie ponad dwieście. Ogromny procent z tych wypraw zakończył się niepowodzeniem - wycieńczeni psychicznie i fizycznie wspinacze zawracali pokonani przez surowość ośnieżonych szczytów, zepchnięci przez lawiny, zmieceni przez jet stream, oderwani od ścian, pozbawieni namiotów i wszelkiej nadziei. W "8000 zimą" Bernadette McDonald opisuje tylko część z tych wypraw, jej zdaniem najbardziej godnych uwagi, niekoniecznie zakończonych sukcesem, ale na pewno będących esencją zimowego himalaizmu, gdzie ból, cierpienie, strach i śmierć kontrastują z pasją, którą trudno zrozumieć tym, którzy wspięli się co najwyżej na kilkunastometrowe drzewo w pobliskim parku.
Jest to książka niezwykle klimatyczna, emanująca ze swych śnieżnobiałych kart surowością skutego lodem pasma Karakorum czy przytłaczającej swym majestatem południowej ściany Lhotse. Kto nie czuje w sobie ducha gór, ten odłoży tę (szkoda, że tak ubogą w fotografie) książkę na bok, bez chwili refleksji. Kto jednak, jak ja, rozumie i szanuje wysokogórską ambicję dojrzenia tego trudnego do ubrania w słowa tajemniczego meritum, czającego się gdzieś "po drugiej stronie lustra", ten "8000 zimą" w swojej domowej biblioteczce umieści na honorowym miejscu. Bo nie jest to sucha relacja z wysokogórskich wypraw. To wypełniona emocjami mieszanka, traktująca o ludzkiej ambicji, o sile przetrwania, o różnicach charakterów, z ludzkim dramatem w tle, który jak lawina wraz ze śmiercią wspinacza przytłacza i pustoszy życie jego bliskich.
Dla miłośników gór lektura obowiązkowa, ładnie wydana, okraszona cytatami i z refleksyjnym epilogiem oraz dwoma dodatkami - listą wybranych, wybitnych himalaistów oraz wykazem wszystkich ośmiotysięczników, spisanych chronologicznie według daty zdobycia ich spowitych zimową aurą szczytów.
"8000 zimą" to zbiór wybranych relacji opisujących próby zdobycia najwyższych szczytów Ziemi w okresie zimowym. Czytając o mroźnym wietrze, wiejącym ponad sto kilometrów na godzinę, o temperaturze odczuwalnej, sięgającej minus pięćdziesięciu stopni Celsjusza, o bielejących, pozbawionych czucia odmrożonych kończynach, o przyprawiających o rozpacz bólach głowy, przeplatanych...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-24
Na początku marca 1988 roku Maciej Berbeka dotarł na na tak zwany Rocky Summit - przedwierzchołek Broad Peaku. Przekonany o zdobyciu szczytu - do którego zabrakło mu zaledwie dwadzieścia kilka metrów - szczęśliwy mimo odmrożeń, będąc pierwszym człowiekiem, który w warunkach zimowych pokonał magiczną barierę ośmiu tysięcy metrów w najbrutalniejszych górach świata, Maciej Berbeka o swojej "pomyłce" dowiedział się dopiero po powrocie do kraju. Właśnie kulisy tej wyprawy sprzed wielu lat stanowią pierwszy rozdział książki "Berbeka. Życie w cieniu Broad Peaku". Jest to książka biograficzna, przedstawiająca postać jednego z najsłynniejszych polskich himalaistów. Jest to biografia dość specyficzna, bo nie prowadząca czytelnika po chronologicznie ułożonych szczeblach drabinki życia Macieja Berbeki, lecz skomponowana z krótkich rozdziałów-opowieści, rozrzuconych w czasie i przestrzeni jak płatki śniegu na zboczach masywów Karakorum...
Znajdziemy tu wspomnienia pani Ewy, żony Macieja, znajdziemy tu wypowiedzi jego synów, brata, a także wielu ludzi, z którymi Maciej Berbeka przeżywał swoją miłość do gór. Podróżując po kartach tej książki odwiedzimy między innymi Tatry, Himalaje, Karakorum, Alpy i wiele innych miejsc, w których Maciej Berbeka, w rakach i puchowej kurtce, będąc widzianym jedynie jako maleńka kropka na wielkiej płachcie bieli, torować będzie drogę ku szczytom kuli ziemskiej. Ale życie himalaisty to nie tylko góry. Odwiedzimy więc dom Berbeków, teatr w Zakopanem, szkołę, w której Berbeka uczył projektowania mebli. Poznamy tu Maćka jako człowieka z duszą artysty, ceniącego jakość i ponadprzeciętność, wymagającego, kochającego życie rodzinne, zawsze żartującego i uśmiechniętego, ale i skłonnego uronić łzę. Wspaniały mąż, ojciec, przyjaciel i opiekun, bezkonfliktowy, skromny, nie afiszujący się z sukcesami, zawsze gotowy do pomocy, o sercu gorącym jak piec, mimo mroźnych wiatrów, które owiewały je przez pół tego tak tragicznie zakończonego życia...
"Życie w cieniu Broad Peaku" to książka napisana nostalgicznie, bez patosu; mimo wielu humorystycznych ciekawostek i anegdot, czuć tu pewien smutek, nadchodzący nieuchronnie dramat, jakby spod narracji przebijała się przyczajona gdzieś w oddali śmierć. Aż oto nadchodzi - wraz z kolejną próbą zimowego zdobycia Broad Peaku w roku 2013. Cień tej góry na zawsze pochłonął ciało Maćka Berbeki, ale jego duch żył będzie wiecznie - a choćby na kartach tej opowieści, pięknie wydanej, okraszonej masą kolorowych fotografii, będącej wspomnieniem o człowieku, który tak naprawdę nie był tylko maleńką kropką.
Na początku marca 1988 roku Maciej Berbeka dotarł na na tak zwany Rocky Summit - przedwierzchołek Broad Peaku. Przekonany o zdobyciu szczytu - do którego zabrakło mu zaledwie dwadzieścia kilka metrów - szczęśliwy mimo odmrożeń, będąc pierwszym człowiekiem, który w warunkach zimowych pokonał magiczną barierę ośmiu tysięcy metrów w najbrutalniejszych górach świata, Maciej...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Cmentarz w Pradze" przeczytałem dwa razy. Po pierwsze dlatego, że książka ta jest po prostu dobra, a po drugie - bo nie za dużo z niej zrozumiałem za pierwszym razem. Jest to bowiem powieść trudna, napisana pięknym, wyszukanym językiem, w czasem trudno wytłumaczalny sposób przeskakująca z jednego wątku w drugi. Nie sposób w paru zdaniach określić, o czym ta powieść jest i jakie niesie przesłanie.
Bohaterem "Cmentarza w Pradze" jest Simone Simonini - fałszerz preparujący na zlecenie różne dokumenty, mistrz w swoim fachu, postać na pierwszy rzut oka nawet sympatyczna. W głębi duszy Simonini jest wielkim egoistą, brzydzącym się kobietami i pałającym nienawiścią do każdego narodu, zwłaszcza żydowskiego. Jego kosmopolityczna postawa pozwala mu przyjmować zlecenia od każdego, kto jest w stanie zapłacić żądaną kwotę.
Trudno powiedzieć, jak fałszerska działalność Simoniniego wpłynęła na jego tożsamość i jak preparowanie na zlecenie dziejów świata odbiło się na jego psychice. W tym kontekście zapytać należy o kogoś, kto w powieści pojawia się jako Dalla Piccola. Kim jest ten równie tajemniczy jak sam Simonini ksiądz? Czy jest on wytworem wyobraźni Simoniniego, czy jego faktycznie istniejącym alter ego? A może Simone Simonini i ksiądz Dalla Piccola to jedna i ta sama osoba? Eco do ostatniej strony powieści nie odpowiada czytelnikowi na te pytania, dodając do tej i tak mocno zagadkowej fabuły jeszcze jeden mocno niejasny wątek.
"Cmentarz w Pradze" polecam każdemu, kto w powieści ceni nie klarowność fabuły i prowadzenie narracji w stylu "po nitce do kłębka", lecz przede wszystkim pisarski kunszt i zabawę autora z czytelnikiem - raz w berka, a innym razem w chowanego.
"Cmentarz w Pradze" przeczytałem dwa razy. Po pierwsze dlatego, że książka ta jest po prostu dobra, a po drugie - bo nie za dużo z niej zrozumiałem za pierwszym razem. Jest to bowiem powieść trudna, napisana pięknym, wyszukanym językiem, w czasem trudno wytłumaczalny sposób przeskakująca z jednego wątku w drugi. Nie sposób w paru zdaniach określić, o czym ta powieść jest i...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-11
Warszawa, rok 1850. Doktor Bogumił Korzyński rozpoczyna właśnie pracę w Szpitalu im. Dzieciątka Jezus na oddziale chorób wewnętrznych. Ten głodny medycznej wiedzy lekarz nie jest typowym rzemieślnikiem w swoim fachu, z ojca na syna odbębniającym rutynowe zabiegi według rodzinnej lekarskiej tradycji; otwarty na nowinki medyczne, związane przede wszystkim z innowacyjną metodą znieczulania eterem, doktor Bogumił prze ku specjalizacji w dziedzinie ginekologii, zdając sobie jednak sprawę, że w ówczesnych czasach droga ta jest niezwykle kręta i wyboista...
"Doktor Bogumił" jest powieścią wielowątkową. Główną oś fabularną stanowi tutaj życie prywatne i zawodowe tytułowego bohatera; w tle autorka ukazała niewiarygodnie realistyczny obraz społeczny i mentalny dziewiętnastowiecznego świata medycznego, gdzie znieczulenie i higiena nie mają racji bytu, a o przynależności do hermetycznego kręgu lekarzy decyduje płeć, majątek i pozycja społeczna. To czasy, w których o losie chorych często decydują przypadek, przesąd, wierzenia i zabobony, a lekarze próbujący wprowadzić odstępstwa od tradycyjnych metod leczenia muszą się liczyć ze społecznym i zawodowym ostracyzmem. Gdzieś w tym wszystkim próbuje się odnaleźć Bogumił Korzyński, wyznający zasadę "primum non nocere", ale jednocześnie wciąż tkwiący po pas w swej niejasnej przeszłości, co rusz rzucającej mu kłody pod nogi. Pamiętajcie, że to czasy, w których podział klasowy społeczeństwa był bardzo wyraźny i znaczący, a etykieta określająca co komu i kiedy wypada, a co nie, często decydowała o karierze i osobisto-zawodowym sukcesie.
Główna powieść przerywana jest siedmioma krótkimi historiami o rzeczywiście kiedyś żyjących lekarzach, którzy próbowali wprowadzić pewne medyczne innowacje. Historie te kończą się różnie, ale płynie z nich jeden wspólny wniosek - że ówczesna medycyna nie szła w parze z postępem w innych dziedzinach nauki, a innowacyjni prekursorzy kończyli swój żywot tragicznie.
Summa summarum "Doktor Bogumił" jest powieścią bardzo dobrą. Fabuła ciekawa, zaskakująca i wciągająca, intrygi nieprzekombinowane, postacie wyraziste, dialogi dopracowane, niesamowity klimat wyczuwalny na każdej stronie. Trudno się tu doczepić do czegokolwiek. Brawa dla autorki, która widać, że książkę tę napisała z pasją i ponadprzeciętnym zaangażowaniem.
Warszawa, rok 1850. Doktor Bogumił Korzyński rozpoczyna właśnie pracę w Szpitalu im. Dzieciątka Jezus na oddziale chorób wewnętrznych. Ten głodny medycznej wiedzy lekarz nie jest typowym rzemieślnikiem w swoim fachu, z ojca na syna odbębniającym rutynowe zabiegi według rodzinnej lekarskiej tradycji; otwarty na nowinki medyczne, związane przede wszystkim z innowacyjną metodą...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-08-24
2021-10-31
2021-08-20
Ot z pozoru bardzo prosta historia... On, Mariusz, młody emerytowany żołnierz, saper, weteran wojny w Afganistanie, naznaczony zespołem stresu pourazowego. Ona, Zuza, młoda dziewczyna, próbująca odciąć się od rodzicielskiej pępowiny i żyć na własny rachunek. Oboje mieszkają tuż obok siebie, po sąsiedzku, na jednym z warszawskich blokowisk. Ich pierwsze spotkanie w blokowej pralni stało się zalążkiem bezprecedensowej znajomości, z pozoru tylko będącej relacją koleżeńską, ale tak naprawdę zahaczającej o głęboką przyjaźń i przede wszystkim wzajemne zrozumienie. Bo w obu bohaterach tkwią zadry z przeszłości, będące psychologiczną tamą, która nie pozwala ich życiu płynąć naprzód. Mariusz z Afganistanu zamiast chwały przywiózł lęk i koszmary, wpędzające go w stan coraz większej życiowej jałowości, odosobnienia i niezrozumienia; a Zuza, półsierota karmiona skrawkami dziwnych informacji wypełzających z przeżartej Alzheimerem pamięci swojej babci, coraz głębiej zatapia się w tragizm rodzinnej tajemnicy sprzed wielu lat. Mariusz i Zuza, spowici demonami przeszłości, są dla siebie jedynym wsparciem i nadzieją na lepszą przyszłość.
Ot z pozoru bardzo prosta historia... Ale tak napisana, że co rozdział, to ciary na plecach i włos zjeżony na głowie. To dopiero moja druga przeczytana powieść autorstwa Jakuba Małeckiego, ale już teraz wiem, że to wirtuoz pióra pełną gębą. Słabych punktów moim zdaniem ta książka nie ma. Fabuła ogólnie niby taka sobie, ale stylistyczne niuanse i mistrzowski warsztat literacki czynią z niej dzieło wręcz wybitne. Życie zwykłych ludzi, ich niby zwykłe pospolite problemy stają się dla czytelnika źródłem ogromnych emocji i chcąc nie chcąc popychają do refleksji - nad wielowarstwowością ludzkiej psychiki, nad sensem przyjaźni, nad potrzebą zacieśniania rodzinnych więzi i (być może to właśnie najbardziej) nad samotnością i poczuciem niezrozumienia.
Ot z pozoru bardzo prosta historia... Która tak naprawdę wcale prostą nie jest. Bo czyż ciągłe poszukiwanie samego siebie i próba samoumiejscowienia własnego "ja" w konkretnym miejscu należą do rzeczy prostych? Oj długo jeszcze "Horyzont" tkwić będzie pod szczytem mojej czytelniczej piramidy. A zwłaszcza ci baśniowi Misjonarze, wykopujący z ziemi śmiercionośne Zaklęcia...
Ot z pozoru bardzo prosta historia... On, Mariusz, młody emerytowany żołnierz, saper, weteran wojny w Afganistanie, naznaczony zespołem stresu pourazowego. Ona, Zuza, młoda dziewczyna, próbująca odciąć się od rodzicielskiej pępowiny i żyć na własny rachunek. Oboje mieszkają tuż obok siebie, po sąsiedzku, na jednym z warszawskich blokowisk. Ich pierwsze spotkanie w blokowej...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-08-30
Kim byłby Król, gdyby wszyscy więźniowie mieli zawsze zapewnione godne warunki życia w obozie? Kim byłby Król, gdyby nikt nic od niego nie potrzebował? Kim byłby Król, gdyby nie wszechobecny głód, malaria i czerwonka? Kim byłby Król, gdyby nie biegające wokół niego szczury?
Odpowiedź jest prosta - Król byłby nikim.
Kim byłby Król, gdyby wszyscy więźniowie mieli zawsze zapewnione godne warunki życia w obozie? Kim byłby Król, gdyby nikt nic od niego nie potrzebował? Kim byłby Król, gdyby nie wszechobecny głód, malaria i czerwonka? Kim byłby Król, gdyby nie biegające wokół niego szczury?
Odpowiedź jest prosta - Król byłby nikim.
2021-11-07
2015-10-27
Miasteczko Harmont jest jednym z kilku miejsc na Ziemi, gdzie przed laty doszło do lądowania obcej cywilizacji. Od tego czasu miejsce to nazywane jest Strefą - odizolowaną od świata, strzeżoną przez wojsko, badaną przez ścisłe grono naukowców. Strefa, pełna niebezpieczeństw, fizycznych anomalii, ale też i tajemniczych skarbów, kusi i przyciąga. Nie każdy jednak może do niej wejść, a tym bardziej nie każdy może ją opuścić żywy. Do Strefy zakradają się stalkerzy, wynoszący z niej dziwne artefakty o nieznanym przeznaczeniu i sprzedający je na czarnym rynku.
W "Pikniku na skraju drogi" towarzyszymy jednemu z takich stalkerów, Redowi Shoehartowi, laborantowi z Instytutu Cywilizacji Pozaziemskich, który po godzinach "bada" Strefę na własną rękę.
"Piknik..." to powieść z gatunku sci-fi. Ale nie znajdziemy tu myślących maszyn, nie doświadczymy międzygwiezdnej podróży, nie usłyszymy świstu świetlnego miecza, nie poznamy wyglądu Obcych, nie dowiemy się kim byli, jak wyglądali, ani po co przybyli. Narrator w tej ostatniej kwestii nie wyjaśnia czytelnikowi praktycznie nic. Ot, gdzieś kiedyś wylądowali Obcy, odlecieli zbyt szybko, by ludzkość mogła nawiązać z nimi jakikolwiek kontakt, a jedynym śladem ich obecności jest kipiąca tajemniczością i najeżona śmiertelnym niebezpieczeństwem Strefa.
Właśnie: tajemniczość - oto w czym tkwi niezwykle fascynująca, przerażająca i wciągająca magia "Pikniku...". Niemalże przez całą powieść wędrujemy u boku Reda; razem z nim czołgamy się po Strefie, rzucamy muterki, zbieramy "owaki" i "bransolety", omijamy "czarci pudding", poznajemy siłę "wyżymaczki". I zdaje się, że mając przed sobą ostatnie strony powieści o Strefie wiemy już wszystko. A tak naprawdę nie wiemy o niej nic. Bo Strefa to nie tylko miejsce, które mocno wykracza poza wszelkie znane nam prawa fizyki. To także miejsce, w którym pozostałości po "pikniku obcych" stawiają człowieka wobec pytań o jego pseudo-wielkość i pozycję we wszechświecie. I właśnie w tym momencie, gdy fizyczne obcowanie ze Strefą zamienia się w filozofię, i gdy czytelnik, widząc nawarstwiającą się mnogość pytań, oczekuje na nie odpowiedzi, bracia Strugaccy brutalnie pozostawiają go w pustce rosnącej niewiedzy. I słusznie, bo na takim prozatorskim chwycie powieść zyskuje bardzo wiele, stając się lekturą otwartą, której wiele niewyjaśnionych wątków czytelnik może sobie dopowiedzieć sam.
"Piknik..." po raz pierwszy wydany został ponad czterdzieści lat temu. Czas nie gra tu jednak żadnej roli, gdyż powieść ta jest powieścią ponadczasową, która do dziś nic a nic nie straciła na swojej aktualności i literackiej wielkości. Ma tylko jeden minus - jest zbyt krótka, co autorom nie tylko przeze mnie nie zostanie wybaczone nigdy.
Miasteczko Harmont jest jednym z kilku miejsc na Ziemi, gdzie przed laty doszło do lądowania obcej cywilizacji. Od tego czasu miejsce to nazywane jest Strefą - odizolowaną od świata, strzeżoną przez wojsko, badaną przez ścisłe grono naukowców. Strefa, pełna niebezpieczeństw, fizycznych anomalii, ale też i tajemniczych skarbów, kusi i przyciąga. Nie każdy jednak może do niej...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-07-30
Ziemi już nie ma.
Możecie to sobie wyobrazić?
Ziemi nie ma. Nie ma też nikogo, kto pamiętałby, jak wyglądało na niej życie i nikt nie wie, jak w ogóle doszło do zniszczenia naszej planety. Niedobitki ludzkiego gatunku krążą rozsiani po całym kosmosie, często będąc na usługach innych ras. Jest jednak szansa na odrodzenie - jedna z cywilizacyjnych potęg pomaga ludziom zbudować potężny okręt liniowy o nazwie Hajmdal; to właśnie on, będąc jednocześnie obrońcą planet naszych sojuszników, ma stanowić kolebkę ludzkości i zapewnić jej przetrwanie. Kosmos zamieszkuje jednak niezliczona ilość różnych ras, gdzie ludzie to tułacze wśród gwiazd, banici, wałęsające się psy, które lepiej odkopnąć niż przygarnąć.
Powiem Wam szczerze, że o takiej wizji przyszłości ludzi czyta się z pewnym smutkiem i żalem. Na szczęście to tylko literackie sci-fi; ale takie sci-fi, które zapowiada niezłą serię. "Początek podróży" to dopiero pierwszy tom, nie można więc po tych trzystu paru stronach oczekiwać zbyt wiele. Autor powoli wprowadza nas w kosmiczną rzeczywistość, zawiązuje akcję, a my poznajemy bohaterów, poznajemy polityczne układy pomiędzy obcymi, wdrażamy się w świat międzyplanetarnych intryg. Oczywiście wszystko jak na razie dostajemy po kawałeczku, bez pośpiechu, jak na (mam nadzieję dobrą) space operę przystało.
Ten pierwszy tom łyknąłem gładko, w kilka wieczorów. Czyta się go bardzo przyjemnie - autor nie nuży zbędnymi opisami, nie przytłacza wymyślnym słownictwem typowym dla gatunku sci-fi, nakręca spiralę scenariusza w dobrym stylu, niektóre wątki jedynie nadgryzając, osnuwając je budzącą apetyt tajemnicą. Jedyny minus to jak dla mnie zbyt duża ilość scen kosmicznych walk; wolałbym je poświęcić na rzecz na przykład nadania powieści większego rozmachu fabularnego. "Początek podróży" to jednak tak naprawdę tylko prolog, coś jak na piana na kufelku piwa, zapowiadająca, że dalej będzie na pewno jeszcze lepiej i przyjemniej.
Ziemi już nie ma.
Możecie to sobie wyobrazić?
Ziemi nie ma. Nie ma też nikogo, kto pamiętałby, jak wyglądało na niej życie i nikt nie wie, jak w ogóle doszło do zniszczenia naszej planety. Niedobitki ludzkiego gatunku krążą rozsiani po całym kosmosie, często będąc na usługach innych ras. Jest jednak szansa na odrodzenie - jedna z cywilizacyjnych potęg pomaga ludziom...
2021-09-05
2021-03-13
Kuba jest szanowanym dyrektorem działu HR w dużej korporacji. Zawsze dobrze ubrany, zadbany, roztaczający wokół siebie aurę miłego dżentelmena, ma piękną żonę, podbijającą swoimi wdziękami serca fanów na Instagramie, ma wielki dom, wielkie pieniądze i wielki sekret - od lat jest skutecznie się ukrywającym seryjnym mordercą. Andrzej to jego szwagier, policjant, po uszy tonący w długach i narkotykowo-alkoholowym nałogu. Ale Andrzej ma też wielki dar - widzi otaczający ludzi mrok i potrafi dostrzec w nich zło. Mrok wokół Kuby Andrzej widzi bardzo wyraźnie od dawna; kto jednak uwierzy w pijackie majaki pełzającego po moralnym dnie degenerata? Mimo wszystko Andrzej musi trafić na śmiertelną listę Kuby; a wraz z nim tajemniczy Pan Żartowniś, którego nagłe pojawienie się w pozornie idealnie zaplanowanym życiu Kuby uruchamia lawinę koszmarnych wydarzeń.
"Serca twego chłód" to kryminał, thriller, powieść grozy i powieść psychologiczna w jednym, tak skonstruowana, że ciężko się od niej oderwać. Czterysta pięćdziesiąt stron, będących jedyną w swoim rodzaju planszą, na której rozgrywa się nietypowa gra. A wszędzie wokół tylko mrok, mrok, mrok... Podczas czytania czasem aż mnie zatykało - bo tak gęsta atmosfera spowija tę książkę. Mocne sceny i niewybredne słownictwo są tu na porządku dziennym, ale największe emocje wzbudza nie brutalność akcji, lecz podróż w głąb umysłów głównych bohaterów. Narracja trzecioosobowa pozwala nam kroczyć w ślad za wszystkimi obecnymi w książce postaciami, ale prawdziwa jazda bez trzymanki czeka nas w głowie Kuby. Tutaj autor posłużył się narracją pierwszoosobową, byśmy (dosłownie!) poczuli kłębiący się w umyśle psychopaty mrok. Kuba ma na swoim sumieniu życie kilkunastu osób, a lista ofiar na pewno nie jest jeszcze zamknięta; zabija, bo lubi; nie ma tu tłumaczenia złym dzieciństwem czy chorobą, to metodycznie rozplanowana żądza mordu w najczystszej postaci. A wiecie co tu jest najbardziej przerażające? Że mimo drzemiącego w Kubie okrucieństwa, trudno tę postać odebrać jako skrajnie złą (ludzie! gdzie moja empatia?!).
Rozkład ludzkiej psychiki na czynniki pierwsze gra tu pierwsze skrzypce. To niesamowita podróż po zakamarkach ludzkich dusz, podróż, na zakończenie której wysnuć można jeden (tragiczny?) wniosek - że w każdym z nas drzemie jakieś ukryte zło, że za plecami każdego z nas, zależnie od okoliczności, co jakiś czas pojawiają się macki mroku.
"Serca twego chłód" to książka fenomenalna. Styl, fabuła, narracja, akcja, wstęp, zakończenie, konstrukcja, warsztat pisarski, klimat, emocje, nawet projekt okładki - dosłownie wszystko jest tu dopracowane w każdym aspekcie. Dobra książka to taka, która po odłożeniu na półkę pobudza do refleksji i długo nie daje o sobie zapomnieć, wciąż intryguje i przyciąga. "Serca twego chłód" właśnie taką książką jest. Mimo że całość szokuje, a tematyce daleko do sielankowej familijności, zachęcam Was do przeczytania. Odłóżcie nieco swojej empatii na bok i dowiedzcie się, czy i na dnie Waszych serc powieje chłodem.
Kuba jest szanowanym dyrektorem działu HR w dużej korporacji. Zawsze dobrze ubrany, zadbany, roztaczający wokół siebie aurę miłego dżentelmena, ma piękną żonę, podbijającą swoimi wdziękami serca fanów na Instagramie, ma wielki dom, wielkie pieniądze i wielki sekret - od lat jest skutecznie się ukrywającym seryjnym mordercą. Andrzej to jego szwagier, policjant, po uszy...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie miałem nawet jeszcze pięciu lat, gdy 26 kwietnia 1986 roku reaktor w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej wymknął się spod kontroli operatorów. Mówiąc w skrócie, nieudany test energetyczny doprowadził do wybuchu rdzenia reaktora i uwolnienia radioaktywnej pary, która wraz z wiatrem rozpoczęła śmiertelną wędrówkę po Europie. Zadufane w sobie, wierzące w swoją nieomylność władze radzieckie fakt awarii w Czarnobylu, jej przebieg, przyczyny i skutki starały się kryć przed światem przez długie lata. Szczątkowe informacje, utajnianie dokumentów, niedomówienia i w końcu zwykłe kłamstwa tworzyły wokół czarnobylskiej katastrofy barierę ochronną, mającą ukryć niezbyt przecież wygodną dla Sowietów prawdę o zagrożeniach wynikających z wadliwości reaktorów RBMK-1000.
Z czasem faktyczny przebieg wypadków z 26 kwietnia 1986 roku zaczął wychodzić na jaw. Tematem tym żywo zainteresował się brytyjski pisarz, Adam Higginbotham, który ponad dziesięć lat gromadził materiały do książki "O północy w Czarnobylu". W efekcie analizy wielu wywiadów, wspomnień i utajnionych wcześniej dokumentów powstała licząca ponad pięćset stron, wydana w roku 2019 lektura, która w sposób maksymalnie wyczerpujący daje czytelnikowi głęboki wgląd w kulisy czarnobylskiej katastrofy.
Książkę tę czyta się z zapartym tchem. Jest to typowy reportaż, ale tak napisany, że emocje towarzyszą czytelnikowi na każdej stronie. "O północy w Czarnobylu" to nie tylko sztywne, czysto techniczne informacje z zakresu fizyki jądrowej. To obszerny obraz ówczesnej radzieckiej mentalności, propagandy, gospodarki i szczegółów funkcjonowania sowieckiego społeczeństwa. Krok po kroku poznajemy kulisy wdrażania energii jądrowej w przemyśle radzieckim, aż w końcu stajemy nad projektem miasta Prypeć, będącego socjalistycznym rajem dla pracowników czarnobylskiej elektrowni. Dalej poznajemy szczegóły działania reaktorów RBMK i ich nie do końca przetestowanych i wadliwych konstrukcji, by w końcu minuta po minucie, a czasem sekunda po sekundzie, poznać faktyczny przebieg wypadków z kwietniowej nocy 1986 r. Tutaj pojawia się sporo technicznych szczegółów odnośnie reaktywności, promieniowania i skutków katastrofy, ale autor informacje te podaje językiem prostym i zrozumiałym nawet dla laików. Dla czytelników zainteresowanych szeroko pojętą atomistyką ta część książki będzie na pewno wisienką na torcie. Ostatnie rozdziały książki to relacja z usuwania skutków wybuchu reaktora - operacja ogromnie kosztowna, czasochłonna i śmiertelnie niebezpieczna, trwająca - o zgrozo! - do dziś.
"O północy w Czarnobylu" to książka fenomenalna pod każdym względem. Czysto naukowe teorie splatają się tu z zastosowaniem praktycznym, a próba odtworzenia wydarzeń sprzed wielu lat osadza czytelnika w nieprawdopodobnej scenerii, nadając książce koszmarnego realizmu. Dodając do tego wszystkiego niewyobrażalny ludzki dramat - operatorów, strażaków, ratowników, nieświadomych niebezpieczeństwa przypadkowych obserwatorów - otrzymujemy książkę, która fascynuje i przeraża jednocześnie, i jako dokument społeczno-ekologicznej tragedii zasługuje na najwyższe uznanie.
Nie miałem nawet jeszcze pięciu lat, gdy 26 kwietnia 1986 roku reaktor w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej wymknął się spod kontroli operatorów. Mówiąc w skrócie, nieudany test energetyczny doprowadził do wybuchu rdzenia reaktora i uwolnienia radioaktywnej pary, która wraz z wiatrem rozpoczęła śmiertelną wędrówkę po Europie. Zadufane w sobie, wierzące w swoją nieomylność...
więcej Pokaż mimo to