-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać189
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik11
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-05-16
2024-05-09
2024-03-09
2023-12-03
2023-11-12
2022-12-31
2022-11-10
2022-08-17
2022-04-26
2021-06-06
2021-05-29
2021-03-21
2021-01-18
2021-01-07
2020-12-12
2020-11-16
Za mało tej literackiej uczty! To jedyny zarzut, jaki mam do książki Marie Aubert. Opowieść stanowi świetny szkic do czegoś o większym zakroju i bardzo szkoda, że czytelnik dostaje tylko taki okruch. Wielobarwny, ale jednak...
Poruszamy się wokół odwiecznych tematów rywalizacji, zazdrości, wzajemnej krytyki i pragnienia bycia tym lepszym, mądrzejszym, ładniejszym i szczęśliwszym z rodzeństwa. Ida, czterdziestoletnia bohaterka, dopiero teraz orientuje się, że nie wpisuje się w utarty schemat życia. Brak stałego związku zaczyna ją uwierać, stanowiąc jawny wyznacznik niepowodzenia w temacie bycia kochanym i akceptowanym. Na domiar złego - to jej młodsza siostra Marthe, w odczuciu Idy - ta mniej zdolna i urodziwa, radzi sobie na tej niwie o wiele lepiej.
I być może ten wątek nie jest niczym nadzwyczajnym w literaturze, ale precyzja z jaką narracja dobiera się do przedstawionych osób i zdarzeń, ta żądza bolesnej i mało pięknej prawdy o ludzkim sercu, poruszyła mnie do głębi. Aubert nie boi się odzierać człowieka z jego zalet po to, by pokazać niskie pobudki, jakie często rządzą każdym z nas. To bardzo wartościowy wstęp do powieści. Polecam!
Za mało tej literackiej uczty! To jedyny zarzut, jaki mam do książki Marie Aubert. Opowieść stanowi świetny szkic do czegoś o większym zakroju i bardzo szkoda, że czytelnik dostaje tylko taki okruch. Wielobarwny, ale jednak...
Poruszamy się wokół odwiecznych tematów rywalizacji, zazdrości, wzajemnej krytyki i pragnienia bycia tym lepszym, mądrzejszym, ładniejszym i...
2020-04-30
2020-03-19
2020-03-11
Książka Muriel Barbery to wspaniałe doświadczenie czytelnicze, prawdziwa uczta dla umysłu. To wrażenie potęguje jeszcze fakt, że okładka antycypuje, zdawać by się mogło, zgoła inny rodzaj literackiego doświadczenia: ławeczka na tle Wieży Eiffla uchwycona w ostatnich promieniach słońca, obiecuje lekką i niezobowiązującą lekturę.
A tutaj klops albo i lepiej - twardy orzech do zgryzienia, na którym zęby można sobie połamać. I to nie tylko dlatego, że narracje dwóch bohaterek odwołują się i do filozofii, i do zdobyczy japońskiej kinematografii, ale przede wszystkim z powodu ciągłego uczucia zaskoczenia, które nie odstępuje nas na krok.
Tej powieści nie da się czytać za szybko, bo jest w niej gęsto od intertekstualnych odniesień. Obydwie bohaterki snują swoje refleksje na dość wysokim intelektualnym poziomie, co czasem razi w przypadku 12-letniej Palomy (niestety, i to jest akurat wada tej narracji, nie sposób uwierzyć w wiek opowiadającej).
Całość sprawia wrażenie fiszek z refleksjami, które ktoś pospinał historią o losach mieszkańców przy paryskiej rue de Grenalle. Ale to nie wada! Wnioski ukrywającej swoje oczytanie dozorczyni są przepiękną apologią Sztuki ratującej życie w wymiarze egzystencjalnym. I wskazówką, że nie wszystko jest takie, jak się wydaje.
Hmm, może ta okładka była jednak zamierzeniem celowym?
Książka Muriel Barbery to wspaniałe doświadczenie czytelnicze, prawdziwa uczta dla umysłu. To wrażenie potęguje jeszcze fakt, że okładka antycypuje, zdawać by się mogło, zgoła inny rodzaj literackiego doświadczenia: ławeczka na tle Wieży Eiffla uchwycona w ostatnich promieniach słońca, obiecuje lekką i niezobowiązującą lekturę.
A tutaj klops albo i lepiej - twardy orzech do...
2020-02-06
Bardzo lubię książki o małych miastach, położonych na krańcu świata z dala od cywilizacji. Pewnie nie od razu uświadamiamy sobie, jak bardzo tego typu mikroświaty oderwane są również od ogólnoprzyjętego modelu zachowań, by nie rzec bardziej dobitnie - kreują swój własny wzorzec. Tak jest i w Björnstad, szwedzkiej mieścinie, w której oczy wszystkich skierowane są na hokejową drużynę juniorów, niespodziewanie awansującą do krajowych półfinałów. Nadzieje na wygraną jednoczą całą społeczność Björnstad, bo ich realizacja oznaczałaby ogromną zmianę w życiu miasta: napływających sponsorów, otwarcie nowej szkoły, sklepów, itp. Jednym słowem wygrana wyniosłaby miasto z niebytu zapewniając mu istnienie nie tylko w jego własnych oczach, ale także w świadomości obcych.
I jak to zwykle w takich historiach bywa COŚ SIĘ WYDARZA. Coś staje na przeszkodzie planom i marzeniom Björnstad. COŚ zatem należy z tym zrobić.
"Miasto niedźwiedzia" to przepiękna, ale i bolesna opowieść o przyjaźni i lojalności, bezwzględności i okrucieństwie, o poczuciu jedności, ale też wykluczenia, jakie niesie ze sobą sport. To również uniwersalna historia o tym, co się powinno, o paradygmacie człowieczeństwa, dobra i konieczności.
Podczas czytania łzy stawały mi gulą w gardle i normalnie napisałabym, że to oznacza nadmiar sentymentalizmu, zbytnią prostotę rozwiązań fabularnych, granicę kiczu, itd. Tym razem się na to nie powołam, bo nawet jeśli któreś z tych sformułowań ociera się o prawdę, to jakie to ma znaczenie? Literatura powinna oddziaływać, powalać nas na łopatki, kłaść się cieniem na sercu i odciskiem na duszy. Tak jak w tym przypadku. Must read bezapelacyjnie!
Bardzo lubię książki o małych miastach, położonych na krańcu świata z dala od cywilizacji. Pewnie nie od razu uświadamiamy sobie, jak bardzo tego typu mikroświaty oderwane są również od ogólnoprzyjętego modelu zachowań, by nie rzec bardziej dobitnie - kreują swój własny wzorzec. Tak jest i w Björnstad, szwedzkiej mieścinie, w której oczy wszystkich skierowane są na hokejową...
więcej Pokaż mimo to