-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać297
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński18
-
Artykuły„(Nie) mówmy o seksie” – Storytel i SEXEDPL w intymnych rozmowach bez tabuBarbaraDorosz2
-
ArtykułySztuczna inteligencja już opanowuje branżę księgarską. Najwięksi wydawcy świata korzystają z AIKonrad Wrzesiński15
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2014-06-02
2011-07-01
Sam tytuł odzwierciedla już wartości jakie można wyciągnąć z tej książki.
”Dziewczyna,która pływała z delfinami” ,tak niewyobrażalnie wolna a jednak zniewolona w poczuciu swojej wartości.
Tak twardo idąca naprzód a jednak poddająca się nierzadko depresji umysłowej.
To stan jej ducha każe nam głęboko zastanawiać się jak to jest z autystycznymi ludźmi,skąd bierze się to całe ograniczenie na uczucia,a zarazem tak doskonała intuicja i kontakt ze środowiskiem zwierząt.
Ubawiona do łez dosadnymi komentarzami autorki,zasmucona jej ociężałością, w końcu dochodzę do wniosku,co chciała nam przekazać bohaterka.
Miłość do człowieka to takie naturalne,potrafimy kochać ludzi którzy nas kochają,ale czy tak łatwo pokochać,polubić przyrodę??
Czy w jakimś stopniu polepszamy jej byt nie pragnąc korzyści materialnej??
Tak rozwinięci umysłowo a jednak tępi do bólu....
Sam tytuł odzwierciedla już wartości jakie można wyciągnąć z tej książki.
”Dziewczyna,która pływała z delfinami” ,tak niewyobrażalnie wolna a jednak zniewolona w poczuciu swojej wartości.
Tak twardo idąca naprzód a jednak poddająca się nierzadko depresji umysłowej.
To stan jej ducha każe nam głęboko zastanawiać się jak to jest z autystycznymi ludźmi,skąd bierze się to...
2011-09-04
Książka i moje pierwsze wrażenia.. tak pełne obaw..
.. bo czego mam się spodziewać po lekturze o tematyce religijnej, ja człowiek wierzący, ale również podatny na krzykliwe wybiegi tego świata, kim będę po przeczytaniu obszernego poradnika, co odkryję w sobie i czy to mi się spodoba...
.. chęć do zbadania jej wnętrza, przemyśleń autora, z którymi dzieli się ze swoim czytelnikiem jest znacznie silniejsza, sięgam zatem i..... poddaję analizie swoje życie...
To co zauważam jest przyjemne, to coś co skrywa się w ciemnym kącie naszej podświadomości, często niedopuszczanej do głosu, bagatelizowanej i pokrytej grubą warstwą kurzu … naszego JA.
Tak, każdy ma swoją „dobrą” stronę duszy, to coś takiego jak wena dla twórcy, coś co przychodzi nieraz z trudem, przedziera się przez gąszcz naszych pragnień, często niepotrzebnych....na wyrost. Ale ani Bóg ani sam autor nie unosi się gniewem nie krzyczy na nas z tego powodu, nie obarcza nas piętnem … jest jak kochający ojciec, cierpliwy i pełen miłosierdzia.
Każda przemiana ma swoje miejsce w czasie, każdy na swój sposób pragnie czegoś innego, ważne są nawet te małe rzeczy, bo jak pisze autor nie można pragnąć radykalnie zmienić siebie samego bo „to coś” jest częścią nas, ale możemy i jesteśmy na to zawsze gotowi , zmienić swoje nastawienie dopuścić do głosu swoje serce, naprawić ten uszkodzony silnik miłością, bo tylko ona pozwala na zachowanie pełnej równowagi.
Ciekawe i nasycone żartem obrazy historyjek ludzi, którzy albo mają kłopoty z samym sobą albo wręcz odwrotnie posiadają wewnętrzne światło, jednocząc i zadziwiając innych..
Wplecione fragmenty z życia autora sprawiają, że czyta się lekko i przyjemnie, ze zrozumieniem, bo nam potrzeba nie tylko wycinków z Biblii ale i odniesień do realiów .
Całość opisana w pełnym miłości charakterze, przynosi ulgę, ukojenie, w końcu dochodzimy do wniosku, że tak naprawdę nie jesteśmy wcale źli, musimy tylko trochę popracować nad swoim życiem duchowym, ale bez wyolbrzymiania i koloryzacji, jak mówi John:
„Czasem usiłujemy radzić sobie z tą przepaścią, udając kogoś innego.
Uczymy się stwarzać pozory. Mówimy w takie sposób, jakbyśmy mieli większe doświadczenie duchowe, niż mamy w rzeczywistości, lub jakby nasze grzechy martwiły nas bardziej, niż istotnie nas martwią. Modlimy się tak, jakby nasz głos aż drżał od silnych emocji, które tak naprawdę dopiero musimy sami w sobie wywołać”
Nie starajmy się być na siłę kimś innym. „Żyć pełnią życia” to motto tej książki, bo wystarczy znaleźć radość w codzienności, abyśmy wzbogacili swoje wnętrze.
„Otwórzcie uszy” na poszepty Boga, „Ducha nie gaście „ jak mówi Św. Paweł.
Pokora i pokrzepienie płynie ustami Johna Ortberga wprost do naszego wnętrza, dotyka serca, sumienia, leczy nasze rany, w końcu jesteśmy tylko ludźmi przeżywamy nasze porażki, których tak często doświadczamy. Uleczyć może nas tylko ogromna miłość, ale co czynić abyśmy rozkwitali??
Doskonałą radę ma dla nas Matka Teresa:
„Jeśli nie możesz dokonywać wielkich rzeczy, rób rzeczy małe z wielką miłością, jeśli nie możesz robić ich z wielką miłością, rób je choć z odrobiną miłości. Jeśli nie stać cię na tę odrobinę miłości, to i tak nie przestawaj ich robić.
Miłość rośnie, gdy ludzie wzajemnie sobie służą..”
Zakończyłam przemierzanie kolejnych etapów rozważań ze sfery duchowości. Moje początkowe obawy okazały się zupełnie bezpodstawne, jestem pełna uznania dla autora za dociekliwość i prostotę jaką zawarł w swojej książce, tak obrazowo czytelnej, dostosowanej do każdego wieku.
Powiedziałabym, że to literatura „ku pokrzepieniu serc” ,dla ludzi po przejściach, szukających swojego miejsca w życiu, a także dla pragnących zmian...
„Ja, którym chcę być” i jej przesłanie zagości z pewnością na zawsze w niejednym spragnionym miłości sercu..
Książka i moje pierwsze wrażenia.. tak pełne obaw..
.. bo czego mam się spodziewać po lekturze o tematyce religijnej, ja człowiek wierzący, ale również podatny na krzykliwe wybiegi tego świata, kim będę po przeczytaniu obszernego poradnika, co odkryję w sobie i czy to mi się spodoba...
.. chęć do zbadania jej wnętrza, przemyśleń autora, z którymi dzieli się ze swoim...
2014-03-11
To jedna z najpiękniejszych książek, które dane było mi czytać w swoim życiu!
W zasadzie miałam zamiar umieścić to zdanie na samym końcu jako podsumowanie recenzji, ale najzwyczajniej nie mogłam … emocje same szukają ujścia.
James – facet, który całe życie szukał swego szczęścia, niestety z marnym skutkiem. Nie pomagały mu w tym upór, impulsywność, zatruwanie życia swojego i bliskich. Brak uczucia, oderwanie od normalności, chęć akceptacji wszystko to sprawiło, że hamowane emocje wybuchały z impetem na wszystko i wszystkich wokół. Popadanie w skrajność, życie na krawędzi wyrzucało go niczym morze topielca z niechęci sypiąc piachem w oczy.
Jak to jest dotknąć dna? Jak żyć kiedy nie ma po co? Jak stawić czoło tak błahym wyzwaniom gdy brakuje pieniędzy?
"Zdobyć przyjaźń kota nie jest rzeczą łatwą. Nie lokuje on swych uczuć nierozważnie: może zostać Waszym przyjacielem, jeśli jesteście tego godni, ale nigdy waszym niewolnikiem."Théophile Gautier
Kiedy w życiu Jamesa pojawia się Bob, nachodzi mnie pewna myśl, jak wiele dla człowieka znaczy obecność drugiej istoty. Jak wiele potrzeba nam i zarazem niewiele, aby poderwać się do życia prowadzony impulsem bycia potrzebnym. Obserwowałam z ogromnym wzruszeniem narodziny wspaniałej przyjaźni, wewnętrznej zmiany osobowości Jamesa, samokrytyki i ogromnego żalu marnie straconych lat...
Ten rudy przyjaciel pojawił się w życiu Jamesa dosłownie w najbardziej odpowiednim momencie, nie wiadomo jak potoczyłyby się jego losy, gdyby z jakichś przyczyn nie doszłoby do tego spotkania. Bob jest niczym świeży powiew powietrza, rozgrzewający serce promień nadziei.
"Człowiek może znieść bardzo dużo, lecz popełnia błąd sądząc, że potrafi znieść wszystko."Fiodor Dostojewski
„Kot Bob i ja” to książka, która boleśnie odkrywa zakamarki utrudzonego człowieka, ale nie znajdziemy w niej ubolewania, urazy czy pretensji do świata bądź ludzi. Nie ma w niej goryczy...
Jest za to akceptacja, świadectwo własnej przemiany, wartości niesłychanej przyjaźni i oddania.
Wzajemna pomoc niczym lizanie ran w bólu na nowej drodze życia to niesamowity aspekt bliskości , która nieczęsto zdarza się nawet między ludźmi. Ta zadziwiająca komitywa wciąż wywołuje na moich ustach uśmiech i radość z tak niecodziennego zjawiska.
„- Widzisz, Bob? Chłopak miał rację. Jesteś gwiazdą YouTube'a. (..) Oglądając to nagranie, zatytułowane Bobcat and I, nagle wszystko sobie przypomniałem. Pewnego dnia podszedł do nas student filmówki. Kręcił się w okolicy, kiedy sprzedawaliśmy „The Big Issue” przy Neal Street. Fajnie pokazał w sowim dokumencie, jak wsiadamy do autobusu i chodzimy po ulicach. To była dobra relacja z życia gazeciarza. Potem zobaczyłem ludzi zachwycających się moim kotem, ale też kolesi, którzy nie wierzyli, że Bob jest aż tak oswojony. Mieli wiele wspólnego z tymi, co sądzili, ze go czymś faszeruję.”
Obok takiej książki nie można przejść obojętnie, to byłaby ogromna strata dla czytelnika. Prawdziwie obdzierająca z godności opowieść wzbudza ogromne barwy emocji, nie chce się wierzyć jak wiele zależy od naszego wizerunku, majętności i wpływów. Jak często nie widzimy człowieka w człowieku. To przerażające, ale jednocześnie mam ogromny szacunek dla Jamesa, który odnalazł złoty środek w swoim życiu, który robi dalej to co umie najbardziej bez względu na wszystko, odrzucając koneksje a wszelki możliwy przypływ popularności i zasobności portfela zawdzięcza tylko sobie i swojemu najdroższemu kumplowi.
Przyjaźni nie można kupić... można ją znaleźć na wycieraczce, ale nigdy nie można jej tam pozostawić, ona wróci, uparcie i zawzięcie... pozostanie by mruczeć z zachwytem..
Kot Bob marzenie każdego człowieka..
„Kot Bob i ja” To jedna z najpiękniejszych książek, które dane było mi czytać w swoim życiu! Powtórzę to jeszcze raz...
To jedna z najpiękniejszych książek, które dane było mi czytać w swoim życiu!
W zasadzie miałam zamiar umieścić to zdanie na samym końcu jako podsumowanie recenzji, ale najzwyczajniej nie mogłam … emocje same szukają ujścia.
James – facet, który całe życie szukał swego szczęścia, niestety z marnym skutkiem. Nie pomagały mu w tym upór, impulsywność, zatruwanie życia swojego...
2014-04-09
Nastya i Josh to główne postacie powieści, tak odmienne jak lato i zima a jednocześnie tak podobne jak dwie krople wody. Jak pogodzić to nietypowe połączenie?
Teorię chaosu, która już dawno przestała istnieć jako teoria a stała się najprawdziwszym faktem, ciążącym niczym kamień u szyi, zimnym jak arktyczne powietrze, ciemnym jak najgłębsza toń oceanu... Gdzie w tym chaosie odnaleźć „morze spokoju”, które całkowicie pochłonie ofiarując ulgę w bólu..
Niebywale tragiczna przeszłość Nastyi - marzenia które nie pozwoliły się odrodzić- jest jak walka z cieniem swoich emocji, zemsty. Zniszczenia, które nie sposób odbudować, dni które nie pozwalają się oswoić...
Kiedy pojawia się Josh nic już nie jest takie jak dawniej. Oczyma wyobraźni doskonale widziałam pękające warstwy muru odgradzające dziewczynę od świata. Nie działo się to jednak ot tak, po prostu z dnia na dzień. Cały etap odrodzenia, które owiało Josha i Nastyę niczym wiosenny powiew nadziei to obfite ilości stronic sytuacji, zgrzytów i wyrzeczeń. To właśnie najbardziej urzekło mnie w powieści Katji , ten brak pośpiechu, to poświęcenie każdej chwili na szczegółowe zobrazowanie emocji bohatera. Ta analiza bez natrętnego dociekania nadaje lekkości i subtelności książce. Autorka stopniowo uwalniając tajemnice pozwala, aby czytelnik stał się świadkiem niebywałych zdarzeń; życia pisanego czarnym atramentem żalu i rozpaczy...
„Morze spokoju”, ta książka zdecydowanie zasługuje na swoje miano Najlepszej Książki 2013 roku. Stawia na czytelnika, robi mu pranie mózgu i wyciska łzy w odpowiednim dla siebie momencie. Potrafi dodać otuchy, wprawić w zadowolenie i zdumiewać przewodnią rolą psychiki. Odczujemy smak goryczy i niedowierzania. Zadławimy się zduszonym krzykiem, ale co najdziwniejsze w ogóle nie będziemy chcieli tego przerwać. Strona za stroną, rozdział za rozdziałem pogrążać nas będzie historia rozbrajającej próbie poszukiwania wiary w lepsze jutro.
Bez dwóch zdań powieść Katji Milay to dzieło pisane bólem, ale również nadzieją. Problem, który autorka przedstawia w swojej książce nie należy do łatwych, ale jakże przyziemnych wobec którego nie możemy odwracać głowy i lekceważyć jego istoty.
„Morze spokoju” polecam nie tylko jako lekturę zrozumienia sensu bólu dla młodzieży, ale również dla każdego czytelnika, który łaknie emocji na różnym poziomie. Nie boi się stać na krawędzi wzruszenia, jest autentyczny i zdecydowany.
Wspaniała książka dla smakosza wyśmienitego słowa w odpowiednim wydaniu!
Nastya i Josh to główne postacie powieści, tak odmienne jak lato i zima a jednocześnie tak podobne jak dwie krople wody. Jak pogodzić to nietypowe połączenie?
Teorię chaosu, która już dawno przestała istnieć jako teoria a stała się najprawdziwszym faktem, ciążącym niczym kamień u szyi, zimnym jak arktyczne powietrze, ciemnym jak najgłębsza toń oceanu... Gdzie w tym chaosie...
2011-09-07
Pierwszy raz trafiła mi się „Bajka Pomagajka” a właściwie ich zbiór. Widziałam w internecie zachęcające apele do pisania takich bajek, ale jakoś nigdy nie zwróciłam na nie większej uwagi. Teraz, kiedy trzymam w ręku tą książkę już wiem, że ogromnym błędem dla zdrowego jak i chorego człowieka byłoby pominięcie tak ważnej lektury.
Sama okładka nie wygląda zachęcająco jak na pierwszy rzut oka ( tak stwierdziłam opierając się na pierwszym wrażeniu ) dziwne rysunki odbiegające od tych wszystkich z doskonale nam znanych książeczek dla dzieci.
Co zatem jest w niej takiego wyjątkowego??
Aby dostrzec jej niecodzienność trzeba koniecznie „odlecieć” na planetę Holo. Wtedy wszystko staje się jasne, nabiera kształtów..
Sami przecież wiemy, że pierwsze wrażenie bywa mylące, dlatego już nie dziwią mnie postacie z książki, co więcej, ufam im bo tworzą całość, dochodzę do wniosku, że stanowią jakąś cząstkę mnie , to z nimi płakałam nad ich dolą, to z nimi przeżywałam radości , są mi bliscy i dlatego z uśmiechem patrzę na okładkę....zieloną okładkę, już sam jej kolor mówi o nadziei,wolności, jest symbolem życia, losu i przypadkowości.
Nie sposób opisać wrażeń związanych z planetą Holo, są tak delikatne a równocześnie potężne, oplatają jak pajęcza sieć...i nie sposób już się od nich uwolnić.
Nasze emocje ludzi zdrowych, zupełnie inne od osób obciążonych chorobą ( w tym wypadku dzieci ).
My zdrowi odczuwamy przerażającą moc, która bije z opowiadań, moc głębokich rozważań nad naszym życiem tak zupełnie innym, wolnym i niezależnym. Patrzymy na ciężkie przypadki młodych ludzi, tak dzielnych, czasami zagubionych, nierzadko samotnych w swej rozpaczy.
Natomiast kiedy opowiadania czytają dzieci dotknięte nieuleczalną chorobą, wtedy planeta Holo staje się ich światem, pomaga wierzyć, otrząsnąć się z szoku, niesie nie tylko otuchę i zabawę poprzez śmieszne słowa i ilustrację, ale także uczy słowami leczydzieja.
To ciekawe połączenie sprawia, że mamy do czynienia z bajkowym poradnikiem. Poradnikiem z innej planety.
Nie da się zapomnieć tej podróży, jest tak nieprzewidywalna na ile może być nasza wyobraźnia. Potrzeba nam więcej takich książek uczulających na cierpienie tego świata, a przede wszystkim na cierpienie dzieci....
Pierwszy raz trafiła mi się „Bajka Pomagajka” a właściwie ich zbiór. Widziałam w internecie zachęcające apele do pisania takich bajek, ale jakoś nigdy nie zwróciłam na nie większej uwagi. Teraz, kiedy trzymam w ręku tą książkę już wiem, że ogromnym błędem dla zdrowego jak i chorego człowieka byłoby pominięcie tak ważnej lektury.
Sama okładka nie wygląda zachęcająco jak na...
2011-10-31
2014-06-13
Jeśli ktoś twierdzi, że książka nie może przyciągać czytelnika to jest największym głupcem na świecie!
„No dalej, dalej, dalej”, tak zaczyna się pełna napięcia powieść sensacyjna, czy jak kto woli thriller. Te powtarzające się słowa ścigają czytelnika przez całą książkę. Dalej, dalej, dalej ku niesamowitości zdarzeń, ku rozległej aurze emocji, ku zdumiewającym zdziwieniu...
CZARNY CZWARTEK, 12 stycznia 2012 roku, pochłonął tysiące osób w katastrofach 4 samolotów, to dzień który każdy powinien go pamiętać. Dlaczego zatem ja nie pamiętam tego zdarzenia? Może to wina kapryśnego czasami umysłu, który mógł przecież wyprzeć to zdarzenie ze swojej świadomości? Otóż nie, nic z tych rzeczy, rozwiązanie jest tylko jedno - te katastrofy w świecie NIGDY nie miały miejsca !! Nie ma ich w żadnych wycinkach z gazet, nawet nasz znajomy wujek Google nie wypluje nic na temat Czarnego Czwartku.
Jednak niesamowite w tym jest to, że ta powieść może zwieść każdego, nawet najbardziej zaawansowanego odbiorcę, czytelnika który zjadł zęby na literaturze zagranicznej jak i krajowej i to różnego gatunku. Nieświadomie trafia w machinę czasu, pożarty przez przeszłość...
Jakim cudem data katastrofy wydała mi się tak prawdopodobna? Jakim cudem tym nieszczęściom przypisałam zupełny realizm? Być może dlatego, iż kierowałam się niczym nie zmąconymi własnymi odczuciami, bez podszeptów osób postronnych, bez podglądu opinii innych recenzentów lub notek w internecie. Byłam sam na sam z autorką …
Własne odczucia, dzięki którym rozróżniamy dobro i zło miały pomóc mi odszukać swój pogląd na całość powieści... Dlatego nie mam żalu do autorki, ( z drugiej strony, dziękuję jej za to!) iż „Troje” oparta jest na fikcyjnych wydarzeniach, bo oceniam całość jako wspaniałe dzieło wybitnej osoby, posiadającej głębokie poczucie wrażliwej duszy. To książka, która od pierwszych słów „No dalej, dalej, dalej” zapowiada nadchodzącą kulminację wrażeń, których nie sposób ot tak zaplanować. W powieści pojawić się musi iskra, bodziec tak potężnego kalibru, aby pozbawił nas realnej świadomości, bo tylko zatopieni po uszy we „Troje” odnajdziemy całość bogatego kunsztu, którym syci nasze oczy Sara Lotz.
Co sprawia, że „Troje” tak bardzo wnika do naszego umysłu i intryguje od samego początku? Być może za sprawą katastrof i interesującego sposobu przedstawienia panującej na świecie atmosfery czujemy tajemniczość co sprawia, że z wielką uwagą śledzimy każde słowo i dosłownie „dychamy” z napięcia przed nieznanym. Nie można bez słowa przejść obok wyrazistego zobrazowania miejsca tragedii, których jest niezliczenie wiele.
„(...) Niespełna godzinę później usłyszałem łoskot wirników śmigłowców przeczesujących teren. Wiedziałem, że nie będą mogły wylądować, więc zwiększyłem tempo marszu. Należało jak najprędzej dotrzeć do ocalałych – jeśli tacy byli. Po dwóch godzinach poczułem dym. Tu i tam widziałem nadpalone drzewa, ale na szczęście ogień się nie rozprzestrzenił. Gałęzie żarzyły się tylko, płomienie stopniowo dogasały. Sam nie wiem dlaczego, skierowałem latarkę w górę i omiotłem snopem światła korony drzew. Wśród gałęzi dostrzegłem niewielki kształt i w pierwszej chwili pomyślałem, że to martwa, zwęglona małpa.
To nie była małpa.
I było ich znacznie więcej. Nad lasem krążyły śmigłowce., snopy światła z ich reflektorów wyławiały z ciemności niezliczone ciała zawieszone wśród gałęzi. Widziałem je bardzo dokładnie. Niektórzy nie mieli prawie żadnych obrażeń i wyglądali tak, jakby spali. Inni... Inni nie mieli tyle szczęścia. Wszyscy mieli na sobie tylko strzępy ubrań albo byli zupełnie nadzy. (...)”
Jak się okazuje dramat powoli ukazuje swoje drugie oblicze. Po pierwsze, pojawia się w człowieku taka myśl, złudna nadzieja, która daje nam odrobinę wytchnienia.
„(...) „Poinformujemy Państwa , jak tylko dowiemy się czegoś nowego.” Doskonale zdawałem sobie sprawę, że robią wszystko, by nie dawać nam złudnej nadziei, lecz mimo to mieliśmy nadzieję. Nic się na to nie poradzi. Zaczyna się od modlitw o to, żeby twoi bliscy spóźnili się na samolot, żeby się okazało, że pomyliłeś numer albo datę lotu, żeby to był tylko koszmarny, niedorzeczny sen. (...)”
Następnie, dociera do nas wielkie znaczenie słowa „przyjaźń”.
„(...) Owszem, miałem przyjaciół, lecz raczej nie z rodzaju tych u których można szukać wsparcia w razie nieszczęścia. Co prawda, później próbowali wleźć mi w życie z butami, byle tylko załapać się na swoje dziesięć minut sławy. Wiem, że to smutne, ale tak to już jest, że o tym, kto naprawdę jest twoim przyjacielem, możesz się przekonać dopiero wtedy, kiedy twoje życie legnie w gruzach.”
Ogrom świadomości tragedii jest tak przytłaczający, że pojawia się desperacka ochota przerwania ciągu dramatu toczącego się nie tylko w rzeczywistości, lecz bardzo często w samych głowach ludzi będących świadkami toczącego się boju z przerażeniem.
„ Któryś z chłopaków – zdaje się, że Johnny, ten fajny czarny koleś z Atlanty – włączył latarkę i poświecił dookoła. Snop światła drżał, bo drżała mu ręka. Kilka metrów od nas zobaczyliśmy jakiś kształt. Ktoś klęczał, odwrócony do nas plecami. Chwilę potem odwrócił głowę i poznałem Jake'a. Zapytałem go, co tu się dzieje, do kurwy nędzy. Był oszołomiony.
Widziałem ich – powiedział, potrząsając głową. - Widziałem ich. Ludzi bez stóp.
Zabrałem go do namiotu, gdzie prawie natychmiast zasnął. Rano nie chciał mówić o tym, co się wydarzyło. Nie wspomniałem o tym Jakeyowi, ale powiedziałem Yojiemu, który wyjaśnił mi, że japońskie duchy nie mają stóp i że w Japonii godziną duchów -ushi-mitsu, nie ma mowy, żebym zapomniał to słowo – nie jest północ, ale właśnie trzecia nad ranem. (...)”
Świat szaleje z obawy przed nieznanym, pojawia się fanatyzm, teoria spisku, a co za tym idzie każdy chce wyjść z cienia ze swymi poglądami, wspiąć się na piedestał. Trwa walka o racje, nastaje chaos... Ludzie zaczynają tracić oparcie, mają mętlik w głowach...
„(..) To jasne jak słońce. Czy przesłanie mogłoby być wyraźniejsze? Pan jest dobry, moi słuchacze. Nie będę ukrywał przed nami prawdy, a w Swej dobroci podsunął nam jeszcze jeden dowód na to, że to, co mówię, jest prawdą. Oto, co mówi Jan w Apokalipsie:
I ujrzałem: gdy Baranek otworzył pierwszą z siedmiu pieczęci, usłyszałem pierwsze z czterech Zwierząt mówiące jakby głosem gromu: Przyjdź! I ujrzałem: oto biały koń...
Biały koń, szanowni słuchacze. Zastanówmy się : jak wygląda godło Maiden Airlines, których maszyna rozbiła się na Florydzie? To biała gołębica. Biała.
A gdy otworzył pieczęć drugą, usłyszałem drugie Zwierzę mówiące: Przyjdź! I wyszedł inny koń barwy ognia...
Jakie są barwy linii Sun Air? Czerwone. Widzieliście to wszyscy, bracia i siostry. Wszyscy widzieliście to wielkie czerwone słońce. Czerwień to barwa komunizmu, barwa wojny. Barwa krwi.
A gdy otworzył pieczęć trzecią, usłyszałem trzecie Zwierzę mówiące: Przyjdź! I ujrzałem: a oto czarny koń.
To prawda, ze trzeci samolot, ten brytyjski, który spadł do oceanu, nosił pomarańczowe godło, ale powiedzcie mi, jakiego kolory były napisy na kadłubie? Czarne, drodzy słuchacze. Czarne.
A gdy otworzył pieczęć czwartą, usłyszałem głos czwartego Zwierzęcia mówiącego: Przyjdź! I ujrzałem: oto koń trupio blady, a imię siedzącego na nim Śmierć.
Wiemy, że w oryginale, który został spisany po grecku, maść wierzchowca Śmierci opisano jako khloros. To słowo tłumaczy się jako zieleń. Jakiej barwy było godło samolotu, który roztrzaskał się w Afryce? Tak, to prawda. Zielone.... (...)”
Autorka bardzo precyzyjnie opisała narastające w ludziach obawy, są tak rzeczywiste, namacalne jakby samemu uczestniczyło się w tym niewyobrażalnym świecie pełnym smolistego bólu. Ocalała trójka dzieci w końcu staje się niewygodna z powodu dziwnych zachowań, kultu religijnego, sieją strach nawet w opiekunach. Czy przy takiej dawce negatywnych emocji można nie zwariować? Zrobić wszystko by w końcu było jak dawniej, choć w tym minimalnym zupełnie stopniu? Cy można winić człowieka o to że stoi u progu paranoi?
„(...) Zamarłem w bezruchu. Nigdy w życiu nie bałem się tak bardzo. Czułem się tak, jakby... Kurwa, jakbym zamiast krwi miał w żyłach szybko tężejący beton. Nie wiem, jak długo gapiłem się na to coś. Siedziało z pochyloną głową, wpatrzone w swoje dłonie. A potem się odezwało.
Co ty zrobiłeś, Paul? Dlaczego to tutaj wpuściłeś?
To był Stephen. Od razu rozpoznałem jego głos, ale nie sylwetkę. Wyglądał... inaczej. Jakiś taki zwinięty, zgarbiony, z za dużą głową, ale cholernie prawdziwy. Mimo paniki przez chwilę byłem pewien, że naprawdę tam jest, i ogarnęła mnie fala ulgi i radości.
Stephen!
Wyciągnąłem rękę, ale on zniknął.(...)”
„Troje” to świetny, ba najlepszy thriller jaki miałam okazję czytać. Pozwalał na pozytywną dekoncentrację czytelnika, który sam musiał szukać sobie oczywistych odpowiedzi, szalenie porywający całą swoją fabułą a przy tym nie narzucający się. Doszczętnie dokładny w opisach i charakterystyce postaci. Zestawienie powieści w postaci korespondencji mailowych, rozmów na czacie, programów telewizyjnych wywiadów prasowych, notek i rozmów naocznych świadków, samo to stanowi bardzo twardą podstawę by sądzić, iż wszystko dzieje się naprawdę. Charakter książki jest niespotykany, rzeczywistość nieubłaganie prawdziwa i czysto przerażająca. Można powiedzieć, że w niektórych momentach włosy stają dęba a dech zamiera w klatce piersiowej.
„Troje” to książka, którą polecam choć pewnie tego zupełnie nie potrzebuje, to książka która obroni się samym swoim słowem. Zapamiętam ją jako ciemną stronę dobrego thrillera, po którym czeka się na więcej. Trafia na najlepsze miejsce na mojej półce!
Jeśli ktoś twierdzi, że książka nie może przyciągać czytelnika to jest największym głupcem na świecie!
„No dalej, dalej, dalej”, tak zaczyna się pełna napięcia powieść sensacyjna, czy jak kto woli thriller. Te powtarzające się słowa ścigają czytelnika przez całą książkę. Dalej, dalej, dalej ku niesamowitości zdarzeń, ku rozległej aurze emocji, ku zdumiewającym...
2011-12-03
Autorka jak zawsze potrafi człowieka zaskoczyć :) powieści Nory są jak powiew świeżego wiatru, rześkie i niepowtarzalne.
Tym razem opowieść niewielkiego formatu, ale jakże wciągająca. Do pewnego stopnia nie mogłam uwierzyć, że autorka pokusiła się o taką wyobraźnię. Przelać na papier to jedno ale połączyć w romans to niebywałe. Pamiętam jak z zapartym tchem pragnęłam, aby skończyło się szczęśliwie, jak dumałam w jaki sposób rozwiąże problem zupełnie nie na miarę XXI wieku.
Nie żałuję emocji, które wciągają jak oko cyklonu, pisarka, z której twórczością spotkałam się niezliczoną ilość razy potrafi w sposób nieprzewidywalny pokierować losem bohaterów całkiem niepostrzeżenie dla czytelnika, który w końcu sam przyznaje rację, że to najkorzystniejsze wyjście z całej sytuacji.
Moja sympatia do autorki na pewno się nie wypali, szczególnie jeśli będę miała okazję „pobuszować” w jej doskonałych powieściach.
Polecam książkę „pod choinkę”, na urodziny, imieniny, lub zupełnie bez powodu, bo czas przy niej spędzony to przechadzka po ścieżkach wyobraźni. Chwila wytchnienia i rozmarzenia.. któż tego nie pragnie.
Autorka jak zawsze potrafi człowieka zaskoczyć :) powieści Nory są jak powiew świeżego wiatru, rześkie i niepowtarzalne.
Tym razem opowieść niewielkiego formatu, ale jakże wciągająca. Do pewnego stopnia nie mogłam uwierzyć, że autorka pokusiła się o taką wyobraźnię. Przelać na papier to jedno ale połączyć w romans to niebywałe. Pamiętam jak z...
2011-10-23
Patrząc na okładkę nie wiem zupełnie czym mnie ta książka zaskoczy. Wydaje się prosta w przesłaniu. Ktoś zapewne pragnie poskładać swoje życie, zapewne to kobieta skoro okładka ilustruje ją zdjęciem.
Mijam kolejne rozdziały, to co mnie poruszyło to jej charakter, spisany jakby w formie pamiętnika, przeplatany refleksjami matki i córki.
W jednym rozdziale przeżywamy rozterki Samanthy, w drugim oddychamy pełną piersią nastolatki Cammy. Gdzieś w tle pojawiają się pozostali członkowie rodziny, mąż Bob i dwóch synów. Wszystko byłoby idealnie, gdyby każde z nich nie miało własnych, różnych marzeń, różnego spojrzenia na świat a to już iskra zapalna do wybuchu gniewu i frustracji, które przychodzą przed poczuciem winy.
Kryzys małżeński Samanthy dotyka w całości wszystkich, seria niewypowiedzianych słów wisi nad ich głowami niczym gradowa chmura, gotowa zniszczyć każdego w przypływie władczego humoru.
Co się czuje, kiedy spogląda się na drugą „połowę” i nie czuje się nic?
Zupełnie nic... no może przyzwyczajenie, monotonność i nudę... nudę... nudę.
Samantha dochodzi do wniosku, że ślub z tym facetem, który teraz przypomina wieloryba to był strzał... poza tarczę.
Jak czuje się kobieta, która prowokacyjnie zrzuca z siebie sweter i patrzy jak jej mężczyzna odchodzi wykręcając się pracą? Ile upokorzeń można znieść aby dotknąć dna i z czystym sumieniem odbić się od niego wolna i twórcza.
Ileż to razy kobiety opiekujące się dziećmi i domem, porzucając w ten sposób swoje marzenia, pracę, nie słyszały słów pogardy czy niedowierzania nad powagą i sensem powierzonych im obowiązków?
Gdzie i kiedy odnaleźć harmonię w rodzinie, która rozsypała się niczym zamek z piasku? Kto pomoże w całym tym zamieszaniu poskładać cząstki pragnień skrywanych głęboko w duszy, tak naturalnych aż do bólu??
Ognisty temperament Cammy to wołanie o pomoc, ale czy istnieje jeszcze szansa na ożywienie uczuć pokrytych grubą warstwą lodu?
Krzycz, buntuj się, rób wszystko na wspak, niech Cię usłyszą, niech życie wreszcie da mi spokój – to przesłania nastoletniej dziewczyny, córki Samanthy tak niepodobnej w swym rozgoryczeniu..
Ogromną „radość” sprawiło mi poznawanie krętych dróg bohaterek.
Radość w sensie literackim, bo to dzięki autorce, jej trzeźwego patrzenia na świat oczami dorosłego człowieka a także nastoletniej buntowniczki mogłam dzielić z nimi emocje, które przelewały się w błyskawicznym tempie.
Raz rozśmieszała do łez, wtedy miałam ochotę potrząsnąć zasępionym Bobem aby ocknął się i w końcu spełnił swoje małżeńskie obowiązki :)
Często jednak doprowadzała do refleksji, nad życiem... naszym życiem.
Książki z reguły mają nieść pociechę i zapomnienie, uzdrowienie duszy.
W tym wypadku nie ma na to co liczyć, dlatego ogromnym szokiem było dla mnie zakończenie, którego się nie spodziewałam, które zaskoczyło mnie z ukrycia, sprawiło, że dogłębnie przeżyłam historię Cammy...
Mam głęboki szacunek do autorki za ukazanie takiego światła uzależnienia narkotykami jakim w rzeczywistości jest, drażniące i obezwładniające umysł.
Okładka nie ukazuje w tym wypadku emocji, które wywołuje ta książka, dlatego nigdy nie kierujcie się obwolutą, bo często niewinne ilustracje skrywają głębokie pokłady wydźwięku a zapewniam, że czas spędzony z tą publikacją wyjdzie tylko na dobre.
Patrząc na okładkę nie wiem zupełnie czym mnie ta książka zaskoczy. Wydaje się prosta w przesłaniu. Ktoś zapewne pragnie poskładać swoje życie, zapewne to kobieta skoro okładka ilustruje ją zdjęciem.
Mijam kolejne rozdziały, to co mnie poruszyło to jej charakter, spisany jakby w formie pamiętnika, przeplatany refleksjami matki i córki.
W jednym rozdziale przeżywamy...
2012-10-28
Zacznę tradycyjnie od okładki... wiem trochę marudzę, ale nie mogę, wprost nie mogę przejść obojętnie obok obwoluty, która chwyta za serce. Piękna zadbana kobieta i dodatkowy brokatowy akcent przywodzi na myśli coś magicznego i równie tajemniczego. To już stanowi punkt zapalny dla naszej podświadomości.
Okładka ze skrzydełkami ani nie ciekawi ani nie przeszkadza jestem wobec niej obojętna, ale wnętrze to już zupełnie inna bajka...
Mówiąc jednym zdaniem zostałam wessana w świat pełen niedorzecznych zjawisk. To niesamowite jak dobrze napisana powieść potrafi zatrząsnąć w posadach światem czytelnika. Gładkość z jaką J. Estep spisuje swoje słowa, czynią z „Akademii mitu” książkę uniwersalną. Świat magiczny zachwyci swoimi przygodami młode dziewczyny jak i poważne kobiety, doda życiu magii sprawiając, że poczujemy się wyjątkowo mając zaszczyt odkrywać wraz z Gwen jej wewnętrzną przemianę.
Jak przystało na typową powieść mamy tu elementy fantastyki, ból i niezrozumienie świata, zauroczenie graniczące z miłością, jest i odrzucenie, tragiczna śmierć ( i to niejedna) a przede wszystkim iluzje świata, którego istnienia nie da się racjonalnie wytłumaczyć...
UWAGA! Lektura ogromnie wciągająca, kradnie czas w zastraszającym tempie. Jednak jakże przyjemne jest to „marnowanie” czasu.
„Akademia mitu I” to pierwsza część przygód tajemniczej cyganki – Gwen Frost. Jak na początek nieźle inspiruje i choć autorka, jak sama pisze iż natchnieniem do powstania tej książki stanowiły wrażenia z filmów s- fiction a także literatura mitologii, stwierdzam że pomysł jest wart uwagi bowiem przedstawia świat w zupełnie innym odbiciu. Plątające się ścieżki fantastyki i mitu dodają całej lekturze żywiołowego dynamizmu, kręte sytuacje, nieodgadnione losy bohaterów nasilają tylko apetyt na drugą część. Sama jestem ciekawa czy choć w minimalnym stopniu będzie tak zaskakująca i pełna ekspresji jak „Akademia mitu I”. Chciałabym się o tym przekonać osobiście...
„Dotyk Gwen Frost” uważam za udaną twórczość J. Estep i z największym przekonaniem mogę polecić ją każdej osobie w każdym wieku, bowiem książka nie dość że pięknie wygląda na półce to jej wnętrze nie tylko przemówi całym sobą, ale w całkiem przyjemny sposób nie da o sobie zapomnieć. Już wiem co kupię nastolatce na Gwiazdkowy prezent!
Zacznę tradycyjnie od okładki... wiem trochę marudzę, ale nie mogę, wprost nie mogę przejść obojętnie obok obwoluty, która chwyta za serce. Piękna zadbana kobieta i dodatkowy brokatowy akcent przywodzi na myśli coś magicznego i równie tajemniczego. To już stanowi punkt zapalny dla naszej podświadomości.
Okładka ze skrzydełkami ani nie ciekawi ani nie przeszkadza jestem...
2012-09-01
Jak to jest z nami kobietami? Całe życie próbujemy coś zatrzymać co często i tak przychodzi nieubłaganie. Dążymy do doskonałości w byciu matką, żoną, przyjaciółką, dziewczyną i choć nie zawsze nam to wychodzi jednak i tak nie zniechęcamy się chwilowym upadkiem. Z uwagą śledzimy trendy w modzie, regularnie uzupełniamy kosmetyczki i walczymy... walczymy nie tylko o wygląd zewnętrzny, ale również o zdrowie!
Tłamszeni ogromną ilością modelek „szytych” na miarę niejednokrotnie czujemy do siebie wstręt bezgłośnie zadając sobie pytania: 'Kiedy to się stało??” przypominając sobie sylwetkę sprzed lat. Niestety nasz organizm wraz z wiekiem nie radzi sobie już tak doskonale z nieprawidłową dietą, czas kiedy wszystko szło w zapomnienie już dawno odeszły w niepamięć. Do prawidłowej równowagi umysłowej potrzeba nam zadowolenia z siebie. Jeśli jednak nie jesteś zadowolona ze swojego ciała potrzeba Ci celu...
A co powiecie na „Dziennik diety.”?
Okładka przedstawia szczupłą sylwetkę uśmiechniętej brunetki – niejedna kobieta walcząca z wagą zmiotłaby ją jednym spojrzeniem już za samą talię osy – z drugiej jednak strony kiedy będziemy brać do ręki nasz dziennik codziennie, będziemy marzyć o takiej sylwetce. To pokusa, której obraz mamy mieć w naszej świadomości.
Zaglądamy do dziennika, sama jestem ciekawa co się w nim kryje...
Z reguły nie lubię wstępów, omijam je szerokim łuuukiem z niecierpliwością podchodząc od razu do pierwszego rozdziału. Tutaj mając na uwadze iż nie jest to typowa książka (choć na taką wygląda) poświęciłam wstępowi większą uwagę.
„Cele które nie są zapisane są tylko życzeniami.”
Taki cytatem rozpoczyna się wstęp, w którym nikt nie krytykuje naszej wagi, zaniedbania spowodowanego zbytnią przyjemnością. Wręcz odwrotnie, nastawia kobietę na pozytywne myślenie, które na długo powinno zakorzenić się w jej umyśle stawiając na pierwszym miejscu naszą wolę, pragnienia zawarte niekoniecznie w liczbach.
Sam wstęp jest zdecydowanie dużo dłuższy i zawiera ogrom przydatnych informacji od prawidłowego wypełniania dziennika po obliczanie wagi i szeregu innych wiadomości potrzebnych kobiecie, która pragnie schudnąć.
„Dziennik diety.” to indywidualny „kajecik” kobiety o czym świadczy strona „O mnie”, na której możemy spisać wszystkie swoje dane. Co za ulga, że ktoś pomyślał o wszystkim a w dodatku zamknął to w gustownym wydaniu.
Natrafiamy wreszcie na serce dziennika, podzielonego na trzy miesiące.
Każdy dzień podzielony na posiłki, które w szczegółowy sposób można opisać. To fantastycznie pomocne! Szczególnie, kiedy mamy zwyczaj notować wszystko w pamięci.
Porady i tricki dodatkowo wzbogacają naszą wiedzę, w walce z tłuszczem wszystkie chwyty dozwolone!
Po każdym zakończonym tygodniu czeka nas 'delikatne' podsumowanie naszych działań. To czas na przemyślenia a także wgląd do naszych poczynań. Że zdumieniem możemy odkryć siłę własnej woli a wtedy już wciągnięci w wir zapisków namiętnym wzrokiem błądzić będziemy podpowiedziami dietetyków a własnym rzeczywistym światem. Nikt nie jest doskonały, lecz jeśli chcemy zrobić coś dla siebie, to przestać tylko o tym mówić, jak powiedział Walt Disney:
„Sposobem na zaczęcie jest skończenie mówienia i rozpoczęcie działania.”
Koniec końców „Dziennik diety” skrywa dużo więcej możliwości niż jestem w stanie Wam przybliżyć. To wszystko co potrzebne do prawidłowego przygotowania psychicznego i fizycznego kobiety znajdziemy w poradniku, który ekscytuje swoim bogactwem, znajomością kobiecej natury, pozostawia miejsca na zapiski, własne przepisy a co najważniejsze nie naciska.
„Kochać samego siebie – to początek romansu na całe życie.”
Oscar Wilde
Ja już zakochałam się w tym pięknym wydaniu i gdyby nie fakt, że zupełnie go nie potrzebuję, to naprawdę mi żal... (trafi jednak we właściwe ręce).
„Dziennik diety” motywuje do działania, kreuje naszą postawę a przede wszystkim można zabrać go dosłownie wszędzie.
„Prawdziwe piękno jest odblaskiem duszy.”
M. Quoist
Czym dzisiaj lśnisz?
Jak to jest z nami kobietami? Całe życie próbujemy coś zatrzymać co często i tak przychodzi nieubłaganie. Dążymy do doskonałości w byciu matką, żoną, przyjaciółką, dziewczyną i choć nie zawsze nam to wychodzi jednak i tak nie zniechęcamy się chwilowym upadkiem. Z uwagą śledzimy trendy w modzie, regularnie uzupełniamy kosmetyczki i walczymy... walczymy nie tylko o wygląd...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-06-11
Witajcie w świecie szkolnych ławek, książek i znudzonych nastolatków. Do takiego gimnazjum uczęszcza Rafe Khatchadorian, uczeń VI klasy. Właściwie Rafe jest normalnym chłopcem, choć zdesperowany i wystraszony nowym nieznanym otoczeniem co zupełnie tłumaczy ten stan zagubienia, twardo stąpa po ziemi a już niedługo przekonamy się jaki to z niego „herkules”.
Pierwszy dni w szkole ukazują naszego bohatera zupełnie odmienionego, dlaczego? Ponieważ Rafe ma plan, który podsunął mu jego życzliwy kompan Leo. Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, iż pomysłowość chłopców nie zna granic (chociaż pewne granice wytyczone są notesie Rafa) ich błyskotliwy umysł wytyczył sobie za zadanie złamanie każdej zasady i każdego nakazu z Kodeksu Uczniowskiego gimnazjum.
Jak możecie się domyślać rozpoczęła się istna lawina niesamowitych zdarzeń, wpadek, gonitwy fizycznej jak i umysłowej. Leo coraz wyżej stawia poprzeczkę. Rafe czuje się jak w grze, za wykonane zadanie otrzymuje punkty i bonusy. Niestety jak to zwykle w grach bywa posiada tylko trzy życia. Jak pokonać cały rok szkolny i nie dać się zmieść z poziomu gry?
Groteskowe ilustracje bardzo wyraźnie przedstawiają problematykę sytuacji w jakiej znajduje się główny bohater. Rozdarty między sprzecznymi uczuciami, między wyborem właściwego zachowania a niepożądanego, zaślepiony misją przetrwania nie zauważa tego co najistotniejsze... Już za moment za chwileczkę może stracić wszystko!
„Gimnazjum...” ta książka opowiada o trudnych warunkach z jakimi spotyka się główny bohater po rozpoczęciu nauki w nowej szkole. Jak wiemy najlepszą formą obrony jest atak, tak tutaj ta dewiza doskonale została pokazana. Ale czy ona tak naprawdę działa? Te kilka słów to tylko zbliżona namiastka wartości książki, cała historia ma również drugie dno. Dochodzi wątpliwa sytuacja w rodzinie, brak szacunku do samych siebie, wiara w iluzje.
Powieść podzieliłabym na trzy etapy w którym pierwszy to takie zdziwienie, autor serwuje bezpośredniość względem czytelnika, właściwie jego monolog brzmi śmiesznie, bo czyż czytelnik potrafi odpowiedzieć mu na bezpośrednio skierowane pytania? Drugi etap to taki w którym wiele się dzieje, jest ogrom śmiechu, zaskoczenia i niedowierzania, to czas w którym można doskonale bawić się podczas studiowania lektury. Trzeci to etap odkrycia kart, wychodzi na wierzch to co niedopowiedziane, co tłucze się w głowie od samego początku, jest scena naprawdę wzruszająca i taka pewność, że nic naprawdę nic nie dzieje się bez przyczyny. Zamykam książkę i mogę głośno powiedzieć, że czytanie jej zajęło mi niewiele czasu, zbyt mało...
„Gimnazjum...” to opowieść pisana młodzieżowym językiem, bardzo dostępna dla czytelnika. Pozwala czuć się zjednoczonym z bohaterami, niejednokrotnie przyłapałam się na zdecydowanym potakiwaniu z mojej strony. Byłam jak autor piszący monolog do odbiorcy.
Jeśli nie chcecie spędzić najgorszych lat swojego życia w gimnazjum, ta książka jest doskonałym lekarstwem na to jak nie należy poddać się łatwo pokusie udowodnienia swojej „siły”. Zabawa i dobry humor gwarantowany!
Witajcie w świecie szkolnych ławek, książek i znudzonych nastolatków. Do takiego gimnazjum uczęszcza Rafe Khatchadorian, uczeń VI klasy. Właściwie Rafe jest normalnym chłopcem, choć zdesperowany i wystraszony nowym nieznanym otoczeniem co zupełnie tłumaczy ten stan zagubienia, twardo stąpa po ziemi a już niedługo przekonamy się jaki to z niego „herkules”.
Pierwszy dni w...
2011-11-15
...nie pamiętam kiedy czytałam tak dobrą książkę.. pełną napięcia a jednocześnie ukrytej magii.
...nie spodziewałam się takiej mieszanki uczuć od radości, smutku po paraliżujący strach i to wszystko za sprawą dzieci, dwojga nastolatków.
...nie spodziewałam się takiego ogromu wyobraźni, gdzie z każdą kartką ciekawość sięgała zenitu.
W sumie podejrzewałam, że książka będzie bardziej tradycyjna. Jakieś kłopoty w rodzinie, zwyczajne, proste życie w plątaninie dziecięcych emocji. Jednak Kozlowsky ukazał nam fantastyczny świat widziany oczami dziecka, nieprzebraną wyobraźnię dotykającą fantastyki. Nie przepadam za tego rodzaju opowieściami, lecz ta napisana jest lekkim piórem, skrzętnie kontrolowana science fiction bez nadmiaru ociekających stron brutalnością i powykręcanymi postaciami. Oczywiście Skeksyl i cały jego otaczający świat budzi odrazę i niepokój, ale w książce zachowana jest równowaga między odrażającą strefą a ciekawością czytelnika, tak aby pogłębiać jego zainteresowanie przygodą.
I tak się dzieje, kiedy w ręce wpada Juniper Berry nie ma już odwrotu, książka topnieje w dłoniach, zastanawiamy się jak może czuć się opuszczone dziecko.. dziecko ludzi pochłoniętych karierą.
Nietrudno odnaleźć przesłanki, które autor umiejętnie przedstawił w swojej książce opierając się na życiu Juniper. Doskonale można zauważyć, że pokusa, której często ulegamy na dłuższą metę prowadzi do negatywnych skutków, najbardziej odbija się to na osobach, które przecież kochamy nad życie. Nieświadomi w swoim postępowaniu nie zauważamy niebezpiecznych sygnałów a potem to już kwestia czasu aż staniemy się ludźmi pozbawionymi uczuć, nasze dusze poddane zostaną próbie. Piękne słowa, które Dimitri wypowiada na końcu książki:
„ Pokusy będą towarzyszyć nam zawsze, gdziekolwiek się w życiu udamy i cokolwiek będziemy robić. Zawsze będzie jakieś łatwiejsze wyjście z sytuacji. Ale co z tego? Musimy przezwyciężać takie impulsy; musimy byś od nich silniejsi..”
Ilustracje dodają smaku wyobraźni - chociaż są czarno białe, jednak poczucie, ,że wykonywał je grafik, który ilustrował film „Shrek2” i „Madagaskar” dodatkowo są ogromną zachętą.
Jednak w pewnej kwestii mam uwagę, już w drugim rozdziale zauważyłam leciutki błąd grafika niespójnego z tekstem. Mianowicie mamy do czynienia tam z Juniper, która biegła przez las:
„ Gałęzie chłostały jej twarz, buty grzęzły w błocie, a parasol był rozdarty, ale ona wciąż przedzierała się do przodu (…) zobaczyła coś, co sprawiło, że natychmiast zapomniała o swoich wcześniejszych obawach.
Na jej podwórku był ktoś obcy.”
Dalej mamy ilustrację przedstawiającą Juniper i Gilesa, stojących naprzeciw siebie. I wtedy jedno mnie uderzyło Juniper w dłoni trzyma parasol, nietknięty piękny parasol, który jak pisało wcześniej był rozdarty. W sumie nie widać całej jego części, ale na pierwszy rzut oka nie przypomina czegoś z czym biegło się przez cały las i w dodatku uległo rozdarciu. Jest napięty i gładki.
Jednakże nie zmieni to mojego zdania, że Juniper zasługuje na uwagę. Powiedziałabym, że ku przestrodze powinni przeczytać ją rodzice a także ci wszyscy, którzy mają na wychowaniu dzieci, aby przekonali się jak wrażliwe są te małe istoty, co jest dla nich najważniejsze i co istotne, w życiu kierują się zupełnie innymi przesłankami i gotowe są naprawdę na wiele aby to zdobyć. Pytanie tylko czy i my jesteśmy gotowi poświęcić im należytą uwagę...
...nie pamiętam kiedy czytałam tak dobrą książkę.. pełną napięcia a jednocześnie ukrytej magii.
...nie spodziewałam się takiej mieszanki uczuć od radości, smutku po paraliżujący strach i to wszystko za sprawą dzieci, dwojga nastolatków.
...nie spodziewałam się takiego ogromu wyobraźni, gdzie z każdą kartką ciekawość sięgała zenitu.
W sumie podejrzewałam, że książka...
2014-08-23
„Żeby nawiedziły cię strachy, nie potrzeba ciemnego pokoju ani opuszczonego domu, mózg posiada wystarczająco zawiłe i ciemne korytarze.”
Czasami kiedy wpada mi w oko książka, która zaciekawia od samego początku okładką bądź nawet krótkim opisem nie mogę oprzeć się pokusie poznania jej wnętrza. Tak było w tym wypadku. Urzeczona tylko czekałam aż wpadnie mi w ręce. To czego się spodziewałam było niczym jedno maleńkie ziarenko piasku na ogromnej plaży... Było niczym a jednak znaczyło wiele.
Tylko dzięki swojemu przekonaniu i apetytu na „Jutro” mogę podzielić się wrażeniami z lektury.
„Jutro” to książka osadzona w dwóch przestrzeniach czasowych, w których istnieje 2010 jak i 2011 rok. Ta czasoprzestrzeń pomaga bohaterom na niezwykłe ponadczasowe kontakty, które mają doprowadzić do jednego celu – uniknięcia śmierci Kate, żony Matthew Shapiro, głównego bohatera, który razem z czteroletnią córką Emily niedługo obchodzić będą rocznicę śmierci idealnej żony i matki. Niefortunny los płata figla mężczyźnie, który po zakupie używanego laptopa nawiązuje kontakt z jego właścicielką – Emmą. Kiedy okazuje się, że oboje żyją w innym roku Matthew wpada na pomysł, aby to właśnie Emma uratowała jego żonę przed śmiertelnym wypadkiem i tym samym ocaliła jego idealne małżeństwo od tragedii. Sprawa nie wydaje się taka prosta, kręte ścieżki prawdy nie pozwalają poddać się bez walki. Akcja zaczyna gwałtownie przyspieszać, z każdą stroną podnosząc temperaturę emocji o kilka stopni.
Guillaume Musso stworzył powieść tak intrygującą i dopracowaną, że aż niedorzeczną. Wspaniałe połączenie uczuć, oddania i wierności połączone z tajemniczą a nawet mroczną stroną idealizmu pochłania bez reszty. Ogromnie przejęta byłam zbliżającym się zakończeniem, gotowa przewidzieć każdy ruch autora i nie zawiodłam się. Autor niczym wprawny kelner balansujący między stolikami z wdziękiem kreował własny świat iluzji, któremu nie sposób się nie poddać, nie zaciekawić i nie pogratulować świetnego pomysłu i dążenia do realizacji.
„Jutro” , ta książka nie może tak długo czekać, treść nie pozwala porzucić jej w kąt, odłożyć na lepszy czas. Zaręczam, że gdy tylko weźmiecie ją do ręki nie będziecie mieli ochoty przestać dążyć do kresu stron. Powieje w niej grozą, ogrzeje uczuciem, smagnie gorzką prawdą, oświeci nadzieją …
Jak daleko można posunąć się w oślepiającej miłości? Wygląda na to, że niewiarygodnie daleko. Jak pisał Jonathan Carroll:
„Nie możesz zmienić przeszłości, ale przeszłość zawsze powraca, żeby zmienić Ciebie. Zarówno twoją teraźniejszość jak i przyszłość.”
Polecam wszystkim miłośnikom dobrej literatury, otwartych na porywającą akcję, jest to niezwykle zajmująca książka, która nie liczy godzin i lat.
„Żeby nawiedziły cię strachy, nie potrzeba ciemnego pokoju ani opuszczonego domu, mózg posiada wystarczająco zawiłe i ciemne korytarze.”
Czasami kiedy wpada mi w oko książka, która zaciekawia od samego początku okładką bądź nawet krótkim opisem nie mogę oprzeć się pokusie poznania jej wnętrza. Tak było w tym wypadku. Urzeczona tylko czekałam aż wpadnie mi w...
Tak naprawdę to nie wiem co mnie przyciągnęło do tej książki, pewnie po trochę opis być może jej okładka, nie potrafię tego jasno określić. Kiedy patrzę teraz na nią, wiem że był to dobry wybór, nie – to był fantastycznie dobry wybór!!
15 dni, które autor określa od „średnio fajna środa” do m.in. „przerażający piątek” to coś więcej niż same słowa, to wewnętrzna walka i bunt młodego człowieka, który bezceremonialnie porzucony niczym tonąca mysz (choć myszy bodajże potrafią pływać) na pastwę losu zdaje wielki egzamin z życia...
Laurence ma dopiero 15 lat, sześcioletniego brata i matkę alkoholiczkę. Masę niespłaconych zobowiązań i zero w portfelu. Ale co odkrywam? Jest niczym te wstrętne karaluchy pałętające się pod jego nogami, które żyją nawet kilka (7, 9 być może 15) dni bez głowy. Jest niestrudzony i wytrzymały w walce o byt. Zapałałam ogromnym szacunkiem do tego wyrostka, który za wszelką cenę stara się posklejać swoją poplątaną rodzinę, ale czy można skleić coś, gdy z każdą próbą uleczenia powstają nowe pęknięcia w rozchwianej już emocjonalnie skorupie jaką jest rodzina nastolatka?
Z każdym krokiem, z każdym jego dniem emocje sięgają zenitu, czas staje się na wagę złota a istnienie to już nie przyszłość, to teraźniejszość złożona z wyrzeczeń i nieubłaganego chaosu. W pewnym momencie mam już dość, proszę w myślach autora, by odpuścił temu biednemu chłopakowi, by podarował mu odrobinę wytchnienia i tak jak głosi Pismo „Szukajcie a znajdziecie”
Laurence odnajduje w końcu swoją wiarę może nie w lepsze jutro, ale być może w powrót do przeszłości, gdzie normalnością stało się upijanie matki na umór i wahania jej nastrojów. Jego niemy krzyk jest tak wyraźny, że czuję go aż do dzisiaj. Niesłychanie emocjonująca książka.
„ (…) W kuchni włączam czajnik elektryczny. Coś strzela z hukiem, pojawia się błysk, a potem swąd przypalonego plastiku. Przez chwilę gapię się na czajnik, naciskam kilka razy włącznik, ale czerwona lampka się nie zapala. Zepsuty.
Coś pęka.
Gdzieś głęboko we mnie.
Coś, co trzymałem na wodzy przez wiele dni... tygodni... może lat.
Wreszcie pęka.
W jednej chwili trzymam bezużyteczny czajnik w ręku, a w drugiej klęczę na kolanach pośrodku podłogi, tylko że w międzyczasie wokół mnie musiało chyba nastąpić trzęsienie ziemi, bo kuchnia wygląda jak lej po bombie. Stół leży do góry nogami, z przewróconego kubła wysypują się śmieci. Na ścianach są ślady małych eksplozji jedzenia. Trzęsę się, oddycham ciężko przez nos, ze skaleczonej dłoni leci mi krew.
To ja to zrobiłem.
W przebłysku widzę, jak wiele lat temu mama klęczy wśród morza potłuczonych skarbonek...
Słyszę jakiś hałas. Podnoszę głowę i widzę Jaya, który przygląda mi się, stojąc w drzwiach. Jest goły i cały się trzęsie. Patrzy na mnie i ucieka.
-Jay! - Wstaję chwiejnie, śmieci mlaszczą i chrupią pod moimi tenisówkami – Jay!
Znajduję go w wannie, gorączkowo myje się gąbką. Płacze i cały dygocze. Nie chce na mnie spojrzeć.
-Jay?
- Jest OK. wcale nie taka zimna – mówi niewyraźnie, klekocząc zębami.(...)"
Książka nie może nie trafić do czytelnika, jest tak wyraźnie napisana, oparta na prozie naszego życia. Zresztą jak sam autor pisze do powstania książki skłoniło go zdarzenie mające miejsce w pubie w którym się akurat znajdował...
„Jakaś mocna pijana kobieta zaczęła się kłócić z ludźmi przy stoliku obok, wprawiając tym w zakłopotanie swoich synów. Zastanowiło mnie, jak wygląda życie tych chłopaków, co się będzie działo, kiedy wrócą do domu. Wszystkie moje opowiadania zaczynają się od takiej iskry – jakiejś postaci lub sytuacji, która wywiera na mnie wpływ, którą przejmuję się na tyle, żeby zacząć pisać i próbować dowiedzieć się, co było dalej.”
„15 dni bez głowy” to wizerunek udręczonych okrutnym losem bohaterów. Pełna napięć i ekspresji opowieść o sile wyrzeczeń, samotności, bólu i niemocy. Poświęcenie i oddanie, kurz pot i łzy.... Z czystym sumieniem GORĄCO POLECAM!
Tak naprawdę to nie wiem co mnie przyciągnęło do tej książki, pewnie po trochę opis być może jej okładka, nie potrafię tego jasno określić. Kiedy patrzę teraz na nią, wiem że był to dobry wybór, nie – to był fantastycznie dobry wybór!!
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to15 dni, które autor określa od „średnio fajna środa” do m.in. „przerażający piątek” to coś więcej niż same słowa, to...