rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Nie jest tajemnicą, że odkąd sięgnęłam po książki Joanny Lampki, absolutnie przepadłam w skonstruowanej przez nią historii. Przywiązałam się do bohaterów, próbowałam zrozumieć reguły rządzące każdą z krain i z niecierpliwością czekałam na zakończenie historii. Aż nadszedł ten dzień, gdy wzięłam w swoje ręce finałowy tom tetralogii Mistrz Gry, o tym samym tytule.

Byłam niesamowicie podekscytowana oczekiwaniem na książkę. Z zapartym tchem śledziłam urywki zdań, które podrzucała autorka czy razem z innymi czytelnikami obstawiałam, kto może być tytułowym mistrzem gry. Absolutnie zakochałam się w okładkowej grafice, ale gdy książka fizycznie znalazła się w moich rękach, nagle nie byłam w stanie czytać. I nie dlatego, że obawiałam się, że książka będzie słaba, co to to nie! Uświadomiłam sobie, że już nie będzie więcej zaglądania do tego świata. Nie będę wiedzieć co u Mii, Aline, dzikiej dziewczynki czy Alexa. A bohaterka dokona ostatecznego wyboru między słonecznym Ianem, a stalowym Michaelem i od tego nie będzie żadnego odwrotu… Nawiasem mówiąc, żaden wybór by mnie nie usatysfakcjonował, bo żadnemu z nich nie ufam. Jednakże ta blokada uświadomiła mi, jak bardzo polubiłam tę serię. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek zareagowała aż tak mocno. 

Jednakże wracając do omówienia samej książki. Opis okładkowy co prawda przygotowuje czytelnika na to, czego może się spodziewać po treści, ale jednocześnie niewinnie rzucone Chaos leży w interesie kogoś innego, okazuje się jednym z największych bomb tej części. Wiedza, którą czytelnik zyskuje w miarę czytania, zmusza nie tylko do oceny aktualnej sytuacji ale i do rewizji oceny bohaterów, których już wydawało się, że dobrze znamy. Ale czy z tą autorką kiedykolwiek coś było proste i oczywiste? Wiecie do czego ona doprowadziła? Nie znosiłam ani Michaela, ani Iana. Do żadnego nie miałam krzty zaufania! A teraz to ja mam do nich niejako pozytywne uczucia! A przynajmniej rozumiem co motywowało niektóre ich zachowania. Choć jak rzekł Mistrz Gry:

"Nie romantyzuj zbrodniarzy (...) Nigdy nie szukaj usprawiedliwienia dla zła. Owszem rozpatruj dwie strony medalu, waż je sprawiedliwie, ale nie tłumacz"

W książce ujęło mnie również to, jak autorka przedstawiła traktowanie swoich obywateli przez rządy poszczególnych nacji, niuanse polityki czy niepisane zasady każdego z narodów. I po raz kolejny pozostawiła nas z pytaniem, które podejście jest bliższe sercu i poglądom czytelnika. A może rzuciła światło na coś, co przecież jest oczywiste, bo zawsze tak było?

Jedyne co mnie irytowało podczas czytania to fakt, że Aline jest tak naprawdę miotana przez wydarzenia. Nic od niej nie zależy. W niektórych momentach miałam ochotę wręcz potrząsnąć bohaterami, żeby dali jej wreszcie spokój i pozwolili podjąć decyzję. Ale znów - czego ja się spodziewałam! Znaki były wszędzie - nakręcana laleczka na okładce, zamotana w sieć, a ja się spodziewam autonomii i zbawienia świata w pojedynkę, gdzie zawsze psioczę na tego typu rozwiązania.

Myśląc o tej książce, przychodzi mi na myśl oscarowe Wszystko, wszędzie, na raz, bo dzieje się niesamowicie dużo. Akcja rozkręcająca się powoli w pierwszej połowie, później nabiera tak intensywnego tempa, że nie sposób odłożyć książki na bok. Choć czytanie grozi palpitacją serca, zwichnięciem brwi i łzami wzruszenia. Tak, popłakałam się nad tą książką. Ale absolutnie w innym miejscu niż podejrzewałam :D Mówiłam coś o nieoczywistych zwrotach akcji, prawda?

Na koniec chciałabym zaznaczyć, że jestem niesamowicie wdzięczna autorce, że doprowadziła wszystkie wątki do końca. Co prawda w charakterystyczny dla siebie sposób - chociaż wiesz co się zadziało, w jaki sposób i z jakich powodów, w głowie nadal pulsuje pytanie. Czy historia była mistrzowskim planem mistrza gry posiadającym zdolności przewidywania przyszłości czy jednak okazała się sumą nieprawdopodobnych przypadków? Przeczytajcie i zastanówcie się sami...

Nie jest tajemnicą, że odkąd sięgnęłam po książki Joanny Lampki, absolutnie przepadłam w skonstruowanej przez nią historii. Przywiązałam się do bohaterów, próbowałam zrozumieć reguły rządzące każdą z krain i z niecierpliwością czekałam na zakończenie historii. Aż nadszedł ten dzień, gdy wzięłam w swoje ręce finałowy tom tetralogii Mistrz Gry, o tym samym tytule.

Byłam...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wychowanie bez wychowywania. Jak podarować dziecku wolność i wsparcie Stefanie Stahl, Julia Tomuschat
Ocena 8,6
Wychowanie bez... Stefanie Stahl, Jul...

Na półkach:

Najnowszą propozycja od Wydawnictwa Otwarte pozwoli czytelnikowi przyjrzeć się relacjom i schematom, w których jesteśmy zanurzeni. Książka uświadamia, że nie jesteśmy w stanie rozpatrywać relacji z potomstwem w oderwaniu od pozostałych powiązań społecznych i doświadczeń z własnego dzieciństwa. Przypomina, że aby nawiązać zdrową więź i empatycznie reagować na potrzeby małego człowieka, musimy zaopiekować się swoim wewnętrznym dzieckiem.

Choć teoria oparta na symbolice Dziecka Słońca, Dziecka Cienia oraz Ja-Dorosłego była mi znana, zafascynowało mnie jak ogromny wpływ ma na postrzeganie dzieci przez opiekujących się nimi dorosłych. Po raz kolejny odkryłam, jak wiele zależy od nastawienia i interpretacji rzeczywistości przez nasze wnętrze. Na szczęście nie zostajemy tylko z tą wiedzą! Autorki z uwagą i empatią przeprowadzają czytelnika przez przykłady zachowań rzutujących na budowanie więzi z dzieckiem i pozwalające rozwijać się obu zaangażowanym w nie stronom. Omawiając pułapki, które zastawia na nas mózg, proponując ćwiczenia wyłapywania konkretnych obszarów tzw. wysp, wyposażają czytelnika w narzędzia zwiększające samoświadomość i dojrzałość. Dzięki temu zabiegowi jesteśmy w stanie stworzyć bezpieczną przystań do doświadczania świata dla najmłodszych.

Według mnie to świetna pozycja dla osób, które nie chcą upychać rodzicielstwa w sztywne ramy wymagań lecz nawiązać autentyczną więź z dzieckiem. Sięgając po tytułowe wychowanie bez wychowania, nie gubimy się w gąszczu zakazów i nakazów, lecz prawdziwie dostrzegamy potrzeby i talenty człowieka, dla którego jesteśmy drogowskazem. A jeśli sami się zgubimy i będziemy potrzebować wsparcia dla Dorosłego Ja, przejrzysta organizacja treści pozwoli wrócić do konkretnego zagadnienia.

Choć niektóre przykłady powodowały dyskomfort i poczucie zagubienia, cieszę się, że sięgnęłam po tę książkę. Pozwoliła mi natrafić na emocjonalne supełki, które mogłabym przekazać dalej, lecz mądrzejsza o wiedzę zawartą w tej pozycji będę mogła pracować nad ich rozplątaniem. Z pewnością moje wewnętrzne dziecko skorzystało na tej lekturze. Mam nadzieję, że dla Was również okaże się pomocna.

Najnowszą propozycja od Wydawnictwa Otwarte pozwoli czytelnikowi przyjrzeć się relacjom i schematom, w których jesteśmy zanurzeni. Książka uświadamia, że nie jesteśmy w stanie rozpatrywać relacji z potomstwem w oderwaniu od pozostałych powiązań społecznych i doświadczeń z własnego dzieciństwa. Przypomina, że aby nawiązać zdrową więź i empatycznie reagować na potrzeby małego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieść zabiera Czytelnika w podróż na daleką, nieprzyjazną Północ. Według opracowań cywilizowanego świata – zacofaną, skażoną i praktycznie bezludną. Jakim więc cudem dzikusy wraz ze swoją królową są w stanie oprzeć się świetnie wyszkolonej armii? Jakim cudem kobieta stanęła na czele prowincji najbardziej konserwatywnego państwa na Kontynencie Zachodnim? Czy ruch Czarnej Róży zapoczątkowany przez Michaela przyniesie swoje owoce? Czy targany chęcią zemsty Ian odnajdzie ukojenie w podziemnych korytarzach? Czy o przyszłości całego kontynentu ma zdecydować jedna osoba, której postać jest mielona przez zębiska propagandy każdej ze stron konfliktu? Czy Aline udźwignie rolę, jaką narzucił jej świat?

Myślę, że zdjęcie (powstałe w nocy, notabene o północy - dostępne na: https://majkabloguje.blogspot.com/2022/05/702-krolowa-pustki-dzierzaca-czarna.html) idealnie przekazuje, jakie emocje zostały we mnie po przeczytaniu książki. Piękno i legenda Aline zostały postawione w świetle reflektorów, jednocześnie próbując przetrwać w nieprzyjaznym, zimnym, ciemnym świecie. Wszystkie decyzje dziewczyny zaczynają kłaść się cieniem na życiu otaczających ją osób, a róża, która miała być ocaleniem, przynosi jedynie cierpienie. Ciemność podkreśla mistrzowsko zaplanowaną okładkę, z które wyziera niebezpieczeństwo, niepokój i determinacja.

Według mnie dokładnie te trzy cechy charakteryzują Aline z trzeciego tomu. Wzajemnie przeplatające się emocje targają również czytelnikiem, któremu serce łamie się po wielokroć. Trzask mojego, po wydarzeniach 16 rozdziału, rozlegał się echem przez długie godziny. To już nie jest wesoła historyjka o letnim romansie, lecz ciemna, dojrzała opowieść o przetrwaniu, stracie i odnajdywaniu się na nowo. Chłonęłam ją całą sobą, zafascynowana i pełna podziwu dla ewolucji zarówno bohaterów, jak i warsztatu autorki. Z szeroko otwartymi oczami śledziłam zawiłości polityki, ludzkiej natury, taktyki wojennej, tradycji plemion północy. Autorka zdradziła również skąd zaczerpnął swoją nazwę cały cykl, a po jednej ze scen czuję, że w kolejnej części odkryjemy jeszcze niejedną tajemnicę dotyczącą gwiazd zaklętych w klejnoty.

Akcja, poziom budowania napięcia i emocjonalnego przywiązania do bohaterów jest na najwyższym poziomie. Podczas czytania Królowej dzikusów, nie raz miałam ochotę krzyknąć i powstrzymać bohaterów przed tym, co miało za chwilę nastąpić, wesprzeć w próbach dotarcia do siebie lub zdrowo trzepnąć po głowie za amoralne zachowanie. Zastanawiałam się, gdzie jest granica między emocjami i jak wiele człowiek jest w stanie położyć na szali, gdy ważą się jego losy.

Możliwe, że odbiór treści niesamowicie wzmacnia obecna sytuacja za naszymi granicami, gdzie propaganda jest jednym z narzędzi walki, spisany początkowo na straty kraj zadaje agresorowi znaczące straty, a pomoc przychodzi z najmniej spodziewanej strony. Do tej pory się zastanawiam czy Joanna Lampka jest wieszczką, świetną obserwatorką czy udało się jej wyłuskać tę siłę, która pcha do rzeczy logicznie niemożliwych i pozwala narodzić się cudom.

Nie znajduję minusów w tej książce. To absolutnie najlepsza część opowieści o Aline. Jeśli kolejny tom będzie jeszcze lepszy (a po zakończeniu wnoszę, że akcja ruszy od początku z kopyta), to znów będę musiała przygotować melisę, chusteczki i przynajmniej tonę czekolady. Czytajcie, nadrabiajcie i wypatrujcie razem ze mną czwartego tomu!

Powieść zabiera Czytelnika w podróż na daleką, nieprzyjazną Północ. Według opracowań cywilizowanego świata – zacofaną, skażoną i praktycznie bezludną. Jakim więc cudem dzikusy wraz ze swoją królową są w stanie oprzeć się świetnie wyszkolonej armii? Jakim cudem kobieta stanęła na czele prowincji najbardziej konserwatywnego państwa na Kontynencie Zachodnim? Czy ruch Czarnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wersja recenzji dla zabieganych rodziców: warto poświęcić czas tej książce!

Ale tych którzy mają troszkę więcej czasu, zapraszam na dłuższą wersję:

Na początku nie byłam zbyt przekonana do tego, jak trzy zwierzęta, nie mające za sobą nic wspólnego, mają wytłumaczyć Czytelnikowi, dlaczego niegrzeczne dzieci nie istnieją. Jednak sprawa wyjaśnia się już po przeczytaniu opisu lub wstępu - zwierzęta te, umieszczone w odpowiednich miejscach baobabu niezwykle trafnie pokazują jak działa ludzki mózg! Szczególnie w formie graficznej.

Ze względu na świetną symbolikę i używanie akronimów czy metafor, książka będzie idealna dla osób, które uważają, że poradnik o działaniu mózgu, emocjach czy budowaniu więzi jest naszpikowany trudnymi pojęciami, a oni nie mają chwilowo czasu na studiowanie każdej z tych dziedzin, bo starają się utrzymać swoje dzieci przy życiu. Autorka stworzyła swoisty narzędziownik z instrukcją obsługi przejrzystą jak w jednym ze szwedzkich sklepów, po który należy sięgnąć, kiedy wydaje się nam, że rodzic albo dziecko jest "zepsute". A oczywiście, że najlepiej byłoby przeczytać ją przed potrzebą jej zastosowania, ale wiem jak jest :D

Zaskoczyło mnie, że choć sama nie mam na co dzień kontaktu z dziećmi i zapoznałam się z niejedną pozycją dotyczącą mózgu, podczas lektury nadal odkrywałam nowe rzeczy lub nagle zobaczyłam je z innej perspektywy. Z pewnością to zasługa tłumaczenia skomplikowanych pojęć w sposób możliwie obrazowy i uproszczony lecz nie tracący istotności wiedzy, którą próbują przekazać nam badacze ludzkich umysłów. Miłym zaskoczeniem było uzupełnianie słów autorki wstawkami ze słowami jej męża czy bliskich znajomych. Pokazują, że naprawdę, aby wychować jedno dziecko potrzeba całej wioski. Ogromnym plusem są również ramki podsumowujące poruszane zagadnienia, pozwalające jednym rzutem oka odświeżyć potrzebne informacje.

Jedyne do czego mogę mieć zarzuty, to kilka stron traktujących jedynie o tym, jaka to będzie super książka i jak wiele dzięki niej się nauczymy. Zbyt przypominały mi wykładowców, którzy 10 min każdego wykładu poświęcali na to, żeby przypomnieć studentom, jak to mamy mała czasu a dużo materiału.

Mam po tej książce bardzo miłe odczucia. Jak bym porozmawiała z kimś, kto wie jak wiele trudności czyha na człowieka, gdy próbuje pokazać świat małemu człowiekowi i zamiast krytykować, delikatnie wyciąga rękę ze wsparciem. Myślę, że takiego poczucia potrzebuje każdy, szczególnie w naszej kulturze, która niestety mocno stawia na indywidualizm i perfekcjonizm. Oby to się zmieniło :)

Wersja recenzji dla zabieganych rodziców: warto poświęcić czas tej książce!

Ale tych którzy mają troszkę więcej czasu, zapraszam na dłuższą wersję:

Na początku nie byłam zbyt przekonana do tego, jak trzy zwierzęta, nie mające za sobą nic wspólnego, mają wytłumaczyć Czytelnikowi, dlaczego niegrzeczne dzieci nie istnieją. Jednak sprawa wyjaśnia się już po przeczytaniu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA
www.majkabloguje.blogspot.com

W pierwszym tomie postać Aline zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. A gdy okazało się, że bohaterka na trzecie imię ma Joanna, poczułam miłe łaskotanie — mogłabym być taką babką! Byłam niesamowicie ciekawa jak potoczą się dalsze losy dziewczyny po powrocie do sztywnych ram Królestwa. Nie spodziewałam się, że autorka przygotuje coś takiego...

Teoretycznie z opisu wiadomo, że Aline sprzeniewierzy się zasadom ojczyzny, ale przy tak surowym kodeksie mogło chodzić o wszystko, nawet o krzywe popatrzenie się na przechodzącego mężczyznę. Ale nie... Pierwsza bomba spada na początku, a im dalej czytając, tym bombardowanie tylko się nasilało. Skąd nagle wziął się mąż w opisie? Czyżby król spełnił swoje obietnice? Ciarki wywołało też stwierdzenie — nie walczy tylko o siebie... Mając w pamięci przepowiednię z pierwszego tomu, zaczynam się obawiać nie tylko o ludzi, na których jej zależy, ale o cały kontynent.

Pan Kamienia Wschodu tak jak Gwiazda północy, gwiazda Południa nie należy do długich lektur. Nie ma tutaj miejsca na wyjaśnienia — od tego był pierwszy tom. W tej części akcja ruszyła z kopyta od pierwszych stron powieści. Wszystkie bóstwa kontynentu, miejcie nas w opiece...

Jestem zachwycona, zauroczona i kupiona historią kryjącą się za zieloną okładką. Pełne emocji i pasji opisy scen walk, rodzących się relacji czy północnych obrzędów sprawiały, że wtapiałam się w książkę całą sobą, zastanawiając się, co przyniesie następna przewrócona strona. Po prostu rollercoaster <3

Jak wspominałam wcześniej, akcja jest wartka, ale nie gubi sensu czy spójności w biegu wydarzeń. Strategicznie rozplanowane chwile na oddech, pozwalają pójść po wodę w trakcie lektury. Podziwiam jak autorka w trakcie niesamowicie wartkiej akcji jest w stanie wytłumaczyć zasady działania świata, relacje między bohaterami, zwyczaje poszczególnych nacji, dorzucić tornado magii i jeszcze kazać się bohaterce szalajać po bagnach, jak Geralt w pierwszej części gry. Ta książka ma tylko 296 stron!

A zahaczając o bohaterów to ile my się dowiemy o przeszłości postaci, zarówno nowych jak i już znanych! Jedne sprawy się wyjaśnią, drugie komplikują — klasycznie. Ale ta interwencja w jednej z ostatnich scen, gdy splątały się wydarzenia, wierzenia, strach, miłość i łzy jak dla mnie była absolutnie najpiękniejsza. Chociaż zakończenie znów namieszało mi w umyśle.

Patrząc na wątek romantyczny, męża, kochanków i zamieszanie z biżuterią z jednej strony podziwiam, a z drugiej nie do końca rozumiem wybór Aline. Choć scena ślubu, nie powiem, oryginalna! Jakaś część mnie, chciałaby go w przyszłości wziąć w tej formie :D

Podsumowując drugi tom absolutnie nie ustępuje pola pierwszemu — akcja, pomysły, bohaterowie... Idealna na zupełne oderwanie się od rzeczywistości! A czego więcej chcemy od książki na wakacje? Proszę kupować i czytać!

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA
www.majkabloguje.blogspot.com

W pierwszym tomie postać Aline zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. A gdy okazało się, że bohaterka na trzecie imię ma Joanna, poczułam miłe łaskotanie — mogłabym być taką babką! Byłam niesamowicie ciekawa jak potoczą się dalsze losy dziewczyny po powrocie do sztywnych ram Królestwa. Nie spodziewałam się, że autorka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Podejrzewam, że doskonale znacie to uczucie, gdy na usta ciśnie się li i jedynie Gó*** prawda. Nawet jeśli nie wyjdzie ono na zewnątrz, rezonuje krzykiem w mózgu. A wiecie, że mózg również potrafi nas wpakować w sytuację, gdy jedyne co można stwierdzić, to powtórzyć powyższy wulgaryzm.

Książkę czyta się świetnie dzięki lekkiej formie. Jednak jeśli macie coś wspólnego z psychologią, mogą Was irytować uproszczenia i oczywistości, ale dla początkujących nada się idealnie! Po każdym rozdziale odkładałam książkę i zastanawiałam się, kiedy w moim życiu dopadł mnie konkretny schemat myślowy. Okazuje się, że najczęściej przyłapuje się na schemacie jestem nikim i reflektor. Natomiast w swoim otoczeniu często zauważam efekt halo, efekt potwierdzenia i dysonans poznawczy. Moi znajomi wręcz ogłosili dysonans poznawczy stwierdzeniem miesiąca - tak często je wykrzykiwałam komentując prasowe doniesienia. Autorka pomaga czytelnikowi dostrzec schematy myślowe, nie tylko dzieląc się przykładami ze swojego życia, ale również proponując proste ćwiczenia czy stawiając pytania do własnych przemyśleń.

Mimo, że lektura zajęła mi dużo więcej czasu, niż zakładałam (ze względu na mnogość informacji, które wywracały mi mózg na lewą stronę i powodował falę przemyśleń i dyskusji), niesamowicie polecam. Książka zmienia optykę spojrzenia na świat i społeczeństwo oraz uwrażliwia na wykrywanie gó*** wartych schematów, które brużdżą w życiu. Chwała neuroplastyce, że możemy z nimi walczyć, tylko musimy wiedzieć jakich narzędzi użyć.

Podejrzewam, że doskonale znacie to uczucie, gdy na usta ciśnie się li i jedynie Gó*** prawda. Nawet jeśli nie wyjdzie ono na zewnątrz, rezonuje krzykiem w mózgu. A wiecie, że mózg również potrafi nas wpakować w sytuację, gdy jedyne co można stwierdzić, to powtórzyć powyższy wulgaryzm.

Książkę czyta się świetnie dzięki lekkiej formie. Jednak jeśli macie coś wspólnego z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli w sadze "Wojny Wikingów" dzieje się dobrze i wszystko układa się sielankowo, zwykle to tylko cisza przed burzą. Tym razem Anglia zadrży przed zjednoczoną siłą Norwegów, Duńczyków i Irlandczyków, prowadzonych w bój przez legendarnego Ragnalla Ivarsona. Pamiętacie tytuł drugiego tomu? Zaiste to był dopiero zwiastun nawałnicy, która wstrząsnęła wyspą w tomie zwanym "Wojownicy burzy". Ciekawe czy w ich sercach grały te słowa:
We come from the land of the ice and snow,
From the midnight sun where the hot springs blow.
The hammer of the gods,
Will drive our ships to new lands,
To fight the horde singing and crying:
"Valhalla I am coming!*

Zaczynamy od oczywistości - któż może powstrzymać nieposkromiony apetyt najeźdźcy, jeśli nie równie legendarny i budzący trwogę Uhtred? Wydaje się, że autor chce nam przemycić po raz kolejny tę samą historię: beznadziejną sytuację w ostatniej chwili ratuje błyskotliwy pomysł, na który wpada jedyna zdolna do myślenia osoba w całym zastępie wojsk chroniących zjednoczone królestwa. Rzeczywiście historia w niektórych momentach trąciła lekko poczuciem déjà vu, ale na ile sposobów można opisać trwające wiekami przeganianie się plemion północy? Pełna obaw kontynuowałam lekturę, obawiając się, że swąd odgrzewanej opowieści zepsuje mi dobre chwile spędzone z tą serią, jednak jakże miło się rozczarowałam!

Uthred przez 9 tomów przeszedł niesamowicie długą i usłaną trudnościami drogę, która z narwanego młodzieńcza uczyniła rozważnego, sprytnego i zdeterminowanego wojownika. Lecz nie zatracił on swojego sarkastycznego poczucia humoru, za który go uwielbiam! Jego dojrzałość objawia się w konsekwentnym dążeniu do celu, którego nie traci z oczu, nawet gdy opuszcza go przychylność bogów. Myślę, że o przemianie Uthreda może świadczyć również próba nawiązania relacji z dorosłymi już dziećmi i chęć nadrobienia straconego czasu. Jadnak czasem przeszłość dopada nas w najmniej oczekiwanym momencie, potrafiąc namieszać w teraźniejszości i żądać rozliczenia dawno podjętych decyzji.

Wracając natomiast do miłego rozczarowania - mistrzostwo pióra Bernarda Cornwella objawia się między innymi w umiejętności skonstruowania fabuły w taki sposób, że jedna sytuacja jest w stanie wytrącić czytelnika z równowagi umysłowej i na powrót wrzucić w wartki nurt akcji, czynią go głodnego dalszego ciągu. Co prawda lekko nie dowierzam w sekwencję zdarzeń, którą tym razem zgotował autor swoim bohaterom, ale pozostaje mi tylko ze smutkiem zaakceptować fakt, że tak poprowadziła nas historia. Jednak w pozostałych momentach mogę zachwycać się niesamowitymi potyczkami zarówno umysłowymi jak i bitewnymi lub łączącymi obie te cechy - ach te wyzwiska przed walką^^

Niezmiernie ucieszyła mnie irlandzka nuta, wprowadzona do fabuły za sprawą niezastąpionego i wiernego Finana, o którym nareszcie dowiemy się nieco więcej. Fascynuje mnie ten rejon geograficzny i nawet najmniejsza wzmianka na temat Irlandii, powoduje, że przed oczami stają mi wrzosowiska czy Wyspy Skellig...

Obawiałam się, że w zakończeniu dzisiejszej recenzji będę wspominała, że pozostał już tylko jeden tom wieńczący historię Uhtreda i ze smutkiem będę musiała Was uprzedzić, że ta wspaniała i wartka opowieść ma swój koniec. Jednak nieocenione wydawnictwo Otwarte zdecydowało się kontynuować serię i gawęda będzie trwać jeszcze do grudniowych nocy. Przy ogniu, a jakże :) Kto chce pod choinkę całą serię 12 tomów? :D

Jeśli w sadze "Wojny Wikingów" dzieje się dobrze i wszystko układa się sielankowo, zwykle to tylko cisza przed burzą. Tym razem Anglia zadrży przed zjednoczoną siłą Norwegów, Duńczyków i Irlandczyków, prowadzonych w bój przez legendarnego Ragnalla Ivarsona. Pamiętacie tytuł drugiego tomu? Zaiste to był dopiero zwiastun nawałnicy, która wstrząsnęła wyspą w tomie zwanym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W dni takie jak ten, gdy wiatr i deszcz wciska się w każda szparę, chce się jedynie zawinąć w koc, mieć pod ręką ciepłą herbatę i spędzić długi wieczór wpatrzona w kartki książki, ogrzana ciepłem bijącym od kaloryfera. Niestety nie mam kominka, a idealnie pasowałby do tej wizji ;) A któż wtedy stałby na straży ognia?

Mam to szczęście, że mój rodzinny dom zawsze stoi dla mnie otworem i wiem, że w każdej chwili mogę wrócić do znajomych kątów, wśród których się wychowałam. Nie wyobrażam sobie jak mogłoby być inaczej, przez co rozumiem jakim cierpieniem dla Uhtreda musiało być życie z dala od Bebbanburga, ze świadomością, że wśród ścian, które zna, panoszy się oszust i zdrajca. Nareszcie po wielu latach służby interesom innych, postanawia zawalczyć i o swoje marzenie - odzyskanie rodzinnych włości. Lecz niestety los znów gotował mu niespodziankę i po raz kolejny będzie musiał wybrać pomiędzy własnym dobrem a bezpieczeństwem całego narodu. Stanie przed wyborem o tyle ciężkim, że zagrożone będzie dobro kraju zarządzanego przez ukochaną, jak i ziem będących pod opieką jego zięcia. Czy Uthredowi będzie dane umrzeć w chwale czy bogowie pobłogosławią go spokojną śmiercią? Czas pokaże.

Po godzinach spędzonych z Uthredem, czuję się jakby był moim przodkiem, opowiadającym mi dzieje swojego życia. Przywiązałam się do historii zawziętego i zdeterminowanego woja, który swoje wady przekuł w zalety, przynoszące mu sławę i nie raz wpływające na losy całej anglosaskiej wyspy. Nauczył mnie, że cierpliwość połączona z upartym dążeniem do celu nie musi oznaczać egoizmu i nawet najbardziej osławione charaktery popełniają błędy. Najważniejsze to być szczerym z samym sobą, a wszystkie wybory oceniać własnym sercem i rozsądkiem - chociaż spryt i inteligencja również się przydadzą, szczególnie, gdy planujesz wygrać kilka potyczek za pomocą strategii, nie próbując nawet sięgać po miecz.

Po raz kolejny zachwycę się talentem Bernarda Cornwella. Każdy tom dojrzewa wraz z bohaterem! Strażnik ognia jest niczym doświadczony, wiekowy człowiek - z pozoru pełen stoicyzmu i spokoju, lecz pełen pewności co do swoich mocnych stron, co objawia się w doskonale zaplanowanych intrygach, plastyczności bitew i nieodłącznym klimacie średniowiecznej północy. Akcja nadal jest tak skonstruowana, że czytelnik z niepokojem śledzi poczynania postaci na kartach książki, nie wiedząc co może wydarzyć się już na następnej stronie. Tym razem nie poratuje nas znajomość historii - autora wyobraźnia poniosła tak mocno, że historyczne pozostały jedynie występujące w sadze postacie. Jednak całość jest skonstruowana tak dobrze, że gdyby nie notka na końcu książki, mogłabym uwierzyć, iż wydarzenia zawarte w X tomie naprawdę przetoczyły się przez Anglię.

Strażnik ognia początkowo miał być zwieńczeniem całej sagi, lecz okazuje się, że czekają nas jeszcze co najmniej dwa spotkania z Uthredem. Mam nadzieję, że kolejne tomy sprostają swoim poprzednikom i znów z zainteresowaniem zanurzę się w historię opowiadaną w ciemną noc przy ognisku. Słyszycie już szczęk mieczy i wycie w oddali? Nadchodzi Wojna Wilka.

W dni takie jak ten, gdy wiatr i deszcz wciska się w każda szparę, chce się jedynie zawinąć w koc, mieć pod ręką ciepłą herbatę i spędzić długi wieczór wpatrzona w kartki książki, ogrzana ciepłem bijącym od kaloryfera. Niestety nie mam kominka, a idealnie pasowałby do tej wizji ;) A któż wtedy stałby na straży ognia?

Mam to szczęście, że mój rodzinny dom zawsze stoi dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Bycie wysoko urodzoną kobietą w średniowiecznej Anglii to ciężki kawałek chleba. Każdy Twój ruch jest obserwowany, a los uzależniony od ojca lub męża. Nie, nie pomyliłam książek - nadal piszę o sadze "Wojny Wikingów", lecz tom ósmy zaskakuje zupełną zmianą optyki.

Autor doskonale radzi sobie z budowaniem napięcia. Mimo zaawansowania historii, ciągle jest w stanie zaskoczyć i potrzymać zainteresowanie kolejnymi wydarzeniami. Szok przeżyłam już na pierwszych stronach książki, podczas próby rozgryzienia, z jakiego powodu nastąpiła diametralna zmiana w narracji. Następny nadszedł, gdy zrozumiałam, że podczas witanu Uhtred popiera pomysł niemieszczący się w głowach współczesnej starszyzny - na opustoszałym tronie Mercji chce widzieć Aethelflaed - KOBIETĘ! Nie ma znaczenia, że kobieta ta jest świetnym strategiem oraz politykiem, a powierzony jej kraj byłby stanowczo lepiej zarządzany niż pod władzą jej zmarłego męża. W oczach wielu, płeć Aethelflaed skreśla ją już na starcie. Lecz czy dla upartej kobiety, mającej po swojej stronie wsparcie legendarnego wojownika Uhtreda (który nawiasem mówiąc, również nie wierzy w powodzenie aspiracji ukochanej), cokolwiek jest niemożliwe?

Tom ósmy skupia się na prawach kobiet w wieku X, a raczej ich braku, jeśli miało się nieszczęście urodzić w znamienitej czy zamożnej rodzinie. Zarówno historia Aethelflaed jak i Stiorrii ukazuje, jak z założenia przekreślane były szanse na prowadzenie wojsk czy krajów przez rozsądnego człowieka, tylko dlatego, że nie pozwolono "słabszej" płci realizować swoich talentów. Obawiam się, że takie myślenie pokutuje w niektórych z nas do dziś, a już w dziesiątym wieku uparte wojowniczki potrafiły wytknąć niepoprawność takiej postawy. Tak, walka o władzę przez Aethelflaed jest faktem historycznym.

"Pusty tron" wyróżnia się na tle pozostałych tomów, również ze względu zmniejszenie ilości opisów ogromnych scen batalistycznych. Bitwy rozgrywają się na innym polu - politycznym, aspiracyjnym i światopoglądowym oraz w głowie samego głównego bohatera. Okazuje się, że w piersi twardego wojownika bije serce, lecz dopiero z perspektywy czasu dostrzega, że przeoczył najważniejsze chwile z życia swoich dzieci. Jednak Uhtred nadal jest irytującym i niezniszczalnym herosem, odpornym na wszelkie nieszczęścia, aż miałam ochotę wejść do historii i utrzeć mu nosa. Jednak trzeba oddać autorowi, że postać niesamowicie wyewoluowała poprzez kolejne tomy, a czytelnik dostrzega, jak każde z wydarzeń wywierała wpływ na jego charakter.

Po słabszej siódmej części, "Pusty tron" jest jak objawienie. Autor znów złapał wiatr w żagle, pewnie prowadząc czytelnika po oceanie wartko toczącej się historii. Znów ciężko było oderwać się od znanych jak i nowych postaci, z zapartym tchem śledząc ich poczynania. Niesamowitym plusem jest powrót inteligentnych i ciętych uwag, za którymi tęskniłam.

Z niecierpliwością wyczekuję, co przyniosą kolejne tomy. Saga zaleczyła ranę "Pogańskiego Pana" i znów uniosła miecz, który błyszczy w słońcu wzywając do kolejnych przygód. Mam nadzieję, że "Wojownicy burzy" przyniosą prawdziwy sztorm, który nie pozwoli się nużyć ani przez chwilę.

Bycie wysoko urodzoną kobietą w średniowiecznej Anglii to ciężki kawałek chleba. Każdy Twój ruch jest obserwowany, a los uzależniony od ojca lub męża. Nie, nie pomyliłam książek - nadal piszę o sadze "Wojny Wikingów", lecz tom ósmy zaskakuje zupełną zmianą optyki.

Autor doskonale radzi sobie z budowaniem napięcia. Mimo zaawansowania historii, ciągle jest w stanie zaskoczyć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jak ściągnąć na siebie klątwę dosięgającą każdego, kto ośmieli Ci się pomóc? Wystarczy jedna chwila, uwolniony gniew i podniesienie ręki na niewłaściwą osobę. A wszystko przez brak akceptacji drogi życiowej pierworodnego syna...
Cóż uczynił wyrodny syn w siódmej części "Wojen Wikingów"? Został mnichem. Za co ojciec odebrał mu imię, nadał nowe - Judasz (co świadczy, że dumny wiking nie puszczał mimo uszu faktów o religii chrześcijańskiej) i rozsierdzony zabija opata, który staje mu na drodze. Brzmi jak Uhtred, którego znamy, prawda? Porywczy, gwałtowny, w pierwszym szeregu do walki o słuszną sprawę.

Wydawałoby się, że 50-letni mężczyzna zdaje sobie sprawę, że kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Ale z drugiej strony, kto nie zginie z mieczem w ręku, ten nie idzie do Walhalli. Uhtred prowadzony tą myślą, wyklęty przez Kościół i wygnany, postanawia zrealizować swój życiowy cel - odzyskać Bebbanburg. Uzbrojony we własny spryt, kipiący gniewem, zabierając ze sobą drużynę, której żadna klątwa niestraszna rusza w kierunku Northumbrii. Czy coś jeszcze jest w stanie mu zaszkodzić?

Pogański Pan. Tym razem wyjątkowo nie mam problemu z interpretacją tytułu. Któż może bardziej zasłużyć na nazwanie poganinem niż woj wychowany przez wikingów, wierzący w starych bogów w chrześcijańskim państwie, wyklęty i pozostawiony przez Kościół, którego interesów bronił jako królewski wysłannik przez większą część swego życia? Paradoksalnie, okryty klątwą nareszcie był wolny i mógł żyć w zgodzie jedynie ze swoimi przekonaniami.
Jak dla mnie najlepszą częścią VII tomu był opis próby dostania się do warowni bebbanburgskiej. Brawurowy, przemyślany, ale swoją drogą tak niedorzeczny, że z zapartym tchem śledziłam rozwój wypadków. Niestety późniejsze zdarzenia już nie są tak fascynujące. Duńczycy atakują, trzęsąc całym królestwem saksońskim, a sytuacje ratuje Uthred, który wykazuje się niebywałym sprytem i intelektem. Naprawdę doceniam jego nieszablonowe pomysły i prowadzone intrygi, które wybuchają nieprzewidywanymi zwrotami akcji. Mimo to, nie wierzę, że w całej Saksoni, nie znalazł się chociaż jeszcze jeden myślący dowódca... Ale może to specyfika gatunku, w końcu czytamy historię Uthreda, opowiadana przez niego samego, więc któż jak on. Jednak zaskoczyło mnie, że główny bohater jest skłonny do refleksji. Powoli, poprzez skorupę dumy i buty, przesącza się myśl, że pewnego dnia jego dłoń nie będzie mogła unieść miecza i tarczy, a pieśni zaczną sławić innego wojownika.

Co do pozostałych postaci, tym razem na pierwszy plan wybija się Osberth vel Uthred, który okazuje się nieodrodnym synem swojego ojca, okrywając się sławą w prowadzonych walkach. Pozostałe postacie nie zaskakują swoimi poczynaniami, odtwarzając znane z poprzednich tomów schematy. Dodatkowo autor głęboko rozczarował mnie opisem odejścia z kart książki dwóch postaci, a właściwie jego brakiem. Nawet biorąc pod uwagę surowość charakteru wikingów tak bezosobowego ucięcia wątku tych bohaterów się nie spodziewałam. Dobrze, że "Pogański Pan" broni się dobrą końcówką, bo w przeciwnym wypadku, historię jako całość oceniłabym dużo niżej.

Mimo nieopuszczającej mnie przez większość czasu natrętnej myśli, że mimo co raz częstszych refleksji głównego bohatera i dobrych momentów, "Pogański Pan" jest pisany tylko po to, aby historia trwała, nadal polecam całą serię. Jeśli wśród 7 tomów, tylko jeden okazał się słabszy, nie można przekreślać świetnie prowadzonej historii. Tym bardziej, iż finał VII części obiecuje, że w tomie ósmym będzie się działo...

Jak ściągnąć na siebie klątwę dosięgającą każdego, kto ośmieli Ci się pomóc? Wystarczy jedna chwila, uwolniony gniew i podniesienie ręki na niewłaściwą osobę. A wszystko przez brak akceptacji drogi życiowej pierworodnego syna...
Cóż uczynił wyrodny syn w siódmej części "Wojen Wikingów"? Został mnichem. Za co ojciec odebrał mu imię, nadał nowe - Judasz (co świadczy, że dumny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nieważne czy jesteś królem, wojownikiem czy zwykłym wyrobnikiem. Śmierć każdemu, niezależnie od statusu zajrzy w oczy i będzie żądała ofiary. Lecz odejście niektórych osób mają znacznie rozleglejsze konsekwencje niż ból bliskich. Fraza „Umarł król, niech żyje król!” nie zawsze znajduje zastosowanie. Gdy umiera silny władca, w oczy kraju może zajrzeć widmo bratobójczej wojny o władzę. Szczury wypełzną z kanałów i będą chciały ucztować…

Widmo śmierci zawisło nad krainą Wessexu. Przedśmiertelną wolą króla Alfreda jest ostatnia próba zjednoczenia angielskich królestw pod jednym sztandarem. Dziwnym zrządzeniem losu, król Eohric, władca Anglii Wschodniej, „płotu” oddzielającego Sasów od Duńczyków, w idealnym momencie wyciąga rękę z propozycją sojuszu. I kogóż spotka zaszczyt negocjacji tego jakże ważnego traktatu? Chyba nikt nie ma wątpliwości, że Uhtreda! Oczywiście dzielny wojownik na każdym kroku wietrzy podstęp. Chociaż sam siebie gani za zbytnią paranoję, nie może pozbyć się przeczucia, że wszystko idzie zbyt łatwo, by mogło okazać się prawdą. A w okolicy żadnych owiec, które mogłyby uratować mu życie, jak w pierwszej scenie szóstego tomu...

Czytając szósty już odcinek historii Uhtreda, zaczynam mu współczuć. Jako zaufany wojownik umierającego króla, stanowiąc gwarant przejęcia korony przez Edwarda, staje się celem każdego, kto ma ochotę sięgnąć po władzę. Jest solą w oku nie tylko Duńczyków, ale i własnych rodaków, którzy nie wyobrażają sobie królewskiego syna na tronie. Pociesza mnie jedynie myśl, że udało mu się nawiązać więź z Aethelflaed - upartą, pewną siebie kobietą, którą nie bała się konsekwencji swoich czynów lecz z wdziękiem i urokiem naciągała granice rozkazów do granic przyzwoitości, tak by postawić na swoim lecz by nikt nie mógł jej zarzucić, że jest nieposłuszna. Idealna dyplomatka - ciekawi mnie, gdzie poniesie ją historia, bo nie wygląda mi na dziewczynę, która na długo da się zamknąć w klasztorze.

Jestem zachwycona prowadzeniem akcji w tym tomie. Bitew było znacznie mniej niż w piątej części, a wykorzystanie sztandaru na moście czy wybieg w końcowej potyczce sprawiły, że jeszcze mocniej doceniam strategiczny instynkt głównego bohatera. Autor ujął mnie nie tylko opisami ale i opiniami wkładanymi w usta bohaterów na temat walki o władzę, ideologicznego zaślepienia, miłości czy religii. Szczególnie zapadły mi w pamięć słowa skierowane przez Uhtreda do Edwarda: “Jeśli wojując czekasz na pewność, panie (...) prędzej umrzesz niż się jej doczekasz.” Uświadomiły mi, jak często życie przelewa mi się przez palce, bo ciągle czekam na pewność, która może nigdy nie nadejść. Ale nie byłabym sobą, gdybym nie znalazła chociaż jednego minusa opowieści - jedna z sytuacji zostaje opisana dwukrotnie, w tak podobny sposób, że miałam poczucie déjà vu. Szanowny autorze, naprawdę przez kilkadziesiąt stron nie nabawiłam się amnezji.

Myślę, że “Śmierć królów” mogę określić najlepszym tomem jak do tej pory. W moim odczuciu narracja została idealnie zbalansowana pomiędzy polityką a bitwami. Rozgrywająca się w przełomowym momencie, gdzie jedna zła decyzja może zaważyć na losach całej wyspy. Pełna opinii, “wchodzenia” w umysł i uczucia Uhtreda, uświadamiająca czytelnikowi, jak mało zna tego bohatera, mimo, że towarzyszy mu już po raz szósty. Uświadamiająca, że przez całe życie trzeba zachować w sobie uważność, bo nie tylko sytuacja może nagle ulec zmianie ale i ludzie wokół mogą okazać się zupełnie inni niż przypuszczaliśmy. Po tak emocjonującej dawce wydarzeń i zaprowadzeniu kruchej równowagi w finale, z zapartym tchem wypatruję kolejnej części.

Nieważne czy jesteś królem, wojownikiem czy zwykłym wyrobnikiem. Śmierć każdemu, niezależnie od statusu zajrzy w oczy i będzie żądała ofiary. Lecz odejście niektórych osób mają znacznie rozleglejsze konsekwencje niż ból bliskich. Fraza „Umarł król, niech żyje król!” nie zawsze znajduje zastosowanie. Gdy umiera silny władca, w oczy kraju może zajrzeć widmo bratobójczej wojny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Anglosaska ziemia zapłonęła od iskier krzesanych przez krzyżowane miecze. Można się nauczyć żyć w morzu ognia lub zginąć. Nikt nie jest bezpieczny, wróg może uderzyć z każdej strony i o dowolnej porze. Ale czy po tak długim czasie kogokolwiek to szokuje? Podejrzewam, że społeczeństwo stać było jedynie na milczącą akceptację, przeplataną modlitwami do bóstw. Bo co biedni szaraczkowie mogą zrobić wobec kapryśnej armii?

Duńczycy pod wodzą jarlów Haestena i Haralda zalewają królestwo Alfreda niczym natrętna szarańcza. Do Wessexu od strony morza nadciągnęło kilkadziesiąt okrętów, a kilkutysięczna armia ani myśli opuszczać Kentu. Uhtred, odpowiedzialny za obronę Londynu, oczywiście chce złapać za miecz i za jego pomocą wbić najeźdźcy rozum do głowy. Niestety, wierzący w moc słowa król Alfred, nakazuje wypracować porozumienie z jednym z jarlów – Haestenem. Przeklinający w duchu Uhtred, przystaje na połowiczne rozwiązanie i po zakończonych negocjacjach, wyrusza do Aescengum, by w końcu dać upust żądzy mordu i stanąć naprzeciw Haralda Krwawowłosego. Podczas tej wyprawy, po raz kolejny piękna kobieta, ściągnie nieszczęście na głowę głównego bohatera. Użyje do tego broni i oddziału wojów – jak to potrafi niebezpieczna Dunka…

Wracając natomiast do pierwszoplanowej postaci. Podczas czytania, nie mogłam pozbyć się z głowy kwestii posłuszeństwa Uhtreda wobec króla Alfreda. Wojownik mimo widocznej niechęci i oporu, jaki wywołują w nim królewskie rozkazy, nadal pozostaje wierny danemu słowu. Czy to tylko honor? Czy chęć bycia człowiekiem, na którym można polegać? Niesamowite, jak bardzo można było zawierzyć temu człowiekowi – jest w stanie dotrzymać przysięgi nawet kosztem swojego życia czy wygody. Mam wrażenie, że w teraźniejszości, takich ludzi można ze świecą szukać… Jednocześnie niezmiernie cieszy mnie to, że Uthred ma odwagę, by mimo wiążącej go przysięgi odważnie wypowiedzieć swoje zdanie i dyskutować ze swoim królem. Nie jest uległym potakiwaczem, lecz wolnym, myślącym człowiekiem, śmiało wypowiadającym swoje zdanie. Podejrzewam, że ze względu na te cechy, paradoksalnie coraz bardziej zdobywał szacunek u króla, zmęczonego otaczającymi go sługusami, którzy byli w stanie wymamrotać jedynie: „Tak, Panie”. Czyżby w Uthredzie odzywało się wychowanie wśród Wikingów? Z pewnością wykorzystał je, by być równym przeciwnikiem – wiedząc, co jest najważniejsze dla wikinga i jakim szacunkiem duńscy wojownicy darzą ludzi inteligentnych i walecznych.

Jeżeli chodzi o konstrukcję akcji, nie podobało mi się nagromadzenie relacji ze starć. Oddaję autorowi, że kunszt, z jakim opisuje potyczki jest niesamowity – zwykle nudzące mnie w innych powieściach fragmenty, podniósł do rangi obrazu malowanego słowem. Lecz mimo dalszego utrzymania stylu, który mnie urzekł i chwycił za serce, scen batalistycznych było dla mnie zdecydowanie za dużo i zacierały mi pełnię przyjemności z czytania. Chociaż z drugiej strony czego miał spodziewać się czytelnik? Wróg naciera z każdej strony i nie ma chwili wytchnienia, gdy walka toczy się o przetrwanie kraju. Aż dziw, że w bitewnym szale postępowanie bohaterów jest wciąż przemyślane i klarowne. Brawa dla autora za utrzymanie logiki w ryzach!

Jednym z wniosków, który kształtuje się w mojej głowie po przeczytaniu pięciu tomów sagi, jest fakt, że Wikingowie byli jednym z bardziej postępowych lub po prostu nieprzesiąkniętych propagandą ludów swoich czasów. Nie traktowali kobiet, jak ludzi drugiej kategorii, lecz z szacunkiem i podziwem, jeżeli zasłużyły na to swoim postępowaniem. Dzięki takiemu podejściu, niezaprzeczalnym plusem całej serii są wyraziste postacie kobiece przewijające się przez kolejne księgi sagi. W “Płonących ziemiach” scenę skradła Skade. Idealnie wykreowana postać, potrafiąca w razie potrzeby wzbudzić zachwyt swoją urodą lub trwogę odpowiednio wypowiedzianymi słowami. Określana wiedźmą – kobietą obdarzoną wiedzą, wzbudzającą szacunek i respekt. Aż szkoda, że przez wieki to słowo nabrało jednoznacznie negatywnego znaczenia – czyżby myślące kobiety to było coś złego? :D

Jestem zaintrygowana tą powieścią – magia Północy trwa dalej, niosąc mnie przez fale ścierających się sił. (Ale proszę, oby w szóstej części było mniej bitew!) Zastanawiam się, czy ktokolwiek będzie w stanie zapanować nad oboma narodami? Czy pokój jest tylko chrześcijańską mrzonką, która zostanie starta przez religię wojny otwierającej wrota do Walhalli? Czas pokaże.

Anglosaska ziemia zapłonęła od iskier krzesanych przez krzyżowane miecze. Można się nauczyć żyć w morzu ognia lub zginąć. Nikt nie jest bezpieczny, wróg może uderzyć z każdej strony i o dowolnej porze. Ale czy po tak długim czasie kogokolwiek to szokuje? Podejrzewam, że społeczeństwo stać było jedynie na milczącą akceptację, przeplataną modlitwami do bóstw. Bo co biedni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie jak mogłaby brzmieć tytułowa „Pieśń miecza”. Czy to szczęk mieczy uderzających o siebie, ledwo słyszalne drżenie broni przed walką, a może ostrze zagłębiające się w ciało wroga? Czy raczej to zew w duszy, nie pozwalający odnaleźć się w czasach pokoju, zmuszający do tęsknoty za polem walki? A czym jest dla Bernarda Cornwella, który z każdym tomem rozbudza w mnie marzenie, by doświadczyć czasów wikingów na własnej skórze? Albo inaczej: czym myślę, że jest dla autora sagi „Wojny Wikingów” w moim mniemaniu 😉 Choć nie przeczę, że z miłą chęcią poruszyłabym ten temat osobiście.
Od wydarzeń ukazanych w poprzednim tomie upłynęło kilka lat. Spotykamy się z bohaterami w 885r., w czasach pokoju. Lecz obserwując dążenia zarówno Sasów, jak i Duńczyków, wydaje się, iż raczej jest to okres przezbrojenia się i cichego śledzenia poczynań przeciwników. Biorąc pod uwagę te kwestie, niezbyt zdziwiła mnie wieść, która wstrząsnęła Mercją: Thutgilsonowie, wiodąc za sobą zastępy wikingów, zajęli Londyn, a blady strach padł na mercjańską społeczność. I co postanawia miłościwie panujący król Alfred? Wysyła w bój Uhtreda. Mimo unoszącej się pomiędzy wojami niechęci, władca musi przyznać, że jeżeli chce dokonać niemożliwego, musi postawić właśnie na earla. Ale czy ktokolwiek przewidział, że najeźdźcy zechcą szukać sojuszników na saskiej ziemi? I również wykorzystać w tym celu Uthreda, jako pośrednika w pozyskaniu poparcia Ragnara Młodszego. Czy Uthred zechce skorzystać z tej propozycji i w nagrodę zasiąść na tronie Mercji?
Główny bohater nie spoczywa na laurach dorosłości. Porywczość i upór przekuwa wraz z wiekiem w rozważną ambicję, co sprawia, że staje się dojrzalszym i pewnym siebie człowiekiem. Staje się okrętem, prowadzonym doświadczona ręką, którego nawet sztorm nie jest w stanie zawrócić z obranego kursu. Chociaż w jego sercu nadal rozgrywa się podobna walka jak na angielskich ziemiach, potrafi swoje przekonania i emocje poprowadzić niczym armię, tak że prowadzona przez niego intryga nie zaskakuje tylko jego samego. Opowieść snuta przez Uthreda, ukazuje nie tylko fakty ale również opinie i odczucia powiązane z poszczególnymi wydarzeniami, które mimo upływu lat nie blakną w jego pamięci. Zastanawiam się, czy sama będę pamiętać co spotkało mnie około trzydziestki za jakieś pół wieku?
Na scenie “Wojen wikingów” nie zabrakło nowych postaci. Moją uwagę szczególnie przykuł Eric, mężczyzna wydający się nie pasować do tych czasów: wrażliwy, o niesamowicie dobrym serduchu. A z kobiet? Stanowczo Aethelflaed. Silna, zdecydowana kobieta, świetnie zorganizowana i nie wahająca się korzystać z zasobów swojego intelektu. Intrygujące jest, że dopiero wobec niej Uthred potrafił pokazać, że drzemią w nim pokłady opiekuńczości. Chociaż względem swojej ukochanej Gisel również potrafi ukazać swoją emocjonalną stronę. Więc może to kwestia dojrzałości i poznania samego siebie? Nie zrezygnował ze swoich umiejętności strategicznych i nadal potrafi być zdecydowany, lecz uzupełnia swój charakter rozwijając pozostałe cechy.
Główny wątek, tj. odbicie Londynu, zapewnia niesamowita mnogość opisów scen walk zarówno na łodziach jak i na lądzie. Walki zostają opisane z wyważona szczegółowością - autor stara się, by wszystkie elementy potyczek zawarte w historii miał znaczenie dla rozwijającej się akcji. Nie zapomina również o fakcie, że gro decyzji podczas wojennych zawieruch odbywa się w kuluarach - plącząc sieć intryg i girek pomiędzy bohaterami. Czytelnikowi ciągle towarzyszy pytanie czy bohaterzy są dwulicowi, czy może to kolejny element skomplikowanych politycznych szachów. Uwypuklone również zostają kolejne różnice pomiędzy ścierającymi się w wojnie narodami. Jednocześnie autor uświadamia nam, że nie ma jednolitej masy Sasów i Wikingów, ponieważ w obu przypadka, to tylko ludzie - dbający o własne interesy czy posiadający odmienne poglądy na pewne sprawy. Zadziwiająca jest również relacja wychowanych razem Uthreda i Ragnara - mimo ochłodzenia stosunków, pamięć o braterskim wychowaniu nadal tkwi w tej dwójce.
Będąc na półmetku sagi mogę stwierdzić, że jak dotąd serię omija klątwa kolejnego tomu. Każda część jednocześnie zaspokaja apetyt i rozbudza go na nowo, gdy na światło dzienne wypłyną kolejne fakty historyczne przyozdobione i przeplecione wyobraźnią Bernarda Cornwella. Po raz kolejny powtórzę i ostrzegę: historia Uhtreda połyka w całości! Kusi twardością i surowością, jednak spod skorupy zimnego człowieka północy, zaczyna przebijać ciepłe serce. Niesamowicie ciekawi mnie, gdzie zaprowadzą ścieżki przeznaczenia...

Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie jak mogłaby brzmieć tytułowa „Pieśń miecza”. Czy to szczęk mieczy uderzających o siebie, ledwo słyszalne drżenie broni przed walką, a może ostrze zagłębiające się w ciało wroga? Czy raczej to zew w duszy, nie pozwalający odnaleźć się w czasach pokoju, zmuszający do tęsknoty za polem walki? A czym jest dla Bernarda Cornwella, który z każdym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Myślicie, że po 3 części 8 tomowej sagi można już wyrobić sobie zdanie na jej temat? U mnie jak na razie nadal zachwyt, choć do recenzji trzeciego tomu wyjątkowo ciężko było mi się zabrać. Jakby przesilenie wiosenne wpłynęło na mnie, niczym podejście króla Afreda na Uhtreda. Patrzysz na wszystko co masz i stwierdzasz, że nie ma tutaj nawet promyka nadziei. Stanowczo trzeba było zmienić klimat – mnie pomogła odpowiednia muzyka i naprawa komputera, a Uhtredowi powrót do Northumbrii. W jakim celu? Oczywiście zemsty…
Bycie Uhtredem nie jest łatwym kawałkiem chleba… Ten 21-letni mężczyzna, w ciągu jednej bitwy stracił zarówno najbliższego przyjaciela jak i wyjątkową, ukochaną kobietę, zwaną królową cieni. Z ogromną dziurą w sercu, ma nadzieję, że może bohaterski udział w bitwie pod Ethandun zapewni mu przychylność króla Alfreda. Ale niestety kolejny raz czekało go rozczarowanie… Niedoceniony i rozgoryczony postanawia opuścić Wessex i wyruszyć do Northumbrii, by dać ujście drążącemu go poczuciu krzywdy. Czarne chmury nadciągają nad głowy wrogów mieszkających w Northumbrii. Uhtred Ragnarson nie zapomniał, iż wuj podstępem zawłaszczył ziemie należące do niego. Ani tym bardziej nie zdołał wyrzucić z umysłu świadomości, iż Kjartan i Sven zamordowali jego przybranego ojca. Teoretycznie nie ma już nic do stracenia. Jednak zbieg okoliczności sprawia, że podczas podróży odnajduje władcę, któremu składa przysięgę wierności. Oczywiście wpływ Uhtreda, zatwardziałego poganina na króla, jest solą w oku otaczających władcę księży. Niestety nasz bohater znów ma pod górkę… Ale bez tego byłoby nudno, prawda?
Wraz z rozwojem akcji co raz bardziej rozumiałam, skąd mógł wziąć się tytuł. Nie chodziło o epickie zwycięstwo lecz o dworskie rozgrywki i roszady, wpływ możnych na życie podwładnych oraz relacje pomiędzy duchownymi a władcami. Co raz większą rolę w życiu Uhtreda zaczyna odgrywać polityka i bohater chcąc nie chcąc, musi się dostosować do zasad panujących wokół niego. Zacząć je wykorzystywać lub zginąć pod ich naporem. Według mnie, to podejście świadczy o dojrzewaniu bohatera, bardziej niż cokolwiek innego.
Postać Uhtreda jest jednym z najlepiej wykreowanych męskich charakterów w powieściach, które do tej pory czytałam. Nie zmienia się nagle, lecz obserwujemy stopniowe budowanie dojrzałości, dostrzeganie przez niego co raz to nowych rzeczy i wątpliwości, które mimo zwycięstw ciągle szargają jego serce. Mam nadzieję, że nie spocznie na laurach, lecz nadal będzie stawał się co raz lepszą wersją siebie. Już teraz jest silny, odważny, zdecydowany i potrafi bronić swoich wartości nie tylko buńczucznymi deklaracjami ale również logicznymi argumentami. Musi mieć również niesamowicie mocną psychikę, aby nie załamać się pod wpływem wydarzeń, które go dotykają, lecz czerpać z nich siłę napędową do działania. Ciągle przeć do przodu i poszukiwać nowych celów. Chociaż w „Panach północy” uczucie przejmującym go do głębi jest żądza zemsty, co z mojej perspektywy nie jest najlepszym motywatorem na dłuższą metę. Jeżeli Twoi wrogowie wyznają te same wartości, tworzy się niekończące koło zemsty i rozlewu krwi… I jak to zatrzymać?
Pozostali bohaterowie również nie tracą rumieńców. Może za wyjątkiem większości postaci kobiecych. Ale czego wymagać od IX-wiecznego wojownika, gdy pojęcie feminizmu nadal jest obce dla niektórych osób, nawet w naszych czasach? :D Mnie do gustu szczególnie przypadła kreacja Hildy i młodego Ragnara – dwa silne, wyróżniające się charaktery drugoplanowe. Ciekawi mnie również kreacja króla, któremu aktualnie służy Uhtred – zastanawiam się, czy okaże się mocny graczem na arenie walki o władzę. A sam styl prowadzenia historii? Nadal urzekający i niezmiennie wciągający <3 Jeżeli pokochaliście go w poprzednich tomach, nie zawiedziecie się <3
Myślę, że „Wojny wikingów” to jedna spójna opowieść mająca swój styl, logikę , bohaterów, przemyślany początek i koniec. A autor jedynie dozuje nam ją w 500 stronicowych odcinkach, byśmy byli w stanie funkcjonować w świecie innym niż IX-wieczny krwawy konflikt rozgrywany między narodami żyjącymi wtedy na północnej części naszego kontynentu. Dziękujemy :D

Myślicie, że po 3 części 8 tomowej sagi można już wyrobić sobie zdanie na jej temat? U mnie jak na razie nadal zachwyt, choć do recenzji trzeciego tomu wyjątkowo ciężko było mi się zabrać. Jakby przesilenie wiosenne wpłynęło na mnie, niczym podejście króla Afreda na Uhtreda. Patrzysz na wszystko co masz i stwierdzasz, że nie ma tutaj nawet promyka nadziei. Stanowczo trzeba...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Zwiastun burzy”. Ciemne chmury, rozbłyski piorunów w oddali, pomruki dochodzące z wnętrza cumulonimbusa. Niepokój, czy niebezpieczeństwo ominie moje bezpieczne schronienie, czy jednak będę drżeć w obawie o swoje życie w pierwotnym strachu. Nie wyobrażam sobie przeżywania sztormu na morzu. Bezradności i pokładania nadziei jedynie w modlitwie do bóstw opiekuńczych. Na początku zupełnie nie rozumiałam, wyboru polskiego tytułu, lecz po takiej wizualizacji wydaje mi się, że zrozumiałam intencję tłumaczki i wydawcy.

W pierwszym tomie Uhtred dorósł, założył rodzinę i zrobił co mógł, by powrócić na łono ojczyzny jako angielski bohater. Lecz już na pierwszych kartach opowieści autor wyraźnie pokazuje, iż dorosły nie oznacza dojrzały. A brawura i buńczuczność, tak przydatne na polu bitwy, niekoniecznie zjednują przyjaciół i łaskę wielmożnych. Lecz po cóż słuchać rad starszych? W gorącej wodzie kąpany młodzieniec, wraca do tego co zna – walki i bogacenia się przemocą. W końcu nad jego głową wiszą chciwi wierzyciele, rodzina domaga się opieki, a Wikingowie wydają się być co raz bardziej agresywni… A co siedzi w duszy tego człowieka powoduje, że czytelnik nie raz westchnie ze zdziwienia.

Fabuła, mimo wielu potyczek, których opisy, zwykle powodowały u mnie irytację, prowadzona w Cornwellowski, gawędziarski sposób znów podbiła moje serce. Wojowie, których różni prawie wszystko, od wyznawanych ideałów do sposobu przygotowania się do walki, łączy ten sam cel – zdobyć jak najwięcej. Nieważne jakim kosztem. Lecz czasem trudno podnieść rękę na kogoś bliskiego. I jak wybrać pomiędzy lojalnością sercu a lojalnością powinności? Jaką ścieżką podażą bohaterowie? Mam tylko jedno, malutkie zastrzeżenie – nie wiem, w jakim odstępie czasu książki były wydawane w oryginale, ale czytając je jedna po drugiej, mam wrażenie, że autor ma mnie za sklerotyka :D Przypomina fakty powtarzane w poprzednim tomie niczym refren, a opinii na temat zdarzeń czy osób wydają się irytującym, źle zagranym dźwiękiem w symfonii słów. Jednak z pewnością pomoże odnaleźć się w głównym wątku czytelnikom, którzy będą mieć dłuższą przerwę pomiędzy kolejnymi tomami.

A jeśli już o bohaterach mowa, oprócz grającego pierwsze skrzypce Uthreda, uwagę przykuwa kreacja króla Alfreda i inteligentnej Iseult. Król, mimo swoich wad, potrafi zjednoczyć wojowników, tchnąć w nich ducha i stawiać opór najeźdźcy. Lecz czy na pewno to tylko jego zasługa? Natomiast Iseult jest dla mnie personifikacją losu każdej inteligentnej i zdolnej kobiety, żyjącej w czasach, które nie były dla niej łaskawe. Wyobraźcie sobie, że jeżeli szybko będziecie kojarzyć fakty, logicznie myśleć i zręcznie wykorzystywać sytuacje, co przecież potrafi tylko mężczyzna, zostaniecie oskarżone o czary i w stronniczym procesie skazane na śmierć. Tylko naprawdę silne kobiety, jak Iseult, potrafiły nagiąć ten nieprzyjazny świat do swojej woli. Czuję w kościach, że znalazłam moją ulubioną bohaterkę w całej serii - trudno będzie jej dorównać.

Podziwiam biegłość autora, który tchnął życie w suche, historyczne fakty, łącząc je spoiwem swojej wyobraźni, nadając im kolory, kształty, twarze i charakter. Drugi tom zdecydowanie sprostał wyzwaniu, które postawiła przed nim pierwsza cześć. Niczym topór rzucony do wody, chcę nadal zanurzać się w tej historii, aż dotrę do sedna i zrozumiem duszę zarówno Sasa jak i Wikinga toczące w Uhtredzie wojny na śmierć i życie. I zerkając na tytuł trzeciego tomu: intrygujące jest, który naród będzie tytułowany „Panowie północy”?

„Zwiastun burzy”. Ciemne chmury, rozbłyski piorunów w oddali, pomruki dochodzące z wnętrza cumulonimbusa. Niepokój, czy niebezpieczeństwo ominie moje bezpieczne schronienie, czy jednak będę drżeć w obawie o swoje życie w pierwotnym strachu. Nie wyobrażam sobie przeżywania sztormu na morzu. Bezradności i pokładania nadziei jedynie w modlitwie do bóstw opiekuńczych. Na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Opowieści dawnych czasów o bitwach, bohaterach, podróżach, zdobyczach, snute przy świetle ognisk czy śpiewane przez bardów w świetle świec, zawsze budziły we mnie chęć zanurzenia się w nich i wysłuchania ich z zapartym tchem. Miast czekać na wędrownego gawędziarza, dzięki wydawnictwu Otwarte mogę sięgnąć po historię Uthreda w nowej szacie graficznej, z obietnicą wydania wszystkich tomów w bieżącym roku. Miesiąc w miesiąc kolejny tom. Moja czytelnicza dusza jest ukontentowana <3

Wyjątkowo, nim przejdę do treści chciałabym skupić się na projekcie okładki. Początkowo w oczy rzuca się kolorystyka: czarno-biała, złamana jedynie pomarańczowym kolorem liter. Surowa i wzbudzające respekt, jak naród, o którym opowiada. Symbol na środku okładki wydaje się znajomy, a rycina na boku okładki według mojej oceny pięknie koreluje z głównym wątkiem. Całość tworzy przemyślany i spójny koncept, który odzwierciedla dusze utworu. A twarda oprawa oraz gruby, jasny papier świadczy o solidności wydania, które na długie lata pozostanie ozdobą domowej biblioteczki.

Lecz koniec zachwytów nad wydaniem, przechodzę do historii zawartej w tekście. Narratorem opowieści jest wspomniany we wstępie Uthred, syn earla, snujący wspomnienia dotyczące życia w Nortumbrii, zmieniającego się pod wpływem najazdu walecznych Duńczyków, próbujących osiedlić się na tych terenach. Opowieść rozpoczyna się, gdy narrator był kilkuletnim chłopcem niezbyt przywiązanych do ojca lecz pełnym odwagi, krytycznych i szczerym okiem patrzącym na otaczający go świat. W wyniku niespodziewanego splotu wydarzeń trafia na dwór wikinga, którego ostatnimi czasy, głównie za sprawą seriali, kojarzy prawie każdy: RAGNARA. Jasnowłosy, cierpliwy, wesoły i otwarty mężczyzna szybko zdobywa serce chłopca, któremu nie został żaden żyjący bliski. I jak można podejrzewać, los doprowadzi go do miejsca, gdzie będzie musiał wybrać: czy w głębi serca nadal kocha swoją ojczyznę czy do cna stał się Duńczykiem. I czy po poznaniu całości historii, zgodzicie się z Uthredem, że "Przeznaczenie jest wszystkim"? I myślę, ze na tym poprzestanę. Zdradzając zbyt wiele, odebrałabym Wam radość jaką niosło mi odkrywanie historii, która jest jedynie preludium do dalszych wydarzeń...

Mnie pióro Bernarda Cornwella nieodmiennie zachwyca. Po zapoznaniu się z trylogią arturiańską, wiedziałam jakiego stylu mogę się spodziewać. Niestety miałam obawy, że mój zachwyt mogła spowodować moja ukochana tematyka, nie sam warsztat pisarski autora, który Pani Amanda Bełdowska pieczołowicie ubrała w polskie słowa. Jednak wspomniane uczucia pojawiły się również przy czytaniu I tomu "Wojen Wikingów". Plastyka opowieści, dynamiki akcji dopasowana do sytuacji: wolna przy opisywaniu codziennych czynności, a dynamiczna podczas walk czy nawet zwykłych sporów, tworzy żywy obraz wydarzeń osadzonych na konkretnym tle. Przemycane co rusz fakty dotyczące opinii na temat władców czy zwyczajów obchodzenia świąt, nadają historii rumieniec autentyczności, zaprawiony pisarskim warsztatem dla upłynnienia akcji. Jak dla mnie to idealny sposób na poznanie chociaż fragmentu kultury czy faktów historycznych, bez wyłuskiwania danych z prac naukowych, po które można sięgnąć, gdy zaciekawi nas konkretna rzecz. Warta podkreślenia jest niesamowicie poprowadzona perspektywa dziecka, objawiająca się bezkompromisową szczerością bez skrępowania wynikającego z "dobrego wychowania". Czasem jedno zdanie zwraca czytelnikowi uwagę na rzecz, którą już dawni przestał zauważać czy roztrząsać jako dorosły. Intrygujące jest również obserwowanie, jak ewoluuje spojrzenie Uthreda wraz z upływającym czasem.

Podsumowując, ode mnie książka dostaje ogromny plus. Poleciałbym ją fanom książek wykorzystujących fakty historyczna zabarwione fikcją literacką. Jednak jeżeli czytelnik spodziewa się ciągłej akcji i rozlewu krwi co stronę, stanowczo odradzam - tutaj znajdziecie równie szczegółowy opis bitwy, co stroju kobiety podczas prania nad rzeką :) Ciekawi mnie niezmiernie, jakie wybory postawi przed bohaterami kolejny tom. Na okładce widzę statki - cóż może oznaczać ten charakterystyczny żagiel?

Opowieści dawnych czasów o bitwach, bohaterach, podróżach, zdobyczach, snute przy świetle ognisk czy śpiewane przez bardów w świetle świec, zawsze budziły we mnie chęć zanurzenia się w nich i wysłuchania ich z zapartym tchem. Miast czekać na wędrownego gawędziarza, dzięki wydawnictwu Otwarte mogę sięgnąć po historię Uthreda w nowej szacie graficznej, z obietnicą wydania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mając na uwadze rewelacje zawarte w trzecim tomie, po „Wojenną burzę” sięgałam pełna ekscytacji wymieszanej z niepokojem, że opowieść złamie mi serce. W dodatku nieodwołalnie, bo to ostatni tom. Nic więcej się nie wydarzy, wszystko będzie wyjaśnione i przypieczętowane. A ja będę czuć się jak po nawałnicy (której nawiasem mówić, niesamowicie się boję), szacując straty, cieszyć się z ocalałymi i z myślą „Co tu się właśnie stało?” próbować dalej żyć. Więc weźmy głęboki oddech i zmierzmy się z finałem….

Uwielbiam bohaterów serii. To muszę powiedzieć. Zdeterminowani, ludzcy, walczący o swoje przekonania i ideały. Wyraziści, gotowi spalić świat, by postawić na swoim – czy to miłość, ambicja czy już obsesja? Gdzie postawić granice, że to jeszcze środki uświęcane przez cel, a kiedy zwyczajna zbrodnia? Ucieszyło mnie wprowadzenie większej ilości narratorów. Móc jednocześnie spoglądać na wydarzenia oczami kilku bohaterów, wejść do ich głowy (szczególnie Evangeline – od początku intrygowało mnie czy jej serce również wykute jest z żelaza), ale nie spodziewałam się jak dużo „czasu antenowego” zajmie relacja z każdej perspektywy… A tak naprawdę żadnej z nich nie poznaliśmy, wyrecytowała swoją rolę i przekazywała pałeczkę dalej. Miałam wrażenie, że mijają wieki zanim wydarzenia nabiorą rumieńców. Chociaż w sumie czy w ogóle ich nabrały? Od czasu do czasu miałam wrażenie, że czytam suche sprawozdania z wydarzeń, gubiąc się w szczegółach, które zaciemniały relacje pomiędzy postaciami i właściwy wątek. Stanowczo nie lubię opisów…. Przypominał mi się znienawidzony w szkole „Potop” gdzie każda wojna wyglądała podobnie i naprawdę było mi obojętne, która strona wygra, byleby już to się skończyło. Ja się pytam gdzie ta burza emocji!?

I jeszcze Mare i Cal postanowili BYĆ ROZSĄDNI. I W DODATKU ZATAJAĆ PRZED SOBĄ RZECZY. Nie, tu już mi rączki opadły. Teraz? Gdy tak naprawdę się potrzebujecie? Z tego nigdy nic dobrego nie wynika… A co tutaj się podziało, to aż brakuje słów… Nadal jestem poirytowana. Myślę, ze to dobre słowo, którym można opisać uczucie towarzyszące mi podczas czytania, nie ekscytacja, zaskoczenie, a IRYTACJA. Zupełnie nic czego się spodziewałam się nie ziściło, a to co dostałam nie wywołało we mnie żadnych głębszych uczuć. Jedno, wielkie MEH. Nawet otwarte zakończenie, które zwykle powoduje u mnie całą masę pytań, pozostawiło tylko jedno: ALE DLACZEGO?

Mnie samą zaskoczyła moja reakcja na tę historię. Może podeszłam do niej ze zbyt dużymi oczekiwaniami? Wymyśliłam sobie jak ma wyglądać zwieńczenie historii i nie akceptuję zamysłu autorki, która postanowiła odważnie pójść pod prąd? Muszę to przemyśleć i za jakiś czas wrócić do czerwonosrebrnego świata. Dać mu jeszcze jedną szansę i może wtedy w rerecenzji będę się Wam kajać, że narzekałam? Pożyjemy, zobaczymy :)

Mając na uwadze rewelacje zawarte w trzecim tomie, po „Wojenną burzę” sięgałam pełna ekscytacji wymieszanej z niepokojem, że opowieść złamie mi serce. W dodatku nieodwołalnie, bo to ostatni tom. Nic więcej się nie wydarzy, wszystko będzie wyjaśnione i przypieczętowane. A ja będę czuć się jak po nawałnicy (której nawiasem mówić, niesamowicie się boję), szacując straty,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Teatr, kobiety, poezja i kwiaty. Jak można zrobić z tego thriller? Zapytajcie Pana zwiącego się JP Delaney, kreatywny z niego człowiek.

Autor klasycznie zaczyna od mocnej sceny - trupa w hotelu, a następnie czytelnik obserwuje przeskok w czasie i rozpoczyna się właściwa akcja. Otrzymujemy wyrazistą bohaterkę: zahartowaną przez życie dziewczynę z nienasyconymi ambicjami i ogromnym talentem aktorskim. Gdy dowiecie się czym się zajmuje, żeby zarobić na chleb, otworzycie szeroko oczy. A gdy na scenę wkroczy tłumacz-poeta, detektyw i pewna pani psycholog, autor okraszy akcję jednocześnie nieufnością, erotyzmem, perwersją, zalotnością i psychopatycznymi skłonnościami, rozgrywające się wydarzenia nie pozwolą Wam mrugnąć. Nigdy niczego nie można być pewnym. Po za tym spora część akcji rozgrywa się w głowie bohaterów lub na podstawie rozgryzania profili psychologicznych - uwielbiam, gdy autorzy tak mocno skupiają się na psychice bohaterów. I czasami zastanawiałam się, który z bohaterów powinien tak naprawdę udać się po pomoc do terapeuty.

Natomiast co do samej konstrukcji książki, interesującym zabiegiem było wplatanie w treść fragmentów rozpisanych niczym skrypt scenariusza. Kiedyś zapytam czy aktorzy rzeczywiście myślą w ten sposób. A czytając jedno z ostatnich zdań - "Kiedyś to wykorzystam", przed oczami stanął mi autor pochylający się nad tomikiem "Kwiatów zła" Baudelaire'a, podnoszący wzrok i kształtujący w myślach zarys fabuły.

"Szarość przejmuje władzę nad niektórymi ludźmi i nie potrafią się od niej uwolnić". Po skończeni książki, te słowa nadal dźwięczą mi w uszach. Ja, jako czytelnik również zapadłam się w szarości, dałam zwieść się pozorom i wygodnym rozwiązaniom, które wydawały się właściwe i słuszne. Złapana w sidła akcji, straciłam czujność i zapomniałam, że JP Delaney ma skłonności do wodzenia czytelnika za nos i sprytnego przemycania rozwiązania w szczegółach, które łatwo przypisać innym czynnikom. I podejrzewam, że chociaż Was przestrzegam i tak zginiecie w gąszczu psychologicznych zagrywek i manipulacji. A po skończonej lekturze będziecie się zastanawiać czy ta mnogość wątków i zmienność bohaterów Was uwiodła czy przeciwnie wymęczyła :D JA skłaniam się ku tej pierwszej opcji.

Teatr, kobiety, poezja i kwiaty. Jak można zrobić z tego thriller? Zapytajcie Pana zwiącego się JP Delaney, kreatywny z niego człowiek.

Autor klasycznie zaczyna od mocnej sceny - trupa w hotelu, a następnie czytelnik obserwuje przeskok w czasie i rozpoczyna się właściwa akcja. Otrzymujemy wyrazistą bohaterkę: zahartowaną przez życie dziewczynę z nienasyconymi ambicjami i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Obawiałam się tej książki. Tematyka śmiertelnych chorób, szczególnie, gdy występują one u dzieci, wymaga od autora niesamowitej wrażliwości i delikatności. Niczym w „Oskar i Pani Róża”. Nawet mnie, osobie piszącej tylko opinię, jest ciężko znaleźć odpowiednie słowa. Szczególnie, gdy autor postanowił podjąć się niełatwego zadania opisania procesu przechodzenia przez chorobę z perspektywy rodzica. Sama myśl, że tak ogromna liczba osób codziennie dotyka piekła ciężkiej choroby dziecka, sprawia, że uginają się pode mną nogi, a serce pęka i uwiera ostrym kantem sumienie.
Historia zaczyna się zwyczajnie. Mężczyzna poznaje kobietę, postanawiają założyć rodzinę i po wielu trudnościach rodzina powiększa się o wymarzonego potomka. Wyobrażacie sobie ich szczęście i miłość bijącą z tej trójki? Czy ktokolwiek trzymając na rękach swoje nowonarodzone dziecko, podejrzewa, że będzie musiał się z nim rozstać? Że będzie musiał nagle, za kilka lat walczyć o każdy jego oddech i mieć nadzieję, że zobaczy jeszcze jeden jego uśmiech? Na Annę i Roba, ta wiadomość spadła niczym grom z jasnego nieba. Walczą i wygrywają pierwszą batalię o zdrowie dziecka. Jednak los kolejny raz pokazuje im, że nic nie jest wieczne… A miłość nie wszystko potrafi zwyciężyć…
Przechodziłam przez cały proces wraz z bohaterami, zatrzymując się co kilkanaście stron i próbując powstrzymać płacz. Możliwe, że ta książka zostanie określona melodramatycznym wyciskaczem łez. Lecz doskonale wiem co nadzieja potrafi zrobić z człowiekiem, gdy wszystkie środki zawiodą. I nie życzę nikomu przechodzić przez sytuację, w której słowa: „oddałabym wszystko, żeby najbliższa osoba mogła pozostać na tym świecie” przestają być tylko pustym frazesem. Dostając poszarpane urywki wspomnień, widząc ich ból pomieszany z nadzieją, obserwując psychikę bliskiej relacji, krok po kroku składałam obraz rodziny, z której miłość wypływa przez szczeliny sporów, a wrócić nie ma którędy, bo serca są zbyt skostniałe od nieustającego bólu i pustki. Gdy w głowie kołacze się pytanie, dlaczego moje dziecko? Gdzie jest granica ludzkiego bólu? Kiedy, by uratować człowieka, przestajemy zważać na uczucia innych ludzi? Kiedy zatapiamy się w smutku tak mocno, że przestajemy zauważać, że inni dzielą te same uczucia? Gdy zaczynamy ranić innych, obwiniając ich, za swój ból i bezradność?
Podziwiam, autora za obrazowość. Za wnikliwą obserwację ludzkiej psychiki i procesów zachodzących w człowieku i w jego relacjach z innymi pod wpływem silnej sytuacji stresowej. Uważam, że bardzo dobrym wyjściem było skupienie się na postaci Roba. Zataczanie co raz większych kręgów wokół jego osoby, poznawanie co raz to nowych szczegółów, jest niczym rozmowa z bohaterem. Urzekły mnie listy ukryte w kodzie, pomysł na stronę i wzruszające wyjaśnienie tytułu książki czekające na czytelnika w ostatnim rozdziale. Mam nadzieję, że „Słoneczniki” istnieją naprawdę  Chociaż tak cukierkowego zakończenia się nie spodziewałam. Po całej gamie emocji, zakończyć to w ten sposób? Nie mieści mi się to w głowie. Lecz może czas leczy i takie rany? Kto wie, jutra może nie być, wiec w sumie po cóż skupiać się na tym co złe i rozdrapywać stare rany?
Myślę, że warto poświęcić chwilę czasu tej pozycji. I spojrzeć na własne życie, czy i nas nie gubi zatonięcie we własnych problemach, nie widząc drugiej osoby tonącej obok czy wyciągniętej pomocnej ręki. I pamiętać, co mówi stare, chińskie przysłowie: „Nawet najczarniejsza chmura ma srebrne brzegi”

Obawiałam się tej książki. Tematyka śmiertelnych chorób, szczególnie, gdy występują one u dzieci, wymaga od autora niesamowitej wrażliwości i delikatności. Niczym w „Oskar i Pani Róża”. Nawet mnie, osobie piszącej tylko opinię, jest ciężko znaleźć odpowiednie słowa. Szczególnie, gdy autor postanowił podjąć się niełatwego zadania opisania procesu przechodzenia przez chorobę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jak zareagowalibyście, gdyby ktoś zaproponował Wam książkę YA napisaną przez Panią oficer marynarki wojennej, specjalistkę od broni rakietowej? W dodatku historia ma zachwycić czytelników serii „Selekcja”, znanej jako „Rywalki”. Stawiając te dwa fakty obok siebie, stwierdziłam, że Erin Beaty zaserwuje z lekka odgrzanego kotleta, lecz raz kozie śmierć. Od czasu do czasu lubię sięgnąć po Kopciuszkowe historie, opowiadające jak dziewczyna z niższych warstw społecznych odnajduje tego jedynego, od razu odnajduje się w obcym środowisku, podbijając serca wszystkich dokoła, a po pokonaniu paru przeszkód wszyscy bawią się na weselu rzeczonej pary. Ach, cudowna lektura na zimne, jesienne wieczory.
Ale… Kochani, Sage Fowler, mimo zapowiedzi, nie jest Ameriką. Jest inteligentną, zuchwałą młodą kobietą, ciekawą świata, buntującą się przeciwko postrzeganiu kobiet, jako pokornych maszyn do produkowania dziedziców, żądną wiedzy i przygód. Wbrew kowenansom wychowana przez ojca, jest żywym przykładem, że czasami system zawodzi, lecz przez to, nie mogąca znaleźć swojego miejsca w świecie, odstająca od każdej z grup społecznych. W końcu, z winy niewyparzonego języka oraz dzięki organicznej niechęci do zamążpójścia, ląduje jako stażystka u swatki Darnessy Rodelle, w najgorętszym okresie przygotowań do Concordium – uroczystych, publicznego zaręczyn reprezentantek z każdego regionu. Wydawałoby się, że nie istnieje dla niej gorsze miejsce na ziemi. Jednak podczas podróży nieustannie ćwiczy swą pamięć, zmysł obserwacji i dowiaduje się, jak małżeństwa pozwalają zachować delikatną pajęczynę równowagi w państwie. Lecz czymże byłaby wyprawa bez przygód! Autorka umiejętnie wprowadza na scenę towarzyszących pannom członków eskorty, antagonistę, który nie zawaha się dopiąć swoich celów, Kimsarów zmierzających w niewidomych celach ku wrogim ziemiom i słodkiego pazia, który podbije Wasze serca. Plus napotkacie zagadkę: kto jest kim w armii – może Wam uda się rozwiązać szybciej niż mnie 
Opis na tylnej okładce zupełnie nie przygotował mnie na to co dostałam. Spodziewałam się słodkiej, cukierkowato-pudrowej opowiastki, a dostałam świetnie dopracowany utwór. Bohaterowie są z krwi i kości – zwyczajni, skrywający swoje tajemnice i rany, lecz potrafiący jednocześnie cieszyć się chwilą. Silni, lecz przeżywający wyrzuty sumienia czy ból straty lub zawiedzionego zaufania. Nawet Ci, wydawałoby się źli do szpiku kości, troszczą się o swoich pobratymców czy zachwycają się poezją. Pozostała mi w głowie jedna myśl: „Każdy gra w życiu wiele różnych ról, ale to nie znaczy, że wszystkie są kłamstwem” Nic nie jest czarno-białe, ludzie są ludźmi, z wyraźnie nakreślonym portretem psychologicznym i to niezmiernie urzekło mnie w tej opowieści. Szczególnie silna kobieca postać, która nie czeka, aż z tarapatów wyciągnie ją mężczyzna, lecz radzi sobie sama lub potrafi skutecznie dyskutować, podsuwać dobre pomysły, przynajmniej dopóki nie ucierpi jej zraniona duma. Plus mogę podpisać się pod słowami Sage: „Ponieważ wolałabym popełnić błąd, niż pozwolić innym decydować o moim losie. (…) A uwierz, jestem świetna w popełnianiu błędów.” Niewątpliwą zaleta książki jest logiczna, konkretna i spójna akcja. Nie zauważyłam zapychaczy, niewinny wydawałoby się spacer lub zatopienie się w lekturze prowadzi do spotkania lub płynnie łączy się z kolejnymi wydarzeniami. Jednocześnie autorka zastawia na nas pułapki, sprawdzając, czy dobre oceniamy bohaterów i czy uda się jej wyprowadzić Czytelnika w pole. Tak dobrze napisanej książki dla młodzieży dawno nie miałam w rękach. Wątek polityczny i romantyczny, również zostały umiejętnie wpisane w całość, komponując się z pozostałymi historiami, nie tworząc dysonansów w idealnie wyważonych proporcjach. Jedyny zarzut mam do zakończenia – mimo swej nieoczywistości, smutku wymieszanego z radością i lekkiego szoku uważam, że był lekko przesłodzony.
Podsumowując, jeżeli chcecie przeczytać świetną książkę z wątkiem historyczno-politycznym, która wciągnie Was po uszy i nie wypuści do (prawie) samego końca polecam z całego serca! Dodatkowo intensywna czerwień zdobiąca okładkę może doskonale współgrać z ozdobami świątecznymi, więc czemu by nie zaprosić jej do domu i ułożyć pod choinką? Uprzedzam tylko lojalnie, że drugi tom wychodzi w oryginale(!) dopiero w maju…
Wydawnictwo Jaguar
#pocałunekzdrajcy #erinbeaty #love #lovebooks

Jak zareagowalibyście, gdyby ktoś zaproponował Wam książkę YA napisaną przez Panią oficer marynarki wojennej, specjalistkę od broni rakietowej? W dodatku historia ma zachwycić czytelników serii „Selekcja”, znanej jako „Rywalki”. Stawiając te dwa fakty obok siebie, stwierdziłam, że Erin Beaty zaserwuje z lekka odgrzanego kotleta, lecz raz kozie śmierć. Od czasu do czasu...

więcej Pokaż mimo to