-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński6
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać9
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2014-03-27
2014-02-28
2013-12-05
2013-07-11
Od razu zaznaczam, że ta opinia z obiektywnością będzie miała jeszcze mniej wspólnego, niż jakakolwiek inna przeze mnie popełniona. Bo Wojciech Zimiński jest osobą, obok której przejść obojętnie nie potrafię, o czym świadczy zaciekłe wypatrywanie wszystkich oznak jego bytności w telewizji. Na występy radiowe pewnie też bym czatowała, gdyby nie to, że pałam bliżej nieokreśloną niechęcią do Trzeciego Programu Polskiego Radia. Tak więc, nie do pomyślenia by było, że "Biuro wszelkiego pocieszenia" mogłoby mi się nie spodobać i faktycznie, spodobało się.
Jest to zbiór felietonów, które podobno prezentowane były podczas przeróżnych audycji radiowych (rozstrzygnąć tego nie mogę, bo pałam bliżej nieokreśloną...) pod wspólnym szyldem Biura właśnie. Nie są to teksty jakkolwiek odkrywcze, tematyka ich jest raczej monotematyczna - wakacje, święta, dzieci - ale jednak coś sprawia, że czyta się je z niekłamaną przyjemnością, raz po raz wahając się pomiędzy dyskretnym uśmiechem spod nosa, a niekontrolowanym parsknięciem radości. Tym czymś jest sposób, w jaki są napisane. Lekko, z dystansem, a czasem i z ironią, Zimiński dowodzi nam słuszności swojego spojrzenia na świat. Oczywiście, dla osób osobiście zaangażowanych, smaczków w tej książce znajdzie się zdecydowanie więcej, ale nawet ktoś niewidzący nic szczególnego w stwierdzeniu "spuszczam zero, trzy w rozumie", uśmiechnie się przy lekturze nie raz. Sprawdzono eksperymentalnie, na osobie osobiście niezaangażowanej, więc już w ogóle, z czystym sumieniem polecam.
Od razu zaznaczam, że ta opinia z obiektywnością będzie miała jeszcze mniej wspólnego, niż jakakolwiek inna przeze mnie popełniona. Bo Wojciech Zimiński jest osobą, obok której przejść obojętnie nie potrafię, o czym świadczy zaciekłe wypatrywanie wszystkich oznak jego bytności w telewizji. Na występy radiowe pewnie też bym czatowała, gdyby nie to, że pałam bliżej...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-06-12
2013-03-06
Czytając tę książkę, miewałam różne momenty. Na początku byłam zagubiona. Mnogość wątków, wprowadzanych bez żadnego ostrzeżenia dawała poczucie zamętu, ale dość szybko odnalazłam się w świecie, a raczej światach, jakie opisywał Autor. Przychodziły też chwile refleksji, w czasie których zastanawiałam się, czy różnorodność poruszanych tematów jest czymś, za co należałoby Szczygielskiego pochwalić, czy raczej lepiej poddać się odczuciu, że Autora chyba dopadło lenistwo, bo różnorodność różnorodnością, ale dobór tematów sugeruje, że przy researchu się raczej nie natrudził.
Ale przez większość czasu byłam po prostu szczerze zaciekawiona. Połykałam kolejne strony łapczywie, prezentując wszelkie objawy uzależnienia. I koniec końców, chyba to się liczy najbardziej.
Czytając tę książkę, miewałam różne momenty. Na początku byłam zagubiona. Mnogość wątków, wprowadzanych bez żadnego ostrzeżenia dawała poczucie zamętu, ale dość szybko odnalazłam się w świecie, a raczej światach, jakie opisywał Autor. Przychodziły też chwile refleksji, w czasie których zastanawiałam się, czy różnorodność poruszanych tematów jest czymś, za co należałoby...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-02-27
Świetna, po prostu świetna. Dla mnie, najlepsze dzieło Pratchetta, położone idealnie w środku pomiędzy poczuciem humoru i symboliką, wciągające i po prostu przyjemne.
Świetna, po prostu świetna. Dla mnie, najlepsze dzieło Pratchetta, położone idealnie w środku pomiędzy poczuciem humoru i symboliką, wciągające i po prostu przyjemne.
Pokaż mimo to2013-01-03
Właściwie, było to moje pierwsze spotkanie ze szwedzkim kryminałem. Larssona nie liczę, bo ani nie zachwycił mnie jakoś szczególnie, ani nie czułam jakoś szczególnie w jego książce skandynawskiego klimatu. Nie wiem, jak ja to zrobiłam, ale nie czułam. Tak więc, siadając przedwczoraj do "Ofiary losu", szykowałam się na spotkanie z nieznanym. Co z tej inicjacji wyszło?
Jak to zwykle w kryminałach bywa, zaczyna się od śmierci. W wypadku ginie Marit, miejscowa sklepikarka. Bijący od ciała odór alkoholu i znaleziona w aucie butelka po wódce każą przypuszczać, że jest to "zwykły" wypadek spowodowany promilami we krwi kierowcy. Podejrzenia wzbudza jednak fakt, że ofiara była abstynentką, a i na dalsze dowody, że w tej sprawie jest coś więcej, wcale nie trzeba długo czekać. Równolegle opisywane są losy bohaterów reality show pt. Fucking Tanum, które odbywa się w miasteczku. Jak się okazuje, również i ten program, a właściwie jego uczestnicy, ma wpływ na dalszy rozwój śledztwa.
Na początku ciężko mi było wciągnąć się w akcję. Zarówno bohaterów, jak i wątków pobocznych jest sporo, a brak przyzwyczajenia do szwedzkich imion i nazw nie ułatwiał zadania. W śledztwie nie za wiele się działo i ogólnie, szału nie było. Mniej więcej w połowie książki coś się zmieniło. Akcja nabrała tempa, pojawiały się nowe ślady, które koniec końców, przywiodły śledczych do rozwiązania zagadki. Rozwiązania, którego domyślałam się praktycznie od samego początku, ale nie zepsuło mi to radości z lektury. Ba, wręcz przeciwnie, dużo bardziej podoba mi się uczucie nerwowego oczekiwania "miałam rację, czy nie miałam?" niż "no powiedz wreszcie, kto zabił".
Łącząc to z innymi zaletami powieści, jak naturalność oraz brak zadęcia, które ostatnio zaczynało mnie mierzić w kryminałach produkcji zachodniej, mogę stwierdzić, że skandynawska inauguracja przebiegła jak najbardziej udanie. Jestem "Ofiarą losu" zachwycona i z radością czytam opinie, że jest to najgorsza powieść autorki. Skoro najgorszej udało się mnie tak wciągnąć, z niecierpliwością czekam spotkania z pozostałymi częściami cyklu o Patriku Hedströmie.
Właściwie, było to moje pierwsze spotkanie ze szwedzkim kryminałem. Larssona nie liczę, bo ani nie zachwycił mnie jakoś szczególnie, ani nie czułam jakoś szczególnie w jego książce skandynawskiego klimatu. Nie wiem, jak ja to zrobiłam, ale nie czułam. Tak więc, siadając przedwczoraj do "Ofiary losu", szykowałam się na spotkanie z nieznanym. Co z tej inicjacji wyszło?
Jak...
2012-12-15
Parę lat temu, nastolatką będąc, sięgałam po kolejną powieść Dana Browna z niemal fanatycznym zachwytem w oczach. Oczarowana nieliniowością akcji, chętnie przymykałam oko na schematyczność rozwiązań zastosowanych przez autora we wszystkich jego powieściach. Dziś, po paru latach, trochę trudniej mnie zachwycić, a jednak Brownowi po raz kolejny się to udało, ale tym razem w trochę inny sposób.
Autor równolegle prowadzi dwa wątki - bohaterką jednego jest Susan Fletcher, genialna matematyczka, zatrudniona na stanowisku głównego kryptografa w NSA. Drugi zaś to historia jej narzeczonego, młodego profesora lingwisty, który zostaje wysłany przez szefa Susan do Hiszpanii w celu... No właśnie, celu tej podróży do końca nie udało mi się pojąć, bo mimo, że jest on podany, to jest również tak beznadziejnie nielogiczny, że nawet po zakończonej lekturze książki, nie jestem w stanie usprawiedliwić autora za ten zabieg.
Takich nielogiczności w książce jest wiele, jednak nie przysłaniają one dwóch głównych plusów powieści. Po pierwsze, czyta się ona szybko. Akcja, nawet przy kolejnym spotkaniu z tą pozycją wciąga tak, że trudno się od niej oderwać. Drugą zaletą jest dokładny research, który autor niewątpliwie przed rozpoczęciem pisania "Twierdzy" musiał przeprowadzić. Oczywiście, eksperci po przeczytaniu tej książki biją na alarm, że u Browna głusi słyszą, kryptografowie łamią szyfry nie znając ani klucza, ani algorytmu, a genialna matematyczka ma problemy z kombinatoryką. Tylko że zapominają chyba o jednym - to jest powieść, a nie książka o kryptografii. I choć błędy w niej są, to w obliczu tego, jak dobrze laikowi udało się oddać klimat tak przecież hermetycznego środowiska i jakie jego szczegóły udało mu się opisać w sposób całkowicie prawidłowy, podane wyżej błędy zdają się być raczej merytorycznym odpowiednikiem zwykłej literówki.
No, może poza pierwszym. To już jest trochę żałosne.
Podsumowując, przeczytałam "Cyfrową Twierdzę" z prawdziwą przyjemnością. Nie jest to książka, z której można czerpać wiedzę na temat szyfrowania, ale pozwala osobie choć trochę zorientowanej w opsiywanej tematyce, zanurzyć się w środowisku dobrze jej znanym. A to jest spore osiągnięcie.
Parę lat temu, nastolatką będąc, sięgałam po kolejną powieść Dana Browna z niemal fanatycznym zachwytem w oczach. Oczarowana nieliniowością akcji, chętnie przymykałam oko na schematyczność rozwiązań zastosowanych przez autora we wszystkich jego powieściach. Dziś, po paru latach, trochę trudniej mnie zachwycić, a jednak Brownowi po raz kolejny się to udało, ale tym razem w...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-12-11
Za oknem zimno i ponuro, ostatnie spóźnialskie ptaki wybywają do ciepłych krajów, a co rozsądniejsze ssaki zapadają w sen zimowy - w tych warunkach trudno o rozkosz z obcowania z literaturą ambitną, a co często za tym idzie, przynajmniej w minimalnym stopniu przygnębiającą. Gdy już nawet kryminały stają się nie do zniesienia, na pomoc przychodzi pełna ciepła i uśmiechu "Jeżycjada".
W drugiej części cyklu patrzymy na świat oczami Anieli Kowalik, mieszkanki Łeby, w niektórych kręgach zwanej Kłamczuchą. Ta pełna uroku i obdarzona niebywałym talentem aktorskim piętnastolatka, pada ofiarą otyłego karła ze skrzydełkami i łukiem i zaślepiona miłością, ląduje w Poznaniu. Pokłócona z ojcem, ze stosunkowo małą kwotą pieniędzy w kieszeni,ale za to z planem, który jak łatwo się domyśleć, nie idzie dokładnie po jej myśli.
Cóż mogę powiedzieć, poza powtórzeniem po raz kolejny, że uwielbiam panią Musierowicz i świat przez nią wykreowany. Pożarłam "Kłamczuchę" w niecałe 24 godziny i od razu biorę się za część kolejną. Idealna lektura na zimę.
Za oknem zimno i ponuro, ostatnie spóźnialskie ptaki wybywają do ciepłych krajów, a co rozsądniejsze ssaki zapadają w sen zimowy - w tych warunkach trudno o rozkosz z obcowania z literaturą ambitną, a co często za tym idzie, przynajmniej w minimalnym stopniu przygnębiającą. Gdy już nawet kryminały stają się nie do zniesienia, na pomoc przychodzi pełna ciepła i uśmiechu...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-11-30
Pierwsza książka, której udało się wycisnąć ze mnie łzy. Pierwsza, która tak bardzo wciągnęła, robiąc to inaczej niż Pottery i Igrzyska. Pierwsza, w której bohaterowie są tacy prawdziwi.
Zaryzykuję stwierdzenie, że najlepsza, jaką w życiu czytałam. I mimo najszczerszych chęci, nie umiem o niej powiedzieć nic więcej.
Pierwsza książka, której udało się wycisnąć ze mnie łzy. Pierwsza, która tak bardzo wciągnęła, robiąc to inaczej niż Pottery i Igrzyska. Pierwsza, w której bohaterowie są tacy prawdziwi.
Zaryzykuję stwierdzenie, że najlepsza, jaką w życiu czytałam. I mimo najszczerszych chęci, nie umiem o niej powiedzieć nic więcej.
2012-11-24
Ciepła, pełna humoru powieść, właściwie o wszystkim. O rodzinie, o korporacjach, o żulach i panienkach z dyskoteki. Czasami wulgarna, czasami odrobinę refleksyjna. Zawsze wywołująca uśmiech na twarzy.
Miałam styczność zarówno z konwencjonalną wersją "Handlarzy", jak i z audiobookiem. Wykonanie autora tylko wzmogło pozytywne uczucie, jakie żywiłam w stosunku do tej książki. Jachimek ma wielki talent komediowy i czytając swoją książkę zrobił z niego doskonały użytek.
Ciepła, pełna humoru powieść, właściwie o wszystkim. O rodzinie, o korporacjach, o żulach i panienkach z dyskoteki. Czasami wulgarna, czasami odrobinę refleksyjna. Zawsze wywołująca uśmiech na twarzy.
Miałam styczność zarówno z konwencjonalną wersją "Handlarzy", jak i z audiobookiem. Wykonanie autora tylko wzmogło pozytywne uczucie, jakie żywiłam w stosunku do tej...
2012-11-24
Można dyskutować na temat tego, czy ta książka to arcydzieło, czy nie. Czy autor wykazał się niesamowitym kunsztem, czy wynudził czytelnika praktycznie na śmierć. Jedno nie ulega wątpliwości - "Rok 1984" przeraża. Porusza czytelnika na tak wiele sposobów, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Niektórym dreszcz po plecach wywoła wizja świata bez miłości jako takiej, rzeczywistości, gdzie nawet ciepłe uczucia są sposobem na walkę z systemem. Komuś innemu łzy z oczu wyciśnie dziecko, bez skrupułów donoszące na swoich rodziców i z najszczerszą radością uczestniczące w publicznym wieszaniu wrogów Partii. Mnie poraziła świadomość, że nie ma człowieka nie do złamania. Że każdego można postawić w sytuacji, gdzie ani miłość, ani przyjaźń, ani rodzicielstwo nie będzie miało znaczenia. Każdy ma w sobie cząstkę, która w konkretnej sytuacji czyni go bezbronnym, która sprawi, że przy odpowiednim bodźcu zamieni się w zwierzę, które zawyje "Zróbcie to jej, a nie mnie!" i będzie tego pragnąć z całych sił.
I choć z powodu pewnych, w moim odczuciu, niedociągnięć w formie, nie daję 10, dawno nie czytałam czegoś, co wstrząsnęłoby mną aż tak głęboko.
Można dyskutować na temat tego, czy ta książka to arcydzieło, czy nie. Czy autor wykazał się niesamowitym kunsztem, czy wynudził czytelnika praktycznie na śmierć. Jedno nie ulega wątpliwości - "Rok 1984" przeraża. Porusza czytelnika na tak wiele sposobów, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Niektórym dreszcz po plecach wywoła wizja świata bez miłości jako takiej,...
2012-11-20
Najnowszy Pilipiuk to zbiór krótkich opowiadań o słynnym egzorcyście - bimbrowniku z Wojsławic. "Krótkich" jest tutaj słowem kluczowym, bo okazuje się, że postać polskiego supermana (jaki kraj, taki superman...) do form mało rozległych nadaje się idealnie i właśnie w nich prezentuje się najlepiej.
Co tu dużo mówić, jest świetnie. Choć na mój obiektywizm dużych sum bym nie stawiała, bo betonowy elektorat Wielkiego Grafomana ze mnie jest.
Najnowszy Pilipiuk to zbiór krótkich opowiadań o słynnym egzorcyście - bimbrowniku z Wojsławic. "Krótkich" jest tutaj słowem kluczowym, bo okazuje się, że postać polskiego supermana (jaki kraj, taki superman...) do form mało rozległych nadaje się idealnie i właśnie w nich prezentuje się najlepiej.
Co tu dużo mówić, jest świetnie. Choć na mój obiektywizm dużych sum bym nie...
2012-11-08
Monika Szwaja znana jest z powieści lekkich, łatwych i przyjemnych. Na kartkach jej książek spotkać można mądrych i ciekawych ludzi, którzy ładnie mówią i są rozsądni, a nieliczne czarne charaktery dodają historiom smaku, jednocześnie nie dominując przyjemnego nastroju.
Tym razem autorka wzięła się za bary z tematyką dużo poważniejszą, wzięła na warsztat bezpłodność, zapłodnienie in vitro, surogatki, nienawiść internetową, ograniczenie umysłowe dla wygody tłumaczone religijnością i fałszywą przyjaźń. To wszystko zmieściło się na blisko 350 stronach "Zupy z ryby fugu", pozostawiając powieść przyjemną, lekką w czytaniu, ale na pewno nie łatwą.
Anita Dolina - Gabryszyńska i jej mąż bezskutecznie starają się o dziecko. Na początku naturalnie, potem z pomocą metody in vitro. Czas mija, ciąży nie ma, a młoda mama in spe, coraz gorzej znosi wykańczające próby i rozczarowania. Nie pomaga jej pseudowsparcie "przyjaciółki", która z radością obserwuje coraz bardziej rozpaczliwe działania Anity, a po godzinach udziela się na forach internetowych, wypisując swoje zdanie na temat znanych ludzi, w tonie bynajmniej nie wspierającym. W końcu zrozpaczona kobieta decyduje się na ostatnią w jej mniemaniu deskę ratunku - oznajmia mężowi, że wynajmą surogatkę, która urodzi im dziecko. W tym momencie sytuacja zaczyna się komplikować jeszcze bardziej.
Pomimo, że porusza cięższe tematy niż zazwyczaj, Szwaja nie traci w "Zupie z ryby fugu" tego, co w niej najlepsze. Sympatyczni, mądrzy bohaterowie, mimo że nie zawsze zachowują się mądrze, wzbudzają sympatię. Czarne charaktery są dwa, z czego jeden jest właściwie szary, a na dodatek przechodzi iście mickiewiczowską przemianę. Czyta się tę książkę dobrze i niesamowicie szybko, będąc bombardowanym mnóstwem przemyśleń. Kto jest dobry, a kto niemoralny? To już trzeba określić samemu.
Monika Szwaja znana jest z powieści lekkich, łatwych i przyjemnych. Na kartkach jej książek spotkać można mądrych i ciekawych ludzi, którzy ładnie mówią i są rozsądni, a nieliczne czarne charaktery dodają historiom smaku, jednocześnie nie dominując przyjemnego nastroju.
Tym razem autorka wzięła się za bary z tematyką dużo poważniejszą, wzięła na warsztat bezpłodność,...
2012-05-12
To było moje drugie podejście do "Bastionu". Pierwsze, zaliczone na początku liceum nie pozostawiło we mnie jakiegokolwiek zachwytu, wręcz przeciwnie, jedyne, co zapamiętałam z książki to zakończenie, z którego zostałam odpytana przez nauczyciela. Szóstka została wpisana do dziennika, a ja praktycznie zapomniałam o powieści i dopiero trzy lata później, realizując postanowienie przeczytania wszystkich dzieł Kinga, powróciłam do niej.
Okazuje się, że do "Bastionu" trzeba dojrzeć. A przynajmniej ja musiałam. Dzisiaj nie potrafię sobie wyobrazić, jak mogłam obojętnie przesuwać wzrok po tych stronach, nie zapamiętać apokaliptycznej wizji świata, wprawdzie pełnej zła i przemocy, ale mimo wszystko dającej nadzieję. Wtedy terminy goniły i musiałam pokonać to 1164-stronicowe tomiszcze w tydzień, powtórka zajęła mi dwadzieścia dni. Nie spieszyłam się, rozkoszowałam się tą lekturą, a było czym, bo ta książka to rzecz piękna.
Bezsensowne wydają się być jakiekolwiek streszczenia, próba ujęcia tej prawie miesięcznej przygody w krótką i zwięzłą notkę. "Bastion" się takim zabiegom wymyka. Nie jest to książka łatwa, ale warto poświęcić jej swój czas i skupienie. Warto, bo zamykając ją, czułam się, jakbym żegnała się z dobrym przyjacielem, a to chyba najlepsza z możliwych rekomendacji.
To było moje drugie podejście do "Bastionu". Pierwsze, zaliczone na początku liceum nie pozostawiło we mnie jakiegokolwiek zachwytu, wręcz przeciwnie, jedyne, co zapamiętałam z książki to zakończenie, z którego zostałam odpytana przez nauczyciela. Szóstka została wpisana do dziennika, a ja praktycznie zapomniałam o powieści i dopiero trzy lata później, realizując...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-04-17
Jak to każdej książki, tak intensywnie zachwalanej przez ogół, podeszłam do "Igrzysk Śmierci" z dużą dozą nieśmiałości. Nie spodziewałam się czegoś, co mogłoby dorównać Potterowi, a na powtórkę niewątpliwej przyjemności obcowania z literaturą typu "Zmierzch" ochoty zdecydowanie nie miałam.
Już po pierwszym stronach było jasne, że czytam coś zupełnie niepowtarzalnego. "Igrzyska Śmierci" dzieją się w świecie przerażającym swoją brutalnością, ale również wciągającym. Autorka opisuje wszystko w sposób niesamowicie plastyczny, opisy biedy i głodu wywołują dreszcze, a sceny śmierci czyta się ze łzami w oczach. Do tego dochodzi wartka akcja, trochę przewidywalna, ale niesamowicie wciągająca.
Koniec końców, nie dziwię się, że to bestseller, bo sama od razu po przeczytaniu zamówiłam dwie kolejne części trylogii i z niecierpliwością czekam, kiedy będę mogła się do nich zabrać.
Jak to każdej książki, tak intensywnie zachwalanej przez ogół, podeszłam do "Igrzysk Śmierci" z dużą dozą nieśmiałości. Nie spodziewałam się czegoś, co mogłoby dorównać Potterowi, a na powtórkę niewątpliwej przyjemności obcowania z literaturą typu "Zmierzch" ochoty zdecydowanie nie miałam.
Już po pierwszym stronach było jasne, że czytam coś zupełnie niepowtarzalnego....
2012-02-10
Stephenowi Kingowi udało się mnie zaskoczyć. Myślałam, że po przeczytaniu wielu książek tego autora znam już mniej więcej jego styl pisania, pomysły i że choć wciąż będę czerpać radość z lektury jego twórczości, to będzie to raczej wchodzenie do tej samej, dobrze znanej rzeki, niż zmiana kąpieliska. I dotychczas faktycznie, zazwyczaj tak było, ale "Dallas '63" to zupełnie nowa jakość.
Nauczyciel angielskiego, Jake Epping, dowiaduje się, że podróże w czasie są możliwe. Mało tego, zostaje poproszony, a może nawet zmuszony do tego, żeby udać się do roku 1958 i zrobić wszystko, aby zapobiec zamachowi na JFK w 1963r. Czy mu się udaje, czy nie, tego nie zdradzę, ale osiemset stron, które do tego zakończenia prowadzi to uczta dla czytelnika.
Wpływ tony materiałów źródłowych, jakimi autor chwali się w posłowiu, jest widoczny w trakcie lektury. Ameryka połowy XX wieku w wydaniu Kinga jest realistyczna, wręcz namacalna. Świat przeszłości nie jest ani idealizowany, ani demonizowany, dotykamy wszystkich aspektów życia w tamtych czasach, od ogólnych obyczajów, do rzeczy tak szczegółowych, jak słownictwo charakterystyczne dla tamtej epoki.
Jest i wątek miłosny. Piękny, ale nie dominujący. "Dallas '63" nie jest romansidłem, choć historia miłości Jake'a jest chyba najbardziej szczegółowo opisanym elementem fabuły.
Długo czekałam na wolną chwilę, aby zasiąść do najnowszej powieści Kinga. Opłacało się. Nie jest to książka, którą można czytać w pędzie. Ta opowieść zasługuje na chwilę sam na sam z naszymi emocjami, a w zamian przynosi wiele wzruszeń. Warto się temu oddać, zdecydowanie.
Stephenowi Kingowi udało się mnie zaskoczyć. Myślałam, że po przeczytaniu wielu książek tego autora znam już mniej więcej jego styl pisania, pomysły i że choć wciąż będę czerpać radość z lektury jego twórczości, to będzie to raczej wchodzenie do tej samej, dobrze znanej rzeki, niż zmiana kąpieliska. I dotychczas faktycznie, zazwyczaj tak było, ale "Dallas '63" to zupełnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-01-26
Ktoś mądry powiedział kiedyś, że w komiksach chodzi o to, żeby trafić na autora, którego poczucie humoru pokrywa się z naszym. I faktycznie, coś w tym jest, bo „Ślimacze” mają klimat bardzo specyficzny i humor autorki nie każdemu do gustu przypadnie. Na osiemdziesięciu czarno-białych stronach spotykamy się z dużą dawką absurdu, dystansu do siebie i sympatycznie wyglądającymi ludzikami, które gdy krzyczą, wyglądają łudząco podobnie do Pacmana. Oglądamy/czytamy o tym, jak powstała Chata Wuja Freda, jak w życiu autorki pojawił się Marcin, a nawet znajdujemy wizję Ilony umierającej z głodu. Trochę mangi, trochę chorób śmiertelnych, dla każdego coś dobrego.
Co tu dużo gadać, jak ktoś lubi chatolandię, to pewnie z chęcią "Ślimacze" kupi, a jak nie, to nie. A ja, jako że już kupiłam, mogę tylko powiedzieć, że ciężko będzie się rozczarować, bo idealnie zaspokajają one pobudzonego lekturą Chatki czytelnika.
Ktoś mądry powiedział kiedyś, że w komiksach chodzi o to, żeby trafić na autora, którego poczucie humoru pokrywa się z naszym. I faktycznie, coś w tym jest, bo „Ślimacze” mają klimat bardzo specyficzny i humor autorki nie każdemu do gustu przypadnie. Na osiemdziesięciu czarno-białych stronach spotykamy się z dużą dawką absurdu, dystansu do siebie i sympatycznie...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-12-05
Nie odważę się oceniać. Najważniejszych książek się nie ocenia.
Nie odważę się oceniać. Najważniejszych książek się nie ocenia.
Pokaż mimo to
Nie pamiętam, kiedy i gdzie przeczytałam o tej książce. Było to jednak na tyle zachęcające, że widząc na nią promocję, nie wahałam się długo. Jak się okazało, miałam rację.
Tytułową bohaterkę spotykamy po raz pierwszy w roku 1916. Młoda, szesnastoletnia dziewczyna, baronówna, uczennica prestiżowej szkoły dla dziewcząt, zostaje aresztowana. Okazuje się, że zafascynowana ideologią komunistyczną, przystąpiła ona do partii i pomagała przygotować rewolucję bolszewicką.
Książka jest podzielona na trzy części. Przeczytawszy 1/3, zostajemy przeniesieni nas do roku 1939. Saszeńka jest już dorosłą kobietą, żoną czekisty, matką dwójki dzieci i szanowaną radziecką kobietą. Na przyjęciach gości najwyższe osobistości partyjne. Jej idealne życie zmienia się, gdy kobieta poznaje Benię Goldena, pisarza i intelektualistę, którego zatrudnia do pisania do magazynu dla radzieckich kobiet.
Bohaterką trzeciej, ostatniej części, jest Katinka, młoda doktorantka na Uniwersytecie w Moskwie. Zostajemy przeniesieni do czasów bardziej współczesnych, jest rok 1994. Co życie młodej kobiety, urodzonej pod koniec XX wieku ma wspólnego z losami Saszeńki? Warto przeczytać i się dowiedzieć.
"Saszeńka" to zachwycający obraz XX-wiecznej Rosji. Życie codzienne ludzi z różnych okresów historycznych zostało pokazane w sposób niesamowicie szczegółowy, Nie jest to powieść idealna - zdarzają się dłużyzny, a akcja jest przewidywalna już od pierwszych stron. Ale to nic. To pocztówka sprzed stu lat, trochę przybrudzona, naznaczona licznymi białymi plamami, ale mimo tego, a może właśnie dlatego, nie pozwalająca o sobie zapomnieć. Już wiem, że wrócę do niej nie raz.
Nie pamiętam, kiedy i gdzie przeczytałam o tej książce. Było to jednak na tyle zachęcające, że widząc na nią promocję, nie wahałam się długo. Jak się okazało, miałam rację.
więcej Pokaż mimo toTytułową bohaterkę spotykamy po raz pierwszy w roku 1916. Młoda, szesnastoletnia dziewczyna, baronówna, uczennica prestiżowej szkoły dla dziewcząt, zostaje aresztowana. Okazuje się, że zafascynowana...