rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Lubie stare kamienice i podwórka? Ja bardzo. Z wielu powodów. Moi dziadkowie mieszkali kiedyś w starej, bydgoskiej kamienicy, w której razem z rodzicami i nimi mieszkałam przez kilka lat i ja. Potem jeździłam tam do nich na wakacje. Było to miejsce, które miało swój klimat - przede wszystkim za sprawą ludzi, którzy tam mieszkali i którzy tworzyli specyficzną jego atmosferę. Ciekawe rzeczy działy się zarówno wewnątrz ich mieszkań, jak i poza nimi - tam, gdzie dochodziło do sąsiedzkich kontaktów, gdzie odbywały się rozmowy, wieszało pranie, chowało przetwory do szop i piwnic, bawiło... Po prostu żyło. Takie kamienice dawniej były mikroświatami. A relacje były wtedy ważne, nie dlatego, że były łatwe, ale dlatego, że w ogóle istniały. Obecnie często nie znamy nawet twarzy i nazwisk sąsiadów, a co dopiero mówić o wiedzy na temat ich zamkniętego za drzwiami życia. Takich kamienicznych wspólnot już nie ma bądź zdarzają się niezwykle rzadko. Echo pewnych historii może jednak długo brzmieć w murach budynków. A czasem im te mury są bardziej popękane, szare i zapomniane, tym chętniej opowiadają swoje opowieści. I o tym właśnie jest książka Anny Musiałowicz.

W powieści poznajemy tajemniczego mężczyznę, który odwiedza starszego lokatora pewnej kamienicy - jedynego opiekuna budynku, który pomimo pogarszającego się stanu domu, nie zamierza się z niego wyprowadzić. Mężczyzna, który odwiedza staruszka, miał kiedyś pracować jako listonosz. Posiada on dość niezwykłe zdolności - rozmawia ze ścianami. Albo może raczej pozwala im mówić do siebie. A one oczywiście opowiadają historie dawnych mieszkańców - wiedzą o rzeczach, o których plotkowano, wiedzą też o tym, czego nie wiedział nikt i nawet nie śmiał się domyślać. To historie o tajemnicach, z których wyłania się poplątana, ludzka natura. Ta książka uświadamia, jak znakomicie człowiek potrafi się maskować, jak za fasadą zwyczajności ukrywa prawdę o sobie. W jakimś sensie to powieść-metafora.

Polecam tę książkę. Mnie zakończenie nie zaskoczyło, ale sama powieść - bardzo zresztą krótka - wprawiła w dość refleksyjny nastrój...

https://www.instagram.com/justynaczytuje/?hl=pl
https://www.facebook.com/JustynaCzytuje

Lubie stare kamienice i podwórka? Ja bardzo. Z wielu powodów. Moi dziadkowie mieszkali kiedyś w starej, bydgoskiej kamienicy, w której razem z rodzicami i nimi mieszkałam przez kilka lat i ja. Potem jeździłam tam do nich na wakacje. Było to miejsce, które miało swój klimat - przede wszystkim za sprawą ludzi, którzy tam mieszkali i którzy tworzyli specyficzną jego atmosferę....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytanie tej powieści Kraszewskiego było dla mnie pyszną zabawą, prawdziwą przyjemnością! Jest to książka lekka, pisana z humorem, ale niosąca refleksje bardzo życiowe.

Nie mogłam się przy tym oprzeć wrażeniu, że jest to wspaniały materiał na sztukę teatralną, którą na scenie oglądałoby się znakomicie. Niedługi jest to utwór. Opowiada o losach baronówny Loli i hrabiego Romana, których wspólny opiekun przed swoją śmiercią decyduje się przymusić do zawarcia związku małżeńskiego. Hrabia Filip nie był ojcem żadnego z nich, ale miał jakąś nietypową chęć roztaczania opieki nad młodszym pokoleniem, za cenę jednak ich posłuszeństwa. Sam będąc osobą, która w zdecydowany sposób swoją pozycję doprowadziła do dość wysokiego poziomu, uważał się za człowieka przedsiębiorczego. Niestety za nic miał uczucia lub miał do nich podejście dość nietypowe. Nie zważając na niechęć młodych do narzuconego im związku, starał się wyegzekwować obietnicę, że zrobią, jak im nakazał. Rodzi to sytuację nieco przygnębiającą, a jednocześnie komiczną. Obserwujemy bowiem, jak sobie ta dwójka radziła z niewygodną sytuacją, jak usiłowała zmienić swoje położenie Lola, jak przyjmował nakazy Roman, a do tego mamy przyjemność poznać kilka innych postaci, wprowadzonych przez autora.

Historia ta w warstwie obyczajowej pokazuje dziwne układy i zależności. Tytułowe "lalki" to młodzi, wychowani w oderwaniu od nierzadko brutalnej codzienności. Przy tej okazji zauważę jednak, że Roman prezentował się tutaj jako typowy, przywiązujący uwagę do swojego wyglądu, konwenansów i opinii fircyk, któremu ręki odmówiłaby najpewniej niejedna kobieta, która ceni ludzi z charakterem. Lola z kolei, choć niedoświadczona życiowo, wypada przy nim znacznie lepiej - to jednak niezależna dziewczyna, która świat chce poznać w różnych jego odcieniach. Na arenę wkracza też pewien inny dżentelmen - sądzę mógł złamać niejedno niewieście serce. Moje skradł na pewno. Kraszewski przeciwstawił tego rozsądnego, nieco w obyciu prostego, ale inteligentnego i pracowitego mężczyznę Romanowi, który o wielu rzeczach pojęcia zwyczajnie nie miał.

Nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić do tego, by czytać takie klasyki. Niosą nie tylko godny zastanowienia przekaz, ale też oczarowują językiem oraz lekkością, pozwalając miło spędzić czas.

https://www.instagram.com/justynaczytuje/?hl=pl
https://www.facebook.com/JustynaCzytuje

Czytanie tej powieści Kraszewskiego było dla mnie pyszną zabawą, prawdziwą przyjemnością! Jest to książka lekka, pisana z humorem, ale niosąca refleksje bardzo życiowe.

Nie mogłam się przy tym oprzeć wrażeniu, że jest to wspaniały materiał na sztukę teatralną, którą na scenie oglądałoby się znakomicie. Niedługi jest to utwór. Opowiada o losach baronówny Loli i hrabiego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trafiłam na tę książkę dzięki jednemu z cytatów z tej lektury, który został opublikowany na pewnej stronie. Nie będę wchodzić w osobiste szczegóły, ale tchnęło mnie, że muszę tę pozycję mieć, choć tak - jest to poradnik napisany przez psycholożkę. Autorka jest terapeutką szczególnego może dla niektórych typu, bo w swoją pracę wplata wątek chrześcijański. Znaleźć go można i tutaj i pewnie dla wielu będzie to zniechęcające. Uprzedzę jednak, że nie ma tu katechizmowania ani siłowego nawracania, można z tej lektury wiele dla siebie wyciągnąć. Ja wyciągnęłam.

Kobiety zdają się być w życiu pokiereszowane. Na rozmaite, relacyjne sposoby. Oczywiście mężczyźni również, ale w tym wypadku mówimy o kobietach. Zbierają w sobie przykre doświadczenia, które ciążą i niweczą dobre rzeczy, innych nie pozwalają nawet zobaczyć. Kluczowe są relacje z rodzicami, rówieśnikami, kolejnymi partnerami, dziećmi. Przyglądamy się dojrzewaniu kobiety poprzez opowieść o Oliwce, z którą w wielu aspektach możemy się utożsamiać. Oliwka jest zraniona - zaniedbaniami, odrzuceniem, brakiem komunikacji, bliskości. Jest też raniona - co ważne - przez siebie. Potrafi ranić także innych, choć nie planuje tego robić. Autorka na podstawie poszczególnych faz dorastania bohaterki opisuje emocje i podsuwa refleksje, które mogą doprowadzić do zmiany. Praca ze strony kobiety jest tu bowiem niezbędna. Nierzadko wspierana przez specjalistę.

To książka na wiele czytań. Zawiera wiele pięknych, poruszających przemyśleń. Między innymi o pojednaniu ze sobą i innymi. Polecam.

https://www.instagram.com/justynaczytuje/?hl=pl
https://www.facebook.com/JustynaCzytuje

Trafiłam na tę książkę dzięki jednemu z cytatów z tej lektury, który został opublikowany na pewnej stronie. Nie będę wchodzić w osobiste szczegóły, ale tchnęło mnie, że muszę tę pozycję mieć, choć tak - jest to poradnik napisany przez psycholożkę. Autorka jest terapeutką szczególnego może dla niektórych typu, bo w swoją pracę wplata wątek chrześcijański. Znaleźć go można i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytacie na różnych stronach i w recenzjach, że to przede wszystkim pozycja-dziennik napisany przez nieco ponad siedemdziesięcioletniego Bukowskiego, który żyje sobie wyścigami, wiedzie już dość spokojny żywot starszego pana i prawi o dolegliwościach wieku mocno dojrzałego. Jest też niezmiennie mistrzem słowa.

Dla mnie to jednak książka przede wszystkim o życiu i pisaniu, które z tym życiem jest nierozerwalnie związane. I owszem, wątek wyścigów pojawia się tu bardzo często, ale obecność Bukowskiego na trybunach jest też silnie powiązana z egzystencją i obserwacją ludzi, od których co prawda stroni, ale jednak lubi patrzeć i wyciągać wnioski, które potem przelewa na papier. Nie brakuje tu słów o pisarzach i poetach. O tych lepszych pisze Bukowski dobrze, uchyla rąbka tajemnicy, kogo ceni, szanuje i dlaczego. Tych gorszych podsumowuje kąśliwie. Zawsze jednak daje wgląd w swoje postrzeganie pisarstwa, literatury i poezji - to tam objawia się jego filozofia życia i konieczności osadzenia się w nim, nawet jeśli bywa to mało wygodne. Autor pozwala poznać się jako świadom siebie i człowiek zdystansowany do swojego sukcesu, na który czekał długo, ale który mimo wszystko nie przewrócił mu w głowie. Komfort końca życia okupiony był naprawdę ciężką pracą i równie ciężką dolą... Świetnie ten aspekt niezgody na tandetę, miernotę oraz komerchę i nieuleganie własnej próżności pokazuje historia z propozycji stworzenia serialu opartego na jego życiu, na którą pisarz nie przystał. I miał ku temu bardzo poważne powody wskazujące, że wbrew niektórym opiniom miał zasady.

Charlesa Bukowskiego poznałam lata temu dzięki bliskiej mi kiedyś osobie. Cóż, po niektórych zostają nam niekiedy dobre książki i to już bardzo dużo.

https://www.instagram.com/justynaczytuje/?hl=pl
https://www.facebook.com/JustynaCzytuje

Przeczytacie na różnych stronach i w recenzjach, że to przede wszystkim pozycja-dziennik napisany przez nieco ponad siedemdziesięcioletniego Bukowskiego, który żyje sobie wyścigami, wiedzie już dość spokojny żywot starszego pana i prawi o dolegliwościach wieku mocno dojrzałego. Jest też niezmiennie mistrzem słowa.

Dla mnie to jednak książka przede wszystkim o życiu i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po kolejnej porcji prozy Hrabala znów dziwię się, jak można utożsamiać Hrabalową twórczość z lekkimi opowiastkami przesyconymi czeskim humorem... Albo inaczej: jak można jego twórczość ograniczać tylko do tego? Nie pojmę tego nigdy.

Ponownie przekonałam się bowiem, jak bardzo życiowe są opowieści snute przez tego czeskiego pisarza - jest w nich wszystko. Tak, bywa i zabawnie. Ale przede wszystkim jest refleksyjnie, nierzadko zwyczajnie smutno. Hrabal pisze z wyczuciem drobnych momentów, pozornie błahych sytuacji i ludzkich emocji, które nie objawiają się w chwilach wzniosłych, ale nade wszystko w tych najzwyklejszych ze zwykłych, nad którymi wielu mogłoby przejść do porządku dziennego, nie zaszczycając ich żadnym przemyśleniem.

Przenosimy się do Kerska. Zbiór opowiadań dotyczy jego mieszkańców. Ci, chociaż nazwalibyśmy ich może maluczkimi, stają się bohaterami opowieści, nad którymi jednak warto się zatrzymać i które w swojej pozorności dotykają spraw w życiu najistotniejszych. Choć nie jest to powieść, miałam poczucie, że wszystkie zebrane w tym tomie zdarzenia tyczą się jednego, że między ludźmi, którzy pojawiają się na kartach tej książki, istnieje coś wspólnego. I że to wspólne jest czymś ponadczasowym, a więc dotyczy również mnie. Nas. Dzisiaj.

W niektórych momentach musiałam tę książkę odkładać. Hrabalowe zdania i Hrabalowe myśli wymagają niespiesznego podejścia. I sączą się do środka długo, a każda kropelka uderza z mocą dla kropelki całkiem nadzwyczajną. Poruszyły mnie wszystkie opowieści, ale oczywiście były też te szczególne. Wśród nich to tytułowe, a także wybitnie wzruszająca opowieść o losach pewnego jelenia, historia pewnej leśnej gospody i niezwykła rzecz o przyjaźni oraz ludzkich zmaganiach... W każdym jednak z tych opowiadań zawarta jest jakaś życiowa prawda. Nie morał, bo Hrabal nigdy nie moralizuje. Z pewnością był czujnym obserwatorem wszystkiego wokół i czułym, mądrym człowiekiem, który poza tymi przymiotami pisał jeszcze tak wspaniale...

Cóż mogę jeszcze dodać? Czytajcie.

https://www.instagram.com/justynaczytuje/?hl=pl
https://www.facebook.com/JustynaCzytuje

Po kolejnej porcji prozy Hrabala znów dziwię się, jak można utożsamiać Hrabalową twórczość z lekkimi opowiastkami przesyconymi czeskim humorem... Albo inaczej: jak można jego twórczość ograniczać tylko do tego? Nie pojmę tego nigdy.

Ponownie przekonałam się bowiem, jak bardzo życiowe są opowieści snute przez tego czeskiego pisarza - jest w nich wszystko. Tak, bywa i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czasami żyjemy sobie w tej naszej mało poetyckiej rzeczywistości i mamy ochotę uciec do świata, który tej poetyckiej aury, tego niedookreślonego czegoś innego ma w sobie znacznie więcej, a nawet cały utkany jest z takich niesamowitości. Co jednak ciekawe, nierzadko pragniemy uciec do czegoś, co nie do końca znamy, a jednak czujemy, że jest nam bliskie. Nieuchwytne, ale też niezupełnie obce. Marzymy o takim miejscu. Albo znajdujemy je na kartach książek. Dla mnie takim miejscem była niewielka wieś o nazwie Sokołów, w której toczy się akcja powieści "Florentyna od kwiatów" Agnieszki Kuchmister.

Ktoś w jednej z recenzji napisał, że ta książka jest w zasadzie o niczym, że niektóre fragmenty się dłużą. Co prawda uważam oczywiście, że każdy ma prawo do swojej opinii, ale zdecydowanie przychylam się ku pozytywnym ocenom tej powieści. I myślę sobie, że to smutne, że w tym pędzie i szaleństwie codzienności ciągle liczymy na spektakularne zwroty akcji, równie spektakularne tempo i że tak trudno niekiedy skoncentrować się na tym, co piękne i co płynie wolno. Tak, trudno tu jest odnaleźć elementy wartkiej akcji, ale to właśnie tutaj dotykamy subtelnej tematyki upływu czasu, dorastania, prób odnalezienia się w gąszczu spraw, które tak bardzo, czasami naprawdę dotkliwie i już na zawsze pozostawiając ślady, tworzą życie. "Florentyna od kwiatów" to powieść, w której baśniowość wkrada się w codzienność Sokołowa. Nie jest czymś bardzo odstającym od tego, co uznaje się za normalne. To element krajobrazu - przede wszystkim ludzkiego. I przypomnienie, że gdybyśmy inaczej patrzyli, inaczej słuchali, byli bardziej wyczuleni i uważni, to byśmy tę baśniowość dostrzegli także w naszym życiu.

Polubiłam Sokołów. Florentynę, Jutrowoja, Mogiłka i innych mieszkańców tej skromnej wsi. Poznałam ich tajemnice, bolączki, wspomnienia i pragnienia. Ładne to było.

https://www.instagram.com/justynaczytuje/?hl=pl
https://www.facebook.com/JustynaCzytuje

Czasami żyjemy sobie w tej naszej mało poetyckiej rzeczywistości i mamy ochotę uciec do świata, który tej poetyckiej aury, tego niedookreślonego czegoś innego ma w sobie znacznie więcej, a nawet cały utkany jest z takich niesamowitości. Co jednak ciekawe, nierzadko pragniemy uciec do czegoś, co nie do końca znamy, a jednak czujemy, że jest nam bliskie. Nieuchwytne, ale też...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jestem pewna, że tam, gdzie pojawia się kwestia wiary i jej "praktycznego" zastosowania w codzienności, pojawia się też wiele wątpliwości. Jest to czytelne również w recenzjach tej pozycji, gdzie nie brakuje opinii osób, którym ta książka nieszczególnie pomogła, a sięgnęli po nią właśnie z nadzieją na otrzymanie pomocy. Rozumiem ten punkt widzenia. Ale mam własny.

Warto zapoznać się z sylwetką autora - Vost był (zmarł w zeszłym roku) psychologiem, członkiem Mensy i...sztangistą. Wychowany w katolickiej rodzinie w jakimś momencie odwrócił się od wiary, by po latach do niej wrócić. Wspominam o tym, ponieważ fakty te wydały mi się interesujące także w kontekście tego, że czasami mamy wrażenie, że każdą książkę odnoszącą się do religijności musi pisać uduchowiony człowiek o niezachwianej wierze, w jakimś sensie mało ludzki. A wcale nie musi tak być. I może właśnie dlatego spojrzenie Vosta na kwestię samotności nie jest pozbawione zrozumienia tego stanu z punktu widzenia zwykłego człowieka, który jednocześnie oferuje czytelnikom interesującą opowieść o starożytnych filozofach, pustelnikach, myślicielach chrześcijańskich i amerykańskich psychologach. Tak, te wszystko wątki można ze sobą połączyć! I bardzo to cenię. Ale oczywiście nie brakuje tutaj przekonania o tym, że ukojenia w samotności należy szukać w relacji z Bogiem. Myślę, że ten aspekt może być dla osób niewierzących, a nawet wierzących, trudny. Sama nie do końca czuję, że ta książka jest odpowiedzią na problemy wynikające z samotności, a jednocześnie mam wrażenie, że poradzenie sobie z tym stanem zwyczajnie wymaga także od samotnych pewnej pracy oraz akceptacji. A po sobie wiem, że i z jednym, i drugim bywa ciężko... Książka zachęca do tego, żeby tę pracę zacząć, bo w konsekwencji powstać z tego mogą dobre rzeczy. I tu dochodzimy do czegoś nieoczywistego, a mianowicie niestandardowego połączenia samotności z przyjaźnią. Przyjaźń przedstawiona zostaje tutaj jako dojrzała, duchowa relacja z innymi, oparta na bezwarunkowej miłości do nich. Jaki jest jednak jej związek z samotnością? Ludzie samotni są zdolni do nawiązywania tego rodzaju relacji, a samotność przysłużyć się może do tego, aby najpierw spotkać się ze sobą, w skupieniu i ciszy przyjrzeć światu, nawiązać więź w Bogiem, co doprowadzić ma do nabycia większej otwartości na innych. Sądzę, że można się z tym zgadzać bądź nie. Nie każdy człowiek musi mieć w sobie tak silne dążenie do nawiązywania relacji, ale na pewno każdy może w jakimś zakresie i w swoim obszarze działalności służyć swojemu otoczeniu. Temu mogę przytaknąć.

Książkę polecam, zachęcając do otwartości na jej treść.

https://www.instagram.com/justynaczytuje/?hl=pl
https://www.facebook.com/JustynaCzytuje

Jestem pewna, że tam, gdzie pojawia się kwestia wiary i jej "praktycznego" zastosowania w codzienności, pojawia się też wiele wątpliwości. Jest to czytelne również w recenzjach tej pozycji, gdzie nie brakuje opinii osób, którym ta książka nieszczególnie pomogła, a sięgnęli po nią właśnie z nadzieją na otrzymanie pomocy. Rozumiem ten punkt widzenia. Ale mam własny.

Warto...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jakiś czas temu w Bibliotece Raczyńskich w Poznaniu odbyło się spotkanie z autorem książki. Nie mogłam wziąć udziału w tym wydarzeniu, podczas którego Jerzy Szczepkowski opowiadał o swoim dziele, jednak to, co udało mi się o książce dowiedzieć, uznałam za na tyle interesujące, że kupiłam ją niezwłocznie. Upadek kultury? Filozoficzne wątki? Tajemnice i intrygi? A do tego obietnica erudycyjnej uczty oraz wyśmienitego języka? Tak, to coś dla mnie...

Do teraz nie jestem pewna, czy moje domniemania odnośnie nakreślonej tu intrygi są właściwe, ale nie ma to znaczenia. Pozwalam sobie porwać się treści i śledzę losy trzech postaci, opisujących wydarzenia rozgrywające się w XVIII wieku w fikcyjnym księstewku, które tworzą wspólną, jeszcze nieodkrytą historię. Każda z nich, a więc zarówno Kurt Herwoltz, wicehrabia von Vischenick, jak i Książę Alto, to osoby niewątpliwie doświadczone, z pewnością w mniejszym lub większym stopniu zepsute i na pewno inteligentne. Baczni obserwatorzy i komentatorzy. Teorycznie nie powinni wybudzać sympatii, bo ich kontrowersyjne wybryki i nieetyczne praktyki budzą niechęć, jednak w miarę lektury można odkryć, że zdając sobie sprawę z kulejącej ludzkiej natury i znając prawdę o sobie, obnażają zdziczenie świata i klęskę moralności. Rozbierają na czynniki pierwsze wszystko i wszystkich, którym wydaje się odkryć prawidła rządzące rzeczywistością materialną i niematerialną. Obnażają samozwańczych mistrzów, którzy roszczą sobie prawo do podawania jedynych, słusznych prawd. Wskazują też, co bardzo ważne, na zagubienie człowieka w całym tym galimatiasie przekonań, nierzadko służących tylko jakimś ukrytym interesom grup, które się za nimi kryją. Zadają też pytania elementarne, np. o źródła zła.

Dla tych, którzy lubią pofilozofować i zastanawiają się, z czego wynika to szaleństwo świata i upadek wartości... Do tego jest to pozycja naprawdę pięknie wydana.

PS Zalecam bardziej czujną redakcje tekstów.

https://www.instagram.com/justynaczytuje/?hl=pl
https://www.facebook.com/JustynaCzytuje

Jakiś czas temu w Bibliotece Raczyńskich w Poznaniu odbyło się spotkanie z autorem książki. Nie mogłam wziąć udziału w tym wydarzeniu, podczas którego Jerzy Szczepkowski opowiadał o swoim dziele, jednak to, co udało mi się o książce dowiedzieć, uznałam za na tyle interesujące, że kupiłam ją niezwłocznie. Upadek kultury? Filozoficzne wątki? Tajemnice i intrygi? A do tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niedawno recenzowałam "Towarzyszkę panienkę". Moim planem na luty jest przeczytanie kolejnych części "trylogii"(może nawet cudzysłowów jest tu zbędny) Moniki Jaruzelskiej. Jestem w trakcie lektury "Rodziny". Czy ta książka różni się czymś od poprzedniej? Czy napisana jest inaczej, innym językiem? Czy jest mniej, a może bardziej szokująca?

Nie ukrywam - zaczyna się mocno, bo od rozdziału, w którym autorka wspomina próbę odebrania sobie życia. Nie skąpi informacji na temat tego, jak w tej sytuacji zachowali się rodzice, ale też nie roztrząsa, co jest w moim przekonaniu bardzo ważne, także w kontekście tego, o czym pisze dalej. Ten początek jest już znakiem, że to pozycja mocno intymna. Ale jednocześnie nie podająca czytelnikom na tacy wszystkiego o autorce i jej bliskich. W świecie, gdzie wielu sili się na kontrowersję, Monika Jaruzelska balansuje między bardzo poruszającym uzewnętrznieniem a świadomością, że są rzeczy, które powinny pozostać prywatnymi. Bardzo to doceniam, bardzo szanuję. Jednocześnie tak - mam wrażenie, że przy drugiej swojej książce jest nieco bardziej odważna. Porusza wiele istotnych tematów - sporo tu bowiem rzeczy napawających smutkiem, a może nawet lękiem. Niemało jest o śmierci. Książka pisana jest przecież z perspektywy kobiety, która wówczas martwiła się o zdrowie i życie swoich rodziców. Takie obawy dotykają wielu z nas, ludzi po 30 i starszych. To także lektura napisana przez kobietę, która zdecydowała się na późne macierzyństwo, a więc stanęła w obliczu nowego. Pięknie te dwa wątki zresztą się tu łączą. Tak bardzo po ludzku. Ale żebyście nie myśleli, że to pozycja smętna - nie, Jaruzelską cechuje wciąż znakomity humor, który rozładowuje napięcia.

W tej książce z pewnością można w dużej mierze przejrzeć się niczym w lustrze. Jej lektura przypomina rozmowę z kimś, z kim się świetnie rozumiemy. Na pewno ja to tak odczuwam.

Polecam.

https://www.instagram.com/justynaczytuje/?hl=pl
https://www.facebook.com/JustynaCzytuje

Niedawno recenzowałam "Towarzyszkę panienkę". Moim planem na luty jest przeczytanie kolejnych części "trylogii"(może nawet cudzysłowów jest tu zbędny) Moniki Jaruzelskiej. Jestem w trakcie lektury "Rodziny". Czy ta książka różni się czymś od poprzedniej? Czy napisana jest inaczej, innym językiem? Czy jest mniej, a może bardziej szokująca?

Nie ukrywam - zaczyna się mocno,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niewątpliwie istnieją miejsca, do których lubimy wracać - nie tylko w świecie materialnym, ale też książkowym! Dla wielu czytelników są nim na pewno Bieliny wykreowane już ładnych kilka lat temu przez Katarzynę Berenikę Miszczyk, która powołała do życia Gosławę, Mieszka, Jarogniewę, Mszczuja i wielu innych bohaterów swojego cyklu pt. "Kwiat paproci", który teraz wydaje Wydawnictwo Mięta. Dla mnie również Bieliny są miejscem, do którego lubię wracać, choć po sagi czy serie sięgam bardzo rzadko.

Nie będę kłamać - "Mszczuja" chciałam porzucić po 30 stronach. Coś mi nie grało, nudziło... Gosława była męcząco głupiutka (nic nowego!), Jaga jakaś taka mniej zabawna (trochę ogólnie straciła w moich oczach po tym, jak zachowała się wobec Mszczuja...) i nic nie zapowiadało, że akcja mnie wciągnie, serwując przynajmniej weekendową rozrywkę, której w tym tygodniu potrzebowałam. Poza tym z cyklem zawsze byłam nieco na bakier - wobec niektórych części miałam całą listę skarg i zażaleń. Okazało się jednak, że bohaterowie powieści znów mnie wciągnęli w wir swoich przygód i udało mi się przy tej książce miło spędzić czas, odetchnąć od spraw codziennych... Potrzebowałam tego!

Ta powieść ma też mankamenty. Jaga przypomina Gosławę, z mądrej wiedźmy przemieniła się w krnąbrną dziewuchę (po prawdzie to dziwię się Swarożycowi, co widział w tych niepoukładanych dziewojach...), której trochę poprzewracało się w głowie, a oczekiwanego Mszczuja jakoś tu jednak mało. Do tego wątków słowiańskich nie było za wiele, a motyw wschodniego Dziada Mroza, który sieje spustoszenie w spokojnej wiosce, można było bardziej okazale pokazać. Mimo to - nie żałuję godzin spędzonych na lekturze tej powieści. W dodatku najpewniej to jeszcze nie koniec bielińskich opowieści - to tak, gdyby ktoś się martwił, że finał totalny.

Polecam na trudy życia codziennego! Nie zawsze musi być w końcu bardzo poważnie.

https://www.instagram.com/justynaczytuje/?hl=pl
https://www.facebook.com/JustynaCzytuje

Niewątpliwie istnieją miejsca, do których lubimy wracać - nie tylko w świecie materialnym, ale też książkowym! Dla wielu czytelników są nim na pewno Bieliny wykreowane już ładnych kilka lat temu przez Katarzynę Berenikę Miszczyk, która powołała do życia Gosławę, Mieszka, Jarogniewę, Mszczuja i wielu innych bohaterów swojego cyklu pt. "Kwiat paproci", który teraz wydaje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tę książkę chciałam przeczytać już dawno temu. W końcu do tego pomysłu wróciłam. Myślę, że dla wielu osób powodem sięgnięcia po nią była chęć pozyskania wiedzy, jak od kulis wyglądało życie Wojciecha Jaruzelskiego i czy jego córka ujawni jakieś frapujące czy kontrowersyjne szczegóły dotyczące jego osoby. Nie znajdziemy tu tego jednak. Choć może najbardziej kontrowersyjny jest brak kontrowersji...

Pojawia się więc pytanie, o czym ta książka jest. Jest ona o...Monice Jaruzelskiej. O człowieku. O osobie, która momentami stała jedną nogą w jednym świecie, a drugą w zupełnie innym. O kobiecie. Lektura napisana w niby lekkiej formie skłania do refleksji, dostarczając przy tym powodów do uśmiechu, ponieważ Monika Jaruzelska z dużym dystansem podchodzi do wielu kwestii, nawet tych, które w gruncie rzeczy mogłyby być dla niej przykre, jak chociażby relacje z mamą czy sposób oceny decyzji jej ojca. Nie jest to przy tym typowa autobiografia, ponieważ autorka przyjęła formułę opowiadania poprzez krótkie wspominkowe rozdziały, poświęcone wybranym epizodom z jej życia, które jednak dają dość spójny obraz i - jak sądzę - ukazują rzeczy ujmujące w sobie klimat czasu, miejsc, a nade wszystko stanu ducha Moniki Jaruzelskiej. Pokazane są tu kluczowe momenty, które odpowiadają kolejnym etapom stawiania się jej tym, kim jest lub kim była, kiedy tę książkę pisała.

Ujęły mnie opisy dzieciństwa autorki. Może dlatego, że myślałam podczas ich czytania o dzieciństwie moich rodziców... Tak innego od tego, jaki tu poznaję. Ważny jest dla mnie także ten fragment, który opowiada o tym, jak w wieku 37 lat Monika Jaruzelska zapragnęła dokonać wielkiego, życiowego przewrotu, który ostatecznie nie wydarzył się w zakładanej formie, ustępując przed nieprzypadkowymi przypadkami. Sama mam teraz tyle lat i kwestia życiowej rewolty jako żywo niezmiernie mnie interesuje.

Oczywiście muszę wspomnieć też o tym, że pozycja skłania do autentycznego pochylenia się nad tym, co i o kim wiemy oraz gdzie leży prawda. Nie jestem zwolenniczką relatywizowania, ale wiem, że świat nie jest taki czarno-biały, jak może byśmy dla naszego komfortu chcieli...

Polecam uwadze.

https://www.instagram.com/justynaczytuje/?hl=pl
https://www.facebook.com/JustynaCzytuje

Tę książkę chciałam przeczytać już dawno temu. W końcu do tego pomysłu wróciłam. Myślę, że dla wielu osób powodem sięgnięcia po nią była chęć pozyskania wiedzy, jak od kulis wyglądało życie Wojciecha Jaruzelskiego i czy jego córka ujawni jakieś frapujące czy kontrowersyjne szczegóły dotyczące jego osoby. Nie znajdziemy tu tego jednak. Choć może najbardziej kontrowersyjny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Starą baśń" czytałam dość długo, odkładając ją niekiedy na rzecz innych pozycji, a czasami z braku czasu. Postanowiłam jednak, że ją przeczytam na pewno, szczególnie, że akcja mnie wciągnęła, tematyka również, a ponadto Kraszewskiego zaczęłam bardzo lubić za język i styl, którym operuje. Być może ktoś z Was czytał moją recenzję "Lublany" tego autora - wspominam w niej, że na początku trudno mi było do tego języka się przyzwyczaić, udało mi się to po pewnym czasie. Tutaj już czułam ten styl od samego początku, co mnie bardzo cieszy!

"Stara baśń" bardzo momentami przypomina mi wspomnianą "Lublanę", przy tym pierwsza z tutaj wymienionych powieści, została napisana wcześniej. Sugeruje to, że na kanwie sił twórczych skupionych wokół tematyki słowiańskiej, autor mógł zapragnąć zostać w tym klimacie i napisać kolejną książkę tej kategorii. Podobieństwa dotyczą przede wszystkim zarysowania w tych powieściach problemów Słowian z ludami sąsiadującymi, przede wszystkim germańskimi; trudnościami wynikającymi z panowaniem brutali niechętnych kneziom i walką kneziów o swoje prawa, rodziny i domostwa. Podobny jest nawet wątek miłosny, który się tutaj pojawia, choć w "Lublanie" wybrzmiał on zdecydowanie bardziej, bowiem silniej została w niej zaznaczona postać tytułowej bohaterki. I w "Starej baśni" poznajemy starszą kobiecinę, która leczy z pomocą roślin, potrafi warzyć różne mikstury, przepowiadać zdarzenia, a może i rzucać zaklęcia, choć jak na moje oko jedynie to sugeruje, aby zyskać w oczach innych i zmusić ich do tego, by ją szanowali. Zjawia się tu także Znosek - w "Starej baśni" jednak mocno plugawa, niewdzięczna postać. Czuć tu - rzecz jasna - słowiański klimat, który nie ma nic wspólnego z magicznością, jaką znamy z wielu współczesnych powieści, co osobiście bardzo cenię.

Akcja tej książki może porwać. Na pewno! Perypetie kneziów bardzo mnie zainteresowały, a wiele scen walki czytałam z zapartym tchem. Pod tym względem powieść jest naprawdę znakomita i powinna przypaść do gustu tym, którzy takie batalistyczne akcenty lubią. Jeśli ktoś spodziewa się, że jest to pozycja traktująca mocno o mitologii słowiańskiej - może się nieco zawieść, jednak też nie do końca, bo wątki z tym związane przewijają się przez całą powieść. Jednocześnie mamy do czynienia z zapowiedzią przejścia ludności słowiańskiej na chrześcijaństwo, a zapowiedzią tą są dwaj tajemniczy goście, ujawniający się w różnych, często niełatwych momentach i służący Polanom swoją dobrą radą oraz pomocą.

Na końcu Kraszewski umieścił informację o trudnościach w otworzeniu prawdziwych losów Słowian. Akcentuje on jednak silnie, że mimo pewnych późniejszych naleciałości i wypaczeń kronikarskich, legendy i przypowieści mają charakter narodowotwórczy, istotny dla nas jako Polaków. Trudno się z tym nie zgodzić. Ta powieść najpewniej służyć miała także wzmocnieniu polskiego ducha.

Szczerze polecam!

https://www.instagram.com/justynaczytuje/?hl=pl
https://www.facebook.com/JustynaCzytuje

"Starą baśń" czytałam dość długo, odkładając ją niekiedy na rzecz innych pozycji, a czasami z braku czasu. Postanowiłam jednak, że ją przeczytam na pewno, szczególnie, że akcja mnie wciągnęła, tematyka również, a ponadto Kraszewskiego zaczęłam bardzo lubić za język i styl, którym operuje. Być może ktoś z Was czytał moją recenzję "Lublany" tego autora - wspominam w niej, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z Markiem Hłaską miałam styczność pierwszy raz jako nastolatka. Pędziłam wtedy często do biblioteki osiedlowej, żeby wyłapywać ciekawe pozycje z rozmaitych dziedzin i oczywiście literaturę piękną. Z radością przynosiłam je potem do domu. Pisząc "nastolatka", mam na myśli tutaj siebie w wieku lat około trzynastu-czternastu. Wydaje mi się, że sięgałam wówczas często po znacznie poważniejsze książki, aniżeli zdarza mi się to dzisiaj... Jedną z tych "poważnych" lektur (o czym przekonałam się dopiero w domu, kiedy zaczęłam wertować kolejne jej strony) okazał się jeden ze zbiorów opowiadań Hłaski. Przyznam, że nie pamiętam, czy był to akurat "Pierwszy krok w chmurach". Nie jest to jednak istotne dla sprawy. Ważniejsze jest to, co wtedy o tej prozie pomyślałam. Stwierdziłam mianowicie, że jest to literatura niezwykle przygnębiająca, działająca na mnie bardzo depresyjnie. Że opisane historie i ludzie są zwyczajnie smutni. Myślałam sobie, że świat nie może tak wyglądać. Że na pewno nie jest tak źle. I książkę odłożyłam.

Przez kolejne lata trafiałam na Hłaskę "przy okazji". Wpadał mi w oczy jakiś cytat widziany na jakiejś stronie lub informacja o pisarzu. Niekiedy sama poszukiwałam jakichś złotych zdań, napisanych przez Hłaskę, co można odebrać chyba jako przewrotność, bo przecież uznałam go wcześniej za pisarza, którego czytywać nie za bardzo chcę. Może podświadomie czułam, że jest to jednak autor nie tyle dobry, co znakomity. A może z biegiem czasu utwierdzałam się, że tak - taki jest świat, jak go niekiedy przedstawiał...

Sięgnęłam niedawno po "Pierwszy krok w chmurach". Okazało się, że teraz tę prozę odczytuję zupełnie inaczej, żeby nie powiedzieć, że czasem skrajnie odmiennie, niż dawniej, bo widzę w niej jednak jakąś nadzieję. Przynajmniej w niektórych utworach. I że bardzo się wzruszam, bo zwyczajnie widzę, że świat przedstawiony w tych opowieściach, jest światem prawdziwym i moim. Że są tam emocje, które znam i przemyślenia, które i mi zaprzątają głowę. I że Hłasko prostym jednak językiem, choć przy tym tak charakterystycznym, opisywał rzeczywistość taką, jaką ona naprawdę jest. Stąd ta brutalność, ale też piękno. Które opowiadanie jest moim ulubionym? Wcale nie najbardziej znane, czyli "Pętla" czy tytułowy "Pierwszy krok w chmurach", ale "Dom mojej matki", "Okno", "Robotnicy", "Pijany o dwunastej w południe", "Dwaj mężczyźni na drodze" czy "List". Ujęła mnie też "Baza Sokołowska", której Hłasko sam się chyba wstydził z uwagi na socrealistyczny charakter, a w której ja dostrzegłam uniwersalną opowieść o wartościach. I nie mówię tutaj, jak chcieliby może marksiści, o wartościach, które wyznawał chory, komunistyczny system.

Jeśli ktoś boi się Hłaski, to powiem: nie bójcie się, czytajcie! Przeżyć można dzięki niemu prawdziwe katharsis.

https://www.instagram.com/justynaczytuje/?hl=pl
https://www.facebook.com/JustynaCzytuje

Z Markiem Hłaską miałam styczność pierwszy raz jako nastolatka. Pędziłam wtedy często do biblioteki osiedlowej, żeby wyłapywać ciekawe pozycje z rozmaitych dziedzin i oczywiście literaturę piękną. Z radością przynosiłam je potem do domu. Pisząc "nastolatka", mam na myśli tutaj siebie w wieku lat około trzynastu-czternastu. Wydaje mi się, że sięgałam wówczas często po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sięgnęłam po tę książkę z uwagi na to, że zauważyłam u siebie mocne symptomy jakiegoś okropnego rozbiegania myśli i braku koncentracji na wykonywanych czynnościach. Robiąc coś, szybko przeskakuję na jakiś zupełnie inny temat czy czynność. Kiedyś uważałam, że to całkiem ok i że najważniejsze, że jakoś wszystko ogarniam i dobrze to nawet wychodzi, ale zaczęło mnie to męczyć i psychicznie, i fizycznie. Ta książka miała mnie uratować. Czy to zrobiła? Niespecjalnie, ale to chyba nie wina samej książki czy też jej autora, ale mojego usposobienia.

O czym jest ta pozycja? W gruncie rzeczy o tym, o czym możemy wyczytać w tytule. O uważności, która tutaj rozumiana jest jako wchłonięcie przez czynność, jaką wykonujemy. Będąc w niej na 100%, bez złości i pośpieszania samego siebie, bez uciekania myślami do tego, co będziemy robić za chwilę, powinniśmy nauczyć się skupienia i czerpania radości z życia takiego, jakim ono jest. Tak zrozumiałam to, co zostało tutaj napisane. Jest to na pewno piękna filozofia i ufam, że w przypadku wielu osób może się sprawdzić oraz przynieść ukojenie, którego tak potrzebujemy w czasach, którymi rządzi pośpiech. Paradoksalnie spowolnienie i koncentracja mogą przełożyć się na to, że będziemy robić więcej, tyle tylko, że w większym spokoju ducha, bez wywierania presji na sobie i innych. Uważność kojarzona jest tu także z samokontrolą. Jak to wszystko osiągnąć? Wykonując pewne ćwiczenia, do których zachęca autor. I tu chyba w moim przypadku jest pies pogrzebany... Choć nie tylko. Druga rzecz, która mogła przesądzić o tym, że coś mi tutaj nie podpasowało, to moje osobiste przekonanie, że nie da się żyć bez emocji, a niestety w pewnym stopniu tak odbieram to, co chciał przekazać autor.

Chyba jestem trochę na bakier z rozmaitymi ćwiczeniami, a raczej z tym, aby robić je systematycznie. Brakuje mi w tym pewnej chęci czy też determinacji, co może bierze się z tego, że nie wiem, czy by mi to mogło faktycznie pomóc... Takie mam refleksje na temat tej lektury, którą mimo to polecam. Sama może kiedyś wrócę do niej. Może za drugim razem potraktuję ją z większą uwagą i wiarą, że podane tu recepty na osiągnięcie tego mitycznego już spokoju faktycznie mi pomogą.

https://www.instagram.com/justynaczytuje/?hl=pl
https://www.facebook.com/JustynaCzytuje

Sięgnęłam po tę książkę z uwagi na to, że zauważyłam u siebie mocne symptomy jakiegoś okropnego rozbiegania myśli i braku koncentracji na wykonywanych czynnościach. Robiąc coś, szybko przeskakuję na jakiś zupełnie inny temat czy czynność. Kiedyś uważałam, że to całkiem ok i że najważniejsze, że jakoś wszystko ogarniam i dobrze to nawet wychodzi, ale zaczęło mnie to męczyć i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Oprócz tego, że czytam ostatnio głównie starsze książki, czasem sięgam też nadal po coś nowszego. Dzisiaj przychodzę do Was ze szczególną dla mnie pozycją, a mianowicie książką Stefanie Stahl pt. "Jak nie bać się bliskości? O budowaniu dobrych więzi". Dlaczego ta książka jest dla mnie szczególna? Co prawda sama nie mam tego rodzaju lęków, jednak poznałam w swoim życiu przynajmniej kilka osób, których zachowanie w relacji było dla mnie zastanawiające. Ta książka-poradnik (tu podkreślam: kolejny naprawdę dobry i dający konkretną wiedzę!) w dużej mierze wyjaśniła mi, w czym rzecz, a raczej potwierdziła przypuszczenia, które od pewnego czasu miałam.

Jest to pozycja napisana bardzo prostym językiem, co nie wpływa na jej wartość merytoryczną. Skierowana jest do osób podejrzewających u siebie lęk przed bliskością, który wbrew pozorom stanowi naprawdę poważną i najczęściej wymagającą porady specjalisty trudność, rzutującą na wszelkiego rodzaju relacje, w tym głównie te romantyczne. To także doskonała lektura dla partnerów i innych osób bliskich tym, którzy przed bliskością starają się uciec. Często zdarzało mi się zastanawiać nad pewnego rodzaju rozdwojeniem ludzi, którzy zdają się być zawieszeni gdzieś między pragnieniem związku a niechęcią do niego, przyjmującą rozmaite formy: ciągłego niezdecydowania, szybko przemijającej inicjatywy, zrywania kontaktu, niedostępności tak fizycznej, jak i emocjonalnej oraz wielu innych. Temat jest ciężki. Nie ma co ukrywać. Zmiana po wykonaniu pewnego wysiłku jest mimo to możliwa. O ile się problem zauważy i wykona kilka kroków zmierzających do zmiany. Kroki te autorka zresztą omawia. Równie skrupulatnie podchodzi do wyjaśnienia, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi, podając wiedzę psychologiczną w bardzo przystępny sposób. Jest też czuła i pełna zrozumienia dla tych odrzucanych i stawianych w niezręcznych sytuacjach przez osoby lękające się. Co więcej, także im wyjaśnia, co może leżeć u podstaw ich zależności wobec umykających partnerów i jak zawalczyć o siebie.

Bardzo polecam. Dobrze, że na rynku księgarskim znaleźć można też tak rzetelne poradniki.

https://www.instagram.com/justynaczytuje/?hl=pl
https://www.facebook.com/JustynaCzytuje

Oprócz tego, że czytam ostatnio głównie starsze książki, czasem sięgam też nadal po coś nowszego. Dzisiaj przychodzę do Was ze szczególną dla mnie pozycją, a mianowicie książką Stefanie Stahl pt. "Jak nie bać się bliskości? O budowaniu dobrych więzi". Dlaczego ta książka jest dla mnie szczególna? Co prawda sama nie mam tego rodzaju lęków, jednak poznałam w swoim życiu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie tylko problematycznymi, niewesołymi i poważnymi sprawami człowiek żyje! Mimo wszystko! Czasami trzeba się po prostu wyluzować i zapomnieć o tym nieprzyjemnym świecie czy też obowiązkach, walących na nas z każdej strony. Książki do tego również sprawdzają się idealnie! Doskonałym tego przykładem jest seria "Arystokratka".

Na serię trafiłam cztery lata temu i z marszu mnie ujęła swoim humorem, bohaterami i ich nietuzinkowymi perypetiami. Miałam wtedy tzw. doła i z ręką na sercu powiem, że już pierwsza część, czytana w stanie mocno niewesołym, doprowadziła mnie do tego, że wybuchałam autentycznym śmiechem i chociaż na chwilę zapominałam o powodach swojego nieszczęścia. Co to znaczy? Że to naprawdę świetna pozycja, a w zasadzie pozycje, bo kolejne części są równie dobre i równie zabawne, w najlepszym znaczeniu tego słowa! Nie jest to humor wulgarny, chamski czy obsceniczny, tylko klasyka gatunku - humor, który nie ma nic wspólnego z niesmaczną żenadą. Ja to cenię! Inteligentne gagi są zdecydowanie lepsze niż marne pajacowanie dla poklasku.

Niedawno na rynku ukazała się pierwsza część tomu VI - ta oto, czyli "Arystokratka pod ostrzałem miłości". Znów trafiamy do posiadłości Kostków zamieszkiwanej przez szalonych właścicieli, którzy odziedziczyli ją niespodziewanie i ich współpracowników. Opowieść snuje Maria, jedyna rozsądna osoba w tym towarzystwie, choć z biegiem czasu ulegająca dziwacznej atmosferze miejsca i zwyczajnie tracącą cierpliwości... A tutaj w dodatku stojąca między przysłowiowym młotem a kowadłem, czyli między jednym absztyfikantem a drugim. Wątek miłosny przewija się także w przypadku innych postaci, bo tak to już bywa, że koniec końców - miłości pragnie każdy!

Polecam szczerze i bez wahania!

https://www.instagram.com/justynaczytuje/?hl=pl
https://www.facebook.com/JustynaCzytuje

Nie tylko problematycznymi, niewesołymi i poważnymi sprawami człowiek żyje! Mimo wszystko! Czasami trzeba się po prostu wyluzować i zapomnieć o tym nieprzyjemnym świecie czy też obowiązkach, walących na nas z każdej strony. Książki do tego również sprawdzają się idealnie! Doskonałym tego przykładem jest seria "Arystokratka".

Na serię trafiłam cztery lata temu i z marszu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdyby ktoś mnie zapytał, dlaczego dorosła kobieta lubi czytać bajki i baśnie, odpowiedziałabym, że w niesamowity sposób nie tylko przenoszą do cudownych, wykreowanych przez ich autorów światów, ale też z prostotą i niewymuszenie przypominają o rzeczach najważniejszych. Często o tych rzeczach zapominamy, gmatwamy i relatywizujemy. Zdarza się, że będąc w tzw. dołku, sięgam po tego typu literaturę, żeby ukoić nerwy, a przy okazji otrzymuję odpowiedzi na pytania, które mnie dręczą albo też zwyczajnie odnajduję w poszczególnych opowieściach swoją sytuację. Uważam ponadto, że takie książki są idealną propozycją dla tych, którzy odczuwają jakiś opór przed czytaniem, ale jednocześnie czują, że nie czytając wcale, tracą coś dobrego... To nie wstyd czytać baśnie w wieku mocno pełnoletnim!

W trakcie ostatniej podróży towarzyszył mi również zbiór "O wróżkach i czarodziejach", czyli zebrane przez Natalię Gałczyńską opowieści na motywach ludowych bajek francuskich z ilustracjami Olgi Siemaszko. Czytanie tej książki było dla mnie wyjątkową przyjemnością. Bajki ludowe mają w sobie często pewną surowość, a nawet toporność. Przynajmniej dla mnie. Tu jednak wykreowano światy poetycko piękne. Każda strona to drzwi do innej, fantastycznej rzeczywistości. Trudno mi wskazać wybrane bajki, które uznaję za szczególne, bo każda jest wyjątkowa i podejmuje tematy nierzadko trudne, wśród których króluje odrzucenie, brak miłości czy podła głupota... Ujęły mnie dosłownie wszystkie historie! Ale ucieszyła bardzo "Naneta i Lew", gdzie odnajdziecie elementy popularnej i mojej ulubionej opowieści pt. "Piękna i Bestia".

Aż żałuję, że już przeczytałam tę uroczą książkę...

https://www.instagram.com/justynaczytuje/?hl=pl
https://www.facebook.com/JustynaCzytuje

Gdyby ktoś mnie zapytał, dlaczego dorosła kobieta lubi czytać bajki i baśnie, odpowiedziałabym, że w niesamowity sposób nie tylko przenoszą do cudownych, wykreowanych przez ich autorów światów, ale też z prostotą i niewymuszenie przypominają o rzeczach najważniejszych. Często o tych rzeczach zapominamy, gmatwamy i relatywizujemy. Zdarza się, że będąc w tzw. dołku, sięgam po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieść jest krótka, niepozorna pod względem gabarytów, ale bardzo treściwa i zostająca z czytelnikiem nieco dłużej, niż tylko na czas wertowania kolejnych stron. Przyznam, że w moim odczuciu nie jest to, jak pisze się na jej temat dość powszechnie, książka o nieszczęśliwej miłości i uwielbieniu dla ziemi oraz wsi, którą autor przeciwstawia zepsutemu miastu. A przynajmniej nie jest to historia tylko o tym. Owszem, mamy tu klasykę gatunku pt. "ich dwoje i ten trzeci", ale osobiście jakoś nie mogłam kibicować uczuciu dwojga bohaterów. Dramat moralny został tu niejako usprawiedliwiony, ale nie dla mnie. Uważam, że zarówno tytułowy "obcy", jak i kobieta, która zdradziła z nim swojego męża (fakt, że człowieka tchórzliwego, alkoholika i brutala), nie są tu tak czyści, jak być może chciał to pokazać Waltari. Szczególnie, że "obcy" ma na sumieniu inny występek, a kobieta niespecjalnie szukała rozwiązania sytuacji tak małżeńskiej, jak i swojej. Czy ich ciężka praca na farmie oczyściła oboje z nieznośnego lekceważenia, jakim obdarzyli Alfreda? To lekceważenie było dla mnie wręcz przytłaczające... Dlatego zachowanie obojga nie jest dla mnie tak jednoznacznie pozytywne.

Drażniła mnie też ta połajanka na miasto jako takie i podkreślanie, jak dobra i czysta jest wieś. Gdyby podział na dobro i zło był tak prosty i zależny od czynników tego rodzaju... A jednak nie jest. Oczywiście rozumiem zamysł autora, bazujący na przekonaniu, że nowoczesność i jej zdobycze łamią moralne kręgosłupy, ale to ekstremum...

Jestem ciekawa innych opinii na temat książki, którą szczerze polecam uwadze. Sądzę, że to jedna z tych powieści, nad którymi można żywo dyskutować. Może właśnie to jest jej największą zaletą.

https://www.instagram.com/justynaczytuje/?hl=pl
https://www.facebook.com/JustynaCzytuje

Powieść jest krótka, niepozorna pod względem gabarytów, ale bardzo treściwa i zostająca z czytelnikiem nieco dłużej, niż tylko na czas wertowania kolejnych stron. Przyznam, że w moim odczuciu nie jest to, jak pisze się na jej temat dość powszechnie, książka o nieszczęśliwej miłości i uwielbieniu dla ziemi oraz wsi, którą autor przeciwstawia zepsutemu miastu. A przynajmniej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kto by pomyślał, że książka z opowiastkami dla dzieci może skrywać w sobie aż tyle odniesień do świata dorosłych. Przepadłam w "Drzewie, które było księciem" Paola Statutiego... I dałam się też oczarować ilustracjom Marii Sołtyk. Ta pozycja to mój nowy, biblioteczny nabytek, który zaczęłam czytać, jak tylko otworzyłam paczkę i wzięłam go do ręki.

To zbiór jedenastu opowieści - niezwykłych, baśniowych, obok których - jak sądzę - nie przejdzie obojętnie nikt, kto uwielbia piękne, wzruszające historie z morałem. Można z nich czerpać mądrość życiową i traktować jak wspaniały punkt odniesienia dla bardzo ważnych refleksji. Pod płaszczykiem niesamowitości skrywa się tu bowiem prawda o zwykłym, codziennym życiu i naszym nieustannym z nim zmaganiu, ciągłym dokonywaniu wyborów, poszukiwaniu odpowiedzi na liczne, niekończące się wręcz pytania i stawianiu czoła sytuacjom, których często wolelibyśmy uniknąć...

Moimi faworytami są opowiadania: "Drzewo, które było księciem", "Piekarz Giovanni", "Deszcz, który przyniósł zgodę", "Sto złotych monet", "Odważny pastuszek" i "Chłopiec, który został ptakiem". Każdą opowieść można jednak interpretować na różne sposoby. Ta "elastyczność" wszystkich historii, dopasowujących się niejako do czytającego, sprawia, że ten tom jest lekturą po prostu uniwersalną. Ja w tych wymienionych opowieściach odnalazłam wiele odniesień do mojej sytuacji i rozmyślań, które mnie ostatnio trapią. Przykład? "Piekarz Giovanni" to dla mnie niesamowita historia o zawodowym wypaleniu. Naprawdę! Choć oczywiście nie tylko. A cudowny "Deszcz, który przyniósł zgodę" to urocza historia o tym, że choć znaki na niebie i ziemi często temu przeczą, to właśnie wrażliwcy mogą uratować ten świat...

Cóż mogę jeszcze rzec? Czytajcie piękne opowieści!

https://www.instagram.com/justynaczytuje/?hl=pl
https://www.facebook.com/JustynaCzytuje

Kto by pomyślał, że książka z opowiastkami dla dzieci może skrywać w sobie aż tyle odniesień do świata dorosłych. Przepadłam w "Drzewie, które było księciem" Paola Statutiego... I dałam się też oczarować ilustracjom Marii Sołtyk. Ta pozycja to mój nowy, biblioteczny nabytek, który zaczęłam czytać, jak tylko otworzyłam paczkę i wzięłam go do ręki.

To zbiór jedenastu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Właśnie skończyłam czytać "Nocne cienie tunturi" Samuliego Paulaharju - nie tylko pisarza, ale również fińskiego etnografa, który bardzo przysłużył się lapońskiej kulturze. Paulaharju starał się zachować jak najwięcej zabytków Laponii, na które składały się nie tylko obiekty materialne, ale także te niematerialne, a w tym m.in. opowieści, baśnie, przysłowia. "Nocne cienie tunturi" opublikowano pierwszy raz w 1934 roku.

Ta książka jest efektem pasji, poszukiwań i badań. To zbiór niezwykłych opowieści lapońskich. Opowieści przesyconych tajemniczością i baśniowością, gdzie magia jest codziennym elementem życia i nie jest taka, jak znamy ją z fantastycznych współczesnych powieści czy filmów. To przede wszystkim magia zmiennej i niekiedy nieżyczliwej przyrody, z którą zmaga się człowiek i z którą współistnieje. Za człowiekiem tym podążają cienie i mroczne istoty wprost z mitów i legend, o których można nie pamiętać, a które nadal mają znaczenie i co rusz przypominają, że nie są tylko wytworem wyobraźni.

Akcja rozgrywa się tu zarówno na morzu, jak i na lądzie. W lasach, dolinach i nad brzegiem przepaści. W swojej surowości i prostocie to piękne przypowieści z morałem, opowiadania o odwiecznej walce Dobrego i Złego oraz o tym, jak niekiedy łatwo zboczyć z właściwej ścieżki. Czai się w nich pozbawiona patosu wrażliwość i mądrość ludów Laponii.

Dla mnie to wspaniała, godna polecenia książka, dzięki której odbywam podróż w zupełnie nieznane mi rejony, do dalekiej krainy...

https://www.instagram.com/justynaczytuje/?hl=pl
https://www.facebook.com/JustynaCzytuje

Właśnie skończyłam czytać "Nocne cienie tunturi" Samuliego Paulaharju - nie tylko pisarza, ale również fińskiego etnografa, który bardzo przysłużył się lapońskiej kulturze. Paulaharju starał się zachować jak najwięcej zabytków Laponii, na które składały się nie tylko obiekty materialne, ale także te niematerialne, a w tym m.in. opowieści, baśnie, przysłowia. "Nocne...

więcej Pokaż mimo to