-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant11
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant1
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński8
Biblioteczka
2023-10-17
2023-09-23
2023-09-11
2023-07-22
2022-12-25
Moja pierwsza styczność z Camusem.
Bez wątpienia pomogła mi w zrozumieniu tej książki informacja o głównych założeniach absurdyzmu:
1. życie nie ma głębszego sensu
2. nie istnieje uniwersalne prawo moralne
3. nie ma życia po śmierci
No proszę, wszystko zostało zawarte w tej historii :)
Ciekawa, dawno nie czytałam czegoś tak prostego w języku, a trudnego w odbiorze. Niby banalne, a siedzi w głowie i zmusza do przemyśleń. Trudne w swojej prostocie, od której w ciągu życia się odzwyczajamy i wszystko na własne życzenie komplikujemy.
Dialog z księdzem to była taka wisienka na torcie.
Moja pierwsza styczność z Camusem.
Bez wątpienia pomogła mi w zrozumieniu tej książki informacja o głównych założeniach absurdyzmu:
1. życie nie ma głębszego sensu
2. nie istnieje uniwersalne prawo moralne
3. nie ma życia po śmierci
No proszę, wszystko zostało zawarte w tej historii :)
Ciekawa, dawno nie czytałam czegoś tak prostego w języku, a trudnego w odbiorze. Niby...
2022-11-07
Piękna. Mało dzisiaj powstaje takich książek.
Piękna. Mało dzisiaj powstaje takich książek.
Pokaż mimo to2022-07
2022-06-17
2020
2021-06-13
Są książki, które czytamy dla rozrywki i są takie, które wnoszą coś do naszego życia, które poszerzają nasze horyzonty, sprawiają, że czujemy się jakby od ich przeczytania przybyło nam intelektu.
"Miasto ślepców" należy do tej drugiej kategorii. Wszystko w tej książce było niezwykłe.
Wyjątkowa forma, zero akapitów, oddzielenia dialogów, wszystko pisane jednym ciągiem. Specyficzne, ale wpasowujące się w klimat historii, gdzie czas i przyjęte zasady nie mają już znaczenia. Mam wrażenie, że właśnie ta nieprzerwana ciągłość pozwala czytelnikowi wczuć się w losy bohaterów, którym myśli się piętrzą bezustannie, gdzie nie ma czasu na rozważania filozoficzne, bo nawet jeśli one się pojawiają, to tylko jako jedna z możliwych i naturalnych obserwacji, ludzie chwytali się każdego bodźca, czy to zmysłowego, czy intelektualnego. Myśli to wszystko, co mieli, więc nie miały ona końca i przerywników.
Miasto bez nazwy i ludzie bez imion. Sprawia to, że wszystko jest bardzo uniwersalne, ale jednocześnie przypomina, że wszystkie te nazwy i imiona to sztuczny konstrukt. Zwierzęta same siebie nie nazywają, to ludzie zaczęli to robić. W epidemii ślepoty nie miało to już żadnego znaczenia. Czy brak imienia odbiera tożsamość? To tylko słowo.... Kolejny przejaw tego, jak człowieczeństwo jest kruche albo że wręcz to, co mamy za człowieczeństwo, w przyrodzie nie istnieje; powstało, gdy czasy zrobiły się na tyle wygodne, że ludzie mieli możliwość myśleć, jak jeszcze wyraźniej postawić linię między nimi, a zwierzętami.
Filozoficzne myśli nie były podawane na tacy i nie były "chamskie", w sensie nachalne. One same się nasuwały czytelnikowi. Przepiękny obraz tego, jak ciężko określić, co sprawia, że my to my. Coś tak banalnego jak zmysł wzroku (mogłoby to być też coś innego, chodzi o coś stale obecnego w naszym życiu, czego obecności nie doceniamy), coś, co przyjmujemy za pewnik dosłownie waży na tym, jak funkcjonuje świat. Ślepy pisarz, który spisuje swoje pomysły, ale nie będzie mógł ich przeczytać i do nich wrócić, może tylko pisać dalej. Ślepy lekarz, którego wiedza, choć nie zniknęła, staje się bezużyteczna. Piękne kobiety, których nikt już nie może podziwiać. Ekonomia, banki, rząd, sztuka, wiara, moralność, związki, rodziny, człowieczeństwo będące próbą odgrodzenia się od faktu, że ludzie to też zwierzęta - wszystko to może runąć w każdej chwili. Wtedy wszystkie konstrukty społeczne znikną, zostanie tylko przetrwanie i będziemy mogli wypchać się tym, co teraz wydaje nam się ważne. I czy człowieczeństwo tkwi w moralności? W takim razie czy ciężkie czasy usprawiedliwiają zmienienie jej granic? Nawet coś tak banalnego jak higiena wypróżniania się wpływa na poczucie człowieczeństwa, jak więc kruche ono musi być. Może tylko sami przed sobą udajemy, jak daleko nam do zwierząt, bo ta myśl byłaby niezmiernie niewygodna.
Ciężko to opisać słowami, to po prostu trzeba przeczytać.
Są książki, które czytamy dla rozrywki i są takie, które wnoszą coś do naszego życia, które poszerzają nasze horyzonty, sprawiają, że czujemy się jakby od ich przeczytania przybyło nam intelektu.
"Miasto ślepców" należy do tej drugiej kategorii. Wszystko w tej książce było niezwykłe.
Wyjątkowa forma, zero akapitów, oddzielenia dialogów, wszystko pisane jednym ciągiem....
Jakże się zdziwiłam widząc tutaj tak niepochlebne opinie, bo spodziewałam się czegoś zgoła innego. Może to przez to, że sama nie miałam wcześniej doświadczenia z podobnymi książkami i dlatego "Babel" wywarło na mnie spore wrażenie.
Wstyd się przyznać, ale nigdy nie zagłębiałam się w problematykę kolonializmu. A ta książka całkiem płynnie mnie w nią wprowadziła. Całość była ubrana w ramy innego niż nasz świat, w którym istnieją magiczne sztabki. To też jest kwestia, której poruszenie bardzo mi się podobało. Mam wrażenie, że nikt tutaj nie zwrócił uwagi, ile spraw ta książka poruszyła:
- oczywiście kolonializm, to główny wątek
- język i to, że idealny przekład nie istnieje. Każdy naród stworzył język, który odzwierciedla ich rzeczywistość. Tłumacząc, zawsze tracimy pierwotny sens i nigdy nie odbierzemy przetłumaczonego oryginalu tak, jak rozumieją go ludzie mówiący w tym języku
- skupiając się na swoim problemie łatwo patrzeć na świat czarno-biało i myśleć że nasz problem jest jedyny i najważniejszy. I tutaj chce odnieść się do jednej z recenzji, którą tu widzialam: ktoś napisał, że biali to zawsze źli, a osoby o innym kolorze skóry zawsze dobrzy. A co z Letty? Robin i reszta skupiali się na tym, że zawsze przez kolor swojej skóry będą kimś obcym, nigdy nie będą brani na poważnie, będą wykorzystywani i mówili Letty, jak to ona tego nie rozumie, bo jest biała. A ona sama zmagała się przez większość życia z podobnym traktowaniem, ale nie przez skórę, a przez to, że jest kobietą. "Byłabym geniuszem, gdybym była mężczyzną". Albo sytuacja z robotnikami, wcześniej nikt nawet nie próbował ich zrozumieć, dopiero gdy mieli wspolny cel, studenci zobaczyli problemy, które robotnicy przecież nakreślali już dużo wcześniej. Tam nikt nie jest czarno-bialy, nikt nie jest nieomylny! Nie ma narracji, że tylko osoby inne niż białe są dobre i mają we wszystkim rację. Chyba nie czytaliśmy tej samej książki, jeśli ktoś tak myśli.
- feminizm, dostęp kobiet do edukacji, pracy, inne traktowanie kobiet i mężczyzn za te same zasługi
- kapitalizm i "the Rich get richer, the poot get poorer"
- niektórzy nie będą cię słuchać, dopóki nie mają nic do stracenia. Nawet jeśli masz rację, oni będą na nią ślepi.
I inne, na pewno, ale już nie mam siły i nie chcę pisać tutaj rozprawki.
Minus: płaskie postacie i ich relacje. Nie miałam w głowie żadnego obrazu Victoire i reszty, ani z charakteru, ani z wyglądu. Byli narzędziami w tej historii.
Podsumowując - polecam. Dla mnie "Babel" jest książką wyjątkową, wartościową, napisaną w przemyślany sposób po to, by coś przekazać. Czasem mi się nużyła, ale ostatnie 150 stron to była istna petarda, dla której warto było. Początek też jest przyjemny, z obrazem Oxfordu i studiów w XIX wieku oddaje trochę klimat dark academia. Będę ją długo pamiętać.
Jakże się zdziwiłam widząc tutaj tak niepochlebne opinie, bo spodziewałam się czegoś zgoła innego. Może to przez to, że sama nie miałam wcześniej doświadczenia z podobnymi książkami i dlatego "Babel" wywarło na mnie spore wrażenie.
więcej Pokaż mimo toWstyd się przyznać, ale nigdy nie zagłębiałam się w problematykę kolonializmu. A ta książka całkiem płynnie mnie w nią wprowadziła. Całość była...