-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz1
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska1
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2023-12-27
2023-12-15
Lato złamanych zasad wypromowana, jako książka inspirowana piosenkami Taylor Swift i przesłodki romans, ale... dosłownie nie wiedziałam momentami, co ostatecznie czytam - raz mówi się o zmarłej siostrze i żałobie, raz o powrocie do ludzi i wyskakujący dosłownie jak filip z konopi romans. Po okładce dodatkowo oczekiwałam jakiegoś cukierkowej historii, a ja dosłownie nie wiedziałam, co mam odczuwać i ostatecznie odczuwałam jedynie a) dezorientację i b) zmieszanie. Chyba wolałabym dosłownie przeczytać cały pamiętnik bohaterki poświęcony jedynie o radzeniu sobie z traumą po stracie siostry, a nie wtrącenia i jej miłosną historię - tak lubię wiedzieć, czy ja mam przygotować się na porządny płacz, czy jednak na, że tak powiem młodzieżowo "awww'ować", gdy dzieje się coś słodkiego i uroczego. Bo dosłownie autorka wprowadza na pierwszej stronie postać zmarłej osoby, która była ważna dla bohaterki, ale jednak mam się zachwycać nad romansem bohaterki, a nie zastanawiać się nad jej żałobą, by w kolejno słuchać znowu o siostrze, by potem znowu czytać, że dziewczyna wybywa gdzieś z poznanym tydzień temu chłopakiem. A określony w opisie rozpadający się mur, dosłownie się rozpada - ale w moim odczuciu stosunkowo za szybko jeśli chodzi o ukazaną akcję w powieści - choć tak wiem, każdy człowiek jest inny, ale ja jako czytelnik czułam się po prostu zbyt dziwnie i nieswojo, jakby historia została na szybko napisana i nie przeleżała trochę czasu, aby autorka mogła dopracować dostatecznie tekst. Z tego też powodu niestety, ale nie zostałam fanką tej książki.
Lato złamanych zasad wypromowana, jako książka inspirowana piosenkami Taylor Swift i przesłodki romans, ale... dosłownie nie wiedziałam momentami, co ostatecznie czytam - raz mówi się o zmarłej siostrze i żałobie, raz o powrocie do ludzi i wyskakujący dosłownie jak filip z konopi romans. Po okładce dodatkowo oczekiwałam jakiegoś cukierkowej historii, a ja dosłownie nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-23
Witajcie Kochani 💖
Jaka książka sprawiła wam zawód w tym roku?
U mnie z książkami było bardzo różnie, na początku roku trochę się wystraszyłam, że przestałam być wybredna i zaczyna mi się podobać wszystko... Aż do pierwszej pozycji, która mnie zawiodła. I od tamtego czasu kilka takich pozycji u mnie się pojawiło na koncie.
Jedną z nich jest właśnie "A cuban girl's guide to tea and tomorrow". W dzień zapowiedzi tej pozycji słyszałam mnóstwo głosów odnośnie wyglądu jednego bohatera na okładce - a mianowicie chłopaka, który złudnie przypominał Adriena Agreste.
I choć z początku nie do końca byłam pewna, czy sięgnąć po książkę ostatecznie to zrobiłam i niestety poczułam lekkie rozczarowanie.
"Czasami nie zauważamy nowych rzeczy, nowych miejsc, nowych ludzi, ponieważ jesteśmy przyzwyczajeni do widzenia rzeczy takimi, jakie były."
Miłość nie zawsze jest częścią planu... Poruszająca historia o dziewczynie z Miami, która niespodziewanie odnajduje uczucie - i samą siebie - w małym angielskim miasteczku.
Lilii Reyes nie planowała lata w Anglii. Zdecydowanie nie miała zamiaru utknąć w małym miasteczku Winchester, zupełnie pozbawionym słońca i z pewnością nie przypominającym Miami. Kiedy Lila w lokalnej herbaciarni poznaje Oriona Maxwella, jej koszmarna wycieczka zaczyna nabierać kolorów.
Słowem wstępu chcę podkreślić, że doskonale zdawałam sobie sprawę z gatunku książki i wieku bohaterów, co oznacza rozterki nastolatków. Lila przeżywa zarówno rozterki miłosne, szkolne, jak i dosłownie za rogu spogląda na nią dorosłe życie. Dziewczyna chce wraz z siostrą prowadzić rodzinny lokal i sprawić by ich rodzinna kubańska kuchnia zasłynęła w kraju. Jednakże zostaje odesłana - dla jej dobra i oderwania się od wszystkiego, co przypomina jej o byłym chłopaku, który dosłownie zerwał z nią na kilka dni przed balem maturalnym - do rodziny w Anglii. Gdzie napotyka Oriona. Osobiście bardzo mi się podobały nawiązania do gwiazdozbiorów i gwiazd, które miały w książce miejsce, jednakże miałam wrażenie, że dosłownie bohaterka nic nie robiła tylko piekła i gotowała w miejscu, w którym miała odpocząć.
Jednakże było kilka naprawdę bardzo ciepłych momentów, które w tamtym momencie pomyślałam sobie, że choć może nie jest to idealna lektura, sprawiła, że zaczęłam trochę inaczej postrzegać to, co czytam. Nawet kilka momentów w tamtym momencie miałam ochotę wtedy zaznaczyć, jednakże z tyłu głowy zdawałam sobie sprawę, że niestety książka nie pozostanie ze mną po jej skończeniu. Wiele momentów również obecnie zlewają mi się razem, przez co nie do końca już pamiętam co się dokładnie działo, ale niektóre momenty dalej dobrze pamiętam.
Choć książka nie podbiła mojego serca myślę, że osoby, które lubią młodzieżówki i rozterki sercowe - zarówno po zerwaniu, jak i po poznaniu osoby, która z czasem zaczyna coraz więcej dla nas znaczyć i zdaje się być tą jedyną, doprawioną lękami o przyszłość, gdyż bohaterką złudnie zakładała, że nic nie zaburzy jej planów na przyszłość, a na pewno nie miłość po przyjeździe do innego kraju, to sądzę, że jest to idealna lektura dla was. Zważywszy, że Orion należy do jednych z tych bohaterów, którzy słuchają drugiej osoby, a nawet jest skłonny do pewnych niespodzianek ze swojej strony, co nie ukrywam zaskoczyło mnie pozytywnie ❤️
Moja ocena to ostatecznie 3,5/5🌟
Witajcie Kochani 💖
Jaka książka sprawiła wam zawód w tym roku?
U mnie z książkami było bardzo różnie, na początku roku trochę się wystraszyłam, że przestałam być wybredna i zaczyna mi się podobać wszystko... Aż do pierwszej pozycji, która mnie zawiodła. I od tamtego czasu kilka takich pozycji u mnie się pojawiło na koncie.
Jedną z nich jest właśnie "A cuban girl's guide...
2020-09-03
2023-06-29
2023-06-01
2022-02-16
Zazwyczaj sięgając po tytuł, raczej robimy to, mając nadzieję, że będzie zaskakująca lub po prostu – w jakikolwiek sposób nam się spodoba, większym lub mniejszym stopniu. Zdarzają się jednak takie tytuły, gdzie niektóre aspekty pomimo tego, że nas zainteresują, to ostatecznie nie mamy zapału do doczytania jej do końca. I właśnie taki los przytrafił się u mnie z powieścią „Onyx & Ivory”. Pomimo tego, że ja raczej nie nastawiam się jakoś specjalnie przed czytaniem, to tutaj możliwe, że podświadomie trochę za dużo oczekiwałam po niektórych opiniach, że jest to cudowna opowieść i dlaczego tak mało się o niej mówi i może na początku zaznaczyłam może fragment lub dwa, jednakże… im dalej, tym bardziej nie miałam ochoty jej czytać, co przyczyniało się do rozpoczynany przeze mnie innych książek. Ostatecznie moja przygoda zakończyła się na równiej połowie, po tym jak aż do bólu dało się przewidzieć, co tak naprawdę może wyjść na jaw na końcu książki, po pewnej scenie Corwina. No i samo przetłumaczenie nazwy magii dzikich, na magię dzikunów. Był nawet moment, kiedy to sięgnęłam po e-book w języku angielskim, czyli w moim przypadku ostateczna ostateczność. Wtedy czytało mi się odrobinę lepiej, mogąc ignorować niektóre nazwy zastępując je ich angielskimi odpowiednikami, jednak tu już wkracza moje spojrzenie techniczne – niektóre zdania nie powinny być u nas zapisane tak, jak zostały ukazane w książce. Teraz się może już odrobinę zbyt czepiam, jednak niektóre zdania, które u nas zdawały się dla mnie być za krótkie, jakby pisane przez osobę, która w tamtym momencie cierpiała na czkawkę, w rzeczywistości niektóre zdania były tak naprawdę w oryginale jedną wspólną całością. I choć nie miałam wglądu od początku w oryginał, to jednak ten fragment mi wystarczył, by porzucić moje czytanie dwujęzyczne. „Onyks & Ivory” nie okazał się dla mnie porywającą opowieścią o potworach, magii i miłości, a także (z tego co słyszałam), idealną powieścią dla fanów Leigh Bardugo. I choć nie ukrywam na początku zaczynała mnie intrygować magia ludu Katie, to jednak ani to, ani wszelkie próby, na które czekały młodego księcia, nie zachęciły mnie do poznania zakończenia tej opowieści.
Zazwyczaj sięgając po tytuł, raczej robimy to, mając nadzieję, że będzie zaskakująca lub po prostu – w jakikolwiek sposób nam się spodoba, większym lub mniejszym stopniu. Zdarzają się jednak takie tytuły, gdzie niektóre aspekty pomimo tego, że nas zainteresują, to ostatecznie nie mamy zapału do doczytania jej do końca. I właśnie taki los przytrafił się u mnie z powieścią...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-23
Q: Jaki istoty w fantastyce lubicie najbardziej?
U mnie chyba na pierwszym miejscu będą na zawsze widnieć smoki i syreny. Mają w sobie ten mistyczny i niezwykły urok (no i jestem od dziecka fanką pierwszej części filmu Ostatni Smok oraz Sindbada, więc wszystko mówi samo przez siebie♥️).
Jednakże elfy również od zawsze były bliskie mojego sercu, dlatego też, gdy usłyszałam, że @wydawnictwojaguar planuje wydać powieść graficzną z tym motywem od Holly Black, postanowiłam sięgnąć po tę pozycję.
Jednakże niestety nie zaiskrzyło pomiędzy nami. I tak zaraz usłyszę główny argument — no bo narzekasz na Okrutnego księcia, to oczywiste, że będziesz nastawiona negatywnie.
Tylko w tym cały problem — chciałam dać szansę autorce i historiom, które napisała, bo to, że jedna książka mi się nie spodobała jakoś wybitnie, nie znaczy, że z każdą tak będzie, zważywszy, że nie należy do uniwersum Okrutnego księcia.
Matka Rue zawsze była trochę inna. Znała mowę roślin, często sprawiała wrażenie bycia gdzieś poza czasem, doskonale czuła się na łonie natury i… często pozbywała się ubrań, by nie krępowały jej ruchów. Rue podskórnie czuje, że jej mama różni się od typowych rodziców, aż pewnego dnia, gdy kobieta znika, jej córka zaczyna widzieć dziwne rzeczy – w kawiarni spoglądają na nią istoty nie z tego świata, a skrzydlata dziewczyna jak gdyby nigdy nic przechadza się po korytarzu szkoły średniej! Do Rue powoli zaczyna docierać, że ona także jest inna, zupełnie jak jej mama… W tym samym czasie ojciec dziewczyny zostaje aresztowany pod zarzutem morderstwa!
Jeśli chodzi o kreskę komiksu, jest bardzo specyficzny, mroczny i klimatyczny. Jednakże fabuła, która zostaje tu opowiedziana, niestety nie porwała mnie. Od początku wiadomo, że dziewczyna nie jest stuprocentową śmiertelniczką, a historia wydaje się płytka i prostolinijna. Nasza bohaterka wydaje się trochę za bardzo nijaka, którą niby obchodzi, co się dzieje z jej matką, ale nie szuka jej i nic nie robi, bo uważa, że kiedyś wróci. Dodatkowo bardzo szybko nauczyła się używać swoich umiejętności, choć nigdy ich nie używała, co w sumie jest dla mnie wręcz nielogiczne.
choć końcówka historii była o wiele bardziej intrygująca, to jednak nie wiem, czy będę kontynuować swoją przygodę z tą serią. Mam bardzo mieszane uczucia, choć czytałam tę pozycję w styczniu.
Możliwe, że do tego czasu trochę zmienię zdanie i będę bardziej zainteresowana, by poznać ciąg dalszy losów Rue.
Jednakże to nie zmienia faktu, że moja ocena pierwszego tomu to 3/5 🌟
Q: Jaki istoty w fantastyce lubicie najbardziej?
U mnie chyba na pierwszym miejscu będą na zawsze widnieć smoki i syreny. Mają w sobie ten mistyczny i niezwykły urok (no i jestem od dziecka fanką pierwszej części filmu Ostatni Smok oraz Sindbada, więc wszystko mówi samo przez siebie♥️).
Jednakże elfy również od zawsze były bliskie mojego sercu, dlatego też, gdy...
2022-12-09
Opowieść o wielkich emocjach, które rozdzierają serce. Oraz miłości, która uzdrawia...
A przynajmniej tak głosi napis z tyłu tej właśnie książki. Jednakże nie wiem, co poszło nie tak, ale okazała się moim (mam nadzieję) ostatnim niewypałem tego roku.
Jako że jestem raczej mało wymagającym czytelnikiem, którego zachwycają i doprowadzają do łez nawet najbardziej sztampowe płaczliwe sceny, tutaj tego niestety nie dostałam.
Przygotowanie się na odejście najbliższych jest bardzo trudne, zwłaszcza na takie, które przychodzi znienacka. Wie o tym piętnastoletnia Tess DeNunzio, której siostra ginie potrącona przez samochód. Droga Zoe to poruszający list, który Tess pisze do zmarłej siostry. To szczere i intymne wyznanie układa się w niezwykłą opowieść o niej samej, przeżywaniu straty i samotności, odkrywaniu na nowo wspomnień, a przede wszystkim o tym, co tak naprawdę jest ważne.
Droga Zoe bardziej pasuje tu miano książki-pamiętnika niż długiego listu do siostry. Czytając tę książkę, miałam wrażenie, że wspomina o dosłownie wszystkim i każdym okresie jej życia, nie tylko ten, w którym Zoe była już na świecie, ale również przed.
Znajdziemy również szczegółowo wymienioną listę jak, czego i jak długo dany jej etap porannej toalety trwa, co było trochę przedziwnym akcentem, jednakże nie to sprawiło, że rozczarowałam się tą książką. Raczej miałam problem, z tym że to, co sugeruje opis, dostajemy dopiero w drugiej części książki, gdzie to całkowicie byłam wymęczona skróconym opisem życia Tess, które, choć szybko się czytało, to niestety nie sprawiało, że czułam się poruszona lub też nawet jakąkolwiek więź z bohaterką.
Jakby nie zrozumcie mnie źle, pokazanie z tak naprawdę trzy rodzaje żałoby i etapy, jakie tam zachodzą były jak dla mnie świetnie pokazane, jednakże brakowało mi konsekwencji tego emocjonalnego napędu, który pojawiał się tak naprawdę na końcu, gdy byłam po prostu tymi wszystkimi informacjami i wspominkami Tess wymęczona, że nie poczułam takiego efektu, jak większość osób, które czytały i zrecenzowały tę pozycję. Choć liczyłam na wylane łzy i złamane serce.
Może to nie był jej moment, może nie była skierowana dla mnie.
Moja ocena to 5/10🌟
Opowieść o wielkich emocjach, które rozdzierają serce. Oraz miłości, która uzdrawia...
A przynajmniej tak głosi napis z tyłu tej właśnie książki. Jednakże nie wiem, co poszło nie tak, ale okazała się moim (mam nadzieję) ostatnim niewypałem tego roku.
Jako że jestem raczej mało wymagającym czytelnikiem, którego zachwycają i doprowadzają do łez nawet najbardziej sztampowe...
2022-07-21
Dziś nareszcie przyszedł czas na nowy post i nową recenzję. Niestety nie będzie to zbyt optymistyczna recenzja, ponieważ strasznie zawiodłam się na tej pozycji, a nie ukrywam, liczyłam na coś naprawdę dobrego. A nie papkę tekstu, gdzie podczas czytania z dobre 75% nie pamiętam i w sumie nie był on potrzebny, bo — bardziej prostolinijnej i naiwnej fabuły nie widziałam od dawna.
Dwudziestoczteroletnia Alli jest w połowie człowiekiem, a w połowie fae. Jako sierota i w dodatku mieszaniec nie ma praktycznie żadnych praw. W sekretnym, magicznym miejscu nazywanym Underhill Alli od lat jest szkolona na wojownika. Każdego dnia podczas morderczych treningów może stracić życie. Pewnego razu wydarza się coś niewyobrażalnego. Underhill się zapada i nikt nie może już do niego wejść. Tracąc więź z magiczną krainą, fae wpadają w szał. Tylko Alli wie, kto jest za to odpowiedzialny i szybko się orientuje, że jedyne, co może teraz zrobić, to uciekać.
Przez pierwsze sto stron łudziłam się, że im dalej tym historia stanie się głębsza, a bohaterowie — różnorodni. Ale jedynie co dostajemy to ciągłe idealne z wyglądu postacie, które nawet pomimo pewnych 'ubytków' i tak nasza bohaterka będzie zwracać uwagę na przystojną twarz mężczyzn, z którymi rozmawia lub non stop powtarzać o obfitych piersiach swojej przyjaciółki. Szczerze miałam już dosyć tych ciągłych podkreśleń danych partii ciała.
Jednak to wiara na słowo bohaterki, chyba najbardziej mnie denerwowała. Jakby nie mogła kłamać, choć na wstępie było podkreślone, że historia o braku możliwości skłamania przez fae to tylko mrzonki.
Ponadto już na samym wstępie dostajemy porządny kubeł wody, który sprawia, że nasze założenia i iluzje, co do fabuły to tylko marzenia i dostajemy całkiem odmienną historię niż z dworów Sarah J. Maas.
Podsumowując, nie mam w planach kontynuować swojej przygody, czytając 2 tom.
Jeśli sięgacie po nią, bo liczycie na podrabiane dwory, to odradzam. Nie dostaniecie ich nawet w jednym procencie tej historii.
Dziś nareszcie przyszedł czas na nowy post i nową recenzję. Niestety nie będzie to zbyt optymistyczna recenzja, ponieważ strasznie zawiodłam się na tej pozycji, a nie ukrywam, liczyłam na coś naprawdę dobrego. A nie papkę tekstu, gdzie podczas czytania z dobre 75% nie pamiętam i w sumie nie był on potrzebny, bo — bardziej prostolinijnej i naiwnej fabuły nie widziałam od...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-06-22
Jako fanka anime kolejny tom mangi strasznie mnie rozczarował. Hiro od razu zachowuje się jak pewny siebie bohater, gdzie w anime tę pewność siebie powoli zyskiwał, a jedna chyba z najbardziej uroczych chwil w anime została zniszczona po całości. Pomimo użytych tych samych słów, sytuacja całkowicie zniszczyła piękną scenę, która ze sobą niosła. Nie wiem, czy dam szansę trzeciemu tomowi mangi. Choć całym sercem uwielbiam historię, jaką skrywa anime, to manga na ten moment nie zachęcałaby mnie do obejrzenia go, gdybym to na mangę trafiła najpierw, a nie na anime jak to miało miejsce w moim przypadku. Z jednej strony jestem ciekawa jak bardzo fabuła i momenty zostały zmienione, z drugiej strony bardzo się boję, że tylko niepotrzebnie rozczaruje.
Jako fanka anime kolejny tom mangi strasznie mnie rozczarował. Hiro od razu zachowuje się jak pewny siebie bohater, gdzie w anime tę pewność siebie powoli zyskiwał, a jedna chyba z najbardziej uroczych chwil w anime została zniszczona po całości. Pomimo użytych tych samych słów, sytuacja całkowicie zniszczyła piękną scenę, która ze sobą niosła. Nie wiem, czy dam szansę...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-04-05
A teraz czas na recenzję jednej z najgorszych książek, jakie przyszło mi przeczytać w tym życiu. I powiem na wstępie - ta opowieść miała potencjał i to duży. Autorka jednak, zamiast go wykorzystać, zaserwowała mi jedynie irytację i ból serca, czytając kolejne strony tej jakże tragicznej opowieści. Miałam wrażenie, że przez połowę książki bohaterka była pisania przez inną osobę, a w drugiej połowie dostałam treść tworzoną przez dziecko. Ilość absurdalnych sytuacji przekracza wszelkie pojęcie.
Phila wraz z jej młodszym bratem doświadczają drobnego wypadku samochodowego, podczas którego został poszkodowany młody jeleń. Gdy jednak wracają do swojego nowego domu ani jej brat, ani matka nie wiedzą, o czym dziewczyna mówi.
Zaczyna sądzić, że to wszystko jej się przewidziało, jednak im dłużej przebywa w pałacu swojego przyszłego ojczyma, tym dziwniejsze sytuacje ją spotykają.
Bohaterka zaczęła się zachowywać jak głupiutka nastolatka, choć twierdziła, że nie chce tak się zachowywać.
Cała końcówka wydaje się tak irracjonalna i banalna, że głowa boli.
A motyw z mitologią Nordycką całkowicie zepsuty. Mam wrażenie, jakby został wprowadzony tylko dlatego, aby niektóre zjawiska łatwiej było wytłumaczyć, niż wymyślać ciekawe koncepcje i wykorzystanie mitologii.
To najbardziej chyba mnie zabolało. Autorka wprowadza dziwne sytuacje, które wydają się ciekawe, zostają rzucone w kąt.
Bo przecież pojawia się chłopak!
Eh nie znoszę, gdy nagle bohaterka mu ufa do granic możliwości — nawet gdy jest uznany za zagrożenie i jest zamknięty w ośrodku psychiatrycznym.
Marzę, aby zapomnieć całkowicie o tej książce.
Ponadto zakończenie jest tak niepoważne.
Miałam kilka podejść, aby ją odłożyć i nie kończyć. Jednak byłam ciekawa czy choć końcówka może cokolwiek poprawić mój osąd. Niestety nic nie zmienił.
Nigdy nie nastawiam się na coś dobrego po żadnej książce. Niestety moje nastawienie się zmieniło podczas lektury, czego w sumie żałuję. Miałam nadzieję, na opowieść wartą 6 gwiazdek na 10 jednak ta opowieść zasługuje na 2🌠. Uznaję ją również za najgorszą książkę, przeczytają w tym roku.
A teraz czas na recenzję jednej z najgorszych książek, jakie przyszło mi przeczytać w tym życiu. I powiem na wstępie - ta opowieść miała potencjał i to duży. Autorka jednak, zamiast go wykorzystać, zaserwowała mi jedynie irytację i ból serca, czytając kolejne strony tej jakże tragicznej opowieści. Miałam wrażenie, że przez połowę książki bohaterka była pisania przez inną...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-09-23
Cóż mogę o niej powiedzieć, a raczej radzić? To lepiej jednak czytać te opisy. A przynajmniej te dwa pierwsze zdania na czerwono lub w innym kolorze. Serio, to może was uchronić, przed przeczytaniem dennej młodzieżówki, która posiada tyle absurdów, że głowa boli. (A myślałam, że Harry Potter posiada ich najwięcej).
Motyw utraty pamięci jest może i oklepany, ale jeśli jest dobrze poprowadzony, a akcja i bohaterowie bez zarzutów (czyli nie doprowadzają do szału, a sceny nie są rozwleczone na kilkanaście rozdziałów) to może stać się fajną lekturą na jesienny wieczór. Jednak według mnie utrata pamięci sprzed czwartym rokiem życia jest kompletnie absurdalna. No bo kto pamięta ze szczegółami, gdy miał dwa, trzy latka? Rozumiem, że każdy może zapamiętać więcej, bądź mniej ze swoich czasów jak był małym dzieckiem, ale żeby zrobić tego główny wątek? No to jest lekka przesada. Do tego jeszcze próbować sobie przypomnieć wszystkie wspomnienia. Ja rozumiem, książka rządzi się własnymi prawami, ale jakąś logikę powinna zamierać, a przynajmniej jej iluzję.
Skoro czytam coś umiejscowione w naszym świecie, to chciałabym, aby wszystko ze wszystkim się trzymało. Czasami miałam takie dziwne uczucie, że autorka poszła czasami na żywioł lub po prostu zapomniała, o czym pisze.
Ja rozumiem, że autorka potrzebowała takiego zabiegu, ale mogła zrobić to trochę inaczej. Na przykład, że nie pamięta nic sprzed dziesiątych urodzin? Wtedy bym uwierzyła, że można odzyskać wspomnienia lub próbować je odzyskać i mieć z tego powodu bóle głowy, no ale to moje skromne zdanie.
Bohaterowie niestety nie byli lepsi od głównego wątku. (Niestety). Scarlett jak na mój gust była zbyt łatwowierna i ufna co do nowego chłopaka, z którym zaczyna chodzić już po miesiącu znajomości. Pa licho, że dla mnie to trochę za mało czasu. Bardziej mnie obchodzi to, że ten chłopak rysuje ich przyszłe życie za jakieś pięć lat (o ile dobrze pamiętam)? Ponadto dziewczyna opowiadała o sobie wszystko, a Noah cóż prawie nic. (Do tego ten moment w szpitalu — dlaczego Pani Preston? Dlaczego to zrobiłaś?)
Zapomniałabym wspomnieć, że byli strasznie irytujący, wręcz doprowadzani mnie do białej gorączki. Naprawdę nie można już tworzyć normalnych dziewczyn, które nie będą później gadać tylko i wyłącznie o swojej „amnezji” oraz o nowym chłopaku? Naprawdę poza Wielkanocą ta dziewczyna nic nie lubiła robić? No i musiała mieć za przyjaciółkę zołzę, czego w ogóle nie widziała i w sumie to ją manipulowała, gdy coś nie szło po jej myśli i zwalała na kogoś to, co sama robiła.
Co z tego, że czytało się ją w miarę szybko. Z jej czytania nie miałam żadnej przyjemności. Dialogi były czasami dziwne i nie posiadały żadnego logicznego sensu, a niektóre były wręcz bezsensowne.
Moja ocena to 1/10 i niestety trafia do mojej listy rozczarowań tego roku. Miałam co do tej książki większe wymagania. No cóż, najwidoczniej wyznaczyłam jej zbyt wysoką poprzeczkę.
(Recenzję znajdziecie tutaj: https://czytelniczka-z-ksiezyca.blogspot.com/2018/09/rozczarowania-2018-czyli-skrzywdzona.html)
Cóż mogę o niej powiedzieć, a raczej radzić? To lepiej jednak czytać te opisy. A przynajmniej te dwa pierwsze zdania na czerwono lub w innym kolorze. Serio, to może was uchronić, przed przeczytaniem dennej młodzieżówki, która posiada tyle absurdów, że głowa boli. (A myślałam, że Harry Potter posiada ich najwięcej).
Motyw utraty pamięci jest może i oklepany, ale jeśli jest...
recenzja: https://czytelniczka-z-ksiezyca.blogspot.com/2018/06/jedna-z-dwoch-powiesci-ktore-przerwaam.html
Zapomniana Miłość zaczyna się specyficznie. Nasza główna bohaterka budzi się ze śpiączki w szpitalu, gdzie tam dowiaduje się, że nic nie pamiętam od lekarza, choć nawet nie powiedziała ani jednego słowa. (Moja pierwsza myśl — jasnowidz). Z tego, co wiem, choć nie wiadomo jak wykształcona nie jestem, lekarze mogą mieć co najwyżej podejrzenia, że dana ofiara wypadku, nawet ta, która skoczyła z dachu jednopiętrowego domu, może stracić pamięć. No, chyba że zmiany w mózgu są na tyle silnie widoczne, że mają pewność prawie na 100%, jednak zawsze jest iskierka nadziei, że pacjent może cokolwiek pamiętać, a urządzenie mogło się najzwyczajniej w świecie pomylić lub być po prostu zepsute. Zdaje mi się również, że takie stwierdzenie nie powinno mieć miejsca i to jeszcze na samym wstępie, kiedy to dziewczyna ledwo co się przebudziła i nie ma pojęcia, gdzie się znajduje. W końcu podejrzewają ją o chęć popełnienia samobójstwa.
Kolejnym ciekawym aspektem jest fakt, że przyjaciele dziewczyny wchodzą do domu głównej bohaterki, kiedy nie ma w nim nikogo i wchodzą do jej pokoju, a Luke — jej niby chłopak — zdziera z tablicy korkowej zdjęcia, po czym je wyrzuca, a następnie, jak to na geniusza przystało, wchodzi na miejsce zbrodni i zostawia tam swoje ślady butów, co staje się idealnym dowodem dla policji, a przynajmniej powinien być. Tutaj przychodzi mi od razu na myśl, że prawdopodobnie Luke wmawia Melissie (Bo tak nazywa się główna bohaterka), iż jest jej chłopakiem, ponieważ jest zazdrosny(?), albo zerwali z powodu tego drugiego, który do niej dzwoni, ale nie może się z nią nawet skontaktować, bo Luke jak na wspaniałomyślny „chłopak” przystało, zabiera jej telefon, o którego nie pytają się jej rodzice ani tym bardziej ona sama.
Kolejny aspekt, który po prostu zaczął mnie odrzucać, to niebywałe i bezsensowne stwierdzenia jej przyjaciół i się dziwią, że jest jakaś inna, że nie jest sobą, że inaczej się zachowuje jak nie ona itp. Jak dla mnie to chyba najnormalniejsze zjawisko na ziemi, że osoba z całkowitą amnezją zachowuje się inaczej. W końcu nie ma bladego pojęcia o samej sobie i nie wie, jak zachowywała się wobec innych.
Następny absurd, jaki miał miejsce w powieści, to niesamowity pociąg Meg do Luke, którego ledwo co poznała (w końcu nic nie pamięta) oraz spijanie wszystkiego, co jej mówi i wierzy w to, co jej mówi. Nie pyta się rodziców, o to, kim była, ale przyjaciół, którzy na dodatek zachowują się jak dzieci w gimnazjum lub podstawówki, a nie jak dorosłe osoby, którymi podobno byli. W końcu prowadzą samochód, pracują i była wzmianka w jednym w rozdziale ile mają postacie lat (20-25 lat). Ponadto sami rodzice nie proponują opowiedzieć co nieco o jej dawnym życiu własnej córce, co jak dla mnie jest bardzo dziwne i jak już wcześniej wspomniałam absurdalne.
Jednak największy absurd, jaki mnie spotkał to ta scena z policją. Niby zachowują się jak prawdziwi policjanci, zadają pytania głównej bohaterce, rozglądają się po mieszkaniu, znajdują ślady Luke, ale zamiast go zatrzymać, to słuchają słów dziewczyny, że „Ja mu ufam”. Dwaj policjanci pomimo widocznych dowodów, wychodzą z domu, jakby nic się nie stało. Jak dla mnie to po prostu śmiechu warte.
Do tego te porównania w stylu: jego skóra była gładka jak mydło. (Wiem, że to jest jak najbardziej poprawne porównanie, jednak powiedzmy sobie szczerze, na ile książek znajdziemy takie porównanie i czy jakiejkolwiek wypowiedzi użylibyśmy takiego porównania).
Także, gdy policjanci pożegnali się z główną bohaterką, ja zakończyłam definitywnie swoją przygodę z tą powieścią.
Może to wina wydawnictwa, że pozwolili tak młodej dziewczynie wydać książkę, która jest obecnie w moim wieku, gdyż jest z rocznika (1999), to jednak moim zdaniem książki, które powinny opisywać realistyczny motyw i realny świat, stawały się istnym cyrkiem na kółkach. Podziwiam moją mamę, że dotrwała do samego końca, choć sama stwierdziła, że zastanawiała się przez cały czas czytania jej, co jak do jasnej anielki wypożyczyłam dla siebie. Jak do tej pory nie pojawiła się żadna nowa książka Mileny Malek, jednak pomimo fatalnego rozpoczęcia kariery pisarki, to mam nadzieję, że jej kolejna książka (jeśli się ukarze), będzie lepsza od Zapomnianej Miłości.
Jak dla mnie książka ta była strasznie odmóżdżająca, w negatywnym tego słowa znaczeniu. Pomimo dobrego pomysłu, to już od samego początku było z tą powieścią coś nie tak.
Niestety z bólem serca, ale niestety zasłużenie powieść ta dostała ode mnie 1/10 i niestety wątpię, aby cokolwiek by zmieniło moją ocenę.
recenzja: https://czytelniczka-z-ksiezyca.blogspot.com/2018/06/jedna-z-dwoch-powiesci-ktore-przerwaam.html
Zapomniana Miłość zaczyna się specyficznie. Nasza główna bohaterka budzi się ze śpiączki w szpitalu, gdzie tam dowiaduje się, że nic nie pamiętam od lekarza, choć nawet nie powiedziała ani jednego słowa. (Moja pierwsza myśl — jasnowidz). Z tego, co wiem, choć nie...
2018-05-16
https://czytelniczka-z-ksiezyca.blogspot.com/2018/07/jedna-z-dwoch-powiesci-ktore-przerwaam.html
Taaa... Ile mnie ta książka mnie nerwów kosztowała. I pomyśleć, że przeczytałam ją dwa miesiące temu i nadal dobrze pamiętam, gdzie ją zakończyłam... To nie jest normalne.
No, ale żeby nie było, iż posiadała same minusy, to opowiem wam, jak to się stało, że z zapowiadającej się lekkiej i przyjemnej oraz odmóżdżającej powieści, stała się denerwującym odmóżdżaczem, jaki było mi dane przeczytać.
Tak początek jako tako zaczynał się bardzo ciekawie, dziewczyna trafia do nowej szkoły, która nie jest wcale zwyczajna, jakby się mogło zdawać. Okej fajny pomysł, tylko że drugi rozdział, rozpoczął wielką parodię tego, co znałam i gdy wypisałam wszystkie za i przeciw to nad tym drugim nie mogłam zapanować.
Cóż Nicole w sumie dowiaduje się, że istnieje coś takiego jak magia już w pierwszym rozdziale na końcu i słyszy od nauczyciela, że przecież powinna o tym wiedzieć, bo jest czarownicą i według założeń nauczyciela powinna uczyć się o niej już od zeszłego roku. Jak można było podejrzewać, nasza główna bohaterka nie miała bladego pojęcia, o czym Darius do niej mówi, za to on się dziwi, jak to możliwe, ona może o niczym nie wiedzieć.
Podczas czytania zauważyłam również liczne podobieństwa do Harry’ego Pottera, Percy'ego Jacksona oraz może tutaj was zaskoczę, ale i do serialu Power Rangers, tych pierwszych starych dobrych Power Rangers, na których podstawie wyszedł film, ale mniejsza o to.
Ponadto pojawiają się powielane postacie, tylko że inaczej nazwane: np. Danelle strasznie jest podobna z zachowania do Draco Malfoya, Blake'a do Jasona Lee Scotta.
Jednakże nie można tutaj narzekać na dynamikę akcji, gdyż ona to mknie niczym ukochany przez dzieci struś ze zwariowanych melodii. Zagadki też nie były nawet takie jakoś przerażająco złe.
Gdyby autorka jednak stworzyła tę powieść w taki sposób, że każdy bohater ma prawo głosu, a nie tylko nasza cudowna i lśniąca niczym Kometa Olimpu Nicole, to może byłaby to bardziej znośna historia. Przy niektórych momentach bardzo mi brakowało ich myśli, podczas gdy wykonywali te zadania i znikali w gigantycznych kamieniach, niczym jak to powiedziała Danells niczym Harry Potter na peronie. Ha, ha, ha normalnie boki zrywać.
Ponadto ich zachowanie było po prostu bezsensowne, czasem nawet zadawane przez nich pytania prosiły o pomstę do nieba.
Do tego tak samo, jak w Harrym Potterze pojawia się coś takiego jak czystość krwi, czarodzieje czystej krwi i mieszańcy. I zgadnijcie, do której grupy należy Nicole — oczywiście, że do mieszańców. A kto jest lepszy od czarodziejów, którzy uczą się rok dłużej i magia zdaje się, jakby wylewała się z jej rąk strumieniami... oczywiście, że Nicole. Kto musi mieć najważniejszy dar i moc uzdrawiania i w sumie tylko dwa razy popróbować (tak liczyłam), aby potrafić wyleczyć człowieka, który ma hipotermię i prawie umarł? Nicole.
A czy inni również tak szybko pojmowali i potrafili tak łatwo i pięknie posługiwać się swoim talentem? Nie, nawet gdy tamci trenowali codziennie (a cała akcja toczyła się w ciągu półtora tygodnia?) to i tak zachowywali się, jak początkujący i dopiero zaczynali uczyć się magii, a Nicole przy nich wyglądała, jakby już miała niebawem zakończyć edukację w szkole magicznej i czarodziejstwa w Hogwardzie. (Tak musiałam to napisać. Za bardzo mnie to korciło).
Toteż może lepiej, aby oni jednak nie uczyli się w szkole tylko nie wiem w domu? Bo skoro osoba nie mająca pojęcia o świecie magii potrafiła więcej niż, uczeń drugiego roku i mająca świadomość o istnieniu magii od maleńkości.
Do tego charaktery całej piątki są takie płytkie i płaskie. Po prostu coś strasznego. (zastanawiam się jakim cudem dobrnęłam do końca?)
No i żeby jednak Harry'ego Pottera nie było za mało, to autorka stworzyła tutaj magię na podstawie barw, które oznaczają emocje. Oczywiście wśród nich istnieje barwa (czarna), która nie może być wykorzystywana, ponieważ jest wykorzystywana do energii życiowej oraz sprawić, że dana osoba zginie. Co od razu przyszyło mi na myśl — śmierciożercy.
Nie zrozumcie mnie źle i nie wyciągajcie od razu pochopnych wniosków. Nie jestem osobą, która tylko szuka podobieństw do innych dzieł. A guzik mnie to obchodzi, ale w Proroctwie Cieni, nie trudno było to zauważyć. Ponadto nie jestem jakąś chorą fanką Harry'ego Pottera i teraz tylko widzę wszędzie takie same motywy, ponadto przyznam się szczerze, przeczytałam tylko w całości dwa tomy, bo niestety nie wciągnęłam się w trzeci tom, choć tę część filmu uważam za świetną.
Gdybym miała oceniać tę powieść z licznymi powiastkami niewydanymi i istniejącymi tylko na wattpadzie, to gdybym miała wybór, to wolałabym oceniać jedną z tych licznych opowiadań na wattpadzie, bo według mnie mają one jednak większy sens, niż to, co miałam przyjemność poznać i przeczytać.
No ale jak to mówią, nie do każdego każda historia dotrze i się spodoba, dlatego chciałam bardzo podziękować wydawnictwo kobiece, za umożliwienie mi zapoznania się z tą historią oraz chciałam mimo wszystko przeprosić was kochani, że odkładałam pisanie tej recenzji na potem.
Nie twierdzę, że komuś jednak się opowieść się nie spodoba, a wymienione przeze mnie argumenty są bezsensowne, jednak nie każdy postrzega historię tak samo, jak inni i to jest właśnie wyjątkowe w naszym książkowym świecie.
Z bólem serca oceniam tę powieść na -3/10. Gorszej młodzieżówki, z gorzej wykreowanymi, płytkimi i płaskimi postaciami, jeszcze nie miałam okazji przeczytać, która miałaby tyle podobnych sytuacji i momentów zaczerpniętych od innych młodzieżówek z kategorii fantasy.
Niestety trochę to wyglądało, jakby autorka nie miała własnego pomysłu na powieść, dlatego skorzystała z gotowców, bo nawet drużyna i motyw nazywanie tej grupy jest strasznie oklepany. (Elemantals co za idiota to mógł wymyślić?)
https://czytelniczka-z-ksiezyca.blogspot.com/2018/07/jedna-z-dwoch-powiesci-ktore-przerwaam.html
Taaa... Ile mnie ta książka mnie nerwów kosztowała. I pomyśleć, że przeczytałam ją dwa miesiące temu i nadal dobrze pamiętam, gdzie ją zakończyłam... To nie jest normalne.
No, ale żeby nie było, iż posiadała same minusy, to opowiem wam, jak to się stało, że z zapowiadającej...
Eksperyment komedia romantyczna to początek zapowiadał się na przyjemną lekturę, ale niestety... I tu się przeliczyłam. Ostatecznie dla mnie znalazło się w niej za dużo absurdalnych rozmów bohaterek, jak dla mnie - czego możliwe, że nie wyłapie młodszy czytelnik, mnie niestety irytowały, bulwersowały lub wywoływały reakcję mówienia do samej siebie w głowie "o czym ty mówisz tutaj, dziewczyno?!". Liczyłam na super przyjemną lekturę, którą dosłałam może przez pierwsze dwa rozdziały, a potem im dalej w las, tym bardziej się męczyłam i dosłownie nie umiałam uwierzyć, że trafiłam na kolejną rozczarowującą mnie pozycję jeszcze w tym roku, która po wielu, ale to wielu opiniach na Goodreads polskich czytelniczek miała mnie zachwycić. Dosłownie prawie osiwiałam gdy czytałam, że osoby będące w związku to od razu prowadzi tylko do całowania i cimcirimci - a nie do wspólnego spędzania czasu i chęć spędzenia z nią np. całego życia bez tych dwóch rzeczy. Dobrze, że nie było tu jeszcze mowy, że związek bez dzieci to nie związek, tylko przyjaźń z korzyściami, bo naprawdę wyrzuciłabym książkę przez okno w takim momencie. Ale miałam ochotę to zrobić przy fragmencie gdy bohaterki zastanawiają się, czy przyjaźń może się naprawdę zamienić w miłość, bo nie było pociągu od razu natychmiast. I gdybają czy to jest w takim razie szczere uczucie. Bo coś takiego jak poznawanie siebie nawzajem i spędzanie ze sobą zwyczajnego czasu i pojawiająca się miłość z czasem nie z przyzwyczajenia, a z uświadomieniu sobie, że np. nie umiemy bez tej osoby żyć najwidoczniej nie przyszło bohaterkom przez myśl. Bo przecież jak spotykamy obcego człowieka, to każdy od razu myśli, że pragnie z tą osobą założyć rodzinę lub chce z nią stanąć przed ślubnym kobiercem. Bo przecież w związku nie chodzi, by być dla siebie najbliższymi przyjaciółmi, a przynajmniej według nich. Dosłownie załamywałam ręce, jak to czytałam i pytałam się samej siebie, dlaczego się nabrałam na tę uroczą okładkę. Mam dosłownie dość i cieszę się, że to koniec.
Eksperyment komedia romantyczna to początek zapowiadał się na przyjemną lekturę, ale niestety... I tu się przeliczyłam. Ostatecznie dla mnie znalazło się w niej za dużo absurdalnych rozmów bohaterek, jak dla mnie - czego możliwe, że nie wyłapie młodszy czytelnik, mnie niestety irytowały, bulwersowały lub wywoływały reakcję mówienia do samej siebie w głowie "o czym ty...
więcej Pokaż mimo to