-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać308
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński18
-
Artykuły„(Nie) mówmy o seksie” – Storytel i SEXEDPL w intymnych rozmowach bez tabuBarbaraDorosz2
-
ArtykułySztuczna inteligencja już opanowuje branżę księgarską. Najwięksi wydawcy świata korzystają z AIKonrad Wrzesiński15
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika
*Głupcy, oszuści i podżegacze* to rozszerzona wersja książki z 1985 roku pt. *Myśliciele nowej lewicy*. Tamta publikacja Scrutona, z czasów rządów Żelaznej Damy, spotkała się z niesamowitą histerią brytyjskich lewicowców. Doprowadzili oni do końca jego kariery uniwersyteckiej i zmusili wydawnictwo Longman do wycofania książki Scrutona ze sprzedaży. Cały nakład miał wylądować u niego w ogródku. Upadek ZSRR był ważnym punktem zwrotnym w jego karierze, bo lewicowa pycha zadrżała w posadach i antykomunizm wrócił do łask. "Myśliciele" wrócili do sprzedaży, zaczęto ich tłumaczyć na inne języki i autor został poproszony o napisanie zaktualizowanej wersji. Sam określa tę książkę jako "prowokacyjną" i całkiem słusznie, bo oprócz zaczepnego tytułu natkniemy się w niej często na cięty dowcip brytyjskiego filozofa, bardzo celnie podsumowujący bzdury omawianych myślicieli.
Pierwszy rozdział zawiera wyjaśnienia dotyczące podtytułu, bo, jak co bardziej obeznani z historią idei czytelnicy wiedzą, podział na lewicę i prawicę narodził się i miał sens w czasie rewolucji francuskiej, a potem bardzo szybko się zdezaktualizował i poglądy polityczne najczęściej się dziś ustala na dwóch osiach – światopoglądowej i gospodarczej – albo dla zaznaczenia podobieństwa pewnych skrajnych ruchów rozmieszcza się poglądy na "podkowie". Według Scrutona ten podział ma sens tylko lokalny, bo każdy ustrój polityczny ma swoją własną lewicę i prawicę, a tytuł książki ma takie uzasadnienie, że wymienieni w niej intelektualiści sami identyfikowali się z lewicą i że wszystkich ich łączą poglądy etatystyczne. Ja to kupuję.
Każdy poszczególny rozdział można by omówić bardzo dokładnie; powiem nawet więcej – każdego poszczególnego myśliciela można by omówić bardzo dokładnie, bo Scruton podaje mnóstwo dobrze uźródłowanych szczegółów i obficie cytuje, by było widać, że te absurdy, o których pisze, to nie są jego własne wymysły, a coś, co realnie istniało (a nawet istnieje w przypadku Badiou i Žižka) i oddziaływało na masy pseudointelektualistów. Niestety jednak przekraczałoby to rozsądną zawartość dobrej recenzji, więc czytelnik musi zadowolić się moja arbitralną selekcją treści wyprodukowanych przez Scrutona.
Plan jest taki. Zaczniemy od bardziej szczegółowej części w postaci wymienienia najistotniejszych głupców, oszustów i podżegaczy, a potem przejdziemy do części bardziej ogólnej, którą będzie charakterystyka nowej lewicy. Niestety rozdziały to poprzerabiane artykuły Scrutona i pewnie nie chciał już za bardzo w nich mieszać, więc nie dostaniemy od niego wywodu chronologicznego. Musimy przebrnąć przez gąszcz myśli i spróbować sami je obrobić.
Punktem wyjścia współczesnego szaleństwa bez dwóch zdań jest dialektyka pana i niewolnika Hegla. Jest to coś bardzo trudnego zarówno w lekturze, jak i w wyjaśnianiu, więc nie gwarantuję, że zrobię to na tyle dobrze, by każdy zrozumiał. No ale spróbujmy. Świadomość pana jest samoistna i jej istotą jest "byt dla siebie", zaś świadomość niewolnika ma samoistność zapośredniczoną w elemencie rzeczowym; jej istotą jest byt dla innego ("byt w sobie"). "Byt w sobie" jest świadom przedmiotów jako rzeczy zmysłowych i jego pewność znajduje się w zmysłach. Wyłącza z siebie wszystko, co inne. Musi w procesie dialektycznym (czyli w procesie zachodzącym nieustannie w duchu absolutnym, którym wszystko rzekomo jest) wyjść poza siebie, by uzyskać świadomość samego siebie poprzez relacje z innymi, od których musi wywalczyć swoją wolność. Podmiot spostrzega, że cała wiedza o przedmiocie pochodzi od niej samej i uznaje inną świadomość, co jest podwojeniem samowiedzy – oznacza to ukonstytuowanie jej i uznanie przez coś zewnętrznego. Potem następuje zniesienie tej innej samoistnej istoty, która ją (naszą samowiedzę-podmiot) ukonstytuowała i która przez to zaczęła zawierać jej odbicie. To jest ta wspomniana wcześniej walka. Czyni to, by stać się pewną siebie jako istoty i by nie musieć być zapośredniczona w innym.
Pan może sprawować rządy tylko dzięki niewolnikowi, który uważa za przedmiot. Bez jego uznania jest nikim i niewolnik nie może być tego świadom. Ponieważ niewolnik swoje ja widzi w innym (służenie panu), bo zatrzymał się na poziomie świadomości zmysłowej, pan może to wykorzystać, zaspokajając potrzeby zmysłowe niewolnika i budując ideologiczną podbudowę dla jego działań.
Żeby bardziej już nie gmatwać, zakończę to cytatem Scrutona, przekładającym to na język współczesnej lewicy: "Dlatego też wchodzę w posiadanie mojej moralnej Świadomości i wolności w dwóch etapach. Najpierw przechodzę od mojego chwilowego „chcę” do alienującego spojrzenia na siebie jako przedmiot zniewolony przez żądzę; następnie łączę tę samoświadomość z moją własną podmiotową istotą. Za sprawą woli staję się niezależnym podmiotem, zdolnym przezwyciężyć żądzę
i kierować się w swoich działaniach dobrem. Osiągam tym samym jedność kontemplacji i czynu: staję się prawdziwym sprawcą, motywowanym przez koncepcję samego siebie, zasługuję na własny
respekt i respekt ze strony innych."
Brzmi głupio? No cóż. Zainspirowało to mnóstwo ludzi. Bezpośredni uczeń Hegla, Feuerbach, twierdził, że w religii przemieniamy nasze cnoty w przedmiot, następnie oddajemy mu cześć, jakby był naszym mistrzem, a to oznacza, że jesteśmy wyalienowani od samych siebie i odseparowani od naszego spełnienia. Chwilę później Marks wykorzysta to do krytyki własności. Człowiek urzeczowia w niej swoją wolę, obdarzając ją podmiotowością i tracąc ją tym samym. Człowiek zostaje sobie przywrócony tylko, gdy w relacjach z innymi nie pośredniczy już alienujący świat rzeczy. Jak można zauważyć, obaj ci panowie oferują świecką teologię grzechu pierworodnego, gdzie zło jest "na zewnątrz", nawiedza nas i wypacza nasze działania, prowadząc do naszego wyobcowania. Bardzo wygodne i ta wygoda spodoba się w XX wieku. Heglować na całego będzie potem Lukacs, ten zaś zainspiruje szkołę frankfurcką, w szczególności Adorna. Chwilę wcześniej słynne wykłady z Hegla w Paryżu poprowadzi Kojève, a słuchać go będą Bataille, Lacan, Sartre, de Beauvoir, Levinas, Aron, Queneau, Merlau-Ponty i wielu innych. Dla de Beauvoir dialektyka ja i Innego stanowiła wyjaśnienie podrzędności kobiet, na którą są skazane przez sposób, w jaki są reprezentowane. Według Bataille'a fascynacja podmiotu przedmiotem jest kluczowym elementem w erotyzmie i odzwierciedla sposób, w jaki świat rzeczy jest zarażony naszą wolnością. Lacan przekształci dialektykę Hegla w psychoanalityczną historyjkę o "fazie lustra" psychiki, będącej momentem, w którym podmiot postrzega siebie jako przedmiot i tym samym staje się innym dla samego siebie.
Oprócz Hegla drugim ważnym tematem będzie marsz przez instytucję opisany przez włoskiego komunistę Gramsciego, który jest niczym innym, jak zastosowaniem strategii faszystowskiej do potrzeb neomarksistów, ale by to wyjaśnić, znów konieczny jest mini wykład z filozofii. Otóż Marks uważał, że baza stosunków produkcji, na którą składają się siły wytwórcze (ziemia, surowce, siła robocza itd.) i siły produkcji (warunki pracy, relacje robotnik-pracodawca itp.), determinuje nadbudowę, czyli całą ludzką kulturę, politykę, duchowość etc. Konsekwencją tego jest niemożność zmieniania świata działalnością społeczną i intelektualną, z czym jegomość ten radził sobie za pomocą materializmu dialektycznego (czyli przerobionego heglizmu z materią zamiast ducha absolutnego), którego magiczne prawa miały doprowadzić do nieuchronnego zwycięstwa socjalizmu.
Gramsci załapał, że to głupie i że trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Najpierw "wyjaśnił", że ruch masowy, który jest antykomunistyczny, nie może być ruchem "mas" i stwierdził, że faszyzm to ruch drobnoburżuazyjny, a potem skopiował faszystowskie rozwiązanie, gdy zdał sobie sprawę, że społeczeństwo składa się z tysięcy instytucji, stowarzyszeń i kanałów komunikacyjnych i że dotrzeć do nich wszystkich i narzucić im żelazną dyscyplinę, nie naruszając jednocześnie ich potencjału hegemonii, jest prawdziwym sekretem polityki. Celem komunistycznych intelektualistów jest więc przeniknięcie wszystkich możliwych instytucji, wykorzenienie z nich burżuazji i wpływanie na masy (oczywiście te prawdziwe, a nie drobnoburżuazyjne), by razem przejąć władzę. No może nie tak razem, bo rządzić będą oczywiście intelektualiści, ale łączy ich z robotnikami niewidzialna nić porozumienia, która sprawi, że aparat represji zacznie być zbędny. Na temat instytucji funkcjonujących w tej utopii Gramsci oczywiście nie napisał nic.
Tego wszystkiego jest naprawdę mnóstwo, jestem pełen podziwu dla Scrutona, że zmieścił tyle informacji na powierzchni zaledwie 420 stron. Bez wchodzenia w szczegóły mogę tylko sucho stwierdzić, że czytelnik może z tej książki dowiedzieć się wiele na temat Dworkina, Galbraitha, Hobsbawma, Thompsona, Foucalta, Habermasa, Althussera, Deleuzego, Saida, Fromma, Horkheimera, Marcusego oraz Derridy, nie wspominając już po raz kolejny wymienionych we wcześniejszych akapitach.
Skupmy się teraz na ogólnym obrazie nowej lewicy. Oprócz wspomnianego zamiłowania do Hegla (często nawet nieświadomego, czego przykładem są szeregowe feministki, uważające, że to, co ktoś myśli o nich, jakoś na nie wpływa) i zawłaszczania instytucji ważną jej cechą jest zamiłowanie do nowomowy uniemożliwiającej porozumienie i zawłaszczającej rzeczywistość. Wyobraźcie sobie heglowanie upiększone nowymi, bezsensownymi słowami, symbolami matematycznymi, niemającymi nic wspólnego z matematyką i z poupychanymi fragmentami o złym kapitalizmie i o konieczności "zaangażowania" w "zdarzenie" będą czymś, czego jeszcze nie ma, a więc czymś niemożliwym do uzasadnienia w obecnym języku. Oczywiście jakoś tym "zdarzeniem", w które się trzeba "zaangażować", a którego nie da się sensownie uzasadnić, jest rewolucja komunistyczna i z tej perspektywy niestraszne są ofiary i terror. Nie ma dobra i zła, jest tylko "zaangażowanie". Znany słoweński menel, który ma ponoć w tym roku debatować z Petersonem (wielki błąd Petersona, chyba że traktuje to jako marketing) napisał nawet, że problem z Hitlerem i Stalinem polega na tym, że było w nich nie dość przemocy! W tej samej książce pt. *W obronie przegranych spraw* stwierdził, że: nie powinniśmy odrzucać terroru, a wynaleźć go na nowo; że trzeba zaakceptować kosmiczną perspektywę Mao i odczytać rewolucję kulturalną jako "zdarzenie" pozytywne; że stalinizm uratował Sowietów przed biopolityką, więc trzeba go chwalić za humanizm; że stalinizm był zbyt moralny, bo opierał się na postaci wielkiego Innego, która jest błędem wszystkich moralistów (z czym zgodzą się wszyscy lacaniści); że lepsza katastrofa wierności "zdarzeniu", niż "nie-istnienie" związane z obojętnością wobec "zdarzenia". Jak to ładnie ujął Scruton – skacze po tematach i przemyca pojedyncze pigułki z trucizną.
Warto jeszcze zwrócić uwagę, że "Tam, gdzie konserwatyści i klasyczni liberałowie mówią o autorytecie, rządzie i prawach, lewicowcy mówią o sile i dominacji. Prawa i urzędy odgrywają dla nich marginalną rolę, podczas gdy klasy, siły oraz środki kontroli są przytaczane jako podstawy porządku publicznego". Za tym się kryje tajemnica lewicowej natury, która jest przesiąknięta przemocą. Oczywiście, że nie będą mówić o rządzie i o prawach, bo te uniemożliwiałyby im ludobójstwa i terror. To "zaangażowanie", będące próbą samo-odkupienia nie liczy się z ofiarami, bo liczenie się z czymkolwiek co jest na zewnątrz głowy demonicznego, lewicowego intelektualisty będzie jego zniewoleniem.
Podsumowując, książka Scrutona jest lekko chaotyczna, ale z jej przeładowania informacjami da się wyłuskać główne wątki i jak najbardziej jest możliwym zrozumieniem myśli, które chciał nam przekazać. Nie są one co prawda zbyt optymistyczne, ale na pewno są niezbędne zarówno wszystkim konserwatystom, jak i liberałom, którzy nie chcą stać się abstraktami do przezwyciężenia przez jakiegoś nawiedzonego utopistę. Z czystym sumieniem mogę polecić tę książkę i proponujcie ja jako zamiennik wszelkiej maści karonistom i innym szurom.
9,5/10
*Głupcy, oszuści i podżegacze* to rozszerzona wersja książki z 1985 roku pt. *Myśliciele nowej lewicy*. Tamta publikacja Scrutona, z czasów rządów Żelaznej Damy, spotkała się z niesamowitą histerią brytyjskich lewicowców. Doprowadzili oni do końca jego kariery uniwersyteckiej i zmusili wydawnictwo Longman do wycofania książki Scrutona ze sprzedaży. Cały nakład miał...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toDumas zaserwował nam mnogość wątków, splatających się w spójną historię o cierpieniu, zemście, zawiści, rozpaczy, pysze i arogancji ale też o odwadze, wybaczeniu, skromności, spełnieniu czy miłości. W tło wplótł historię Francji, filozofię, religię, tworząc naprawdę epicką i emocjonującą opowieść. Jedyny nierealistyczny element to główny bohater - powiedzą ludzie przeciętni, ale nie widzę powodu by się nimi przejmować. Przemiana ze szczęśliwego, prostego, młodego człowieka w rozpaczający wrak, a potem odrodzenie jako najinteligentniejsza, najmądrzejsza, najbogatsza, najpotężniejsza postać powieści rezonuje z duszą człowieka ze zdrowym poczuciem własnej wartości. Edmund Dantes staje się Hrabią Monte Christo - aniołem zemsty, kształtującym rzeczywistość według własnej woli. Czyż to nie piękne? Zemsta jest zła może powiedzieć chrześcijanin. Dlatego też Hrabia z niej rezygnuje w momencie, gdy wymierzoną przez siebie karę uznał za nieadekwatną do swojego cierpienia. Czyni go to prawdziwie ludzkim człowiekiem, z dobrym kompasem moralnym i głębokim poczuciem prawa naturalnego. Postacią wybitną. Wzorem dla zdrowej jednostki. Żałuję, że przeczytałem tę książkę tak późno, bo powinno się za jej pomocą kształtować młode umysły i duchy. Ja żadnej nauki z niej nie wyciągnąłem, była to po prostu estetyczna przyjemność. Zasługujecie na nią i wy, drodzy forumowicze.
Dumas zaserwował nam mnogość wątków, splatających się w spójną historię o cierpieniu, zemście, zawiści, rozpaczy, pysze i arogancji ale też o odwadze, wybaczeniu, skromności, spełnieniu czy miłości. W tło wplótł historię Francji, filozofię, religię, tworząc naprawdę epicką i emocjonującą opowieść. Jedyny nierealistyczny element to główny bohater - powiedzą ludzie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toWygrzebałem w Karfurze z kosza z biedaliteraturą za 5zł, więc nie spodziewałem się cudów, a książka okazała bardzo dobra. Krótko ale treściwie i w dowcipny sposób autorka komentuje różne domeny życia oraz rożne problemy, które spędzają sen z powiek feminazistek. Wszystkie swoje twierdzenia uzasadnia porządnymi danymi i bibliografią i często też się "daje wypowiadać" w poszczególnych tematach samym feministkom. Że wychodzą na śmieszne, zakompleksione ameby to już ich problem. Mizoginii tu nie ma ani trochę, jest czysty rozsądek. Żadne "obrażanie kobiet" nie ma miejsca. Jak kogoś obrażają fakty, to znaczy, że emocjonalnie zatrzymał się na etapie przedszkolnym. Autorka nie usprawiedliwia też żadnych niemoralnych czynów i nie pozwala mężczyznom "na więcej", wystarczyło czytać ze zrozumieniem by to wiedzieć. Dałbym coś koło 8/10, ale skoro osoby zaburzone celowo zaniżają wynik tej książce, to oczywiście moim obowiązkiem jest wynik podciągnąć.
Wygrzebałem w Karfurze z kosza z biedaliteraturą za 5zł, więc nie spodziewałem się cudów, a książka okazała bardzo dobra. Krótko ale treściwie i w dowcipny sposób autorka komentuje różne domeny życia oraz rożne problemy, które spędzają sen z powiek feminazistek. Wszystkie swoje twierdzenia uzasadnia porządnymi danymi i bibliografią i często też się "daje wypowiadać" w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nie znam francuskiego, a co za tym idzie, nie mam szans poznać nawet pobieżnie całego dorobku Gilsona, ale chyba mogę zaryzykować stwierdzenie, że to najważniejsza z "pobocznych" książek tego wybitnego znawcy filozofii średniowiecznej i metafizyki. Podejmuje się on w niej ambitnego zadania zdefiniowania przedmiotu historii filozofii oraz prześledzenia najważniejszych doświadczeń filozoficznych w dziejach, które ostatecznie składają się na jedno doświadczenie, dotyczące poznania filozoficznego. To jedno najważniejsze doświadczenie niestety jest niezbyt dobrze uświadomione nawet pośród zawodowych filozofów. Książka ta pochodzi z 1968 roku i nic się w tej materii nie zmieniło.
Z uwag ogólnych: nie jest to książka łatwa. Zauważyłem, że poleca się ją nawet studentom pierwszego roku filozofii, ale dla nich sprawdzi się co najwyżej jako rozszerzenie wybranego fragmentu historii filozofii np. podczas pisania jakiejś pracy. Próba przeczytania całości za pierwszym podejściem spotka się raczej ze zmęczeniem i zagubieniem, bo mnogość przytaczanych nazwisk i koncepcji filozoficznych stanowi prawdziwe wyzwanie. Zaś styl Gilsona, najczęściej jest dość suchy (ale nie zawsze!), akademicki i pełen bardzo długich zdań, przy których nie wiadomo jak podzielić sobie to morze treści do kontemplacji. Żeby było zabawniej, książka ta ma raptem 220 stron, więc kusi potencjalnego czytelnika szybkim oświeceniem. Nie dajcie się nabrać, zdobądźcie najpierw podstawowe informacje na temat poruszanych fragmentów historii.
A cóż to okresy, cóż to za myśliciele? Pierwszy rozdział dotyczy średniowiecznego sporu o uniwersalia. Gilson omawia w nim akrobacje Abelarda i jego oponentów, podsumowując ich niemoc rozstrzygnięcia tego problemu tym, że jest on problemem filozoficznym, a nie logicznym, jak myśleli jego uczestnicy.
Po logikalizmie omawia teologizmy, czyli przebieranie religii w szaty filozofii. Prowadzić to może jedynie do tego, że zamiast dostosowywać poglądy do natury, będzie się próbowało dostosowywać naturę do poglądów, bo tezy religijnej nie jest łatwo usunąć, jak tezy filozoficznej. Takie coś spotkało zarówno teologów wschodniochrześcijańskich, jak i mahometańskich. Wiedząc, że ich bzdurne poglądy będą atakowane, przestali uznawać w ogóle istotę rzeczy i porządek w naturze np. przypisując wszelką przyczynowość Bogu, które to rozwiązanie al-Aszariego zasymiluje chętnie Kartezjusz w swojej filozofii. A skoro w naturze nie ma porządku, to naturalną konsekwencją jest sceptycyzm. Droga ta wygląda dokładnie tak: człowiek zajmuje jakąś postawę filozoficzną i kroczy nią, aż natknie się na konsekwencje, których chciałby uniknąć. Potem jego uczniowie mają mniej skrupułów i wyciągają te konsekwencje na wierzch. Wówczas wszyscy się orientują, że jedynym sposobem ich uniknięcia jest zmiana filozofii i dana szkoła umiera. Wiek albo dwa później, ktoś niewykształcony historycznie, wpada na ten sam pomysł i wyraża go nowym językiem, ale nie rozwiąże jego problemów i jego uczniowie również tego nie zrobią. I uczniowie nigdy nie winią swojego mistrza, ale zawsze samą filozofię. Wtedy pojawia się świadomie i otwarcie głoszony sceptycyzm. Ten cykl pojawia się potem wielokrotnie.
W kolejnych rozdziałach Gilson pokazuje te procesy, przenikające filozofie Ockhama, Kartezjusza, Hume'a, Kanta, Comte'a, Hegla i paru innych, mniej ważnych. Wszystkiego tego omawiać na przestrzeni skromnej recenzji nie ma sensu, stąd przejdziemy już do rozważań na temat historii filozofii.
Na początku należy zauważyć następujące rzeczy: rzetelny opis jakiejś filozofii z jej własnej perspektywy będzie historią pewnej filozofii, ale jeszcze nie jest historią samej filozofii. Biografie filozofów są przydatne do zrozumienia ich idei, ale sama biografia to tylko historia filozofa, a nie historia filozofii. Nie da się badać historii filozofii bez powoływania się na pisma filozofa, ale samo to jest zaledwie historią pism filozoficznych, a nie filozofii.
Następnie trzeba wspomnieć, że powtarzania się postaw filozoficznych nie można wytłumaczyć jedynie wpływem jednego filozofa na drugiego, bo nie zawsze się da dowieść, że ten późniejszy w ogóle znał tego wcześniejszego, a nawet jeśli znał i się nim zainspirował, to trzeba jeszcze ustalić dlaczego. Poza tym dwie doktryny mogą być do siebie zupełnie niepodobne "zewnętrznie", podczas gdy są natchnione z tego samego źródła. Odrzucić też trzeba historyzm, który jest niezwykle prymitywną parodią nauki (polecam rozprawę Misesa z historyzmem w książce "Teoria a historia"). Oddajmy głos samemu Gilsonowi, który przedstawi też od razu konkluzje tego akapitu: "Każda filozofia da się uzasadnić czasem jej powstania, miejscem, w którym się narodziła, oraz tłem historycznym. Każda filozofia da się uzasadnić przez zbiorowe uzasadnienia powszechnie panujące w grupie społecznej, w której powstała. Każdą filozofię da się równie łatwo wyprowadzić ze struktury gospodarczej narodu, którego członkiem jest sam filozof. Każda obrana metoda jest wielce skuteczna. Przypisuje ona jednak narodziny arystotelizmu tej okoliczności, że Arystoteles był Grekiem i poganinem, że żył w społeczności opierającej się na niewolnictwie, na cztery wieki przed Chrystusem; tłumaczy ona także odrodzenie się arystotelizmu w wieku trzynastym okolicznością, że św. Tomasz z Akwinu był Włochem, chrześcijaninem, a nawet mnichem, i że żył w ustroju feudalnym, którego struktura polityczna i gospodarcza bardzo się różniła od warunków panujących w Grecji w wieku czwartym; równie dobrze tłumaczy ona arystotelizm J. Maritaina, który jest Francuzem, człowiekiem świeckim, i żyje w „burżuazyjnym” społeczeństwie republiki dziewiętnastego wieku. I na odwrót, skoro Arystoteles i Platon żyli w tej samej epoce i w tym samym kraju, powinni byli wyznawać tę samą filozofię, podobnie jak Abelard i św. Bernard, św. Bonawentura i św. Tomasz z Akwinu, Kartezjusz i Gassendi — wszyscy ci, którzy wręcz sobie przeczyli, powinni byli głosić mniej więcej to samo. Niezależnie od tego, czy historyzm podkreśla polityczne, czy też społeczne, przemysłowe bądź też rasowe warunki powstawania doktryn filozoficznych, we wszelkich swych postaciach przeczy on oczywistym faktom. Krótko mówiąc, ostateczne uzasadnienie dziejów filozofii musi być samo filozofią".
Na koniec wisienka na torcie: jedność doświadczenia filozoficznego. Metafizyk, jak zauważa autor, to człowiek, który szuka ostatecznej podstawy doświadczenia poza i ponad owym doświadczeniem. Te podstawy bywały przeróżne: materia Demokryta, dobro Platona, samomyśląca się myśl Arystotelesa, Jednia Plotyna, byt filozofów chrześcijańskich, Prawo Moralne Kanta, Wola Schopenhauera, absolutna Idea Hegla, Twórcze Trwanie Bergsona. Mimo licznych dowodów, że nie powinno się tego robić i licznych zapewnień, że nie będzie się już tego robiło, filozofowie wciąż dążyli i wciąż dążą do metafizyki. Człowiek jest więc z natury stworzeniem metafizycznym i to dążenie do niej jako nieodłączna część rozumu została zauważona już przez Kanta. Królewiecki filozof niestety nigdy nie uprawiał filozofii na poważnie – "Natura to dla niego dzieła Newtona, a metafizyka to pisma Wolffa", więc np. uważał konkluzje metafizyki, takie jak absolut, czy dusza, za jej przesłanki, co jest oczywistą bzdurą. Zasadami są pierwsze pojęcia, poprzez które dochodzimy do wszelkiego dalszego poznania metafizycznego, a wszelkie niepowodzenia metafizyk brały się stąd, że ich autorzy zastępowali pojęcia metafizyczne pojęciami zapożyczonymi z dowolnej nauki szczegółowej (logikalizm, teologizm, socjologizm, fizykalizm, matematycyzm). Była to próba wyjaśniania całości za pomocą jednej z jej części. Rozpoczął to pierwszy filozof w historii, Tales z Miletu. Mimo niedostarczenia dowodów na to, że wszystko jest wodą, wykazał, że rozum jest zdolny z natury pojmować wszystko, co istnieje, jako jedno i to samo oraz pokazał, że rzeczywistość nie daje się sprowadzić do jedności poprzez sprowadzenie całości do jednej z jej części. Anaksymenes i Heraklit nie doszli do tej konkluzji, tylko stwierdzili, że to nie ta część została wyodrębniona. Wtedy zjawił się Anaksymader – ówczesny Hegel – i stwierdził, że wspólnym tworzywem jest nieokreśloność, czyli łączenie się przeciwieństw. Zamknął pierwszy cykl filozoficzny w historii, doprowadzając do swojego rodzaju sceptycyzmu i kapitulacji wobec wizji uporządkowanej, racjonalnej przyrody. A wystarczyło postawić pytanie: "czym jest to, co umysł musi pojmować zarazem jako należące do wszystkich rzeczy, a jednocześnie nienależące do żadnych dwóch rzeczy w sposób jednakowy?", bo prowadzi ono prosto do pojęcia bytu – pierwszej zasady poznania i pierwszej zasady metafizyki. Nie da się nic pomyśleć bez użycia tej własności transcendentalnej, stwierdzającej, że coś istnieje, a skoro coś istnieje, to dostrzegamy też, że nic nie może jednocześnie być i niebyć oraz że byt wywodzi się tylko z byt, co stanowi źródło zasady przyczynowości. Rozum nie potrzebuje udowadniać tych zasad, ponieważ nie byłyby one wtedy zasadami, a konkluzjami. A to właśnie za ich pomocą udowadnia wszystko inne. Stąd wszelkie próby dyskredytowania metafizyki w dość oczywisty sposób wynikały z jej niezrozumienia.
Nie znam francuskiego, a co za tym idzie, nie mam szans poznać nawet pobieżnie całego dorobku Gilsona, ale chyba mogę zaryzykować stwierdzenie, że to najważniejsza z "pobocznych" książek tego wybitnego znawcy filozofii średniowiecznej i metafizyki. Podejmuje się on w niej ambitnego zadania zdefiniowania przedmiotu historii filozofii oraz prześledzenia najważniejszych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Wspaniały i krótki esej z 1920 roku, stanowiący miażdżącą krytykę wszelkiego rodzaju socjalizmu. Jak zauważa Mises – rozporządzanie własnością społeczną jest możliwe, tylko jeśli zostanie powołane do tego specjalne ciało wykonawcze. W związku z tym jego struktura nie ma znaczenia dla tego, czy coś jest socjalizmem i śmieszna wydaje się argumentacja dwudziestopierwszowiecznych kawiarniano-sojowych komunistów, jakby komunizmu nigdy nie było, bo zawsze po rewolucjach komunistycznych rządziło państwo, a nie robotnicy.
Czego dotyczy ta krytyka? Mises zauważa, że istotą socjalistycznego sposobu produkcji jest to, że nie da się określić w nim udziału poszczególnych czynników produkcji ani stosunku pomiędzy nakładami a osiąganymi przychodami. Środki produkcji nie podlegają wymianie, a więc również i wycenie. Prowadzi to do wielkiego chaosu, zastoju w produkcji i olbrzymiego marnotrawstwa. Nie sposób ocenić jaka działalność jest opłacalna również dlatego, że nie ma pieniądza, za pomocą którego można by kalkulować. Rachunku można dokonać tylko za pomocą jednostek, a nie można ustalić jednostki subiektywnej wartości użytkowej, bo zjawisko krańcowej użyteczności sprawia, że każda jednostka danego dobra jest wyceniana inaczej. Można tworzyć tylko hierarchie i skale, a nie "mierzyć" wartość. Te skale wartości uporządkować może tylko gra popytu i podaży wszystkich uczestników rynku, bo ten ogrom nieustannie generowanych informacji jest poza zasięgiem czyichkolwiek mocy obliczeniowych, czy to urzędników i statystyków, czy superkomputera, do którego ktoś nieustannie wklepuje nowe dane.
Na niczym spełzną wszelkie próby socjalistów, by oprzeć kalkulację na czymkolwiek innym, niż na wolnej wymianie i swobodnie kształtujących się cenach, wyrażonych w pieniądzu. Najbardziej w eseju dostaje się zwolennikom laborystycznej teorii wartości, którzy chcieliby oprzeć swoje obliczenia na społecznie niezbędnej do wyprodukowania czegoś pracy. Mises pisze, że nie uwzględnili oni różnic wartości pomiędzy produktami, wymagającymi tyle samo pracy, ale różniącymi się zastosowanymi surowcami. Nie uwzględnili też tego, że praca ma różną jakość i że nie da się ustalić związku między rodzajem pracy a wynagrodzeniem za nią, co jest robione czysto arbitralnie. Wniosek jest z tego tylko jeden: socjalizm to barbarzyńska, wroga człowiekowi anarchizacja wszelkiej produkcji i wymiany oraz rzucenie wytwórców na łaskę planistów i polityków.
Esej polecam również dlatego, że opatrzony jest bardzo ciekawym wstępem profesora Jacka Kochanowicza, który oprócz paru innych ciekawostek historycznych opisuje nieudolną próbę Oskara Langego, by podać w wątpliwość ustalenia Misesa w 1936 roku. Lange twierdził, że problem kalkulacji można rozwiązać metodą prób i błędów, próbując zrównoważyć podaż i popyt na czynniki produkcji. Centralny Urząd Planowania określałby stopę inwestycji i ceny czynników produkcji, a wraz z nim wszyscy kierownicy przedsiębiorstw, którzy zrównywaliby koszty krańcowe z cenami. Miałoby to służyć przede wszystkim egalitarnemu rozkładowi dochodów dzięki zlikwidowaniu zysków z kapitału, ale nie rozwiązuje to problemów opisanych przez Misesa i oznaczałoby tylko większą biurokratyzację i tak absolutnie skrępowanego rynku, bo zwiększyłoby to liczbę kontrolerów produkcji – wszak nie ma gwarancji, że dany kierownik produkcji wybrał dobrze...
Wspaniały i krótki esej z 1920 roku, stanowiący miażdżącą krytykę wszelkiego rodzaju socjalizmu. Jak zauważa Mises – rozporządzanie własnością społeczną jest możliwe, tylko jeśli zostanie powołane do tego specjalne ciało wykonawcze. W związku z tym jego struktura nie ma znaczenia dla tego, czy coś jest socjalizmem i śmieszna wydaje się argumentacja...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Najpierw trochę ode mnie, a potem odniosę się do tych bzdur z komentarza Pienadzo.
Ludzkie działanie (LD) to najważniejszy traktat ekonomiczny wszech czasów. Autor przedstawia w nim metodologię austriackiej szkoły, którą zainteresować powinien się każdy liberał. Książka jest gruba i po jakichś 200-300 stronach czyta się trochę ciężej, ale wysiłek włożony w lekturę zwraca się. Mises wykłada w LD ekonomię, będącą częścią prakseologii, czyli nauki o ludzkim działaniu. Deklaratywnie wychodzi z jednego aksjomatu (|faktycznie z większej liczby), mówiącego, że ludzie podejmują działanie by zastąpić stan mniej pożądany stanem bardziej pożądanym, a następnie dedukuje z niego całą teorię ekonomiczną. Jeżeli aksjomat jest poprawny, (spróbuj zaprzeczyć mu - będzie to działanie), to wszystko co jest z niego wydedukowane jest również poprawne. Praca Misesa to coś niezwykle ważnego w dziejach ludzkości, bo pokazuje nam, że jesteśmy ograniczeni nie tylko przez prawa fizyki i nasze biologiczno-środowiskowe uwarunkowania, ale również przez prawa prakseologiczne. Za pomocą tego odkrycia, omawia bardzo szczegółowo społeczeństwo rynkowe, problem kalkulacji ekonomicznej w socjalizmie, interwencjonizm czy cykle koniunkturalne. Bezbłędnie wykazuje dyletanctwo współczesnych intelektualistów, którzy stanowią współczesną klasę kapłańską, karmiącą społeczeństwo bajeczkami o państwie przezwyciężającym prawa wszechświata. To dlatego szkoła austriacka jest od wielu lat marginalizowana i mordowana milczeniem. Pasożyty nienawidzą Misesa i jego spadkobierców za to, że ośmielili się powiedzieć, że król jest nagi.
Co do Pieniadza:
-Nieprawdą jest, że książka nie ma logicznej struktury. Omówione są kolejno: działający człowiek, działanie w społeczeństwie, rynek, brak rynku i skrępowany rynek.
-Zarzutu o o brak krytyki konkurencyjnych tez, czy brak dowodów w pracy, wykazującej, że rzucanie statystykami i faktami historycznymi to historia gospodarcza, a nie ekonomia, po prostu nie skomentuję z miłości do bliźniego. Całość mojego komentarza jest już wystarczającą odpowiedzią na te jawne kłamstwa.
-Patrzcie. Brak krytyki konkurencyjnych tez, a potem "Napisana jest niejako w kontrze do rozmaitych przestarzałych teorii, tak więc można powiedzieć, że jest niemal zupełnie nieaktualna". Rozdwojenie jaźni? I od kiedy problemy socjalizmu i interwencjonizmu są przestarzałe? Czy autor pochodzi aby z naszego świata?
Najpierw trochę ode mnie, a potem odniosę się do tych bzdur z komentarza Pienadzo.
Ludzkie działanie (LD) to najważniejszy traktat ekonomiczny wszech czasów. Autor przedstawia w nim metodologię austriackiej szkoły, którą zainteresować powinien się każdy liberał. Książka jest gruba i po jakichś 200-300 stronach czyta się trochę ciężej, ale wysiłek włożony w lekturę zwraca...
Reprint wydania z 1963 roku. Piękne i funkcjonalne. Może drogie, ale to wydatek na całe życie, więc nie żałuj sobie, katoliku.
Reprint wydania z 1963 roku. Piękne i funkcjonalne. Może drogie, ale to wydatek na całe życie, więc nie żałuj sobie, katoliku.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toKawał dobrej zapowiedzi tego, czego elementy możemy zaobserwować w dzisiejszych czasach. Sterowanie przez rozrywkę.
Kawał dobrej zapowiedzi tego, czego elementy możemy zaobserwować w dzisiejszych czasach. Sterowanie przez rozrywkę.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Świetne obnażenie natury państwa. Autor przekonuje nas, że ludzie porzucili bezpośrednią napaść na bliźniego na rzecz napaści pośredniej. Państwo to emocjonalny filtr do odsączania poczucia winy, narzędzie do zagłuszania jakichkolwiek podrygów empatii i instytucja do uśmierzania bólu, związanego z niskim poczuciem własnej wartości , spowodowanym nieradzeniem sobie z rzeczywistością. Ponadto niweluje oczywiście ryzyko odwetu. Państwo, można by rzec, realizuje ukryte pragnienie barbaryzmu.
Bastiat zauważa też, że by poszerzać zakres swej władzy i nie spotykać się z oporem obywateli przed nowymi podatkami, państwo żyje na koszt przyszłych pokoleń, zadłużając się. W tej materii nic się nie nie zmieniło w świecie od XIX wieku, tak jak nie zmieniło się obiecywanie "nowego" i robienie "starego". Tak niestety będzie, bo ludzie to duże dzieci. Nie rozumieją, że istnieje tylko wybór pomiędzy państwem, które jest bardzo aktywne i dużo im zabiera, albo między państwem, które mało im zabiera, ale jest aktywne na niewielu polach - najlepiej zajmujące się tylko ochroną własności i sądownictwem, powie Bastiat (najlepiej nieistniejące w ogóle, powiem ja). Ludzie nie są w stanie pojąć, że nie istnieje mieszanka tych dwóch podejść i że stanowią one sprzeczność.
Świetne obnażenie natury państwa. Autor przekonuje nas, że ludzie porzucili bezpośrednią napaść na bliźniego na rzecz napaści pośredniej. Państwo to emocjonalny filtr do odsączania poczucia winy, narzędzie do zagłuszania jakichkolwiek podrygów empatii i instytucja do uśmierzania bólu, związanego z niskim poczuciem własnej wartości , spowodowanym nieradzeniem sobie z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Polecam czytać (nie przeczytać, czytać!), ale trzeba też poznać dokładnie historię Kościoła i przeczytać ze zrozumieniem Katechizm Kościoła Katolickiego. Należy pamiętać o kontekście kulturowym oraz o zmianie znaczenia wielu słów i o tym, że wszyscy wokół chcą coś wokół Biblii namieszać. Bądźcie czujni, korzystajcie z opracowań, komentarzy i wyjaśnień ludzi lepiej wykształconych od was. Na 99% nie jesteś biblistą, filologiem klasycznym, czy religioznawcą, więc nie udawaj, że znasz się na czym się nie znasz. U lekarza też się wymądrzasz jak ma leczyć?
A jeżeli nawet ktoś nie uważa Jezusa za zbawiciela, to nie może negować faktu, że jako postać historyczna był fenomenalnym nauczycielem duchowym, więc warto się zapoznać dokładnie z jego słowami.
Kolejna sprawa, że Biblia jest ważnym tekstem kultury, którego znajomość jest niezbędna dla każdego wykształconego człowieka.
Co do sporej liczby komentarzu w tym wątku - widać, że niektórym przeczytanie +1000 książek wcale nie pomogło. Uczony głupiec nadal jest głupcem.
Polecam czytać (nie przeczytać, czytać!), ale trzeba też poznać dokładnie historię Kościoła i przeczytać ze zrozumieniem Katechizm Kościoła Katolickiego. Należy pamiętać o kontekście kulturowym oraz o zmianie znaczenia wielu słów i o tym, że wszyscy wokół chcą coś wokół Biblii namieszać. Bądźcie czujni, korzystajcie z opracowań, komentarzy i wyjaśnień ludzi lepiej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Polecam czytać (nie przeczytać, czytać!), ale trzeba też poznać dokładnie historię Kościoła i przeczytać ze zrozumieniem Katechizm Kościoła Katolickiego. Należy pamiętać o kontekście kulturowym oraz o zmianie znaczenia wielu słów i o tym, że wszyscy wokół chcą coś wokół Biblii namieszać. Bądźcie czujni, korzystajcie z opracowań, komentarzy i wyjaśnień ludzi lepiej wykształconych od was. Na 99% nie jesteś biblistą, filologiem klasycznym, czy religioznawcą, więc nie udawaj, że znasz się na czym się nie znasz. U lekarza też się wymądrzasz jak ma leczyć?
A jeżeli nawet ktoś nie uważa Jezusa za zbawiciela, to nie może negować faktu, że jako postać historyczna był fenomenalnym nauczycielem duchowym, więc warto się zapoznać dokładnie z jego słowami.
Kolejna sprawa, że Biblia jest ważnym tekstem kultury, którego znajomość jest niezbędna dla każdego wykształconego człowieka.
Co do sporej liczby komentarzu w tym wątku - widać, że niektórym przeczytanie +1000 książek wcale nie pomogło. Uczony głupiec nadal jest głupcem.
Polecam czytać (nie przeczytać, czytać!), ale trzeba też poznać dokładnie historię Kościoła i przeczytać ze zrozumieniem Katechizm Kościoła Katolickiego. Należy pamiętać o kontekście kulturowym oraz o zmianie znaczenia wielu słów i o tym, że wszyscy wokół chcą coś wokół Biblii namieszać. Bądźcie czujni, korzystajcie z opracowań, komentarzy i wyjaśnień ludzi lepiej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Bardzo ważna książka, którą każdy inteligentny, młody człowiek powinien przeczytać, jeśli interesuje go coś więcej, niż nażreć się i wybawić. No starszy też jak jeszcze nie czytał, ale no edukacyjna funkcja literatury najlepiej się spełnia na niewyrobionych, jeszcze niezapełnionych umysłach. Poważniejsi czytelnicy sięgną po prostu po literaturę faktu.
Miejmy nadzieję, że w XXII wieku czytelnicy (o ile ta książka będzie jeszcze istnieć) nie będą mieli podczas lektury takich refleksji jak my teraz.
Dla lepszego zrozumienia totalitaryzmu polecam "Nowy wspaniały świat" Huxleya jako kolejną lekturę.
Bardzo ważna książka, którą każdy inteligentny, młody człowiek powinien przeczytać, jeśli interesuje go coś więcej, niż nażreć się i wybawić. No starszy też jak jeszcze nie czytał, ale no edukacyjna funkcja literatury najlepiej się spełnia na niewyrobionych, jeszcze niezapełnionych umysłach. Poważniejsi czytelnicy sięgną po prostu po literaturę faktu.
Miejmy nadzieję, że w...
Nie będę się bawił w analizę tego tomiku, bo z tego co widzę, to w necie jest tego mnóstwo. Powiem więc krótko co tu znajdziecie i kogo to może zainteresować. Jest melancholia, jest smutek, jest ocieranie się o rzeczy niepoznawalne, z pogranicza snu; jest nietzscheanizm, ale jest też lęk przed nim.
Ponieważ są różne metody czytania poezji tj. niektórzy czytają za jednym zamachem całość, inni sączą po jeden-dwa wiersze od czasu do czasu, to nie ma przeciwwskazań, by po "Sny o potędze" sięgali zarówno ludzie młodzi, nieokreśleni wewnętrznie, zagubieni, jak i pewni siebie nadludzie, przekształcający rzeczywistość swojej woli. To nie jest zamknięty esej, czy powieść o określonym charakterze, a spętane potężne żywioły – poplątane, wymykające się logice, dotykające życia, jak i śmierci – z których każdy arcymag z Kolegium Istnienia może czerpać moc.
Moje ulubione wiersze posegregowane od najlepszych, w miarę możliwości:
Najwyższy stopień - Burza, W uśpieniu, Wędrówka
Drugi stopień - Czekałem myśli życia, Mocarz, Nadmiar
Trzeci stopień - Kowal, Przygnębienie, Straszna noc, Zapomniane słowa, W noce bezsenne, Bogowie zmarli, Studnia, Sarkofagi, Dzwony, Powrót, Ogród uśpiony, Las opętany, Citta dolente, Rzeźbiarz, Poczucie pełni, Gra
Nie będę się bawił w analizę tego tomiku, bo z tego co widzę, to w necie jest tego mnóstwo. Powiem więc krótko co tu znajdziecie i kogo to może zainteresować. Jest melancholia, jest smutek, jest ocieranie się o rzeczy niepoznawalne, z pogranicza snu; jest nietzscheanizm, ale jest też lęk przed nim.
Ponieważ są różne metody czytania poezji tj. niektórzy czytają za jednym...
Taką beletrystykę to ja szanuję! Powieść Williama Goldinga pt. "Władca much" jest najsłynniejszym dziełem tego noblisty, ale wbrew temu, co niektórzy mogą wam wmawiać, to nie za nią dostał Nobla, a za „powieści, które dopomagają zrozumieć warunki funkcjonowania człowieka we współczesnym świecie”. Ta książka nie dopomaga zrozumieć warunków funkcjonowania człowieka we współczesnym świecie, ale za to dopomaga w zrozumieniu natury człowieka w ogóle. I w świecie współczesnym i dawnym i w przyszłym – nie ma co jakoś demonizować współczesności i sugerować, że problemy tu poruszone są tylko jej domeną. W każdym razie jest to wspaniała powieść z punktu widzenia antropologii filozoficznej, czyli dyscypliny filozoficznej skupionej na człowieku, jego naturze i jego miejscu w świecie oraz wszechświecie. Fakt, że głównymi bohaterami są tylko chłopcy w wieku od 6 do 12 nie oznacza, że wydźwięk fabuły byłby inny, gdyby opowiadał o grupie dziewczyn albo o grupie mieszanej i że "Władca much" utraciłby swój charakter, bo już teraz jest on uniwersalny i ogólnoludzki, a nie "męski". Osoby, które tak twierdzą, zupełnie tego dzieła nie zrozumiały, ale nie ma co się spodziewać lotności umysłów skażonych ideologią feministyczną.
Teraz będzie część SPOILERowa, o czym ostrzegam, ale mimo opisania tu szkieletu tego dzieła, postaram się uniknąć większych szczegółów, by pozostała wam jakaś satysfakcja z ewentualnej lektury.
Akcja dzieje się w nieokreślonej bliżej współczesności. Grupa chłopców w wyniku katastrofy lotniczej znajduje się na bezludnej wyspie. Jest paru "starszaków" i sporo maluchów. Inteligentny grubas nawiązuje kontakt z głównym bohaterem i za pomocą znalezionej konchy (tj. specjalnej muszli, którą można trąbić) udaje im się sprowadzić w jedno miejsce wszystkie dzieciaki. Zawiązuje się grupa i zaraz znajduje się kolejna. Grupy się łączą i główny bohater zostaje wybrany szefem obydwu, co jest początkiem resentymentu byłego przywódcy tej drugiej grupy – Jacka. Nie pomaga nawet to, że główny bohater, Ralph, ogłasza Jacka przywódcą myśliwych, by nie czuł się poszkodowany, ale nie wyprzedzajmy faktów. Część dzieciaków ma polować, część ma budować szałasy plus zostają wyznaczone zmiany do podtrzymywania ogniska na szczycie góry. Niedużej, bo niedużej, ale i tak był to najwyższy punkt na wyspie i dym z ogniska mógł być widoczny dla przepływających statków.
Maluchy, jak to maluchy, niezbyt są pomocne w czymkolwiek, starsze dzieci szałasów zbudować nie potrafią, a grupa brytyjskich mieszczuchów polować, choć przynajmniej się dobrze przy tym bawią. Praktycznie wszyscy poza najbliższą grupą Ralpha zdają nie rozumieć potrzeby ratunku, co co chwila Ralph musi im przypominać z pomocą Prosiaczka – wspomnianego na początku inteligentnego tłuściocha. Nasuwają mi się tu silne skojarzenia z religią. Ciemny lud do końca nie rozumie o co w tym wszystkim chodzi, chce się oddać teraźniejszości, a władze muszą przypominać o obrzędach. Co chwilą są zwoływane narady za pomocą konchy, która symbolizuje kontakt ze światem dorosłych, zasad i ogólnie prawo i cywilizację. Znamienną jest zasada, którą dzieci ustaliły, że kto trzyma konchę, mówi. Koncha to logos. Słowo, ale zarazem umysł.
Pierwszy kryzys pojawia się gdy Jack zabiera na polowanie wartowników spod ogniska i dumny z upolowanego mięsa nie czuje się zbyt winny, gdy dowiaduje się, że przez niego przepłynął statek i ich nie zauważył. Od tego momentu Ralph zaczyna bardziej naciskać, na pilnowanie swoich obowiązków, podziału ról i ogółem wymaga trzymania się zasad. Dzieciarnia nie rozumie tego, a egocentryzm jednego ze starszaków nie pozwala im zachować pamięci o świecie dorosłym. Cienka linia wychowania i kultury zostaje przerwana pod wpływem nagromadzenia negatywnych emocji i wrodzonej każdemu człowiekowi skłonności do zła. Nie ma mamy. Nie mama taty. Nie ma nauczycielki. Nie ma policji, sąsiadów, sądu. Nikt cię nie ukaże. Nic nie musisz, bo nie jesteś na takim poziomie intelektualnym, by zrozumieć swoje położenie. To co robisz? Ano bawisz się. Polujesz, bo mięso smaczne. Kto tam będzie pilnował głupiego dymu? Jack odchodzi, w jego ślady idzie większość dzieci. Wykorzystuje koszmary i bujną wyobraźnię maluchów na temat "stwora" zamieszkującego wyspę i czyni z niego złego bożka, któremu trzeba zostawiać w lesie ofiary z upolowanych zwierząt. Strach, wpływający w dziecięce serca z chaosu w postaci dziczy, nie może już być niwelowany cywilizacją, bo zrezygnowali z cywilizacji. Jack zmienia go więc w socjotechniczne narzędzie swojej nowo utworzonej prymitywnej kultury. Pomaga mu on kierować maluchami, pomaga mu w tym też przewaga fizyczna. Pojawia się u niego potrzeba okazywania tej przewagi, więc wpadają do obozu Ralpha i jego pozostałych kolegów i kradną Prosiaczkowi okulary, za pomocą których rozpalano ogień. Jack rezygnuje w tym momencie definitywnie z ratunku i z "innego świata". Liczy się tu i teraz. Jego dominacja i witalność. Gdy ekipa Ralpha udaje się do obozu Jacka, by odzyskać okulary, bez których Prosiaczek jest zupełnie ślepy, zostaje napadnięta przez umorusanych glinką żołnierzy Jacka. Malowidła na twarzy pomogły dzikusom zdystansować się od resztek swoich dawnych cywilizowanych osobowości, więc wszelkie hamulce puściły. Jeden z maluchów morduje Prosiaczka. Prosiaczek nie stanowił żadnego zagrożenia fizycznego, wiec zamordowanie odpowiednika kapłana pokazuje jak ważne znaczenie ma niszczenie kultury, duchowości, czy morale wroga. Jack ucieka raniony i rozpoczyna się na wyspie wielkie polowanie na niego.
Zakończenie wam daruję, ale powiem tylko, że znajduje się w nim bardzo gorzkie podsumowanie ludzkiej natury. "Władca much" bardzo przekonująco pokazuje, że człowiek nie jest z natury dobry, jak uważał Rousseau. Nie ma żadnego dobrego dzikusa. Jest tylko zły dzikus, którego zło jest trzymane w ryzach przez logos. Święty Jan pisze na początku swojej ewangelii "En arche ho logos". Na początku było Słowo. Chodzi mu oczywiście o osobowego Boga, ale jak widać, jest tu też inny wymiar. Na początku ludzkiej cywilizacji jest logos. Dlatego każdy lewicowiec, czy hipis, bełkoczący o uwolnieniu człowieka z okowów cywilizacji, kultury, patriarchatu, prawa własności etc. to zwykły dzikus. To dzikus, który nie rozumie, że nie może się tylko bawić, że nie może zmuszać innych do odwalania za niego roboty, że nie może im przerywać w mówieniu gdy "trzymają konchę"; że konchy nie można rozbijać i że dóbr nie można kraść. Lewicowiec to dzikus, który zabije każdego intelektualistę, który będzie mu próbował wyjaśnić, że postępuje obiektywnie źle i który będzie chwalił każdego pseudointelektualistę, usprawiedliwiającego jego prymitywne żądze i instynkty. Lewicowiec, to dzikus, który religię racjonalną, będzie próbował zastąpić religią strachu i resentymentu. Lewicowiec to dzikus, przedkładający statolatrię i autorytarny system wodzowski nad demokrację (Ralph został wybrany na "wodza", ale wynikało to z fantazji dzieci, a nie z prymitywnej, czy agresywnej formy jego rządów. Książkowy Ralph to przywódca demokratyczny i mąż stanu).
Serdecznie zachęcam do lektury, książka jest krótka i wspaniała.
Taką beletrystykę to ja szanuję! Powieść Williama Goldinga pt. "Władca much" jest najsłynniejszym dziełem tego noblisty, ale wbrew temu, co niektórzy mogą wam wmawiać, to nie za nią dostał Nobla, a za „powieści, które dopomagają zrozumieć warunki funkcjonowania człowieka we współczesnym świecie”. Ta książka nie dopomaga zrozumieć warunków funkcjonowania człowieka we...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Niewiele jest dzieł tej rangi co "Ślepy tor". Autor, który był niesamowitym erudytą, poliglotą, podróżnikiem i myślicielem, dał nam tu popis mistrzowskiego operowania faktami, ale również i słowem. Bardzo łatwo wprowadza nas w nastrój rozmowy dwóch eleganckich, wykształconych gentlemanów, popijających w salonie szklanicę czegoś mocniejszego i rozmawiających o sprawach przekraczających horyzonty myślowe szarego tłumu. Nie ma tu jednak ani trochę jakiejś arogancji i pogardy wobec szaraczków. O nie! Autor to naprawdę dobry, współczujący człowiek, ubolewający nad upadkiem Okcydentu i korespondujący z wieloma zachodnimi tytanami intelektu, którzy niejednokrotnie przewidywali przebieg zdarzeń, jaki miał miejsce w ciągu ostatnich 200 lat. Bardziej niż na wywyższeniu siebie, zależy mu na pokazaniu logiczności jego wywodów, opartych na niekwestionowanych autorytetach, a bardzo często i na słowach ludzi, których można by nazwać przeciwnikami politycznymi tego arcykonserwatywnego arcyliberała, jak sam nazywał się Erik Maria Ritter von Keuhnelt-Leddihn.
Naszą epokę ukształtowały trzy rewolucje: francuska, niemiecka i rosyjska. To we Francji cywilizacja łacińska wjechała na zły tor. Odżyła idea pradawnej mistycznej religii świeckiej, którą jest demokracja. Nie ma ona żadnych podstaw naukowych ani teologicznych, więc tylko tym można ją określić. Wśród europejskich uczonych najwyższej rangi nie było nikogo, kto byłby jej zwolennikiem. Dziś to wygląda trochę inaczej właśnie przez egalitarną edukacją, która wraz z absurdalnie pojmowaną równością, dała nam w efekcie usługę o niezwykle niskiej jakości, produkującą hordy pół i ćwierć inteligentów. Nie zbaczajmy jednak od głównej myśli. To rewolucja francuska zrodziła: nienawiść do różnorodności, wypaczanie pojęć, wojnę totalną, Wandeę, przekonanie, że do skomplikowanej operacji potrzeba neurochirurga, ale do kierowania olbrzymim terytorium i życiem milionów ludzi wystarczy byle kretyn; to rewolucja antyfrancuska zrodziła I wojnę światową, upadek multikulturowych c.k Austro-Węgier, narodowy i międzynarodowy socjalizm, gułagi, obozy koncentracyjne, strzelanie w potylicę, masowe przesiedlenia, biedną Afrykę, ślepy antyklerykalizm, fałszywą religię demoliberalizmu, upadek obyczajów i przeokrutne zidiocenie. Jedna kostka domina przewróciła wszystkie inne. Autor bardzo szczegółowo to omawia, brnąc cierpliwie przez ostatnie 200 lat historii i omawiając najważniejsze wydarzania - państwo po państwie. Ogólny wyraz tej książki jest dosyć smutny i zmuszający do refleksji, ale są i momenty niezwykle zabawne. Ciężko by było nie znaleźć okazji do uśmiechu podczas komentowania wielokrotnego skrajnego kretynizmu, który ukształtował naszą rzeczywistość. To właśnie ludzkie ułomności i słabości odpowiadają za dzisiejszy stan rzeczy i znamiennym jest, że najwięksi "bohaterowie" współczesnego lewactwa, wyróżniali się właśnie najobrzydliwszym charakterem i intencjami np. Karol Marks.
Książka ma swoje wady, ale piszę tak głównie dlatego, że moje poglądy polityczne nie są tożsame z poglądami autora, więc nie mogę zgodzić się ze wszystkimi komentarzami. Natknąłem się też na parę nieścisłości, ale nikt nie jest nieomylny, a przy tak epickim żonglowaniu niezwykle szczegółowymi ciekawostkami, smaczkami, faktami na przestrzeni prawie 700 stron, nawet ta ilość błędów czyni autora wirtuozem.
Potencjalnym minusem może być to, że książka wymaga od nas podstawowej znajomości historii na poziomie co najmniej maturalnym, bo autor zajmuje się bardziej odkłamywaniem utartych przekonań na temat historii, niż szczegółowym wykładem. Rekompensuje to jednak bogactwem przypisów, będących zachętą do rozszerzania wiedzy o poszczególnych czasach na własną rękę (oraz do nauki niemieckiego).
Z niewątpliwych wad należałoby wspomnieć o polskim tłumaczeniu, pełnym literówek. Strasznie mi przykro, że dzieło tej rangi wydało tak kiepskie wydawnictwo, no ale już stało się. I tak zachęcam do zakupu, bo to nie jest książka na raz i powinna stać na półce każdego prawdziwego inteligenta świata zachodniego.
Niewiele jest dzieł tej rangi co "Ślepy tor". Autor, który był niesamowitym erudytą, poliglotą, podróżnikiem i myślicielem, dał nam tu popis mistrzowskiego operowania faktami, ale również i słowem. Bardzo łatwo wprowadza nas w nastrój rozmowy dwóch eleganckich, wykształconych gentlemanów, popijających w salonie szklanicę czegoś mocniejszego i rozmawiających o sprawach...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Coś pięknego! Źródło okazało się jeszcze lepsze od Atlasa Zbuntowanego, którego zaliczałem do swoich ulubionych książek. Zamiast o przedsiębiorcach i politykach, Alicja pisała tu o twórcach i odtwórcach. Do tego drugiego grona zalicza się nie tylko przeorane we wszystkie strony środowisko „ynteligentów” i „artystów”, ale i zwykły szary człowiek. Warto to teraz zaznaczać – ta książka jest wykładnią filozofii obiektywizmu, ale nie oznacza to, że dotyczy tylko egoizmu i kapitalizmu. Jest ona przede wszystkim o mocy twórczej człowieka. O tym czym człowieczeństwo jest. Dzieła tego typu służą do reorganizacji zawartości naszych mózgów, czy nawet - do przeprogramowania naszej duszy. To się właśnie stało ze mną. Mimo znajomości filozofii obiektywizmu, odkryłem jak płytko ją rozumiałem. Dopiero przy lekturze Źródła dotarł do mnie w pełnej okazałości fakt, że altruista to człowiek martwy, a słowo „egoizm”, które kojarzy się ludziom negatywnie, nie wymagało całkowitego redefiniowania, a tylko dokładnego omówienia. Mówi się, że Rand redefinicji dokonała, ale w powieści widać czarno na białym – jej rozumienie słowa egoizm jest dogłębne, esencjalne, a altruizm z jej książki to logiczna konsekwencja negacji egoizmu.
Co do zarzutów dotyczących "płaskich, nierealistycznych bohaterów" - niektórzy chyba nie czytają wstępów i zapominają, że trzymali w rękach powieść filozoficzną, której autorka jest przede wszystkim filozofem, a dopiero potem pisarką. Co więcej - nawet w kontekście samej fabuły - płakanie, że książka jest o herosie, podczas gdy celem książki jest wyjaśnienie dlaczego należy odejść od czczenia miernot, jest co najmniej żałosne i świadczy o inteligencji autora takich słów - słów, będących ostatnią linią obrony miernoty, która miała właśnie okazję skonfrontować się z rzeczywistością. Czy kolektywista będzie zachwycony po przeczytaniu Źródła, skoro całe jego fałszywe poczucie własnej wartości oparte jest na innych ludziach, a nie na sobie samym? Czy osoba niepewna swojego umysłu, jest w stanie czuć prawdziwą dumę i doznawać podczas lektury tego, czego doznawali Dominique, czy Gail, patrząc na budynki Howarda?
Coś pięknego! Źródło okazało się jeszcze lepsze od Atlasa Zbuntowanego, którego zaliczałem do swoich ulubionych książek. Zamiast o przedsiębiorcach i politykach, Alicja pisała tu o twórcach i odtwórcach. Do tego drugiego grona zalicza się nie tylko przeorane we wszystkie strony środowisko „ynteligentów” i „artystów”, ale i zwykły szary człowiek. Warto to teraz zaznaczać –...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toJeśli jakiś komiks "z okolic Kaczora Donalda" należałoby przeczytać, to byłby to ten. Kariera Sknerusa McKwacza, od pucybuta do milionera, przedstawiona jest w czasach gorączki złota, czyli wtedy gdy o bogactwie człowieka decydowało to, czy jest zdolny i pracowity, a nie dobrze urodzony. Piękna, działająca na wyobraźnię historia. Zdecydowanie nie tylko dla dzieci.
Jeśli jakiś komiks "z okolic Kaczora Donalda" należałoby przeczytać, to byłby to ten. Kariera Sknerusa McKwacza, od pucybuta do milionera, przedstawiona jest w czasach gorączki złota, czyli wtedy gdy o bogactwie człowieka decydowało to, czy jest zdolny i pracowity, a nie dobrze urodzony. Piękna, działająca na wyobraźnię historia. Zdecydowanie nie tylko dla dzieci.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toJeśli jakiś komiks "z okolic Kaczora Donalda" należałoby przeczytać, to byłby to ten. Kariera Sknerusa McKwacza, od pucybuta do milionera, przedstawiona jest w czasach gorączki złota, czyli wtedy gdy o bogactwie człowieka decydowało to, czy jest zdolny i pracowity, a nie dobrze urodzony. Piękna, działająca na wyobraźnię historia. Zdecydowanie nie tylko dla dzieci.
Jeśli jakiś komiks "z okolic Kaczora Donalda" należałoby przeczytać, to byłby to ten. Kariera Sknerusa McKwacza, od pucybuta do milionera, przedstawiona jest w czasach gorączki złota, czyli wtedy gdy o bogactwie człowieka decydowało to, czy jest zdolny i pracowity, a nie dobrze urodzony. Piękna, działająca na wyobraźnię historia. Zdecydowanie nie tylko dla dzieci.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Logicznie i przyjaźnie napisana książka, ucząca człowieka myślenia po libertariańsku. Swoje przemyślane i często dowcipne uwagi, Rothbard, wzbogaca niezliczonymi przykładami historycznymi oraz odniesieniami do tekstów klasyków i współczesnych mu filozofów. Trzeba przyznać, że robi to w sposób niezwykle uczciwy, bardzo przychylnie rozważając każdy argument swoich przeciwników i interpretując jego najlepszą możliwą wersję. Książka ta jest popisem intelektualizmu najwyższych lotów. To ogólnie. A bardziej szczegółowo?
"Etyka wolności" zaczyna się od fenomenalnych wstępów Hansa Hermana-Hoppego, jednego z najsłynniejszych uczniów Rothbarda, oraz Mikołaja Barczentewicza, którzy godnie przygotowują nas na kontemplację dzieła mistrza. Część właściwą, Rothbard, rozpoczyna rozważaniami na temat prawa naturalnego oraz jego powiązania z ludzką naturą. Nadaje temu prawu status nauki i przystępuje do konfrontacji z prawem pozytywnym, które zostaje bezsprzecznie zmiażdżone. Gdy upewnia nas co do słuszności iusnaturalizmu, Mr. Libertarian dokonuje jeszcze szybkiego przeglądu ten koncepcji w pracach swoich poprzedników.
Gdy tylko zostajemy uzbrojeni w ostrą jak brzytwa myśl Rothbarda, przestajemy być bezbronni w królestwie filozofii politycznej, do którego nas wprowadza. Wytycza zadania tego królestwa, a następnie przechodzi do "ekonomii Robinsona Cruzoe", na podstawie której omawia dobrowolne, jak i agresywne relacje interpersonalne. To nas oczywiście doprowadza do takich kwestii jak kradzieże, monopole, posiadanie ziemi, wymierzanie kar, prawa dzieci, łapówkarstwo, szantaże, prawa człowieka, prawa własności, teoria kontraktów, czy prawa zwierząt. W międzyczasie zabezpiecza nas przed pułapkami "sytuacji ekstremalnych", które mogłyby stać się podstawą do ustanowienia złego prawa.
Następnie otrzymujemy kilka rozdziałów dotyczących natury państwa tj. jego wewnętrznych sprzeczności i niemoralności.
Na deser mistrz filozoficznej kuchni serwuje nam zupę krem z nozickowskiej koncepcji państwa, z podduszanym misesowskim utylitaryzmem i obraną, świeżą, hayekowską koncepcją przymusu. Uczta smakowała wyśmienicie, zwłaszcza, gdy podczas konsumpcji zrozumiemy, że gdyby nie działania naszego kuchmistrza, poszczególne składniki byłyby niezwykle niestrawnymi, nieobrobionymi, ślepymi uliczkami niedoskonałych, ludzkich umysłów.
Zdaje się, że było to wystarczająco szczegółowo, by zachęcić do lektury. Dodać mogę tylko tyle, że jest to pozycja o niebo lepsza od "Manifestu libertariańskiego", który niefortunnie początkujący miłośnicy wolności wybierają na swoją pierwszą lekturę Rothbarda. Co prawda po bardziej szczegółowe omówienie kwestii obronności i sądownictwa trzeba sięgnąć do Hoppego, to jednak jest praktycznie kompletna wykładnia filozofii libertarianizmu i tytuł ten wystarczy do odpowiedzi na większość pytań, zadawanych do porzygu na różnych forach i grupach facebookowych. Jeśli musiałbym wskazać jeszcze jakąś wadę, to jest to stanowisko Rothbarda w sprawie aborcji, no ale nikt nie jest doskonały, a jemu zabrakło po prostu wiedzy biologicznej i prawdopodobnie paru chwil dłuższej refleksji. #Polecam poczytać Rothbarda
Logicznie i przyjaźnie napisana książka, ucząca człowieka myślenia po libertariańsku. Swoje przemyślane i często dowcipne uwagi, Rothbard, wzbogaca niezliczonymi przykładami historycznymi oraz odniesieniami do tekstów klasyków i współczesnych mu filozofów. Trzeba przyznać, że robi to w sposób niezwykle uczciwy, bardzo przychylnie rozważając każdy argument swoich...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to