Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Jak ktoś już trafnie napisał, ta książka to zbiór wywodów niedzielnego kaznodziei... Koszmarna książka, czyta się okropnie. Kompletny chaos i niespójność, oczekiwałam racjonalnej i życiowej książki z fajnymi radami, a dostałam biblijne przypowieści i jakieś kompletnie przypadkowe historie... Zupełnie nie rozumiem skąd tyle pozytywnych opinii na jej temat, kiedy na rynku jest więcej, o niebo lepszych, książek o podobnej tematyce...

Jak ktoś już trafnie napisał, ta książka to zbiór wywodów niedzielnego kaznodziei... Koszmarna książka, czyta się okropnie. Kompletny chaos i niespójność, oczekiwałam racjonalnej i życiowej książki z fajnymi radami, a dostałam biblijne przypowieści i jakieś kompletnie przypadkowe historie... Zupełnie nie rozumiem skąd tyle pozytywnych opinii na jej temat, kiedy na rynku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Porady są fajne i faktycznie skuteczne, ale na ostatnich stronach autorka już popłynęła... Gdyby nie to, ocena byłaby na pewno wyższa.

Porady są fajne i faktycznie skuteczne, ale na ostatnich stronach autorka już popłynęła... Gdyby nie to, ocena byłaby na pewno wyższa.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Christopher Knight, bohater reportażu Michaela Finkel'a, do czasu aresztowania w roku 2013, żył samotnie w lasach nieopodal jeziora North Pond, w stanie Maine, na północnym wschodzie Stanów Zjednoczonych. Pomimo zamieszkania w pobliżu siedzib ludzkich, przez 27 lat udało mu się pozostać niezauważonym. Co więcej, wybór odpowiedniej kryjówki na obozowisko oraz umiejętność poruszania się w lesie bez zostawiania jakichkolwiek śladów, pozwoliły mu stać się legendą - człowiekiem, który przez wiele lat pozostał nieuchwytny dla miejscowych władz. Po niefortunnym incydencie, który poskutkował pozbawieniem wolności, Christopher de facto przestał być już pustelnikiem. W rzeczywistości jednak jego umysł nadal bronił się przed otwarciem na świat i podzieleniem się choćby skrawkiem swoich myśli.

Pisanie tekstu o Ostatnim pustelniku postanowiłam odłożyć na czas po wyjeździe w góry. Takie miejsca zawsze sprzyjają uporządkowaniu myśli i małej kontemplacji w obliczu dzikiej przyrody (na tyle o ile szlaki turystyczne bywają oczywiście dzikie). Czy po powrocie w jakiś sposób zmieniły się moje odczucia w stosunku do reportażu i życia samego pustelnika'? Czy historia Christophera Knight'a stała się mniej wyidealizowana i inspirująca? Czy w ogóle można nazwać inspirującą historię o człowieku, który postanowił żyć samotnie przez 27 lat, a który mimo to nie potrafił sam zdobyć pożywienia, i za jedyny sposób jej pozyskiwania uznał okradanie domków letniskowych? Historia oraz motywy 'ostatniego pustelnika' nadal pozostają nie do końca wyjaśnioną i zrozumianą zagadką.

O Christopherze wiadomo niewiele. Zarówno pustelnik, jak i jego rodzina unikali rozmów o tym, co się wydarzyło? Co zatem skłoniło młodego Christophera do odrzucenia dotychczasowego życia? Na to pytanie, odpowiedź stara się znaleźć Michael Finkel, reporter, który jako jeden z niewielu miał okazję rozmawiać z pustelnikiem i któremu udało się nawiązać z nim nić porozumienia.

Reportaż Amerykańskiego dziennikarza napisany jest w formie literackiej, a początkowe rozdziały mają cechy dobrej sensacji. Formą przypomina nieco biografię Billy'ego Milligan'a - "Człowiek o 24 twarzach". Opisane przez Finkela wydarzenia trzymają w napięciu i nie pozwalają na odłożenie książki po zakończeniu któregokolwiek z rozdziałów. Każdy z nich zasiewa w czytelniku ziarno ciekawości. Finkel, jako jeden z niewielu, miał okazję korespondować z Christopherem i nieco bliżej poznać jego historię. Staje się przez to wiarygodny opisując wydarzenia rozgrywające się w ciagu tylu lat. Być może on jeden poznał pustelnika na tyle dobrze, aby przedstawić jego historię szerszemu gronu czytelników.

Autor Ostatniego pustelnika stara się przedstawić nie tylko zaistniałe wydarzenia, ale usiłuje również zrozumieć ich przyczyny. W książce Finkel'a znajdziemy dużo odniesień do znanych pustelników, a także opisy i charakterystykę ludzi, którzy zdecydowali się żyć z dala od społeczeństwa. Na stronach swojej książki autor dzieli samotników na grupy różniące się między sobą motywem, który doprowadził ich do rezygnacji z przyjętego schematu życia, a także podejmuje próbę zaklasyfikowania do którejś z nich pustelnika, o którym pisze. Podczas czytania możemy natknąć się na opinie innych pustelników o Christopherze, które są...zaskakująco negatywne.

Po lekturze książek takich jak ta zawsze nasuwa mi się mnóstwo refleksji. Nie trudno zauważyć, że tym razem znalazły one swoje odzwierciedlenie w pytaniach zawartych w powyższym poście. Myślą, która zawsze wraca, i która była obecna również podczas czytania tego reportażu, jest przekonanie, że niebywale trudno jest nam zrozumieć tych, którzy postanowili żyć inaczej, często poza utartym szlakiem, którym podąża większości społeczeństwa. Wierzę jednak, że historie ludzi, którzy zdecydowali się wieść życie pustelników, będą nam przypominać i uświadamiać, że nasz sposób życia nie jest tym jedynym, słusznym i niezmiennym.

Christopher Knight, bohater reportażu Michaela Finkel'a, do czasu aresztowania w roku 2013, żył samotnie w lasach nieopodal jeziora North Pond, w stanie Maine, na północnym wschodzie Stanów Zjednoczonych. Pomimo zamieszkania w pobliżu siedzib ludzkich, przez 27 lat udało mu się pozostać niezauważonym. Co więcej, wybór odpowiedniej kryjówki na obozowisko oraz umiejętność...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Patti Smith to amerykańska wokalistka, ale także prawdziwa artystka. Niewiele osób wie, że oprócz bogatej dyskografii ma w swoim dorobku także kilka książek. Jedna z nich wpadła w moje ręce i muszę przyznać, że zrobiła na mnie wrażenie. Pisząc Obłokobujanie, jedną ze swoich pierwszych książek, autorka skupiła ogrom emocji w odpowiednio małej objętości. Wynik ich nagromadzenia w postaci tekstu jest lirycznym odzwierciedleniem obszarów o niebywale dużych gęstościach. Obszarów, w których nagromadzona materia nie pozwala uciec nawet wpadającemu tam światłu.

Obłokobujanie powstało, kiedy Smith znajdowała się w wyjątkowo melancholijnym nastroju. Siadując pod wierzbami rosnącymi na podwórzu, pozwalała swoim myślom płynąć, tak jak płynęły obłoki nad jej głową. Owocem rozmyślań z tego okresu jest zbiór krótkich wspomnień, często mających swoje źródło w dzieciństwie autorki. Prostota opisywanych zdarzeń przeplatana szczegółowym postrzeganiem tego, co otaczało małą dziewczynkę, sprawiła, że zapiski stają na pograniczu codzienności i baśniowości. Autorka przekonuje jednak, że wydarzenia rozgrywające się w treści książki miały faktycznie miejsce, a książka w żaden sposób do bajek nie należy.

Obłokobujanie na pierwszy rzut oka wydaje się dosyć niepozorną pozycją. Licząca sobie niecałe sto stron tekstu książka, podzielona jest na szereg krótkich rozdziałów. Każdy z nich wzbogacony został dodatkowo w czarno-białe fotografie, w większości wykonane przez samą autorkę. Nie da się ukryć, że zdjęcia w jakimś stopniu wprowadzają czytelnika w chmurny nastrój. Ponadto pięknie współgrają ze słowem pisanym i dodają książce nieco poetyckiego wyrazu.

Tekst wypełniony jest również krótkimi wierszami, wplatanymi jako przerywniki, bądź komentarze do rozgrywających się zdarzeń. Zabiegiem, który robi jednak największe wrażenie podczas czytania, jest zabawa słowem. Obłokobujanie, pomimo swojej małej objętości, nie należy do łatwych lektur i wymaga nie lada skupienia podczas wędrówki przez kolejne strony. Patti Smith wspaniale żongluje metaforami i językiem, sprawiając, że słownictwo staje się jednym z ważniejszych elementów książki. Bez tak rozbudowanej i charakterystycznej stylistyki zapiski straciłyby całą magię, jaką w sobie niosą.

Uczta językowa, jaką przygotowała nam autorka, nie pozwala szybko o sobie zapomnieć. Już kilkakrotnie zdarzyło mi się wracać do fragmentów tekstu i jestem przekonana, że na tym nie poprzestanę. Obłokobujanie jest jedną z tych książek, które z każdym następnym czytaniem dają się poznać na nowo i pozwalają, po raz kolejny, wciągnąć czytelnika w swój horyzont zdarzeń.

Patti Smith to amerykańska wokalistka, ale także prawdziwa artystka. Niewiele osób wie, że oprócz bogatej dyskografii ma w swoim dorobku także kilka książek. Jedna z nich wpadła w moje ręce i muszę przyznać, że zrobiła na mnie wrażenie. Pisząc Obłokobujanie, jedną ze swoich pierwszych książek, autorka skupiła ogrom emocji w odpowiednio małej objętości. Wynik ich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dawno nie czytałam książki, która wywołałaby we mnie tak silne emocje. Słowa żadnego autora nie spowodowały nigdy takiego gniewu i bezradności. Jackowi Leociakowi udało się to bezbłędnie. A właściwie nie jemu, tylko tym, którzy stali się przyczyną napisania tego reportażu. Bez nich ta książka nie miałaby racji bytu, i prawdę powiedziawszy wolałabym, żeby tak było. Niestety historia przedstawiona na kartkach Młynów Bożych miała miejsce i w rzeczywistości była dużo bardziej dotkliwa niż samo jej czytanie.

Podtytuł reportażu „Zapiski o Kościele i Zagładzie” już na samym początku sugeruje nam, że mamy do czynienia z książką nie będącą do końca obiektywną publikacją. Sam autor twierdzi, że zapiski „wyjmuje z pudełka po butach”, a jego wybór jest subiektywny i stronniczy. Nie oznacza to jednak, że wydarzenia tutaj przedstawione są nieprawdziwe bądź przekoloryzowane.

Na stronach Młynów Bożych przedstawione zostały relacje, panujące w czasie II wojny światowej, pomiędzy Kościołem katolickim a Żydami. Autor dosadnie pisze, w jaki sposób Kościół nie pomagał Żydom podczas Zagłady i przytacza wiele historii, które ten fakt potwierdzają. Książka przepełniona jest nazwiskami, faktami oraz cytatami z licznych artykułów czy akt. Bogata bibliografia zamieszczona na końcu książki pozwala przekonać się, jak dokładnie profesor Leociak zajął się badaniem tematu swojej książki.

W reportażu poruszone zostały tematy, które Kościół wolałby zapewne przemilczeć. Dlaczego autor wybrał przedstawienie historii z tej właśnie strony? Ponieważ o tych wydarzeniach mówi i pisze się rzadko. Milczenie nie powoduje jednak wymazania historii, a jedynie uniemożliwia nam wyciągnięcie wniosków i ustrzeżenie się przed podobnymi wydarzeniami w przyszłości. Czytając reportaż nie sposób nie zauważyć emocji, jakie towarzyszyły autorowi podczas pisania. Złość wydziera się spomiedzy kolejnych linijek tekstu, nie oszczędzając nikogo, kto przyczynił się do wydarzeń tam opisanych. Profesor jednak w żaden sposób nie stara sie umniejszyć zasług Kościoła w pomocy Żydom, a jedynie uzupełnić mniej znaną historię jaka wydarzyła się podczas Zagłady.

Na ostatnich stronach książki możemy zapoznać się również z przemyśleniami autora na, kontrowersyjny w ostatnich latach, temat stosunku Kościoła do aborcji w świetle wydarzeń rozgrywających się podczas Zagłady.

Młyny Boże to pozycja, obok której nie można przejść obojętnie.

Dawno nie czytałam książki, która wywołałaby we mnie tak silne emocje. Słowa żadnego autora nie spowodowały nigdy takiego gniewu i bezradności. Jackowi Leociakowi udało się to bezbłędnie. A właściwie nie jemu, tylko tym, którzy stali się przyczyną napisania tego reportażu. Bez nich ta książka nie miałaby racji bytu, i prawdę powiedziawszy wolałabym, żeby tak było. Niestety...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zawsze postrzegłam Meksyk jako miejsce magiczne i tajemnicze, w którym wierzenia Indian są wciąż żywe. Jeśli takie wyobrażenie o kraju zza oceanu nie jest Ci obce, to znajdujesz się na właściwej drodze do jego zrozumienia. Droga ta nie jest jednak prosta i jednoznaczna jak mogłoby się wydawać. Mistyczna ścieżka, którą podąża Meksyk, posiada wiele rozgałęzień oraz zakrętów. I wciąż zmienia swój kierunek.

Ola Synowiec, autorka reportażu Dzieci szóstego słońca, od kilku lat mieszka w Meksyku. Przebywając wśród mieszkańców tego kraju, oraz uczestnicząc w ich codziennym życiu, świetnie przedstawia obraz jego społeczeństwa. Obraz niejednorodny, nie dający podporządkować się żadnemu schematowi wierzeń czy tradycji. Meksyk to swoisty patchwork – nie da się opisać go za pomocą dominującej religii, obyczajów czy chociażby języka, bo te w każdym regionie kraju różnią się od siebie i nie stanowią silnego spoiwa łączącego naród. Co zatem nim jest? Jeśli nie wiara, być może sama potrzeba wiary w cokolwiek?

A więc, w co wierzy Meksyk? Zadając sobie to pytanie po lekturze całej książki otrzymujemy odpowiedź niejednoznaczną i nie do końca mieszczącą się w ramach przyjętych przez zachód norm. W swoim reportażu autorka poruszyła kwestie kilku, wciąż żywych wśród społeczności, wierzeń, często przenikających się wzajemnie. W siedmiu rozdziałach opisuje niezwykłe, czasem wręcz kuriozalne przesądy bądź surrealistyczne przedmioty kultu. I tak Meksyk daje się poznać jako kraj, w którym wiara katolicka nie wyklucza oddawania czci śmierci czy uczestnictwa w czarnych mszach. Kraj, w którym wykorzystywanie popularnego na całym świecie napoju w trakcie obrzędów religijnych stało się normą, a co za tym idzie, pośrednią przyczyną problemów zdrowotnych i środowiskowych niektórych regionów. I ostatecznie kraj, w którym ludzie są w stanie uwierzyć we wszystko, bez głębszej refleksji.

Reportaż Oli Synowiec podejmuje temat na czasie. Meksyk w ostatnich latach cieszy się dużym zainteresowaniem reszty świata. Ma obiegową opinię kraju mistycznego. Autorka do podkreślenia takiego statusu wybrała również doskonały materiał. Skupiła się na wierzeniach, które w ostatnich latach przybrały na sile i zdobyły większą popularność wśród społeczeństwa. W związku z tym, w książce niejednokrotnie stykamy się z groteskowymi czy szokującymi sytuacjami, które w Meksyku nie robią na nikim większego wrażenia.

Pomimo podjęcia przez autorkę atrakcyjnego i interesującego tematu, od reportażu oczekiwałam jednak czegoś więcej. Książka, choć niewielka w swych rozmiarach, miała pokazać obraz Meksyku, w który można zatracić się bez reszty. Obraz kraju, w którym religia przenika się z wierzeniami przodków. Teoretycznie wszystko to zostało zawarte w reportażu. W praktyce czegoś jednak zabrakło.

Podczas czytania towarzyszyło mi nieodparte wrażenie, że książka napisana jest dosyć nierówno. Część rozdziałów była wciągająca i pochłaniała bez reszty, pozostała część, napisana była chaotycznie i powierzchownie. Autorka w opisie wydarzeń często nie poprzedzała ich wcześniejszym krótkim opisem czy wprowadzeniem, co utrudniało całościowe zrozumienie tematu. Podczas czytania często zdarzyło mi się korzystać z innych zasobów, w celu przybliżenia, bądź lepszego poznania opisanych wydarzeń.

Kolejną kwestią, która sprawiła mi pewien problem podczas lektury, był język nahuatl. Wiem, że nie jest rolą reportera przybliżać język kraju, o którym traktuje dana książką. W Dzieciach szóstego słońca język nahuatlański może jednak nastręczać sporo trudności podczas czytania czy zapamiętywania nazw, o których jest mowa. Dlatego zabrakło mi choćby krótkiej wzmianki o dosłownie kilku podstawowych regułach wymowy w tym języku. Myślę, że ułatwiłoby to lekturę reportażu oraz znacznie obniżyło frustrację podczas próby wymówienia czy choćby przeczytania nazw w niej zawartych.

Te małe niedociągnięcia nie przeszkadzają jednak w znaczący sposób w lekturze. W Dzieciach szóstego słońca autorka z niezwykłą lekkością prowadzi nas przez kraj, którego duża część społeczeństwa jest w stanie uwierzyć we wszystko. Gdzie jednak kończy się wiara, a zaczyna wykorzystywanie naiwności ludzi? I czy oby na pewno taka wiara jest poddana jakiejkolwiek refleksji? Przeczytajcie i przekonajcie się sami.

Zawsze postrzegłam Meksyk jako miejsce magiczne i tajemnicze, w którym wierzenia Indian są wciąż żywe. Jeśli takie wyobrażenie o kraju zza oceanu nie jest Ci obce, to znajdujesz się na właściwej drodze do jego zrozumienia. Droga ta nie jest jednak prosta i jednoznaczna jak mogłoby się wydawać. Mistyczna ścieżka, którą podąża Meksyk, posiada wiele rozgałęzień oraz zakrętów....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki 1968. Czasy nadchodzą nowe Cezary Łazarewicz, Ewa Winnicka
Ocena 7,0
1968. Czasy na... Cezary Łazarewicz,&...

Na półkach: ,

Co łączy czterech muzyków z Liverpoolu, prekursorów muzyki rockowej, ze znanym reżyserem, Romanem Polańskim? Jak dzieci kwiaty z San Francisco odnalazły się w szarej rzeczywistości Gliwic lat 60-tych? W jaki sposób opresja władzy i prześladowania w wielu krajach na początku drugiej połowy XX w. doprowadziły do śmierci niewinnych ludzi? Podobnych pytań o rok ’68 można zadać dużo więcej. Ewa Winnicka i Cezary Łazarewicz w swoim najnowszym reportażu 1968. Czasy nadchodzą nowe udzielają nam odpowiedzi na wiele z nich. Często zapomniane, przez niektórych w ogóle nieznane, historie ludzi, których w 1968 roku połączyła wspólna historia, opowiedziane zostały w godny uwagi sposób.

Nie ma jednej opowieści o roku 1968. Jest ich nieskończenie wiele. Są te wschodnie i zachodnie, polityczne i psychodeliczne, ideologiczne i muzyczne, antykapitalistyczne i antykomunistyczne. Są też opowieści miejskie i prowincjonalne. – fragment tekstu

Powyższe zdanie stanowi istotę reportażu Winnickiej i Łazarewicza. Podzielony na dwanaście rozdziałów, odpowiadających kolejnym miesiącom roku 1968, stanowi kolaż wydarzeń tego okresu z całego globu. Nie zawsze najważniejszych – nie umniejszając, pod żadnym pozorem, wagi żadnego z nich – pod względem powszechności i znajomości przez większość ludzi. Każda historia przedstawiona przez autorów oddaje ducha ówczesnych czasów, które stają się nierozłącznym tłem wszystkich zdarzeń. Znajdziemy tutaj zarówno historie bezpośrednio związane z wydarzeniami mającymi miejsce w naszym kraju w 1968, jak i historie zza żelaznej kurtyny, których uczestnicy niewiele mieli z nimi wspólnego. Pozornie. Każdy rozdział bowiem zawiera w sobie pierwiastek z innego. Złożone razem, kształtują spójny obraz czasów, w których niezadowolenie młodego pokolenia, nie pamiętającego czasów wojny, przeradza się w zagrażający władzy żywy organizm.

Dopełnieniem każdego rozdziału stają się wycinki z kolportowanych wówczas gazet. Krótkie informacje z każdego miesiąca malują obraz Polski Ludowej u schyłku lat 60-tych. Cenzurowane artykuły z Trybuny Ludu, Gazety Robotniczej czy prasy kobiecej urozmaicają i stają się narratorem najistotniejszych wydarzeń tego okresu.

Reportaż Winnickiej i Łazarewicza jest lekturą doskonałą pod względem przystępności, Nie znajdziemy w nim zawiłości historycznych, ale raczej krótkie treści przypominające swoją formą wspomnienia z dawnych lat. Rozdziały podzielone są na wiele mniejszych wątków i dzięki takiej konstrukcji książka zyskuje na przejrzystości i chwytliwości. Pomimo początkowej sceptyczności i nastawienia się na książkę typowo historyczną, już po kilku stronach zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona. Myślę, że w niedalekiej przyszłości sięgnę po kolejną pozycję z serii Lata, do której należy ten właśnie reportaż.

Co łączy czterech muzyków z Liverpoolu, prekursorów muzyki rockowej, ze znanym reżyserem, Romanem Polańskim? Jak dzieci kwiaty z San Francisco odnalazły się w szarej rzeczywistości Gliwic lat 60-tych? W jaki sposób opresja władzy i prześladowania w wielu krajach na początku drugiej połowy XX w. doprowadziły do śmierci niewinnych ludzi? Podobnych pytań o rok ’68 można zadać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Fuck America to powieść poruszającą w specyficzny sposób temat Holocaustu. Jej główny bohater, Jakob Bronsky, jest synem żydowskich emigrantów zamieszkałych po wojnie w Stanach Zjednoczonych. Jego życie toczy się jednak zupełnie innym torem, niż można by tego oczekiwać. Całe dnie spędza w emigranckim lokalu, pisząc powieści, która oczyszcza go w pewien sposób ze wspomnień z czasów wojny. Pomiędzy tworzeniem kolejnych rozdziałów podejmuje się przeróżnych prac, mających zapewnić mu wystarczających środków na przeżycie. Nie jest Bronsky pracownikiem idealnym – bliżej mu do oszusta i krętacza niż porządnego obywatela Ameryki próbującego dorobić się i spełnić swój american dream. Problemy z kobietami i demony prześladującej go przeszłości, nie ułatwiają mu także życia na obczyźnie.

Fuck America rozpoczyna się korespondencją pomiędzy ojcem głównego bohatera a Amerykańskim Konsulem Generalnym. Już sam początek książki daje nam obraz tego, czego możemy spodziewać się na kolejnych stronach. Zawartość listów utrzymana jest w prześmiewczym tonie, towarzyszącym czytelnikowi przez całą powieść. Autor posługuje się prostym i niewyszukanym językiem, przez co książka staje się względnie lekką i pochłaniającą lekturą. Jej sedno stanowią nietypowe i bardzo charakterystyczne dialogi bohaterów, w których ukryta jest groteska wszystkich przedstawionych wydarzeń. Tragizm życia, jakie prowadzi Bronsky ukryty jest pod grubą warstwą komizmu pierwszoosobowej narracji i osobliwych rozmów pomiędzy bohaterami.

Edgar Hilsenrath jest wiarygodny jako pisarz podejmujący tak trudny i wrażliwy temat. Doświadczając okrutności wojny, nie tylko stał się świadkiem tych wydarzeń, ale także wykreował bohatera borykającego się z trudami życia po wojnie. Wojnie, która pozbawiła życia milionów ludzi, a kolejne tysiące połączyła nierozerwalną nicią historii i spotęgowanej tożsamości.

Fuck America to powieść poruszającą w specyficzny sposób temat Holocaustu. Jej główny bohater, Jakob Bronsky, jest synem żydowskich emigrantów zamieszkałych po wojnie w Stanach Zjednoczonych. Jego życie toczy się jednak zupełnie innym torem, niż można by tego oczekiwać. Całe dnie spędza w emigranckim lokalu, pisząc powieści, która oczyszcza go w pewien sposób ze wspomnień z...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Pasieka dredziarza Ewa Piątek, Paweł Piątek
Ocena 6,7
Pasieka dredzi... Ewa Piątek, Paweł P...

Na półkach: ,

Niektóre książki posiadają prawdziwe zdolności magiczne. Ich treść wciąga bez reszty, potrafi zmienić sposób widzenia czy przenieść w zupełnie nieznane miejsce, które stanie się tymczasowym domem czytelnika. Do takich książek zdecydowanie należy Pasieka Dredziarza. Podczas jej czytania, już od pierwszych stron, wszystko wokół zaczęło znikać. Cały gwar miasta i pośpiech wydały się nagle bardzo odległe, a ja myślami przeniosłam się do miejsca, w którym dźwięk przejeżdżających samochodów zastąpiony został śpiewem ptaków i... bzyczeniem pszczół. A gdzie, jak nie w pasiece, dźwięk tych owadów jest najdonośniejszy!

Pasieka Dredziarza to historia opowiedziana z dwóch punktów widzenia – mężczyzny, będącego z zamiłowania pszczelarzem oraz kobiety, która zdecydowała się porzucić gwar miasta i stać się częścią życia swojego męża i jego latających przyjaciół. Właśnie dzięki tej doskonale uzupełniającej się kombinacji, z pozoru odrębnych światów, książka staje się kompletna.

Słowem, które najlepiej opisuje Pasiekę Dredziarza – zarówno samą książkę jak i realne miejsce, będące domem Ewy i Pawła – jest spokój. Pozorna sielskość, utożsamiana z życiem na wsi, nie ma jednak wiele wspólnego z życiem mieszkającego tam małżeństwa. Praca przy pasiece to zadanie na cały etat, wymagające często pracy po godzinach. Już sam sposób pisania rozdziałów opowiadanych z perspektywy Pawła, daje odczuć ogrom pracy i szybkie tempo, które czasem jest nieodłączną częścią procesu produkcji miodu. Tym bardziej, jeśli większość prac wykonywana jest bez pomocy maszyn czy osób trzecich. Samodzielna dbałość o pasiekę sprawia jednak autorowi tyle radości, że z łatwością udziela się ona również czytelnikowi. To dzięki tej szczerości i prostocie przekazywania emocji, autorzy potrafią nawiązać prawdziwą więź z czytelnikiem.

Chwilę oddechu od żywiołowych opowieści Pawła znajdziemy z kolei w rozdziałach Ewy. Autorka pozwala nam spojrzeć na pasiekę z perspektywy kobiety, a później – matki. Jej opowieść rozpoczyna się w momencie poznania Pawła, który stanowi punkt wyjściowy do przedstawienia jej historii. Ewa opowiada o rytuałach codziennego życia na wsi, o swojej roli, jaką odgrywa w pasiece, a także o kolejnej zmianie, jaka nastąpiła, kiedy w ich życiu pojawiło się potomstwo. Rozdziały napisane przez nią emanują z kolei harmonią i opanowaniem.

Łagodność wydostająca się spomiędzy wierszy podsyca tylko apetyt na więcej! Bo właśnie po przeczytaniu całości czuję pewien niedosyt. Mądrość pszczół, czy ich buntownicze nastroje (szczególnie przypadły mi do gustu pszczele squaty) tak mnie zafascynowały, że z chęcią przeczytałabym jeszcze więcej o pracy i funkcjonowaniu samej pasieki, jak i o życiu z dala od miasta. Mam nadzieję, że to nie będzie moja ostatnia wizyta w Pasiece Dredziarza.

Nie mogę jeszcze nie wspomnieć o imieniu świnki morskiej – po prostu fantastyczne!

Niektóre książki posiadają prawdziwe zdolności magiczne. Ich treść wciąga bez reszty, potrafi zmienić sposób widzenia czy przenieść w zupełnie nieznane miejsce, które stanie się tymczasowym domem czytelnika. Do takich książek zdecydowanie należy Pasieka Dredziarza. Podczas jej czytania, już od pierwszych stron, wszystko wokół zaczęło znikać. Cały gwar miasta i pośpiech...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Do bestsellerów zawsze podchodzę z pewną dozą sceptycyzmu. To, co jest szeroko reklamowane i promowane w mediach nie zawsze zdaje się podołać oczekiwaniom czytelników. Do lektury najnowszego bestselleru New York Times’a również odniosłam się z pewnym dystansem, gdyż mnogość pozytywnych recenzji zawsze wzbudza moją czujność. Hasła okładkowe pozostają dla mnie neutralnie, a opinie wyrobiam dopiero po przeczytaniu całej książki. Jak było z Elegią dla bidoków? Czy faktycznie jest to najważniejsza książka o Ameryce ostatnich lat? Być może tak. Ale tylko z perspektywy jej naiwnych mieszkańców.

Elegia dla bidoków to książka, przedstawiająca historię życia jej autora, J.D. Vance’a. Dorastanie w rejonie Appalachów nie jest najłatwiejszym zadaniem, zwłaszcza kiedy należy się do niewykształconej klasy robotniczej, nazywanej potocznie hillbillies – bidokami. Złe wzorce postępowania, powszechne patologie oraz brak perspektyw na przyszłość to codzienność dla mieszkańców tego rejonu Stanów Zjednoczonych. Autor książki przedstawia nam świat bidoków z własnej perspektywy – sam wychował się w rodzinie należącej do biednej klasy robotniczej pochodzącej z Kentucky. Całą opowieść rozpoczyna od historii życia swoich dziadków, nazywanych przez mieszkańców południa Mamaw i Papaw. Na początku poznajemy ich historię oraz wydarzenia, które zadecydowały o ich przyszłych perypetiach. Strona po stronie autor zapoznaje nas z kolejami ich losów, a później również z losem ich dzieci i wnucząt.

Dzieciństwo autora kształtuje się bardzo silnie pod wpływem Mamaw. To właśnie ona odgrywa kluczową rolę w jego życiu, zastępując mu jego prawdziwą matkę, która nie do końca poradziła sobie z rolą rodzica małego J.D.. Babcia stała się motorem napędowym ku lepszemu życiu, które autor w końcu osiągnął. J.D.Vance dosyć odważnie pisze o całej swojej rodzinie, której członkowie nie zawsze charakteryzują się pozytywnymi cechami. Bliskie osoby z jego otoczenia, które miały decydujący wpływ na kształtowanie się jego przyszłości, często nie potrafiły podołać problemom codziennego życia. J.D. Vance przedstawia bidoków jako ludzi silnie utożsamiających się ze swoim pochodzeniem. Osoby stale obecne w jego życiu są często bardzo bezpośrednie i odnoszą się wulgarnie, nawet do najmłodszych. Mogę się jedynie domyślić, że pisanie o bliskich osobach nie należy do najłatwiejszych zadań, dlatego Vance’owi nie można nie pogratulować odwagi.

Elegię dla bidoków na początku czytało mi się dosyć ciężko. Nie wiem czy było to spowodowane językiem, którym posługuje się J.D. Vance, czy raczej niezbyt klarownym i uporządkowanym wstępem. Po kilkunastu stronach historia bardziej mnie zaabsorbowała, jednak na tym moje zainteresowanie się skończyło. Nie znalazłam w niej żadnych elementów zaskoczenia, była raczej przewidywalna pod względem wydarzeń. Nie są też dla mnie wyjątkowe same losy autora, który potrafił wyrwać się z biedy i pokierować własnym życiem inaczej niż robili to przed nim jego bliscy. Wiele takich historii możemy znaleźć również we własnym otoczeniu, wystarczy dobrze się rozejrzeć. Myślę, że nazywając Elegię dla bidoków najważniejszą książką o Ameryce ostatnich lat trzeba być mocno zaślepionym na swoich sąsiadów i rodaków, z którymi dzieli się dosyć spory kawałek ziemi za oceanem.

Do bestsellerów zawsze podchodzę z pewną dozą sceptycyzmu. To, co jest szeroko reklamowane i promowane w mediach nie zawsze zdaje się podołać oczekiwaniom czytelników. Do lektury najnowszego bestselleru New York Times’a również odniosłam się z pewnym dystansem, gdyż mnogość pozytywnych recenzji zawsze wzbudza moją czujność. Hasła okładkowe pozostają dla mnie neutralnie, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Powrócę jako piorun. Krótka historia Dzikiego Zachodu" to reportaż traktujący o czarnych kartach z historii Stanów Zjednoczonych. O wydarzeniach, których amerykanie nie chcą pamiętać, a które wracają do nich i kładą się cieniem na ich przeszłości. Przybycie białego człowieka na ziemie zamieszkane przez Indian, doprowadziło do trwającego po dziś dzień konfliktu pomiędzy rdzennymi mieszkańcami kontynentu, a osadnikami żądnymi ziemi i surowców. Miejscowi od setek lat nieprzerwanie walczą o swoje prawa, które pomimo wielu obietnic były, i nadal są łamane.

Maciej Jarkowiec wnikliwie opisuje historię Indian, skupiając się głównie na plemionach Lakotów i Dakotów, przez Europejczyków nazywanych Siuksami. Z pierwszego z nich wywodzi się Russel Means – jeden z czołowych działaczy w walce na rzecz praw swoich pobratymców, aktor oraz polityk. Jego postać stanowi swoiste centrum reportażu, który nie skupia się jednak wyłącznie na jego osobie. Ten najbardziej rozpoznawalny przedstawiciel współczesnych Indian stanowi jedynie punkt wyjściowy do opowiedzenia historii jego plemienia. Jarkowiec w kolejnych rozdziałach swojej książki, krąży wokół jego postaci, przytaczając niezaprzeczalne i brutalne sposoby traktowania rdzennych mieszkańców kraju za oceanem, zarówno w dalekiej, jak i bliskiej przeszłości.

Autor reportażu rozprawia się z mitem Ameryki, która w oczach większości świata jest krajem wolności i sprawiedliwości. Pokazuje, w jaki sposób ludzie będący u władzy potrafią łamać obietnice, manipulować faktami i pisać historię na nowo. Wydarzenia, które miały miejsce w ostatnich stuleciach istnienia państwa, stanowią niezbity dowód zakłamania wspaniałego imperium, które nie ma dosyć odwagi, aby przyznać się i ponieść konsekwencje czynów swoich przodków.

"Powrócę jako piorun" to reportaż bogaty zarówno pod względem treści, jak i fotografii. Znajdziemy w nim czarno-białe zdjęcia, przedstawiające, często nieżyjących już, przywódców ruchów indiańskich oraz białych ludzi, połączonych w jakiś sposób z ich historią. Na końcu książki znajduje się kalendarium, zawierające najważniejsze wydarzenia, w większości przytoczone wcześniej w tekście. Uporządkowanie ich w sposób chronologiczny, pozwala łatwo odnaleźć się w całej historii Siuksów. Wrażenie robi również, zamieszczona na ostatnich stronach, bogata bibliografia. Takie zestawienie na pewno zaspokoi co ciekawszych czytelników, którzy zapragną zdobyć dodatkową wiedzę o rdzennych mieszkańcach Ameryki.

Historia opowiedziana przez Macieja Jarkowca to historia, której przodkowie pierwszych osadników nie uczą się w szkołach. To historia, którą amerykanie, bezskutecznie, próbują od lat zagrzebać w ziemi. To historia, która trwale zapuściła korzenie w amerykańską prerię i umysły rdzennej ludności tego kontynentu.

Kraj wolności na pewno nie jest nim dla Indian. A tak na prawdę, czy jest nim dla kogokolwiek?

"Powrócę jako piorun. Krótka historia Dzikiego Zachodu" to reportaż traktujący o czarnych kartach z historii Stanów Zjednoczonych. O wydarzeniach, których amerykanie nie chcą pamiętać, a które wracają do nich i kładą się cieniem na ich przeszłości. Przybycie białego człowieka na ziemie zamieszkane przez Indian, doprowadziło do trwającego po dziś dzień konfliktu pomiędzy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kolejna część 'makropowieści' Davida Mitchella!

Niedługo po wydaniu poprzedniej, dużo obszerniejszej, powieści 'Czasomierze', spod pióra pisarza wychodzi 'Slade House'. Ta dosyć krótka opowieść napisana jest w podobnej koncepcji co jej poprzednik. Całość książki podzielona jest na kilka rozdziałów, a jej akcja rozgrywa się na przełomie prawie czterdziestu lat. W każdej historii poznajemy zupełnie innych bohaterów, których losy nie są ze sobą połączone. Ale to tylko pozory. Co kilka lat, w domu przy Slade Alley, mają miejsce dosyć nietypowe spotkania z mieszkającym tam rodzeństwem. Ich przebieg, jak i tajemnice, które skrywa dom, nie mają jednak nigdy ujrzeć światła dziennego. Przekraczając próg posesji za późno jest na powrót do swojego dawnego życia, a sekrety, które kryją się za jego murami, już na zawsze tam pozostaną.

'Slade House' jako oddzielna powieść nie jest wyjątkowym dziełem. Duże zagęszczenie postaci na niewielu stronach nie pozwala na dokładne i szczegółowe ich przedstawienie. Historia bohaterów jest ściśle związana z wydarzeniami, które mają nastąpić zaraz po przekroczeniu progu tajemniczej posesji. Mając jednak na uwadze wcześniejszą powieść Mitchella, 'Slade House' nabiera zupełnie nowego znaczenia. Krótki czas jaki dzieli wydanie tych dwóch książek pozwala sugerować, że nowsza z nich jest swojego rodzaju spin-off’em poprzedniej historii. Obie książki utrzymane są w podobnej koncepcji: oddalone od siebie o kilka lat historie, w których, obok nowych bohaterów, przewijają się poznane już wcześniej postacie oraz motyw wędrówki dusz, obecny tak na prawdę w prawie wszystkich utworach Mitchella, tutaj jednak bardziej powiązany z konkretnymi wydarzeniami z poprzedniej powieści.

W swojej najnowszej książce, Mitchell jak zawsze zabawia nas dialogami swoich postaci, które stanowią niezwykle mocny punkt powieści. Bogaty język i urzekające opisy, z pozoru banalnych rzeczy, dodają całej historii wyrafinowania. Największym jednak walorem 'Slade House' jest umiejętność subtelnego wplatania wydarzeń oraz bohaterów z poprzednich książek w nowe wątki. Ten nietypowy atrybut powieści Davida Mitchella najbardziej ujmuje mnie w jego pisarstwie. Wszystkie poprzednie książki pisarza tworzą swoistą makropowieść, nadbudowywaną przez kolejne strony nowych utworów.

Jeśli zatem macie ochotę na krótką i przyjemną lekturę, a zarazem niebanalną i być może dla niektórych nieco straszną (akcja całej książki rozgrywa się w ostatnich dniach października), 'Slade House' jak najbardziej wpisuje się w wasze oczekiwania. Ja natomiast gorąco polecam wam wcześniejszą lekturę Czasomierzy, bo dopiero w kontekście tych dwóch powieści, 'Slade House' staje się pełnowartościowym opowiadaniem.

Kolejna część 'makropowieści' Davida Mitchella!

Niedługo po wydaniu poprzedniej, dużo obszerniejszej, powieści 'Czasomierze', spod pióra pisarza wychodzi 'Slade House'. Ta dosyć krótka opowieść napisana jest w podobnej koncepcji co jej poprzednik. Całość książki podzielona jest na kilka rozdziałów, a jej akcja rozgrywa się na przełomie prawie czterdziestu lat. W każdej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Małe szare komórki to zbiór cytatów Herkulesa Poirot, jednego z najsłynniejszych bohaterów książek Agathy Christie. Niski, drobny detektyw z charakterystycznymi wąsami to uosobienie sprytu, przenikliwości i elegancji. Każda zbrodnia jest dla niego zagadką, której rozwiązanie jest jedynie kwestią czasu. Ten niezwykle pewny siebie i świadomy swojej inteligencji ekscentryk, podbił serca czytelników i fanów Agathy Christie. I właśnie dla nich, w 125 rocznicę urodzin pisarki, wydany został zbiór najpopularniejszych powiedzeń Herkulesa Poirot.

Czemu tylko dla nich? Już spieszę wyjaśnić. Czytelnik, który nie jest zaznajomiony z pisarstwem Agathy Christie raczej nie znajdzie w tej niewielkiej książeczce nic odkrywczego i wartego uwagi. Cytaty sławnego bohatera kryminałów są dosyć bezbarwne i mało wyszukane. W książce możemy znaleźć aforyzmy dotyczące natury ludzkiej, kobiet, jedzenia, jak również umysłu przestępcy i pracy detektywa. Obejmują zatem wiele wątków prozy życia bohaterów. Oczywiście, w Małych szarych komórkach znajdą się także perełki.

Dla kilku trafnych aforyzmów, nie warto jednak kartkować całej książeczki. Książeczki, którą bardzo łatwo można ocenić po okładce. Spoglądając z półki, od razu rzuca się przechodniowi w oczy, a wszystko za sprawą wąsów. Ten znak rozpoznawczy detektywa wykonany z czarnego materiału nadrukowanego na wierzch książki, jest niespotykanie czarujący. Środek również nie pozostawia wiele do życzenia. Każdy z cytatów znajduje się na osobnej stronie, w dwóch wersjach językowych – w języku polskim oraz w oryginale. Taki zabieg sprawia, że treść jest przejrzysta i przyjemna w czytaniu. Każdy aforyzm opatrzony jest również tytułem książki, z której został zaczerpnięty. Całość wykonania jest niezwykle ujmująca.

Jeśli jesteś fanem osobliwego charakteru detektywa Poirot, aforyzmy pozwolą Ci przenieść się z powrotem do jego świata i być może przypomną zagadki, które próbowałeś rozwikłać podczas czytania. Jeśli jednak nie miałeś wcześniej sposobności poznać świata wykreowanego przez Agathę Christie, koniecznie zrób to przed czytaniem Małych szarych komórek. Ta mała książeczka pozostaje w silnym związku ze specyficznym charakterem bohatera jej powieści.

Małe szare komórki to zbiór cytatów Herkulesa Poirot, jednego z najsłynniejszych bohaterów książek Agathy Christie. Niski, drobny detektyw z charakterystycznymi wąsami to uosobienie sprytu, przenikliwości i elegancji. Każda zbrodnia jest dla niego zagadką, której rozwiązanie jest jedynie kwestią czasu. Ten niezwykle pewny siebie i świadomy swojej inteligencji ekscentryk,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kamila, córka znanej i szanowanej dziennikarki, pewnego dnia postanawia wyruszyć do Indii. Z jednym plecakiem, zostawiając za sobą całe życie. Rezygnuje ze studiów, dobrego mieszkania i zapewnionej przyszłości, w poszukiwaniu prostoty i oświecenia na wschodzie. Jej decyzja pozostaje niezrozumiana przez bliskich, którzy nie potrafią zaakceptować życia, jakie wybrała Kamal – bo tak się teraz nazywa. Autor reportażu przez dosyć długi czas próbuje spotkać się z nią w Indiach, które wiele lat temu stały się jej jedynym domem. W czasie oczekiwania na znak od Kamal, poznaje Świętego – hipisa, który wyruszył szlakiem do Indii jeszcze w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Był jednym z pionierów, którzy zapoczątkowali masowe wędrówki, w poszukiwaniu tajemnej krainy szczęścia i utopii – Shangri–La. Wojciech Jagielski w swojej książce przeplata historie wędrówki Kamal i Świętego – dwóch jakże różnych postaci. Kamal stanowi jednak dla niego tajemnicę, której pomimo wielu spotkań i rozmów, nie potrafi zrozumieć. Napisanie tej części historii autor powierzył swojej żonie Grażynie, która jego zdaniem lepiej rozumie motywy jej postępowania.

Poza historią bohaterów, w książce odnaleźć możemy także osobiste doświadczenia autora, który bywał w miejscach leżących na szlaku wędrówki Kamal i Świętego. Pisarz niejednokrotnie odwiedził rejony Afganistanu, Nepalu czy Pakistanu. Jego wspomnienia przeplatają się więc z opowieścią bohaterów, pokazując zmiany jakie dokonały się tam w przeciągu kilku czy kilkunastu lat. Wędrowcy, ruszając na wschód, nieświadomie stali się ich przyczyną. Zapoczątkowane przez nich masowe wędrówki były czynnikiem napędzającym machinę pieniądza. Miejscowi często wykorzystywali przypływ ludzi zachodu do rozwinięcia własnych interesów i wzbogacenia się. To, od czego uciekali bohaterowie reportażu, wróciło do nich w najmniej spodziewanym miejscu.

Reportaż Jagielskiego świetnie opisuje dwa kontrastujące ze sobą światy. Z jednej strony świat zachodu – przepełniony konsumpcjonizmem, pędem za karierą i pieniądzem, od którego uciekają wędrowcy. Z drugiej strony Indie – kraj, którego mieszkańcy nie rozumieją motywów nowo przybyłych. Ich świat jest dla nich tym czym Indie są dla hipisów – krainą lepszego jutra, miejscem, w którym będą mogli stać się w pełni szczęśliwi.

Na wschód od zachodu poleciłabym każdemu - zarówno osobom zafascynowanym wschodnią kulturą, jak i tym, którzy nie mieli z nią jeszcze styczności. Reportaż czyta się bardzo szybko i swobodnie. Język, jakim posługuje się Jagielski jest przystępny, a całość opowieści intrygująca i zarazem niezwykle klarowna. Pomimo czasu, jaki upłynął od skończenia czytania książki, nadal nie potrafię się z nią rozstać. Trzymam ją pod ręką, na biurku, i co jakiś czas zaglądam do środka. Kartkując fragmenty wracam myślami do świata nie do końca spełnionych marzeń i oczekiwań. Do pogoni za szczęściem, które odnaleźlibyśmy z łatwością, gdybyśmy tylko potrafili powędrować w głąb siebie.

Kamila, córka znanej i szanowanej dziennikarki, pewnego dnia postanawia wyruszyć do Indii. Z jednym plecakiem, zostawiając za sobą całe życie. Rezygnuje ze studiów, dobrego mieszkania i zapewnionej przyszłości, w poszukiwaniu prostoty i oświecenia na wschodzie. Jej decyzja pozostaje niezrozumiana przez bliskich, którzy nie potrafią zaakceptować życia, jakie wybrała Kamal –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy autorowi udało się wyzwolić mnie z okowów więzienia własnego umysłu? Raczej nie do końca.

Parkin uważa, że każdy z nas tkwi w swojego rodzaju więzieniu. Nie takim dosłownym, z kratami, klawiszami i spacerniakiem, ale w więzieniu, w którym zamyka nas nasz umysł. Pierwsza część książki poświęcona jest właśnie uświadomieniu czytelnikowi tego faktu oraz metaforyczne opisanie poszczególnych rodzajów niewoli, której jesteśmy ofiarami. Parkin podaje przyczyny takiego stanu rzeczy oraz przytacza sytuacje, w których nieświadomie możemy się znajdować. Ta, według mnie, najciekawsza część książki przedstawia i dzieli więzienie na bloki, w których odsiadują swoje wyroki skazańcy. Oczywiście wyroki te są jedynie alegorią prawdziwych przestępstw.

Kolejne rozdziały, traktujące o sposobach wydostania się z metaforycznej niewoli umysłu, stanowią, w moim odczuciu, jeden wielki chaos. Autor próbuje pokazać nam metody radzenia sobie z wcześniej przedstawionymi sytuacjami, jednak są to dosyć nieudolne rady, z których niestety, niewiele można wynieść. Większość przedstawionych metod opisana jest bardzo ogólnikowo. Brakuje w nich często nawiązania do filozofii autora. Parkin bezustannie przytacza przykłady ze swojego życia, które w jego przypadku doskonale się sprawdziły, ale nie do końca wpisują się w filozofię f**k it. Rekomenduje je często w sposób niezachęcający do dalszego ich zgłębienia.

Parkin również dosyć często odsyła czytelników na swoją stronę internetową, poświęconą zagadnieniom poruszanym w jego książkach lub odnosi się do prowadzonych przez siebie terapii. Ta powtarzająca się czynność bardzo szybko staje się irytująca. Równie męcząca jest usilna próba żartowania, szczególnie widoczna w w przypisach,w których niejednokrotnie zamieszcza opisy dobrze znanych kolokwializmów i wulgaryzmów.

Książka napisana jest bardzo swobodnym stylem, przez co znacznie zniwelowana zostaje bariera pomiędzy czytelnikiem a autorem. Dużym plusem jest także podział treści na liczne akapity oraz obecność ilustracji. Zastosowanie tych zabiegów znacznie umila i ułatwia czytanie.

Po zapoznaniu się z całością książki, czuję pewien niedosyt. Odnoszę wrażenie, że autor nie do końca potrafi przekazać założenia swojej filozofii lub nie do końca sam je rozumie. Być może odważne tytuły jego książek, mają jedynie wyróżnić się, wzbudzić ciekawość i zaintrygować czytelnika, aby po tę właśnie pozycję sięgnął. Z reguły dosyć sceptycznie podchodzę do wszelkiego typu poradników. Myślę, że w tym przypadku moje zastrzeżenia są całkowicie uzasadnione.

Czy autorowi udało się wyzwolić mnie z okowów więzienia własnego umysłu? Raczej nie do końca.

Parkin uważa, że każdy z nas tkwi w swojego rodzaju więzieniu. Nie takim dosłownym, z kratami, klawiszami i spacerniakiem, ale w więzieniu, w którym zamyka nas nasz umysł. Pierwsza część książki poświęcona jest właśnie uświadomieniu czytelnikowi tego faktu oraz metaforyczne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Rozmyślania” stanowią swoisty dialog cesarza z samym sobą, zbiór myśli i porad, pomagających w prowadzeniu szczęśliwego życia w zgodzie z naturą oraz własną osobą. Nie do końca znana jest przyczyna powstania zapisków, czas oraz osoba odpowiedzialna za ich opracowanie. Sama książka w obecnej postaci składa się z dwunastu ksiąg. Każda z nich to zbiór wypunktowanych sentencji, które w większości stanowią wskazówki do prowadzenia prawego życia. Filozofia Marka Aureliusza opiera się na założeniach stoików, jednak nie wnosi do filozofii nowych doktryn. Rozmyślania cesarza jedynie opierają się na jej założeniach, które stanowią punkt wyjściowy do moralnej kontemplacji.

Lekturze "Rozmyślań", od samego początku, towarzyszy swoisty spokój. Wszystkie myśli cesarza wydają się być poukładane i dojrzałe. Jego zapiski stanowią spójny obraz świata stoików. Wewnętrzna harmonia zawarta między wierszami z łatwością oddziałuje na czytelnika, który podczas lektury zdaje się osiągać stan ducha bliski autorowi.

Czytając niektóre fragmenty książki, wyczuwalne staje się ich podobieństwo do filozofii buddyzmu. Wspólnym mianownikiem obu filozofii jest sposób postrzegania otaczającego nas świata. Zarówno buddyzm, jak i filozofia cesarza, określa świat mianem umysłu. Wszystko, co obserwujemy dookoła jest jego wyobrażeniem, i jedynie myśl nadaje wydarzeniom cechy pozytywne, bądź negatywne. Marek Aureliusz ogromną wagę przykłada również do spójności świata. Uważa, że wszystko łączy się ze sobą tworząc wszechnaturę. Naszym zadaniem jest żyć z nią w zgodzie oraz jak najlepiej starać się ją zrozumieć.

Po przeczytaniu „Rozmyślań” zdałam sobie sprawę, jak bliskie nam są poglądy cesarza oraz myśli w nich zawarte. Ich podobieństwo oraz możliwość zastosowania jego filozofii w życiu każdego człowieka, nawet setki lat po śmierci cesarza, stanowią o jej nieprzemijalności i trwałości. Choć kultura i lata zdają się dzielić nas od naszych przodków, to myśli człowieka, niezależnie od czasów w jakich przyszło mu żyć, pozostają niezmienione.

„Rozmyślania” stanowią swoisty dialog cesarza z samym sobą, zbiór myśli i porad, pomagających w prowadzeniu szczęśliwego życia w zgodzie z naturą oraz własną osobą. Nie do końca znana jest przyczyna powstania zapisków, czas oraz osoba odpowiedzialna za ich opracowanie. Sama książka w obecnej postaci składa się z dwunastu ksiąg. Każda z nich to zbiór wypunktowanych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z jednej strony książka wydaje się być komiczna i niepoważna, z drugiej okazuje się przedstawiać zdarzenia w sposób, który znajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Po przeczytaniu całej książki nadal mam w stosunku do niej mieszane uczucia.

Z jednej strony książka wydaje się być komiczna i niepoważna, z drugiej okazuje się przedstawiać zdarzenia w sposób, który znajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Po przeczytaniu całej książki nadal mam w stosunku do niej mieszane uczucia.

Pokaż mimo to

Okładka książki Dziennik z podróży do Rosji Robert Capa, John Steinbeck
Ocena 6,7
Dziennik z pod... Robert Capa, John S...

Na półkach: ,

Powierzchowność - to słowo najlepiej opisuje całą książkę. Sam Steinbeck na końcu pisze o niej w ten sposób. Biorąc pod uwagę długość pobytu jego i Capy w Związku Radzieckim oraz fakt podróżowania wszędzie z przewodnikiem - tłumaczem, nie powinno to nikogo dziwić. Mała liczba odwiedzonych miejsc (głównie zachodnich rejonów kraju) oraz obcowanie głównie z wysoko postawionymi ludźmi skutkuje dosyć ubogim opisem życia zwyczajnych ludzi. Po przeczytaniu całej książki można odczuć wyraźny niedosyt.

Powierzchowność - to słowo najlepiej opisuje całą książkę. Sam Steinbeck na końcu pisze o niej w ten sposób. Biorąc pod uwagę długość pobytu jego i Capy w Związku Radzieckim oraz fakt podróżowania wszędzie z przewodnikiem - tłumaczem, nie powinno to nikogo dziwić. Mała liczba odwiedzonych miejsc (głównie zachodnich rejonów kraju) oraz obcowanie głównie z wysoko postawionymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sięgnęłam po książkę po przeczytaniu wielu pozytywnych opinii ale nie zachwyciła mnie niczym, może z wyjątkiem opowieści porucznika Mamii. Odniosłam wrażenie, że różne wątki łączyły się ze sobą, ale bardzo cienką nicią wręcz niewidoczną. Zdaje się to być książka, którą każdy może interpretować na swój sposób. W moim odczuciu pisana była bez większego pomysłu na "całość". Książki Davida Mitchella, który jest fanem Murakamiego, zdają się być solidniej skonstruowane i przemyślane, a związki między poszczególnymi historiami są widoczne i dają do myślenia.

Sięgnęłam po książkę po przeczytaniu wielu pozytywnych opinii ale nie zachwyciła mnie niczym, może z wyjątkiem opowieści porucznika Mamii. Odniosłam wrażenie, że różne wątki łączyły się ze sobą, ale bardzo cienką nicią wręcz niewidoczną. Zdaje się to być książka, którą każdy może interpretować na swój sposób. W moim odczuciu pisana była bez większego pomysłu na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W dalszym ciągu słaba narracja pierwszoosobowa. Ukłon dla autorki za niesamowite zakończenie!

W dalszym ciągu słaba narracja pierwszoosobowa. Ukłon dla autorki za niesamowite zakończenie!

Pokaż mimo to