Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Kasandra w mitologii greckiej była córką Priama, siostrą Hektora, królewną trojańską, ukochaną Apollina, obdarowaną przez niego mocą widzenia przyszłości. Gdy jednak odrzuciła zaloty boga, ten, rozgoryczony, rzucił na nią klątwę, mszcząc się okrutnie. Nie odebrał jej wprawdzie zdolności wróżbiarskich, ale sprawił, że nikt nie chciał wierzyć w jej przepowiednie (czego wynikiem był m.in. upadek Troi). Po zajęciu miasta przez Achajów Kasandra została wywieziona do Myken jako branka Agamemnona. Urodziła mu synów-bliźniaków – Teledamosa i Pelopsa. Także i Agamemnon nie wierzył jej przepowiedniom. Kasandra zginęła wraz z nim i dwoma synami w morderstwie popełnionym przez małżonkę Agamemnona Klitajmestrę oraz jej kochanka Ajgistosa (Egista). Postać Kasandry była często wykorzystywana w kulturze (literatura, muzyka, sztuki plastyczne). Często pojawia się też motyw zwany kompleksem Kasandry. To zjawisko, w którym uzasadnione obawy i ostrzeżenia są ignorowane lub uważane za nieprawdziwe.

Marcial Gala jest kubańskim powieściopisarzem, poetą i architektem. W swoich książkach zajmuje się wpływem osób czarnoskórych na kształt współczesnej Kuby. A to niewielkie państwo na przestrzeni dziejów zawsze rozpalało wyobraźnię na różnych kontynentach. Kuba to nie tylko czarni ludzie, ale ci czarni Kubańczycy znaleźli się na wsypie głownie przywiezieni z Afryki na hiszpańskich i portugalskich statkach niewolniczych. Fakt ten nie pozostaje bez wpływu na sytuację czarnych na Kubie po dziś dzień - żyją tam bowiem dawni niewolnicy i ich właściciele.

Zatem Marcial Gala przenosi czytelnika do przełomu lat 70. i 80. malując tym samym bardzo barwny pejzaż Kuby. Autor nie skupia się tu tylko na ustroju politycznym, czy relacjach w społeczeństwie, lecz sięga również do warstwy dźwiękowej tego okresu. Przywołuje najpopularniejsze przeboje muzyczne, przytacza cytaty - dobrze znane każdemu Kubańczykowi. Dodatkowo pojawia się mnóstwo nawiązań do literatury i filmów.

Główny bohater to 'biały blondyn z niebieskimi oczami, ideał czystości rasowej'. Poznajemy go jako dziesięcioletniego chłopca, który zna już swój los. Wie, kiedy umrze, jak Kasandra. Raul mieszka w Cienfuegos z rodzicami i bratem. Różni się znacząco od swoich rówieśników - jest inteligentny, dużo czyta, uwielbia poezję i powieści rosyjskich pisarzy. Dodatkowo dramat Rauliego polega na tym, że urodził się w niewłaściwym ciele, że utkwił w pułapce między greckimi bogami a rewolucją, że umrze w wielu osiemnastu lat jako żołnierz podczas interwencji kubańskiej w Angoli, że nie może nic na to poradzić, bo to jego przeznaczenie.

Od samego początku jest to bardzo smutna historia. Opowieść o chłopcu, potem mężczyźnie, który nigdzie nie pasuje i nie może znaleźć sobie miejsca. Zmaga się ze swoją innością, ogromną wrażliwością, kobiecą urodą, ale przyjmuje los, takim jaki jest. Nie narzeka, nic nie krytykuje, nie odgraża się, mimo że jest przedmiotem szyderstw i drwin. Z drugiej strony jest bardzo bierny, nie informuje nikogo o niebezpieczeństwach, choć wie, że ktoś zaraz może stracić życie. Nie stara się odwrócić przeznaczenia ani go oszukać.

„Mówcie mi Kasandra” to gorzki zapis trudnych czasów, w jakich przyszło żyć dorastającemu bohaterowi, rozdartemu wewnętrznie swoją transpłciowością. Przemoc, mizoginia, homofobia, brutalność życia małej kubańskiej prowincji, niedostatek, bieda, rasizm, w końcu wykorzystywanie seksualne, ot obraz Kuby lat 70. i 80. Jak dowiadujemy się z posłowia, książka jest swojego rodzaju hołdem złożonym innemu wielkiemu kubańskiemu pisarzowi, który za swoją homoseksualną orientację był więziony i prześladowany.

Bardzo smutna, choć piękna była to historia, napisana wysmakowaną prozą, która jest zapisem ludzkiej niedoli, ale daje również nadzieję, że opisane w niej czasy, nigdy nie powrócą.

Kasandra w mitologii greckiej była córką Priama, siostrą Hektora, królewną trojańską, ukochaną Apollina, obdarowaną przez niego mocą widzenia przyszłości. Gdy jednak odrzuciła zaloty boga, ten, rozgoryczony, rzucił na nią klątwę, mszcząc się okrutnie. Nie odebrał jej wprawdzie zdolności wróżbiarskich, ale sprawił, że nikt nie chciał wierzyć w jej przepowiednie (czego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kitsune to japońskie lisy. W mitologii tego kraju przedstawiane są jako istoty rozumne i posiadające magiczne zdolności, które zwiększają się wraz z wiekiem i zdobytą wiedzą. Przede wszystkim mają one zdolność przyjmowania ludzkiej postaci. Niektóre legendy opisują kitsune wykorzystujące te zdolności do oszukiwania i omamiania. Inne historie ukazują je jako wiernych, opiekunów, przyjaciół, kochanków i żony. Kitsune można podzielić na dwa typy: yako (dzikie lisy) oraz zenko (dobre lisy). Te dwa motywy lisów są obecne w najnowszej powieści Grety Drawskiej "Mroczne miejsca".

Najpierw jednak poznajemy dwie bohaterki: Annę i Rebekę. I już od samego początku dwie kobiety mają mroczne tajemnice, które nie mogą wyjść na jaw. Jedna ukrywa traumy z przeszłości, a druga oszukuje, aby omotać całą rodzinę. Anna, kiedy spotyka starszą od siebie Rebekę, ma wrażenie, że to początek inspirującej przyjaźni. To dla niej szczególny moment także dlatego, że ponownie spodziewa się dziecka i wie, że nikt nie zrozumie jej lepiej niż druga kobieta. Nowa znajoma zastępuje jej długo wyczekiwaną przyjaciółkę. Natomiast Rebeka angażuje się w remont Lisiej Chaty i coraz bardziej zbliża się do Anny i jej bliskich. Jedynie przyszły mąż Anny zaczyna mieć wątpliwość. Dziwnym trafem wszystko zaczyna układać się po ich myśli. Rebeka okazuje się wspaniałym architektem wnętrz z mnóstwem znajomości. Nagle inni zleceniodawcy Rebeki rezygnują z okazyjnych materiałów budowlanych, bardzo drogich i ekskluzywnych. A wszystko po przystępnych cenach trafia do Lisiej Chaty. Atmosfera się zagęszcza, gdy Anna zaczyna mieć poczucie, że jest nieustannie obserwowana, a tajemnice z przeszłości koniecznie chcą wyjść na jaw.

Jest to przyzwoicie napisany thriller, szybko się go czyta. Bohaterki mają dobrze zarysowane profile psychologiczne, choć na końcu zbytnio przerysowane są niektóre cechy np. za wszelką cenę udawadnianie prawości charakteru obu kobiet. Zresztą samo zakończenie, choć zaskakujące, jest przekombinowane. A to sprawia, że po dwóch dniach o tej książce się zapomina. Nawet piszą recenzję parę dni po - musiałam na nowo przewertować strony, żeby przypomnieć sobie fabułę.

Mimo to, polecam, książka na dwa wieczory lub jeden długi. Historia w sumie wciąga od początku, a czytelnik nie domyśla się zakończenia. Duży plus też za kreację dziewczynek: 5-letniej Hani i 12-letniej Matyldy oraz za dygresje związane z filmami i literaturą.

Zenko (dobre lisy ukazane są często jako wierni opiekunowie, przyjaciele czy kochankowie. Czasami uznawano je za bóstwa pożywienia, plonów, gór i szczęścia. Ich wizerunki są bardzo popularne w japońskiej kulturze, w przedmiotach codziennego użytku, np. na koszulkach, czy kafelkach. Zatem, jeśli wierzyć legendzie japońskie, złoty lis z wieloma ogonami ukazany na muralowej tapecie może być opiekunem domu, a jego domownicy będą żyć w szczęściu i zgodzie. Być może tak, jak bohaterowie powieści Grety Drawskiej?

Kitsune to japońskie lisy. W mitologii tego kraju przedstawiane są jako istoty rozumne i posiadające magiczne zdolności, które zwiększają się wraz z wiekiem i zdobytą wiedzą. Przede wszystkim mają one zdolność przyjmowania ludzkiej postaci. Niektóre legendy opisują kitsune wykorzystujące te zdolności do oszukiwania i omamiania. Inne historie ukazują je jako wiernych,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka „Ukraińcy to szósty tom cyklu „opowieści niepoprawnych politycznie”. Część artykułów pan Piotr publikował w rozmaitych pismach, ale większość tekstu powstała specjalnie na potrzeby tej książki.

W tym momencie Ukraina toczy jeszcze heroiczną walkę z rosyjskim agresorem. Większość Polaków trzyma kciuki za Ukraińców, choć nastroje są różne, to jest teraz pewna szansa. „Stosunki polityczne między obydwoma państwami są perfekcyjne - łączy nas wspólnota interesów i zagrożeń. To samo dotyczy społeczeństw. Ukraina nigdy nie była tak popularna w Polsce jak obecnie. I odwrotnie - Polska nigdy nie była tak popularna na Ukrainie. Wygląda na to, że jednym ze skutków polityki Władimira Putina będzie pojednanie między naszymi narodami. Polacy i Ukraińcy coraz lepiej się poznają. W naszym kraju mieszka i pracuje około 4 milionów Ukraińców. Oznacza to, że co dziesiąty mieszkaniec Polski jest tej narodowości. Czyli Ukraińców w III Rzeczypospolitej jest niewiele mniej niż przed wojną. (…) Jedyną rzeczą, która obecnie dzieli Polaków i Ukraińców, jest historia. Ale tak być nie musi”.

Książka „Ukraińcy” niczego nie pomija i niczego nie przemilcza. Ukazuje obie strony medalu. I jak pan Zychowicz stwierdza, że pewnie nie spodoba się ani ukrainofobom, ani ukrainofilom. Nie ma tu upiększeń i brązownictwa.

Całość podzielona jest na 6 części (Rozmowy o Ukraińcach, Rzeczpospolita Trojga Narodów, Zagłada ziemiańskiej Arkadii, Wielki Głód i wielka głupota, Okupanci i terroryści, Wojna, ludobójstwo, komunizm). I jak tytuły tych obszernych rozdziałów sugerują, mamy tu przekrój stosunków polsko-ukraińskich na przestrzeni wieków. Nie zabrakło tu – jak to u pana Zychowicza bywa – wstawek alternatywnych, czyli co by było, gdy jednak, zarówno Polska, jak i Ukraina pewnych szans by nie zaprzepaściła.

Bardzo podobały mi się fragmenty o fenomenie Kozaczyzny, o wiktorii chocimskiej, o monumentalnych płacach, niemych świadkach dziejów Rzeczypospolitej, o tym jak niszczone zostały bezcenne kolekcje dzieł sztuki. Choć wiadomo – czytane z bólem serca.

Wiem, że pan Zychowicz ma wielu krytyków, że zarzuca mu się przede wszystkim to, że jest "mądry po szkodzie", że pewnych rzeczy polscy politycy, czy przywódcy nie mogli wiedzieć. Zychowicz odbija tu im piłeczkę, że można było przewidzieć i podaje liczne dowody na poparcie swoich tez. Niektórzy zarzucają też historykowi górnolotne wyobrażenia o Polsce, takiej od morza do morza, że taka potężna Rzeczpospolita byłaby możliwa. Pan Zychowicz nie ukrywa, że serce mu się kraje, ale pewne szanse Polska straciła, a mogła wykorzystać to inaczej.

Książka „Ukraińcy” jest napisana bardzo emocjonalnie. Szczególnie teksty odnoszące się do wydarzeń siedemnastowiecznych są trochę w Sienkiewiczowskim stylu, nostalgiczne jak w "Ogniem i mieczem". Dużo serca wkłada pan Zychowicz też w rozdziały o Wołyniu (zresztą napisał o tym inną książkę "Wołyń zdradzony'). Całość publikacji wzbogaca ciekawa i liczna dokumentacja fotograficzna.

Zgadzam się również z autorem, że błędy i porażki historii nie powinny być zamiatane pod dywan, że nadszedł najlepszy moment, żeby podjąć spokojną, merytoryczną dyskusję nad wspólną tragiczną przeszłością. Chodzi o to, aby wyciągnąć wnioski i nie powtórzyć błędów. Może to być czas nadziei na przełamanie fatum przeszłości.

Książka „Ukraińcy to szósty tom cyklu „opowieści niepoprawnych politycznie”. Część artykułów pan Piotr publikował w rozmaitych pismach, ale większość tekstu powstała specjalnie na potrzeby tej książki.

W tym momencie Ukraina toczy jeszcze heroiczną walkę z rosyjskim agresorem. Większość Polaków trzyma kciuki za Ukraińców, choć nastroje są różne, to jest teraz pewna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sylwia Sitkowska - psycholożka i psychoterapeutka swoją najnowszą książkę dedykuje parom, które chcą poprawić jakość swojego związku, które chcą pracować nad swoim związkiem samodzielnie albo razem z partnerem. Program, który proponuje psycholożka został stworzony w taki sposób, żeby można było pracować z nim samodzielnie albo w parze. Pani Sitkowska od kilkunastu lat pomaga parom pokonywać kryzysy, a tutaj zawarła szereg różnego rodzaju ćwiczeń, porad, sugestii.

Książka jest podzielona na trzy części. Pierwsza część to garść teorii na temat miłości i rodzajach związków. Pojawiają się również testy np. na temat kondycji danego związku, czy celu, jaki chcemy osiągnąć scalając więzi. Autorka zwraca tu uwagę na zachowania, których należy się wystrzegać (krytyka, pogarda, postawa obronna, mur obojętności) oraz na te, które warto pielęgnować (ciekawość, podziw, zwracanie się ku sobie, kompromisy).

Kolejna część to odkrywanie siebie w relacjach, czyli dlaczego tworzymy takie, a nie inne związki i co (lub kto) na to wpływa. Celem jest zwiększenie naszej świadomości. „Wiele mówi się o tym, jak silny wpływ na dorosłość ma dzieciństwo oraz to, jak byliśmy w tamtym okresie traktowani przez najbliższych. Zastanawiając się nad własnym życiem, często pomijamy natomiast inne ważne zagadnienie – to, jaką parą byli nasi rodzice i jak obserwowanie tego pierwszego, modelowego związku, tego, jak rodzice traktowali siebie wzajemnie, wpłynęło na nas: na nasze wybory, zachowanie, emocjonalność i związki, jakie sami tworzymy”. Może to być okrutne na początku, ale można to przepracować. Wiele do myślenia daje też rozdział o (fałszywych) przekonaniach na temat związków oraz o tak zwanych zniekształceniach poznawczych, które często są powodem nieporozumień.

W trzeciej części mamy zestaw prostych technik prowadzących do zmian. W każdym tygodniu można dopracować zasady dobrego związku. Wszystko skonstruowane jest tak, że można czytać i wykonywać ćwiczenia zgodnie z kolejnością zaproponowaną przez autorkę, ale też pomijać niektóre rozdziały i korzystać jedynie z tych, które są dla nas interesujące. Dodatkowo pojawia się rozdział na temat seksu w związku o średnim stażu. Napisała go Ameera Ibrahim - psycholożka, seksuolożka oraz psychoterapeutka. Pani Ibrahim w swojej pracy kładzie duży nacisk na zrozumienie oraz analizę zgłaszanego problemu, a metody dostosowuje indywidualnie do potrzeb klienta. Chętnie pomaga w zrozumieniu własnej seksualność, a także w przezwyciężaniu frustracji związanych z tą ważną sferą życia. Oprócz konsultacji i terapii indywidualnej, prowadzi też terapię dla par. Zatem to świetne uzupełnienie tej książki.

To, co najbardziej podobało mi się w tych ćwiczeniach to to, że można je wykorzystać w wielu innych sytuacjach życiowych, nie tylko w ratowaniu związku. Niektóre z tych praktyk śmiało można stosować w codziennych rozmowach z dziećmi, ze znajomymi, z rodzicami. Z pewnością osobiście przydadzą mi się w pracy z młodzieżą w szkole. Bardzo podobał mi się „kwestionariusz diagnozy złości”, „mój wkład w konflikt” lub „zwroty naprawcze”. Wszystko to będzie bardzo pomocne w mojej pracy.

Czytając całość, od początku ma się wrażenie, że autorka jest specjalistką w swojej dziedzinie. Ma dużą wiedzę merytoryczną i przemyca ją tu w bardzo przystępnej formie. Widać też, że pani Sitkowska na duże doświadczenie terapeutyczne, świetnie wyciąga wnioski, diagnozuje, stara się dociec przyczyn pewnych zachowań. Polecam gorąco.

Sylwia Sitkowska - psycholożka i psychoterapeutka swoją najnowszą książkę dedykuje parom, które chcą poprawić jakość swojego związku, które chcą pracować nad swoim związkiem samodzielnie albo razem z partnerem. Program, który proponuje psycholożka został stworzony w taki sposób, żeby można było pracować z nim samodzielnie albo w parze. Pani Sitkowska od kilkunastu lat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W najnowszej książce Anthony’ego Horowitza między pewnymi bohaterami toczy się dialog na temat pisania kryminałów, jak i słuszności ich wydawania.
„Zamienicie morderstwo w rozrywkę i zapraszacie ludzi, żeby do was dołączyli. (…) Pół miliona egzemplarzy infantylnego gówna, które trywializuje przestępstwa i podważa wiarę w prawo”.

„Ludzi one po prostu bawią. Czytelnicy doskonale wiedzą, co kupują. Nie prawdziwe życie, lecz ucieczkę od niego, Bóg jeden wie, że wszyscy jej teraz potrzebujemy. Dwadzieścia cztery godziny na dobę od wiadomości. Fake newsy. Politycy wyzywający się nawzajem od kłamców, kiedy akurat sami nie kłamią. Możemy chyba szukać pocieszenia w książkach, które w przeciwieństwie do życia mają jakiś sens i prowadzą do prawdy absolutnej”.

Zarówno jedna i druga strona ma trochę racji. Natomiast Anthony Horowitza pisząc nowy kryminał po raz kolejny nie zawodzi. I nie ma znaczenia z którą argumentacją się zgadzamy. Czy bliżej nam do tego, że kryminały są infantylne i trywialne, czy raczej do tego, że dzięki kryminałom można oderwać się codziennych problemów. Nie ma znaczenia, ponieważ Horowitz pisze rewelacyjnie. Sama historia już od początku wciąga i mimo że są to losy bohaterki, która pojawia się w pierwszej części, to książkę można czytać odrębnie. „Jeśli w pierwszym akcie na ścianie wisi strzelba, to w drugim musi wystrzelić’’. Tak twierdził rosyjski dramatopisarz Antoni Czechow, ale pan Horowitz w pełni się z nim zgadza i sprawia, że wszystko, co zamieszcza w fabule ma sens.

„Morderstwa w Suffolk” to kryminał w kryminale. Oba zręcznie napisane i choć pierwszy jest dość stereotypowy - na koniec detektyw zbiera wszystkich podejrzanych w jednym miejscu i tam po wygłoszonym monologu wskazuje sprawcę, to całość jest wciągająca i zaskakująca. A poza tym, takie zakończenie to – moim zdaniem – hołd złożony Agacie Christie. Napisał go Alan Conway, czyli pisarz, którego książki wydawała główna bohaterka – Susan. To właśnie Susan dostaje zlecenie rozwiązania pewnej zagadki – zniknięcia bogatej młodej kobiety i zabójstwa, którego dokonano na jej ślubie. Okazuje się, że Alan Conway napisał kryminalną historię wzorowaną na prawdziwych wydarzeniach, pozamieniał jedynie miejsca zdarzeń i imiona bohaterów. Susan była wydawcą jego poprzednich książek i doskonale zna jego język i potrafi rozszyfrować to, co chciał przekazać, a raczej celowo ukryć. Miał słabość do anagramów i różnych językowych zagadek, a tylko Susan jest w stanie to odszyfrować. Zatem jesteśmy świadkami rozwiazywania dwóch spraw kryminalnych, które są ze sobą powiązane.

Czyta to się wszystko świetnie. Horowitz zaskakuje. Uwielbiam takich pisarzy, którzy mają nietuzinkowe pomysły na całą fabułę i konstrukcję historii. Zagadka goni zagadkę, morderstwa się ze sobą przeplatają, bohaterowie są powiązaniu, motywy zbrodni podobne. Taka konstrukcja fabuły ma jednak pewne wady - duża liczba bohaterów, spowolnienie akcji, rozciągnięcie jej w czasie. Jednak sednem takiej historii jest zupełnie co innego. Przede wszystkim to, że sam czytelnik staje się detektywem i nie może się doczekać tego, czy jego podejrzenia będą pokrywać się z tymi, które wydedukuje śledczy z powieści. A poza tym celowe rozciąganie akcji ma swój urok i można w takich fabułach się zatracić. Polecam.

W najnowszej książce Anthony’ego Horowitza między pewnymi bohaterami toczy się dialog na temat pisania kryminałów, jak i słuszności ich wydawania.
„Zamienicie morderstwo w rozrywkę i zapraszacie ludzi, żeby do was dołączyli. (…) Pół miliona egzemplarzy infantylnego gówna, które trywializuje przestępstwa i podważa wiarę w prawo”.

„Ludzi one po prostu bawią. Czytelnicy...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Alex Ferguson. Być liderem Alex Ferguson, Moritz Michael
Ocena 7,3
Alex Ferguson.... Alex Ferguson, Mori...

Na półkach: , ,

Alex Ferguson przez 38 lat kariery menedżerskiej sięgnął po zdumiewającą liczbę trofeów, a tym samym pomógł Manchesterowi United stać się jedną z największych światowych marek. Alex Ferguson napisał wcześniej już trzy książki o swoim uzależnieniu do futbolu. Wszystkie te wydania są pełne szczegółów dotyczących zawodów, turniejów, składów drużyn, w których grał i w których był trenerem. Ta książka „Być liderem” jest inna. Sam autor pisze, że starał się w niej podsumować to, czego się nauczył w życiu jako takim w pracy i jako menedżer. Książka ta zawiera pouczenia i sprostowania na temat tego, jak dążył do doskonałości na boisku i poza nim. Przyznaje, że jego podejście do przywództwa i zarządzania zmieniało się z upływem kolejnych sezonów.

Kariera Alexa Fergusona, to niezwykłe połączenie nieustępliwości, siły woli i zdolności przywódczych. Ferguson kierował wszystkim co działo się na boisku, opowiadał także za wydatki i listę płac. Wytwarzanie przychodu (negocjowanie umów telewizyjnych, pozyskiwanie sponsorów, ustalanie cen biletów, organizacja zagranicznych tournée przedsezonowych), zarządzanie sprawami reklamowymi i promocyjnymi, kontrolowanie systemu finansowego klubu oraz dbanie o stosunki międzyludzkie.

Nie jest to zwykła biografia dla fanatyków piłki nożnej. Inspiratorem do jej napisania jest sam Michael Moritz, Prezes Sequoia Capital, jednej z największych w Dolinie Krzemowej firm inwestycyjnych, posiadającej udziały w spółkach technologicznych i startupach o wartości niemal 1,5 biliona dolarów. Był on też członkiem zarządu Google’a, Yahoo!, PayPala i LinkedIn. Sir Moritz (w 2013 otrzymał tytuł szlachecki) poznał się na Sir Alexem na bankiecie, a ich późniejsza wieloletnia znajomość zaowocowała powstaniem tej publikacji. Zatem nie jest biografia trenera piłkarskiego. To książka o zarządzaniu firmą, ale z punktu widzenia właśnie trenera w drużynie piłkarskiej. Jest ona szeroko i dokładnie omawiana na studiach menedżerskich i coachingowych.

Alex Ferguson jest świadomy swoich sukcesów i umiejętnie je pielęgnuje. Czuć tu od samego początku język człowieka sukcesu, twardy, ale szczery i jednocześnie nie próbujący się przypodobać czytelnikowi językiem. Język człowieka o ogromnej samodyscyplinie, zapalne i dopracowanej organizacji, człowieka, który wyznawał swoje zasady życiowe i potrafił się dzielić swoją wiedzą.

Mnie najbardziej ujął sposób w jaki wypowiada się o swoich piłkarzach. Nie ma tu zbędnych czułości czy sentymentów, docenia ich talent, mówi o osiągnięciach i podkreśla profesjonalizm oraz indywidualność. Sam przyznaje, że dobrze wiedział, jak poskromić temperament młodych piłkarzy, aby nie przekładali swoich osobistych sukcesów nad sukcesy drużyny. Dla sir Alexa zawsze dobro drużyny było ważniejsze niż indywidualne dobro konkretnego piłkarza. Teraz na emeryturze Alex Ferguson nie jest człowiekiem skłonnym do melancholii, rozsmakowuje się we wspomnieniach swoich życiowych triumfów, czerpie satysfakcję ze swoich osiągnąć, zamiast żałować trofeów, które mu się wymknęły.

Alex Ferguson przez 38 lat kariery menedżerskiej sięgnął po zdumiewającą liczbę trofeów, a tym samym pomógł Manchesterowi United stać się jedną z największych światowych marek. Alex Ferguson napisał wcześniej już trzy książki o swoim uzależnieniu do futbolu. Wszystkie te wydania są pełne szczegółów dotyczących zawodów, turniejów, składów drużyn, w których grał i w których...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Nikomu nie pozwalają być sławnym i szczęśliwym”.

Ten cytat bardzo pięknie podsumowuje treść książki. Zresztą nie tylko tej. Wydaje mi się, że wiele ludzi mogłoby się pod nim podpisać.

„Pieśń o Achillesie” to uwodzicielska historia opowiedziana z perspektywy jego najbliższego przyjaciela Patroklosa. Bardzo bliskiego. Czyta to się wszystko z ogromnym zainteresowaniem, mimo że wiadomo jak zakończą się losy Achillesa. Przepiękna opowieść o przyjaźni, która przerodziła się w miłość. Miłość, która miała sprzeciwić się przeznaczeniu. Historia piękna w najczystszej postaci. Ujmująco wciągająca.

„Cudowne było, że mogłem patrzeć na niego otwarcie, podziwiać grę cętkowanego światła na skórze, zgięcie pleców, kiedy nurkował pod wodę. Potem leżeliśmy na brzegu, ucząc się na nowo kształtu swoich ciał. Byliśmy jak bogowie u zarania świata, a nasza radość była tak promienna, że nie wiedzieliśmy niczego poza sobą nawzajem”.

„Nikomu nie pozwalają być sławnym i szczęśliwym”.

Ten cytat bardzo pięknie podsumowuje treść książki. Zresztą nie tylko tej. Wydaje mi się, że wiele ludzi mogłoby się pod nim podpisać.

„Pieśń o Achillesie” to uwodzicielska historia opowiedziana z perspektywy jego najbliższego przyjaciela Patroklosa. Bardzo bliskiego. Czyta to się wszystko z ogromnym zainteresowaniem,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Nanga Parbat. Droga doskonała Alessandra Carati, Daniele Nardi
Ocena 8,1
Nanga Parbat. ... Alessandra Carati, ...

Na półkach: , ,

Daniele Nardi był włoskim alpinistą, który zdobył pięć ośmiotysięczników, w tym dwa najwyższe szczyty świata: Mount Everest i K2. Najbardziej interesowały go trudne technicznie trasy oraz wspinaczka w czystym alpejskim stylu, czyli taka bez butli z tlenem. W 2012 roku rozpoczął realizację długofalowego projektu, obejmującego zimowe zdobycie szczytu Nanga Parbat nową drogą wiodącą przez Żebro Mummery’ego.

„Żebro, część masywu Nangi, to ściana ze skały i lodu, która prowadzi niemalże pionowo w kierunku szczytu. A przecież to, co się liczy, to zdobycie szczytu; to właśnie jest cel, który przyświeca każdemu alpiniście – tak myślałam. Nie wierzyłam, że wybór trasy, styl wejścia czy pora roku mogą wywrócić wspinaczkę do góry nogami i przeobrazić ją w niesamowitą przygodę bądź w pułapkę. (…) Żebro Mummery’ego to jedna z najbardziej wyrafinowanych dróg, jakie kiedykolwiek można było sobie wyobrazić. Wie to każdy alpinista”.

Ta droga stała się obsesją Nardiego. Spędził całe dnie, obserwując górę przez lornetkę z obozu bazowego. Nie umiał oderwać wzroku do Żebra Mummery’ego, które kusiło go tym, że tak bezczelnie pnie się do góry, zachęcając do wspinaczki. Wejście na górę przestało być tylko kwestią pchania ciała do granicy wytrzymałości, trenowania go, by móc osiągnąć zamierzony cel. Odczucia są tu dużo głębsze. Po pierwsze – adrenalinowy haj, że idzie się w nieznane i wychodzi naprzeciw swoim granicom. Po drugie - prasja, która sprawia, że na tym szczycie chce się być pierwszym. Nardi wnikliwy opisuje próby zdobycia szczytu, burzliwe wyprawy, w której zmieniały się plany, trasa oraz członkowie drużyny.

Jest też fragment o ciemnej stronie alpinizmu - o pewnym wyścigu, o prześciganiu się w sukcesach. To zupełnie inna stawka w grze. Pierwsze zimowe wejście na Nanga Parbat po wielu nieudanych próbach z pewnością przyniosłoby ogromną popularność, nowych sponsorów, notowania w świecie medialnym. Nardi jest tu do bólu szczery, pisze o konfliktach między członkami wypraw, o rozliczeniach finansowych, o plotkach, które sie pojawiają. Sam przy tym przyznaje, że ma niełatwy temperament. Jest kłótliwy, wybuchowy i ma ciężki charakter w obyciu codziennym.

Nardi opisuje również akcję ratowniczą ze stycznia 2018 roku. Wtedy to w drodze na szczyt utknęli Élisabeth Revol i Tomek Mackiewicz. Na ratunek wspinaczom wyruszyli członkowie polskiej Narodowej Wyprawy Zimowej na K2 – Adam Bielecki, Denis Urubko – którzy zostali przetransportowani śmigłowcem spod K2 na Nanga Parbat (na około 4800 m n.p.m.) Bielecki i Urubko dotarli w rekordowym czasie (około 8 godzin), po nocnej wspinaczce, do Élisabeth Revol, z którą spotkali się na wysokości około 6000 metrów. Zespół sprowadził himalaistkę na teren dostępny dla śmigłowców ratunkowych, jednak nie zdecydował się na wyruszenie po Mackiewicza ze względu na zbliżające się załamanie pogody i nikłe szanse powodzenia akcji ratunkowej. Obaj himalaiści za tę akcję zostali odznaczeni.

„Nie dało się go nie lubić. [o Tomku] Na swój naiwny i niedorzeczny sposób był ucieleśnieniem najczystszej wersji alpinizmu, tej, którą wszyscy reprezentowaliśmy na początku i w której chcielibyśmy mieć odwagę pozostać”.

Daniele Nardi był włoskim alpinistą, który zdobył pięć ośmiotysięczników, w tym dwa najwyższe szczyty świata: Mount Everest i K2. Najbardziej interesowały go trudne technicznie trasy oraz wspinaczka w czystym alpejskim stylu, czyli taka bez butli z tlenem. W 2012 roku rozpoczął realizację długofalowego projektu, obejmującego zimowe zdobycie szczytu Nanga Parbat nową drogą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Robin Norwood to znana amerykańska psychoterapeutka specjalizująca się w terapii rodzin. Zajmuje się leczeniem szeroko rozumianych uzależnień. Przez wiele lat pracowała z żonami alkoholików. Po tę książkę sięgały kobiety blisko ćwierć wieku temu w nadziei znalezienia ratunku i wyzwolenia od udręki miłości i od partnera. Najpierw książka pomogła kobietom w Stanach Zjednoczonych, a potem była tłumaczona na 25 języków. Teraz, po raz szósty, wydana została w Rebisie.

W czym tkwi fenomen tej książki? Robin wychodzi z założenia, że wyleczenie się z kochania za bardzo działa na takiej samej zasadzie, jak leczenie z uzależnienia alkoholowego. Pytanie tylko, dlaczego należy leczyć się z kochania?

Czasami bywa tak, że kochamy w rozpaczliwej nadziei, że mężczyzna uśmierzy nasze lęki. Niestety, lęki - a wraz z nimi obsesja - pogłębiają się, aż w końcu darzenie miłością po to, by ją otrzymać w zamian, przeistacza się w główną siłę napędową naszego życia. A skoro strategia nie przynosi efektów, próbujemy jeszcze raz, kochamy jeszcze mocnej. I tak zaczynamy kochać za bardzo. Jednak nie tylko kobiety mają skłonność do kochania za bardzo. W nałóg taki popadają także niektórzy mężczyźni, a ich odczucia i zachowania wypływają z analogicznych źródeł. Na ogół jednak emocjonalne okaleczenie w dzieciństwie nie wywołuje w mężczyzn tendencji do „chorej miłości”. Wskutek całego splotu czynników kulturowych i biologicznych ratują się oni zwykle poprzez pogoń za czymś raczej bezosobowym i zewnętrznym, niż intymnym. Obsesyjnie zajmują się pracą, sportem, czy jakimś hobby, podczas gdy kobiety - uwarunkowane przez biologię i kulturę - rzucają się w romans. Często właśnie z człowiekiem emocjonalnie upośledzonym.

Robin Norwood przedstawia tu przypadki kobiet, które spotkała na swojej drodze. Opowiada tu ich historie, pisze o sposobach ich myślenia oraz próbuje uzmysłowić destrukcyjny charakter błędnego wzorca, wskazuje jego genezę oraz dostarcza narzędzi do skutecznego uporania się z nim. Celem psychoterapeutki była pomoc kobietom, które kochają za bardzo. Ostrzega ona jednak we wstępie, że właśnie dla takich kobiet, książka może być nieprzyjemna. Jeśli odkryje się w którejś opowieści podobieństwa, lektura może zupełnie nie poruszyć, może znudzić albo zirytować. „Wszyscy bowiem zaprzeczamy czemuś, co okazuje się zbyt bolesne lub groźne, czego nie potrafimy zaakceptować. Zaprzeczenie to naturalny środek samoobrony, działa automatycznie i spontanicznie. Być może dopiero przy powtórnej lekturze będziesz umiała stawić czoło swym doznaniom i najgłębszym przeżyciom”.

Dlatego trzeba ją czytać powoli, starając się wczuć intelektualnie i emocjonalnie w kobiece opowieści. Przypadki te mogą wydać się skrajne. Niestety w rzeczywistości bywa dużo gorzej. Jeden z paradoksów życia polega na tym, że kobiety reagują ze współczuciem i zrozumieniem na nieszczęścia cudze, a zarazem kompletnie nie dostrzegają (jak gdyby zaślepione) nieszczęść, które przygniatają je same.

Czytając tę książkę poznaje się postawy różnych kobiet. Śledząc ich losy, zaczyna się rozumieć mechanizmy, które sterują naszym życiem. Dopiero wtedy - jak twierdzi autorka - „będziesz gotowa tak posłużyć się podanymi na koniec radami, by stworzyć sobie życie pełne radości, miłości i samorealizacji”.

Robin Norwood to znana amerykańska psychoterapeutka specjalizująca się w terapii rodzin. Zajmuje się leczeniem szeroko rozumianych uzależnień. Przez wiele lat pracowała z żonami alkoholików. Po tę książkę sięgały kobiety blisko ćwierć wieku temu w nadziei znalezienia ratunku i wyzwolenia od udręki miłości i od partnera. Najpierw książka pomogła kobietom w Stanach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Z powołania był księdzem, z wyksztalcenia bioetykiem, a z zawodu dyrektorem hospicjum. I choć pozornie wyglądał na luzaka, tak naprawdę w środku był tradycjonalistą. Ksiądz Jan Kaczkowski, mimo że zmarł już pięć lat temu, wciąż porusza sumienia. Sam przyznaje, że Kościół często działał – w wymiarze instytucjonalnym – jak korporacja, a on stawał przed rozmaitymi trybunałami. Idealnie się wpasowałam z czytaniem tej książki. Zaczęłam w Wielki Czwartek, gdy rozpoczynało się Triduum Paschalne, obchodzone przez różne wyznania chrześcijańskie na pamiątkę ustanowienia sakramentów: kapłaństwa i Eucharystii. Zatem spędziłam rekolekcje z księdzem Kaczkowskim leżąc na kanapie w domu. To był doskonały czas, aby na chwilę się zatrzymać, przypomnieć lub uświadomić sobie, co w życiu jest ważne.

Książka jest przepiękne wydana. Walory duchowe przeplatają się tu z estetyką piękna. Każdy z 9 rozdziałów poprzedza tekst ze Starego Testamentu oraz Ewangelii. Ksiądz Kaczkowski przywołując fragmenty z Biblii próbuje dotrzeć do czytelników, zwracając im uwagę na istotne rzezy lub tłumacząc, co jego zdaniem wynika z tych tekstów. Dodatkowym atutem są wspaniałe zdjęcia oraz cała szata graficzna książki.

Ze „Sztuki życia bez ściemy” wyłania się obraz kapłana, który jest pogodzony ze swoim losem. Ksiądz szczerze pisze tu o bliskości: „Być to znaczy kochać, przytulać się , być superblisko. (…) Nie ma nic piękniejszego między ludźmi, którzy się kochają, nad przytulanie. Nie ma nic cudowniejszego niż możliwość powiedzenia Kocham Cię, Jestem blisko”, wspomina też o eutanazji: „Eutanazja nie jest zatem alternatywą dla cierpienia. Zresztą nie można walczyć z cierpieniem, eliminując jego podmioty, czyli ludzi cierpiących”. Porusza też właśnie temat cierpienia, powołuje się tutaj na słowa innego księdza. „Ksiądz Tischner powiedział, że cierpienie nie uszlachetnia, a potem dodał w kolejnej swojej książce, Myślenie według wartości, że nie jest istotne jak, ale jest istotne, z kim przeżywasz cierpienie. Mam nadzieję, że państwo, jeżeli będziecie pracować nad relacjami z waszymi najbliższymi, jeżeli będziecie ćwiczyć bliskość, pomożecie kiedyś swoim krewnym przeżyć cierpienie”.

Bardzo podobały mi się również fragmenty o przyzwoitości i pokorze. „Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostawał w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”. [Mt 6, 2-5.] Bardzo aktualny fragment, szczególne w czasach, gdzie wiele osób fotografuje się w mediach społecznościowych, właśnie w momencie, kiedy komuś pomaga. Ksiądz Kaczkowski zwraca tu uwagę na sumienie i na to, żeby mieć odwagę zejść na jego samo dno i tam wszystko ponazywać, be ukrywania i fałszywej moralności.

I na koniec jeden z piękniejszych fragmentów książki, naprawdę dający do myślenia: „Łaskawi państwo, to że staramy się być przyzwoitymi ludźmi, to, że zasadniczo nie zabijamy, nie okradamy, co do zasady nie zdradzamy i próbujemy się – przepraszam za kolokwializm – nie łajdaczyć, to jeszcze żadna zasługa. To, że staram się mówić mniej więcej przyzwoite kazania, to jeszcze żadna moja zasługa. To, że kochacie swoje dzieci albo swoich rodziców, albo jesteście wierni w związkach, to jeszcze żadna wasza zasługa. Wtedy wychodzimy tylko i wyłącznie na zero. Słudzy nieużyteczni jesteśmy. Wykonaliśmy wszystko, co powinniśmy wykonać. Co możemy zrobić więcej? Czy możemy zrobić, żeby więcej od siebie wymagać?”.

Z powołania był księdzem, z wyksztalcenia bioetykiem, a z zawodu dyrektorem hospicjum. I choć pozornie wyglądał na luzaka, tak naprawdę w środku był tradycjonalistą. Ksiądz Jan Kaczkowski, mimo że zmarł już pięć lat temu, wciąż porusza sumienia. Sam przyznaje, że Kościół często działał – w wymiarze instytucjonalnym – jak korporacja, a on stawał przed rozmaitymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Graham Masterton jest zaliczany do grona najpopularniejszych pisarzy grozy. Urodził się w 1946 roku w Edynburgu. Zanim rozpoczął karierę pisarską, pracował jako redaktor naczelny pism dla dorosłych panów („Mayfair”,„Penthouse”). Swój pierwszy horror Manitu opublikował na początku lat siedemdziesiątych. Książka momentalnie stała się bestsellerem. Masterton napisał ponad 60 powieści grozy, lecz jego dorobek literacki jest znacznie większy. Oprócz horrorów, Masterton jest autorem wielu poradników seksuologicznych, zbiorów opowiadań, powieści sensacyjnych, obyczajowych i historycznych. Jest pisarzem niezwykle płodnym i jak sam powtarza, w jego głowie co chwila rodzą się nowe pomysły na następne, mrożące krew w żyłach powieści. Wstaje codziennie o szóstej rano i pisze przez sześć, siedem godzin, co pozwala mu prowadzić potem całkiem bogate życie towarzyskie.

Masterton nawiązuje do historii ludzi, którzy jako pierwsi zamieszkiwali Dolinę Wielkiego Niedźwiedzia w Kalifornii. Byli to Indianie Serrano. Serrano oznacza alpinistów lub tych z Sierras. Lud Serrano, który zasiedlił większą część gór San Bernardino, nazywał siebie Yuhaviatam lub ludem sosen. Szacuje się, że tubylcy Serrano po raz pierwszy osiedlili się w Big Bear między 1500 a 2000 lat temu. Serranos mieli zarówno zimowe, jak i letnie osady na całym obszarze. Podczas, gdy ich zimowa wioska znajdowała się w Dolinie Lucerny, latem przenieśli się do wiosek w górach San Bernardino, ponieważ wysokość zapewniała niższe temperatury. Tam właśnie zakładali obozy, aby przetrwać upały. Polowali na zwierzynę spożywali orzeszki pinyon, fasolę mesquite, fasolkę szparagową, jagody jałowca i nasiona. Według jednej z ich legend pewnego dnia, gdy opuszczali pustynię Mojave, szukając nowego miejsca do życia, znaleźli osłoniętą dolinę w okolicy, w której teraz jest Park Narodowy Joshua Tree. Kiedy tam przybyli i rozbili obóz, zaginęła dziewczyna. Jej matka zawodziła z rozpaczy. Na szczęście dziewczyna wkrótce wróciła i pokazała plemieniu wejście do pieczary, którą odkryła. W środku było wielkie jezioro z nieprawdopodobnie czystą wodą. Nazwano je Jeziorem Zaginionej Dziewczyny.

Na poszukiwanie legendarnego jeziora wyruszają bohaterowie książki. San Bernardino dotyka susza w samym środku lata. Okazuje się, że zarządzanie zasobami wody było, delikatnie mówiąc, niepoprawne. W zawiązku z tym zarząd i gubernator, w ramach oszczędności, decydują się odciąć wodę mieszkańcom miasta. Wybiera oczywiście dzielnice najbardziej ubogie, a tam gdzie ma wielu zwolenników, woda płynie szerokimi strumieniami. W mieście wybuchają zamieszki, ponieważ mieszkańcy nie zostali poinformowani i awarii, zatem nie zdążyli zrobić zapasów. Policja nie jest w stanie opanować rozruchów i wandalizmu. I tutaj jak na amerykańskie realia przystało - pojawia się superbohater. Martin Makepeace - były żołnierz marines, a obecnie pracownik opieki społecznej bierze sprawy w swoje ręce. A dokładniej bierze broń do ręki i od tego momentu zabija wszystkich, którzy stają mu na drodze. Martin robi to oczywiście w szczytnym celu - chce chronić swoją rodzinę i wywieźć ją w bezpieczne miejsce. Bez skrupułów planuje atak na furgonetkę więzienną, w której przewożony jest jego syn. Taylor został niesłusznie oskarżony o zabójstwo i gwałt. Martin razem Santosem (mężczyzną pochodzącym jeszcze z ludu Yuhaviatam) uciekają z miasta, aby chronić swoje rodziny przed śmiercią z wykończenia i pragnienia. Zmierzają tropem dawnych ludów w poszukiwaniu jeziora.

To nie jest moje pierwsze spotkanie z twórczością Mastertona. Czytałam wcześniej jego horrory. (Czerwony hotel, Panika, Infekcja). Masterton to autor, którego albo się kocha, albo nienawidzi. Jego niezaprzeczalną zaletą jest pomysłowość, w swoich książkach kreuje tak niesamowite wizje rzeczywistości, że czytelnik nie potrafi się oderwać się od lektury. Niestety zdarza mu się szablonowość i przerysowanie. Do jego książek też trzeba podchodzić z pewnym dystansem, nie są specjalnym wyzwaniem intelektualnym, ale potrafią zauroczyć. Trzeba być też wyjątkowo odpornym na drastyczne opisy, nie są to książki dla kogoś o słabych nerwach i zbytniej wrażliwości. Tutaj również mamy makabrę i masakrę w jednym. Fontanny krwi tryskające na wszystkich i wszystko dookoła, wnętrzności ludzkiego ciała, poza tym brutalność i okrucieństwo bohaterów, dla których życie ludzkie nie ma znaczenia. I żeby być szczerą do końca to nie jest to chyba najlepsza książka tego pisarza, horrory wychodzą mu zdecydowanie lepiej. Tutaj mamy krwawą i brutalną jatkę w stylu „zabili go i uciekł”, gdzie jeden marines strzela i zabija wszystkich, a sam pozostaje niezniszczalny. Jednak „Susza” jako przerywnik między innymi lekturami, jak najbardziej odpowiednia. Nie trzeba zmuszać się do wysiłku intelektualnego i na leżaczku, na plaży lub przy basenie, poczytać sobie coś, co oderwie nas o codziennych problemów.

Graham Masterton jest zaliczany do grona najpopularniejszych pisarzy grozy. Urodził się w 1946 roku w Edynburgu. Zanim rozpoczął karierę pisarską, pracował jako redaktor naczelny pism dla dorosłych panów („Mayfair”,„Penthouse”). Swój pierwszy horror Manitu opublikował na początku lat siedemdziesiątych. Książka momentalnie stała się bestsellerem. Masterton napisał ponad 60...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To kontynuacja pierwszej części, Tim Blanck wraca do Palmy, gdzie podczas wakacji zaginęła jego córka. Myślał, że wreszcie wszystko się wyjaśniło, że dowiedział się, co ją spotkało. Okazało się jednak, że zaszła pomyłka i dramat zaczyna się od nowa. Emme być może żyje. Ojciec, w którym narodziła się nowa iskierka nadziei, zaczyna ponowne poszukiwania. „Tęsknota, która nigdy nie może stać się żałobą. Westchnienie, które jest rozpaczą, a ta jest wstydem”. Tym razem ślady prowadzą z Majorki na kontynent, do Madrytu, a potem do Malagi, do okrutnego i bezdusznego świata handlu ludźmi. Tim coraz głębiej pogrąża się we własnym mroku i choć podejrzewa, że ktoś wykorzystuje go jako pionka w znacznie większej grze, jest gotów poświęcić wszystko, by odnaleźć córkę i odbudować rodzinę.

Ta seria książek Monsa jest zupełnie inne niż poprzednie, z pewnością wytycza nowy szlak w jego pisarstwie. Mamy tu urywki wspomnień, zarówno Tima, jak i Emmy. Taki trochę surrealistyczny obraz, na granicy jawy, snu, urojeń oraz naiwnej nadziei na odnalezienie i ocalenie. „A dopóki nie znajdzie tego, czego szuka, nic innego nie może istnieć. Wszystko, woda i ziemia, chmury i drzewa migdałowe, pękający beton, dławiące się siniki i syczące ekspresy do kawy, cała reszta, wszystko to, co znajduje się w ludzkiej przestrzeni, musi poczekać”.

Bardzo lubię styl Monsa Kallentofta - pięknie i efektownie pisze o codziennych tragediach, o rozterkach duszy. Całą narrację prowadzi w czasie teraźniejszym, co sprawia, że czytelnik bardziej identyfikuje się z postaciami. Przez to jesteśmy włączeni w tempo pościgu, w wyścig z czasem, tu i teraz przenikamy do myśli bohaterów. Tutaj zaglądamy w głąb duszy bohaterów. Bardzo podobał mi się również pomysł na fabułę. Przepięknie jest tu ukazana ojcowska miłość, wspaniała relacja z córką. Oboje wiedzą, że mogą na siebie liczyć. Emma również nie straciła nadziei, że tato ją znajdzie. Tylko to pozwoliło jej przetrwać najokrutniejsze chwile. „Pływała w wyobraźni, w morzu, które istniało tylko dla niej”.

Druga część serii jest mniej depresyjna niż pierwsza. Tam ponury i beznadziejny nastrój udziela się czytelnikowi. Tutaj mamy oczekiwanie na odnalezienie, na szczęśliwy finał, bo Tim jest bardzo, bardzo blisko… Jednak coś go z tego tropu próbuje odciągnąć. Śmiało mogę stwierdzić, że to będzie seria roku. Wisienką na torcie jest okładka (ponownie) - lekko hipnotyzująca, tajemnicza, zachęcająca do szalonej zabawy, z drugiej strony - mroczna i ciemna, krzycząca lub szepcząca słowa przestrogi dla młodych dziewcząt.

To kontynuacja pierwszej części, Tim Blanck wraca do Palmy, gdzie podczas wakacji zaginęła jego córka. Myślał, że wreszcie wszystko się wyjaśniło, że dowiedział się, co ją spotkało. Okazało się jednak, że zaszła pomyłka i dramat zaczyna się od nowa. Emme być może żyje. Ojciec, w którym narodziła się nowa iskierka nadziei, zaczyna ponowne poszukiwania. „Tęsknota, która nigdy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Czy naprawdę tego potrzebowałam, aby obwieścić światu, że dolączyłam do grona tych, którym się powidoło?"

Przepiękna opowieść o pokorze, poszukiwaniu szczęścia, spełnienia, o wytrwałości i oddaniu.
Indyjska historia przepełniona kolorami, zapachami , dźwiękami Różowego Miasta

"Czy naprawdę tego potrzebowałam, aby obwieścić światu, że dolączyłam do grona tych, którym się powidoło?"

Przepiękna opowieść o pokorze, poszukiwaniu szczęścia, spełnienia, o wytrwałości i oddaniu.
Indyjska historia przepełniona kolorami, zapachami , dźwiękami Różowego Miasta

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ksiądz Józef Tischner budził zaufanie jako człowiek, inspirował jako filozof, uczył dojrzałej wiary jako kapłan. Był człowiekiem swojego czasu: nie uciekał od aktualnych problemów, ale próbował pomóc rodakom przejść przez kolejne zakręty historii. Został zapamiętany jako nauczyciel wolności, solidarności i nadziei. Poza tym miał niezwykły dar przyciągania ludzi.

Wojciech Bonowicz dokonał wyboru najważniejszych i najbardziej aktualnych tekstów księdza Tischnera. Takich publikacji, które pomagają rozumieć otaczającą nas rzeczywistość. Mamy tutaj zbór 21 tekstów aktualnych w XXI wieku, choć pisanych w II połowie XX wieku. Każdy tekst poprzedzony jest komentarzem i wprowadzeniem do tematu.

Trudno streścić tutaj wszystkie te eseje, artykuły, czy kazania, ponieważ opracowania tych tekstów zostały już napisane. Nie jest to lektura lekka, nie można tego przeczytać w jeden wieczór. Tutaj raczej codziennie można sobie dawkować odpowiednią porcję nadziei. Tak, nadziei, ponieważ temu zagadnieniu ksiądz Tischner poświęca bardzo dużo miejsca. Nie jest to też książka, którą trzeba czytać od deski do deski. Można wybrać sobie właściwą dla siebie tematykę i raz na jakiś czas powracać do interesujących nas fragmentów.

Ksiądz porusza wiele problemów, z którymi musi zmagać się współczesny człowiek. Często posługiwał się metaforą kryjówki i „ludzi z kryjówek”. Tischner opisywał sytuacje których budulcem ludzkiego świata przestaje być nadzieja, a staje się nieufność, podejrzliwość, lęk przed ludźmi. Owa kryjówka, dla tego, kto ją stworzył i w niej zamieszkał, staje się źródłem rozmaitych cierpień, ale daje też pewne poczucie bezpieczeństwa i swoistej nieodpowiedzialności.

„Człowiek, zamiast kroczyć swoją drogą, czuje się zmuszony szukać gdzieś w przestrzeni kryjówki dla siebie. W kryjówce tej chroni się przed światem i przed innymi. Przyszłość nie obiecuje człowiekowi nic wielkiego, pamięć przeszłości podsuwa mu przed oczy same doznane porażki, przestrzeń nie zaprasza do żadnego ruchu. Wprawdzie w kryjówce nadzieja nie znika bez reszty, tylko maleje, ale maleje do tego stopnia, że staje się nadzieją przetrwania”.

Znaczą część książki stanowią fragmenty „Etyki solidarności”, to niewątpliwie najbardziej znane dzieło księdza Tischnera. Pisane było „na gorąco”, w miesiącach, które nastąpiły po protestach robotniczych latem 1980 roku. „Gdy inni strajkowali, manifestowali, kłócili się o należne im prawa… ja pisałem”, dzięki temu mamy dziś przepiękne teksty kazań, które wtedy podnosiły na duchu i otwierały sumienia. „Aby przepis mógł budować moralność, musi być akceptowany przez sumienie. Sumienie to zmysł czytania drogowskazów. Tylko ono wie, na który drogowskaz należy zwrócić uwagę tu i teraz”.

I jeszcze jeden z moich ulubionych fragmentów, mówiący o możliwości zaistnienia dialogu: „Pełna prawda jest owocem wspólnych doświadczeń – twoich o mnie, a moich o tobie. Wspólne poglądy są owocem przemiany punktów widzenia. Stąd dialog – dialog rzetelny, pojęty nie tylko jako sposób zachowania ludzi, ale jako koniczny środek osiągnięcia prawdy społecznej”.

Można by było wypisać jeszcze wiele cytatów księdza, ale najlepiej przeczytać te teksty w całości. Czytając niektóre eseje odczuwa się niesamowity spokój ducha, pewne ukojenie, mimo że niektóre treści nie brzmią zbyt optymistycznie. Ksiądz Tischner miał niezwykły talent krasomówczy, a słowa, które wypowiadał dla nie jednego człowieka mogą być formą terapii. A na pewno dają nadzieję. To niesamowite! Kiedyś zapytano księdza Tischnera, czy czuje się bardziej filozofem czy księdzem. A on tak odpowiedział: „Czasami się śmieję, że jestem najpierw człowiekiem, potem filozofem, potem długo, długo nic, a dopiero potem księdzem”. Myślę, że tu tkwi cały sekret księdza, że był najpierw człowiekiem.

Ksiądz Józef Tischner budził zaufanie jako człowiek, inspirował jako filozof, uczył dojrzałej wiary jako kapłan. Był człowiekiem swojego czasu: nie uciekał od aktualnych problemów, ale próbował pomóc rodakom przejść przez kolejne zakręty historii. Został zapamiętany jako nauczyciel wolności, solidarności i nadziei. Poza tym miał niezwykły dar przyciągania ludzi.

Wojciech...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Sekretne życie kotów Agnieszka Czujkowska, Andrzej G. Kruszewicz
Ocena 7,3
Sekretne życie... Agnieszka Czujkowsk...

Na półkach: ,

Andrzej Kruszewicz jest z wykształcenia lekarzem weterynarii, a z zamiłowania ornitologiem, podróżnikiem, założycielem i szefem Azylu dla Ptaków w Miejskim Ogrodzie Zoologicznym w Warszawie, którego dyrektorem został w 2009 roku. Autor i tłumacz wielu publikacji z zakresu ornitologii i życia zwierząt.

Natomiast Agnieszka Czujkowska to lekarz weterynarii wyspecjalizowany w chorobach zwierząt nieudomowionych. Kierownik Lecznicy dla Zwierząt i Działu Rehabilitacji Zwierząt w Miejskim Ogrodzie Zoologicznym w Warszawie. Pasjonatka psów, ale jak mało kto rozumie koty będące jej pacjentami w ZOO. Dzięki połączeniu tej ogromnej wiedzy, doświadczenia i zamiłowania do zwierząt powstała niezwykła książka. Książka, w której autorzy odkrywają wiele tajemnic - nie tylko kotów domowych, ale również tych dzikich, mniejszych i większych, a także wielkich kuzynów domowych pupili.

Kot to zdecydowanie nie tylko zwierzę, ale i osobowość. Przez wielu właścicieli traktowany jest jako członek rodziny. I zdecydowanie prawdą jest to, ludzie dzielą się na tych, którzy lubią psy, i na tych, którzy lubią koty. Celem tej książki nie jest jednak udzielanie porad, jak opiekować się kotem, ale pokazanie czytelnikowi sekretnego życia kotów, zwłaszcza tych dzikich i nieokiełznanych. Cała pozycja jest przepięknie wydana. Nie ma tu barwnych ilustracji czy fotografii. Dominuje bardzo stonowana grafika, w kolorach takich jak na okładce: pomarańczowo-szaro-brązowo-czarna. Wszystko to sprawia, że książka estetycznie bardzo dobrze się prezentuje.

To niesamowity zbiór nie tylko ciekawostek o kotach, ale też spostrzeżeń, związków frazeologicznych związanych z tymi zwierzętami oraz anegdot i historii o tym, jak to koty (nie) dały się udomowić albo o kłaczkach, smaczkach, czy kocich zmysłach.

„Koty mogą wyleczyć z samotności… Samotni mężczyźni są postrzegani jako bardziej atrakcyjni przez kobiety, jeśli posiadają kota. Aż 90% uczestniczek badania deklarowało, że panowie posiadający kota wydają się bardziej opiekuńczy i zwyczajnie milsi".



Jestem pod wrażeniem tej książki. Widać, że pisanie jej sprawiło autorom ogromną przyjemność. Wydaje mi się, że jeszcze większą satysfakcją była możliwość podzielenia się swoją wiedzą z czytelnikami. Książka napisana jest przystępnym językiem, choć nie brakuje tu odwołań do naukowych badań, czy też informacji o anatomii tych zwierząt. Wszystko to sprawia, że książka jest skarbnicą wiedzy o kotach, o ich zwyczajach, upodobaniach, uczuciach, a przede wszystkim o tym sekretnym życiu, o którym nie wszyscy wiedzą, bo przecież nie bez przyczyny się mówi, że koty chodzą własnymi drogami. Polecam.

Andrzej Kruszewicz jest z wykształcenia lekarzem weterynarii, a z zamiłowania ornitologiem, podróżnikiem, założycielem i szefem Azylu dla Ptaków w Miejskim Ogrodzie Zoologicznym w Warszawie, którego dyrektorem został w 2009 roku. Autor i tłumacz wielu publikacji z zakresu ornitologii i życia zwierząt.

Natomiast Agnieszka Czujkowska to lekarz weterynarii wyspecjalizowany w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo ciekawie został tu przedstawiony motyw winy. Prawie wszyscy bohaterowie czują się winni z jakiegoś powodu i nie są w stanie tego poczucia się wyzbyć.

Najmocniejszym jednak wątkiem jest tu uczucie żalu i chęć zemsty. Jedna z bohaterek, Rachel była przesiąknięta bólem po stracie zamordowanej córki, pełna żalu i nienawiści. Oskarżała – jak później się okazało - niewinnego człowieka. Była tak zaślepiona chęcią zemsty oraz tym, żeby winny powinnien ponieść karę, że przestała kontrolować swoje emocje, a tym samym otoczenie wokół siebie. A to prędzej, czy późnej prowadzi do tragedii. I najczęściej ofiarą tej tragedii jest ktoś przypadkowy, niczemu niewinny.
Daje do myślenia, aby od żalu i chęci zemsty się wyzwolić…

Bardzo ciekawie został tu przedstawiony motyw winy. Prawie wszyscy bohaterowie czują się winni z jakiegoś powodu i nie są w stanie tego poczucia się wyzbyć.

Najmocniejszym jednak wątkiem jest tu uczucie żalu i chęć zemsty. Jedna z bohaterek, Rachel była przesiąknięta bólem po stracie zamordowanej córki, pełna żalu i nienawiści. Oskarżała – jak później się okazało -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Wrażliwość przechodzi dzisiaj rewolucję. Cecha ta, jeszcze niedawno uważana za oznakę niedojrzałości i egzaltacji, rozumiana jest już znacznie szerzej - jako wyjątkowy dar czucia więcej i głębiej. Wyciąga się ją z dna szafy, zachęcając, by się wreszcie nie wstydzić i zacząć szanować jej żywą obecność. Być wrażliwą oznacza być skontaktowaną ze swoimi emocjami, nawet tymi nieznośnymi jak wstyd. Ale też odważną, bo okazanie jej w czasach tak mało wrażliwych jest aktem pewności siebie, wysokiego poczucia własnej wartości”.

Pani Katarzyna Kucewicz jest psycholożką i psychoterapeutką od lat pracującą z osobami, które czują za bardzo. Doradza kobietom jak mogą o siebie dbać i czerpać siłę z posiadania tej wyjątkowej cechy osobowości. W książce „Kobiety, które czują za bardzo” wykorzystuje teorie dr Elaine Aron i często nawiązuje do jej badań. Widać tu też wpływ Stefanie Stahl i koncepcji Dziecka Cienia i Dziecka Słońca.

Pisząc tę książkę autorka spotkała się z opiniami kwestionującymi istnienie wysokiej wrażliwości, jako odrębnej cechy charakteru. Przeciwnicy twierdzą, że skoro wrażliwość nie została wpisana do żadnego rejestru chorób i zaburzeń, to może jest wymysłem i próbą usprawiedliwienia ludzkiej słabości, po prostu histerią.

Wrażliwość to cecha, która powstała niezależnie od woli, ale odpowiednio traktowana - zaopiekowania, wzmacniana lub odrzucana może się stosownie odpłacić. Będzie kierować życie w stronę pięknych sytuacji albo umęczenia i frustracji. Jednak wiedza o niej jest pierwszym krokiem do zaakcentowania tej cechy.

Bardzo podobał mi się rozdział o przybieraniu różnych masek, aby ową wrażliwość ukryć lub stłumić. Pozornie są to strategie radzenia sobie w świecie mało wrażliwym z wysoką wrażliwością. Tak naprawdę ukrywanie wrażliwości i zakładanie masek zaczyna się już w wieku dziecięcym. Dzieci szybko uczą się, jakie zachowania się nagradzane, a jakie karane. I w ten sposób maluchy wymyślają dla siebie role, taki „sposób na przetrwanie i uzyskanie miłości, akceptacji i poczucia przynależności”. We wczesnym dzieciństwie są to procesy nieświadome, lecz bardzo intensywne. Grzeczna dziewczynka, prymuska, słodki aniołek, smutna zgrywuska, mała królowa śniegu czy buntowniczka. Z dużym niepokojem i smutkiem psycholożka te typy zachowań rozpoznaje. Jednocześnie podkreśla wniosek dr Elaine Aron, która „wyraźnie sprzeciwia się wtłaczaniu wysokiej wrażliwości w określone ramy”. Wrażliwość to odmienna cecha, która pojawia się zarówno u pogodnych ekstrawertyków, „królowych imprez”, jak u posępnych introwertyków. Zatem osoby wysoko wrażliwe to nie tylko płaczliwe i nieśmiałe histeryczki, to również przebojowe kobiety, które codziennie zamieszczają relacje na Instagramie.

Moje wielkie uznanie dla pani Katarzyny za to, że pochyliła się nad osobami, które borykają się z problemami natury emocjonalnej wynikającymi z czterech głównych powodów: przestymulowania, niskiej samooceny, nadmiernych reakcji emocjonalnych i braku odporności na krytykę. Praca nad tymi obszarami może przyczynić się do poprawy jakości życia osób zmagających się z wysoką wrażliwością. A ta książka jest z pewnością dużym krokiem do lepszego samopoczucia i zakceptowania siebie.

Bardzo się cieszę, że powstała taka książka i tak, jak autorka założyła, „odbyłam osobistą wędrówkę, która pomogła uporządkować mi w sobie cechę wysokiej wrażliwości”. I mam nadzieję, że ta cecha będzie mi służyła, a nie prowadziła do przekleństwa. Na koniec zdanie innej mentorki, pomysłodawczyni projektu „Sexy zaczyna się w głowie”, pani Karoliny Cwaliny-Stępniak - „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w sukcesie”. Otóż to!

„Wrażliwość przechodzi dzisiaj rewolucję. Cecha ta, jeszcze niedawno uważana za oznakę niedojrzałości i egzaltacji, rozumiana jest już znacznie szerzej - jako wyjątkowy dar czucia więcej i głębiej. Wyciąga się ją z dna szafy, zachęcając, by się wreszcie nie wstydzić i zacząć szanować jej żywą obecność. Być wrażliwą oznacza być skontaktowaną ze swoimi emocjami, nawet tymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mons Kallentoft pochodzi ze Szwecji, dorastał w okolicach Linköpingu, obecnie mieszka w Palmie na Majorce. Jego książki o inspektor policji kryminalnej Malin Fors sprzedano w ponad trzech milionach egzemplarzy, Mons podbił serca czytelników, moje też. Jego cykl o policjancie Zacku Herrym odnosi obecnie sukcesy w Szwecji i wielu innych krajach.

Mons przenosi czytelnika na Majorkę. To tam dzieje się akcja „Patrz, jak spadam”. Nie ulega wątpliwości, że Mons Kallentoft ma ogromny talent i cały czas doszlifowuje swój warsztat. Ma świetnie dopracowany styl, umiejętnie posługuje się metaforami i obrazami poetyckimi. Pięknie i efektownie pisze o codziennych tragediach, o rozterkach duszy. Całą narrację prowadzi w czasie teraźniejszym, co sprawia, że czytelnik bardziej identyfikuje się z postaciami. Przez to jesteśmy włączeni w tempo pościgu, w wyścig z czasem, tu i teraz przenikamy do myśli bohaterów. Jednak nowy cykl jest zupełnie inny niż jego poprzednie serie. Nie ma tu pościgów i walki z czasem, jest raczej podróż w głąb duszy bohaterów.

Tim Blanck to były szwedzki policjant, teraz pracujący jako prywatny detektyw na hiszpańskiej Majorce. Miejsce nowej pracy nie wybrał przypadkowo. To tu, trzy lata temu, zaginęła jego szesnastoletnia córka Emme. Tim nadal szuka córki. Poprzysiągł, że nigdy nie przestanie. Ta przysięga rozbiła jego małżeństwo i sprowadziła go do Palmy, gdzie właśnie mieszka i zarabia na życie. Emme razem z koleżankami wybrała się na wymarzone wakacje, aby zakosztować wolności i szalonych imprez. Pewnej nocy nie wróciła do hotelu i ślad po niej zaginął.

Od początku książki wylewa się na czytelnika ogromna i wszechogarniająca fala depresji Tima. Jego psychika jest w rozsypce, urojenia mieszają się z obsesją na punkcie odnalezienia córki. Ta mroczna depresyjność trochę przytłacza i momentami trudno się przez nią przebić. Ale w końcu ta wielka bańka depresji pęka. Fabuła nabiera spójności. Pojawiają się nowe motywy i inni bohaterowie powiązani ze sprawą. Okazuje się, że Majorka, nie jest mekką turystów ani rajem na ziemi. To miejsce skorumpowanych firm i przedsiębiorców, którzy posuną się do wszystkiego, aby ich biznes przetrwał. Miejsce potu, brudu, łez i nadużyć.

Mam mieszane uczucia po lekturze pierwszego tomu serii. To z pewnością bardzo trafnie przedstawiony obraz bólu ojca po stracie córki. Niepewności czy żyje, co się z nią stało. Nastój Tima udziela się czytelnikowi i nie do końca wiem, czy można to zaliczyć na plus, czy na minus. Jest przytłaczający, ale tym samym bardzo prawdziwy i bolesny. „Została mu tęsknota za nią. I nawet jej nie jest już taki pewny. Nie wie, jak ta tęsknota wygląda, co oznacza, jakie to uczucie, ciepłe czy zimne, wilgotne czy suche, czy to krzyk czy szept, płacz czy śmiech”.

Jeśli ktoś nie czytał wcześniejszych książek Monsa i chce poznać jego styl, obawiam się, że ta akurat seria może być źle zrozumiana, a co gorsza niedoceniona. A to naprawdę kawał dobrej literatury. Dodatkowo bardzo podoba mi się okładka, jest szalenie hipnotyzująca, oślepiająca zachęcająca do szalonych impez na gorącej Majorce. Tam, gdzie można wpaść w wir odurzenia, wolności, beztroski, zapomnienia o problemach. Okrutnie i brutalnie ten wir może jednak wciągniąć i nie wypuścić. Polecam.

Mons Kallentoft pochodzi ze Szwecji, dorastał w okolicach Linköpingu, obecnie mieszka w Palmie na Majorce. Jego książki o inspektor policji kryminalnej Malin Fors sprzedano w ponad trzech milionach egzemplarzy, Mons podbił serca czytelników, moje też. Jego cykl o policjancie Zacku Herrym odnosi obecnie sukcesy w Szwecji i wielu innych krajach.

Mons przenosi czytelnika na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Nie bądź niczyim narzędziem, zwłaszcza że nie masz pewności, czy w ogóle działasz w czyimiś imieniu. Bądź człowiekiem. A człowiek to istota, która nie jest instrumentem. Która może uczynić coś, co nie jest uwarunkowane! Sama może podjąć decyzję, która jest całkowicie zaskakująca w takich, a nie innych okolicznościach... Taką decyzją byłoby twoje przebaczenie zbrodniarzowi, jak Chrystus zrobił to na krzyżu. Każdy twój ruch niech będzie początkiem czegoś nowego bez oglądania się na przeszłość. Życie to nie szachy! W każdej chwili możesz wykonać ruch niezgodny z teorią i wygrać. No co? Kim wolisz być: katem, narzędziem zemsty czy istotą o wolnej woli?”

Ten fragment powieści bardzo dobrze opisuje charakter Eberharda Mocka - bohatera cyklu sensacyjnych kryminałów Marka Krajewskiego. To już 10 tom z serii. Stali czytelnicy pana Marka zdążyli bardzo dobrze poznać głównego bohatera. Radca kryminalny posiada bardzo bogatą biografię, a autor z każdą powieścią uzupełnia w niej luki.

Tym razem akcja dzieje się w roku 1928. Przedwojenny Breslau to miasto grzechu i rozpusty. Pełne zwyrodnialców, rzezimieszków, ludzi opętanych zemstą, miasto cuchnące i brudne. „Wokół serca Wrocławia, czyli Rynku ozdobionego pięknym renesansowym ratuszem, rozpościerała się gnijąca tkanka miejska. Wysmukłe kamieniczki w Rynku były podobne do dam lekkich obyczajów - niegdyś pięknych i bogatych, dzisiaj zubożałych i pokrytych grubą warstwą makijażu - które pod wspaniałymi sukniami chowają brudna i podartą bieliznę. Na tyłach pięknych zabudowań rozciągał się bowiem świat ubóstwa, upadku i przestępczości”.

Mock zostaje wezwany do szpitala psychiatrycznego przy Kletschkau Strasse. Staje tam twarzą w twarz ze swą dawną kochanką. Jej córka i syn zostali porwani, a ślad po nich zaginął. Po stracie ukochanej Sophie nic nie wstrząsnęło Mockiem równie mocno jak to spotkanie. Hedwig postradała zmysły, o porwanie i prawdopodobne morderstwo dzieci oskarża własnego męża. Ponadto kobieta wpadła w ciężką depresją spowodowaną długotrwałym stresem, rodzaj anhedonii, czyli braku odczuwania przyjemność z czegokolwiek. Bardzo lubię takie dygresje u Krajewskiego, gdzie autor tłumaczy pewne słowa, odwołując się do etymologii.

Mock nie spodziewa się, że będzie to początek najmroczniejszego jego śledztwa. Krok po kroku odkrywa upiorne powiązania między tajnym stowarzyszeniem okultystycznym, a budowniczymi miasta przyszłości w centrum Wrocławia. To bardzo ciekawy wątek, odwołujący się do idei Maksa Bergera, który chciał zrównać z ziemią rudery wokół Rynku, a następnie wybudować drapacze chmur ze szkła i metalu. Projekt Metropolis Wratislaviensis – mroczny pomysł futurystycznych wizji. Dodatkowo przywołany zostaje tu film Fritza Langa, obraz pełen okultystycznej symboliki.

Mock zatem nawet nie domyśla się, jak potężne siły śledzą każdy jego kroki. A w mieście dzieją się tymczasem makabryczne rzeczy - cmentarne czarne msze, wyuzdane praktyki seksualne, ofiary składane z dzieci Molochowi i ludzie, którzy nie cofną się przed niczym. Mocka zanim swoim analitycznym umysłem rozwiąże zagadkę, obudzi się w nim nieprzewidywalna godność
„To była kwestia podeptanej godności. Szacunek, na który miały wskazywać kwiaty i słodycze, stanowiły pozór, pustą fasadę, która runęła, obalona przez jedno obojętne spojrzenie, przez jakiś nieświadomy gest pogardy. (…) Po prostu godność jest nieprzewidywalna. Budzi się nagle, gdy nikt jej nie chce i nie oczekuje”.

Jeszcze innym ciekawym motywem jest zagadka wrocławskich bunkrów. W 2016 roku, przy okazji budowy biurowca koło Dworca Głównego, odkryto małe militarne betonowe stanowiska strzelnicze. Ten wątek pan Krajewski też tu wykorzystał. Jeśli chodzi o „dokładanie” tych wątków w napchanej już biografii Eberharda Mocka, niektórzy czytelnicy mogą mieć przesyt. Ja jeszcze nie mam. Choć momentami fabuła się dłużyła, szczególnie w środkowej części, uważam „Molocha” za jedną z lepszych w serii. Marek Krajewski trzyma odpowiedni poziom w kreowaniu portretu psychologicznego swojego bohatera. Ponadto mamy tu wciągającą historię, makabryczne śledztwo, naturalistyczne, wręcz turpistyczne sceny, realizm epoki oraz przedwojenny Wrocław jako kolejny wielki bohater.

„Nie bądź niczyim narzędziem, zwłaszcza że nie masz pewności, czy w ogóle działasz w czyimiś imieniu. Bądź człowiekiem. A człowiek to istota, która nie jest instrumentem. Która może uczynić coś, co nie jest uwarunkowane! Sama może podjąć decyzję, która jest całkowicie zaskakująca w takich, a nie innych okolicznościach... Taką decyzją byłoby twoje przebaczenie zbrodniarzowi,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Ama nesciri” - umiłuj bycie nieznanym. Te łacińskie słowa były dewizą Leszka Kołakowskiego. Człowieka niezwykłego. Filozofa, który niechętnie mówił o sobie i życiu prywatnym, pozostając w cieniu swojego dzieła. Korzystając z bogatego archiwum udostępnionego niedawno przez rodzinę, Zbigniew Mentzel opowiada historię niesamowitego człowieka. Jednak jak sam mówi: „Biografia Leszka Kołakowskiego to przede wszystkim biografia intelektualna, biografia myśli”.

Leszek Kołakowski to postać bardzo dynamiczna. W latach 50. XX wieku swoją intelektualną przygodę zaczynał od fascynacji komunizmem. Jak wielu młodych ludzi, którym przyszło dorastać w cieniu okrucieństwa wojny, zainteresował się ideą Marksa, która miała być „pogromcą nazizmu, mitem Lepszego Świata, tęsknotą za życiem bez zbrodni i poniżenia, królestwem równości i swobody”. Szybko jednak idealistyczne wyobrażenia Kołakowskiego legły w gruzach. Dla filozofa bezpośrednie zetknięcie się z prymitywną ideologią wszechobecną w Kraju Rad, było doświadczeniem porażającym. „Czysty kabaret” jak to po latach nazywał dyskusje jakie musieli toczyć goście z Polski z marksistowskimi mentorami. Można sobie wyobrazić, że dla tak wszechstronnie wykształconego człowieka, ciemnota kultury stalinowskiej i ta „gromada nieuków” była porażająca i przerażająca. Już wtedy Kołakowski dostrzegał procesy psychologiczne działające u ludzi poddanych odpowiedniej obróbce w „totalitarnej maszynce do mięsa”.

Filozof był przekonany, że religia to śmierć nauki. Trudno się jednak temu dziwić, ponieważ Kołakowski od początku próbował dokonać swoich rozrachunków z Panem Bogiem. Przeżyta we wczesnym dzieciństwie nieuleczalna choroba matki i jej śmierć, okrutne morderstwo popełnione na ojcu przez hitlerowców, masowe zbrodnie oglądane w nadmiarze, krzywdy i cierpienia, wszystko, czego dojrzewający Kołakowski doświadczył w czasie wojny i okupacji, mogło skłaniać go ku temu, „żeby z Bogiem się wadzić, a nawet kwestionować Jego istnienie. Księga Hioba budziła w nim moralny sprzeciw”. Musiało minąć wiele dziesięcioleci, aby Kołakowski jednej ze swoich książek nadał tytuł: „Bóg nam nic nie jest dłużny”. Jako dwudziestolatek miał pogląd zupełnie odwrotny, a z Pisma Świętego wybierał różne fragmenty i interpretował je na swój sposób, tak, aby Boga pokazać w najgorszym świetle. Zbigniew Mentzel próbuje usprawiedliwiać tu Kołakowskiego, przytacza krytykę księdza Tischnera, która jego zdaniem była bezzasadna.

Kołakowski podczas swojej intelektualnej wędrówki przeszedł drogę od fascynacji komunizmem, poprzez doświadczenie realnego socjalizmu, a skończył na uznaniu prymatu tradycyjnych wartości. Filozof pochylał się nad słabościami człowieka. Z biegiem czasu docenił te idee i wartości, które były w społeczeństwie obecne od dawna. Potrzebował na to jednak wielu lat poszukiwań.

Książka składa się również z analizy tekstów filozofa, fragmentów jego korespondencji z przyjaciółmi oraz relacji jego znajomych. Pokazuje ewolucję poglądów oraz ciężką pracę jaką Kołakowski wkładał we własny rozwój i jak ogromna narzucił sobie dyscyplinę intelektualną. To bardzo rzetelna i dokłada biografia. Pełna również anegdot np. o zwiedzaniu Ermitażu oraz ciekawych ripost z różnymi ludźmi.

„Ama nesciri” - umiłuj bycie nieznanym. Te łacińskie słowa były dewizą Leszka Kołakowskiego. Człowieka niezwykłego. Filozofa, który niechętnie mówił o sobie i życiu prywatnym, pozostając w cieniu swojego dzieła. Korzystając z bogatego archiwum udostępnionego niedawno przez rodzinę, Zbigniew Mentzel opowiada historię niesamowitego człowieka. Jednak jak sam mówi: „Biografia...

więcej Pokaż mimo to