Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Paul z Diuny Kevin J. Anderson, Brian Herbert
Ocena 6,6
Paul z Diuny Kevin J. Anderson, ...

Na półkach:

Każdą książkę o Diunie nie spod pióra Franka Herberta traktuję jako fanficzka. (W zasadzie "Heretyków" oraz "Kapitularz" też traktuję w ten sposób, ale to rozmowa na inną okazję). Dlatego trudno mi zaakceptować pewne wydarzenia, mające tu miejsce i czytam tę książkę bardziej jako wariację o Diunie, na podobnej zasadzie, na jakiej czytam ostatnio tumblrowskie smuty o filmowych wersjach postaci. Dla rozrywki, ale z dozą perspektywy.
Niemniej jednak, przyjemnie było wrócić do tego świata - i to świata jeszcze nieskażonego wielkim obmierzłym czerwiem z ludzką głową.

To druga książka Briana Herberta, którą czytałam (pierwszą był "Ród Atrydów"). Generalnie bardziej mi się podoba od filozofowania jego ojca, bo jednak wolę, kiedy Diuna jest Diuną akcji, a nie Diuną filozofii - wciąż z zachowaniem w pamięci, że to jest tylko fanficzek, a nie "prawdziwa" powieść. Sorry not sorry, ale tak jest. Czy mi to przeszkadza? A skądże znowu. Ja też pisałam fanficzki do Diuny, bo kto mi zabroni.
Czyta się więc spoko, bo szybko i bez filozofowania.

Czytałam głównie dla Irulany, która jest moją ulubioną postacią z całej serii. Ale czytałam również, by poznać losy Marie, czyli córki Feyda-Rauthy Harkonnena (który był moją ulubioną postacią z całej serii jeszcze zanim większa część żeńskiej widowni kin dostała obsesji na punkcie bladego i łysego Austina Butlera - ja też dostałam, więc nie krytykuję) oraz lady Margot Fenring. I generalnie mocno mi się nie podoba, co Brian Herbert zrobił z postacią Marie, ale trochę rozumiem jego koncepcję, ponieważ ani w "Mesjaszu Diuny", ani w "Dzieciach Diuny" postać córki Feyda-Rauthy nie istnieje. Tak po prostu. Co zawsze mnie dziwiło, biorąc pod uwagę, że w "Diunie" jest wspominana kilkakrotnie i jest ważna dla Bene Gesserit i ich planu eugenicznego. Nie chce mi się wierzyć, że Zakon z tysiącletnią obsesją na punkcie prowadzenia sznurka genetycznego ot tak sobie by odpuścił wychowanie dziecka o TAKICH genach i pozwolił na tak duże niebezpieczeństwo jakim jest utrata dziewczynki. Serio, Bene Gesserit trwały przed Muad'Dibem i Bene Gesserit trwają po nim i po rządach obmierzłego czerwia z ludzką głową z jakiegoś powodu. Zatem nie wierzę, by Zakon wypuścił Marie Harkonnen ze swoich rąk i pozwolił zbuntowanej siostrze oraz obłąkanemu asasynowi na szkolenie jej według własnego widzimisię. (Dlatego uważam, że ta książka to wariacja na temat Diuny). Ale rozumiem, że Frank Herbert nie miał na Marie pomysłu i po prostu to zostawił, a jego syn wykorzystał tę szufladkę i stworzył sześcioletnią zabójczynię owładniętą żądzą walki. (Jakieś tam echa cech Feyda-Rauthy tu są, niech będzie). Czy mi się podoba takie rozwiązanie? No nie - i po lekturze tej książki tym bardziej nie, jest mi przykro i w ogóle.
Ale nie zapominam, że to wciąż jest fanficzek. Więc nie biorę za pewnik tego, co się staje ani z Marie, ani z Irulaną, ani w zasadzie z nikim.
Na plus, że pojawia się wątek Wensicji Corrino, jej małżeństwa i jej macierzyństwa, bo Farad'n Corinno jest moją ulubioną postacią z całej serii.

Nie żałuję zatem, że przeczytałam ten fanficzek, lecz to wciąż jest fanficzek, a Marie Harkonnen zasługuje na znacznie więcej niż to, co otrzymała. No sorka.
(Jeśli pojawił się dysonans dotyczący moich ulubionych postaci z całej serii to cóż. Wciąż trudno mi się zdecydować. Shipuję Irulanę z Feydem-Rauthą i chyba shipuję Marie z Farad'nem Corrino - ale to temat na inną rozmowę. Albo na inne fanficzki, niekoniecznie autorstwa Briana Herberta... if you know what I mean).

Każdą książkę o Diunie nie spod pióra Franka Herberta traktuję jako fanficzka. (W zasadzie "Heretyków" oraz "Kapitularz" też traktuję w ten sposób, ale to rozmowa na inną okazję). Dlatego trudno mi zaakceptować pewne wydarzenia, mające tu miejsce i czytam tę książkę bardziej jako wariację o Diunie, na podobnej zasadzie, na jakiej czytam ostatnio tumblrowskie smuty o...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Najwyżej dostanę bana, co mi tam, ale...
okrutnie wkurwia mnie ten soczysty stek stylu.

Serio, takie pisanie nie jest innowacyjne. Wszystkie książki "tego typu" są pisane w ten sposób. Tak naprawdę jest to dość wtórne, a jak się posiedzi w "tym typie" literatury, to samemu można zacząć się tak ęą wysławiać. No i co z tego.

Ale przynajmniej padło "ślimaczy ślad śluzu", śśś, fajnie.

Najwyżej dostanę bana, co mi tam, ale...
okrutnie wkurwia mnie ten soczysty stek stylu.

Serio, takie pisanie nie jest innowacyjne. Wszystkie książki "tego typu" są pisane w ten sposób. Tak naprawdę jest to dość wtórne, a jak się posiedzi w "tym typie" literatury, to samemu można zacząć się tak ęą wysławiać. No i co z tego.

Ale przynajmniej padło "ślimaczy ślad śluzu",...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Póki nie przeczytałam tej historii, byłam pewna, że retro kryminały to nie jest moja rzecz. Szczęśliwie przekonałam się, że nie jest to prawda. A na pewno nie w przypadku "Szkicu Zbrodni".
Co łączy sztukę i zbrodnię? Odpowiedzi może być mnóstwo, jak się tak głęboko zastanowić. W tym przypadku coś je łączy. Nic więcej nie zdradzę. A jeśli do tego wszystkiego dodamy kradzież rodowych klejnotów, to już w ogóle otrzymamy iście zgrabny miks sztuki, zbrodni i luksusu. Polecam doświadczyć, jak to jest.
Ale wbrew pozorom to nie sztuka i nie luksus są najważniejsze w tej książce. Najważniejsze są bowiem... pszczółki.
Dlaczego i jak - o tym trzeba przekonać się osobiście.

To, co zwróciło moją uwagę, to bardzo przyjemni bohaterowie. Panna Stefania szczęśliwie nie jest kolejną buntowniczką w krynolinie, tylko bardzo rozsądną, spokojną i sympatyczną panną z dobrego domu, mającą swoje pasje i swoje marzenia. Z kolei pan Grabiański to postać, którą polubiłam od pierwszych stron. W trakcie czytania złapałam się na tym, jak rzadko napotykam w powieściach na głównego bohatera w starszym wieku. Pewnie dlatego, że starość jest dla nas zaprzeczeniem aktywności i fascynujących wydarzeń. Jak mawia klasyk, nic bardziej mylnego. Jeśli pan Grabiański jest sztampowym przykładem emeryta, to ja chyba chcę już tą emeryturę :D Przyznam szczerze, że w pewnym momencie uważniej śledziłam jego wątek (oraz relację z Pewną Panią, nic więcej nie powiem, ale no kurde no, shipowałam jak głupia, a tu... tak wyszło, jak wyszło. Ech.). Kuzyn Stefanii skradł moje serduszko, ale to pewnie dlatego, że ja mam wrodzoną słabość do takich bad boyów o aroganckim uśmiechu.

Jak kryminał to kryminał - w przypadku "Szkicu Zbrodni" zagadka jest w stylu opowieści Agathy Christie. I to jest dobre porównanie spod moich palców, bo ja Christie bardzo lubię i szanuję, mam z nią jeden problem (tak samo jak z tą książką). Na ogół nie potrafię domyślić się rozwiązania. :D W "Szkicu Zbrodni" moje przypuszczenia spaliły na panewce, ale nawet nie wstydzę się tego przyznać, bo moim zdaniem to atut tej powieści. Zagadka jest równie misterna co koronka. I bardzo dobrze. A chcę nadmienić, że mamy tu do czynienia trochę z wersją kryminału "grupa ludzi zamknięta w małej przestrzeni - jedno z nich zabiło". Uwielbiam ten motyw i uważam, że w tej książce został ciekawie rozegrany. Miałam kilka poszlak, bo też okruszki są fajnie porozrzucane, a mnie podobało się bycie kaczką i dziobanie ich z zapartym tchem.

Jeśli dorzucimy do tego niesamowitą wręcz zdolność Autorki do tworzenia opisów - namacalne upalne lato w podkrakowskim majątku, czego pragnąć więcej - to otrzymujemy powieść: piękną niczym obraz, tajemniczą co zbrodnia i elegancką w swojej formie jak rodowa biżuteria.
(I dodatkowa gwiazdka za obecność pszczółek!).
I jeszcze ta okładka. Kupiła mnie ta okładka, co tu dużo mówić. Świetna jest. <3

Póki nie przeczytałam tej historii, byłam pewna, że retro kryminały to nie jest moja rzecz. Szczęśliwie przekonałam się, że nie jest to prawda. A na pewno nie w przypadku "Szkicu Zbrodni".
Co łączy sztukę i zbrodnię? Odpowiedzi może być mnóstwo, jak się tak głęboko zastanowić. W tym przypadku coś je łączy. Nic więcej nie zdradzę. A jeśli do tego wszystkiego dodamy kradzież...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Urocze, ale ja kiedyś (bardzo kiedyś) czytałam taką książkę "Wiek Luksusu" i wiem, że to wszystko kiedyś było - tylko bez problemów rasowych.

Urocze, ale ja kiedyś (bardzo kiedyś) czytałam taką książkę "Wiek Luksusu" i wiem, że to wszystko kiedyś było - tylko bez problemów rasowych.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Ja nie wiem, chyba muszę zrobić sobie trochę przerwy od Sagera, bo z każdym kolejnym tytułem czuję się coraz bardziej rozczarowana.
Wiem, że to debiut, ale mimo wszystko. Albo "właśnie dlatego".

Ja nie wiem, chyba muszę zrobić sobie trochę przerwy od Sagera, bo z każdym kolejnym tytułem czuję się coraz bardziej rozczarowana.
Wiem, że to debiut, ale mimo wszystko. Albo "właśnie dlatego".

Pokaż mimo to


Na półkach:

Szczerze mówiąc, za bardzo nie wiem, jak ocenić tę książkę, bo mi się nawet podobała, ale bez większego zaangażowania. Zatem daję bezpieczne 6/10, wyznając zasadę, że jak nie wiem, jak ocenić to daję albo 4/10, albo 6/10.
Tutaj 6/10, bo Ouyang był super, a Baoxiang to tak bardzo "moja" postać, ohhhh... szkoda tylko, że Zhu wyszła tak - troszkę hehe - bezpłciowo.

Nie wiem, czy chcę porównywać do "Wojny Makowej", bo wydaje mi się, że nie o to chodzi, szczególnie, że oprócz ogólnego klimatu to zbyt wiele tych dwóch tytułów nie łączy.
Zatem przeczytałam, ale nikogo to nie obchodzi.
Co gorsza, mnie też nie.

Szczerze mówiąc, za bardzo nie wiem, jak ocenić tę książkę, bo mi się nawet podobała, ale bez większego zaangażowania. Zatem daję bezpieczne 6/10, wyznając zasadę, że jak nie wiem, jak ocenić to daję albo 4/10, albo 6/10.
Tutaj 6/10, bo Ouyang był super, a Baoxiang to tak bardzo "moja" postać, ohhhh... szkoda tylko, że Zhu wyszła tak - troszkę hehe - bezpłciowo.

Nie wiem,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kruk. Słuchowisko Jakub Korolczuk, Aleksandra Zielińska
Ocena 7,3
Kruk. Słuchowisko Jakub Korolczuk, Al...

Na półkach:

Naprawdę świetna, klimatyczna historia, a zwłaszcza zyskuje w porównaniu z "Ciałem i krwią", która to książka również dzieje się w Sokółce XD
Szeptucha (której w Sokółce nie doświadczysz, ale CO Z TEGO) była super. Wszyscy aktorzy są super.
To teraz trzeba obejrzeć serial.

Naprawdę świetna, klimatyczna historia, a zwłaszcza zyskuje w porównaniu z "Ciałem i krwią", która to książka również dzieje się w Sokółce XD
Szeptucha (której w Sokółce nie doświadczysz, ale CO Z TEGO) była super. Wszyscy aktorzy są super.
To teraz trzeba obejrzeć serial.

Pokaż mimo to

Okładka książki My Dark Romeo Parker S. Huntington, L.J. Shen
Ocena 6,5
My Dark Romeo Parker S. Huntingto...

Na półkach:

Okładka jest jedyną pozytywną sprawą w tej książce, co nie zmienia faktu, że ją przeczytałam i nawet się bawiłam. I śmiałam. I żenowałam.

Okładka jest jedyną pozytywną sprawą w tej książce, co nie zmienia faktu, że ją przeczytałam i nawet się bawiłam. I śmiałam. I żenowałam.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Trochę nie rozumiem tych wszystkich zachwytów, bo żadną miarą nie jest to innowacja wśród akcyjniaków. Od Bonda różni tylko to, że Antonia wykorzystuje ponadprzeciętne zdolności umysłowe. Reszta jest Bondem.
(Może prócz wynalazków Q, bo tego nie ma. Ale jest Antonia :P).
Co nie zmienia faktu, że przez 3/4 książki serio nie byłam w stanie się oderwać.

Trochę nie rozumiem tych wszystkich zachwytów, bo żadną miarą nie jest to innowacja wśród akcyjniaków. Od Bonda różni tylko to, że Antonia wykorzystuje ponadprzeciętne zdolności umysłowe. Reszta jest Bondem.
(Może prócz wynalazków Q, bo tego nie ma. Ale jest Antonia :P).
Co nie zmienia faktu, że przez 3/4 książki serio nie byłam w stanie się oderwać.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Może napiszę to na samym początku, żeby być fair: tak, pan Michał Kubicz ma ogromną wiedzę o starożytnym Rzymie i o dynastii julijsko-klaudyjskiej. I nigdy ani nigdzie nie napisałam, że jest inaczej. Gdybym miała oceniać stopień jego wiedzy, to bym nie oceniła 10/10 - w ogóle bym nie oceniła, bo mnie przewyższa poziomem i nie ma tu z czym dyskutować.
Ale - niestety bądź stety - nie oceniam tu tylko stanu wiedzy, którą Autor niewątpliwie posiada. Oceniam tu również walory literackie. I proszę mi wybaczyć, ale to jest powieść, a nie książka popularno-naukowa. I jako taką zamierzam ją ocenić.

A pod kątem literackim jest, niestety, tak sobie. Przede wszystkim przez płaską kreację bohaterów, którzy w najlepszej sytuacji są jacyś, bo są przerysowani, ale wtedy przynajmniej mają więcej niż jedną cechę (Agryppa). Gorzej, jak są przerysowani z tylko jedną cechą, bo wtedy wychodzi to dosyć słabo. Jak w przypadku Liwii, która jest baśniową Macochą, stojącą w jednym szeregu z panią Tremaine z "Kopciuszka" oraz ze Złą Królową z "Królewny Śnieżki". Ale to nie jest baśń, to jest książka o prawdziwych ludziach, którzy kiedyś istnieli. A prawdziwi ludzie mają to do siebie, że są skomplikowani - przynajmniej ci, którzy ukształtowali losy ówczesnego świata pod własne widzimisię. Zatem nie wierzę w Liwię głupią, w Liwię zawistną, w Liwię na tyle dziecinną, by kazała pasierbicy chodzić w "zgrzebnej szacie". Liwia w tej części jest tak zła, że aż głupia w swoim postępowaniu i jest mi z tego powodu przykro, bo bardzo lubię Liwię.

Kreacja Julii również mnie trochę rozczarowała, ale przeczytałam posłowie, poza tym, śledziłam kulisy powstawania tej powieści na tyle, na ile Autor się nimi dzielił i powiedzmy, że rozumiem cel, jaki panu Kubiczowi przyświecał. W sumie to fajne, że ta znana przez nas współczesnych jako "zdegenerowana" i "zepsuta do szpiku kości, femme fatale" Julia Augusti jest tutaj zagubioną i naiwną nastolatką, trochę niewinną, trochę na uboczu. Dzieckiem, którego nikt nie chce, a równocześnie chcą je wszyscy - by je wykorzystać. I to jako zabieg jest świetne (bo ja generalnie lubię wszelkie innowacje w postrzeganiu historycznych postaci), ale samo wykonanie zdawało mi się być trochę na słowo honoru. To znaczy - przyjmuję, że jest naiwna i zagubiona, bo Liwia się nad nią infantylnie znęca. Ale same sceny, by to ukazać były trochę nie do końca przekonywujące.

I tak samo podoba mi się kreacja Marka Agrypy jako tego złola (nie pamiętam już, do kogo porównał go Autor w poście, do kogoś z aparatu komunistycznego ZSRR - też fajne). Tylko, że znowu to takie przerysowane. I jest mi przykro, bo przerysowanie rzadko kiedy może się przysłużyć - zarówno samej postaci, jak i jej Twórcy, głównie dlatego, że to zabieg, w którym łatwo przekroczyć granicę tego, co jest "fajne" i zapuścić się w otchłań tego, co jest "krindżowe". I tak, Marek Agrypa terroryzujący rodzinę wyszedł nieco "krindżowo". Ale doceniam sam zamysł, bo jest świeży. Szczególnie w porównaniu do kreacji z serialu "Rzym", gdzie Agrypa jest pocieszny i dobrotliwy. (Tam w sumie to Mecenas jest dwulicowy i chytry).

Same wydarzenia też wydają mi się trochę klejone na ślinę. Te, które wywodzą się z historii są okej, ale te, które nie - odczuwam to jako naginanie fabuły pod to, by robić dużo dramy, dużo konfliktów (które niekoniecznie służą postaciom) i to tylko po to, by było dramatycznie. Naiwne jakieś to wszystko. Ja wiem, że to Rodzina i to pewnie było kroczenie na ostrzu noża, ale może bez nieustannej dramy.

Zatem, jeśli miałabym podsumować, to powtórzę (bo znowu wyjdzie chryja na Fejsie, jak po mojej poprzedniej ocenie :) ): NIE, nie mam zamiaru mówić, że "łe, głupia książka, wcale tak nie było". Bo pewnie było. Tylko dlaczego zamysł wypada super, a wykonanie gorzej? Owszem, w poprzednich powieściach też zdarzało się przerysowanie (Mesalina w "Agrypinie" :D), ale jakimś cudem było jeszcze brane w ryzy przez inne czynniki. Natomiast od ostatnich dwóch powieści (tej oraz "Liwii") widzę ten baśniowy podział na "dobrych i niewinnych" oraz na "SaMo ZuO" - a to się nigdy nie obroni. (Może obroniło się w przypadku Vladimira Harkonnena w "Diunie", ale baron - w przeciwieństwie do tutejszej Liwii - miał w sobie coś więcej niż tylko dziecięcą złośliwość).

Proszę mi wybaczyć, muszę się wyzłośliwić, bo kibicuję panu Kubiczowi w pisaniu powieści o starożytnym Rzymie, postawiłam mu poprzeczkę bardzo wysoko, mam oczekiwania po "Agrypinie" i po "Tyberiuszu". No i wierzę, że jedna okropnie niska ocena, jaką jest 6/10 doda wiarygodności książce, bo same wysokie oceny niespecjalnie wzbudzają zaufanie czytelników. :)

Na plus - przynajmniej, w porównaniu do "Liwii", nie było nic niewnoszących scen seksu, co doceniam.
Założenia bardzo mi się podobały, wykonanie gorzej.
I nie, nie dam 9/10 lub 10/10 tylko dlatego, że Autor ma wielką wiedzę. Nie dam, bo to jest powieść. A jako powieść, literacko, nie jest na 9-10/10.

Może napiszę to na samym początku, żeby być fair: tak, pan Michał Kubicz ma ogromną wiedzę o starożytnym Rzymie i o dynastii julijsko-klaudyjskiej. I nigdy ani nigdzie nie napisałam, że jest inaczej. Gdybym miała oceniać stopień jego wiedzy, to bym nie oceniła 10/10 - w ogóle bym nie oceniła, bo mnie przewyższa poziomem i nie ma tu z czym dyskutować.
Ale - niestety bądź...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Okropnie się ta książka zestarzała. Pan Tomasz ma tutaj DWADZIEŚCIA SZEŚĆ LAT, a zachowuje się, jakby miał czterdzieści sześć i był zgorzkniałym życiowym nieudacznikiem. Właściwie jeśli pominąć opisy przyrody zajmujące całe akapity, to zagadka była wciągająca.
Problem z nią jest taki, że rozwiązanie gdzieś się rozmyło i pod koniec przestałam ogarniać o co właściwie w końcu miało chodzić.

No i ten nieszczęsny ekhm zalążek modnego obecnie motywu "enemies to lovers", ale nieudolny jak i sam pan Tomasz. (Wcale nie dziwię się, że taka lekarka w pewnym momencie machnęła ręką i sobie poszła, też bym sobie poszła). Generalnie laska (ale nie ta lekarka) sobie z niego kpi "bo tak", jest wredna i chamska, bo tak. On ją w zamian hejtuje też "bo tak". Ale przecież "kto się czubi ten się lubi", C'NIE?
No nie.
I w dodatku pierońsko mnie wnerwiało, kiedy nazywał ją "Babie Lato" - co za CRINGOWE obleśne dziaderskie określenie na DOROSŁĄ kobietę, która nam się podoba. Obrzydliwe. A niestety, nazywa ją tak z jakieś 90% czasu ekranowego, więc... no, CZĘSTO.

Zatem wyszło tak se, ale to moja pierwsza "świadoma" książka z tej serii, a przede mną jeszcze chyba 5, więc trzymam kciuki za siebie, że będzie lepiej.
Bo może będzie?

Okropnie się ta książka zestarzała. Pan Tomasz ma tutaj DWADZIEŚCIA SZEŚĆ LAT, a zachowuje się, jakby miał czterdzieści sześć i był zgorzkniałym życiowym nieudacznikiem. Właściwie jeśli pominąć opisy przyrody zajmujące całe akapity, to zagadka była wciągająca.
Problem z nią jest taki, że rozwiązanie gdzieś się rozmyło i pod koniec przestałam ogarniać o co właściwie w końcu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jestem bardzo zadowolona, że to od tej książki zaczął się mój rok 2024. W zasadzie miałam wysokie oczekiwania i w zasadzie zostały one spełnione i to w stopniu, w jakim dawno książka fantastyczna ich nie spełniła.
A ku memu zaskoczeniu nie było tu NICZEGO nowego. Fabuła jest sztampowa, rozwiązania fabularne są sztampowe - a mimo to dawno nie bawiłam się tak świetnie podczas czytania. W dodatku księżniczka to jest niemal w 100% "mój typ bohaterki" - podstępna, dwulicowa i zdeterminowana, inteligentna, chytra i czasami kochana. No uwielbiam Malini.
Ale z kolei Prija i Bhumika dały mi uczucie kobiecego powera i też je kocham. W ogóle kocham tę książkę.
Dodatkowo plus za antagonistę, bo też jest wykreowany tak, że ciągle chciałam wiedzieć, o co mu chodzi - a nawet się nie pojawia, prócz samego początku i samej końcówki. Po prostu religijny fanatyzm znowu jest jednym z "moich" vibe'ów. I tyle.

Przehajpowany "Zakon Drzewa Pomarańczy" to nawet się tutaj nie umywa. I wiecie co? I NAWET NIE MA SMOKÓW.
I co? I da się napisać zajebistą fantastykę o lesbijkach, która jest oparta na wytartych schematach, ale napisana tak, że nie da się jej odłożyć. (W przeciwieństwie do okropnego ZDP z rzekomo "ślicznym" XD stylem).
Idę czytać "Oleandrowy Miecz".

Jestem bardzo zadowolona, że to od tej książki zaczął się mój rok 2024. W zasadzie miałam wysokie oczekiwania i w zasadzie zostały one spełnione i to w stopniu, w jakim dawno książka fantastyczna ich nie spełniła.
A ku memu zaskoczeniu nie było tu NICZEGO nowego. Fabuła jest sztampowa, rozwiązania fabularne są sztampowe - a mimo to dawno nie bawiłam się tak świetnie podczas...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie jestem pewna, czy właściwie odebrałam przesłanie tej książki. June jest postacią jednocześnie okropną, jak i tak bardzo ludzką, że trudno nie złapać się na tym, że w pewnym momencie rozumie się ją i jej postępowanie. Przynajmniej odrobinę. Odsłaniane warstwy Atheny ukazują ostatecznie postać, którą przestaje się lubić.
I okazuje się, że obydwie, zarówno Athena, jak i Juniper, są siebie warte. Że ta pseudopamiętnikarska książka, którą June chciałaby stworzyć, może wcale nie byłaby aż taką fikcją.
Zatem June się nie lubi, bo trudno lubić kogoś żałosnego, zafiksowanego na punkcie własnej krzywdy (bardziej lub mniej autentycznej, whatever). Atheny nie lubi się z wzrastającą satysfakcją z tego powodu, bo z zasady nie lubi się osób, którym w życiu wychodzi.
Wiwisekcja rynku wydawniczego wzbudzała na mojej twarzy uśmieszek zrozumienia i to praktycznie przez całą lekturę.

Nie no, podobało mi się. Podobała mi się żałosna Juniper (cudowne imię, swoją drogą), bo trudno mi nie westchnąć z litością nad jej obrzydliwym brakiem moralności, nad zawiścią i zazdrością. Podobała mi się wyidealizowana Athena, która ze strony na stronę ma na swoim gładkim licu coraz więcej pęknięć i rys. (Chciałam napisać "na swoim porcelanowym licu", ale to pewnie byłby rasizm, no nie?).

Natomiast od mniej więcej połowy książki czułam się autentycznie przytłoczona i wreszcie zmęczona tym, że w pewnym momencie każdy staje się mniej lub bardziej rasistą. A przynajmniej zostaje tak nazwany przez samozwańczych łołk-obrońców uciśnionych. Piszesz o innej kulturze? Jesteś rasistą. Wypowiadasz się o innej kulturze? Jesteś rasistą. Jesteś pochodzenia azjatyckiego i spotykasz się z kimś białym? Jesteś rasistą i zdrajcą swojej rasy. Ostatecznie wyzywanie się od rasistów przybrało rozmiary absurdu na tyle, że pojęłam, że "wszyscy jesteśmy rasistami", tak po prostu, z założenia, bo żyjemy. Niezależnie od pochodzenia, lepiej założyć, że ktoś jest niż że nie jest. (Bo pewnie w duszy jest, nawet jak nie jest - tylko się ukrywa).
I to było wyjątkowo męczące doświadczenie dla mojej głowy. Nawet się ucieszyłam, że nie publikuję w Stanach, bo pewnie wolno by mi było pisać tylko o Słowianach i chrzcie Polski - a i to nie wiadomo, bo jestem w malutkim stopniu Jaćwingiem, więc może nie. :P

I chyba dodatkowy punkt za ukazanie, jak bardzo pojebaną platformą samonakręcającej się pętli nienawiści i bezrozumnego wrzasku jest Twitter - if you know what I mean :) ale może to i dobrze, zwłaszcza dla wszystkich tych, którzy muszą sobie czasami pokrzyczeć.

Nie no, w końcowym rozrachunku polecam. Chyba.

Nie jestem pewna, czy właściwie odebrałam przesłanie tej książki. June jest postacią jednocześnie okropną, jak i tak bardzo ludzką, że trudno nie złapać się na tym, że w pewnym momencie rozumie się ją i jej postępowanie. Przynajmniej odrobinę. Odsłaniane warstwy Atheny ukazują ostatecznie postać, którą przestaje się lubić.
I okazuje się, że obydwie, zarówno Athena, jak i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jesteś arcydziwna, Króliczku, tak bardzo cię kocham!

(Nie, tak naprawdę to nie).
Ta książka miała wszelkie powody ku temu, by wygryźć którąś z pozycji moich tegorocznych Top3 Tytułów, ale nie zrobiła tego. Chciałam przeczytać coś dziwnego, ale przystępnego, oblanego brokatem, z podoszywanymi koronkami i kokardkami, i do tego przystrojonego cekinami, coś dziwnego z kieliszkiem różowego szampana w jednej dłoni i zakrwawionym nożem w drugiej dłoni. No i może teoretycznie to otrzymałam.
Ale styl jest tak nachalnie "przezajebisty" - nawet nie arcyzajebisty - i taki ę ą, że w połowie miałam mocny przestój i nawet mnie nie obeszło za bardzo, co tu się wyprawia i jak to się skończy. A szkoda, bo chciałam.
Naprawdę chciałam, Króliczku.

Jesteś arcydziwna, Króliczku, tak bardzo cię kocham!

(Nie, tak naprawdę to nie).
Ta książka miała wszelkie powody ku temu, by wygryźć którąś z pozycji moich tegorocznych Top3 Tytułów, ale nie zrobiła tego. Chciałam przeczytać coś dziwnego, ale przystępnego, oblanego brokatem, z podoszywanymi koronkami i kokardkami, i do tego przystrojonego cekinami, coś dziwnego z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kochałam tę opowieść o niegrzecznym Kotku Atlasie i jego przygodach <3

Kochałam tę opowieść o niegrzecznym Kotku Atlasie i jego przygodach <3

Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiem, co sobie myśleć o tej książce, bo z jednej strony fajna, ale z drugiej strony mocno przekombinowana. Jako, że znam Sagera już od trzech książek to mniej więcej wiem, na jakich mechanizmach operuje i jak może wykorzystać konkretne postacie. Niestety, sprawdziło się to w 70%. Prócz tego najważniejszego "plot twistu", bo owszem, tego się nie domyśliłam.

Nie wiem, co sobie myśleć o tej książce, bo z jednej strony fajna, ale z drugiej strony mocno przekombinowana. Jako, że znam Sagera już od trzech książek to mniej więcej wiem, na jakich mechanizmach operuje i jak może wykorzystać konkretne postacie. Niestety, sprawdziło się to w 70%. Prócz tego najważniejszego "plot twistu", bo owszem, tego się nie domyśliłam.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdyby gwiazdki przyznawano za klimat, to moja ocena wyniosłaby 10/10 - zaprawdę, klimat jest przegenialny. Ale powieść to nie tylko klimat i piękne wydanie. Skończyłam czytać i uderzyło mnie, jak bardzo prosta historyjka to jest. I wina wcale nie leży po stronie zakończenia, problem tkwi od samego początku. Postacie są nijakie i obojętne mnie jako czytelniczce, w zasadzie prócz Olivii to nie mogłabym wskazać żadnego bohatera, który byłby jakiś.
Reasumując: mdła i mało odkrywcza fabuła przykryta cudownym, mrocznym klimatem. Opowieść jest o czymś, ale jest tak nieskomplikowana i żadna, że miałam wrażenie, że dostałam do betowania czyjś pierwszy draft powieści. W dodatku draft niezbyt udany.
Uch. Zmęczyłam się. Nienawidzę pisać negatywnych opinii.
Ale jeszcze bardziej nienawidzę czytać książek o niczym.

Gdyby gwiazdki przyznawano za klimat, to moja ocena wyniosłaby 10/10 - zaprawdę, klimat jest przegenialny. Ale powieść to nie tylko klimat i piękne wydanie. Skończyłam czytać i uderzyło mnie, jak bardzo prosta historyjka to jest. I wina wcale nie leży po stronie zakończenia, problem tkwi od samego początku. Postacie są nijakie i obojętne mnie jako czytelniczce, w zasadzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytając tę książkę czułam się fizycznie zmęczona.

Czytając tę książkę czułam się fizycznie zmęczona.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Sądziłam, że to po prostu horror klasy B w stylu Kinga, przeczytałam i teraz bardzo żałuję, że to nie jest po prostu horror klasy B w stylu Kinga.

Sądziłam, że to po prostu horror klasy B w stylu Kinga, przeczytałam i teraz bardzo żałuję, że to nie jest po prostu horror klasy B w stylu Kinga.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka ma w sobie wszystko to, czego brakowało "Mexican Gothic" - to znaczy meksykańskość oraz gotyk. I choć domyśliłam się o co chodzi i co się stanie, nie przeszkodziło mi się dobrze bawić w trakcie lektury. A przeczytałam prędko, bo w trakcie 5godzinnego lotu samolotem :D

Ta książka ma w sobie wszystko to, czego brakowało "Mexican Gothic" - to znaczy meksykańskość oraz gotyk. I choć domyśliłam się o co chodzi i co się stanie, nie przeszkodziło mi się dobrze bawić w trakcie lektury. A przeczytałam prędko, bo w trakcie 5godzinnego lotu samolotem :D

Pokaż mimo to