rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Pałuba, buhyni, puzdro, postoły, kłonica, kopyść - kto dziś używa takiego słownictwa? I kto jeszcze rozumie, co to oznacza(ło)? Językowo książka absolutnie genialna. Nie dla każdego - pewnie nie każdy dobrze się poczuje wśród zdań, które nie mają podmiotu albo bardzo długo musimy się go domyślać, za to zdania zajmują połowę strony. Ja znalazłam w tym sporą przyjemność, a nawet wyzwanie intelektualne :)

Robert, którego życie poznajemy, to ceniony malarz i miłośnik sztuki. Razem z nim przyglądamy się historii malarstwa polskiego, i Fałat wiszący w pokoju Stefana na pierwszych stronach książki oraz Boznańska, którą bohater podziwiał w dzieciństwie, to naprawdę dopiero początek. Smaczków malarskich, nawiązań w sztuce tworzonej przez Roberta, autor przemyca mnóstwo, prawdziwą radość będą mieć koneserzy sztuki.

Trzeba też szybko połapać wątki, od początku jest ich dużo. Bohaterowie długo nie mają imion, ich historie łączą się, rozdzielają, trzeba myśleć. Akcja wielokrotnie celowo zwalnia: już ci się wydaje, że dowiesz się, czyim malarz jest synem, ale zamiast tego dostajesz ośmiostronicowy opis tropienia lisa przy kurniku, w lesie i na wiślanej łasze, i w dodatku zupełnie nie wiesz, kto go tropi... Najciekawszy, dla mnie, historyczny wątek bolechowskiego pałacu kończy się za szybko. W zamian dostajemy historię przemian przekształceniowo-społecznych w byłym PGR oraz w pewnej poznańskiej dzielnicy. To powoduje, że opowieść robi się dość nierówna.

To moje pierwsze spotkanie z autorem, pewnie nie ostatnie, choćby dlatego, że chcę się przekonać, co ważniejsze: forma czy treść? Zdecydowanie widać, że bliższa jest mu forma opowiadania, historie Roberta/Łucji/kamieniarza/Stefana/Urszuli/Julii/squatu/podróży po Stanach spokojnie mogłyby zamknąć się w oddzielnych, krótkich formach. To trochę przeszkadza, zwłaszcza jeśli się nie przepada za opowiadaniami. Niemniej - mocna szóstka.

Pałuba, buhyni, puzdro, postoły, kłonica, kopyść - kto dziś używa takiego słownictwa? I kto jeszcze rozumie, co to oznacza(ło)? Językowo książka absolutnie genialna. Nie dla każdego - pewnie nie każdy dobrze się poczuje wśród zdań, które nie mają podmiotu albo bardzo długo musimy się go domyślać, za to zdania zajmują połowę strony. Ja znalazłam w tym sporą przyjemność, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo dobra dziennikarska relacja z życia i twórczości słynnej podróżniczki. A także jej licznych zainteresowań, podróży, relacji z ludźmi, miłości, przyjaźni, umiejętności, pracy i pracowitości oraz wspólnej wyprawy do Peru. Śladami dawnych odkryć, podróży, relacji... i właściwie mogłabym powtórzyć wszystko z poprzedniego zdania, bo ta wspólna podróż, przeplatająca się z właściwą biografią, to też okazja do poznania niezwykłej osobowości pani Dzikowskiej.

Z książki wyłania się jej legenda - a także ona sama jako osoba skromna, uśmiechnięta, życzliwie nastawiona do wszystkiego i wszystkich. Absolutnie niezwykła kobieta, i to nie tylko dzięki czasom, w których przyszło jej żyć, czy też ludziom, których miała szczęście spotkać na swojej drodze. Ona po prostu pędziła przez życie, chciwie chłonąc wszystkie uroki, które miało jej do zaoferowania, i realizując wszystkie swoje pasje. I pędzi dalej, do dziś! Wyznacza kolejne cele i je realizuje. Tacy ludzie - jakże ich mało! - to dla mnie bohaterowie. I - uwaga, nie lubię nadużywać tego słowa - autorytety.

Na marginesie: bałam się tej książki, ponieważ jako pierwszą przeczytałam biografię życiowego partnera Dzikowskiej, Tony Halika - i zawiodłam się bardzo. Ta pozycja jest o niebo lepsza. Czyta się jak najciekawszą powieść, autor prowadzi przez sprawy najważniejsze, ale też blaski i cienie oraz najrozmaitsze niuanse życia swojej bohaterki. Choć tak całkiem nie uniknął dłużyzn... książka jest przeobszerna! Niemniej - polecam.

Bardzo dobra dziennikarska relacja z życia i twórczości słynnej podróżniczki. A także jej licznych zainteresowań, podróży, relacji z ludźmi, miłości, przyjaźni, umiejętności, pracy i pracowitości oraz wspólnej wyprawy do Peru. Śladami dawnych odkryć, podróży, relacji... i właściwie mogłabym powtórzyć wszystko z poprzedniego zdania, bo ta wspólna podróż, przeplatająca się z...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Małżeństwo doskonałe. Czy ty wiesz, że ja cię kocham... Wojciech Karolak, Krystyna Pytlakowska
Ocena 7,3
Małżeństwo dos... Wojciech Karolak, K...

Na półkach:

Zdecydowanie najsłabsza pozycja z tych traktujących o sławnej satyryczce (ach, te feminatywy...). Mnóstwo wypowiedzi znanych ludzi, artystów, dziennikarzy, satyryków, którzy kiedyś współpracowali lub przyjaźnili się z panią Marią, ale ich wspomnienia chwilami robią wrażenie odbębnianej wierszówki. Ktoś poprosił, napisali, nieco naciągnęli, trochę na siłę, nierówno, czasem bardzo osobiście, czasem zupełnie niepotrzebnie, czasem nie mając nic do powiedzenia. Słabe to.

W części rozmów z Wojciechem Karolakiem książka też wydaje się naciągana. Tak, z każdego akapitu wyziera miłość i czułość między dwojgiem wyjątkowo bliskich sobie ludzi, ale też prawie każde pytanie dziennikarki wydaje się wyciąganiem zwierzeń z człowieka w żałobie. Nieustającej i bardzo uzasadnionej żałobie. A już fragmenty dotyczące np. seksu czy zainteresowań p. Marii - zupełnie zbędne, chwilami nawet lekko żenujące. Nie podobała mi się ta pozycja.

Zdecydowanie najsłabsza pozycja z tych traktujących o sławnej satyryczce (ach, te feminatywy...). Mnóstwo wypowiedzi znanych ludzi, artystów, dziennikarzy, satyryków, którzy kiedyś współpracowali lub przyjaźnili się z panią Marią, ale ich wspomnienia chwilami robią wrażenie odbębnianej wierszówki. Ktoś poprosił, napisali, nieco naciągnęli, trochę na siłę, nierówno, czasem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Uczta. Absolutne 10/10. Zakupiwszy tę pozycję, wahałam się, czy nie odświeżyć sobie najpierw "Czarodziejskiej góry". Nie udało się, ale nie żałuję, bo nie ma czego/do czego/jak porównywać.
Przepiękną, jeszcze ciepłą jesienią lwowski student Mieczysław przybywa do niemieckiego wówczas Sokołowska, aby leczyć swą chorobę "piersiową". Spotyka innych kuracjuszy, którzy leczą to samo, przede wszystkim sąsiadów z pensjonatu dla panów. Atmosfera pensjonatu wydaje się z pozoru przyjazna, ale dziwna, co już pierwszego wieczoru podkreśla choćby nowinka techniczna w postaci światła elektrycznego… Miecio od pierwszej strony budzi sympatię i współczucie, choć nie jest takim sobie zwyczajnym bohaterem. Czytelnik odkrywa powoli karty jego przeszłości – za którą młodzieniec tęskni, ale i wstydzi się jej, i chce ją ukryć, i próbuje się od niej odciąć. Obok niewątpliwej wrażliwości, delikatności, duszy niemalże poetyckiej – Miecio ma na przykład obsesję bycia śledzonym, która chwilami udziela się czytającemu. W ogóle we wspaniałych okolicznościach przyrody, w okolicy tętniącej zdrowiem i życiem to, co dzieje się z bohaterami jest jakieś niezdrowe, duszne, spocone, ziejące gorączką podlaną alkoholem… no, ten wątek pozostawiam do odkrycia…
Bohater, który nie przystaje do swoich czasów – ile razy już o tym było? Tymczasem Miecio jest nadwrażliwcem, choć moim pierwszym podejrzeniem było, że może tylko tak modnie opisanym? W tym kontekście bohaterowie rozmawiają o takim nowym, modnym słowie: znerwicowany… Chłopak nie lubi polowań, w ogóle to, co człowiek robi ze zwierzętami, wzbudza jego współczucie tudzież obrzydzenie (kaczka zabita na obiad, obraz przedstawiający zabitego zająca, wspomnienie pewnej zupy, wykwintny obiad z wątpliwej jakości składników…). Wiele, wiele tu do odkrycia…
Im dalej w powieść, tym dziwniej: miasteczko przypomina Mieciowi bajkowy obrazek z pudełka z pierniczkami, coś dziwnego dzieje się na strychu pensjonatu, jesienny las wzbudza coraz większy niepokój… Akcja przypomina okoliczne szczyty górskie albo regulujący tu życie wykres temperatury pacjenta: zwalnia, przyspiesza, zatrzymuje się, spada…
A zanim dowiemy się, z czym boryka się Miecio oraz co z tego wyniknie, dostajemy jeszcze genialny w mojej ocenie zabieg narracyjny: narrację w liczbie mnogiej, drugiego, tajemniczego narratora, podglądającego wszystkich zza zasłon, spod podłogi, spomiędzy szpar… Książkę pochłonęłam. Absolutnie warto!

Uczta. Absolutne 10/10. Zakupiwszy tę pozycję, wahałam się, czy nie odświeżyć sobie najpierw "Czarodziejskiej góry". Nie udało się, ale nie żałuję, bo nie ma czego/do czego/jak porównywać.
Przepiękną, jeszcze ciepłą jesienią lwowski student Mieczysław przybywa do niemieckiego wówczas Sokołowska, aby leczyć swą chorobę "piersiową". Spotyka innych kuracjuszy, którzy leczą to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wspomnienia niezrównanej komentatorki rzeczywistości, przedwojennej tancerki i aktorki kabaretowej, powojennej felietonistki m. in. "Szpilek" i "Przekroju". Z moich wspomnień Grodzieńska wyłania się jako przemiła, ciepła, ujmująca starsza pani, spokojnym, niskim głosem opowiadająca gdzieś w radiu czy telewizji o zamierzchłej (jak dla moich ówczesnych nastu lat) przeszłości.

Tu czytelnik dostaje solidną dawkę tejże przeszłości, przefiltrowaną przez wspomnienia autorki, jej męża Jerzego Jurandota oraz redaktorów pomocniczych w osobie żyjących bliskich autorce. Tytułowy urodzony przez "Niebieskiego Ptaka" to Fryderyk Járosy, znakomity przedwojenny reżyser, dyrektor kolejnych warszawskich kabaretów i konferansjer. Przy czym, pisząc: kabaretów, od razu zastrzegam: przedwojennych literacko-muzycznych scen kabaretowych, bo dziś kabaret bardzo się spauperyzował...

Fryderyk Járosy. Węgier z pochodzenia, Polak z wyboru. Po jego życiorys odsyłam do źródeł, bo książka opiera się wyłącznie na zestawieniu legendy przystojnego i charyzmatycznego gwiazdora z osobistą relacją, jaką połączyły go z autorką czasy wojenne. To wspólne ukrywanie się, wspólnie przeżywane niebezpieczeństwa, wzajemna troska, a przede wszystkim wspólne sposoby na przeżycie tego trudnego czasu owocnie, twórczo, optymistycznie i rozrywkowo. Grodzieńska wraz z Jurandotem i Járosym stworzyli paczkę przyjaciół na dobre i złe - a okres wojny tę przyjaźń zweryfikował i scementował. Przetrwała okupację i emigrację, aż do śmierci Járosy'ego w 1960 r.

Najpiękniejszy jest tu humor - niezrównana komentatorka rzeczywistości wojennej potrafi tak przedstawić najtrudniejsze nawet przeżycia, że czytelnik wybucha śmiechem w niespodziewanych momentach. To historia z kaloszami przy wizycie w siedzibie gestapo, Sikiewicz z masłem, program kabaretowy rozwijany w pokoiku za szafą, Leszki Białe i gotowanie bigosu "wyglądającego zupełnie jakby był z mięsem". Przy czym autorka zastrzega, że może mówić o niektórych sprawach lekko, bo to jej najpiękniejsze, omówione wielokrotnie z mężem wspomnienia. Przy czym (zastrzeżenie drugie) nie zawsze jest zabawnie. Wzruszająca historia śpiewaczki Heleny i jej malutkiej córeczki naprawdę wyciska łzy... Ha, historia jak wiele wojennych, a niezwykła jak każda z nich...

Grodzieńska bardzo się stara, aby to nie była książka o niej, dlatego dostajemy też piękne wspomnienia przedwojenne: z czasów, kiedy w kabaretach śpiewała Ordonka, piosenki pisali Tuwim i Hemar do muzyki Własta, Warszawa zachwycała się jeszcze Igo Symem, a na scenach modne były występy tak zwanych girlsów. Przepiękny kawał świata, którego już nie ma. Wszystko opisane bez pretensji, bez sensacji, delikatnie, z wyczuciem, z klasą. I z humorem.

Wspomnienia niezrównanej komentatorki rzeczywistości, przedwojennej tancerki i aktorki kabaretowej, powojennej felietonistki m. in. "Szpilek" i "Przekroju". Z moich wspomnień Grodzieńska wyłania się jako przemiła, ciepła, ujmująca starsza pani, spokojnym, niskim głosem opowiadająca gdzieś w radiu czy telewizji o zamierzchłej (jak dla moich ówczesnych nastu lat)...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo dobra pozycja. Dokumentalna, to jasne. Mało miejsca na dodatkowe opinie narratora czy autorki, raczej głos oddany świadkom epoki, świadkom wydarzeń tudzież ich potomkom. Mnóstwo cytowanych listów, dokumentów, potraktowanych iście po reportersku (te cudne błędy i gwara w listach Jadwigi Rydlowej!). Bardzo dużo fotografii głównych bohaterek, ich bliskich, ale też świata, który tych ludzi otaczał.

Obracamy się w środowisku malarzy i poetów, zatem dostajemy reprodukcje obrazów (szkoda, że czarno-białe...) oraz sporo wierszy, choć wyselekcjonowanych, dotyczących głównie bohaterek. Jesteśmy kolejno na podkrakowskiej wsi, w młodopolskim Krakowie, ale i Wiedniu, na Kresach, dalekiej Syberii, a potem nawet w Indiach, czyli wszędzie tam, gdzie losy popchnęły panny Mikołajczykówny i ich najbliższych. Przeżywamy, a raczej domyślamy się ich emocji przy kolejnych przeprowadzkach, przy pracy, wychowywaniu licznego potomstwa, ale i w eleganckim towarzystwie, w którym uchodziły za barwne ptaki...

No i nie można nie wspomnieć o "Weselu". Tak, dostajemy dokładny opis legendą obrosłego wesela Lucjana Rydla z najmłodszą z sióstr. Ze szczegółami. Poznajemy Czepca, Radczynię (czyli Antoninę Domańską, tę od "Historii żółtej ciżemki" i "Paziów króla Zygmunta"), Gospodarza Tetmajera, a nawet dzieci. Patrzymy przez okno na chochoły okrywające pielęgnowane przez Tetmajerów róże. Poznajemy dalsze losy Racheli, czyli Józefy Singerówny, córki karczmarza Hirsza. Podglądamy też głównego obserwatora, nieustannie opartego o framugę drzwi Stanisława Wyspiańskiego, zbyt już schorowanego, aby się na weselu weselić...

Jedyne, co mnie nieco drażniło, to nadużywanie przez autorkę kalki językowej "w tych dniach", ale wobec ogromu tak dobrze odrobionej pracy - wybaczam :)

Ostatnia gwiazdka jak zwykle u mnie ekstra: moja śp. Babcia też pochodziła z podkrakowskiej wsi. Czytając teksty gwarowe bądź tłumaczące gwarę, poczułam się, jakby znów była gdzieś obok... Polecam!

Bardzo dobra pozycja. Dokumentalna, to jasne. Mało miejsca na dodatkowe opinie narratora czy autorki, raczej głos oddany świadkom epoki, świadkom wydarzeń tudzież ich potomkom. Mnóstwo cytowanych listów, dokumentów, potraktowanych iście po reportersku (te cudne błędy i gwara w listach Jadwigi Rydlowej!). Bardzo dużo fotografii głównych bohaterek, ich bliskich, ale też...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie lubię spiskowej teorii dziejów, ale tu autorka bardzo porządnie odrobiła lekcję: Chińczycy naprawdę trzymają nas mocno. Ze wszystkich stron - na które wejść im pozwolimy. Kupują nas, mamią wizją tanich technologii i różnorakiego sprzętu, kosztownymi inwestycjami, tanimi kredytami, wchodzą na uniwersytety, sponsorują studia, podsyłają swoich studentów. Kupują polityków. Szpiegują. Z reguły badają rynek, zanim przystąpią do działania, ale na polu kulturowym wiele spraw im umyka, głównie niuansów oczywiście. Po tym i właściwie tylko po tym można rozpoznać, że deklarowana przyjaźń chińsko-... (tu wstawiamy dowolny kraj, wchodzą wszędzie) to nie jest cel Państwa Środka. Na całym świecie radzą sobie z nimi Stany (technologią i dużymi pieniędzmi) i Litwa (sprytem, porządnym badaniem i mądrymi decyzjami politycznymi). W naszej części Europy jest bardzo różnie...
Wniosek: przyglądajmy się uważniej wszystkiemu, co chińskie i oglądajmy dokładnie każdą złotówkę, którą na ich rzecz wydajemy.
Książka dobrze napisana, solidny warsztat dziennikarski i praca badawcza, mnóstwo przykładów, rozmów z ekspertami, szczegółów technologicznych - a jednocześnie nie nuży, a wątki kryminalne lub na pograniczu kryminalnych nie pozwalają się nudzić. Polecam.

Nie lubię spiskowej teorii dziejów, ale tu autorka bardzo porządnie odrobiła lekcję: Chińczycy naprawdę trzymają nas mocno. Ze wszystkich stron - na które wejść im pozwolimy. Kupują nas, mamią wizją tanich technologii i różnorakiego sprzętu, kosztownymi inwestycjami, tanimi kredytami, wchodzą na uniwersytety, sponsorują studia, podsyłają swoich studentów. Kupują polityków....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Osiem gwiazdek. Rewelacyjna! Bardzo dobrze napisana, gorzka, choć chwilami optymistyczna i ze sporą dozą humoru, zwłaszcza w opowieściach - monologach babci Stasi.

Babcia Stasia umiera. W szpitalu, schorowana, przeżyła życie bardzo aktywnie. Była żoną, matką, pracownicą, imprezowiczką, a w wolnej Polsce nawet businesswoman. W dość pierwotny sposób, no ale za PRL-u nikt tego nie uczył, do wszystkiego doszła sama. Życie osobiste też miała ciekawe, nie przeszkadzał jej mąż w romansach nawiązywanych z przyczyn tak uczuciowych, jak i praktycznych. Skrywała w życiu historię jeszcze z czasów wojny, traumatyczną jak inne wojenne, a niezwykłą - jak każda z nich. I obiecuje sobie - oraz wnuczce - że jeszcze raz przez to wszystko przejdzie, opowiadając swoją historię na łożu śmierci. Ale jak! "Z pazurem", jak to się mówi. Na swoich warunkach, często krzycząc, często krępując swoimi opowieściami współpacjentki, ale i własną wnuczkę...

Jej wnuczka Magda ma tylko ją. To znaczy rodziców też ma - i to właściwie tyle na ten temat, ponieważ nie są to rodzice, o jakich marzy córka z problemami. Problemami transpłciowości, transgresji, osoba po tranzycji. Tak, temat na czasie. Tak, dużo o tym, jak to jest. Tak, dużo o emocjach. Tak, również o pewności siebie, wierze we własne wybory i we własne możliwości, małych i większych dramatach, lękach, traumach, akceptacji, tolerancji, przyjaźni, odrzuceniu, o trudach życia w tym kraju, który nie jest gotowy na zmierzenie się z takimi problemami. Nie jest - nawet wykształceni ludzie mają z "tym" kłopot...

A wszystko to opowiedziane dobrym stylem, nieco spokojnie jak na Chutnik, ale jak zwykle dosadnie i z dużą dozą życzliwości. Takich opowieści nam potrzeba. Bardzo, bardzo polecam.

Osiem gwiazdek. Rewelacyjna! Bardzo dobrze napisana, gorzka, choć chwilami optymistyczna i ze sporą dozą humoru, zwłaszcza w opowieściach - monologach babci Stasi.

Babcia Stasia umiera. W szpitalu, schorowana, przeżyła życie bardzo aktywnie. Była żoną, matką, pracownicą, imprezowiczką, a w wolnej Polsce nawet businesswoman. W dość pierwotny sposób, no ale za PRL-u nikt...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Pokochawszy. Miłość w języku Jerzy Bralczyk, Lucyna Kirwil, Karolina Oponowicz
Ocena 7,3
Pokochawszy. M... Jerzy Bralczyk, Luc...

Na półkach: ,

Jerzego Bralczyka nikomu przedstawiać nie trzeba. Językoznawca, mówca i erudyta - to bardzo mało powiedziane. Tu z żoną, Lucyną Kirwil, w wywiadzie-rzece Karoliny Oponowicz - czyli pozycji do delektowania się, choć to też bardzo mało powiedziane.
Język miłości - czy ktoś oprócz poetów kiedyś się nad tym zastanawiał? Jak mówimy, kiedy się zakochujemy, kiedy prawimy sobie czułości, "czy platonicznie pragnąc, czy już sypialnie", jak w łóżku, a jak podczas kłótni? Czy ważne są słowa, jakieś konkretne, zdrobnienia, spieszczenia, czułości, a do czego potrzebujemy wulgaryzmów? Jak w związku język ewoluuje? Czy mamy świadomość, że inaczej rozmawiamy, kiedy związek ma przyszłość, a inaczej, gdy to tylko flirt (takie zapomniane słowo!)?
Będzie o misiaczkach, motylkach, serduszkach, kiczu, poznaniu niewiasty i zaznaniu męża. Będzie o dziurach, stosunkach, ciupcianiu i przynależeniu. Będzie o rymach męskich w tekstach piosenek disco polo, o tekstach Grzesiuka, o komplementach i komediach romantycznych. A także ubogacaniu, etymologii "kochać", "miłować" i "lubić", wyznawaniu, oświadczaniu, ślubowaniu, dochodzeniu, odchodzeniu, podrywaniu i zrywaniu, a nawet śląskim "przać" :)
A to wszystko w kontekście luźnej, mądrej rozmowy, okraszone przykładami z życia małżonków oraz dużą dawką taktu, dystansu do siebie i humoru. Jak tu się nie uśmiechnąć na słowa pani Lucyny: "Kiedyś powiedziałam do niego: Jureczku. A on mi na to: Mów mi Bralczyk"?
Lekkie, mądre i przyjemne, do delektowania się - quod demonstrandum est. Polecam.

Jerzego Bralczyka nikomu przedstawiać nie trzeba. Językoznawca, mówca i erudyta - to bardzo mało powiedziane. Tu z żoną, Lucyną Kirwil, w wywiadzie-rzece Karoliny Oponowicz - czyli pozycji do delektowania się, choć to też bardzo mało powiedziane.
Język miłości - czy ktoś oprócz poetów kiedyś się nad tym zastanawiał? Jak mówimy, kiedy się zakochujemy, kiedy prawimy sobie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka o mnie. I o każdej kobiecie, która: 1. poszukuje, 2. ocala siebie, 3. chce dobrze i świadomie przeżyć życie, 4. chce mieć czas, 5. docenia małe przyjemności, 6. nie ma zamiaru dłużej się poświęcać. Dawno, dawno nic tak mnie nie podtrzymało na duchu i nie pokrzepiło. W imieniu powyższych kobiet i własnym - dziękuję, pani Marto!

Książka o mnie. I o każdej kobiecie, która: 1. poszukuje, 2. ocala siebie, 3. chce dobrze i świadomie przeżyć życie, 4. chce mieć czas, 5. docenia małe przyjemności, 6. nie ma zamiaru dłużej się poświęcać. Dawno, dawno nic tak mnie nie podtrzymało na duchu i nie pokrzepiło. W imieniu powyższych kobiet i własnym - dziękuję, pani Marto!

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Cudowne, mądre rozmowy pani Kasi z wielkimi ludźmi. Z czasów sprzed zamordowania mojej ukochanej Trójki, czego pewnej bandzie troglodytów nigdy nie wybaczę. Na szczęście po Trójce zostali wspaniali ludzie - a pani Kasia jest jedną z moich ulubienic, nie tylko za "Dzieci wiedzą lepiej" czy "Zorkę" (kto to jeszcze pamięta??) - i zostały takie właśnie wydawnictwa.

Z rozmów z wyjątkowymi osobowościami dowiemy się nie tylko, jak mieć w życiu frajdę, ale i np. ile w rozmówcy zostało z dziecka i co każdy z nich chciałby temu swojemu ocalonemu wewnętrznemu dziecku powiedzieć. Zapis mądrych i ciekawych spotkań. I do śmiechu, i do wzruszeń. Perełka :)

Cudowne, mądre rozmowy pani Kasi z wielkimi ludźmi. Z czasów sprzed zamordowania mojej ukochanej Trójki, czego pewnej bandzie troglodytów nigdy nie wybaczę. Na szczęście po Trójce zostali wspaniali ludzie - a pani Kasia jest jedną z moich ulubienic, nie tylko za "Dzieci wiedzą lepiej" czy "Zorkę" (kto to jeszcze pamięta??) - i zostały takie właśnie wydawnictwa.

Z rozmów z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czytadełko. Wygrzebane w budzie z tanią książką, kryminałek lekki na wakacje. Skusiłam się, bo polecany przez Joannę Chmielewską, którą bardzo lubię. Jak na wakacyjną bzdurkę, jestem zadowolona, jeśli miał zaskakiwać fabułą albo odkrywać zawiłości toczącego się śledztwa, to nie spełnił swojego zadania. Wprawdzie zaczyna się jak u Mistrzyni Agathy (pensjonat zimą, morderstwo, ograniczona liczba świadków i potencjalnych sprawców, bystra pani dziennikarka), jednak potem zawodzi. Autorka nie podsuwa ŻADNYCH tropów, które kazałyby czytelnikowi MYŚLEĆ... domyślać się czegokolwiek, sugerować, typować sprawcę czy choćby podejrzanych... Dłuży się część środkowa, kiedy bohaterka opuszcza na chwilę pensjonat, ujawniając tylko swoją bezbrzeżną ignorancję, żeby nie powiedzieć głupotę... Ha, to pewnie miało być zabawne - może nie odczytałam tych intencji? A zakończenie mętne jakieś, nie zaskakuje... Jak na wstępie, może być, ale nic ponad czytadełko.

Czytadełko. Wygrzebane w budzie z tanią książką, kryminałek lekki na wakacje. Skusiłam się, bo polecany przez Joannę Chmielewską, którą bardzo lubię. Jak na wakacyjną bzdurkę, jestem zadowolona, jeśli miał zaskakiwać fabułą albo odkrywać zawiłości toczącego się śledztwa, to nie spełnił swojego zadania. Wprawdzie zaczyna się jak u Mistrzyni Agathy (pensjonat zimą,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Waham się przed przyznaniem siódmej gwiazdki. Powieść naprawdę dobra, dobrze się czyta, ciekawy, nienużący język. Czas teraźniejszy w narracji trochę kłóci się z ogromną czasową objętością akcji - to kilkadziesiąt lat (stąd szczere brawa dla tłumacza). Kilkadziesiąt lat, podczas których Marie de France, postać jak najbardziej historyczna, niechciana, nieładna, nieprzystająca do swoich czasów powinowata króla Henryka i Eleonory Akwitańskiej, pełni rolę przełożonej klasztoru żeńskiego gdzieś w Anglii.

Początkowo nienawidzi swojej roli, nienawidzi decyzji swojej ukochanej królowej, która oryginalną siedemnastolatkę zsyła do zapomnianego przez Boga (boga - tu ciekawostka - tak jest w książce) i ludzi klasztoru w obcym kraju. Z czasem Marie odkrywa swoje zdolności, odkrywa moc władzy, zyskuje względny szacunek kapryśnej królowej. A klasztor tworzy od nowa na wzór niedostępnej wyspy właśnie...

Chyba gdzieś do momentu decyzji o pierwszej dużej inwestycji budowlanej książka jest dość wiarygodna historycznie, potem przestaje taka być. Choć autorka stara się, aby obraz klasztornego królestwa nie był zbyt cukierkowy (bardzo plastycznie opisuje np. zapachy klasztornej obory czy niewygody zakonnego życia), to jednak spryt i przebiegłość kobiet w samostanowieniu i uwalnianiu się spod wszechwładzy mężczyzn trochę wykraczają poza znane wszystkim z historii możliwości. Tak, wykształcenie, tak, władza nadana przez królową i jej patronat, tak, znajomość realiów i ludzkiej psychiki - ale w którymś momencie robi się dość nieprzekonująco... podejrzewam, że w rzeczywistości tak bezczelna, samowystarczalna baba o dużej wiedzy i władzy zostałaby po prostu oskarżona o herezję i spalona na stosie...

Na zdecydowany plus zaliczyć należy fakt, że żaden aspekt życia kobiet w zakonie nie zostaje tu pominięty. Jest babska próżność, trudne charaktery i seks, ale opisane z dużym wyczuciem, pięknym językiem, czasem niejako mimochodem, i to urzeka. Ech, dobrze, daję siódmą gwiazdkę :)

Waham się przed przyznaniem siódmej gwiazdki. Powieść naprawdę dobra, dobrze się czyta, ciekawy, nienużący język. Czas teraźniejszy w narracji trochę kłóci się z ogromną czasową objętością akcji - to kilkadziesiąt lat (stąd szczere brawa dla tłumacza). Kilkadziesiąt lat, podczas których Marie de France, postać jak najbardziej historyczna, niechciana, nieładna,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rewelacyjna! Historię życia i twórczości Jarosława Iwaszkiewicza znam trochę z czasów studenckich, wiele pozycji o nim przeczytałam, w tym jego dzienniki oraz "Książkę moich wspomnień", ale "Pra" jest zdecydowanie najlepsza. Dlaczego?

Jest takie popularne powiedzenie, że każdy człowiek nosi w sobie jedną dobrą książkę, bo każdy miał dzieciństwo. Ja dodałabym: bo każdy miał rodzinę.

Pewnie nie każda historia rodziny jest tak fascynująca i tak dobrze udokumentowana, jak historia rodziny sławnego pisarza, w której to rodzinie wszyscy pisali do siebie listy, większość pisała dzienniki lub pamiętniki, a zdecydowana większość utrzymywała z familią szerokie kontakty. Moja babcia powiedziałaby: uważali się. Dlatego tym ciekawiej robi się, kiedy w ten świat - papierowo-literacko-fotograficzny - wchodzimy i próbujemy go zgłębić. I odkrywamy, wraz z autorką książki, tytułową "pra"(wnuczką) pisarza, że te postacie, znane z kart powieści czy pamiętników, to ludzie z krwi i kości. Z wadami i zaletami, z codziennością, której czasem nie mogą udźwignąć, z namiętnościami, które skutkują czasem bardzo trudnymi i niepopularnymi decyzjami, z wychowaniem i wykształceniem zupełnie nieprzystającymi do życia w zmieniającym się szybko świecie. Z odwagą, szlachetnością, honorem i dyskretnym, mądrym patriotyzmem.

Autorka notuje i dość skrupulatnie analizuje także te mniej popularne czy bardziej kontrowersyjne wątki z życia swoich "pra". Właśnie notuje i analizuje - nie ocenia. Pamięta, że zawsze są "inne czasy", że "tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono", że owszem, pracę badawczą należy wykonać, ale nie przypisując znalezionym świadectwom, dokumentom, drugiego dna ani nie przyprawiając im gombrowiczowskiej "gęby".

Tak, jest tu też o sprawach trudnych. I nie zawsze oczywistych. Jest homoseksualizm (nie tylko Jarosława!), są choroby, jest praca na rzecz PRL, są zawiedzione przyjaźnie i zdrady, są familijne i mieszczańskie fochy, są wzajemne animozje pt. nie pomógł wystarczająco, a mógł bardziej. Ale ocena tego wszystkiego należy do czytelnika.

No i czyta się znakomicie, głównie dzięki nagromadzonym licznie anegdotom i zabawom językiem, w literackiej rodzinie uprawianym z lubością i ogromną wyobraźnią. Tak, tak, wiem, każda rodzina ma anegdoty, powiedzonka, słówka. Zapamiętujmy, spisujmy, póki możemy, póki żyją świadkowie i nasza pamięć - ten świat przemija szybciej, niż myślimy!

Rewelacyjna! Historię życia i twórczości Jarosława Iwaszkiewicza znam trochę z czasów studenckich, wiele pozycji o nim przeczytałam, w tym jego dzienniki oraz "Książkę moich wspomnień", ale "Pra" jest zdecydowanie najlepsza. Dlaczego?

Jest takie popularne powiedzenie, że każdy człowiek nosi w sobie jedną dobrą książkę, bo każdy miał dzieciństwo. Ja dodałabym: bo każdy miał...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trochę jak "Wielki Gatsby", w treści i w klimacie. Właściwie bardziej na początku, bo tenże zapowiada się interesująco, a co najmniej intrygująco. Niestety, z czasem robi się nudniej.

Niby trochę atmosfera oczekiwania, jak skończy się historia znajomości głównych bohaterów, tzn. narratorki i człowieka rozpoznanego przez nią na fotografii (a właściwie dwóch fotografiach). Niby czujemy, że skończy się dobrze, choć wiemy, że jednak nie do końca dobrze, niby jesteśmy ciekawi jej losów, a głównie jego losów, niby jest tajemniczo - ale ta tajemnica rozwiewa się dość szybko, niknie w rozwlekłości i jednak powtarzalności opisów Nowego Jorku lat 30. Tak przecież fascynującego miasta (te kluby jazzowe!). Wątki polowań i wyścigów konnych dodane kompletnie bez celu i sensu - może była to rozrywka, bez której opis życia wyższych sfer byłby niepełny? Takie szczegóły zabijają mimo wszystko wiarygodność całości...

Spośród bohaterów, oprócz narratorki polubiłam jeszcze jedną kobietę - tu złośliwie dodam spoiler - pierwowzór Mrs. Robinson! :)

Ja jednak wolę czytać tę powieść jako opowieść o rodzącej się kobiecej niezależności. W latach 30. i potem okołowojennych w największych miastach USA nie było to może już nic odkrywczego. Jednak tym, co mnie ujęło, jest odkrywanie przez narratorkę swoich możliwości, zdolności, ambicji, motywacji, potrzeb - niejako mimochodem, gdzieś między wierszami opowieści o związku z mężczyzną/mężczyznami, na marginesie tych wszystkich wątków obyczajowych, obok historii z życia wielkiego miasta. Za tę zaletę szósta gwiazdka.

Trochę jak "Wielki Gatsby", w treści i w klimacie. Właściwie bardziej na początku, bo tenże zapowiada się interesująco, a co najmniej intrygująco. Niestety, z czasem robi się nudniej.

Niby trochę atmosfera oczekiwania, jak skończy się historia znajomości głównych bohaterów, tzn. narratorki i człowieka rozpoznanego przez nią na fotografii (a właściwie dwóch fotografiach)....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wybitna! Choć wymagająca, nie dla każdego czytelnika. Odstrasza konstrukcja bardzo długich zdań, skomplikowana i jeszcze bardziej komplikująca się fabuła, kompozycja szkatułkowa, zmieniający się narratorzy... Tych odstraszaczy tu mnóstwo, ale opowieść niesamowicie wciąga, pobudza wyobraźnię, każe szukać motywacji postępowania bohaterów w trudnej przeszłości (kto miał łatwą przeszłość w XIX w. na przedwojennym amerykańskim Południu?). W domysłach i dusznej konstrukcji - tak, atmosferę i klimat można oddać też za pomocą budowy zdań! - gubią się liczne wątki, trzeba je łapać, wiązać, domyślać się, szukać ukrytych znaczeń. A tajemniczy, stary dom Sutpena przyciąga niejednym sekretem... Uczta!

Wybitna! Choć wymagająca, nie dla każdego czytelnika. Odstrasza konstrukcja bardzo długich zdań, skomplikowana i jeszcze bardziej komplikująca się fabuła, kompozycja szkatułkowa, zmieniający się narratorzy... Tych odstraszaczy tu mnóstwo, ale opowieść niesamowicie wciąga, pobudza wyobraźnię, każe szukać motywacji postępowania bohaterów w trudnej przeszłości (kto miał łatwą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytadło. Debiutanckie, więc wiele można wybaczyć, ale i wiele do dopracowania. Lekkie, łatwe, do połknięcia w jeden wieczór, tak dla odstresowania. Nie lubię smrodku dydaktycznego w książkach, a tu niestety jest, a propos badania piersi czy ekologii, dość niewybredny. Na plus ładna i dość wiarygodna historyjka oraz próba, myślę, że udana, oddania klimatu, który uwielbiają jesieniary :)

Czytadło. Debiutanckie, więc wiele można wybaczyć, ale i wiele do dopracowania. Lekkie, łatwe, do połknięcia w jeden wieczór, tak dla odstresowania. Nie lubię smrodku dydaktycznego w książkach, a tu niestety jest, a propos badania piersi czy ekologii, dość niewybredny. Na plus ładna i dość wiarygodna historyjka oraz próba, myślę, że udana, oddania klimatu, który uwielbiają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wzruszająca. Maria Czubaszek, o której opowiada nie tylko autorka, ale i mąż, niedawno zmarły Wojciech Karolak. Przedstawiają w osobliwym duecie tę "prawdziwą" Marysię, czyli nie tylko twardą dziennikarę, nie tylko autorkę znakomitych tekstów kabaretowych, ale i zwykłą (czy na pewno?) kobietę. Pani Maria nie obawia się przyznawać do porażek, akceptuje fakt, że nie lubi sprzątać i gotować. Kocha psy. Ludzi - tylko niektórych, ale całym życiem potwierdza, że nie wszyscy na jej miłość "zasłużyli". Taką panią Marię znam z jej tekstów, wywiadów, programów, w których się pojawiała.

Przy okazji - to dające do myślenia studium żałoby. Porusza. Nie dziwi. Przywraca wiarę w to, że prawdziwa miłość istnieje.

Wzruszająca. Maria Czubaszek, o której opowiada nie tylko autorka, ale i mąż, niedawno zmarły Wojciech Karolak. Przedstawiają w osobliwym duecie tę "prawdziwą" Marysię, czyli nie tylko twardą dziennikarę, nie tylko autorkę znakomitych tekstów kabaretowych, ale i zwykłą (czy na pewno?) kobietę. Pani Maria nie obawia się przyznawać do porażek, akceptuje fakt, że nie lubi...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wspomnienia najsłynniejszej fadystki świata, niezwykłej kobiety, która spopularyzowała ten gatunek na świecie. Ha, spopularyzowała? Chyba pokazała go światu! I od razu w najpiękniejszym wydaniu.

Dziwna to książka. Bardziej dla koneserów niż przeciętnego słuchacza fado, morn, boler, flamenco Amalii. Dziełko składa się z kilku części, z których najdłuższą są właśnie wspomnienia. Spisane ze słów samej Amalii, naturalnie niedopracowane, żywe, jak to w rozmowie. Wspomnienia nie literata, erudyty, ale prostej dziewczyny, która skończyła trzy lata szkoły powszechnej i własnymi słowami opowiada swoje życie. Autor książki, Vítor Pavão dos Santos, współtwórca muzeum artystki w Lizbonie, pisze we wstępie, że z jej słów tworzy "mówiony portret", bez wtrąceń, upiększeń i udziwnień. Bardzo naturalny.

Oprócz wspomnień Amalii znajdziemy w książce bardzo dokładny spis płyt i innych wydawnictw, w tym tekstów prasowych traktujących o bohaterce, indeks kompozytorów, których utwory śpiewała, jej dokonań aktorskich - dzieło jest sporządzone bardzo po kronikarsku.

A sama Amalia w tym wszystkim? Opowiada o sobie, nie zawsze skromnie, o swoim dzieciństwie i strasznej biedzie, z której wyszła, o dużej roli rodziny w swoim życiu, o ważności ludzi, których spotkała na swojej drodze. No i o muzyce. Ładna, choć, jak wyżej wspomniałam, chropawa nieco to opowieść, z której wyłania się obraz kobiety upartej, konsekwentnie zdecydowanej śpiewać ludziom - bez względu na wszystko.

Wspomnienia najsłynniejszej fadystki świata, niezwykłej kobiety, która spopularyzowała ten gatunek na świecie. Ha, spopularyzowała? Chyba pokazała go światu! I od razu w najpiękniejszym wydaniu.

Dziwna to książka. Bardziej dla koneserów niż przeciętnego słuchacza fado, morn, boler, flamenco Amalii. Dziełko składa się z kilku części, z których najdłuższą są właśnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie jestem miłośniczką horrorów, głównie dlatego, że są, niestety, niewiarygodne :) no, ale to już narzucają wymogi gatunku. Dostałam pod choinkę, wzięłam do ręki - i wciągnęła! Ale do połowy. Tzn. do połowy książki czułam się "wciągnięta". Dopóki akcja rozgrywa się "po tej stronie", czyli z perspektywy mieszkańców - lokatorów tytułowego domu, całość wciąga, przestrasza, trzyma w szachu, każe sprawdzić, co będzie dalej. Szepty niepokoją, jest ich coraz więcej, zaginione dziecko nie daje znaku życia., giną kolejne osoby.. Niestety wkrótce perspektywa zmienia się - a opowiadanie historii z punktu widzenia duchów-nieduchów, a raczej kogoś, kto wniknął w ich wymiar - to już zdecydowanie nie moja bajka. Miłośnicy autora będą się rozsmakowywać, także dlatego, że jest dobrze napisana i przetłumaczona. Niemiłośnikom - hmm, polecać?? ;)

Nie jestem miłośniczką horrorów, głównie dlatego, że są, niestety, niewiarygodne :) no, ale to już narzucają wymogi gatunku. Dostałam pod choinkę, wzięłam do ręki - i wciągnęła! Ale do połowy. Tzn. do połowy książki czułam się "wciągnięta". Dopóki akcja rozgrywa się "po tej stronie", czyli z perspektywy mieszkańców - lokatorów tytułowego domu, całość wciąga, przestrasza,...

więcej Pokaż mimo to