-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński4
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać8
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-02-01
2024-04-10
2024-02-06
2024-01-30
2024-01-20
2024-01-16
2023-11-23
2023-10-07
2023-09-11
2023-07-05
2023-03-05
2023-02-24
2023-03-08
Wspomnienia niezrównanej komentatorki rzeczywistości, przedwojennej tancerki i aktorki kabaretowej, powojennej felietonistki m. in. "Szpilek" i "Przekroju". Z moich wspomnień Grodzieńska wyłania się jako przemiła, ciepła, ujmująca starsza pani, spokojnym, niskim głosem opowiadająca gdzieś w radiu czy telewizji o zamierzchłej (jak dla moich ówczesnych nastu lat) przeszłości.
Tu czytelnik dostaje solidną dawkę tejże przeszłości, przefiltrowaną przez wspomnienia autorki, jej męża Jerzego Jurandota oraz redaktorów pomocniczych w osobie żyjących bliskich autorce. Tytułowy urodzony przez "Niebieskiego Ptaka" to Fryderyk Járosy, znakomity przedwojenny reżyser, dyrektor kolejnych warszawskich kabaretów i konferansjer. Przy czym, pisząc: kabaretów, od razu zastrzegam: przedwojennych literacko-muzycznych scen kabaretowych, bo dziś kabaret bardzo się spauperyzował...
Fryderyk Járosy. Węgier z pochodzenia, Polak z wyboru. Po jego życiorys odsyłam do źródeł, bo książka opiera się wyłącznie na zestawieniu legendy przystojnego i charyzmatycznego gwiazdora z osobistą relacją, jaką połączyły go z autorką czasy wojenne. To wspólne ukrywanie się, wspólnie przeżywane niebezpieczeństwa, wzajemna troska, a przede wszystkim wspólne sposoby na przeżycie tego trudnego czasu owocnie, twórczo, optymistycznie i rozrywkowo. Grodzieńska wraz z Jurandotem i Járosym stworzyli paczkę przyjaciół na dobre i złe - a okres wojny tę przyjaźń zweryfikował i scementował. Przetrwała okupację i emigrację, aż do śmierci Járosy'ego w 1960 r.
Najpiękniejszy jest tu humor - niezrównana komentatorka rzeczywistości wojennej potrafi tak przedstawić najtrudniejsze nawet przeżycia, że czytelnik wybucha śmiechem w niespodziewanych momentach. To historia z kaloszami przy wizycie w siedzibie gestapo, Sikiewicz z masłem, program kabaretowy rozwijany w pokoiku za szafą, Leszki Białe i gotowanie bigosu "wyglądającego zupełnie jakby był z mięsem". Przy czym autorka zastrzega, że może mówić o niektórych sprawach lekko, bo to jej najpiękniejsze, omówione wielokrotnie z mężem wspomnienia. Przy czym (zastrzeżenie drugie) nie zawsze jest zabawnie. Wzruszająca historia śpiewaczki Heleny i jej malutkiej córeczki naprawdę wyciska łzy... Ha, historia jak wiele wojennych, a niezwykła jak każda z nich...
Grodzieńska bardzo się stara, aby to nie była książka o niej, dlatego dostajemy też piękne wspomnienia przedwojenne: z czasów, kiedy w kabaretach śpiewała Ordonka, piosenki pisali Tuwim i Hemar do muzyki Własta, Warszawa zachwycała się jeszcze Igo Symem, a na scenach modne były występy tak zwanych girlsów. Przepiękny kawał świata, którego już nie ma. Wszystko opisane bez pretensji, bez sensacji, delikatnie, z wyczuciem, z klasą. I z humorem.
Wspomnienia niezrównanej komentatorki rzeczywistości, przedwojennej tancerki i aktorki kabaretowej, powojennej felietonistki m. in. "Szpilek" i "Przekroju". Z moich wspomnień Grodzieńska wyłania się jako przemiła, ciepła, ujmująca starsza pani, spokojnym, niskim głosem opowiadająca gdzieś w radiu czy telewizji o zamierzchłej (jak dla moich ówczesnych nastu lat)...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-10
Uczta. Absolutne 10/10. Zakupiwszy tę pozycję, wahałam się, czy nie odświeżyć sobie najpierw "Czarodziejskiej góry". Nie udało się, ale nie żałuję, bo nie ma czego/do czego/jak porównywać.
Przepiękną, jeszcze ciepłą jesienią lwowski student Mieczysław przybywa do niemieckiego wówczas Sokołowska, aby leczyć swą chorobę "piersiową". Spotyka innych kuracjuszy, którzy leczą to samo, przede wszystkim sąsiadów z pensjonatu dla panów. Atmosfera pensjonatu wydaje się z pozoru przyjazna, ale dziwna, co już pierwszego wieczoru podkreśla choćby nowinka techniczna w postaci światła elektrycznego… Miecio od pierwszej strony budzi sympatię i współczucie, choć nie jest takim sobie zwyczajnym bohaterem. Czytelnik odkrywa powoli karty jego przeszłości – za którą młodzieniec tęskni, ale i wstydzi się jej, i chce ją ukryć, i próbuje się od niej odciąć. Obok niewątpliwej wrażliwości, delikatności, duszy niemalże poetyckiej – Miecio ma na przykład obsesję bycia śledzonym, która chwilami udziela się czytającemu. W ogóle we wspaniałych okolicznościach przyrody, w okolicy tętniącej zdrowiem i życiem to, co dzieje się z bohaterami jest jakieś niezdrowe, duszne, spocone, ziejące gorączką podlaną alkoholem… no, ten wątek pozostawiam do odkrycia…
Bohater, który nie przystaje do swoich czasów – ile razy już o tym było? Tymczasem Miecio jest nadwrażliwcem, choć moim pierwszym podejrzeniem było, że może tylko tak modnie opisanym? W tym kontekście bohaterowie rozmawiają o takim nowym, modnym słowie: znerwicowany… Chłopak nie lubi polowań, w ogóle to, co człowiek robi ze zwierzętami, wzbudza jego współczucie tudzież obrzydzenie (kaczka zabita na obiad, obraz przedstawiający zabitego zająca, wspomnienie pewnej zupy, wykwintny obiad z wątpliwej jakości składników…). Wiele, wiele tu do odkrycia…
Im dalej w powieść, tym dziwniej: miasteczko przypomina Mieciowi bajkowy obrazek z pudełka z pierniczkami, coś dziwnego dzieje się na strychu pensjonatu, jesienny las wzbudza coraz większy niepokój… Akcja przypomina okoliczne szczyty górskie albo regulujący tu życie wykres temperatury pacjenta: zwalnia, przyspiesza, zatrzymuje się, spada…
A zanim dowiemy się, z czym boryka się Miecio oraz co z tego wyniknie, dostajemy jeszcze genialny w mojej ocenie zabieg narracyjny: narrację w liczbie mnogiej, drugiego, tajemniczego narratora, podglądającego wszystkich zza zasłon, spod podłogi, spomiędzy szpar… Książkę pochłonęłam. Absolutnie warto!
Uczta. Absolutne 10/10. Zakupiwszy tę pozycję, wahałam się, czy nie odświeżyć sobie najpierw "Czarodziejskiej góry". Nie udało się, ale nie żałuję, bo nie ma czego/do czego/jak porównywać.
więcej Pokaż mimo toPrzepiękną, jeszcze ciepłą jesienią lwowski student Mieczysław przybywa do niemieckiego wówczas Sokołowska, aby leczyć swą chorobę "piersiową". Spotyka innych kuracjuszy, którzy leczą to...