-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant2
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać58
Biblioteczka
2019-06-10
2019-05-10
Literaturę dziecięcą do niedawna omijałam szerokim łukiem. Kojarzyła mi się jedynie z naiwnością i nudą. Myśląc o niej, wyobrażałam sobie zmęczonych rodziców czytających swoim pociechom odmóżdżające, krótkie akapity, które nie przekazywały żadnej mądrości czy puenty. Wszystkie moje przeświadczenia zmieniły się w momencie, gdy zaczęłam przeczesywać głębsze zakamarki dyskontów książkowych i trafiłam na intrygujące pozycje.
Pierwszą książką dla dzieci, jaką przeczytałam była „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy” Anny Dziewit – Meller. Urzekła mnie ona tym, jak prostym językiem można przedstawić bardzo ważne tematy. Dodatkowo byłam zaskoczona, jak świetnie bawiłam się w trakcie czytania tej lektury. Moje pozytywne wrażenia wraz z upływem czasu „kiełkowały” i skłaniały mnie do poszukiwań kolejnych wyjątkowych pozycji…
Niedługo po mojej przygodzie z książką Dziewit – Meller, w moje ręce wpadła „Mirabelka” autorstwa Cezarego Harasimowicza. Jest to historia opowiedziana z perspektywy tytułowego drzewa, które w ciekawy i nieskomplikowany sposób opowiada młodemu czytelnikowi losy kilku pokoleń mieszkających przy warszawskich Nalewkach. Opisane są tu czasy wojny, która niosła za sobą ból, cierpienie, głód i otępienie. Pojawia się temat odbudowy miasta po zagładzie i nadziei, która jej towarzyszyła. Autor dociera również do chwili, gdy w Polsce ogłoszono stan wojenny, pobieżnie przytaczając obraz ówczesnego życia. Może wydawać się, że podjęte tu tematy są nieco nietrafione i zbyt trudne jak na literaturę dziecięcą, jednak łatwy język, jakim operuje Harasimowicz sprawia, że książka nie zanudza, nie przytłacza a zamiast tego wzbudza zainteresowanie (nawet u dorosłego czytelnika!).
Autor książki przytacza w niej wydarzenia historyczne, rzadko spotykane wyrażenia, tradycje i zwyczaje religijne, które za każdym razem są objaśnione w kilku krótkich, prostych zdaniach. Uważam, że taki zabieg skłania młodego czytelnika do zadawania pytań i zgłębiania nowo poznanych wątków. Oprócz tego w „Mirabelce” poruszony jest temat utraty, przemijania, śmierci oraz przywiązania i miłości. Nie są to zagadnienia, które poruszamy na co dzień. Wywołują one lęk i skrępowanie nawet u dorosłego człowieka. Jednak przedstawienie ich z perspektywy drzewa sprawia, że stają się one przystępniejsze, mniej problematyczne i łatwiejsze do omówienia.
Mówiąc o „Mirabelce” nie można pominąć pięknych ilustracji, które wykonała Marta Kurczewska. Dzięki odpowiednio dobranym barwom i emocjom na twarzach postaci, rysunki idealnie komponują się z czytanym tekstem. Dzięki nim młody czytelnik może jeszcze bardziej wczuć się w przedstawioną historię, lepiej zrozumieć, co właśnie dzieje się w książce. Każdy obrazek jest estetyczny, kreska jest przemyślana, niepowtarzalna. Osobiście uważam, że gdyby zrezygnowano z zamieszczenia ilustracji, ta pozycja wiele by przez to straciła.
Kiedy to piszę, mija doba odkąd przeczytałam ostatnią stronę „Mirabelki” a mimo tego moje wzruszenie tą historią wciąż jest silne. Ogromnie się cieszę, że autor podjął się trudu, jakim jest przedstawienie tragicznych, ponurych czasów dzieciom, które na tym etapie życia często nie są jeszcze wtajemniczone w losy Polaków i nie rozumieją powagi tych wydarzeń. Książka Cezarego Harasimowicza, to ponad sto stron mądrej i ciekawej treści, która może rozbudzić ciekawość w dzieciach a dorosłym pomóc odnaleźć uśpioną wrażliwość. Polecam każdemu, bez względu na wiek.
Literaturę dziecięcą do niedawna omijałam szerokim łukiem. Kojarzyła mi się jedynie z naiwnością i nudą. Myśląc o niej, wyobrażałam sobie zmęczonych rodziców czytających swoim pociechom odmóżdżające, krótkie akapity, które nie przekazywały żadnej mądrości czy puenty. Wszystkie moje przeświadczenia zmieniły się w momencie, gdy zaczęłam przeczesywać głębsze zakamarki...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-05-05
Ostatnio w moje ręce wpadały książki, które przygnębiały, smuciły, niepokoiły czytelnika poruszaną w nich tematyką. Przyszedł w końcu czas na chwilę odpoczynku. Pomóc w tym miała pozycja „Czarownica” Anny Litwinek. Opis z tyłu okładki był obiecujący – trochę magii, trochę miłości. W sam raz na kilka godzin restartu. Jednak czy faktycznie ta powieść spełniła swoje zadanie (i moje oczekiwania) i pomogła odciąć się od rzeczywistości?
No, cóż… Nie bardzo.
Ale zacznijmy od początku.
„Czarownica” to powieść o losach Soni Hunamskiej, młodej dziennikarki pracującej dla lokalnego dziennika. Poznajemy ją w momencie zbierania materiałów do ciekawego i nieco kontrowersyjnego reportażu o wampirzych pochówkach, jakie odkryto w mieście. Praca nad niecodziennym tematem zbiega się w czasie z niepokojącymi snami, jakie dręczą główną bohaterkę. Okazuje się, że są one wynikiem jej magicznej natury, która właśnie się przebudziła i domaga się uwolnienia. Sonia musi podjąć decyzję o przejściu przez rytuał, który pozwoli jej dołączyć do świata czarownic. Mają jej w tym pomóc ciocia, która wychowuje ją od czasu tajemniczego zniknięcia matki dziewczyny oraz nieco powściągliwy, by nie powiedzieć sztywny, doktor archeologii, który jest kierownikiem wykopalisk. Nie będzie to jednak łatwe, ponieważ ich plany wciąż krzyżuje tajemniczy kościelny prawnik, który za wszelką cenę chce powstrzymać Sonię przed ostatecznym podjęciem decyzji.
Sięgając po tę pozycję nie czytałam opisu z tyłu okładki. Treść książki była dla mnie tajemnicą. To, co przede wszystkim mnie do niej zachęciło, była rekomendacja Katarzyny Bereniki Miszczuk, autorki książek z serii Kwiat paproci, którą uwielbiam. Po jej zapewnieniach miałam nadzieję na kolejną wspaniałą, intrygującą i wciągającą historię z magią w tle. Początkowo czytanie szło gładko – przyjemny język, nieco cięty humor, ciekawie zarysowana główna postać. W skrócie wszystko to, co potrzebne jest w dobrej powieści. Niestety, mniej więcej w jednej trzeciej książki pierwsze dobre wrażenie zaczyna powoli ustępować znudzeniu. Szybko okazuje się, że akcja praktycznie stoi w miejscu a zwroty akcji są tak słabe, że czytelnik niemal ich nie zauważa. Dodatkowo opisy obrzędów, rytuałów i magicznego świata są mdłe i sztuczne. Autorka chętnie korzysta z naukowych źródeł traktujących o starosłowiańskich wierzeniach a niektóre opisy brzmią, jakby żywcem wyjęte z encyklopedii. Sumując to wszystko czytelnik może odnieść wrażenie, jakby „magiczne” fragmenty zostały napisane na siłę, kompletnie nie pasując do wcześniejszego charakteru książki.
Pomysł Anny Litwinek miał ogromny potencjał, który niestety nie został w pełni wykorzystany. Przede wszystkim zawiódł mnie wątek fantastyczny – oczekiwałam naprawdę porywającej historii, która bez reszty mnie wciągnie i sprawi, że będę z niecierpliwością czekała na ciąg dalszy. Jeśli jednak kolejna część przygód Soni Hunamskiej pojawi się na rynku, to już teraz wiem, że ominę ją szerokim łukiem. Mimo tego, że jestem w stanie wskazać elementy, które zagrały w tej pozycji całkiem nieźle, to niestety było ich zbyt mało, bym chciała poświęcić tej historii swój czas. I choć wiem, że w internecie można znaleźć całkiem sporo przychylnych opinii dla „Czarownicy”, to z przykrością muszę stwierdzić, że osobiście nie polecam tej powieści.
Przeczytacie, nie przeczytacie? Decyzja należy do was!
Ostatnio w moje ręce wpadały książki, które przygnębiały, smuciły, niepokoiły czytelnika poruszaną w nich tematyką. Przyszedł w końcu czas na chwilę odpoczynku. Pomóc w tym miała pozycja „Czarownica” Anny Litwinek. Opis z tyłu okładki był obiecujący – trochę magii, trochę miłości. W sam raz na kilka godzin restartu. Jednak czy faktycznie ta powieść spełniła swoje zadanie (i...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-04-20
2019-03-04
Po książkę Gabrieli Gargaś sięgnęłam z okazji marcowego wyzwania czytelniczego LC2019. „Droga do domu“ była jedynym dostępnym tytułem w mojej osiedlowej bibliotece, więc nie analizując długo wypożyczyłam ją i od razu zaczęłam czytać. Nie miałam najmniejszego pojęcia, czym uraczy mnie autorka. Nie zapoznałam się z opiniami innych czytelników, nie szukałam recenzji, nie przeczytałam nawet opisu z tyłu książki. „Droga do domu“, to w końcu literatura kobieca, nie spodziewałam się po niej życiowych mądrości. Oczekiwałam raczej przyjemnego, relaksującego popołudnia. Co dostałam?
Od pierwszych stron uderzyła mnie ilość głównych bohaterek. Naliczyłam ich pięć i mimo (zdawkowego) wprowadzenia do połowy pozycji cały czas się gubiłam w ich historiach. Myślę, że tak duża ilość pierwszoplanowych postaci nie zadziałała na korzyść książki – zapewne łatwiej by było stworzyć wciągającą, przyjemną powieść koncentrując się na jednej, góra dwóch bohaterkach. Fabuła okazała się prosta, przewidywalna. Każda z kobiet przeszła w życiu ciężkie chwile – wszystko to za sprawą mężczyzn. Rozstania, zdrady, śmierć, rozwody, czyli wszystko, co nieprzyjemne zawarte w jednej książce. Mimo otwartości i szczerych chęci nie zdołałam obdarzyć sympatią żadnej z bohaterek. Były dla mnie nijakie, bez charakteru. I prowadziły strasznie drętwe rozmowy.
No właśnie, jeśli chodzi o język – Gargaś starała się rozbawić czytelnika żartami, po których najczęściej musiała dopisywać, że rozmówcy wybuchnęli śmiechem. Niestety ja nie zaśmiałam się ani razu. Dodatkowo autorka niepotrzebnie starała się stworzyć „nowoczesną“ książkę, umieszczając w niej slang, którym raczej nikt się nie posługuje. Miało wyjść zabawnie, niestety poszło w drugą stronę. Nie można również zapomnieć o motywujących tekstach, którymi bohaterki żonglowały między sobą. Zestawiając je z mało zabawnymi żartami wyszło raczej… sztucznie.
Co do samego pomysłu, to miał on potencjał. Mogła wyjść z tego dobra, ciekawa i ciepła książka. Niestety w którymś momencie nastąpiło potknięcie i było coraz gorzej i nudniej. Jestem pewna, że nie sięgnę już po inne książki Gabrieli Gargaś, jednak nie skreślam całego gatunku. Wiem, że wśród kobiecych książek można natrafić na perełki wyciskające łzy – wzruszenia lub śmiechu. Idę takich szukać.
Po książkę Gabrieli Gargaś sięgnęłam z okazji marcowego wyzwania czytelniczego LC2019. „Droga do domu“ była jedynym dostępnym tytułem w mojej osiedlowej bibliotece, więc nie analizując długo wypożyczyłam ją i od razu zaczęłam czytać. Nie miałam najmniejszego pojęcia, czym uraczy mnie autorka. Nie zapoznałam się z opiniami innych czytelników, nie szukałam recenzji, nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-02-16
Ta książka wywołała we mnie cały wachlarz emocji. Było niedowierzanie, obrzydzenie, smutek, wściekłość. "Błoto" Hillary Jordan to historia opowiadająca o życiu w Delcie Missisipi - ciężkiej pracy na farmie, codziennych trudach, wyrzeczeniach, wszechobecnym i mocno zakorzenionym rasizmie. Bolesna powieść, którą zdecydowanie warto przeczytać.
Ta książka wywołała we mnie cały wachlarz emocji. Było niedowierzanie, obrzydzenie, smutek, wściekłość. "Błoto" Hillary Jordan to historia opowiadająca o życiu w Delcie Missisipi - ciężkiej pracy na farmie, codziennych trudach, wyrzeczeniach, wszechobecnym i mocno zakorzenionym rasizmie. Bolesna powieść, którą zdecydowanie warto przeczytać.
Pokaż mimo to2019-02-08
2019-02-06
Mam mieszane odczucia co do książki. Z jednej strony jestem zauroczona, z drugiej... zniesmaczona. A to wszystko za sprawą języka.
Od pierwszych stron autor zaintrygował mnie subtelnym, nienachalnym stylem. Sposób, w jaki Aciman przedstawił zafascynowanie nastoletniego chłopca dorosłym mężczyzną zrobił na mnie ogromne wrażenie. W moim odczuciu autor bezbłędnie pokazał emocje, jakie targają młodym człowiekiem przeżywającym tak intensywne uczucie. Pragnienie bliskości, seksualne napięcie, uczucie wstydu, gdy najskrytsze marzenia znajdą ujście w rzeczywistości. Walka pomiędzy próbami zachowania obojętności a rozrywającą tęsknotą. Gdyby autor w całości utrzymał tę powieść w takim klimacie, stałaby się ona moją ulubioną pozycją.
Niestety pomiędzy delikatnymi opisami pojawiają się zdania, które wielokrotnie wprawiały mnie w zakłopotanie, zniesmaczenie, rozczarowanie. Jak to możliwe, że autor, który przed chwilą operował tak pięknym językiem, nagle atakuje czytelnika wulgarnymi wyrażeniami? Zupełnie, jakby książkę pisały dwie osoby.
Mój niesmak zminimalizował ostatni rozdział, który był taki, jak początek historii - uroczy, czuły, subtelny. Gdyby nie on, myślę, że byłabym bardzo zawiedziona tą pozycją
Mam mieszane odczucia co do książki. Z jednej strony jestem zauroczona, z drugiej... zniesmaczona. A to wszystko za sprawą języka.
Od pierwszych stron autor zaintrygował mnie subtelnym, nienachalnym stylem. Sposób, w jaki Aciman przedstawił zafascynowanie nastoletniego chłopca dorosłym mężczyzną zrobił na mnie ogromne wrażenie. W moim odczuciu autor bezbłędnie pokazał...
2019-01-09
Pokochałam twórczość Becky Albertalli. Po lekturze obu części serii doceniłam tę autorkę za to, że umie odnaleźć balans, którego brakuje mi w niektórych młodzieżówkach. Zazwyczaj czułam się zawiedziona, bo czytane przeze mnie książki były albo przesłodzone, albo infantylne, albo zbyt... filozoficzne. "Leah gubi rytm" jest idealnie wyśrodkowana.
Jak na młodzieżówkę przystało, znajdziemy tu nastoletnie problemy – ukończenie szkoły średniej, czas na podejmowanie trudnych decyzji, zarówno edukacyjnych jak i uczuciowych. Jednak wszystkie te rozterki okraszone są sarkastycznymi spostrzeżeniami, nieco kąśliwymi uwagami i nietuzinkowymi złotymi myślami. Odebrałam ją zdecydowanie lepiej, niż mdłe i nijakie pozycje z tego gatunku.
Pomimo nieco większej objętości niż w przypadku "Simona (...)", książkę czyta się błyskawicznie. Ani przez chwilę nie czułam się znużona. Wręcz przeciwnie – nie mogłam oderwać się od tej historii. I mimo że była dość przewidywalna uważam, że była warta uwagi.
Po kolejną książkę Albertalli sięgnę bez mrugnięcia okiem.
Pokochałam twórczość Becky Albertalli. Po lekturze obu części serii doceniłam tę autorkę za to, że umie odnaleźć balans, którego brakuje mi w niektórych młodzieżówkach. Zazwyczaj czułam się zawiedziona, bo czytane przeze mnie książki były albo przesłodzone, albo infantylne, albo zbyt... filozoficzne. "Leah gubi rytm" jest idealnie wyśrodkowana.
Jak na młodzieżówkę...
2019-01-05
Simon Spier jest gejem, o czym do tej pory wiedział tylko chłopak, z którym anonimowo wymieniał maile. Przez chwilę nieuwagi ich korespondencja trafia w niepowołane ręce i staje się powodem do szantażu siedemnastolatka. Ta sytuacja wywraca życie głównego bohatera do góry nogami i funduje mu niekończącą się serię dziwacznych sytuacji.
Debiut Becky Albertalli to dobrze napisana powieść dla młodzieży, która pochłania czytelnika już od pierwszych stron. Nie jest to co prawda pierwsza na rynku, przełomowa książka o tematyce LGBT, jednak autorka w nieprzesadzony sposób przedstawiła historię nastolatka, który wbrew własnej woli przeżywa coming out. Znajdziemy tu odpowiednią ilość problemów i dramatów, z jakimi mierzą się uczniowie szkoły średniej oraz wyważoną dawkę słodyczy a to wszystko spięte lekkim i żartobliwym językiem autorki.
Becky Albertalli w delikatny i nienachalny sposób poruszyła drażliwy temat. W końcu codziennie rano na całym świecie wstają ludzie, którzy ze strachu, z braku pewności siebie, z obawy przed odrzuceniem decydują się dalej ukrywać swoją seksualność. Czy to nie brzmi okropnie - kryć się ze swoim prawdziwym "ja"? Dzięki takim książkom jak "Simon oraz inni homo sapiens" pojawia się cień szansy, że homoseksualizm w końcu przestanie być odbierany jako coś wstydliwego i odmiennego.
Warto przeczytać.
Simon Spier jest gejem, o czym do tej pory wiedział tylko chłopak, z którym anonimowo wymieniał maile. Przez chwilę nieuwagi ich korespondencja trafia w niepowołane ręce i staje się powodem do szantażu siedemnastolatka. Ta sytuacja wywraca życie głównego bohatera do góry nogami i funduje mu niekończącą się serię dziwacznych sytuacji.
Debiut Becky Albertalli to dobrze...
W miasteczku niedaleko Tokio znajduje się sklep, którego właścicielem jest Yūji Namiya. Oprócz opieki nad interesem, znany jest również z prowadzenia kącika porad. Każdy, kto potrzebuje wsparcia lub nie może poradzić sobie z dylematem ma możliwość zasięgnięcia pomocy. Wystarczy, że wrzuci list przez otwór w sklepowej rolecie, by następnego dnia znaleźć odpowiedź w skrzynce na mleko zamontowanej z tyłu budynku.
W trzydziestą trzecią rocznicę śmierci właściciela, kiedy czasy świetności sklepu wielobranżowego stały się wspomnieniem, trzech złodziei trafia do opuszczonego budynku. Mają zamiar przeczekać w nim do świtu po niezbyt udanym skoku na dom jednego z okolicznych mieszkańców. W trakcie przeszukiwania sklepiku przez dziurę w rolecie wpada koperta. Zmęczeni, źli i głodni mężczyźni duszą w zarodku panikę, jaka ich ogarnęła i postanawiają sprawdzić zawartość nieoczekiwanej przesyłki. Okazuje się, że w środku znajduje się list adresowany do pana Namiyi, którego nadawca prosi o pomoc. Po krótkim namyśle złodzieje postanawiają odpisać na zadane pytania. Nie wiedzą jeszcze, że nie będzie to jedyna udzielona przez nich porada tej nocy. Wkrótce orientują się, że tajemnicze listy pochodzą z przeszłości.
Na pytanie „co czytasz?” niesamowicie ciężko było mi znaleźć zadowalającą odpowiedź. Nie byłam nawet w stanie przypisać tej książki do odpowiedniego gatunku. Powieść obyczajowa? Powiedzmy. Fantasy? No, nie wiem. Dramat? Poniekąd na pewno. Jedyne, co mogłam stwierdzić już od pierwszych stron lektury, to że wywołała we mnie zachwyt, wzruszenie i oczarowanie. „Cuda za rogiem” Keigo Higashino jest niezwykłą i wyjątkową pozycją. Jej treść jest całkiem sporym ładunkiem emocjonalnym. Poruszona jest w niej tematyka utraty, śmierci, problemów rodzinnych. Jednak problem, który wysuwa się ma prowadzenie i jest swego rodzaju tłem dla pozostałych wątków to wybór między własnym a cudzym szczęściem. I choć brzmi to naprawdę przygnębiająco, autor na tyle umiejętnie dobiera słowa, że czytelnik nie czuje się przytłoczony historiami bohaterów.
Przyznam szczerze, że przez pierwsze kilkanaście stron czułam się nieco zagubiona. Biorąc do ręki „Cuda za rogiem” należy pamiętać, że jej autorem jest Japończyk, więc opisywane przez niego zwyczaje i zachowania mogą wydawać się abstrakcyjne i niezrozumiałe dla osób, które wychowały się w innej kulturze. Drobnym problemem okazały się dla mnie również japońskie imiona bohaterów, które myliły mi się do samego końca. Te dwa aspekty mogą początkowo wprawić w zakłopotanie szczególnie te osoby, które nie interesują się kulturą dalekiego wschodu, jednak nie stanowią one utrudnienia w odbiorze powieści jako całości.
Higashimo stworzył książkę składającą się z pięciu części – każda z nich dotyczy innej osoby. Na pierwszy rzut oka mają one ze sobą niewiele wspólnego, jednak z każdą stroną opisywane zdarzenia zaczynają się coraz bardziej zazębiać, splatać, by pod koniec stworzyć zgrabną, logiczną i przejrzystą całość.
„Cuda za rogiem” to bardzo emocjonalna i pouczająca pozycja. Każdy rozdział skłania czytelnika do refleksji i przemyśleń nad swoimi decyzjami i postępowaniami. Podobno najłatwiej jest się otworzyć przed kimś całkiem obcym – ta lektura stanowi potwierdzenie tego stwierdzenia. Znacznie prościej jest opowiedzieć o swoich wątpliwościach komuś, z kim nie łączą nas żadne emocje, relacje, dla kogo jesteśmy zupełnie anonimowi. Czy nie lepsze wydają się wskazówki od kogoś, kto nie ocenia nas przez pryzmat tego, co o nas wie? Autor tworząc powieść, która bazuje na przejmujących, wzruszających listach nadsyłanych do właściciela sklepu pokazuje, jak trudne jest udzielanie porad bez osądzania, stereotypowego myślenia czy szufladkowania. „Cuda za rogiem” to ponad trzysta stron nauki empatii, życzliwości i utożsamiania się z osobą w potrzebie po to, by da mu jak najlepszą radę, najlepiej taką, jaką sami chcielibyśmy otrzymać.
Jestem pewna, że jeszcze długo będę żyła tą historią. Polecam ją każdemu, kto będzie umiał docenić jej delikatność, subtelność i płynącą z niej mądrość.
W miasteczku niedaleko Tokio znajduje się sklep, którego właścicielem jest Yūji Namiya. Oprócz opieki nad interesem, znany jest również z prowadzenia kącika porad. Każdy, kto potrzebuje wsparcia lub nie może poradzić sobie z dylematem ma możliwość zasięgnięcia pomocy. Wystarczy, że wrzuci list przez otwór w sklepowej rolecie, by następnego dnia znaleźć odpowiedź w skrzynce...
więcej Pokaż mimo to