Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Dziwo Magenta Fox, Nick Laird, Zadie Smith
Ocena 8,4
Dziwo Magenta Fox, Nick L...

Na półkach:

Zgrana ekipa to często hermetyczne środowisko. Nie jest łatwo wpasować się w nowe otoczenie.

Z takim problemem zmaga się uroczy chomiczek, który pewnego dnia przywędrował do domu dziewczynki o imieniu Kit. Był jej prezentem urodzinowym. W domu Kit mieszkała już całkiem spora gromadka zwierząt. Zgrana gromadka, która miała swoje przyzwyczajenia. Obecność nowego zwierzaka nie za bardzo im się spodobała. Wydał im się dziwny, więc od razu dostał ksywę Dziwo.

Zmierzenie się z problemem, jakim jest brak akceptacji w nowym środowisku towarzyszy najczęściej dzieciom, które zmieniły miejsce zamieszkania. Dla każdego dziecka to ogromna życiowa rewolucja. Dzięki tej książce dowiecie się, że każdy stoi na początku tej trudnej drogi, ale ta droga powoli się wypłaszcza i potem jest już tylko lepiej.

W kilku słowach o książce:
🧶 Opowieść, w której świat ludzi przeplata się ze światem gadających zwierzaków. Pozwala to na spojrzenie z innej perspektywy. Jakie są zwierzęta domowe? O czym marzą? Jakie mają przyzwyczajenia? Czy na pewno są słodkimi, maleńkimi pupilami? A może mają swoje za uszami?
🧶 Dziwo to alegoria dziecka, które czuje się zagubione w nowym środowisku. Przeczytajcie tę książkę. Niech zachęci Was do podjęcia trudnego tematu, gdy dziecko czuło się nieswojo wśród innych. Jakie rozwiązanie znalazł Dziwo? Jak Ty możesz pomóc swojemu dziecku?
🧶 Czy ubranie definiuje człowieka? Dlaczego chomik w przebraniu judoki wzbudził w zwierzętach tyle emocji? Czy to, że nie spełnia standardów chomiczej normalności dyskwalifikuje go, by dać mu szansę wejść do zgranej paczki domowych zwierząt?
🧶 Książka powie Wam też, dlaczego warto być sobą. Mieć własne przyzwyczajenia, iść z falą ale nie bezwładnie na niej dryfować. Dlaczego się od siebie różnimy i dlaczego jest to takie fajne – dzięki tej książce dowiecie się, jak być sobą i pokochać ten stan.
🧶 Książkę przetłumaczył Wojciech Mann, tak ten zabawny pan satyryk, który kiedyś zadawał dzieciom niewygodne pytania w programie „Duże dzieci”

Zgrana ekipa to często hermetyczne środowisko. Nie jest łatwo wpasować się w nowe otoczenie.

Z takim problemem zmaga się uroczy chomiczek, który pewnego dnia przywędrował do domu dziewczynki o imieniu Kit. Był jej prezentem urodzinowym. W domu Kit mieszkała już całkiem spora gromadka zwierząt. Zgrana gromadka, która miała swoje przyzwyczajenia. Obecność nowego zwierzaka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiem, czy są osoby, które nie kojarzą cyklu "W poszukiwaniu straconego czasu". Dla mnie jest on swoistą biblią. Gdy po raz pierwszy przeczytałam powieści Prousta byłam pod ogromnym wrażeniem. Teraz, gdy po latach sięgnęłam po raz drugi po pierwszy tom "W stronę Swanna" byłam bardzo ciekawa, czy nadal będzie mnie tak zachwycać.

Od pierwszego wydania cyklu powieści Marcela Prousta mija właśnie 110 lat. Literatura klasyczna ma w sobie ten płomyk, który pozwala, by pewne treści nigdy nie zgasły. Dzięki ponadczasowym wątkom i pewnemu uniwersalizmowi wracamy wciąż do ważnych powieści w życiu naszym i naszych przodków.

Cykl "W poszukiwaniu straconego czasu" oparty jest na siedmiu dziełach Marcela Prousta. Pierwszym z nich jest właśnie "W stronę Swanna" a ostatnim "Czas odnaleziony". Całość kompozycji opiera się o czas i to właśnie ten motyw będzie przewijał się we wszystkich powieściach autora. "W poszukiwaniu straconego czasu" to zapiski czterdziestoletniego mężczyzny - Marcela.

Pierwszy tom cyklu jest opisem dzieciństwa bohatera w miasteczku Combray. Tak naprawdę "W stronę Swanna" to nie tylko powieść o młodzieńczym życiu, relacjach rodzinnych, lecz także mocny ryt egzystencjalny głównego bohatera, który kształtuje swoje poglądy. Cały egzystencjalizm naznaczony jest przez miłość i nieustanną tęsknotę. Tak naprawdę ciężko w skrócie powiedzieć innym, o czym jest ta książka. Zawsze miałam z tym problem. Podzielona jest na trzy części, pierwsza z nich opowiada o wakacjach w Combray, druga jest zapisem miłosnych zawiłości pomiędzy dwojgiem ludzi. Część trzecia jest zdecydowanie najbardziej fascynująca, opisuje historię miłości Marcela do Gilberty, córki Swanna.

Powieść "W stronę Swanna" jest książką niezwykłą, wymagającą uważności czytelnika, ale jest też niesamowicie liryczna i bajeczna. Podróż przez karty tej powieści to niesamowita przygoda. To nie jest powieść dla każdego, wiele osób sięgających po tę książkę wymięka już na samym początku. Zapewniam, że nie warto się poddawać, każda kolejna część książki jest bardziej emocjonująca. Wspomnienia, które pojawiają się wraz ze smakiem magdalenki są niczym latający dywan, który przenosi w przeszłość i tym samym zwraca uwagę czytelnika, że przemijanie nie jest domeną młodości, a czas nabiera znaczenia dopiero po latach.

Czym więc zachwyca "W poszukiwaniu straconego czasu"? Dla mnie jest to powieść wielowątkowa, o świecie, w którym przenikają się wspomnienia, metafory, kontakty społeczne, relacje międzyludzkie i niesamowity świat przyrody, który odczytywany w odpowiedni sposób jest nośnikiem znaczeń. Proust jest mistrzem kreacji, najbanalniejsze wydarzenia potrafi zmienić we wspaniały obraz, który odczytuje się milimetr po milimetrze. Co jeszcze jest zachwycające? Spróbuj otworzyć powieść na dowolnej stronie, wybierz losowy cytat i wtedy zrozumiesz, że ta powieść to niesamowity zbiór sentencji, z których możesz korzystać każdego dnia.

Nie wiem, czy są osoby, które nie kojarzą cyklu "W poszukiwaniu straconego czasu". Dla mnie jest on swoistą biblią. Gdy po raz pierwszy przeczytałam powieści Prousta byłam pod ogromnym wrażeniem. Teraz, gdy po latach sięgnęłam po raz drugi po pierwszy tom "W stronę Swanna" byłam bardzo ciekawa, czy nadal będzie mnie tak zachwycać.

Od pierwszego wydania cyklu powieści...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Co, jako pierwsze przychodzi Ci do głowy, gdy myślisz o relacjach? Po raz pierwszy, gdy przeczytałam tytuł tej książki wyobraziłam sobie, że będzie to książka o uczuciach łączących kobietę i mężczyznę, i o związkach. Po części miałam rację, ale to okazało się być jedynie fragmentem tego, co do przekazania w swojej książce ma Katarzyna Boyen.

Według słownika jeżyka polskiego, jedna z definicji relacji brzmi: "w psychologii: wzajemne związki, które zachodzą między ludźmi i grupami społecznymi". Byłam w błędzie, gdy do relacji zakwalifikowałam tylko związki partnerów, pomyślałam o sferze uczuciowej, jednak i ta w pozostałych relacjach jest niezwykle ważna.

Katarzyna Boyen w książce "Relacje jakby trochę prawdziwe" ukazuje doskonały przekrój po świecie relacji. To krótkie zapiski, skrawki, nawet nie opowiadania a migawki z życia różnych ludzi. Każda historia jest o kimś innym i każda dotyczy innego zdarzenia. Nawet jeśli pojawiają się dwie łudząco do siebie podobne historie, to motywy działania bohaterów są zgoła inne. A same historie kończą się w zupełnie inny sposób.

Najnowsze badania socjologiczne dowodzą, że właśnie przeżywamy kryzys relacji międzyludzkich. Doskonale ukazuje to w swojej książce Katarzyna Boyen. W swoich zapiskach uwzględniła przekrój wielu postaci, którzy właśnie z relacjami mają problem. Wielu spośród bohaterów książki wybiera ucieczkę - wyprowadza się do innego miasta, kupuje bilet na samolot lub po prostu zamyka za sobą drzwi. Bohaterowie w książce "Relacje jakby trochę prawdziwe" uciekają z różnych powodów, matki mają dość bycia kurami domowymi, żony orientują się, że nie chcą już tkwić w małżeńskim marazmie, dzieci wyfruwają z gniazda, a inni znikają, bo po prostu pogubili się życiu i próbują odnaleźć siebie.

Nie wszystkie historie w książce mają negatywny wydźwięk. Wielu spośród bohaterów odnajduje siebie, w końcu odkrywa swoją drogę. Po latach zepsutych relacji dostaje iskrę, która pozwala znów je odbudować. Są małżonkowie, którzy odkrywają, że wszystko się sypie, są zdrady i kłótnie, ale wszystkie one zostają wybaczone, a drzwi na nowo się otwierają. Są też historie, gdzie zrozumienie relacji przychodzi zbyt późno, gdy bohater stoi nad trumną bliskiej osoby. Jednak i one są ważne, choć czasu nie da się cofnąć.

"Relacje jakby trochę prawdziwe" to skrawki z życia różnych ludzi, być może są oni tylko fikcją, ale właśnie tymi bohaterami możemy być my, którzy na co dzień nie potrafimy zadbać o ważne nici, które łączą nas z bliskimi. Te nici bardzo łatwo przerwać, czasem można je zreperować, a innym razem już niczego nie da się połączyć, bo jest za późno lub nie warto. Przez zastosowanie króciutkich opowiadań Katarzyna Boyen maksymalizuje uczucia, które odczytujemy na kilkustronicowych zapiskach. Do tego autorka posługuje się pięknym, poetyckim językiem, przez co książkę czyta się bardzo przyjemnie. To naprawdę przydatna lektura na jeden wieczór. A zwłaszcza w tym okresie, gdy wspominamy swoich bliskich, którzy już odeszli. Pozostaje zadać sobie pytanie, czy zrobiliśmy i powiedzieliśmy bliskim wszystko to, co chcieliśmy?

Co, jako pierwsze przychodzi Ci do głowy, gdy myślisz o relacjach? Po raz pierwszy, gdy przeczytałam tytuł tej książki wyobraziłam sobie, że będzie to książka o uczuciach łączących kobietę i mężczyznę, i o związkach. Po części miałam rację, ale to okazało się być jedynie fragmentem tego, co do przekazania w swojej książce ma Katarzyna Boyen.

Według słownika jeżyka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niedawno byłam na cudownym wydarzeniu pod nazwą "Plener Kryminalny", który odbył się w Chęcinach. Poznałam tam kilku cudownych autorów, wśród których była też Anna Rozenberg. Od razu wiedziałam, że muszę nadrobić zaległości. W planach miałam debiut autorki pod tytułem "Maski pośmiertne", jednak chwilę później ukazała się jej druga książka "Punkty zapalne". Nie chciałam już czekać i postanowiłam zacząć lekturę od drugiego tomu. Czy tak można? A no pewnie, że można. Nie wpływa to znacząco na odbiór powieści, jednak pojawiają się wątki, które mnie ominęły. Dla mnie to żaden problem, bo do "Masek pośmiertnych" zamierzam niebawem wrócić.

"Punkty zapalne" są więc drugą częścią cyklu w roli głównej, z zapewne niektórym już znanym inspektorem Davidem Redfernem. Akcja powieści ma miejsce w Woking, w Wielkiej Brytanii, ponieważ Anna Rozenberg to pisarka, która jakiś czas temu wyjechała na wyspy. Jednak wątki w jej powieściach nie są pozbawione polskich akcentów, co zdecydowanie jest bardzo korzystne. Taki zabieg, gdzie rodzimy pisarz przenosi akcję powieści w nieznane nam miejsca, zupełnie inne warunki bytowe czy kulturowe, sprawia, że mamy ogromną ochotę chłonąć te nieznane nam miejsca.

W Woking dochodzi do uprowadzenia dziecka, pięcioletniej Izy, która jest córką polskiej imigrantki. Brak jakichkolwiek dowodów i poszlak utrudniają pracę policji. Tożsamo dochodzi do morderstwa Muztara Abbasiego i jego żony. Wszystko wskazuje na to, że jest to zabójstwo na tle religijnym. Te wydarzenia stawiają całą policję w Woking na nogi, a inspektor Redfern znów ma ręce pełne roboty. Na domiar złych wydarzeń niebezpieczeństwo zagraża także samemu Redfernowi.

Nie mogę niestety zdradzić kolejnych fabularnych wątków, bo zabrałabym Wam całą frajdę z pisania.

"Punkty zapalne" przeczytałam z wypiekami na twarzy. Wiedziałam, że Anna Rozenberg napisze swoją kolejną powieść z pasją i pełnym zaangażowaniem. Miałam okazję ją poznać i wiem, z jakim entuzjazmem mówiła o tym, co planuje. Dawno nie widziałam tak ambitnej młodej pisarki. Anna Rozenberg niezwykle przygotowała się do napisania tej powieści, wszystkie wątki układają się w sensowną całość, nie brakuje tajemnic i efektu mrocznego cienia, który sprawia, że czytelnik nie może oderwać się od lektury. Ze skromnej dziewczyny, którą poznałam, rozwinął się już całkiem piękny kryminalny motyl. Więc chcę, by Anna Rozenberg zabrała mnie do kolejnej sprawy z niesamowicie intrygującym Davidem Redfernem.

Niedawno byłam na cudownym wydarzeniu pod nazwą "Plener Kryminalny", który odbył się w Chęcinach. Poznałam tam kilku cudownych autorów, wśród których była też Anna Rozenberg. Od razu wiedziałam, że muszę nadrobić zaległości. W planach miałam debiut autorki pod tytułem "Maski pośmiertne", jednak chwilę później ukazała się jej druga książka "Punkty zapalne". Nie chciałam już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wyobraź sobie miejsce, do którego zaraz trafisz. Ogromny budynek, w środku półmrok. Wchodzisz a brama za Tobą się zamyka. Dostajesz harmonogram, którego ściśle musisz przestrzegać. Zakwaterowanie w małym pokoju. Tam 2 łóżka, 2 szafy, 2 biurka. Ciasno. Przydzielą Cię do kogoś, kogo zupełnie nie znasz. Nie wiesz, jakie ma nawyki. Dostajesz do ręki regulamin, którego zobowiązujesz się przestrzegać. Złamanie go grozi tym, że Twoje życie nie będzie już takie samo. Wszystko się rozleci. Trzy posiłki dziennie. Ustalony czas na zajęcia, przyjemności ale niezbyt wielki i pracę. Praca w ogrodzie, przy obieraniu warzyw, sprzątaniu. Będziesz mógł wychodzić na zewnątrz w najlepszym wypadku raz w tygodniu na godzinę lub dwie. Musisz się ściśle podporządkować, do tego co na Ciebie czeka.

To nie jest wstęp, do wyobrażenia, które zaprowadzi Cię do więzienia, ani do wojska, ani też scena z thrilleru. To opowieść, która zaprasza Cię do seminarium.

Mariusz Sepioło w książce "Klerycy" obnaża wszystkie prawdy, o których chcielibyście wiedzieć, ale boicie się zapytać, albo po prostu nie macie kogo. Owiane złą sławą seminaria, które nakazują młodym chłopcom wyzbyć się tego, co do tej pory ważne. Przekraczając mury seminarium jedyną prawdą i wyzwoleniem jest Bóg. Nie mama, nie koleżanka, nie ambicje o dobrej posadzie w modnym korpo.

"Klerycy" to opowieść przekazana Mariuszowi Sepiole przez kilkunastu, a może kilkudziesięciu kleryków, bądź obecnie już księży. To relacje z ust prawdziwych mężczyzn, spośród których część dla dobra własnego postanowiła utajnić imiona.

Niezwykle ciekawy zbiór wyznań, ułożony chronologicznie, który składa się w całość i uzupełnia obraz życia za zamkniętymi drzwiami seminarium. W pierwszych rozdziałach książki autor ukazuje nam historie młodych chłopców, którzy tuż po maturze zapragnęli wstąpić w progi seminarium. Część z nich jeszcze nie wie, co robi, część - jest przekonana, że to właśnie prawdziwa droga. Życie to zweryfikuje, bo kapłanami ci chłopcy pragną zostać z różnych pobudek - jedni chcą realizować swoje pragnienie o nauczaniu w życiu z Bogiem, inni mieli tak trudne dzieciństwo, że chcą uciec od otaczającego świata, a jeszcze inni mierzą się z ogromnymi problemami psychicznymi. To nauczyciele akademiccy, księża zweryfikują, kto z nich zostanie księdzem.

Reżim, ściśle określone pory na modlitwę, posiłki i czas wolny. Bezwzględne podporządkowywanie się tym, którzy stoją wyżej w hierarchii. Każdy błąd kosztuje ukaraniem, bądź wydaleniem ze studiów. Jeśli kleryk nawiąże z kimś przyjaźń, może być pewny, że zaraz tę osobę przeniosą do innego pokoju. Można zwariować, co niejednokrotnie się dzieje. Nie można chorować, chyba, że jesteś dobrze ustawiony i masz w rodzinie księdza, którego przełożeni darzą szacunkiem. Jeśli jesteś zwykłym chłopakiem masz przejebane.

Wyobraź sobie, że idziesz wieczorem wziąć prysznic. Wchodzisz do kabiny a część ściany pokrywa sperma. Nikogo to nie dziwi. Klerycy muszą jakoś radzić sobie z tym, od czego się odcięli. Podobno większość z nich ma poczucie winy. Zdarza się, że w szufladzie kleryka ktoś znajdzie dilda i wibratory. Taki kleryk zostaje wydalony od razu z seminarium. Ale część z nich zaspakaja się wzajemnie. Najważniejsze by nic się nie wydało. Wielu heteroseksualnych kleryków po pewnym czasie ma pierwsze kontakty seksualne z innym mężczyzną. W końcu przez 5 lat mieszkasz z samymi facetami.

Pewnym absurdem o jakim można przeczytać w książce jest pogląd głoszony przez księży na temat ideologii LGBT. Absurdem, bo najgłośniej krzyczą ci, którzy zbyt wiele mogliby powiedzieć w tym temacie.

Inną sprawą jest pedofilia. Ostatnio często się o tym mówi. Jest to rzecz niezrozumiała i niewybaczalna, jednak w rozmowie jeden ksiądz przyznaje, że to co w normalnym świecie łączy dwoje ludzi to nie tylko cielesność i seks, to przytulanie, czułość i miłość. Księża tego nie znają, dlatego dla nich kontakty seksualne są czysto fizyczne. W obawie, że mogłoby wypłynąć na jaw przystawianie się księdza do świeckiej kobiety czy mężczyzny, księża zbyt wiele ryzykują, za to dziecko? Odpowiednio zastraszone i zmanipulowane nikomu nie powie.

Mariusz Sepioło w rozmowach z klerykami przedstawia też ich wizyty na plebaniach u zwykłych księży, biskupów i kardynałów. Imprezy, jakie mają tam miejsce nie odbiegają od tych z filmu "Kler", jest dobra whisky i cały prosiak na stole. A po imprezie, gdy zostaje grono zaufanych ludzi są też panienki na telefon. Czasami klerycy nocują na plebaniach i niejednokrotnie wieczorem odwiedza ich taki czy inny ksiądz, by wsunąć łapę pod kołdrę. A, co obrotniejsi klerycy dostają na pocieszenie kasę za milczenie i przysługę. Fuuuj.

"Klerycy" Mariusza Sepioło to niezwykle ważna i trudna książka. Podejmuje tematy, o jakich nie rozmyśla się na co dzień. Ukazuje świat zagubionych chłopców, którzy wstępują do seminarium i muszą podporządkować się bezwzględnej etykiecie. Muszą być skromni, a przy tym najlepiej, by byli lizusami. Dostają niesamowite pranie mózgu, wyrastając w przeświadczeniu, że są wybrańcami. Z jednej strony to bardzo smutne i przygnębiające, ale każdy z tych chłopców, którzy ukończą już niełatwą drogę i zostaną kapłanami wyrosną na butnych mężczyzn, którzy będą manipulatorami. Będą grać w życie, przyglądając mu się z boku, będą mataczyć i poniżać się, by w końcu coś osiągnąć. Koniec książki rozwala, naprawdę jest mocny. Początkowo żywiłam sympatię i współczucie, do tych którzy zgodzili się opowiedzieć swoją historię. Skończyłam książkę, czując obrzydzenie. Bo całe gówno wypłynęło. Fuuj.

Zdecydowanie polecam, choć może koniec tej recenzji nie był przychylny. Jednak chciałam powiedzieć, że Mariusz Sepioło wyrył w mojej psychice pewną szramę. To było mocne. I prawdziwe.

Wyobraź sobie miejsce, do którego zaraz trafisz. Ogromny budynek, w środku półmrok. Wchodzisz a brama za Tobą się zamyka. Dostajesz harmonogram, którego ściśle musisz przestrzegać. Zakwaterowanie w małym pokoju. Tam 2 łóżka, 2 szafy, 2 biurka. Ciasno. Przydzielą Cię do kogoś, kogo zupełnie nie znasz. Nie wiesz, jakie ma nawyki. Dostajesz do ręki regulamin, którego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To już moja kolejna książka z serii Rodzina Treflików. Bardzo polubiłam tę wspaniałą i nieco szaloną rodzinkę, która często ma swoje małe kłopoty i kłopociki, lecz tak naprawdę w każdej sytuacji znajduje rozwiązanie. Trefliki to seria przeznaczona dla dzieci w różnym wieku. Są książki dla starszych dzieci, jak "Przeprowadzka i inne zwroty akcji" a także dla najmłodszych, jak książka "Sprzątamy zabawki" czy "Kuchenka".


Dziś sięgnęłam po książkę "Pora do przedszkola", która skierowana jest przede wszystkim do dzieci, które swój pierwszy dzień w przedszkolu mają przed sobą. Wydana w serii "Rodzina Treflików" przeznaczona jest dla dzieci, które dopiero poznają otaczający je świat. W innej serii "Bobaski i miś", również już przeze mnie prezentowanej, znajduje się bliźniacza książka pt. "Pora do żłobka". Póki co, wybrałam jednak tę związaną z adaptacją w przedszkolu.


Treflik rozpoczyna w życiu nowy etap. To już pora, by zapisać go do przedszkola. Ten dzień w życiu każdego dziecka jest niezwykle ważny i przeważnie trudny. Ale mama Treflika ma wspaniały pomysł. Postanowiła, że nim Treflik pójdzie do przedszkola na poważnie, zabierze go na dzień próbny i będzie mu towarzyszyć. Początkowo tylko na kilka godzin, by pokazać mu miejsce i przekonać go, że w przedszkolu można świetnie się bawić.


Jeśli wasze dziecko dopiero czeka ten dzień w przedszkolu, to ta książka świetnie się sprawdzi. Pozwoli dziecku przełamać obawy związane z pierwszym dniem w przedszkolu, rozstaniem z rodzicami i może być świetną bazą do podjęcia rozmowy na ten temat na długo przed pierwszym dniem w nowym miejscu.


"Pora do przedszkola" świetnie aktywizuje dzieci i może być wspaniałą iskierką, która pozwoli dziecku zapoznać się z przygodą, którą jest przedszkole. Książeczka wydawnictwa Trefl jest świetną bazą do pracy z ilustracją. Książka kusi swoimi walorami już na wstępie. Ma duży format, przez co łatwo ją czytać i oglądać razem z dzieckiem. Gruba okładka i grube karty w środku sprawą, że książka będzie niezniszczalna w rękach każdego malucha. A to zdecydowanie ma znaczenie. Na uwagę zasługuje również fakt, że książeczka ma sztancowane okienka w środku, które dziecko może samo odkrywać i sprawdzać, co się pod nimi kryje.


Książka o pierwszym dniu w przedszkolu jest więc nie tylko książką o przygodach bohatera. To wstęp do oswajania się z trudnymi tematami. Nie każde dziecko ma obawy przed pójściem do przedszkola, a spośród tych dzieci, które niestety je mają, te obawy dotyczą różnych zagadnień: obawa samotności, rozstanie z rodzicami, brak własnych zabawek, umiejętność dzielenia się z innymi, dostosowanie do nowych zasad, nawiązywanie nowych relacji czy spożywanie posiłków, spośród których część może nie przypaść dziecku do gustu. Wszystkie te problemy są ogromne w świadomości małego człowieka, a dzięki tej książce być może staną się odrobinę mniejsze. I to już jest ważny krok, by rozpocząć rozmowy na ten temat zanim dziecko wkroczy w nieznane.

To już moja kolejna książka z serii Rodzina Treflików. Bardzo polubiłam tę wspaniałą i nieco szaloną rodzinkę, która często ma swoje małe kłopoty i kłopociki, lecz tak naprawdę w każdej sytuacji znajduje rozwiązanie. Trefliki to seria przeznaczona dla dzieci w różnym wieku. Są książki dla starszych dzieci, jak "Przeprowadzka i inne zwroty akcji" a także dla najmłodszych,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To już moja kolejna książka z serii Rodzina Treflików. Bardzo polubiłam tę wspaniałą i nieco szaloną rodzinkę, która często ma swoje małe kłopoty i kłopociki, lecz tak naprawdę w każdej sytuacji znajduje rozwiązanie. Trefliki to seria przeznaczona dla dzieci w różnym wieku. Są książki dla starszych dzieci, jak "Przeprowadzka i inne zwroty akcji" a także dla najmłodszych, jak książka "Sprzątamy zabawki".

Dziś sięgnęłam po książkę "Kuchenka". Jest to pozycja, która zainteresuje wszystkie maluchy. Wydana w serii "Bobaski i Miś" przeznaczona jest dla dzieci, które dopiero poznają otaczający je świat. Na rynku wydawniczym jest naprawdę ogrom propozycji dla maluszków, dzięki którym poznają to, co w ich życiu najbliższe. Ale przyznam, że wydawnictwo Trefl poszło o krok dalej i pokazuje dzieciom nie tylko pojazdy, czy zwierzęta ale właśnie sprzęty, które dzieci znajdą w domu.

Książeczka "Kuchenka" pomoże dzieciom zrozumieć, do czego ten przedmiot służy w domu i jak wiele możliwości może dać korzystanie z kuchenki. Uzmysłowi też dzieciom, że korzystanie z kuchenki to nie zabawa.

Książeczka ma postać książki-zabawki i ma formę harmonijki. Stanowi więc atrakcyjny przedmiot dla dziecka, które może manipulować stronami. Jest wykonana z twardej tektury, dzięki czemu małe niszczycielskie rączki nie są w stanie szybko jej zniszczyć. Książeczka składa się z ilustracji wzbogaconych tekstem umieszczonym na dole strony. "Kuchenka" ma charakter książeczki aktywizującej. W tekście znajdują się zadania do wykonania, które dziecko chętnie wykona. Oprócz zadań do wskazywania paluszkiem są też zadania wymagające od dziecka wodzenia po śladzie, przesuwania elementów, czy odszukiwania wskazanych obiektów.

"Trefliki" po raz kolejny urzekają, bawią i uczą. To świetna pozycja dla dzieci, które dopiero zaczynają wykazywać zainteresowanie otaczającym światem. Zapewniam, że gdy maluszek pozna rodzinę Treflików od najmłodszych lat, będzie mógł wraz z nimi dorastać, bo wydawnictwo Trefl świetnie skomponowało całą gamę książek dla dzieci w każdym wieku.

To już moja kolejna książka z serii Rodzina Treflików. Bardzo polubiłam tę wspaniałą i nieco szaloną rodzinkę, która często ma swoje małe kłopoty i kłopociki, lecz tak naprawdę w każdej sytuacji znajduje rozwiązanie. Trefliki to seria przeznaczona dla dzieci w różnym wieku. Są książki dla starszych dzieci, jak "Przeprowadzka i inne zwroty akcji" a także dla najmłodszych,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciekawa jestem, jakie były wasze dziecięce marzenia o idealnej szkole. Jestem przekonana, że każdy z Was o tym fantazjował. Ja też.

Chciałam chodzić do szkoły, która mieściłaby się w zamku. Na najwyższym piętrze byłyby wspólne pokoju, w których mogłyby nocować dzieci, które nie chcą wracać do domu. Spędzałybyśmy tam razem czas z koleżankami, niczym w internacie, trochę jak we francuskiej bajce "Madlen". Lekcje byłyby ciekawe i prowadzone przez nieco szaloną nauczycielkę, trochę jak Pani Loczek z bajki "Magiczny autobus". Chciałam, by każdy był w szkole za coś odpowiedzialny - ktoś hodowałby kwiaty, ktoś opiekował się zwierzętami, które mieszkałyby w szkole, a ktoś inny wyręczał w obowiązkach panie woźne. Chciałam, by szkoła miała tajemnicze miejsca do odkrywania, jak strych czy piwnica.

Niestety nic z tego w dzieciństwie nie dostałam. Moi rodzice zapewnili mi wspaniałą edukację domową od najmłodszych lat. Zerówka i pierwsze klasy szkoły podstawowej były dla mnie niezrozumiałe. Po prostu się tam nudziłam, zdobywanie wiedzy w tych latach nie wiązało się z niczym ekscytującym. Wszystko to już umiałam, a często sprzeciwiałam się robieniu rzeczy, które wydawały mi się absurdalne. Moją pierwszą ocenę niedostateczną dostałam w drugiej klasie podstawówki na religii. Ksiądz kazał nam narysować w katechizmie grób bliskiej osoby. Nie narysowałam go, bo nie miałam nikogo bliskiego na cmentarzu. Nie zrozumiał. Kazał narysować więc przypadkowy grobowiec. Nie chciałam tego zrobić, bo bałam się, że ściągnę na rodzinę klątwę, więc wpisał do dziennika jedynkę. Czujecie ten absurd.

Szkoła zdecydowanie mnie nudziła. Dziś wiem, że potrzebowałam czegoś więcej, by dostać taką szkołę na jaką zasłużyłam. Niestety nic z tych planów się nie ziściło. Za to, razem z dziećmi z okolicy tworzyliśmy szkołę po szkole. U koleżanki w garażu. Starsze dzieci uczyły młodsze, a młodsze pozwalały w starszych obudzić duch dziecka. Robiliśmy gazetki ścienne o porach roku, nietypowych świętach lub o tym, co kto chciał. Wydawaliśmy własną prasę w zeszytach 16 kartkowych i roznosiliśmy po domach. W tej szkole były z nami nasze psy, koty i nasze rodzeństwo, które jeszcze nie potrafiło mówić. Ale tam czułam się dobrze.

Dziś jestem dorosła, skończyłam polonistykę i nauczanie wczesnoszkolne i przedszkolne. Po epizodzie pracy w przedszkolu wiem, że szkoła to nie miejsce pracy dla mnie. Jestem za mała, by coś zmienić.

Nie mogę tego powiedzieć o bohaterach książki Marii Hawranek, oni mieli w sobie siłę i moc, by wdrożyć nowe metody nauczania i stworzyć szkoły, do których dzieci chcą chodzić.

Na szczęście dziś jest to bardzo modne i rodzice przywiązują ogromną wagę do wyboru szkoły swoich dzieci, zwłaszcza w dużych miastach. Hawranek w swojej książce zrobiła przegląd najbardziej ciekawych i dobrze prosperujących szkół.

Prym wiedzie edukacja oparta na metodzie Marii Montesori, czyli autonomii poznawczej dziecka, które prowadzi go do samodzielności. Hawranek poświęca jednej ze szkół prowadzonej w duchu tej metody obszerny rozdział. Zachęcam Was do przeczytania, chociażby po to, by wiedzieć, kim była ta znana lekarka i jak wiele zawdzięcza jej współczesna edukacja.

"Szkoły, do których chce się chodzić" to wspaniała książka, która w każdym rozdziale odkrywa przed czytelnikiem rodzaj szkoły. W tej szkole pracują nauczyciele, których trudy i początki pracy opisała autorka. W tej szkole są także dzieci, dlatego Hawranek nie boi się ukazywać tego, co chcą nam przekazać. Z naturalną swobodą reporterki pokazuje, co martwi dzieci, a co tak naprawdę je cieszy. Wszystko po to, by stworzyć szkołę idealną.

W publikacji wydanej nakładem Wydawnictwa Znak przeczytacie o szkołach waldorfskich, demokratycznych czy o szkołach leśnych, które ostatnio są moim faworytem. Przeczytacie także o tym, jak funkcjonują szkoły w innych państwach, zwłaszcza skandynawskich, i czego jeszcze możemy się od nich nauczyć.

System edukacji w Polsce nadal jest widmem przeszłości, przez które czasem przebija się słońce. Tym słońcem są właśnie szkoły opisane przez Marię Hawranek w książce "Szkoły, do których chce się chodzić". To szczególnie ważna publikacja dla nauczycieli, którzy nadal nie potrafią odpuścić oceniania, którzy nie rozumieją, jak ważne w życiu dzieci są kompetencje i ich rozwijanie. To także książka dla rodziców, którzy stoją przed wyborem, jaką szkołę wybrać dla swojego dziecka, by odbiła się na sukcesie, który w życiu osiągnie.

Ciekawa jestem, jakie były wasze dziecięce marzenia o idealnej szkole. Jestem przekonana, że każdy z Was o tym fantazjował. Ja też.

Chciałam chodzić do szkoły, która mieściłaby się w zamku. Na najwyższym piętrze byłyby wspólne pokoju, w których mogłyby nocować dzieci, które nie chcą wracać do domu. Spędzałybyśmy tam razem czas z koleżankami, niczym w internacie, trochę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytając o matce to książka niewątpliwie wymagająca. Po pierwsze ze względu na objętość. Dawno już nie czytałam takiej powieści-cegły. Początkowo myślałam, że w przesyłce przyszły dwie książki i jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że całą przesyłkę wypełnia jedna książka. Po drugie, gdy mam na myśli wymagającą książkę to też przez pryzmat trudnego tematu, jaki podjął autor w powieści.

Powieść Pawła Rudnika rozpoczyna się mocnym akcentem pobitej w mieszkaniu kobiety. Mężczyźni ubrani w skórzane, ciemne ciuchy wkroczyli do mieszkania jak po swoje. Zadawali ciosy, plądrowali ciało kobiety, która nie miała już siły sprzeciwiać się temu, co jej robili. W tym mieszkaniu był też młody mężczyzna - Gamoń, który jest głównym bohaterem powieści. Gamoń jest synem pobitej kobiety i w czasie ataku na matkę, biernie skrywa się w pokoju i prosi o wybawienie Baranka. Kuriozum i moment, w którym dreszcze przechodzą po całym ciele. Jednak takie emocje w książkach bardzo lubię - coś się dzieje, jest brutalnie, czekam na rozwój wydarzeń.

Gamoń nie wzywa pomocy do matki, pielęgnuje jej rany przemywając je, choć widzi, że większość z nich jest tak głęboka, że można wsadzić w nie palec. Gamoń pyta matkę, czy ma zadzwonić po pogotowie, jednak kobieta odmawia, więc Gamoń biernie patrzy na jej cierpienie, a w zasadzie odwraca głowę, by nie widzieć wzroku matki. Wychodzi do pracy, gdzie pracuje jako parkingowy. To zajęcie niewymagające i pozwalające mu na minimalne kontakty z innymi. W pracy nikt nie wymaga od niego wykonywania skomplikowanych zadań, więc jest to dla niego optymalna opcja. Gamoń nie jest zbyt rozgarniętą osobą, a nad jego postacią krążą demony seksualnych partnerów matki, którzy przychodzili do mieszkania, które u innych jest bezpieczną fortecą. Krzyki, jęki, widok trzech mężczyzn obracających naraz matkę - tych przerażających widoków nie wymaże nigdy z pamięci. Matka Gamonia była prostytutką i nigdy nie dbała o swoje dziecko. Było ono dla niej przeszkodą, w początkowym okresie życia, a potem przestała zwracać na niego uwagę.

Wątek pragnienia i wyzwolenia, które Gamoń upatruje w Scorpio - piłkarzu, koledze, który pnie się na szczyt jest skonstruowany tak dziwnie, że nie umiem się do niego odnieść. Kto sięga po tego typu literaturę? Kobiety. Jestem pewna, że tak jest w większości. Zatem bardzo odważnym posunięciem było wplecenie wątku piłkarskiego do powieści. Nie interesowały mnie te momenty w i tak zbyt długiej książce. Przyznam szczerze, że nie raz i nie dwa je po prostu przekartkowałam, choć nad samą powieścią spędziłam wiele dni. Ten wątek zupełnie nie połączył się spójnie z pierwszoplanowym motywem powieści.

Książka początkowo zachwyciła mnie swoją odważną narracją. Budowanie napięcia, troska o losy bohaterów, nieznane i niezrozumiałe zachowania sprawiały, że miałam ochotę czytać książkę dalej, kartka po kartce. Tak bardzo przywiodła mi na myśl powieść, którą przeczytałam ponad 10 lat temu. Nie sposób nie odnieść dramatycznego dzieciństwa do powieści "Gnój" Wojciecha Kuczoka, która została nagrodzona Paszportem Polityki i nagrodą Nike. Pierwsze pięćdziesiąt stron powiedziałabym, że jest genialnych. Ta historia mogła być inaczej pociągnięta i byłby kosmos. Niestety, gdy pojawia się wątek Scorpio, napięcie zupełnie przenosi się i ulatnia. To działa bardzo na niekorzyść dla powieści. Kolejne wątki są również mocno przerysowane i nieco surrealistyczne. Świat prostytutek i ten kosmos, który się rozgrywa był jeszcze w pewnym stopniu ciekawym doświadczeniem i też mocno przypominał mi klimat powieści Michała Witkowskiego. Nie przekreślam do końca powieści, widziałam, że zrobiły to już dwie moje poprzedniczki w recenzjach. Powiem jedno, mniej treści, więcej dialogów, jeden ale rozbudowany wątek i tym akcentem życzę Pawłowi Rudnikowi sukcesu w kolejnej powieści.

Czytając o matce to książka niewątpliwie wymagająca. Po pierwsze ze względu na objętość. Dawno już nie czytałam takiej powieści-cegły. Początkowo myślałam, że w przesyłce przyszły dwie książki i jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że całą przesyłkę wypełnia jedna książka. Po drugie, gdy mam na myśli wymagającą książkę to też przez pryzmat trudnego tematu, jaki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uwielbiam książki, które są zapiskami z podróży. Tego właśnie w życiu mi brakuje, pasji połączonej z szaleństwem. No i pieniędzy, by swoje podróżnicze marzenia realizować. Tym bardziej z fascynacją czytam takie książki jak te, które pozwalają przeżywać wszystkie te emocje, które towarzyszyły wielkim podróżnikom.

Przyznam szczerze, że sięgając po tę książkę nie wiedziałam kim jest Marcin Gienieczko, ale absolutnie nie stało to na przeszkodzie, by tę osobistość poznać. Ba, czasem nawet lepiej jest poznawać zapiski biograficzne osób, o których nic się nie wie, bo to przybliża do zapisania czystej karty, bez subiektywnych chęci bądź niechęci do danej osoby.

Marcin Gienieczko to podróżnik, który w 2016 roku pobił rekord Guinessa przepływając Amazonkę w canoe na dystansie 5573 km. Brzmi super? No pewnie. Warto wiedzieć jak najwięcej o sukcesach naszych rodaków, którzy pozwalają nam wierzyć, że powinniśmy być dumni z Polski. Dlatego, jeśli wasze poglądy na ten temat są pokrewne z moimi to tym bardziej zachęcam, by wziąć ten solidny kawał papieru i przeczytać go od deski do deski, bo ogrom informacji jakie przekazuje Gienieczko powala i momentami zatrważa, ale jak fascynuje.

"Zatańczyć z Amazonką, czyli jak zrealizowałem wielki triathlon przez Amerykę Południową" to zapis podróży pełnej wyzwań i trudności. To pokaz determinacji i siły, a także woli ogromnej walki by realizować własne cele. Podróż Gienieczko już od samego początku była naszpikowana trudnościami, jednak upór podróżnika pozwolił mu na realizację zamierzonych planów.

Marcin Gienieczko w swoich zapiskach z podróży po Amazonce przekazuje cenne rady dla wszystkich, którzy chcieliby zacząć swoją przygodę z ekstremalnymi sportami. Sam autor nie raz i nie dwa pokazuje, że warto być twardzielem, zacisnąć zęby i płynąć prosto do celu. Wszystkie spotkania i ludzi, których spotkał na swojej drodze pozwoliły mu budować swoją pozycję. Te konstruktywne spotkania przeplatane wraz z tymi, które przerażają, pozwoliły Marcinowi Gienieczce zbudować swój wielki, wspaniały świat.

Ten wspaniały świat autora nie jest pozbawiony ludzkich dramatów. W książce rozlicza się też z byłą żoną, z którą jak można wywnioskować nadal ma nie policzone rachunki. Koniec książki trochę mnie rozczarował, bo cokolwiek by się nie działo, nie powinno się rozliczać w ten sposób z kimś kogo przez lata się kochało. Tym bardziej, że dzieci Marcina Gienieczko na pewno przeczytają jego dzieło.

Uwielbiam książki, które są zapiskami z podróży. Tego właśnie w życiu mi brakuje, pasji połączonej z szaleństwem. No i pieniędzy, by swoje podróżnicze marzenia realizować. Tym bardziej z fascynacją czytam takie książki jak te, które pozwalają przeżywać wszystkie te emocje, które towarzyszyły wielkim podróżnikom.

Przyznam szczerze, że sięgając po tę książkę nie wiedziałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziś przyszło mi się zmierzyć z dziełem wybitnego autora. "Cała jaskrawość i inne utwory" to obszerny zbiór tekstów wybranych przez bratanicę pisarza Monikę. Zbiór najznamienitszych tekstów został wybrany w oparciu o konsultacje z literaturoznawcami. Pierwszą część to "Cała jaskrawość" a kolejną część stanowią teksty uzupełniające, w tym gratka dla koneserów poezji. Ah jakie to wszystko jest wspaniałe i jak pięknie dopracowane.

Edward Stachura pozostanie nieocenionym i wybitnym twórcą. Jego wszechstronność wciąż zaskakuje, choć od jego śmierci minęło ponad czterdzieści lat. Edward Stachura wydał w swoim życiu dwie powieści pisane prozą, jedną z nich jest właśnie debiutancka w tej kategorii "Cała jaskrawość", wydana po raz pierwszy w 1969 roku. Kolejną powieść "Siekierezada" Stachura wydał zaledwie dwa lata później i była to już ostatnie jego prozatorskie dzieło, które jednak doczekało się ekranizacji. Stachura ma na swoim koncie jednak wiele innych obiecujących dzieł, najlepiej dał się poznać jako poeta i w tej poetyckiej niecce zostanie na zawsze w sercach fanów jego twórczości.

"Cała jaskrawość" to powieść opowiadająca o losach Edmunda i Witka. Jednak w powieści nie brakuje wątków biograficznych. Edmund jest bowiem alter ego Edwarda Stachury (nosi nawet te same inicjały, co autor). Powieść Stachury jest cała naszpikowana filozoficznymi rozważaniami. Wszystko to jest mocno owiane sprawami egzystencjalnymi, powojenna mentalność nadal tkwi w bohaterach i nie sposób się od niej uwolnić. Te niezrozumiałe wydarzenia odcisnęły piętno na życiu wszystkich ludzi, nie sposób jest wyzbyć się przeświadczenia, że niewola przyniosła ogromne straty także w psychice tych, którzy przeżyli. Człowiek cały czas tkwi w przeświadczeniu, że zło wciąż może powrócić.

Ta przenikliwa osobliwość tej powieści pozwala na to, by zatrzymać się przy każdym zdaniu i sensownie obracać je w głowie i tuz za zębami. Tę powieść się smakuje i razem z nią myśli. Nie zawsze jest jednak łatwo, są momenty, w których pragniesz odłożyć książkę i wrócić do niej za jakiś czas. Każda część wymaga od czytelnika dużej ostrożności, przez co nie raz i nie dwa musiałam wracać do poprzednich fragmentów.

Im dalej w las, tym mroczniej, ale też lżej. Pojawiają się teksty poetyckie, coś co uwielbiam i przy czym odpoczywam. Choć u Stachury poezja jest wyrażaniem siebie, to każdy z nas odnajdzie coś, co leży mu głęboko w sercu. Jest to też duży ukłon wobec tego, co dzieje się w świadomości autora. Dla Stachury dorosłe życie to skomplikowany twór, w którym uwięziona jest zagubiona dusza. To zapis tego, co gościło w myślach autora, to rozważania o życiu i śmierci, a także jego zmagania z chorobą psychiczną, która w ostateczności doprowadziła do śmierci autora.

Dziś przyszło mi się zmierzyć z dziełem wybitnego autora. "Cała jaskrawość i inne utwory" to obszerny zbiór tekstów wybranych przez bratanicę pisarza Monikę. Zbiór najznamienitszych tekstów został wybrany w oparciu o konsultacje z literaturoznawcami. Pierwszą część to "Cała jaskrawość" a kolejną część stanowią teksty uzupełniające, w tym gratka dla koneserów poezji. Ah...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Od Nerwosolka do Yansa: 50 komiksów z czasów PRL-u, które musisz przeczytać przed śmiercią Daniel Koziarski, Wojciech Obremski
Ocena 6,9
Od Nerwosolka ... Daniel Koziarski, W...

Na półkach:

Od razu zaznaczę, że nie jestem fanką komiksów. Ale będąc fanką Daniela Koziarskiego nie mogłam odmówić sobie przeczytania tej pozycji. Wiecie, co jest zaskakujące? Wiele z tych komiksów znam i nie miałam takiej świadomości. Pewnie, gdyby ktoś poprosił mnie o wymienienie pięciu znanych mi komiksów zawiesiłabym się już na trzecim. A jednak, książka pozwoliła mi usystematyzować moją niewielką wiedzę w tym temacie.

Na szczęście autorzy wiedzę mają ogromną, co pozwoliło im na napisanie świetnej i rzeczowej publikacji. Książka jest niczym rozbudowana encyklopedia, taka na miarę współczesnych czasów, gdybym napisała, że jest niczym wikipedia, to nie wiem czy kogoś bym tym stwierdzeniem nie uraziła. Jednak chodzi mi o to, że każdy z wymienionych komiksów jest opisany w sposób dokładny i zawiera odwołania do ciekawych faktów z ich powstania czy ekranizacji.

Drugim powodem, dla którego sięgnęłam po tę książkę jest fakt, że uwielbiam wszelkie opracowania naukowe wydanych już tekstów. Pozostało mi to z umiłowania do studiów polonistycznych. Świetnie więc trafiłam, bo Daniel Koziarski i Wojciech Obremski spisali się niezwykle dobrze jako badacze. Książka zawiera więc przypisy i bibliografię na końcu. Jest rewelacyjnie przygotowana i wiem, że nie jeden student filologii polskiej będzie dziękował autorom za usystematyzowanie tej wiedzy, wykorzystując "Od Nerwosolka do Yansa" w swojej pracy dyplomowej.

Autorzy na warsztat wzięli 50 polskich komiksów z czasów PRLu. O kuczę! Chciałoby się złapać w tym momencie za głowę, że aż tyle ich jest. Ano, jest i każdy z nich to gruby kawał historii, który zapewne pamiętacie, choć dla mnie to raczej czasy moich rodziców.

"Od Nerwosolka do Yansa" to zbiór subiektywnie wyselekcjonowanych komiksów, dzięki szalenie ważnej pracy autorów możecie dziś wrócić do czasów swojej młodości, odświeżyć pamięć, bo ta bywa ulotna. Przypomnieć sobie tytuły, które gościły na waszych półkach. Wśród komiksów pojawiły się zarówno te dla dzieci, jak i te całkiem dorosłe. Musicie pamiętać, że w tych trudnych czasach wydanie kontrowersyjnych treści łatwe nie było, a cenzura kładła łapę na wszystkim, stąd wiele z tych komiksów to ubrane w alegorię historie. W publikacji znajdziecie też zrzuty w postaci wybranych kart z komiksów, a to zdecydowanie poprawi waszą pamięć, bo wiele z nich jest kultowych, dziś jednak nieco zapomnianych.

Daniel Koziarski w duecie z Wojciechem Obremskim zaskoczył mnie po raz kolejny. Nigdy nie wiem, czego mogę spodziewać się po tym autorze, jednak w każdym z gatunków pokazuje swój doskonały warsztat i fakt, że porusza się po literackich kanałach jak wyborny szczur, który niejedno w życiu już widział. Wielki szacunek dla Daniela, który jeszcze pewnie nie raz zaskoczy nas swoją nieprzewidywalną naturą.

Od razu zaznaczę, że nie jestem fanką komiksów. Ale będąc fanką Daniela Koziarskiego nie mogłam odmówić sobie przeczytania tej pozycji. Wiecie, co jest zaskakujące? Wiele z tych komiksów znam i nie miałam takiej świadomości. Pewnie, gdyby ktoś poprosił mnie o wymienienie pięciu znanych mi komiksów zawiesiłabym się już na trzecim. A jednak, książka pozwoliła mi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Potrzebowałam takiej książki. Jest absolutnie świeża i niesamowicie ciekawa.

Madame Agat to blisko czterdziestoletnia kobieta, która po śmierci swojej matki została na świecie sama. Jest wyjątkowa, bo widzi więcej niż inni. Talent odziedziczyła po swojej matce, Klaudii i tak jak ona zajmuje się wróżeniem. Jest w tym wiele mistycyzmu pomieszanego z oszustwem, bowiem Agata często ucieka się do fałszowania opinii i korzysta z portali społecznościowych, by jak najwięcej dowiedzieć się o swoich klientach. Zwykle wystarczą jej do tego udostępniane na facebooku tkliwe obrazki z sentencjami i już wie, czy ktoś ma zranione serce i czego szuka w życiu.

Pewnego dnia do kobiety przychodzi mężczyzna, który początkowo chce skorzystać seansu, lecz jak później się okazuje niesie za sobą misję. Chce się zabić na oczach wróżki i wrobić ją w podżeganie do zabójstwa.

Wiele więcej chciałabym Wam powiedzieć o tej książce, lecz po prostu każdy kolejny fakt byłby spojlerem, dlatego nieco trudniej będzie napisać mi tę recenzję.

Zacznę od fabuły, którą Szczygielski skonstruował w niesamowity sposób. Wszystko jest tak zaskakujące i choć nie trzyma mocno w napięciu jak książka sensacyjna to całość jest tak niesamowicie spójna przy swojej niespójności, że rozwala na łopatki. Tak naprawdę do końca nie masz pewności jak potoczą się losy bohaterki. I tu Szczygielski zastosował niesamowity zabieg tuż przy końcu książki, który zasługuje na duże brawa. Tak naprawdę to coś w stylu otwartego zakończenia, ale nie na zakończenie powieści, tylko tuż przed punktem kulminacyjnym. Bardzo dobrze czytało mi się tę powieść. Kolejne strony sprawiały, że nie mogłam przestać czytać.

Do tej pory nie znałam twórczości tego autora, ale już wiem, że muszę to nadrobić i po kolejne sięgnę równie chętnie jak po "Nie chcesz wiedzieć".

Kreacja bohaterów jest zamierzona i dobrze przemyślana. Madame Agat jest postacią dwubiegunową, po pierwsze jest magiczna i zwyczajna zarazem. Jest dziwna i przyjacielska jednocześnie. Odpycha i pociąga. To niesamowite, że można w taki sposób ubrać bohatera. Każdy kolejny bohater wprowadzany do książki rozwala system. Tak naprawdę nie wiesz, kim jest i po czyjej stoi stronie. Totalny mętlik, z którego czytelnik musi się wyplątać sprawia, że powieść nabiera niesamowitego klimatu.

Bartosz Szczygielski w powieści "Nie chcesz wiedzieć" stworzył świat w którym magia przeplata się z codziennością. Powieść, która trzyma w napięciu, a dzięki dobrze przemyślanym sylwetkom bohaterów pozwala czytelnikowi na wyciąganie własnych wniosków, które potem autor skutecznie miażdży. Do tego ten fantastyczny zabieg literacki już pod koniec powieści, o którym niestety więcej nie mogę Wam powiedzieć, bo byłoby to nie fair wobec tych, którzy zamierzają książkę przeczytać. Powiem tylko, że ten kryminał jest rewelacyjny.

Potrzebowałam takiej książki. Jest absolutnie świeża i niesamowicie ciekawa.

Madame Agat to blisko czterdziestoletnia kobieta, która po śmierci swojej matki została na świecie sama. Jest wyjątkowa, bo widzi więcej niż inni. Talent odziedziczyła po swojej matce, Klaudii i tak jak ona zajmuje się wróżeniem. Jest w tym wiele mistycyzmu pomieszanego z oszustwem, bowiem Agata...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy Wy też lubicie klimat amerykańskich małych miasteczek niczym z serialu "Gotowe na wszystko"? Jeśli przypadły Wam do gustu małe społeczności, w których dzieje się mnóstwo ciekawych rzeczy i nigdy nie da się zaznać spokoju, to książka "Dobrzy sąsiedzi" jest stworzona właśnie dla Was.

Marple Street to dzielnica na obrzeżach miasta Long Island. Wszyscy jej mieszkańcy wiodą życie na pozór przepełnione szczęściem i spełniającymi się obietnicami. Pewnego roku do miasteczka przybywa rodzina Wilde'ów. Sąsiedzi, choć przyjmują ich z dystansem, to jednak angażują w działania społeczności. Wilde'owie są dziwni i postrzegani w kategorii gorszych, głową domu jest niechlujny rockman, który nie stroni od papierosów i piwa. Jego żona jest byłą modelką, która nade wszystko przekłada swój wygląd, a wedle stereotypowej opinii w jej głowie nie rodzą się lotne pomysły. Na dodatek właśnie jest w ciąży z trzecim dzieckiem, lecz wygląda lepiej niż niejedna mieszkanka Marple Street. Los poskąpił rodzinie również wspaniałych dzieci. Ich córka jest nastolatką, która po przyjeździe do miasteczka namówiła całą grupę nastolatków do palenia papierosów, które ukradła ojcu. Syn Wilde'ów to dorastający chłopiec, który ma problemy emocjonalne i onanizuje się na oczach wszystkich dookoła. Mimo tych nieszczęsnych zbiegów okoliczności Wilde'owie zostają włączeni do społeczności i uczestniczą w okolicznościowych wydarzeniach sąsiedzkich.

Dzieje się tak przez cały rok, do czasu aż jedna z sąsiadek wyklucza rodzinę z popołudniowego grilla. Urażona rodzina postanawia nie zrażać się i udaje się do miejskiego parku, gdzie trwa przyjęcie. Pozostali sąsiedzi z dozą niepewności próbują udawać, że wszystko jest ok. Niestety na skutek splotu niewyjaśnionych okoliczności ziemia w centralnej części parku się usuwa tworząc głębokie wyrobisko. Początkowo życie żadnego z mieszkańców nie jest zagrożone. Ucierpiał jedynie owczarek jednego z mieszkańców. Jednak to zdarzenie napędza efekt motyla, a wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Prócz niewyjaśnionego zjawiska do gry wkracza sąsiadka, która postanawia zmienić życie Wilde'ów w koszmar.

"Dobrzy sąsiedzi" to połączenie powieści obyczajowej i thrilleru. Sarah Langan stworzyła siatkę kilkudziesięciu bohaterów, spośród których na prowadzenie wyłania się kilku z nich. Jednak tak naprawdę każdy z nich jest ważny i każdy po części ma wpływ na dalszą akcję.

Sarah Langan napisała wspaniałą i emocjonującą książkę, która ukazuje, że życie nie jest proste, a pomówienia i plotki mogą zmienić losy każdego z nas. Akcja powieści osadzona na przedmieściach przywodzi na myśl serialowe miasteczko, a ja właśnie tę książkę z przyjemnością zobaczyłabym na ekranie.

Czy Wy też lubicie klimat amerykańskich małych miasteczek niczym z serialu "Gotowe na wszystko"? Jeśli przypadły Wam do gustu małe społeczności, w których dzieje się mnóstwo ciekawych rzeczy i nigdy nie da się zaznać spokoju, to książka "Dobrzy sąsiedzi" jest stworzona właśnie dla Was.

Marple Street to dzielnica na obrzeżach miasta Long Island. Wszyscy jej mieszkańcy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy jest na świecie ktoś, kto nie zna tego sympatycznego Misia? Miś Paddington zadomowił się już na dobre w naszej kulturze. Jego historia zaczęła się w 1958 roku, kiedy to ukazał się pierwszy tom powieści Michaela Bonda. Inspiracją do napisania powieści była maskotka zakupiona przez autora w pewien Wigilijny dzień. Czytelnicy od razu pokochali tego wspaniałego i zabawnego misia. A wkrótce potem pojawiły się kolejne części cyklu o Paddingtonie. Miś Paddington doczekał się nie tylko kilkunastu wspaniałych książek, lecz także filmów. Stał się postacią rozpoznawalną w kulturze, więc zaczął pojawiać się również na dziecięcych ubraniach i akcesoriach.

To już druga odsłona przygód tego zabawnego i roztropnego Misia. Tym razem zatytułowana "Jeszcze o Paddingtonie". W tym tomie znajdziecie kontynuację przygód Paddingtona, który już na dobre zadomowił się w domu rodziny Brownów i z dobrymi zamiarami chce urządzić swoją własną sypialnię. W tej opowieści dowiemy się również, dlaczego misie nie chodzą na wesela oraz jak zostać wspaniałym niedźwiadkowym detektywem. Razem z Paddingtonem spędzimy miło święta i będziemy uczestniczyć w jego pierwszej gwiazdce. Ale jak zawsze nie zabraknie śmiechu i wzruszeń, gdyż Paddington, choć serce ma wielkie, to zdecydowanie nieporadne. Jego błędy są szybko wybaczane, ale także potrafią uczyć dzieci i wyciągać wnioski.

Książka uczy i bawi, dzięki czemu jest okazją do wspaniale spędzonego czasu z całą rodziną. Nie jest to moje pierwsze spotkanie z Paddingtonem. Książkę miałam już okazję czytać w dzieciństwie, a potem w nastoletnim życiu znów po nią sięgnęłam. Teraz przy okazji świętowania urodzin Paddingtona wydawnictwo Znak Emotikon wznowiło wydanie w pięknej grubej oprawie. Nie mogłam sobie odmówić sięgnięcia po tę pozycję, tym bardziej, że nie miałam jej jeszcze na półce. Pierwszy tom zachwycał piękną czerwienią, a drugi jest soczyście żółty. Kocham te kolory i ciekawa jestem, jaką okładkę przygotowało wydawnictwo Znak Emotikon do trzeciej części przygód o Paddingtonie.

Miś Paddington zachwycił mnie gdy byłam dzieckiem, jego ponadwymiarowość towarzyszyła mi także w nastoletnim życiu, teraz gdy już jestem dorosła odnalazłam w niej wartości, które wcześniej pominęłam. Chcę jeszcze wracać do tej książki w swoim życiu,

Najnowsze wydanie Znak Emotikon czyta się w sposób bardzo przyjemny. Sporym atutem jest duża czcionka, która z pewnością zainteresuje już czytające dzieci. W środku są rysunki, a raczej szkice, które są miłą odskocznią od czytania. A Wy skąd znacie Paddingtona?

Czy jest na świecie ktoś, kto nie zna tego sympatycznego Misia? Miś Paddington zadomowił się już na dobre w naszej kulturze. Jego historia zaczęła się w 1958 roku, kiedy to ukazał się pierwszy tom powieści Michaela Bonda. Inspiracją do napisania powieści była maskotka zakupiona przez autora w pewien Wigilijny dzień. Czytelnicy od razu pokochali tego wspaniałego i zabawnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na początku, gdy wzięłam książkę do ręki miałam bardzo mieszane uczucia. Nie do końca spodobała mi się okładka i przygotowany obraz do spadu, pomyślałam, że brak jej jakiegoś wykończenia, potem oceniłam, że jest cienka, więc trudno będzie rozwinąć autorce myśli i wszystkie je zawrzeć na kartach. Otwarłam publikację i zobaczyłam białe strony, a ja zawsze jestem przerażona jak papier jest zbyt biały. Odłożyłam więc książkę na półkę i poczułam, że nie jestem jeszcze gotowa, by po nią sięgnąć.

Przedwczoraj usiadłam wieczorem i poczułam, że to już czas na tę książkę. Jakież było moje zaskoczenie, gdy od pierwszych stron poczułam klimat realizmu magicznego. To jeden z moich ulubionych nurtów w literaturze.

Opowieść podzielona jest na cztery części, z których każda, choć stanowi odrębną historię ma jeden wspólny mianownik. Jest nią Głodna Góra i to, co w sobie skrywa. W pierwszej z historii poznajemy tych, od których wszystko wzięło swój początek. To Elen, która jest już staruszką, jednak wciąż ma w pamięci obraz swojego ukochanego Maksa. Niewątpliwie Maks był tym, kto potrafił dostrzec więcej niż inni. Poniekąd zmusiła go do tego życiowa sytuacja, bo w młodości wylądował w obozie koncentracyjnym w Auschwitz. Tam pewnego dnia odkrył zbutwiałą deskę, a na niej pleśń. Każdy zwykły człowiek nie zwróciłby na nią szczególnej uwagi, ale nie Maks. On nawiązał z nią duchową więź i sam nauczył się medytować. To pomogło mu przetrwać obóz zagłady. Jego przyjaciółka zamieszkała więc w pudełku i opuściła z nim Auschwitz. Gdy Maks postanowił kogoś pokochać na jego drodze pojawiła się Elen, kobieta, która została towarzyszką jego życia początkowo nie podzielała, jego pasji do dziwnego upodobania, jednak po jego odejściu sama zaczęła dokarmiać pleśń.

Po latach syn Elen – Richard wraz ze swoją rodziną kierują się na wyprawę, by zdobyć Głodną Górę. Jej nazwa jest bardzo znacząca. Minęło wiele lat, są lata 40. XXI wieku. Na świecie wybucha pandemia, a klęska głodu i nieposzanowania świata natury okazuje się być demonem przyszłości. Nie zdradzę Wam zakończenia, ale powiem jedynie, że pleśń będzie miała tu kluczowe znaczenie.

Gdy sięgnęłam po tę książkę nie byłam do niej przekonana. Początkowo wydawała mi się dziwna, ale bardzo szybko zrozumiałam jej przesłanie. To pełna mistycyzmu i realizmu magicznego treść, która pozwala się zastanowić nad sensem istnienia i nad znaczeniem świata przyrody w kontekście zmian klimatycznych. Dodatkowo książka opatrzona jest świetnymi reprodukcjami. Ta całość kompozycyjna pozwala czytelnikowi odnaleźć ukojenie i zasiać ziarno niepewności.

Na początku, gdy wzięłam książkę do ręki miałam bardzo mieszane uczucia. Nie do końca spodobała mi się okładka i przygotowany obraz do spadu, pomyślałam, że brak jej jakiegoś wykończenia, potem oceniłam, że jest cienka, więc trudno będzie rozwinąć autorce myśli i wszystkie je zawrzeć na kartach. Otwarłam publikację i zobaczyłam białe strony, a ja zawsze jestem przerażona...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uwielbiam książki w takim klimacie. Dzięki temu mogę poznać sekrety moich ulubionych autorów, lecz także zapoznać się z życiem i twórczością tych, których dzieł nie poznałam. Sama marzę o takiej podróży i choć do tej pory nie zaplanowałam ani jednego zagranicznego wypadu w tym klimacie, to podążanie za rodzimymi autorami jest wpisane w jedną z moich malutkich pasji.

Marzena Mróz-Bajon to dziennikarka, której pasja do literatury pomogła stworzyć wspaniałe dzieło. To pierwsza książka w karierze tej dziennikarki, ale za to jaka udana!

Autorka nim stworzyła książkę podążała śladami wielkich pisarzy takich jak Marquez, Hemingway, Miłosz, Mann, Da Vinci, by prześledzić życie młodych pisarzy. Zagląda do ich rodzinnych domów, przemierza ścieżki, którymi spacerowali, odwiedza miejsca, które wiele dla nich znaczyły. Marzena Mróz-Bajon dociera w różne zakątki świata, by zgłębić informacje z reporterskim zacięciem.

Sama książka ma w sobie dużo z reportażu, choć też jest pewnego rodzaju notatnikiem z podróży. Jednak obecność ludzi, z którymi rozmawia nadaje jej reporterski charakter. W książce wszystko jest tak żywe, a wspomnienia zdają się być tak bliskie, jakby zdarzyły się wczoraj. Ciekawą częścią publikacji są cytaty, które opisują miejsca i ich klimat, w tych cytatach znanych z wyśmienitych dzieł pisarzy odnaleźć można cząstkę ich życia. Większość z nich pozostawiła w rodzinnych stronach swoje serce, więc jest to także część sentymentalnej podróży, której dzięki uprzejmości pisarzy, Marzena Mróz-Bajon mogła doświadczyć. Innym ciekawym elementem książki są zdjęcia. Jest ich naprawdę mnóstwo. Dzięki tej fotograficznej ciekawostce możemy zobaczyć jak wyglądały domy pisarzy z zewnątrz i co kryją w środku. Niewątpliwie jest to wspaniałe, bo pewnie nigdy nie miałabym okazji tego zobaczyć.

Jednak nic bardziej mylnego. Wielu z tych domów już nie ma. W niektórych z nich funkcjonują obecnie muzea, jedna odwiedzane ochoczo, a inne od miesięcy zapomniane przez turystów. W tym wszystkim przyświecała mi smutna myśl, że pomimo chęci i wspaniałego pomysłu na podróże, te miejsca nigdy nie będą takimi samymi, jakimi widzieli je pisarze. Te ścieżki są już o wiele bardziej zurbanizowane, po ulicach jeżdżą samochody, w wielu przypadkach, te zmiany są nieodwracalne i tak naprawdę nie da się poczuć ducha tego miejsca. Być może przedmioty, którymi otaczali sie pisarze - teraz zdobiące półki lokalnego muzeum przywrócą jedynie namiastkę klimatu, w którym tworzyli i żyli, ale tak naprawdę to proces nieodwracalny. Nic nie będzie już nigdy takie samo. Złapałam się na tym i było mi smutno.

"Domy pisarzy" są łącznikiem pomiędzy światem czytelnika a życiem wielkich autorów. Marzena Mróz-Bajon podjęła się niesamowitej roli, dzięki czemu, odwiedzimy u naszych znajomych, tak bardzo cenionych pisarzy są zaproszeniem do ich małego świata, w którym żyli, dorastali i tworzyli. Uwielbiam takie literackie podróże. Mam nadzieję, że kiedyś sama będę mogła podążać śladami moich ulubionych autorów. Autorka książki "Domy pisarzy" stworzyła wspaniałą książkę, która mam nadzieję i was zachęci do spaceru śladami takich pisarzy, jak Hemingway, Marquez, Wilde, Miłosz, Capote czy Bergman.

Uwielbiam książki w takim klimacie. Dzięki temu mogę poznać sekrety moich ulubionych autorów, lecz także zapoznać się z życiem i twórczością tych, których dzieł nie poznałam. Sama marzę o takiej podróży i choć do tej pory nie zaplanowałam ani jednego zagranicznego wypadu w tym klimacie, to podążanie za rodzimymi autorami jest wpisane w jedną z moich malutkich pasji....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na początku trochę Wam zaspojleruję moją opinię, bo wiem, że wiele z Was nie jest przekonanych do literatury erotycznej. Ja czasem też nie, bo zbyt wiele w życiu przeczytałam złych książek z tej kategorii. Muszę jednak przyznać, że ta jest po prostu świetna. Dodam tylko jeszcze, że Jagna Ambroziak od razu z najwyższej półki zadebiutowała na rynku wydawniczym.

"Garderoba" to historia o młodej, dwudziestoletniej żydówce Jael. Dziewczyna dzięki zamożnym rodzicom przeprowadza się z Tel Awiwu, by rozpocząć studia w Paryżu na kierunku historii sztuki. Jael pragnie wykreować nową siebie. Zaczyna nową kartę w życiu i chce zapomnieć o swojej przeszłości, ale nie o korzeniach.

By zrozumieć historię Jael należy cofnąć się do jej dzieciństwa. Wychowana w domu, gdzie ojciec był tyranem, profesorem na uniwersytecie, przekonanym o swojej wszechwiedzy. Na każdym kroku poniżał Eli, matkę Jael. Na wszelkich możliwych imprezach rodzinnych i towarzyskich poniżał kobietę, dając jej do zrozumienia jak mało wartościowym jest gównem. Nie boję się użyć tego słowa, w powieści znajdziecie o wiele gorsze epitety, którymi rzucał ojciec dziewczyny. Jej matka była znerwicowaną, ale piękną kobietą. Miała klasę i potrafiła wzbudzić zainteresowanie mężczyzn. Niestety kobieta była alkoholiczką a jej ciągłe pijaństwo doprowadzało do patologicznego traktowania córki. Prawdopodobnie dlatego, że była zbyt mocno podobna do swojej babki. Matka potrafiła w towarzystwie obrażać Jael, że ma tak samo szeroką dupę jak babka, a to był jeden z mniej drastycznych czynów wobec dziewczynki. Kobieta znęcała się nad córką, obwiniając ją o problemy w małżeństwie. Potrafiła nocą podczas upojenia alkoholowego wyciągnąć dziewczynkę z łóżka i spuścić jej lanie. Wieczna dezaprobata w oczach matki sprawiła, że Jael stała się zamkniętą i skrytą dziewczynką.

Przyjaciółką Jael stała się babcia Miriam, która jako jedyna rozumiała, co czuje dorastająca dziewczyna. To przed nią mogła się otworzyć, a babcia była wyjątkowo mądrą kobietą, która przekazła Jael wiele cennych rad. Wtedy ta mała dziewczynka nie wszystkie z nich rozumiała, teraz po latach przychodzą one we wspomnieniach i dają siłę, by stawić czoło samej sobie.

Jael to postać wyjątkowo barwna. Już od najmłodszych lat przejawiała poczucie dobrego stylu, umiała dopierać dodatki do strojów, czym próbowała zaimponować matce, zapatrzonej w własny wygląd. Namiętnie wycinała fragmenty "Vogue" i oglądała stylizacje.

Dziś Jael chce rozprawić sie z demonami przeszłości i uciec od problemów. Chce dać się poznać nowym znajomym, jako wartościowa osoba. Niestety na swojej drodze w Paryżu napotyka żydowskich znajomych rodziny, którzy skutecznie jej to utrudniają.

Na wernisażu dziewczyna poznaje bogatego i wpływowego mężczyznę Roberta. Pożądanie, które między nimi elektryzuje doprowadza do gorącego romansu. Jael jest kobietą świadomą swego ciała, doskonale wie, czego potrzebuje w łóżku a Robert z chęcią spełnia jej fantazje. Robert to jednak typowy bawidamek. Stawka jest wysoka, jeśli chcecie się przekonać, czy Jael wyjdzie z tego romansu cało, czy jednak demony przeszłości wezmą górę i znów ktoś skrzywdzi tę biedną, małą dziewczynkę, która w niej tkwi - musicie przeczytać tę powieść.

To nie jest typowy romans i erotyk, to elektryzująca powieść z fantastycznie ułożonymi wątkami, które retrospekcją przenikają przez świadomość dziewczyny. To wszystko dzieje się teraz tu w Paryżu, ale i w mieszkaniu w Tel Awiwe, gdzie domowa patologia depcze psychikę Jael.

W powieści znajdziecie wiele mistycznych przemyśleń i głębokich historii. Na duże uznanie zasługuje tu kreacja Miriam, babcia dziewczyny swą mądrością przebija na głowę tę małostkową rodzinę. Naprawdę ogromną część tej książki stanowi bardzo rozbudowana psychologicznie mapa, dzięki której możemy wniknąć w świadomość Jael. Ale też ogromną część książki stanowią erotyczne fantazje, więc dla wszystkich, którzy uwielbiają literaturę erotyczną z nutą pikanterii ale nie prostego wulgaryzmu, będzie to naprawdę perełka. Mnie bardzo przypadła do gustu ta powieść.

Jagna Ambroziak powieścią "Garderoba" zadebiutowała na rynku wydawniczym. Można spodziewać się, że kolejne jej książki będą równie udane. "Garderoba" to powieść o trudnym dzieciństwie, kulturze żydowskiej, o pragnieniu, które tkwi w nas, ale możemy je zrealizować dopiero, gdy przetniemy pępowinę, która łączy z toksycznymi rodzicami. Najlepsza książka z wątkiem erotycznym jaką udało mi się przeczytać!

Na początku trochę Wam zaspojleruję moją opinię, bo wiem, że wiele z Was nie jest przekonanych do literatury erotycznej. Ja czasem też nie, bo zbyt wiele w życiu przeczytałam złych książek z tej kategorii. Muszę jednak przyznać, że ta jest po prostu świetna. Dodam tylko jeszcze, że Jagna Ambroziak od razu z najwyższej półki zadebiutowała na rynku wydawniczym.

"Garderoba"...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Anna Witkowska dowiaduje się, że jej życie wisi na włosku. Diagnoza jest oczywista, to guz. Całe jej dotychczas poukładane życie zaczyna się walić. Anna ma wspaniałą pracę, obraca się w branży modowej i jest odpowiedzialna za kontakty z zagranicznymi firmami. Jej praca jest tez jej pasją, poświęca jej każdą wolną chwilę. Choć zbliża się już do czterdziestki, to nie znalazła jeszcze wymarzonego mężczyzny. W jej życiu pojawiają się faceci, ale każdy związek, który wymaga od kobiety zaangażowania kończy się tym, że ona sama ucieka przed odpowiedzialnością i stabilizacją. W życiu zawodowym o stabilizację się nie martwi. Choć przez kilka lat mieszkała i pracowała we Włoszech to jednak przez ostatnie 15 lat swojego życia wciąż tkwi w Warszawie, która miała być jedynie chwilowym epizodem w jej życiu i karierze.

Kilka lat temu bohaterka uczestniczyła w kursie doskonalenia, gdzie jednym z zadań było opisanie swojego wymarzonego dnia. To zadanie wróciło do niej, gdy potrzebowała zajrzeć w głąb siebie, w tym trudnym czasie, gdy usłyszała dramatyczną diagnozę. Jej idealny dzień to poranek w pięknym domu nad morzem we Włoszech i wspaniały mężczyzna oraz życie w otoczeniu przyjaciół i fascynujących kulturalnych rozrywek.

Teraz te wspomnienia o napisanym wymarzonym przez kobietę dniu powracają z zatrważającą siłą. Anna dochodzi do wniosku, że jak nie teraz to kiedy. To ostatnia szansa na zrealizowanie swoich pragnień, których kiedyś zwyczajnie się bała. Świadoma, że być może nie zostało jej zbyt wiele czasu i nie może tak po prostu zmarnować życia, kupuje bilet na samolot i wylatuje do Włoch.

Powieść jest rodzajem zapisów z podróży. Autorka umiejscowiła akcję powieści we Włoszech, które sama uwielbia. W książce znajduje się wiele opisów wspaniałych włoskich miejsc. Iwona Marzena Pawłowska w powieści "Włochy to sen, który powraca do końca życia" oddała charakter włoskich uroczych ulic a także charakter i gościnność Włochów. To wszystko w tej powieści jest tak piękne, letnie i wspaniałe. Sama od kilku lat pragnę wrócić do Włoch. Autorka przekazała w powieści myśl, z którą od dawna się noszę. Jeśli ktoś choć raz był we Włoszech na pewno zapragnie wrócić tam ponownie.

Bohaterowie w powieści wykreowani są w sposób bardzo przemyślany. Każdy z nich jest na swój sposób sympatyczny, więc cała powieść przybiera znaczenie wspaniałej podróży wśród pięknych miejsc i wspaniałych ludzi. Bohaterka odnajduje na swej drodze życzliwe osoby, które pozwalają jej spełnić się również na polu zawodowym.

Jedyne czego brakowało mi w powieści to napięcie. Ta opowieść jest tak bardzo poetycka, a ja mam tak z pięknymi rzeczami, że zbyt piękne są momentami zbyt nudne.

Iwona Marzena Pawłowska stworzyła w powieści przepiękny pejzaż włoskich klimatycznych miast. "Włochy to sen, który powraca do końca życia" to powieść drogi w dwuwymiarowym aspekcie. Po pierwsze to wycieczka do Włoch, które stają się miejscem na Ziemi, po drugie jest to podróż przez życie Anny, która ze zdiagnozowanym guzem próbuje przejść przez życie w sposób, jakiego nie będzie żałować. Piękna powieść na leniwą niedzielę, podczas pięknej pogody i wypoczynku w ogródku. To już kolejna powieść o Włoszech w tym roku, a to oznacza, że jeszcze bardziej tęsknię za piękną Italią.

Anna Witkowska dowiaduje się, że jej życie wisi na włosku. Diagnoza jest oczywista, to guz. Całe jej dotychczas poukładane życie zaczyna się walić. Anna ma wspaniałą pracę, obraca się w branży modowej i jest odpowiedzialna za kontakty z zagranicznymi firmami. Jej praca jest tez jej pasją, poświęca jej każdą wolną chwilę. Choć zbliża się już do czterdziestki, to nie znalazła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pięciu muszkieterów, którzy zawsze trzymają się razem od dzieciństwa. Czy coś jest w stanie ich rozdzielić? Przez wiele lat byli przekonani, że nic. Czas płynie bezlitośnie, beztroskie czasy szkoły średniej nie mogą trwać wiecznie i Sowa, Surykatka, Panda, Leniwiec i Wiewiórka rozpoczynają życie na własną rękę. Każdy w nowym miejscu. Początkowo wszyscy obiecują o sobie pamiętać i często się odwiedzać, jednak los bywa przewrotny a studia, praca i dziewczyny sprawiają, że dla starych kumpli czasu jest niewiele. Przyjaciele spotykają się najczęściej przy okazji świąt i uroczystości w rodzinnej miejscowości, w których żyją ich rodzice.

Powieść rozpoczyna się właśnie takim wydarzeniem, które po latach znów pozwala przyjaciołom spotkać się razem. "Razem" to słowo klucz, gdyż Leniwiec, Wiewiórka, Sowa i Surykatka przyjeżdżają na pogrzeb Pandy. To właśnie leżące w trumnie ciało przyjaciela ma być okazją do ponownego zjednoczenie przyjacielskich sił. Ale jak to przewrotnie bywa, sytuacja ta może ich jeszcze bardziej poróżnić.

Panda zbliżał się do trzydziestki. Miewał napady depresji, jednak nic nie wskazywało na to, że targnie się na swoje życie. Wybrał na swoją śmierć bardzo widowiskowe i osobliwe miejsce. Powiesił się na placu zabaw dla dzieci. Co chciał przez to powiedzieć swoim bliskim?

Powieść, choć wydaje się początkowo mieć wydźwięk kryminału to tak naprawdę jest pomieszaniem powieści obyczajowej z powieścią filozoficzną. Każdy z rozdziałów poświęcony jest jednemu bohaterowi, co oznacza, że raz przenosimy się do fabuły związanej z Sową, a innym razem z Leniwcem. Autor zastosował nietypowy zabieg w swojej narracji, ponieważ często rozpoczyna rozdział dywagacjami na jakiś temat, np. Co myśli o sobie człowiek, gdy jest jeszcze młody? I nie jest to część rozważań bohatera, dlatego uważam, że takie sekwencje powinny być w powieści wyodrębnione, nie mogą należeć do części książki poświęconej rozdziałom zatytułowanym imionami bohaterów.

Powieść czytało się przyjemnie, bohaterowie wykreowani przez Patryka Ptaszkowskiego są mocne i charakterystyczne. Jednak w powieści było też coś, co mnie drażniło. Te refleksje, o których już wspomniałam to nie tylko przedmowa do każdego rozdziału, często pojawiały się one jako myśli bohaterów (co jest dla mnie jak najbardziej zrozumiałe, bo człowiek jest stworzony do autorefleksji), ale najbardziej przeszkadzało mi gdy były częścią dialogów. Strasznie to brzmiało nienaturalnie, gdzie czterech mężczyzn przed trzydziestką podejmuje tak górnolotne tematy i dywaguje na nie. Nie wiem, może nie znam na tyle mężczyzn, ale kobiety aż tak nie roztrząsają swojej rzeczywistości. A nawet jeśli, to nie da się znaleźć czterech bohaterów, którzy mieliby ten sam typ osobowości - melancholik.

Patryk Ptaszkowski w powieści "Czasami wszyscy zdrowi ludzie kaszlą" podejmuje społecznie ważne tematy, które oscylują wokół tematyki przyjaźni i jej rozłamu, śmierci i samobójstwa, niepełnosprawności, miłości i stratach, jakich w życiu doznajemy. Powieść napisana jest poprawnym językiem i ma tylko jeden mankament w mojej opinii - jest zbyt mocno przepełniona refleksjami.

Pięciu muszkieterów, którzy zawsze trzymają się razem od dzieciństwa. Czy coś jest w stanie ich rozdzielić? Przez wiele lat byli przekonani, że nic. Czas płynie bezlitośnie, beztroskie czasy szkoły średniej nie mogą trwać wiecznie i Sowa, Surykatka, Panda, Leniwiec i Wiewiórka rozpoczynają życie na własną rękę. Każdy w nowym miejscu. Początkowo wszyscy obiecują o sobie...

więcej Pokaż mimo to