Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Całość dostępna tutaj: http://nieuleczalna-bibliofilka.blogspot.com/2016/07/148-harda-elzbieta-cherezinska.html

Historia to bardzo wdzięczny temat dla pisarzy, zwykle jest tak ciekawa, że nie trzeba nawet ubarwiać jej dodatkowymi wydarzeniami, ale wtedy otrzymalibyśmy taką uwspółcześnioną kronikę, prawda? Tak więc autorka również popuściła wodze fantazji, włączając w powieść wątek miłosny. Niejeden. O nieee - jęknięcie. - Tylko nie to! Otóż spokojnie, nie przyćmi to surowego klimatu chrześcijańsko-pogańskiego świata, w którym będziemy się poruszać. Pani Elżbieta kunsztownie połączy miłość z władzą, śmierć z dawaniem życia, przyjaźń z nienawiścią. Zostaniecie poruszeni i zaskoczeni niejednokrotnie. Intrygi i zwroty akcji będą wyskakiwać zza rogu ze złośliwą miną, by kopnąć nas w tyłek i przypomnieć, że życie jest trudne, a już zwłaszcza życie ówczesnej księżniczki czy królowej. Naprawdę, bywały chwile, kiedy byłam wdzięczna, że mogę być zwyczajną recenzentką, a to wszystko dzięki pieczołowitemu odtworzeniu realiów historycznych przez autorkę. I tylko jedno mi przeszkadzało - okładka. W środku cudowna, z mapami z przodu i z tyłu, które były świetnym pomysłem, bo pomagały odnaleźć się w sytuacji, ale na zewnątrz... Została wykonana z tego niewdzięcznego materiału, który może ładnie wygląda, ale na którym widać każdy odcisk naszego palca. Chyba że to celowy zabieg - okładka będzie historią naszego czytania, wtedy zwracam honor wydawcy za pomysłowość.

Całość dostępna tutaj: http://nieuleczalna-bibliofilka.blogspot.com/2016/07/148-harda-elzbieta-cherezinska.html

Historia to bardzo wdzięczny temat dla pisarzy, zwykle jest tak ciekawa, że nie trzeba nawet ubarwiać jej dodatkowymi wydarzeniami, ale wtedy otrzymalibyśmy taką uwspółcześnioną kronikę, prawda? Tak więc autorka również popuściła wodze fantazji, włączając w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Recenzja dostępna również na: http://nieuleczalna-bibliofilka.blogspot.com/2016/04/147-dobry-niemiec-to-martwy-niemiec.html

Nie byłam pewna, czego spodziewać się po tej pozycji. Wiadomo, że okupacja niemiecka to do dzisiaj bardzo drażliwy temat, a przyjaźń Polaka z AK i oficera Wehrmachtu... Z tego mógł zrobić się niezły ambaras. Wystarczyło drobne potknięcie, by intrygujący pomysł wywołał shitstorm. Czy tak się stało? Nie. Nikodem Pałasz stworzył porywającą, niezwykle emocjonującą pozycję, której po prostu nie chciałam kończyć. Pochłonęłam ją w... no, może półtora dnia, rezygnując nawet z nauki. Wierzcie mi na słowo, że w tym przypadku naprawdę warto zaufać zapewnieniom na skrzydełkach okładki i czytać tylko wtedy, gdy dysponuje się odpowiednią ilością czasu, inaczej skończycie jak ja - nieprzygotowani do szkoły, ale pełni słodko-gorzkich uczuć po zakończeniu tej książki, targani silnymi emocjami.

Książki wojenne rzadko należą do powieści lekkich, tak też było tym razem. Poważny temat, poważnie potraktowany, poważnie odebrany. A mimo to... powieść tę czyta się naprawdę szybko, pochłania w momencie. Nie ma rozdźwięku między oboma punktami widzenia - Janka
i Ansgara - co często się zdarza w takich sytuacjach. Historia obu zapiera dech w piersiach, a już zwłaszcza od momentu, gdy łączy się w całość. Warto jednak wspomnieć raz jeszcze
o rozbieżności w oglądzie świata. Kompletnie różnej, a jednak podobnej. Nikodem Pałasz,
w moim odczuciu, znakomicie oddał psychikę okupanta. Nie Hitlera czy jego generałów, nie. Psychikę Niemca, którego niemal wywleczono z domu i zmuszono do robienia brzydkich rzeczy. Czy znaczy to, że był niewinny? Nie. I o tym najpiękniej mówi zakończenie tej książki - wzruszające, sięgające duszy. Bez wstydu przyznaję, że uroniłam niejedną łzę.

Autor ma talent, nie ukrywajmy. Pieczołowicie oddał klimat okupowanej Warszawy, zadbał nawet o takie detale jak przedwojenne nazwy ulic. Przez chwilę mogłam poczuć się częścią tamtego świata, pięknego i strasznego zarazem. Pałasz równie misternie skonstruował psychikę także postaci drugoplanowych - przyjaciele Janka zostali nakreśleni żywo, dynamicznie, na moment niemalże stajemy się nimi. To osoby takie jak my. Mniej więcej w naszym wieku. Los postawił je w obliczu największej z prób, kiedy wolności i niepodległości ojczyzny musieli bronić za cenę życia, a pan Nikodem z brutalną finezją sprawił, że związujemy się z jego bohaterami emocjonalnie, przeżywamy każde ich wzloty i upadki.

Cóż mogę rzec... Pisanie tej recenzji było trudne ze względu na to, że powieść Pałasza wywołała we mnie ogrom różnorodnych emocji, na czele z postanowieniem, że przeczytam tę książkę jeszcze raz. Zapewne niejeden raz... Bo warto. Po to, by poczuć tchnienie okupowanej Polski, by stanąć ramię w ramię z ówczesnymi powstańcami, a dzisiejszymi bohaterami. A w końcu, mając świadomość bestialstwa Niemców, żeby zadać sobie to najważniejsze pytanie: Czy ja byłabym/byłbym w stanie poświęcić siebie dla ojczyzny? Zostawiam Was z tą refleksją i nadzieją, że sięgniecie po tę pozycję - jest to jedna z najlepszych i najbardziej wartościowych pozycji, które w ostatnim czasie ukazały się na polskim rynku.

Recenzja dostępna również na: http://nieuleczalna-bibliofilka.blogspot.com/2016/04/147-dobry-niemiec-to-martwy-niemiec.html

Nie byłam pewna, czego spodziewać się po tej pozycji. Wiadomo, że okupacja niemiecka to do dzisiaj bardzo drażliwy temat, a przyjaźń Polaka z AK i oficera Wehrmachtu... Z tego mógł zrobić się niezły ambaras. Wystarczyło drobne potknięcie, by...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Recenzja dostępna również na: http://nieuleczalna-bibliofilka.blogspot.com/2016/04/146-ancuch-pokarmowy-wiktor-noczkin.html

Już pierwsza strona powieści jasno daje czytelnikowi do zrozumienia, że tym razem będzie inaczej niż w poprzednich częściach. Otóż narracja nie jest pierwszoosobowa, nie opowiada o naszym dotychczasowym głównym bohaterze. Kto ma słabsze nerwy i nie przeczytał opisu książki, ale dorwał się do jej fragmentu, może mieć lekki zawał. No bo... S.T.A.L.K.E.R. Noczkina bez Ślepego? To jak Zona bez mutantów. I bez wódki. Na szczęście wkrótce do akcji wkracza i Ślepy. Z typową dla siebie narracją, z dowcipem na każdą okazję. A potem jeszcze kilku bohaterów oraz Stwór. W sumie mamy możliwość oglądu sytuacji z trzech różnych punktów widzenia, w porywach nawet czterech. Jeżeli przeraża Was taka ilość, powstrzymajcie się przed sięganiem po uspokajające ziółka - Wiktor Noczkin wspaniale wybrnął z sytuacji, ba, od razu widać, że doskonale koncept przemyślał. Nie ma chaosu, czytelnik nie gubi się w akcji, nie zostaje mu zdradzone ani za dużo, ani za mało. Za to obrana przez autora forma bardzo urozmaica powieść, nadaje fabule głębi.

No dobrze, narracja udana, ale co z akcją? Na tym polu również się nie zawiodłam. Mogę wręcz powiedzieć, że byłam mile zaskoczona, bo TAKIEGO pomysłu w życiu bym się nie spodziewała. Zaręczam - jeżeli ktoś jeszcze waha się, czy po trylogię autora sięgnąć - że warto to zrobić, chociażby dla samego zakończenia. Sytuacja komplikuje się na wielu polach, robi się dosyć poważnie, a zarazem... jeszcze zabawniej niż poprzednio. Humor Ślepego nie opuszcza, w najgorszych opałach nie omieszka rzucić ciętym dowcipem. Nawet, jeśli przyjdzie zakpić sobie z Powinności. Która śmieje się, mimo że nie ma rozkazu. Czytałam i stresowałam się - Co to będzie? Co to będzie? Dumałam, jak Ślepy i jego nowa-stara kompania wybrnie z opałów, czy uratują świat, czy... Dobra, rozpędziłam się. Bez spoilerów. Przeczytajcie i też się emocjonujcie. Przy czym ostrzegam, że podkochujące się w naszym stalkerze panie, zostaną ugodzone w samo serce. Jak ja.

Łańuch pokarmowy to zdecydowanie najbardziej poważna, a zarazem zabawna powieść o Ślepym. Tytułowe zagadnienie przewinie się w treści nie raz i nie dwa, w różnych znaczeniach i konfiguracjach. Śledzenie przemyśleń bohaterów o łańcuchu pokarmowym, jeszcze nieświadomych nadciągającego niebezpieczeństwa, było naprawdę interesujące. Miało w sobie jakiś pokrętny urok. Tak jak jeden z nowych bohaterów - Budda. Był tak charakterystyczną, a zarazem niespodziewaną w Zonie postacią, że zapamiętam go na dłuuugo. Za wykreowanie tego bohatera mogłabym bić Noczkinowi owacje na stojąco. Chętnie też poczytałabym o nim więcej. Tak jak o samym Ślepym, bo na myśl, że to może być ostatnia część jego przygód, przeszłam lekkie załamanie nerwowe. Żyję nadzieją, że jeszcze spotkam się z moim ulubionym bohaterem w Zonie.

Recenzja dostępna również na: http://nieuleczalna-bibliofilka.blogspot.com/2016/04/146-ancuch-pokarmowy-wiktor-noczkin.html

Już pierwsza strona powieści jasno daje czytelnikowi do zrozumienia, że tym razem będzie inaczej niż w poprzednich częściach. Otóż narracja nie jest pierwszoosobowa, nie opowiada o naszym dotychczasowym głównym bohaterze. Kto ma słabsze nerwy i nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Recenzja dostępna również na: http://nieuleczalna-bibliofilka.blogspot.com/2016/02/145-chopcy-najwieksza-z-przygod-jakub.html

Chłopcy należą do grona moich ulubionych serii, nie jest to żadną tajemnicą. Tak, to właśnie z tej historii podebrałam nazwę bloga. Stworzyłam sobie moją własną Drugą Nibylandię. Jaka jest - każdy widzi. Ale jaka jest ta, którą wykreował Jakub Ćwiek w ostatnim tomie przygód Zagubionych Chłopców? Czy znacząco różni się od tej, którą poznaliśmy w części pierwszej?

Z dobrymi książkami otwierającymi serię jest jeden problem - autor już na wstępie wysoko stawia sobie poprzeczkę. Czasami tak wysoko, że nie daje rady jej przeskoczyć, nie jest w stanie utrzymać poziomu. Na szczęście Ćwieka to nie dotyczy. Jego książki można kupować w ciemno, bo wiadomo, że będą dobre. Z tego też powodu nie martwiłam się, czy kolejne przygody moich ulubionych bohaterów będą dobre. Martwiłam się tylko jednym: czym tym razem autor ich skrzywdzi. A skrzywdził ich okrutnie...

Kto czytał poprzednie części - albo chociaż ich recenzje/opisy - ten wie, że Chłopcy nie są zwyczajną opowiastką ku rozrywce. Owszem, bawią ciętym dowcipem, balansują na granicy dobrego smaku, obficie sypią się wulgaryzmy, ALE to przede wszystkim mądre książki opowiadające o jednej z największych tragedii tego świata: o dorastaniu. Ta chwila czyha na każdego z nas, a kto zbyt długo jej się opiera, ten... przeczytajcie. I dopowiedzcie sobie sami. Nie będę narzucać Wam własnej interpretacji, ta historia zasługuje na to, aby każdy przeżył ją po swojemu. Aby jeszcze po jej zakończeniu czytelnik rozmyślał nad tym, co autor chciał nam przekazać oraz jak życiowa jest ta kontynuacja przygód Piotrusia Pana. Uczy więcej niż niejedna szkolna lektura, a i przyjemność z czytania jest nieporównywalnie większa.

Największa z przygód faktycznie była największą z przygód, które przeżyłam z tymi dużymi dziećmi. W takim czy innym znaczeniu. Trzymała w napięciu, bawiąc, ucząc, wzruszając. Jakub Ćwiek z właściwym sobie talentem i dowcipem pisze o trudnych tematach, wciągając czytelnika w wir wartkiej akcji. Byłam zachwycona, wróciwszy do moich literackich przyjaciół, byłam też zdruzgotana, widząc, co autor im zafundował, przerażenie nieustannie mieszało się z ulgą lub na odwrót. Nie zabrakło mu emocjonujących pomysłów do samego końca. Sprawił, że po skończeniu znalazłam się w stanie "Nie wiem, co zrobić ze swoim życiem". Wciąż trudno pogodzić mi się z myślą, że póki co to koniec podróży z Chłopcami. Koniec Drogi, koniec Skrótu. Pozostaje jednak nadzieja, że tak jak pisarz wrócił do Kłamcy, tak i kiedyś wróci do tej powieści. Czekam z niecierpliwością.

Zdecydowanie nie polecam zamknięcia serii osobom o słabych nerwach, słabym sercu, czy ogólnie o kiepskim zdrowiu - można dostać zawału albo wylewu z nadmiaru emocji.
Kto zaś czuje się na siłach - niech czyta!
Bo warto.

Recenzja dostępna również na: http://nieuleczalna-bibliofilka.blogspot.com/2016/02/145-chopcy-najwieksza-z-przygod-jakub.html

Chłopcy należą do grona moich ulubionych serii, nie jest to żadną tajemnicą. Tak, to właśnie z tej historii podebrałam nazwę bloga. Stworzyłam sobie moją własną Drugą Nibylandię. Jaka jest - każdy widzi. Ale jaka jest ta, którą wykreował Jakub Ćwiek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

http://nieuleczalna-bibliofilka.blogspot.com/2015/11/144-wybrana-o-zmroku-cc-hunter.html

Wybrana o zmroku już od pierwszych stron zaskakuje. Czym? Stylem, któremu daleko do początkowej grafomanii pani Hunter, a przede wszystkim: główną bohaterką. Kylie dorastała z każdym kolejnym tomem, znikała jej infantylność, a pojawiała się dojrzałość. Myślę, że można pokusić się o określenie jej postacią dynamiczną. No ale na niej powieść się nie kończy, prawda? Jej przyjaciółki pozostały takie, jak były: zabawne, zadziorne i niepokorne, chłopcy wciąż uroczy, a Holiday, opiekunka całej tej paranormalnej zgrai... też została bez zmian. I to błąd, bo z doświadczenia wiem, że ktoś tak dziecinny nie poradziłby sobie z bandą nastolatków, ale to powieść paranormalna. Tutaj wszystko jest możliwe.

C.C. Hunter znakomicie poradziła sobie z rozwijaniem akcji i wyjaśnianiem poszczególnych wątków z poprzednich tomów. Fabuła trzymała w napięciu, zaskakiwała zwrotami akcji oraz tym, że zrobiło się brutalniej i naprawdę niebezpiecznie. Nie spodziewałabym się tego po tak cukierkowej serii, a tu taka niespodzianka! Ponadto swoje miejsce w tym wszystkim znalazły także istoty, o których dotychczas pojawiały się wyłącznie wzmianki i właściwie nie było wiadomo, czy są one faktycznym bytem, czy to autorka robi nas w balona. O co chodzi? Sięgnijcie po książkę i przekonajcie się!

Wyjaśnione zostały także różne inne wątki, jak już wspomniałam. Między innymi relacje Kylie z wieloma osobami. Tak! Dowiemy się, kogo wybrała nasza bohaterka - czy wilka, czy elfa. Przyznajcie, czekałyście na to tak samo jak ja! Cóż... Nie tylko jej miłosne przygody wykrystalizowały się. Losy wielu innych par mocno Was zaskoczą - w tej kwestii niczego nie można być pewnym. Podobnie jak tego, kto dotrwa do samego finału...

Przyznaję, że docierając do końca książki, było mi przykro. Z jednej strony koniecznie chciałam poznać zakończenie, a z drugiej pragnęłam, żeby historia się nie kończyła. Tak, są jeszcze przygody Delli, ale to nie to samo. Rozpoczynając swoją podróż z Kylie, nie sądziłam, że przy zakończeniu będę towarzyszyły mi takie, w gruncie rzeczy, pozytywne emocje. Teraz jestem pewna: z czystym sumieniem mogę polecić Wam Wodospady Cienia - są idealne na te deszczowe, jesienne wieczory. Uśmiechniecie się i wzruszycie nieraz!

http://nieuleczalna-bibliofilka.blogspot.com/2015/11/144-wybrana-o-zmroku-cc-hunter.html

Wybrana o zmroku już od pierwszych stron zaskakuje. Czym? Stylem, któremu daleko do początkowej grafomanii pani Hunter, a przede wszystkim: główną bohaterką. Kylie dorastała z każdym kolejnym tomem, znikała jej infantylność, a pojawiała się dojrzałość. Myślę, że można pokusić się o...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Klątwa Neferet Kristin Cast, Phyllis Christine Cast
Ocena 7,0
Klątwa Neferet Kristin Cast, Phyll...

Na półkach: , , ,

Każdy, kto przeczytał chociażby kilka pierwszych powieści o Zoey Redbird (głównej bohaterce DN), z pewnością zgodzi się ze mną, że Neferet to jedna z najciekawszych postaci obok upadłego boga. Smaczku wszystkiemu dodaje fakt, iż jest to postać na wskroś negatywna. Czy jednak była taka od początku? Oczywiście, że nie. I tutaj wielki plus dla autorek za to, że opowiedziały historię nie tyle młodej wampirzycy, co dziewczyny, która miała się takową stać, podobnie jak w Ślubowaniu Lenobiii. Obie dziewczyny miały trudną młodość, przeżyły burzliwą miłość i dramat - najwidoczniej autorki trzymały się przy pisaniu pewnego schematu...

Bez obaw, podczas czytania nie jest to uderzające, sama zauważyłam ten fakt dopiero teraz, pisząc tę recenzję. Chociaż schemat wygląda podobnie, możecie być pewni, że historie są zupełnie różne. Klątwa Neferet porusza pewną niebywale trudną kwestię. Niestety, nie mogę zdradzić, o jaką chodzi, by nie spoilerować, wiedzice jednak, iż jest to temat powszechnie uznany za tabu. O tym zwyczajnie nie mówi się głośno. Te autorki powiedziały i zrobiły to w pięknym stylu.

Nowelka ta, podobnie jak trzy inne z tej serii, liczy zaledwie 158 stron. Tyle wystarczyło paniom Cast. aby porwać czytelnika do XIX-wiecznego Chicago i wciągnąć go w wir emocjonujących zdarzeń. Z właściwą sobie lekkością opisały tematy przyjemne, jak pierwsza młodzieńcza miłość, oraz trudne, jak śmierć matki. Nie popadały przy tym w skrajności, czyniąc z Emily, głównej postaci, ofiarę czy bohaterkę. To była dziewczyna jakich w tamtych czasach wiele. Dzisiaj mogłaby być jedną z nas. I dzisiaj także mogłaby przeżyć nieszczęścia, które dotknęły ją prawie 200 lat temu. Duet pisarek, Phyllis i Kristin, matka i córka, kolejny raz wpakowały w wampirzą opowiastkę ponadczasowe dramaty ludzi, nie tylko młodych, czyniąc z niej coś więcej niż pustą historyjkę fantasy. Być może nieco dały ciała z Domem Nocy, ale w nowelkach pokazują klasę pierwszych części serii, ba, można skłaniać się ku opinii, że są jeszcze lepsze niż wtedy, gdy spisywały historię Zoey, a Klątwa Neferet to jedno z ich najbardziej udanych dzieł.

Jak to w przypadku bestsellerów na światową skalę bywa, i Klątwa... doczekała się zagranicznych wydań, a w tym różnych okładek. Polska, niemal taka sama jak jedna z anglojęzycznych wersji, wypada chyba najkorzystniej. Mowa tu o wersji strice graficznej, bo w rzeczywistości wydawnictwo dorzuciło tłoczenia oraz różne faktury na okładce, co daje naprawdę zachwycający efekt!

Każdy, kto przeczytał chociażby kilka pierwszych powieści o Zoey Redbird (głównej bohaterce DN), z pewnością zgodzi się ze mną, że Neferet to jedna z najciekawszych postaci obok upadłego boga. Smaczku wszystkiemu dodaje fakt, iż jest to postać na wskroś negatywna. Czy jednak była taka od początku? Oczywiście, że nie. I tutaj wielki plus dla autorek za to, że opowiedziały...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Recenzja dostępna również na: http://nieuleczalna-bibliofilka.blogspot.com/2015/01/122-brudnopis-tomasz-kubis.html

Sam opis nie przekonywał mnie, sądziłam, że mam do czynienia z jakimś kryminałem lub thrillerem, a te gatunki, choć je lubię, to najbliższe memu sercu nie są. Przestałam się wahać, czy sięgnąć po tę pozycję dopiero wtedy, gdy napotkałam okładkowe wyznania biskupa, pani Nazgul oraz Nowego Rządu RP. Były tak cyniczne, tak bardzo... w moim stylu!

Brud'n'opis otwierałam z myślą, że oto czeka mnie kryminał psychologiczny, będzie jakaś grubsza afera, ale... To, co zafundował mi autor, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Otóż dostałam powieść niesamowicie dowcipną (niejednokrotnie w trakcie czytania nie mogłam powstrzymać śmiechu, a co mocniejszymi fragmentami dzieliłam się z przyjaciółką, która po przeczytaniu tych paru zdań doszła do wniosku, że musi poznać całość), przesyconą satyrycznym obrazem naszego kraju, a nawet świata w ogóle, jednak, z pewną przykrością, muszę przyznać, że niejednokrotnie okazywała się aż nadto prawdziwa. No dobrze, praktycznie wszystko, mimo iż przejaskrawione, było odzwierciedleniem aktualnego stanu RP i mentalności Polaków.


Spostrzegawczości, a zarazem celności w złośliwym komentowaniu świata nie można panu Kubisowi odmówić. Posiada on dar słowa, maluje przed czytelnikiem w sposób intrygujący chorobę psychiczną, globalny spisek, okrasza to wszystko wspomnianym już ciętym dowcipem, dorzuca motyw fantastyczno-religijny i... otrzymuje genialny przepis na jeszcze genialniejszą książkę, od której nie sposób się oderwać! Nic nie jest biało - czarne, wręcz przeciwnie: wszystko jest pstrokate, kolorowe, mnogość wątków nie pozwala się nudzić i tak naprawdę zostajemy zrobieni w balona. Jak cały świat; nikt nie wiedział, że Bóg jest Polakiem... I innych rzeczy też nie wiedzieliśmy.

Nie można pominąć grona równie wielobarwnych postaci, z których każda posiada kompletnie odmienny charakter, przeszłość, nawet styl wypowiadania się czy też... orientację seksualną. Dla każdego coś dobrego! Homoseksualni Romeo i Julia kalający husarską dumę, święty będący zabójcą na zlecenie, miły starszy pan, który okazuje się... No, tu musicie sami sobie doczytać! A także pedofil - pedagog (bo to przecież żadna różnica nie jest) oraz młodociani przestępcy, czyli typowe polskie gimnazjum! Jedni inteligencją nie grzeszą, umysły drugich są ostre niczym klinga, co prowadzi do wielu absurdalnych albo niebezpiecznych sytuacji. Ewentualnie absurdalnie niebezpiecznych. Tajemnicę głównego bohatera do pewnego stopnia udało mi się przejrzeć, ale... Tylko troszeczkę, bo autor jest niczym rasowy wariat - nieprzewidywalny! Tak pozytywnie, oczywiście.

Okrutnie pomyli się ten, kto w książce Tomasza Kubisa ujrzy wyłącznie zabawne fragmenty, pozorną niedbałość i rozrywkę. Jest to dzieło obrazoburcze, balansujące na granicy kontrowersji, które pod płaszczykiem kolokwialnych, a nawet prymitywnych fragmentów skrywa mądre przesłanie, którego tak bardzo brakuje w dzisiejszych powieściach. Nie trzeba się wysilać, by je pojąć, wystarczy czytać ze zrozumieniem i, wybaczcie ten zwrot, nie być idiotą.

Bierzcie i czytajcie,
bo zaprawdę powiadam Wam:
WARTO!

Recenzja dostępna również na: http://nieuleczalna-bibliofilka.blogspot.com/2015/01/122-brudnopis-tomasz-kubis.html

Sam opis nie przekonywał mnie, sądziłam, że mam do czynienia z jakimś kryminałem lub thrillerem, a te gatunki, choć je lubię, to najbliższe memu sercu nie są. Przestałam się wahać, czy sięgnąć po tę pozycję dopiero wtedy, gdy napotkałam okładkowe wyznania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Recenzja dostępna również na: http://nieuleczalna-bibliofilka.blogspot.com/2015/07/140-niepokoje-wychowanka-torlessa.html

Sięgając po tę książkę, sądziłam, że oto trafiłam na coś naprawdę interesującego, co okaże się jedną z tych pozycji, które czyta się z zapałem i na długo zostaje w pamięci. Tymczasem... Owszem, jeszcze długo nie zapomnę Niepokojów..., choć może z nieco innych powodów, niż bym chciała.

Gdy rozpoczęłam czytanie, zrozumiałam ważną rzecz: wszelkie moje oczekiwania mogę schować głęboko do kieszeni, bo nijak mają się do rzeczywistości. Czy poczułam zawód? Bynajmniej. Raczej jeszcze większe zaintrygowanie, bo oto trafiłam na pozycję tak odmienną od tych, które czytałam dotychczas. Przede wszystkim zaskoczył mnie język: poetycki, kwiecisty, piękny i... miejscami trudny do zniesienia. Nie zrażałam się, czytałam dalej, a w miarę tego czytania nabierałam podziwu dla tłumacza. Bo skoro mnie, Polce, czytanie w języku ojczystym czasami szło jak po grudzie, to co dopiero ten tłumacz miał powiedzieć?

Opis tak mnie zainteresował tą dominacją, demoralizacją, perwersją i innymi brzydkimi rzeczami, że kiedy trafiłam na rozterki chłopaczka tęskniącego za rodzicami i jego wynurzenia
o tym, jaki to on niezrozumiany jest, mądry, wrażliwy et cetera, to poczułam się, jakbym z impetem uderzyła głową w mur. Nie czarujmy się, Törless bywał postacią zwyczajnie irytującą, którą trudno zrozumieć. A jednocześnie jest w nim coś takiego... Co sprawia, że można odnaleźć w nim kawałek siebie. Zakładam, że wielu z nas stawało przed trudnymi wyborami towarzyskimi oraz życiowymi, a niektóre z podjętych wtedy decyzji miały wpływ na nasze dalsze życie, być może nawet charakter, który dopiero się kształtował. I właśnie o tym jest ta historia, o młodym, miękkim charakterze, który szuka właściwego kształtu, swojej tożsamości pośród tego, co wypada i nie wypada, co dobre i złe.

Jednak... Nie tylko o Törlessie rzecz się miała, mimo iż to on jest głównym bohaterem. Jego towarzysze są ponadczasowymi odpowiednikami młodzieży znajdującej się w każdej szkole - liderów, który pociągają za sobą tłumy młodocianych kolegów, potrafiących i wywyższyć,
i poniżyć. Doprowadzić do tragedii. Bawią się ludźmi, manipulują, próbują przemycić własne poglądy, chociażby najdziwniejsze. Możecie być pewni, że podczas zagłębiania się w tę historię nadejdzie moment, kiedy rozchylicie usta ze zdumienia i zaczniecie zastanawiać się nad tym, co też ludzie są w stanie wymyślić oraz wprowadzić w życie. Wiara - jakakolwiek - to ogromna moc.

Niepokoje wychowanka Törlessa to niełatwa książka. Pokusiłabym się wręcz o stwierdzenie, że to jedna z tych lektur, które należy sobie dawkować niewielkimi porcjami, by nie udławić się zbyt dużym kawałkiem. I choć faktycznie bywała nieco perwersyjna, to niejednokrotnie odnosiłam wrażenie, że autor rozpoczynał interesujące wątki tylko po to, by zaraz je porzucić, ominąć to, co mógł stworzyć z nich najlepszego. Pozostawał niedosyt, lecz tematów do przemyśleń nie brakuje mi z pewnością. Myślę, że bibliofile lubiący czytelnicze wyzwania powinni skusić się na tę pozycję! No i warto zaznaczyć, że wydawnictwo, jak zwykle, postarało się i wydało pięknie oprawioną knigę.

Recenzja dostępna również na: http://nieuleczalna-bibliofilka.blogspot.com/2015/07/140-niepokoje-wychowanka-torlessa.html

Sięgając po tę książkę, sądziłam, że oto trafiłam na coś naprawdę interesującego, co okaże się jedną z tych pozycji, które czyta się z zapałem i na długo zostaje w pamięci. Tymczasem... Owszem, jeszcze długo nie zapomnę Niepokojów..., choć może z nieco...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Recenzja dostępna także na: http://nieuleczalna-bibliofilka.blogspot.com/2015/07/138-sherlock-holmes-t2-arthur-conan.html

Wydawnictwo Zysk i S-ka jakiś czas temu wznowiło opowiadania o najsłynniejszym detektywie wszechczasów, zawierając je w trzech pięknie wydanych, obszernych tomach. Twarda okładka z dodatkową obwolutą, duży format i elegancki wygląd całego cyklu na półce + posiadanie wszystkich historii o Holmesie = marzenie każdego bibliofila i fana Sherlocka. Książki, jak na tak piękne wydanie, wcale nie odstraszają ceną, zatem warto skompletować sobie te perełki!

Arthur Conan Doyle nie próżnował, stworzył kolejne historie zaskakujące zwrotami akcji, a przede wszystkim niebagatelnymi zdolnościami analitycznymi głównego bohatera. Nieodmiennie jestem pod wrażeniem pomysłowości, jaką musiał wykazać się autor przy pisaniu tychże książek oraz kunsztu literackiego i zwyczajnego talentu, którym był obdarzony. Choć na rynku literackim w ciągu lat, które upłynęły od debiutu Doyle'a, pojawiły się tysiące kryminałów, to niewiele może równać się z tą klasyką. Ze starociem pozostającym aktualnym i wciąż zajmującym rzesze czytelników na całym świecie. Starociem ponadczasowym.

Przyznaję, że tym razem autor zaskoczył mnie bardziej niż wcześniej - dążenie Holmesa do konfrontacji z profesorem Moriartym, wręcz obsesja na jego punkcie, były pewną nowością.
A i sam oponent głównego bohatera okazał się nad wyraz interesującą postacią. Takim Sherlockiem, który opowiedział się po ciemnej stronie mocy, co skłania do zastanowienia się nad tym, co by było, gdyby nasz ulubiony detektyw faktycznie postanowił zostać złoczyńcą. Czy wreszcie moglibyśmy obserwować przebieg morderstwa idealnego?

Tak, ten tom zdecydowanie był jeszcze bardziej pełen zaskoczeń niż poprzedni [recenzja]. Nie tylko mieliśmy do czynienia ze starciem geniusza zła z geniuszem stojącym po stronie dobra, ale też z pewną intrygującą damą... Irene Adler. Ci, którzy mieli już styczność z tą historią, doskonale orientują się w subtelnej więzi łączącej Sherlocka i tę kobietę, natomiast te osoby, które dopiero rozpoczną swoją przygodę z klasyką kryminału... no, logiczne, że dopiero będą świadkami narodzin tego dziwu. W końcu nie jest tajemnicą, że przygody tytułowej postaci z kobietami są niesamowicie skromne. Arthur Conan Doyle nie uraczył nas żadnym mdłym romansem, miał wyczucie, którego niejednokrotnie brakuje współczesnym autorom pakującym miłostki gdzie się da.

Największym zaskoczeniem będzie dla Was zakończenie tego tomu, gwarantuję. Sama uroniłam wtedy parę łez, choć rozum podpowiadał, że... Że nie mogę Wam zdradzić, co podpowiadał, żeby nie spoilerować. Taki już los recenzenta... Wiedzcie jednak jedno: dzieje się naprawdę sporo, jesteśmy świadkami niebywałego starcia dwóch geniuszy, a to nie może być nudne, nie w tym przypadku!

Recenzja dostępna także na: http://nieuleczalna-bibliofilka.blogspot.com/2015/07/138-sherlock-holmes-t2-arthur-conan.html

Wydawnictwo Zysk i S-ka jakiś czas temu wznowiło opowiadania o najsłynniejszym detektywie wszechczasów, zawierając je w trzech pięknie wydanych, obszernych tomach. Twarda okładka z dodatkową obwolutą, duży format i elegancki wygląd całego cyklu na półce...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Recenzja dostępna także na: nieuleczalna-bibliofilka.blogspot.com

Jewgienij Wodołazkin stworzył powieść, która zostaje w pamięci jeszcze długo po zakończeniu czytania. Nie jest pozycją stricte rozrywkową, w żadnym razie! To jedna z tych książek, które nie wpisują się w hedonistyczne kanony XXI wieku, ponieważ wymaga od czytelnika skupienia, chwili zadumy nad sobą oraz otaczającym go światem. Nie oznacza to jednak, że - jak często ma to miejsce w przypadku lektur szkolnych - czyta się mozolnie i z miernym zainteresowaniem, wypatrujących mądrości życiowych. Laur to naprawdę mądra pozycja, wzbudzająca zainteresowanie oraz silne emocje, ba, zdarzały się także momenty, kiedy nie sposób było się nie uśmiechnąć!

Średniowiecze wielu z nam - i słusznie - kojarzy się z teocentryzmem. Ujrzawszy, jak ważną postacią jest dla Aleksieja Bóg, trochę się zraziłam. Bynajmniej nie ze względu na moje poglądy religijne czy inne tego typu pobudki osobiste - po prostu nie przepadam za opowieściami o Bogu w innej konwencji niż fantastyczna, jednak z czasem okazało się, że nie będzie to żaden problem. Autor uczynił z Boga Wielkiego (Nie)obecnego - Jego obecność stała się naturalną częścią powieści jak rażące wulgaryzmy w Sztywnym Gołkowskiego, bez tych cech obie, tak różne, książki utraciłyby swoje cechy charakterystyczne. Myślę też, że znaczna rola wiary w życiu głównego bohatera oraz jemu współczesnych to zaleta powieści. Wodołazkin oddał średniowieczne realia z pieczołowitością godną podziwu. Mentalność tamtych ludzi, ich zwyczaje, zabobony, nawet zioła leczące poszczególne dolegliwości - to wszystko zostało ujęte w treści; dzięki temu możemy tylko się domyślać, jak wiele pracy i serca pisarz włożył w tworzenie tej historii.

Główny bohater, wspomniany już Aleksiej, bez wątpienia jest postacią dynamiczną. Towarzyszymy mu niemal przez całe jego życia, obserwując, jak z chłopca zmienia się w żądnego uczucia mężczyznę, jak najczystsze z uczuć sprowadza na jego głowę zło; jak pragnie odpokutować za swe uczynki; jak pomaga ludziom, nawet za cenę swej godności. Będziemy świadkami pięknych chwil, ale też takich zwyczajnie mrożących krew w żyłach. Każdy z nas odnajdzie w Aleksieju - Medyku - Ustinie - Laurze samego siebie. Bo przecież każdy z nas, nawet ten o najszlachetniejszym charakterze, jest tylko człowiekiem mającym słabości i wady, miewającym chwile zwątpienia. W Laurze z pewnością odnajdziecie pojedyncze mądrości życiowe, jednak to nie one są najważniejsze. Ta powieść cała jest życiową mądrością, pewną wskazówką i tylko od nas samych zależy, co z niej wyniesiemy.

Zwiedzimy ówczesną Rosję, dowiadując się - jeśli ktoś nie wie - czym są jurodiwi oraz starcy - gwarantuję, że to interesujący, godny dalszego zgłębiania temat. Święci szaleńcy, będący trochę jak sam Rasputin (określany mianem świętego diabła), bez wątpienia są znakiem szczególnym ziem ruskich w tamtych czasach. Poznamy i Polaków - przejdziemy przez dawne ziemie Królestwa Polskiego, dowiadując się o naszym kraju wielu ciekawych rzeczy; stereotypów, które, notabene, są znacznie ciekawsze od tych dzisiejszych o pijakach. Będziemy mieli okazję zmierzyć się z własnymi słabościami, uświadomić sobie, jak wielkie lub też małe jest nasze miłosierdzie. Ufam też, że niejednokrotnie wzruszycie się podczas tej lektury, ściśnie Wam się serce, czy zjeży włos na głowie.

Laur to mądra, poruszająca powieść o ludzkich słabościach i sile, którą daje miłość.
Jest niczym krzywe zwierciadło, w którym wielu wolałoby się nie przeglądać.
Czy Wam starczy odwagi?
Mam nadzieję, że tak.

Recenzja dostępna także na: nieuleczalna-bibliofilka.blogspot.com

Jewgienij Wodołazkin stworzył powieść, która zostaje w pamięci jeszcze długo po zakończeniu czytania. Nie jest pozycją stricte rozrywkową, w żadnym razie! To jedna z tych książek, które nie wpisują się w hedonistyczne kanony XXI wieku, ponieważ wymaga od czytelnika skupienia, chwili zadumy nad sobą oraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

uż niejednokrotnie chwaliłam wygląd książek wydanych przez Zysk i S-kę, ale tym razem przeszli samych siebie. Otóż najnowsze wydanie przygód najsłynniejszego detektywa wszechczasów TRZEBA mieć! W końcu Sherlocka nigdy za wiele, a i każdy bibliofil lubi dołączać do swej biblioteczki nowe perełki. Kiedy więc ujrzałam ową książkę, zakochałam się od pierwszego wejrzenia, wiedząc, że będzie to jedna z moich ulubionych pozycji zarówno pod względem zawartości jak i wyglądu.

Wcześniej miałam do czynienia z Holmesem, jednakże była to raczej sporadyczna przygoda. Teraz z kolei mogłam poznać historię jego i Watsona od podstaw, przejść z tą niesamowitą dwójką przez kolejne z ich przygód, a to dzięki temu, że w jednym pokaźnym tomie zawarto aż 3 historie. Uważam to za doskonały pomysł! Cóż, jak już zdążyliście zauważyć, o ww. powieści będę się wypowiadać w samych superlatywach. Tu po prostu nie ma do czego się przyczepić.

Arthur Conan Doyle to niezaprzeczalny mistrz kryminałów. Jego historie - pomimo upływu lat, zmiany sposobów prowadzenia śledztw - wciąż trzymają w napięciu, zaskakują rozwiązaniami. Geniusz Holmesa, jego arogancja i kontrowersyjność... Wciąż urzekają. Wciąż przyciągają.Wciąż nie pozwalają porzucić książki, bo chce się poznać nawet nie tyle zakończenie, które bez dwóch zdań okazuje się zdumiewające, ale sam proces dochodzenia do rozwikłania mrocznej zagadki.

W opowiadaniu pt. Pies Baskerville'ów możemy oglądać ilustracje. Małe, ładnie i schludnie umieszczone w tekście. Bardzo mi się ten pomysł spodobał, tylko... podpisy spoilerowały. Był to jeden, malutki mankamencik, który w sumie nieco mnie bawił. Dlaczego? Nie mam pojęcia, tak jakoś wyszło. W każdym razie myśl świetna! I żałuję, że w pozostałych utworach również nie zastosowano podobnej koncepcji.

Sherlocka Holmesa polecam KAŻDEMU!
Genialna powieść genialnego autora o genialnym detektywie. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich szanujących się fanów S.H.
Z pewnością sięgnę po inne dzieła Doyle'a.

uż niejednokrotnie chwaliłam wygląd książek wydanych przez Zysk i S-kę, ale tym razem przeszli samych siebie. Otóż najnowsze wydanie przygód najsłynniejszego detektywa wszechczasów TRZEBA mieć! W końcu Sherlocka nigdy za wiele, a i każdy bibliofil lubi dołączać do swej biblioteczki nowe perełki. Kiedy więc ujrzałam ową książkę, zakochałam się od pierwszego wejrzenia,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nigdy nie ukrywałam i ukrywać nie będę, że jestem fanką mocnego uderzenia - czy to w muzyce, czy w literaturze. Niejednokrotnie już o tym wspominałam, wspominam i teraz, gdy moje serce skradła seria o... miłości! Wybrałam się w tytułową Podróż po miłość, a wróciłam zakochana - oczywiście w talencie pani Doroty Ponińskiej i opowiadanych przez nią historiach. Nigdy też nie zapomnę Ajwazowskiego z Emilii ♥ [recenzja]

Z niecierpliwością czekałam na Liliannę (co za zbieg okoliczności - finał ulubionej serii zatytułowany jednym z mych ulubionych imion!), a kiedy się doczekałam i miałam książkę w ręku... Byłam wniebowzięta! Okładka miała piękny, żywy kolor (nota bene limonkowy, czyli nawiązujący do treści), zawierała cechy charakterystyczne danej historii i pasowała do całej reszty, no po prostu fantastycznie. Ale najważniejsze było to, co czekało w środku, a o czym informuje już opis: współczesność, główna bohaterka Marta i jej prababka Lilianna, a także Ernest Hemingway. To ucieszyło mnie średnio, bo zdecydowanie wolałam czuć tchnienie przeszłości, ponadto wspomniany Hemingway należy do grona pisarzy, od których stronię...

No i stało się, jak się stało: historia kolejny raz porwała mnie na długie godziny, a odkładałam książkę wyłącznie wtedy, kiedy musiałam. Dorota Ponińska powróciła w wielkim stylu: zabrała nas do Warszawy, do Londynu, na Florydę i Key West. Znowu wykazała się niebywałym kunsztem literackim oraz wspomnianym już talentem, kiedy odmalowywała przed nami klimat kolejnych miejscowości. Pal licho, Europę, ale Ameryka, zwłaszcza międzywojenna? Czułam na twarzy powiew wiatru owiewającego Liliannę, grzało mnie słońce padające na twarz Marty. Nie byłam tam, ale miałam niebywałe poczucie, że wszystkie te cuda opisywane w Liliannie ujrzałam na własne oczy, że poznałam osoby, które poznały główne bohaterki. Nikt tak jak ta autorka nie opisuje miejsc, nie ukazuje kultur danego kraju, mentalności ludzi na przestrzeni wieków. Różnice między przedwojenną Polską a USA okazały się kolosalne. Te same, jednak kompletnie różne czasy.

Autorka nie ma także problemów z prowadzeniem niejako podwójnej akcji: w przeszłości oraz w teraźniejszości, z punktwu widzenia dwóch kompletnie różnych kobiet. Sprawnie łączy ze sobą czas i przestrzeń, nie dezorientuje to czytelnika, wręcz przeciwnie, czuje się pragnienie czytania dalej, by dowiedzieć się, co się stało i jaki wpływ miało to na życie kolejnego pokolenia. A miłość? Co z tą tytułową miłością, podróżą po nią? Tutaj również pisarka nie pozostaje gołosłowna, zapewniam, że rzeczona podróż ma swoje uzasadnienie w treści, a uczucie tak pilnie wałkowane przez wszelkich twórców na przestrzeni wieków nie jest mdłe i nużące, przesłodzone. Nie. Ma wady i zalety, wzloty i upadki, które przeżywamy wspólnie z zakochanymi.

Lilianna to dziewczyna marząca o miłości i szczęśliwym życiu, Marta jest singielką z wyboru, realizuje się zawodowo. Tak różne, a jednak tak podobne. Na podstawie ich historii oraz doświadczeń z mężczyznami autorka analizuje wzorzec męskości na przestrzeni lat oraz pociąg przedstawicieli płci męskiej do zachowań niebezpiecznych oraz destrukcyjnych. Analizie podlega także rynek reklamy, wychodzą na jaw oszustwa, którymi jesteśmy raczeni przy kupowaniu żywności. Po tej powieści zwątpiłam ostatecznie we wszelkie zapewnienia o rzekomych zdrowotnych właściwościach reklamowanej żywności.

Podróż po miłość nie jest zwyczajną historią zakochanych kobiet.
To także mądra powieść o życiu i ludziach.
Zaskakuje. Emocjonuje. Rozkochuje.
Będziecie chcieli więcej!

Nigdy nie ukrywałam i ukrywać nie będę, że jestem fanką mocnego uderzenia - czy to w muzyce, czy w literaturze. Niejednokrotnie już o tym wspominałam, wspominam i teraz, gdy moje serce skradła seria o... miłości! Wybrałam się w tytułową Podróż po miłość, a wróciłam zakochana - oczywiście w talencie pani Doroty Ponińskiej i opowiadanych przez nią historiach. Nigdy też nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przyznaję, że nie lubię zagadek, więc nawet nie próbowałam zabierać się za te zawarte w Endgame, skupiłam się na opowiedzianej mi historii, która okazała się naprawdę zajmująca. Fakt, trochę zalatuje Igrzyskami Śmierci [młodzi ludzie, którzy muszą się wzajemnie pozabijać, by wygrał tylko jeden farciarz], jednak nie jest to wielki problem, bo prócz tych paru kwestii, powieści kompletnie się od siebie różnią. Trzeba przyznać autorom jedno: mieli znakomity pomysł i całkiem porządnie przelali go na papier, że już nie wspomnę o organizacji całej reszty, która towarzyszy materialnej stronie multimedialnego przedsięwzięcia. Już sam zamysł jest godny podziwu, jednak wykonanie... Sami sięgnijcie po powieść i się przekonajcie. A nuż wygracie kupę złota?

Endgame to pozycja idealna dla młodego czytelnika, zwłaszcza takiego, który dotąd stronił od czytania: jest niczym papierowy film akcji, w którym znajdziemy dosłownie wszystko - miłość, walkę, krew, śmierć, seks, apokalipsę. Fabuły być może nie można porównywać chociażby z maestrią tej w Sherlocku Holmesie, jednak jest interesująca, chce się dowiadywać, co będzie dalej, jak potoczą się losy poszczególnych bohaterów. Czy dotrwają do kolejnej zagadki, czy zginą po drodze? A może przydarzy im się coś innego, znacznie gorszego niż śmierć? Może ktoś wcale nie chce być Graczem? Uwierzcie, nie będzie czasu na nudę! Akcja pędzi na złamanie karku nawet dosłownie przez cały świat (znajdzie się i miejsce dla Polski!) , zatem nuda Wam nie grozi!

Warto wspomnieć o mnogości bohaterów; spotkamy się z każdym Graczem z osobna, poznamy go, dowiemy się co nieco o jego przeszłości/życiu sprzed wezwania. Będzie zatem młodziutka matka, niemowa, sadysta, psychopaci... Nie zabraknie też zwyczajnej dziewczyny, która mogłaby chodzić z którymś z nas do klasy. A wszyscy oni ukrywają pod tą fasadą odruchy zabójców. Znajdzie się też zwyczajnie zakochany młodzieniec. Widzicie, że ludu będzie dużo. Jak więc nie pogubić się w tym tłumie? Należy czytać uważnie, to oczywiste, ale każdej postaci przydzielono jakąś cechę charakterystyczną (o niektórych wspomniałam powyżej), zatem nie będzie źle. Ba, ośmielę się powiedzieć, że będzie dobrze: w końcu można wybierać ulubionych bohaterów spośród sporego wachlarza możliwości. Znienawidzonych właściwie też.

Endgame. Wezwanie to nie jest arcydzieło literatury, bądźmy szczerzy. Na poły ma interesować, na poły prowadzić do rozwiązania zagadek. Sądzę, że spełnia obie te funkcje (zadbano także o wygodę czytelnika, dodając na końcu miejsce na notatki), ponadto jest powieścią interaktywną, czytelnik niejako bierze udział w życiu bohaterów, samemu musząc mierzyć się z zagadkami. Mimo wszelkich niedociągnięć, warto zapoznać się z tą książką, z pewnością stanowi coś niecodziennego na rynku książki!

Przyznaję, że nie lubię zagadek, więc nawet nie próbowałam zabierać się za te zawarte w Endgame, skupiłam się na opowiedzianej mi historii, która okazała się naprawdę zajmująca. Fakt, trochę zalatuje Igrzyskami Śmierci [młodzi ludzie, którzy muszą się wzajemnie pozabijać, by wygrał tylko jeden farciarz], jednak nie jest to wielki problem, bo prócz tych paru kwestii,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Są nazwiska, które same w sobie stanowią markę. Widzisz takie i już wiesz, że tę książkę możesz kupić w ciemno, bo bez względu na tematykę będziesz się dobrze bawić. Dla mnie jednym z takich autorów jest Ćwiek. A już Ćwiek wracający do mojego ukochanego Kłamcy... To coś, co bez wątpienia mnie zadowoli. Po prostu nie mogło być inaczej.

Papież Sztuk to taka książka, która porywa czytelnika od pierwszej strony, zwłaszcza jeśli miało się do czynienia z Lokim i jego ekipą już wcześniej. Ale... porywa nie tylko cięty język autora, który w zaskakująco umiejętny sposób łączy wulgaryzmy i klasę, lecz także jego fantastyczny pomysł na najnowsze opowiadanie: czytelnik sam może wybrać, jak zakończą się poszczególne zagwozdki fabularne. Brzmi może absurdalnie, ale dostarcza mnóstwa frajdy i śmiechu, można się poczuć prawie jak dziecko, które zaraz otworzy gwiazdkowy prezent. I... Pamiętajcie: tutaj nic nie jest oczywiste, wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. A kto ma na to wpływ? Autor, my sami, czy jego bohaterowie żyjący własnym życiem? Kto wie...

Bóg miłości i bóg wina dzielnie dotrzymują kroku bogu kłamstwa w pracy dla aniołów. Wychodzi z tego mieszanka, w której każdy bohater pochodzi z innego systemu religijnego, a mimo to dobrze dogadują się między sobą. A że czasem któryś zdenerwuje szefa i dostanie w zęby? Zdarza się... Jak więc widzicie, bohaterowie pozostali tacy jak w poprzednich częściach: zabawni, dowcipni, zaskakujący, perfekcyjnie wykreowani. Realni mimo boskiego pochodzenia. Da się? Da! Dodatkowy punkt dla autora za wykreowanie Crane'a - jego pochodzenie do teraz sprawia, że chce mi się śmiać, a sposób, w który prowadził narrację... Sami się przekonajcie, jednak wiedzcie jedno: tego jeszcze nie było. Jakub Ćwiek wprowadza powiew świeżości do fantastyki.

Jak to w przypadku tego autora bywa, zwroty akcji zaskakują, zapierając dech w piersi, a jednocześnie czytelnik w którymś momencie zadaje sobie pytanie w stylu; Co on, do diabła ćpa, że wymyśla takie rzeczy?! Po czym tenże czytelnik wybucha opętańczym śmiechem, zmuszając osoby postronne do podobnych rozważań. Nie ma czasu na nudę, nie ma czasu nawet na odłożenie książki. Jest stosunkowo cienka (i zbyt krótka!), więc nie oderwiecie się, póki jej nie skończycie. A kiedy już dobiegnie końca, będziecie i usatysfakcjonowani, i niezadowoleni - spragnieni więcej. Loki po 10 latach powrócił w znakomitej formie, aż chce się kolejną historię o nim. I kolejną. I jeszcze jedną.

Są nazwiska, które same w sobie stanowią markę. Widzisz takie i już wiesz, że tę książkę możesz kupić w ciemno, bo bez względu na tematykę będziesz się dobrze bawić. Dla mnie jednym z takich autorów jest Ćwiek. A już Ćwiek wracający do mojego ukochanego Kłamcy... To coś, co bez wątpienia mnie zadowoli. Po prostu nie mogło być inaczej.

Papież Sztuk to taka książka, która...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Opis mówi: Sztywny to żul. A ja się z opisem zgadzam. Sztywny to bohater, który do grona pozytywnych nie należy, tego możecie być pewni. To widać od pierwszych stron, tak jak widać, że mamy do czynienia z czymś kompletnie odrębnym od tego, co serwuje przy stalkerze np. Noczkin. Nie jest zabawnie, lekko czy sympatycznie. Jest męsko, brutalnie i cynicznie. Należy przygotować się na dużo wulgarnych słów czy zachowań; jeśli ktoś lubi takie mocne klimaty, to poczuje się jak w raju.

Sztywny przywodzi mi na myśl Nekrofikcje, chociaż to zupełnie odrębne kategorie literackie. Skąd takie skojarzenia? Ano stąd, że jest bez zahamowań, bez cenzury, surowo, po słowiańsku, a w dodatku oglądamy świat oczami ostatniej szumowiny. Nie jest łatwo zrobić tak, żeby postać, która winna wzbudzać niechęć - a nawet wzbudza - była lubiana przez czytelnika na tyle, by ten chciał pod jej narracją przeżyć całą zaserwowaną historię. Gołkowskiemu się to udało. Tak jak udało mu się stworzyć całą ekipę podobnych, choć różnych typków spod ciemnej gwiazdy, którym do porządnych stalkerów daleko. Każdy ma cechy charakterystyczne, jest mniejszym bądź większym zdrajcą i szują, a czytelnik nie ma problemów z ich odróżnieniem, jak zdarza się to, kiedy dostaje wielu miałkich, nijakich bohaterów.

Najnowszą książkę Michała Gołkowskiego pochłania się błyskawicznie - radzę zacząć czytać wtedy, gdy będziecie mieli tyle czasu, by odłożyć ją dopiero po skończeniu. Wcześniej nie da rady, mówię z autopsji. Dlaczego? Ponieważ kolejne strony znikają w mgnieniu oka - autor używa potocznego języka, w którym, co tu kryć, królują brzydkie słowa. Nie mierziło mnie to specjalnie gdyż charakter postaci tego wymagał, a i sama na co dzień słyszę nie mniej niewybredne określenia i zwroty. Uroki polskiego społeczeństwa. Zatem jest swobodny styl wypowiedzi postaci, charakterystyczny dla każdej z osobna. Ponadto akcja goni akcję, napięcie nie opuszcza, nic nie jest biało-czarne, raczej... Szaro-czarno-sztywne. W dosłownym i metaforycznym znaczeniu.

Pewnej osobie streściłam Sztywnego w ten sposób: najpierw może się wydawać, że to trochę na zasadzie poruchać-poćpać-poruchać-zarobić kasę, ale ostatecznie zmienia się zdanie. Warto dodać, że "zarobić kasę" to szeroko pojęte poczynania - od chadzania do Zony, poprzez zabijanie... I parę innych zajęć, których Wam nie zdradzę, byście nie stracili żadnej przyjemności z czytania. Tak samo jak nie powiem, co konkretnie spowodowało moją zmianę zdania, gdyż byłby to iście karygodny spoiler, a tego nie lubi nikt. Mogę jednak zdradzić, że zakończenie kompletnie zmieniło moje spojrzenie na całokształt, na Sztywnego, nawet na resztę bohaterów. Wtedy zrozumiałam, że Sztywny pustym czytadłem nie jest, że to jedna z tych rzadkich książek, po skończeniu których człowiek wciąż zastanawia się nad zakończeniem, a historia jeszcze na długo pozostaje w pamięci i nie pozwala rozpocząć nowej książki. Skończyłam i nie wiem, co dalej zrobić ze swoim życiem - tak podsumowałam najnowszą powieść Gołkowskiego i mam nadzieję, że na Was wywrze równie piorunujące wrażenie.

Opis mówi: Sztywny to żul. A ja się z opisem zgadzam. Sztywny to bohater, który do grona pozytywnych nie należy, tego możecie być pewni. To widać od pierwszych stron, tak jak widać, że mamy do czynienia z czymś kompletnie odrębnym od tego, co serwuje przy stalkerze np. Noczkin. Nie jest zabawnie, lekko czy sympatycznie. Jest męsko, brutalnie i cynicznie. Należy przygotować...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Anatomia kłamstwa Susan Carnicero, Michael Floyd, Philip Houston, Don Tennant
Ocena 6,8
Anatomia kłamstwa Susan Carnicero, Mi...

Na półkach: , ,

Musicie wiedzieć, że już na początku zaskoczył mnie nad wyraz przystępny styl wypowiedzi autorów. Nie spodziewałam się, że poradnik napisany przez agentów CIA może być tak przyjemny i łatwy w odbiorze. Oczekiwałam raczej suchych informacji, oschłych, bezosobowych wypowiedzi, tymczasem otrzymałam pozycję, którą czyta się niczym dobry kryminał, gdzie niemal potocznym językiem opisano historie, które mogą przydarzyć się każdemu z nas, jak i takie, które dzieją się na najwyższych szczeblach agencji rządowych.

Warto zauważyć, że Anatomia kłamstwa nie jest typowym poradnikiem, gdzie mówi się zrób to i to, żeby wyszło tamto i tamto. Nie. Autorzy przedstawiają nam swój model wykrywania kłamstw i uczą nas, jak najskuteczniej się nim posługiwać, jednak zaznaczają, że nie są nieomylni nawet po wielu latach pracy w CIA, zatem i my nie powinniśmy spieszyć się z wydawaniem ostatecznych osądów. Do wszystkiego potrzeba wprawy. Tę książkę napisali ludzie dla ludzi.

Do gustu bardzo przypadł mi fakt, że każdy kolejny sposób wykrywania kłamstwa został szczegółowo omówiony zarówno od strony teoretycznej - zwrócono uwagę na to, jak my winniśmy zachowywać się, starając kogoś przejrzeć, jak zachowuje się potencjalny kłamca czy też wręcz przeciwnie: człowiek szczery; jak i od strony praktycznej, gdzie prezentowano użycie omawianych umiejętności na obszernych przykładach. Ponadto każdy mógł sprawdzić, ile wyniósł z książki, starając się przejrzeć oszustwa w pewnym wywiadzie. Agenci obalili również kilka powszechnie znanych mitów na wspomniany już temat mówienia nieprawdy. Zamieszczony na ostatnich stronach słowniczek okazał się bardzo przydatny, a przykładowe pytania i sytuacje, w których można je zadawać... Cóż, podejrzewam, że niejednemu czytelnikowi pomogą.

Przyznaję, że od przeczytania książki nie miałam okazji z premedytacją wykorzystywać nabytych zdolności (to chyba dobrze), jednak zauważyłam, że podczas oglądania telewizji, słuchania radia czy tym podobnych czynności, odruchowo wyłapywałam oznaki czy nawet pojedyncze słowa, które mogły wskazywać na kłamstwo. Zatem... wniosek jest prosty: Anatomia kłamstwa to naprawdę dobry poradnik; wystarczy uważnie czytać, by stać się bardziej świadomym otoczenia.

Musicie wiedzieć, że już na początku zaskoczył mnie nad wyraz przystępny styl wypowiedzi autorów. Nie spodziewałam się, że poradnik napisany przez agentów CIA może być tak przyjemny i łatwy w odbiorze. Oczekiwałam raczej suchych informacji, oschłych, bezosobowych wypowiedzi, tymczasem otrzymałam pozycję, którą czyta się niczym dobry kryminał, gdzie niemal potocznym językiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Żadna to tajemnica, że wielką fanką romansów nie jestem i chętniej sięgam po mocne książki, gdzie balansuje się na krawędzi przyzwoitości czy perwersji. Jednak wątek carskiej Rosji potrafi skłonić mnie nawet do sięgnięcia po powieść o miłości. Po powieść, która podbiła moje serce i która na długo zostanie w mojej pamięci.

Całość recenzji na blogu: http://nieuleczalna-bibliofilka.blogspot.com/2015/03/127-podroz-po-miosc-maria-dorota.html

Żadna to tajemnica, że wielką fanką romansów nie jestem i chętniej sięgam po mocne książki, gdzie balansuje się na krawędzi przyzwoitości czy perwersji. Jednak wątek carskiej Rosji potrafi skłonić mnie nawet do sięgnięcia po powieść o miłości. Po powieść, która podbiła moje serce i która na długo zostanie w mojej pamięci.

Całość recenzji na blogu:...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kroniki Bane’a Cassandra Clare, Maureen Johnson, Sarah Rees Brennan
Ocena 7,7
Kroniki Bane’a Cassandra Clare, Ma...

Na półkach: , ,

Dary Anioła to jedna z moich ulubionych serii. Nie potrafię oprzeć się czarowi Jace'a czy urokowi Simona, dlatego też po tę pozycję sięgnąć musiałam obowiązkowo. Jakże bym mogła przepuścić możliwość czytania o tak ekstrawertycznej, ba, kontrowersyjnej wręcz postaci jak Magnus Bane? Nie mogłam, zatem z ekscytacją i oczekiwaniem kolejnej świetnej powieści zaczęłam czytać.

Zaczęłam i... Rozczarowałam się już po pierwszych stronach. To... To kompletnie przeciętne coś miała napisać tak lubiana przeze mnie (i rzesze fanów na całym świecie) Cassandra Clare?! Wolne żarty. Najwyraźniej pisanie z dwiema wymienionymi na okładce paniami autorce nie posłużyło... Nie poddałam się jednak i stwierdziłam, że będę brnąć w te głupoty dalej. Brnęłam bez wielkiego bólu, ale też i bez wielkiej radości. Dlaczego bez bólu? Ano dlatego, że owszem, czytało się szybko i przyjemnie, ponieważ zaserwowano nam niemalże potoczny język. A dlaczego bez wielkiej radości? Bo było nieco... idiotycznie. Zabawnie, ale nazbyt często zbyt absurdalnie, bez klasy właściwej poprzednim książkom Clare.

Przyznaję jednak, że w miarę zagłębiania się w kolejne opowiadania, było coraz lepiej. Dowcipnie, jednak z pewną dozą melancholii. Akcja wciągała, bo budziła grozę, a nie politowanie. Z biegiem stron książka stylem coraz bardziej przypominała rzeczone już Dary.... a tym samym podróżowanie z Banem przez kolejne wieki stało się prawdziwą przyjemnością. Kiedy widoku nie przysłaniała mi uprzednia infantylność, mogłam docenić, jak wymagającym zadaniem było opisanie historii maga przy jednoczesnym zachowaniu jego beztrosko-ekscentrycznego stylu bycia.

Autorka serwuje czytelnikom prawdziwe misz-masz czasu, miejsca oraz akcji. I tylko niektóre postacie - równie nieśmiertelne jak główny bohater, co i rusz wypływają z odmętów upływających lat, by o sobie przypomnieć. I choć są ważne, bo trwają niczym skała, kiedy wszystko inne przemija, to ważniejsi są bohaterowie, których żywot jest krótki. Na ich przykładzie Cassandra Clare ukazuje bolączki wiecznej młodości - owszem, przeżywasz mnóstwo przygód, bierzesz udział w historycznych wydarzeniach i na przestrzeni wieków nieskończenie wiele razy możesz być ikoną mody, ale cóż Ci po tym, skoro Twoi bliscy odchodzą? I to prędzej niż później. Raz za razem. Zwariować można, prawda?

Ostatecznie Clare pokazała klasę, którą zasłużyła na całkiem wysoką notę. Znalazłam w Kronikach Bane'a to, czym urzekły mnie także Dary Anioła - pod płaszczykiem nadprzyrodzonej walki dobra ze złem, magii oraz intryg iście bajkowych postaci ukryła typowo ludzkie problemy, które dotykają każdego z nas. Czyż wszyscy, w głębi duszy, nie pragniemy bliskości drugiego człowieka? Miłości, przyjaźni, zrozumienia? I nawet mając do dyspozycji życie wieczne, pieniądze, a także magię, najważniejsze wartości pozostają takie same.

Dary Anioła to jedna z moich ulubionych serii. Nie potrafię oprzeć się czarowi Jace'a czy urokowi Simona, dlatego też po tę pozycję sięgnąć musiałam obowiązkowo. Jakże bym mogła przepuścić możliwość czytania o tak ekstrawertycznej, ba, kontrowersyjnej wręcz postaci jak Magnus Bane? Nie mogłam, zatem z ekscytacją i oczekiwaniem kolejnej świetnej powieści zaczęłam czytać.

...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Pan Zmierzchów wciągnął mnie dosłownie od pierwszej strony, choć na początku trudno było mi połapać się z imionami bohaterów, rozeznać kto jest kim, no i jeszcze ta mnogość przypisów! Zwłaszcza ostatni fakt nieco mnie przeraził, teraz jednak wiem, że niepotrzebnie: okazały się wielce przydatne podczas czytania, ponieważ autor zarchaizował język, używając do opowiedzenia historii Nieluba pięknej staropolszczyzny, za co ma u mnie wielkiego plusa. Jak już tworzyć przygody osadzone w XI wieku, to z dbałością o szczegóły! Choć na owych szczególikach panu Nowakowi nóżka się nieco powinęła... Ale o tym później.

Jakub Krzysztof, jak już wspomniałam, nadzwyczaj szczegółowo oddał realia XI wiecznej Polski. Pod tym względem mogę porównać go z moim ukochanym Jackiem Komudą. Bynajmniej nie mówię tu o staropolszczyźnie, a o perfekcyjnej znajomości ówczesnych bóstw, obrządków związanych z czczeniem ich oraz o realistycznie opisanym życiu codziennym tamtejszych ludzi. Podczas czytania nie czuje się separacji z bohaterami, którą mógłby wywoływać czas; wręcz przeciwnie: pisarz subtelnie udowadnia nam, że nasi przodkowie wcale tak bardzo się od nas nie różnią. Kreuje postacie w iście mistrzowskim stylu, mimo iż z taką ich mnogością nie było to łatwe zadanie. Z kolei jeśli o fabułę idzie, nie mam autorowi nic do zarzucenia. Poprowadził główny wątek perfekcyjnie, dorzucając do niego inne, poboczne i otrzymał efekt trzymający w napięciu, sprawiający, że Czytelnik zapoznaje się z historią Nieluba na wydechu oraz zarumieniony z emocji.

Kiedy wspomniałam o małym potknięciu pana Nowaka, miałam na myśli wtrącanie znienacka współczesnych słów. Nie zdarzało się to często - na szczęście - ale jednak i czasami wywoływało wręcz komiczny efekt. Bo... Jak sądzicie - czy w XI wieku w przyszłej RP byli debile? Albo czy uprawiano parkour? Wychodzi na to, że tak. Ba, prestidigitatora też by się tam znalazło! Nie odejmuję za to punktów przy ocenianiu, gdyż takich wpadek było zaledwie kilka na kilkaset stron niemalże doskonałej historii. No i co tu kryć - Nielub, Bruno, Amazonki - oni wszyscy mnie oczarowali!

Pana Zmierzchów polecam wszystkich fanom fantasy oraz powieści historycznych. I jedni, i drudzy znajdą w tej powieści coś dla siebie. A wszystkim pozostałym mogę powiedzieć jedno: z tą książką warto się zapoznać, gdyż J.K. Nowak stanowi najlepszy dowód, że w Polsce mamy wyśmienitych pisarzy.

Pan Zmierzchów wciągnął mnie dosłownie od pierwszej strony, choć na początku trudno było mi połapać się z imionami bohaterów, rozeznać kto jest kim, no i jeszcze ta mnogość przypisów! Zwłaszcza ostatni fakt nieco mnie przeraził, teraz jednak wiem, że niepotrzebnie: okazały się wielce przydatne podczas czytania, ponieważ autor zarchaizował język, używając do opowiedzenia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie jestem wielką fanką sci-fi, jak dotąd konsekwentnie stroniłam od tego typu literatury, ale... Kiedyś przecież musi być ten pierwszy raz. Tak więc stwierdziłam, że zrecenzuję Marsjanina, żeby przekonać się, czy interesujący opis przełoży się na ciekawą treść. A przede wszystkim, czy ktoś wreszcie zdoła namówić mnie do polubienia kolejnego gatunku literackiego, który nie jest fantastyką lub powieścią historyczną.

Już sama okładka przemówiła do mnie prostotą, a zarazem wymownością nawiązującą do treści: kosmonauta spowity czerwonym pyłem, dryfujący samotnie gdzieś w kosmosie - perfekcyjnie oddaje klimat książki. Jednak powszechnie wiadomym jest, że to nie ładna okładka zapewnia sukces książce. Tak więc z naprawdę dużą dozą ciekawości zabrałam się za czytanie i... Już po pierwszych stronach wiedziałam, że nie będę się nudzić, a powieść pochłonę z przyjemnością. Mimo iż niemal na każdej stronie serwowano mi tony fachowych obliczeń i danych technicznych...

...którym wypada poświęcić osobny akapit. Dlaczego? Z bardzo prostego powodu: wszystko, co zostało w Marsjaninie opisane, mogłoby wydarzyć się naprawdę. Mamy do czynienia bardziej z powieścią science fact niż science fiction. Autor w wieku piętnastu lat został zatrudniony jako programista, interesuje się fizyką relatywistyczną oraz mechaniką orbitalną. Wie wszystko o historii lotów kosmicznych. Gdyby nie te informacje zamieszczone na tylnej okładce, pomyślałabym, że sam pracuje w NASA - jego wiedza oraz umiejętność przekazywania skomplikowanych obliczeń i danych tak, by zrozumieli to kompletni laicy, jest godna podziwu. Zatem nie stresujcie się, że zostaniecie zarzuceni masą niezrozumiałych informacji. Owszem, spotkacie się z fizyką, chemią, matematyką, botaniką, ale podanymi w przystępnej formie. I znacznie ciekawszymi niż w szkole. Przecież na lekcjach nikt nas nie uczył, jak radzić sobie, gdy jest się jedynym mieszkańcem obcej planety...

To wszystko brzmi bardzo poważnie, prawda? Przyznaję, że sama oczekiwałam od książki nieco nadętego, naukowego stylu. I obawiałam się go, bo wiedziałam, że coś takiego będzie trudno czytać. Wyobraźcie więc sobie moje zdumienie i ulgę, kiedy okazało się, że główny bohater wcale nie jest naukowcem-bufonem z NASA, a naukowcem-luzakiem, który mógłby być naszym ulubionym sąsiadem. Wiecie, takim sąsiadem, który lubi wypady na Marsa, który zostaje tam całkowicie sam, z resztkami żywności, a mimo to nie traci hartu ducha i optymizmu. Nie zdradzę Wam, czy owy sąsiad z Czerwonej Planety powróci, bo byłby to okrutny spoiler, ale podzielę się dobrą radą: przeczytajcie tę książkę!

Przeczytajcie koniecznie, bo dostarcza wielu emocjonujących momentów i nie nudzi ani razu przez całe 381 stron. Tymczasem mogłoby się wydawać, że pisanie o jakimś biedaku, co został sam wśród czerwonego piachu i upiornego mrozu może powiewać monotematycznością, prawda? Nic bardziej mylnego. Ani główny bohater, Mark Watney, ani goście z NASA nie pozwolą nam się nudzić. Nagłe zwroty akcji zaskakiwały i naprzemiennie wlewały w serce czytelnika nadzieję na uratowanie Watneya oraz ją odbierały. Autor miał świetny pomysł i przelał go na strony powieści w sposób wręcz perfekcyjny.

Marsjanina polecam każdemu, kto oczekuje powieści przemyślanej, dopieszczonej w każdym calu, a tym samym emocjonującej i porywającej! Takiej, która nie jest pustym czytadłem na jeden wieczór, która wymaga od czytelnika myślenia.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Akurat!

Nie jestem wielką fanką sci-fi, jak dotąd konsekwentnie stroniłam od tego typu literatury, ale... Kiedyś przecież musi być ten pierwszy raz. Tak więc stwierdziłam, że zrecenzuję Marsjanina, żeby przekonać się, czy interesujący opis przełoży się na ciekawą treść. A przede wszystkim, czy ktoś wreszcie zdoła namówić mnie do polubienia kolejnego gatunku literackiego, który nie...

więcej Pokaż mimo to