-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński1
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel1
-
ArtykułyMagdalena Hajduk-Dębowska nową prezeską Polskiej Izby KsiążkiAnna Sierant2
Biblioteczka
2016
2016
2017-11-17
2016
Najpierw: do cholery, znowu!?
Potem: znowu. Znowu się nie znosi, nie rozumie i rozumie, i się dziwi, dlaczego się tak rozumie, co w człowieku jest takiego, że lubił o sobie myśleć, jak to jest zupełnie inny, a może jednak nie, może całkiem podobny, może wszyscyśmy trochę tacy, jak on, jak główny bohater - o nim mówię.
Może dlatego, że czytałam popadając już w lekko depresyjne wówczas stany, nie wiem, ale: rozumiałam, czułam. Widziałam na niebie to, co on.
Najpierw: do cholery, znowu!?
Potem: znowu. Znowu się nie znosi, nie rozumie i rozumie, i się dziwi, dlaczego się tak rozumie, co w człowieku jest takiego, że lubił o sobie myśleć, jak to jest zupełnie inny, a może jednak nie, może całkiem podobny, może wszyscyśmy trochę tacy, jak on, jak główny bohater - o nim mówię.
Może dlatego, że czytałam popadając już w lekko...
2014
Pamiętam, że kiedy zobaczyłam tę pozycję w księgarni - moją uwagę przykuła okładka - i sprawdziłam opis z tyłu, zniechęciłam się. Potem zaczęłam słyszeć pozytywne opinie... dostałam ją w prezencie... no i wsiąkłam w tego pana Twardocha, jak nic.
Nie wiedziałam, że można aż tak nie znosić głównego bohatera. Aż tak się brzydzić i bać przez większość lektury. Że można tak nie móc się zarazem od takiej postaci oderwać.
Nie wiedziałam, teraz mam za sobą Twardocha kolejne utwory, utwierdzające w tym, że owszem, można, a chyba nawet nie da się inaczej.
Minęły bodaj trzy lata, odkąd to przeczytałam, nie potrafię teraz już napisać nic więcej. I nie potrafię sobie odmówić kupowania książek tego wstrętnego, tego okropnego, tego zmanierowanego i tak wkurzająco zdolnego Ślązaka.
Pamiętam, że kiedy zobaczyłam tę pozycję w księgarni - moją uwagę przykuła okładka - i sprawdziłam opis z tyłu, zniechęciłam się. Potem zaczęłam słyszeć pozytywne opinie... dostałam ją w prezencie... no i wsiąkłam w tego pana Twardocha, jak nic.
Nie wiedziałam, że można aż tak nie znosić głównego bohatera. Aż tak się brzydzić i bać przez większość lektury. Że można tak nie...
2016-11
Prawdopodobnie jestem dość bezkrytyczna wobec twórczości Springera. Ta książka, podobnie jak inne jego autorstwa, które czytałam do tej pory, zwyczajnie bardzo mi się podoba. Pewnego rodzaju wybiórczością, nie dosłownym, a jednak czytelnym przedstawianiem własnego punktu widzenia lub może po prostu tego, co akurat przykuło uwagę reportera.
Prawdopodobnie jestem dość bezkrytyczna wobec twórczości Springera. Ta książka, podobnie jak inne jego autorstwa, które czytałam do tej pory, zwyczajnie bardzo mi się podoba. Pewnego rodzaju wybiórczością, nie dosłownym, a jednak czytelnym przedstawianiem własnego punktu widzenia lub może po prostu tego, co akurat przykuło uwagę reportera.
Pokaż mimo to2016-08
Prawie wszystkie książki tej serii czytałam, będąc we Włoszech, między innymi - w Neapolu. Być może dlatego "weszłam w nią" tak głęboko, a może po prostu dlatego, że talent głównej bohaterki (zdecydowanie nie jest nią dla mnie Lila, lecz Elena) do nieustającej autoanalizy, porównywania się z innymi (oczywiście tak, żeby na tym tle wypaść gorzej), olbrzymia samokrytyka - są mi doskonale znane. Być może dlatego, choć podejrzewam, że nie tylko, przynajmniej większość wyrysowanych postaci są dla mnie wiarygodne i zdaje się, że weszłam z nimi w coś w rodzaju emocjonalnej więzi.
Książkę, podobnie jak poprzednie części, się "pożera", będąc ciekawym finału... który zaskakuje i odrobinkę rozczarowuje - nie na tyle jednak, by zasłużyć na odjęcie więcej, niż jednej gwiazdki.
Przede wszystkim, doceniam zabieg zmiany stylu opowiadania. W pierwszym tomie dziecięcy język początkowo irytował, z czasem jednak uświadomiłam sobie, jakiego talentu wymaga taka technika i, cóż, zazdroszczę. Rzecz jasna, ciesząc się, że część ostatnia już tego języka nie wymagała.
Prawie wszystkie książki tej serii czytałam, będąc we Włoszech, między innymi - w Neapolu. Być może dlatego "weszłam w nią" tak głęboko, a może po prostu dlatego, że talent głównej bohaterki (zdecydowanie nie jest nią dla mnie Lila, lecz Elena) do nieustającej autoanalizy, porównywania się z innymi (oczywiście tak, żeby na tym tle wypaść gorzej), olbrzymia samokrytyka - są...
więcej mniej Pokaż mimo to2016
Cabre w pełnej krasie. Jak zawsze, wciąga i jak zawsze, zatrzymuje uwagę czytelnika także w każdej chwili lekturze nie poświęconej. I jeszcze czas jakiś po tej lektury zakończeniu.
Wierzę w te historie, znam te emocje, lubię ten sposób ich opowiadania.
O książkach, o pisarzach tego kalibru, trudno powiedzieć coś nowego... To ogromna przyjemność, móc obcować z takim pięknem.
Cabre w pełnej krasie. Jak zawsze, wciąga i jak zawsze, zatrzymuje uwagę czytelnika także w każdej chwili lekturze nie poświęconej. I jeszcze czas jakiś po tej lektury zakończeniu.
Wierzę w te historie, znam te emocje, lubię ten sposób ich opowiadania.
O książkach, o pisarzach tego kalibru, trudno powiedzieć coś nowego... To ogromna przyjemność, móc obcować z takim pięknem.
2017-09
Książka jest powodem mojego zarejestrowania się w tym serwisie; czuję potrzebę odradzenia jej potencjalnym czytelnikom...
Byłam na Islandii i przed tamtą podróżą przeczytałam na jej temat kilka artykułów i książek.
Czytając książkę "Rekin i baran" miałam nieustanne wrażenie wtórności i braku wiarygodności. Jest powtarzaniem stereotypów, kreowaniem odrealnionych osobowości (po prostu nie wierzę w takiego Islandczyka), a mieszanie podań, baśni z faktami sprawia, że czytelnik absolutnie się gubi i nie ma pojęcia, co uznać za opis prawdziwego stanu rzeczy, a co jest tylko "bajaniem".
Dodatkowy chaos wprowadzają zbyt długie zdania, pisane językiem - proszę wybaczyć skojarzenie - uczennicy pierwszej klasy liceum. Kwieciste w sposób sztuczny i śmieszny, z irytująco gęsto powtykanymi przymiotnikami... przepraszam bardzo, ale czy jakiś korektor przyjrzał się wcześniej tej pozycji?
Bodaj największym zaskoczeniem było odkrycie, że można nie umieć dzielić tekstu na akapity. Okrutnie utrudnia to lekturę, kiedy jakaś myśl jest kontynuowana od nowej linijki, a za chwilę, dla odmiany, w tej samej linijce pojawia się wątek już z poprzednim nie mający nic wspólnego.
Mam też pewne zastrzeżenia co do spójności poszczególnych rozdziałów - niestety, te same tematy pojawiają się w kilku miejscach.
Dwie gwiazdki daję za jakość papieru i urodę okładki. Co do zdjęć - podobają się początkowo, z czasem jednak ich klimat męczy. Ich autor zdecydowanie ma talent, potrafi kadrować, jest wrażliwy i świetny w postprodukcji, ale... dla mnie to znowu powtarzanie stereotypów. Islandia nie jest wiecznie zamglona i totalnie wyludniona.
Nie wyobrażam sobie, że miałabym komuś polecić tę książkę. Jeśli ktoś chce poznać parę stereotypów na temat tej nacji, ale opisanych w sposób tak oryginalny i zabawny, że właśnie zachęcający do podróży na wyspę - polecam "Przewodnik ksenofoba. Islandczycy" (Richard Sale).
"Rekin i baran" dowodzi, że nie wszystkie blogi powinny być punktem wyjścia do kariery pisarskiej... choć ja tu zwyczajnie żadnej kariery nie wróżę.
Książka jest powodem mojego zarejestrowania się w tym serwisie; czuję potrzebę odradzenia jej potencjalnym czytelnikom...
Byłam na Islandii i przed tamtą podróżą przeczytałam na jej temat kilka artykułów i książek.
Czytając książkę "Rekin i baran" miałam nieustanne wrażenie wtórności i braku wiarygodności. Jest powtarzaniem stereotypów, kreowaniem odrealnionych osobowości...
Nie wiedziałam, że tak można pisać. I choć jestem pod ogromnym wrażeniem, nie mam na myśli jakiegoś szczególnego języka... Chodzi mi o to, że nie wiedziałam, że tak wolno. Że to się tak godzi i że, że właśnie to się tak daje godzić. Pewnie trzeba być poetą i reporterem, żeby do takiego połączenia doszło, ale nie wiedziałam, że to tak można, więc za to jestem tym razem wdzięczna najbardziej. Za niespodziewane otwarcie głowy.
Bo jak to - mamy taki koniec, takie rozpacze, a tu nikt nie próbuje się dystansować? Nie ma autora, który Chłodnym Okiem?
Jest dużo więcej i regularnie robię sobie przerwy od reportaży, żeby jakoś trochę od tego życia uciec. Potem czasem się okazuje, jakoś niebezpiecznie często zresztą, że w tej całej pięknej literaturze jest go jeszcze więcej, ale ja nie o tym. Dostałam syntezę, której się zupełnie, zupełnie nie spodziewałam. Po tym, jak pochwaliłam "Egipt: haram halal" i podziękowałam za "Wielki przypływ"... powinnam być może się spodziewać, ale nie; zaskoczyłam się. Tak bez szoku, bez wstrząsu, bo to jest wyjątkowo spokojna lektura. Jakby się przechadzało między ruinami i patrzyło na unoszący się ciągle nad nimi pył. Albo, jeszcze bardziej, na spadający na nie śnieg. Nic się już nie poradzi na to, że w gruncie rzeczy, to takie piękne.
Nie wiedziałam, że tak można pisać. I choć jestem pod ogromnym wrażeniem, nie mam na myśli jakiegoś szczególnego języka... Chodzi mi o to, że nie wiedziałam, że tak wolno. Że to się tak godzi i że, że właśnie to się tak daje godzić. Pewnie trzeba być poetą i reporterem, żeby do takiego połączenia doszło, ale nie wiedziałam, że to tak można, więc za to jestem tym razem...
więcej Pokaż mimo to