Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Pisał kiedyś Rilke, że ,,żadna książka, tak samo jak żadne słowne wsparcie, nie może zdziałać nic decydującego, jeżeli ten, do kogo ona trafia, nie jest gotowy na głębokie przyjęcie i poczęcie, jeśli godzina jego powrotu nie nadeszła. Do tego, żeby ją sobie uświadomić, wystarcza nieraz drobna rzecz: czasem książka albo dzieło sztuki, czasem widok jakiegoś dziecka, głos człowieka lub ptaka [...]. Wszystko to, a nawet rzeczy jeszcze mniejsze, pozornie przypadkowe, może pomóc człowiekowi się odnaleźć lub odnaleźć na nowo''.

Czuję, że jest w tym zdaniu coś o mnie, lecz nie wiem, czy mogę już napisać, że myśl Lévinasa trafia do mnie już gotowego na jej przyjęcie i poczęcie. Na pewno jednak to właśnie lekturze książki Krzysztofa Wieczorka zawdzięczam to, że staję się na Lévinasa otwarty i pragnący go zrozumieć — i to będąc wcześniej bardzo zdystansowany do pomysłu pokładania etyki u fundamentów w ogóle, a do trudnego Lévinasa w szczególności. Być może moja zamkniętość na niego utrzymywała się właśnie w przeczuciu trudności, jakie mnie czekają i w obawie przed stratą czasu, a przede wszystkim przed zachwianiem lub nawet zerwaniem już, jako tako przynajmniej, utkanej pajęczyny myśli rozpiętej między dwoma nieskończonościami (parafraza Constantina Noiki chyba).

Co dalej? czy porzucić pytanie Leibniza na rzecz pytań Lévinasa? - dla mojej wdzięczności dla Autora to bez znaczenia. Wdzięczny Krzysztofowi Wieczorkowi jestem po pierwsze za klarowną egzegezę, o ile to możliwe i celowe klarowną, bo będąca, jak każde mówienie filozoficzne, ,,w stałej konieczności wypierania się siebie''. Niełatwa to rola objaśniać kogoś, kto uczynił takie właśnie ,,wyparcie właściwym sposobem filozofowania'', jedynym właściwym w próbach ,,nazywania tego co nienazywalne, oraz tematyzowania tego co jest nietematyzowalne'', kogoś o kim napisano (ks. Tischner napisał), że ,,jest najtrudniejszy wtedy, gdy opowiada o prawdach najprostszych''. A jednak się udało i ktoś, tak jak ja, rozpoczynający zgłębianie (odnajdywanie, może na nowo) Lévinasa od książki Wieczorka nie powinien tego wyboru żałować. Być może wyciska ona jakieś niekoniecznie czysto lévinasowskie piętno, ale to właśnie i dobrze, tak trzeba pisać.

Książka ta pokazuje bowiem, jak można myśl Lévinasa ugruntowywać i rozwijać, do czego może prowokować. Krzysztofa Wieczorka osobiste, a raczej szczere i odważne próby poszerzenia i pogłębienia myśli Lévinasa są właśnie tym ,,po drugie'', choć nie mnie jeszcze oceniać zasięg tego wyjścia poza. Jeszcze jakoś te próby głucho ze mnie rezonują, choć i tak wiem, że i w nich ,,kryje się coś niezwykłego'' i mam nadzieję, że uda mi się choć trochę wyjść w ich rozumieniu ponad dość błahe analogie ontogenetyczne z jednej, a skojarzenia z kosmogonią kabalistyczną z drugiej strony (a to zestawienie zawdzięczam poniekąd również Mikołajowi z Kuzy i jego contractio — taka kolejna ,,drobna rzecz'').

Dodać muszę, że choć książka jest dzięki uprzejmości wydawnictwa dostępna w PDFie, że nie jest ładnie szyta i oprawiona, to i tak znajdzie się zaraz dla niej miejsce na mojej podręcznej półce przy łóżku (przyznaję, że wpływ ma na to jej 130 tylko stron, ładny jednak kolor okładki i pasujące nazwisko Autora ;) ).

Pisał kiedyś Rilke, że ,,żadna książka, tak samo jak żadne słowne wsparcie, nie może zdziałać nic decydującego, jeżeli ten, do kogo ona trafia, nie jest gotowy na głębokie przyjęcie i poczęcie, jeśli godzina jego powrotu nie nadeszła. Do tego, żeby ją sobie uświadomić, wystarcza nieraz drobna rzecz: czasem książka albo dzieło sztuki, czasem widok jakiegoś dziecka, głos...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo ciekawa książka-esej, ale nierówna i bez polotu. Najciekawsze oczywiście to, co dotyczy fundamentów hellenistycznej naukowości, rozróżnienia — całkowicie dziś stosowanego na opak — matematyki i fizyki i metody naukowej, tak greckiej (cywilizacji hellenistycznej), jak i nowożytnej. Rozdziały, będące w rachubie objętości może i większościowe, o konkretnych osiągnięciach nauki i techniki, o gospodarce, o schyłku myśli i jego przyczynach, mogą z pewnością zainteresować historyków (i poszukiwaczy ciekawostek, tych niemało, tzn. ciekawostek, choć poszukiwaczy na LC pewnie też), ale dla zasadniczej myśli są nieistotne i choć pewni traci się ciągłość przy ich szybkim kartkowaniu, to strata to żadna, gdyż dla uchwycenia myśli przewodniej rozdziały te są zdecydowanie mniejszościowe.

To, co przykuwa moją największą uwagę, to ostatni podrozdział i zakończenie, i choć podobnie miałem w ,,Lunatykach'' Koestlera (podobne wrażenie wznoszenia się i ogarniania coraz szerszych perspektyw, co prawda w innym stylu, u Koestlera drapieżnie, choć raczej kruczo niż pustułkowato ;)) to tutaj przykucie moje jest wyraźnie polemiczne.
Szanuję za ukłon Duhemowi, podzielam bardzo krytyczne obserwacje dotyczące komercjalizacji współczesnej nauki i jej pędu ku ilości, ubolewania nad upadkiem ducha uczonego-mędrca itp. — ale brak zrozumienia dla Feyerabenda i kompletne zamknięcie na myśl Bohra bardzo bolą.

PS
Kupiona w księgarni przy centrum sztuki, była przeceniona do 1 (jednej) złotówki (super, miło, ale czy nie o czymś więcej to świadczy...), ale pewnie i tak bym się nie zdecydował (nie umiem odwracalnie kompresować książek, podobnie jak bez ryzyka budowlanego zwiększać pojemności mieszkania), gdyby nie to, że spostrzegłem Ireneusza Kanię jako autora przekładu — i wciąż mogę napisać, że jeszcze się na Jego wyborach nie (przynajmniej: nie bardzo) zawiodłem!

Bardzo ciekawa książka-esej, ale nierówna i bez polotu. Najciekawsze oczywiście to, co dotyczy fundamentów hellenistycznej naukowości, rozróżnienia — całkowicie dziś stosowanego na opak — matematyki i fizyki i metody naukowej, tak greckiej (cywilizacji hellenistycznej), jak i nowożytnej. Rozdziały, będące w rachubie objętości może i większościowe, o konkretnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeklejam bardzo dobrze opisujący książkę (a więc cenny na LC) fragment z artykułu pt. ,,W kręgu (własnych) słów Emmanuela Lévinasa. Rozmowa na temat ludzkiej egzystencji'' autorstwa Pani Jolanty Wróbel-Best:

,,Zwróćmy tu uwagę na pozycję, która jest, być może, najlepszym wprowadzeniem do filozofii Lévinasa. "Etyka i Nieskończony" to szczególna książka. Składa się z cyklu rozmów radiowych przeprowadzonych z Lévinasem przez Philippe’a Nemo, które były transmitowane przez Radio „France-Culture” w lutym i marcu 1981 roku. Ta książka-wywiad podkreśla w sposób przejrzysty oraz intelektualnie zdyscyplinowany esencjalne aspekty świata i ludzkiej egzystencji. Komentuje ponadto całość filozoficznego dorobku Lévinasa, posługując się prostotą skojarzeń, głębią interpretacji i odpowiednio dobranymi słowami samego filozofa. Filozof wyjaśnia w niej założenia fenomenologii egzystencjalnej. Rozmowy z Philippe’m Neno odsłaniają filozoficznie istotny pogląd Lévinasa: człowiek (jak twierdzi także i Heidegger) rodzi się i umiera samotnie. Jedynie relacje etyczne z Innym pozwalają mu na przezwyciężenie samotności.

Poziom refleksji filozoficznej zarysowany w Etyce i Nieskończonym nadaje pozycji Lévinasa znaczenie uniwersalne. Książka odsłania integralne prawdy o człowieku, sytuując się tym samym w sercu współczesnej refleksji egzystencjalnej. Można powiedzieć, iż Lévinas domaga się od każdego z nas dynamicznego odkrywania istoty człowieczeństwa. I jest to, jak się wydaje, najgłębsze i twórcze wyzwanie, jakie książka stawia przed czytelnikiem.''

Cały artykuł do znalezienia na stronie Repozytorium UWB:
https://repozytorium.uwb.edu.pl/jspui/handle/11320/7226


O siebie, a raczej z przedmowy ks. Tischnera, dodam: ,Lévinas jest trudniejszy wtedy, gdy opowiada o prawdach najprostszych.''

Co to musiało być za radio to „France-Culture”, że takie ,,najprostsze prawdy'' puszczało w eter, takie prawdy! Lepiej: co to za ludzie wtedy żyli, że takich audycji w radiu potrzebowali!

Przeklejam bardzo dobrze opisujący książkę (a więc cenny na LC) fragment z artykułu pt. ,,W kręgu (własnych) słów Emmanuela Lévinasa. Rozmowa na temat ludzkiej egzystencji'' autorstwa Pani Jolanty Wróbel-Best:

,,Zwróćmy tu uwagę na pozycję, która jest, być może, najlepszym wprowadzeniem do filozofii Lévinasa. "Etyka i Nieskończony" to szczególna książka. Składa się z cyklu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miejscami grząska, meandryczna i przegadana, ale jednak dobra. Dobra, ale posłowie Rogera Callois jeszcze lepsze — warto dla posłowia.

Miejscami grząska, meandryczna i przegadana, ale jednak dobra. Dobra, ale posłowie Rogera Callois jeszcze lepsze — warto dla posłowia.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Lektura mniej dotkliwa niż aforyzmy Ciorana, czego się chyba spodziewałem, ale miejscami całkiem niespodziewanie poruszająca.

To kolejna książka tłumaczona przez Ireneusza Kanię, na której się nie zwiodłem, choć jeden z aforyzmów, ten o wątpieniu i medycynie, przetłumaczył on chyba pokrętnie (choć zgrabnie i miło dla ucha), a na pewno bardzo enigmatycznie. Trafiłem przypadkiem na tłumaczenie angielskie, autorstwa Constantina George'a Sandulescu, które jest dużo jaśniejsze niż wersja Pana Ireneusza. Przepisuję je niżej:

,,Those who you fail to teach how to doubt are your own failure. If there were to exist a branch of medicine for the souls, its meaning should be quite contrary to current medicine: its main job being to make them feel unwell.''

Zamiast dalszych narzekań, kilka moich ulubionych (choć nie najbardziej mnie poruszających) fragmentów (z fragmentów) z Dziennika :

,,[...] Nie czytaj tego, co ci się nie podoba. Filozofia jest wolna od zobowiązań. Jej piękno jest w tym, że możesz zaczynać skądkolwiek. To nie nauka; nawet nie ma definicji. Podoba ci się Kartezjusz? Więc zaczynaj od Kartezjusza. Ale wiedz, że zaczynasz. Czym jest filozofia, dowiesz się po drodze. [...]
Dlatego nie czytaj Kanta. Mimo iż wiem, że koniec końców trzeba czytać Kanta. Ba, trzeba go czytać po wielokroć. Ale nie czytaj go dziś. Rób, co ci się podoba. Bo jeśli podoba ci się filozofia, kiedyś trafisz na Kanta. Nie trafisz? - No to filozofia ci się nie spodobała. [...]''

,,W paraniu się filozofią ciekawe jest to, że od pewnego momentu wszystko zaczyna cię interesować i cię uczyć: teologia, jak i matematyka, przyrodoznawstwo, jak i teoria muzyki. Czy to już koniec? A może dopiero teraz zaczynasz?''

,,Obsesja filozofii, by stać się strenge Wissenschaft. Tymczasem ona bada, jak jest możliwa strenge Wissenschaft. Nauka to poznanie. Jednak refleksja o poznaniu — to znaczy uświadomienie sobie siebie samego, zintegrowanie aktu poznania w życie ducha — daje coś innego: filozofię. Poznanie zaś może być tylko rozumowe [...]; jednak świadomość, że poznanie jest rozumowe, bynajmniej nie jest aktem racjonalnym.
Dla mnie to niepojęte, jak niektórzy mogą chcieć, żeby jedna rzecz była dwiema (żeby filozofia była naukowa — ba, żeby sama była nauką), skoro one od początku nie chcą być tą jedną rzeczą.''

Lektura mniej dotkliwa niż aforyzmy Ciorana, czego się chyba spodziewałem, ale miejscami całkiem niespodziewanie poruszająca.

To kolejna książka tłumaczona przez Ireneusza Kanię, na której się nie zwiodłem, choć jeden z aforyzmów, ten o wątpieniu i medycynie, przetłumaczył on chyba pokrętnie (choć zgrabnie i miło dla ucha), a na pewno bardzo enigmatycznie. Trafiłem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tłumaczył Ireneusz Kania, to powinno wystarczyć za rekomendację ;)

W posłowiu Pan Ireneusz domyśla się, że jest to powieść pisana ,,dla siebie jako ucieczka w dziedzinę wolności suwerennej, wewnętrznej, jako sposób na przetrwanie''. To bardzo dobry, jeden z najlepszych, powód dla pisania — uciec w siebie i móc spojrzeć w swoje ,,speculum in aenigma'' to zarazem najlepszy powód, by czytać.

Tłumaczył Ireneusz Kania, to powinno wystarczyć za rekomendację ;)

W posłowiu Pan Ireneusz domyśla się, że jest to powieść pisana ,,dla siebie jako ucieczka w dziedzinę wolności suwerennej, wewnętrznej, jako sposób na przetrwanie''. To bardzo dobry, jeden z najlepszych, powód dla pisania — uciec w siebie i móc spojrzeć w swoje ,,speculum in aenigma'' to zarazem najlepszy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Warto się otworzyć na myśli Krzysztofa Maurina każdemu, kto poszukuje GNOSIS.
Ta książeczka jest zbiorem trzech odczytów, później opracowanych i uzupełnionych, które bez jej wydania pozostałyby zapewne szerzej nieznane.
Szczęśliwie tak się nie stało i również profani mogą z czerpać z wielce głębokich i odkrywczych przemyśleń.

Zainteresowania, pragnienia, tęsknoty, oczytanie, wytrwałość w poszukiwaniach, a przede wszystkim otwartość i wrażliwość Maurina podobne są do tych Ireneusza Kani.
Mniej tu mroku, więcej nadziei, mniej odwołań do mądrości Tybetu, więcej do mazdaizmu i inspiracji perenialistycznych — zasadnicza myśl i dążenia jednak ,,izomorficzne'', doskonale rezonujące, a ich Daeny są równie piękne.

Książeczka jest niewielka, lecz bardzo bogata, nasycona, a dostęp do tego bogactwa wymaga uwagi i wysiłku, gdyż zbyt łatwo pozostać na prawdy tu rozbrzmiewające głuchym, jak zniszczony dzwon.
By zaś odpowiednio rezonować, trzeba stale w sobie coś naprawiać, przekształcać i stroić, a to trudne i ryzykowne.

Każda strona książeczki ukrywa w sobie cenne myśli, analogie, symbolowe interpretacje, cytaty...złapałem się na tym, że zaginam prawie każdy róg (tak robię, gdy nie mam ołówka, np. w łóżku) i w prawie każdym akapicie znajduję coś do zanotowania, do zapamiętania i przemyślenia.

Szczególnie cenię sobie odkrywcze przedstawienie dalekowschodniej koncepcji trójczłonowej rzeczywistości, rozdział o kompleksie Chama i liczne analogie matematyczne.
Matematyka jest (też, bo nie tylko) symbolem jakiejś części Logosu, a przez to czymś tajemniczo aktywnym.
Jednym z przejawów tej aktywności są analogie do odkrywania których ona człowieka skłania — analogie między ludzkimi strukturami matematycznymi a strukturami ontologicznymi (trójjednia bytu).

Nie zrozumiałem wielu partii (bo zapewne nie zrozumiałem całości), np. tych, które naświetlają to, czy matematykę tworzymy, czy odkrywamy — oczywiście jedno i drugie, lecz uzasadnienie mnie nie dotknęło, minęło bez pobudzenia.
Nie mogłem też uchwycić bardzo wielu obrazów, szczególnie ostatniej, chyba najbardziej wymagającej (by ni rzec: hermetycznej) części.

Cóż, trzeba wysiłku, trzeba te ziarenka ,,żywić, szukając analogii w swym życiu, w swej twórczości, w swej miłości, jej wzlotach i upadkach''.

Warto się otworzyć na myśli Krzysztofa Maurina każdemu, kto poszukuje GNOSIS.
Ta książeczka jest zbiorem trzech odczytów, później opracowanych i uzupełnionych, które bez jej wydania pozostałyby zapewne szerzej nieznane.
Szczęśliwie tak się nie stało i również profani mogą z czerpać z wielce głębokich i odkrywczych przemyśleń.

Zainteresowania, pragnienia, tęsknoty,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka dobra, nawet bardzo, dałem jej tylko 6/10, ale to ze względu na moje rozczarowanie drugą częścią.
Pierwsza jest dużo bardziej kameralna i śmieszna w sposób sytuacyjny, druga to geopolityka i narracja skali narodów, trochę jak w trzeciej części książki ,,Válka s mloky'' (czeski tytuł lepszy ;) ), ale tam to wciągało, a tu jakoś nie (może to 14 lat życia Autora lub kilka moich robi różnicę).

Książkę jednak — tak w sumie przeciętną (jak na pomysł Autora i początkowy rozwój wydarzeń) — będę pamiętał i nosił, nawet gdzieś przy sercu, a to ze względu na jeden rozdział. Kto czytał, ten wie, że najdziwniejszy jest stanowiący swoiste interludium rozdział XIII, ale nie, to za rozdział kolejny jestem wdzięczny Čapkowi.

I nawet nie za cały rozdział, szybka konfrontacja mych wspomnień z pdfem (z wolnychlektur) przypomniała mi, że to tylko dwa akapity!

Nie zdradzę które, ale napiszę, trochę ku swej pamięci, że fragment ten przypomniał mi się wyraźnie, gdy czytałem oceaniczny (w najprostszym znaczeniu, choć nie tylko) monolog (dialog, ale mąż nic nie rozumiał) żony filozofa z ,,Euklides był osłem'' Themersona.

Książka dobra, nawet bardzo, dałem jej tylko 6/10, ale to ze względu na moje rozczarowanie drugą częścią.
Pierwsza jest dużo bardziej kameralna i śmieszna w sposób sytuacyjny, druga to geopolityka i narracja skali narodów, trochę jak w trzeciej części książki ,,Válka s mloky'' (czeski tytuł lepszy ;) ), ale tam to wciągało, a tu jakoś nie (może to 14 lat życia Autora lub...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pozwalam sobie przekleić fragment wartościowej recenzji Pani Anety Zawadzkiej (pełna recenzja w periodyku "Forum Akademickie", nr 7-8/2009):

,,To książka o każdym z nas, o naszych możliwościach pozwalających dokonać wyboru roli, jaką chcemy pełnić w życiu. Czytelnik znajdzie tu dużo wiary w rozwój twórczy człowieka oparty na codziennym, świadomym doświadczaniu świata. Żelazny daje odbiorcy, otoczonemu falą popularnych pseudoidei, wspaniałą okazję do cennego zapełnienia życia prawdziwym rozumowaniem oraz do zadumy nad wpływem widzenia świata na własny los. Warto się nad tymi rozważaniami pochylić.''

Pozwalam sobie przekleić fragment wartościowej recenzji Pani Anety Zawadzkiej (pełna recenzja w periodyku "Forum Akademickie", nr 7-8/2009):

,,To książka o każdym z nas, o naszych możliwościach pozwalających dokonać wyboru roli, jaką chcemy pełnić w życiu. Czytelnik znajdzie tu dużo wiary w rozwój twórczy człowieka oparty na codziennym, świadomym doświadczaniu świata....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Za książkę zabrałem się pod wpływem ,,Ćwiczeń z podziwu'' Ciorana, którego to zbioru jeden esej poświęcony jest Caillois.

To bardzo ciekawy człowiek i z pewnością wracał będę do jego myśli. Wrócić z pewnością jeszcze kiedyś muszę do ,,Czlowieka i sacrum'' .

Książka niewielka i raczej szybka w czytaniu, choć mnie tematyka większości rozdziałów zniechęciła, tak że, zachęcony jednak mocno przedmową do któregoś z kolei wydania, przeczytałem tylko ostatni rozdział oraz jeden z apendyksów, ten poświęcony wojnie.

Ostatni rozdział jest swego rodzaju podsumowaniem i (nieco spóźnioną z perspektywy linearnego czytelnika, co sam Autor przyznaje) próbą nakreślenia najgłębszych podstaw i popędów kształtujących parę sacrum-profanum.
I jest to próba, która bardzo mocno mnie wypróbowała i z pewnością zmieniła — wcześniej nigdy chyba jeszcze w ten sposób o tym związku nie myślałem.
Niby banalna opozycja, ale Caillois odkrywa tu raczej coś, co nazwałbym roboczo synergią przeciwieństw, coś jak ying-yang (choć bez opozycji męskości-żeńskości).
Ta para to podstawowa postawa i głęboki popęd, które czynią człowieka i są jego losem.
Muszę zaznaczyć, że — jeśli dobrze zrozumiałem ostatnią przedmowę — od wymowy tego rozdziału Autor w późniejszych czasach już się chyba trochę oddalił, a na pewno kala się w przedmowie za pośpieszne wnioski i zbyt mocną i tracącą niuanse ekspozycję.

Dodatek o wojnie porównywanej (i kontrastowanej) ze świętem uczynił zaś ze mnie w połowie pacyfistę.
Autorowi wojna w naturalny dla jego koncepcji sposób kojarzy się szczególnie ze świętami z czasów przedpaństwowych, sprzed powstania zhierarchizowanych, wysoce ustrukturyzowanych cywilizacji (sprzed rewolucji neolitycznej, może nie aż tak jak u Eliadego, ale ta zmiana też jest ważna u Caillois).

W połowie, tak, i sobie samemu się dziwię, bo jeszcze niedawno byłem pacyfistą w pełni, jak Russell, ale teraz patrzę już na wojny inaczej (przyznaję, łatwo mi tak patrzeć dobrych kilka dziesięcioleci i kilkaset kilometrów od bomb i frontu).
Wojna jest jednak gorączką, autoimmunologiczną może, wyniszczająca i okropną, ale jest to reakcja na coś głębokiego i jeszcze bardziej niszczącego.

Do tej pory byłem skłonny przyznać, że są wojny ceną, jaką płacimy za technikę, laickość i wysoką organizację społeczeństw, ale ceną, z płacenia której da się zrezygnować (wyrosnąć?).
Teraz widzę wojny bardziej jako nieuchronną konsekwencję, bezwarunkowy odruch człowieka na wtłoczenie go w młyńskie tryby (młyńskie, bo zaczęło się to chyba wraz z rewolucją neolityczną).

I więcej, jest to reakcja o cechach leczniczych! Uświadamia nam ona to, że społeczne konstrukcje są niczym i że człowiek otwarty na sacrum (czyli przeżywający swe życie szczerze, w znaczeniu, jakie podkreślał Ortega y Gasset) musi te konstrukcje porzucić.
Ich idolatria jest wystarczająco zła nawet bez wojen, które to w ujęciu Caillois stają się prawie (okropnymi, tego nie kwestionuję) znakami ,,wrong way'' - i ,,wrong'' dotyczy zasadniczego kierunku okresu pokoju!
(O kierunku można mówić tylko w odniesieniu do pokoju, wojna bowiem jest zatraceniem kierunków, co też daje szansę na obranie nowego, lepszego.)

Ryzykując nadmiar, podkreślę: nie o to się rozchodzi, że mamy wojny, bo nie wyciągamy wniosków z wojen wcześniejszych (czego przykładem byłaby może postawa mocarstw po I wojnie światowej i późniejszy wzrost odwetowych nastrojów u Niemców, może, nie znam się).

Chodzi raczej o dużo starsze (i nieświadome) decyzje, które skierowały ludzkość na drogę prowadzącą niby naprzód, ale na kikutach.

Daję 9/10 za to co przeczytałem, z nadzieją, że w tej nieprzeczytanej reszcie będzie dla mnie coś podobnie ważnego, kiedyś, gdy do tej książki wrócę.

Za książkę zabrałem się pod wpływem ,,Ćwiczeń z podziwu'' Ciorana, którego to zbioru jeden esej poświęcony jest Caillois.

To bardzo ciekawy człowiek i z pewnością wracał będę do jego myśli. Wrócić z pewnością jeszcze kiedyś muszę do ,,Czlowieka i sacrum'' .

Książka niewielka i raczej szybka w czytaniu, choć mnie tematyka większości rozdziałów zniechęciła, tak że,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wydawnictwo ,,Contra Gentiles'' (dość specyficzne, o czym świadczy poniekąd sama nazwa) przygotowało właśnie (luty 2024 r.) nowe wydanie:

,,Nowe tłumaczenie uzupełniono o fragmenty, które w pierwszym polskim przekładzie zostały usunięte przez peerelowską cenzurę, a także o niepublikowane szkice Chestertona o św. Tomaszu, odkryte niedawno w archiwach.''

Wydawnictwo ,,Contra Gentiles'' (dość specyficzne, o czym świadczy poniekąd sama nazwa) przygotowało właśnie (luty 2024 r.) nowe wydanie:

,,Nowe tłumaczenie uzupełniono o fragmenty, które w pierwszym polskim przekładzie zostały usunięte przez peerelowską cenzurę, a także o niepublikowane szkice Chestertona o św. Tomaszu, odkryte niedawno w archiwach.''

Pokaż mimo to


Na półkach:

Wspaniały pomysł z lustrem (mogę tak napisać bez ostrzeżeń, bo tylko po lekturze wiadomo, o jakie lustro chodzi).

Jedną dodatkową gwiazdkę mógłbym dać (ale to by było już ich 8, trochę za dużo...) za rozmowę inwalidy z motocyklistą oraz za tytułowe rozważania o Euklidesie.

No właśnie, w kilku zagranicznych wydaniach tytuł był zupełnie inny, choć też było w nim zwierzę. I nie pies, nie koń, nie mewa (chyba wymieniłem już wszystkie zwierzęta z tej książki, poza tym jednym). Zwierzę zupełnie niepozorne, ale być może ma wyeksponowanie tego zwierzęcia cel: inaczej pewne poetyckie rozważania o miejscu, gdzie ono żyje i tym, co się tam dzieje — i po co się dzieje! — gubią się w mnóstwie innych rozważań i dygresji, a chyba nie powinno się to zgubić, bo jest to część przesłania książki.
(Jeśli mam rację, ten mniej jawny i może nawet mylący tytuł polskiego wydania oznacza, że polskiemu czytelnikowi Autor jednak bardziej ufał, w jego zdolności ufał — więc może być tak, że to tylko moja napędzana ego autosugestia ;) )

Aha, książka ma duży związek z inną książką, a raczej dwiema fabułami, z tymi pod zbiorczym tytułem ,,Kardynał Pölätüo. Generał Piesc'', ale można tamte i ,,Euklidesa'' czytać niezależnie, w dowolnej kolejności. Chronologia nakazywałaby zacząć od ,,Kardynała i Generała'', ale nie musi to być najlepsza kolejność, można się zdać na przypadek (u mnie akurat przypadek przyniósł kolejność zgodną z następstwem wydarzeń w książkach).

Wspaniały pomysł z lustrem (mogę tak napisać bez ostrzeżeń, bo tylko po lekturze wiadomo, o jakie lustro chodzi).

Jedną dodatkową gwiazdkę mógłbym dać (ale to by było już ich 8, trochę za dużo...) za rozmowę inwalidy z motocyklistą oraz za tytułowe rozważania o Euklidesie.

No właśnie, w kilku zagranicznych wydaniach tytuł był zupełnie inny, choć też było w nim zwierzę. I...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zainteresowanym pragnę polecić znakomitą recenzję pt. ,,Umysł wędrujący na oślep'' Pani Teresy Kubackiej, którą to recenzję znaleźć można (co najmniej) na portalu esensja.

Od siebie dodam tylko, że wielce warto książkę Koestlera skonfrontować (bo istotnie jest to wspólny front) z książeczką ,,Wokół Galileusza'' José Ortegi y Gasseta, a nawet z ,,Odrzuconym obrazem'' C.S. Lewisa (a konkretnie z jednym czy dwoma jej rozdziałami).

(I dodam, że wielką niewykorzystaną szansą jest niewznowienie tej książki w zeszłym, tj. jubileuszowym roku Kopernika, bo to on jest jednym z jej głównych (choć on akurat zdecydowanie anty-) bohaterów. Sprzedawałaby się chyba nieźle, szczególnie z jakąś prowokującą przepaską czy naklejką na okładce ;) )

PS

Sięgnąwszy po książkę (ale już w postaci swojego egzemplarza !) ponownie, poczułem, że nie oddałem sprawiedliwości Autorowi. A że nie uczyniła też tego wspomniana recenzja, to próbuję ja.

To nie jest podręcznik historii astronomii czy kosmologii! Przyznać od razu trzeba, że w tej roli książka jest bardzo dobra, nie znam pojedynczej książki adresowanej do szerokiego dość grona, która z taką łatwością nakreśla zasadnicze zmiany w ideach dotyczących kosmosu. Specjalista łatwo znajdzie jednak zbyt często pomijane czy zniekształcane (wedle nowszych źródeł i analiz) fakty. Koestler nie pisał jednak dla historyków, ani profesjonalnych, ani tych tylko amatorskich (czy raczej: aż amatorskich, bo chodzi o miłość).

Koestler nie jest specjalistą ani analitykiem. Z całym szacunkiem, ale nie jest dziobiącą kurą czy nawet kazuarem, lecz szybującym wysoko krukiem umiejącym jednym spojrzeniem ogarnąć olbrzymi obszar. Nie po to, by coś małego wyłowić, ale by obszar zrozumieć, pojąć go we władanie. Nie interesują go górki i dołki, ale szczyty, przełęcze, linie wododziałowe i granice roślinności czy ekosystemów.

Śledzi tu w szczególności meandry jednej rzeki i czyni to w sposób wielce odkrywczy i zmuszający do zadumy. Przywraca pamięć zapomnianym ludziom i ideom, a gdy widzi tego większy cel, nie szczędzi stron, by czyjąś pamięć pognębić i czegoś mit obalić. Tak jest z Kopernikiem, który przedstawiony jest w sposób szokujący. Ostatecznie jest to uzdrawiający szok, choć czytanie o ludzkich słabościach nigdy nie jest łatwe. I wreszcie: czyni to wszystko z polotem, wysokim, jak przystało na temat ;)

To byłoby jednak za mało do uczynienia z książki dzieła wielkiego. Jest nim ona za sprawą jednej nici przewodniej, jednego celu, ducha sprawczego, którego czuć tu i ówdzie, ale który w pełni ujawnia się dopiero, a jakże, w ostatnim rozdziale.

Jeśli coś warto wyjąć i poznać, to nie próby przybliżania specyfiki umysłowości dawnych astronomów, ale właśnie ostatni rozdział. Koestler stawia tam problem współżycia nauki i wiary, niby nic wielkiego, ale nie na odkłamywaniu przeszłości (i nie na erudycyjnych czy językowych popisach, choć te też są) mu zależy — zależy na przyszłości, wyłącznie. Dwie gałęzie, kiedyś czerpiące z jednego pnia, śledzone są w swym rosnącym oddaleniu i zwichrowaniu. Skutki rozłamu prześwietlone i brutalnie ukazane, to jest człowiek XX wieku i jego zagubienie, idź i patrz! I wybieraj swą (i dla swych dzieci) drogę rozważnie.

Każdy uznający siebie za humanistę powinien to przeczytać, i to najlepiej nie raz.

Zainteresowanym pragnę polecić znakomitą recenzję pt. ,,Umysł wędrujący na oślep'' Pani Teresy Kubackiej, którą to recenzję znaleźć można (co najmniej) na portalu esensja.

Od siebie dodam tylko, że wielce warto książkę Koestlera skonfrontować (bo istotnie jest to wspólny front) z książeczką ,,Wokół Galileusza'' José Ortegi y Gasseta, a nawet z ,,Odrzuconym obrazem'' C.S....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wielką naukę uprawia się dziś wtedy, gdy ma się na to uprawianie wielkie granty, a więc tak należy ją uprawiać, by aktualne granty nie były ostatnimi.

A bardzo szkodliwe dla szans na kolejny grant jest sugerowanie, że robi się coś, co niekoniecznie jest ,,faktycznym poznawaniem natury rzeczywistości, poprzez odkrywanie jej kolejnych przybliżeń''.

Peebles jako noblista ma ten komfort, że ryzykuje już tylko swym imieniem i mógłby już pozwolić sobie na odważniejsze spekulacje, ale właśnie jako ikona na pewno poczuwa się do obowiązku odpowiedniego ukształtowania postaw kolejnych pokoleń badaczy i umocnienia ich w wierze w obowiązujący paradygmat.

Nie wiem, czy słówko ,,dowody'' w opisie pochodzi od autora czy od wydawcy (tak, pastwię się nieprzeczytawszy jeszcze nawet spisu treści), ale spodziewam się, że dobrze oddaje ono intencję tego pierwszego — no cóż, nawet kosmolog musi dziś dowodzić...

Oczywiście może być tak, że słówko to jest stosowane przez autora tylko na polu historii nauki, gdzie ma ono chyba już dużo więcej sensu.

Ale jeśli historia nauki czegoś dowodzi, to raczej tego, że nasze ,,kolejne przybliżenia'' potrafią wejść w symbiozę z coraz większą ilością obserwacji, ale nauka bynajmniej nie jest podróżowaniem koleją, a jeśli tak, to torami budowanymi bez planu i z ciągłym ryzykiem wykolejenia.

Zapewne książka jest w stanie skierować młodego człowieka w stronę nauki i chwała autorowi za to. Niestety takie książki jak ta, ,,przy okazji'' sprawiają, że szansa na wykolejenie się ogromnej machiny współczesnej nauki jest coraz mniejsze, a podróż coraz bezpieczniejsza — na szczęście nie wszyscy badacze jadą tym pociągiem, czy jakimkolwiek pociągiem ;).

----------

Po przeczytaniu Przedmowy i 1. oraz 2. rozdziału i szybkim przekartkowaniu reszty:

Książka jest na pewno ciekawym i przystępnym ujęciem historii rozwoju głównego nurtu kosmologii XX w., choć zdecydowanie nie miała być tylko opowieścią o historii kosmologii. Widać, że, deklarowane od samego początku, ambicje autora były zdecydowanie większe.

Wyruszając więc od razu odważnie w stronę filozofii, autor zdaje się jednak liczyć ze swoimi ograniczeniami i kieruje się ku bliskim sobie (również geograficznie i kulturowo) filozofom XIX wieku (a najbliższym autorowi zdaje się być Peirce, któremu za tło służy Jeans i — znacznie bardziej kontrastowo — Mach), by przejść do Koła Wiedeńskiego, oraz — już trochę tracąc oddech i podpierając się internetową SEP — Poppera, Latoura i Kuhna. Pierwszy rozdział kończy się wypunktowaniem podstawowych założeń, jakimi, choć może nie zawsze świadomie, kierują się naukowcy o nastawieniu zbliżonym do autora (którzy to naukowcy stanowią większość naukowców, jak czytamy — i jest to znaczące — już na początku przedmowy).

Rozdział ten, tak jak i drugi, poświęcony socjologii nauki, może wywrzeć spore wrażenie na kimś, kto nie miał wcześniej styczności z tego typu rozważaniami. Niestety w dzisiejszych czasach tacy ludzie stanowią sporą grupę, z której wyłączyć nie można już nawet większości studentów kierunków ścisłych.
A tym większe może być to wrażenie, że przemyślenia pochodzą w końcu od noblisty...
(Noblista ten to kosmolog, więc tłem i przykładem jest w kolejnych rozdziałach historia kosmologii, ale autor twierdzi, że do tych samych wniosków — filozoficznych ! — dojść można analizując rozwój mechaniki kwantowej. To bardzo ciekawe, ale i ryzykowne stwierdzenie, świadczące chyba nie najlepiej o obeznaniu autora z filozofią QM.)

Nie żal mi czytelników na zachodzie, ale my, tu w Europie, jesteśmy spadkobiercami wielkich tradycji i rezonatorami myśli wielkich uczonych-filozofów (by ograniczyć się do ikon: Bohr, Schrödinger, Weyl, Bohm i wreszcie osiadły ostatecznie w Princeton Einstein — tym samym Princeton), więc powinniśmy czytać jednak bardziej udane (co najmniej lepiej przemyślane — ta, mimo chwalonych przez autora uwag anonimowych recenzentów, przemyślana wciąż nie jest) książki.

Przyznać muszę, że zaletą tejże jest jednak to, że w co drugim z jej akapitów (przynajmniej początkowej części) znajdzie się coś, co może stanowić dla amatora (ale nie laika) filozofii przyrody cel treningowy, tzn. coś prowokującego do ćwiczeń w krytycznym myśleniu i formułowaniu kontrargumentów. Naukowiec ujawniający swe filozoficzne ciągoty zawsze ryzykuje wystawiając coś na ataki, w tym wypadku są to jednak wielkie i słabo zamaskowane cele z dykty ;)

Tak czy owak, lektura książki nie jest zupełną stratą czasu, a dla jako tako wyrobionego czytelnika, nie będąc też specjalnym zagrożeniem, będzie może nawet odskocznią do rozwoju.

PS
Nie sądzę by ktokolwiek dotarł aż na sam dół mych wypocin, ale i tak w nagrodę mam szybkie w czytaniu slajdy z wystąpienia pt. ,,The Scientific Method from a Philosophical Perspective” autorstwa Davida Merritta:

philpapers.org/archive/MERTSM-2.pdf

Pokazują one znakomicie co byłoby problemem Peeblesa, gdyby chciał podyskutować nie ze studentami, a z (pewnymi) filozofami lub naprawdę i głęboko pochylić się nad własną dyscypliną i jej historią.

Książkom jak ta zawdzięczać będzie można to, że kosmologia, która niedawno stała się ,,hard science'', jeszcze przez jedno pokolenie (licząc jak Ortega y Gasset, czyli ok. 15 lat) będzie bardzo hard, wręcz betonowo ;) (w sumie jest to niezła definicja poważnej, tzn. profesjonalnej i zinstytucjonizowanej nauki: że co jakiś czas mamy stan zabetonowania).

I to nawet dobrze! Dobrze dla przyszłych historyków, dla przyszłych filozofów nauki, i wreszcie dla tych miłośników kosmologii, którzy mogą sobie pozwolić na to, by pożyć jeszcze co najmniej ze dwie dekady ;)

Wielką naukę uprawia się dziś wtedy, gdy ma się na to uprawianie wielkie granty, a więc tak należy ją uprawiać, by aktualne granty nie były ostatnimi.

A bardzo szkodliwe dla szans na kolejny grant jest sugerowanie, że robi się coś, co niekoniecznie jest ,,faktycznym poznawaniem natury rzeczywistości, poprzez odkrywanie jej kolejnych przybliżeń''.

Peebles jako noblista ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Widoczne z oddali ściany książek do wzięcia za darmo lub symboliczną złotówkę i ten tytuł z grzbietu, na który padło me pierwsze, już wyostrzone do zmniejszonego dystansu, spojrzenie.
Uwielbiam takie niespodzianki! Przeczytane dopiero trzy rozdziały, ale już wiem, że to mój autor i mój klimat!

Widoczne z oddali ściany książek do wzięcia za darmo lub symboliczną złotówkę i ten tytuł z grzbietu, na który padło me pierwsze, już wyostrzone do zmniejszonego dystansu, spojrzenie.
Uwielbiam takie niespodzianki! Przeczytane dopiero trzy rozdziały, ale już wiem, że to mój autor i mój klimat!

Pokaż mimo to


Na półkach:

Tak trafiających do serca opisów morza i jego tworów jeszcze nie czytałem, nawet u Conrada, nawet u Lema (Solaris).
Warto te zapiski przeczytać i dla roślin, ale przede wszystkim dla wspomnienia pierwszych spotkań ze świętością (w rozumieniu R. Otto).

Tak trafiających do serca opisów morza i jego tworów jeszcze nie czytałem, nawet u Conrada, nawet u Lema (Solaris).
Warto te zapiski przeczytać i dla roślin, ale przede wszystkim dla wspomnienia pierwszych spotkań ze świętością (w rozumieniu R. Otto).

Pokaż mimo to


Na półkach:

Że też trzeba o tym pisać książki!
I to w dzisiejszych czasach, czasach, gdy, jak Nowosielski (nie bez celowego przerysowania — kreskę miał zawsze mocną) pisał:

,,Wystarczy ukończyć szkołę stopnia pierwszego, by dowiedzieć się niewiarygodnych rzeczy o naturze rzeczywistości empirycznej. Wszyscy, którzy ją ukończyli, powinni wierzyć w życie wieczne. Dlaczego? Bo to nam właśnie głosi współczesna nauka. Nieustannie mówi o nierealności rzeczywistości, jej tajemniczości, jej wielu aspektach.''

Książka walczy z XIX-wiecznymi mitami, które powinny nie wyjść poza tamten wiek, a okazuje się, że bardzo dobrze czują się sto lat po dwóch przeogromnych rewolucjach w fizyce (i ponad sto lat po Piusie X).

I może by były już martwe, gdyby nie to, że rewolucje te posłużyły technice, a w konsekwencji mamonie.

Że też trzeba o tym pisać książki!
I to w dzisiejszych czasach, czasach, gdy, jak Nowosielski (nie bez celowego przerysowania — kreskę miał zawsze mocną) pisał:

,,Wystarczy ukończyć szkołę stopnia pierwszego, by dowiedzieć się niewiarygodnych rzeczy o naturze rzeczywistości empirycznej. Wszyscy, którzy ją ukończyli, powinni wierzyć w życie wieczne. Dlaczego? Bo to nam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kto ciekaw skąd Autor zaczerpnąć mógł (przynajmniej dyskursywnie, nie dzięki noezie) ideę niebiańskości tego co dziś zwiemy zazwyczaj ,,przestrzenią kosmiczną'', jakie są jej przejawy i jakie być mogły skutki takiej niegdyś powszechnej wizji, temu polecam tegoż Autora książkę ,,Odrzucony obraz. Wprowadzenie do literatury średniowiecznej i renesansowej'' (a właściwie jeden jej rozdział).

Kto ciekaw skąd Autor zaczerpnąć mógł (przynajmniej dyskursywnie, nie dzięki noezie) ideę niebiańskości tego co dziś zwiemy zazwyczaj ,,przestrzenią kosmiczną'', jakie są jej przejawy i jakie być mogły skutki takiej niegdyś powszechnej wizji, temu polecam tegoż Autora książkę ,,Odrzucony obraz. Wprowadzenie do literatury średniowiecznej i renesansowej'' (a właściwie jeden...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pan Ireneusz Kania przywołuje w tej książce swe spotkanie z Czesławem Miłoszem, gdy ten był już bardzo słaby i świadom bliskości swego, doczesnego przynajmniej, końca.

Dziwnie się czuję, bo książka wpadła mi w ręce niespodziewanie i skończyłem ją jakiś tydzień przed śmiercią Ireneusza Kani. Z kim rozmawiał przez czas mej lektury, a swego ostatniego miesiąca? Jak traktował swe umieranie? [edycja: umarł zaskakująco dla przyjaciół, w najwidoczniejszym zdrowiu] Czy języki są pomocą w takiej chwili? A może są tylko lepem (Cioran)?

Czytałem wcześniej tylko jego przekłady, trudno się nie spotkać z Nim w ten sposób, ale robiłem to bez świadomości tego, z kim właściwie pośrednio się spotykam, kto stoi za tłumaczeniem. Kto i jak decydował o wyborze dzieł i słów, co go motywowało, czego poszukiwał, jak przeżywał to co czytał i starał się odbić w innym języku. Ta książka daje zarys odpowiedzi i apetyt na więcej - a więcej nie będzie.

Nie wszystko mnie ciekawiło, ale to co zaciekawiło, zrobiło to mocno. Przypominam sobie w szczególności, zdradzone najsilniej w wywiadzie, próby podpierania kosmogonii kabalistycznej współczesną kosmologią, tj. wywodzącą się z równań OTW Einsteina, obserwacji Hubble'a i odkrycia promieniowania reliktowego ideą ,,Wielkiego Wybuchu'' - ideą uważaną powszechnie za stricte naukową, a nie filozoficzną.

Myślę, że chyba również sam Pan Ireneusz trochę zbyt wielką odpowiedzialnością obarczał kosmologów. Sądzę, że może niechcący przywołali oni z jakiejś zbiorowej podświadomości stary pomysł i go naukowo uzasadnili, ale twierdzić, że obecny model kosmologiczny jest zgodny z kosmogoniczną wizją cimcum, światłem sefirotów itd. - i jakoś dowodzi to mądrości kabalistów? - to zbyt życzeniowe.

Big Bang się sprawdza, ale dość długo równie dobry był model stanu stacjonarnego, bez promieniowania reliktowego (z innym mechanizmem powstania takiej zimnej poświaty), promieniowania, które Pan Ireneusz zdaje się łączyć ze światłem Drzewa Życia, prawdopodobnie nie wiedząc, że promieniowanie to wg. kosmologów nie pochodzi z samego początku (jest nieco późniejsze, co psuje symbolizm), a nawet to pomijając, zostaje problem poziomów: kosmogonia to poważniejsza sprawa niż kosmologia.

Zgodzę się nawet, że nauka jest częścią religii, jest jej przyporą, bez której budowla religii legnie w gruzach, kardynał Pölätüo ma sporo racji. Ale model lambda-CDM ani nawet równania OTW takimi przyporami nie są, co najwyżej przyporami jeszcze nieznanych przypór.

A może nie dostrzegam tych związków w takiej pełni, jaka była dana Ireneuszowi Kani? Lubię tak myśleć

Pan Ireneusz Kania przywołuje w tej książce swe spotkanie z Czesławem Miłoszem, gdy ten był już bardzo słaby i świadom bliskości swego, doczesnego przynajmniej, końca.

Dziwnie się czuję, bo książka wpadła mi w ręce niespodziewanie i skończyłem ją jakiś tydzień przed śmiercią Ireneusza Kani. Z kim rozmawiał przez czas mej lektury, a swego ostatniego miesiąca? Jak traktował...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

5 gwiazdek daję już tylko za samo wspomnienie kardynała jego wizyty w Anglii, odbytych tam rozmów, jednej na jawie i jej kontynuacji we śnie, oraz - przede wszystkim - za końcówkę tej pierwszej. Kto nie czytał, a chce, niech zapomni to co wyżej napisałem - a kto czytał ten wie, że to wyborny fragment książki i że fragmentu tego nie warto zapominać.

Kto natomiast dostatecznie mocno zastanawiał się nad 2+2 i zapachem cebuli, ten przyzna rację autorowi, że śmiech to jedna z niewielu spraw, w które wątpić nie można, może jedno z niewielu usprawiedliwień życia w ogóle.

Będę książkę polecał i sam do niej wracał, ale ostrzegam, jak i sam kardynał Pölätüo ostrzegał o. Douglasa: jeśli przeczytasz angażując się w lekturę (czyli właśnie przeczytasz, a nie przelecisz nad fabułą i myślami), to nie będziesz całkiem tym samym człowiekiem (choć będziesz zdecydowanie inaczej innym, niż po przeczytaniu tego z czym zetknął się i w co wniknął ;) o. Douglas)

A dodatkowa gwiazdka za 10^-32 cm i za posadzkę Mondriana, i jeszcze ze dwie tak po prostu.

Aha, historii generała Pięści nie oceniam, bo nie uchwyciłem ironii, nawet zarysu, coś mi umknęło jak złowiona ryba mewie. Może i tak właśnie miało być - ale jeśli tak, to oceniać gwiazdkami nie zdołam.

5 gwiazdek daję już tylko za samo wspomnienie kardynała jego wizyty w Anglii, odbytych tam rozmów, jednej na jawie i jej kontynuacji we śnie, oraz - przede wszystkim - za końcówkę tej pierwszej. Kto nie czytał, a chce, niech zapomni to co wyżej napisałem - a kto czytał ten wie, że to wyborny fragment książki i że fragmentu tego nie warto zapominać.

Kto natomiast...

więcej Pokaż mimo to