-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2024-05-17
2024-04-20
Poprzedni tom wyznaczył koniec pobytu bohaterów w Gasalabadzie, a w piątej części wyruszają ku swemu celowi, Askirowi, którego port na samym końcu książki ostatecznie ujrzeli. Droga do tego widoku pełna była cierpienia i walki, nawet biorąc pod uwagę dotychczasowe przygody bohaterów, Havald, a zwłaszcza Leandra przeszli wieli, bardzo wiele w tej części. Ten tom jest najmocniejszy pod kątem emocji, akcji i losów bohaterów. Być może jest także najlepszy, choć autor przy końcu nie uniknął pewnego słynnego zabiegu literackiego, zawsze poddawanego w pewną wątpliwość. Nie zmienia to jednak mojej opinii, że szczególnie warto go przeczytać, koniecznie jeśli zna się już poprzednie.
W tomie piątym Schwartz wykorzystuje kilka głównych motywów, na czele z niewolnictwem, tematyką morską z flotą wojenną Askiru zwaną wężami morskimi na czele, sytuacją w kolejnym królestwie starego imperium, bezwzględnością Thalaku, negowaniem praw kobiet oraz siłą przyjaźni i miłości. A to wszystko podlane solidnymi, tym razem morskimi, militariami. Wiele można się dowiedzieć na temat tego, jak walczono na okrętach przed wprowadzeniem stalowych pancerników i artylerii na proch.
Wątek niewolnictwa był już szeroko eksplorowany w poprzednich tomach, tutaj zaś ukazany zostaje jego nowy, magiczny wymiar, który szczególnie doświadcza Leandrę. Obserwujemy od wnętrza działania Thalaku, poznajemy kata Kelaru i jego zachowania. Co nieco wyjaśnione zostaje także z samej historii arcywroga starego królestwa. Przeciwwagę wobec jego potęgi, której ogrom poznajemy w tym tomie, stanowią siły floty askirskiej, których poznajemy w nietypowych okolicznościach. Najbardziej ucierpiała od tego głowa Havalda, w przenośni i dosłownie. Sam główny bohater ma zresztą zarówno szczęście jak i pecha. Choć można raczej rzec, że najpierw ma wielkiego pecha by potem swoim uporem i dużą dozą szczęścia z niego wyjść. Oczywiście bogowie nad nim czuwają, co być może ma związek z tym, że godzi się z Soltarem a swój miecz zaczyna traktować jak własną rękę i boli go, jak go nie ma obok.
W tym tomie poznajemy tytułowe wyspy ogniste, siedzibę piratów paraliżujących przez lata dłuższą żeglugę. Nie są to jednak łotrzykowie w stylu filmowych piratów z Karaibów, lecz zbójcy morscy, żyjący z bandyterki w niezbyt romantycznych warunkach i otoczeniu. Havald przez cały tom musi mieć twardy łeb i zmagać się z licznymi upadkami i wypadnięciami za burtę. Jak przystało na tom skupiony na morzu, woda dosłownie z niego ocieka, choć nie zabrakło też miejsca na wulkany.
Bohaterowie trzymają się razem, kwitnie przyjaźń i miłość, tak bardzo, że nawet Zakora zaczyna okazywać uczucia i się śmiać. Wszyscy są gotowi wzajemnie skoczyć za sobą w ogień i nie tylko, a straceńcza misja, która wieńczy tom, ilustruje to najlepiej. Głównym comic relifiem jest nowy członek ekipy, Angus, który poza byciem świetnym sternikiem, ukrywa być może więcej niż jedną tajemnicę. Również nowo poznana w ciekawych okolicznościach pani kapitan okrętu jest postacią do polubienia, być może wzorowaną na Kapitan Amelii z disnejowskiej Planety Skarbów.
Schwartz po raz kolejny podnosi wątek praw kobiet, ich negowania nawet przez teoretycznie rozwinięte społeczeństwa oraz tematykę gwałtu i wykorzystywania seksualnego kobiet. Biorąc pod uwagę, że jest to książka z gatunku fantasy, dla wielu „poważnych” krytyków i literatów znad Wisły nadal mniej poważanego gatunku, zasługuje to na podkreślenie i docenienie.
Podsumowując, warto czytać, warto znać.
Poprzedni tom wyznaczył koniec pobytu bohaterów w Gasalabadzie, a w piątej części wyruszają ku swemu celowi, Askirowi, którego port na samym końcu książki ostatecznie ujrzeli. Droga do tego widoku pełna była cierpienia i walki, nawet biorąc pod uwagę dotychczasowe przygody bohaterów, Havald, a zwłaszcza Leandra przeszli wieli, bardzo wiele w tej części. Ten tom jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-16
Tom 4 dużo bardziej wypełniony akcją, niż poprzedni i w mojej opinii lepszy, choć jego zakończone i podjęte tam decyzje zostawiły mnie z bolącym sercem nad losem bohaterów. Tym bardziej warto zatem docenić wysiłek autora. Nie ma czasu na nudę, akcja dzieje się szybko, przed bohaterami piętrzą się kolejne zadania i trudności, lecz na jego końcu wreszcie wyruszają ku swemu celowi.
Poprzedni tom zakończył się spektakularnym finałem, który, jak się wydawało, rozwiał niemal wszystkie wątpliwości, wyjaśnił przyczyny oraz przedstawił skutki działań podjętych przez bohaterów. Stało się to, co stać się miało, właściwa osoba zasiadła na tronie a nasi bohaterowie, wydaje się, mogą już ruszać ku swemu głównemu celowi, Askirowi. A tak się przynajmniej wydawało, bo krajobraz po koronacji jako żywo jest krajobrazem po bitwie. A właściwie po jej pierwszej, fazie, gdyż tom czwarty przedstawia nam ostateczną bitwę o Gasalabad, do której poprzednie dwa tomy były podbudową. Tytułowy Władca Marionetek wciąż działa a za jego pokonanie przyjdzie Havaldovi/Roderickowi zapłacić wysoką daninę krwi i cierpienia. A wszystko to w czasie kontynuacji walki o tron, poszukiwania zaginionych przyjaciół, tępienia niewolnictwa, o którego skali i stopniu zła bohaterowie przekonują się na własnej skórze, maksymalnym wykorzystaniu posiadanych talentów i zasobów. Havald poczyna także coraz bardziej pojednywać się ze swym mieczem i z Soltarem, choć bogowie mają dla niego swe własne plany. Wiara w bogów oraz ich działania w tym tomie pojawiają się zresztą co i rusz, wystawiając na próbę Havalda.
Poznajemy wreszcie bliżej osławione nocne jastrzębie, które, jak sygnalizowano już wcześniej, wzięły sobie za cel Havalda i Leandrę. Walka z nimi i ich mistrzem będzie jak dotychczas najtrudniejszym pojedynkiem w życiu Havalda, który nie jedno już widział i niejedną walkę już stoczył. Pojawią się także elfy i gryfy, dyplomatyczne gry, głupota, opętania i magia, która jest równie niebezpieczna dla wrogów jak i przyjaciół. Zwłaszcza jeśli obok jest gorejący krzak. Havald będzie żałował, że nie umie pływać ale spotka nowego, potężnego przyjaciela, który wcale nie jest szkotem. Serafin spotka starych przyjaciół, Armin zostanie wystawiony na próbę przyjaźni, a drugi legion zacznie w końcu powstawać od nowa dzięki nowej pani sierżant. Dowiemy się także co nieco o historii pałacu w Gasalabadzie, jego mieszkańcach i ich romansach, rywalizacji rodów Besarajnu oraz o tym, jak ważne jest dobre piwo w zacnej kompanii.
Tom 4 dużo bardziej wypełniony akcją, niż poprzedni i w mojej opinii lepszy, choć jego zakończone i podjęte tam decyzje zostawiły mnie z bolącym sercem nad losem bohaterów. Tym bardziej warto zatem docenić wysiłek autora. Nie ma czasu na nudę, akcja dzieje się szybko, przed bohaterami piętrzą się kolejne zadania i trudności, lecz na jego końcu wreszcie wyruszają ku swemu...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12
Bez wątpienia Adam Węgłowski potrafi pisać. Poprzednio czytałem jego książkę: Żywe trupy. Prawdziwa historia zombie i po dziś dzień pewne informacje z niej pozostały w mojej głowie. Czy warto przeczytać jego "Tropicieli Skarbów"? Generalnie tak.
Pierwsze co rzuca się oczy, to naturalnie czas wydania książki, jej okładka i tematyka - wszystko to związane jest z premierą nowej części przygód "najsłynniejszego" popkulturowego archeologa, tytułowego Indiany Jonesa. Osobiście lubię te klimaty, bardzo lubię ten cykl filmów, a autor jest dobry, zatem nie mogłem się doczekać aby książkę przeczytać. Po lekturze mój entuzjazm trochę osłabł ale jest to nadal dobra rzecz do czytania.
Odnośnie zalet książka traktuje o rzeczywistych Indianach Jonesach oraz objaśnia historię i próby odnalezienia artefaktów przedstawionych w filmach. Stanowi zatem bardzo poręczne kompendium przy oglądaniu filmów oraz pogłębia wiedzę - daje możliwość wejścia głębiej w tematykę przedstawioną w filmie. Stąd jeśli lubi się te klimaty warto po nią sięgnąć. Książka ma także odnośniki/przypisy skąd autor czerpie wiedzę, co dla historyka zawsze jest wartością dodaną.
Książka ma także wady. Przede wszystkim jest miejscami lekko chaotyczna, autor - przynajmniej dla mnie - nie zawsze trzyma się logicznego ciągu wydarzeń, przez czytelnik może się lekko zgubić. Wynika to pewnie z tego, że książka jest dziełem dziennikarza i w pewnym sensie stanowi kompilację rozwiniętych artykułów z czasopism pophistorycznych, np. Focus Historia.
Czy to źle? Nie, zwłaszcza, że są przypisy. Jednak trzeba czasem uważać przy lektórze.
Generalnie polecam do przeczytania
Bez wątpienia Adam Węgłowski potrafi pisać. Poprzednio czytałem jego książkę: Żywe trupy. Prawdziwa historia zombie i po dziś dzień pewne informacje z niej pozostały w mojej głowie. Czy warto przeczytać jego "Tropicieli Skarbów"? Generalnie tak.
Pierwsze co rzuca się oczy, to naturalnie czas wydania książki, jej okładka i tematyka - wszystko to związane jest z premierą...
2024-04-10
Powtórzę tu początek recenzji poprzednich tomów: W ostatnim czasie czytam, wręcz w gorączce, cykl fantasy „Tajemnica Askiru”. Po raz pierwszy od czasów liceum dosłownie pochłaniam tom za tomem, nie pamiętam kiedy ostatnio przeczytałem w jednym dniu jakieś 250 stron albo i 300. Nie liczyłem. Jak dla mnie jest to jeden z najlepszych cykli, a przy tym dosyć mało znany.
Tom III jest bezpośrednią kontynuacją poprzedniego. Akcja nadal dzieje się w Gasalabadzie, drużyna ponownie łączy się w całość, a czas ku temu najwyższy. Cały emirat, Armin i jego ukochana w szczególności będą potrzebowali pomocy całej drużyny a Havald ponownie musie stać się mężem stanu i zaangażować się w politykę. Choć pewien ambasador dostaje alergii na jego widok. Z wzajemnością zresztą. A Leandrę przytłacza dwulicowość polityki.
Z racji tego, że III tom jest kontynuacją drugiego, pozbawiony jest właściwie ekspozycji/rekapitulacji wydarzeń ale też większa jego część stanowi podbudowę pod finał. Stąd mniej w nim akcji a zdecydowanie więcej intryg, spisków i tajemnic. Na szczęście wszystko to wynagradza niesamowity finał, pełen plot twistów. Dzięki podbudowie z wcześniejszych stron wszystkie dotychczasowe wątki mogą odpowiednio wybrzmieć a my rozumiemy o jak wielką stawkę toczy się gra. Co jeszcze podbije tom czwarty, gdyż walka toczy się na więcej niż jednej szachownicy... Na szczęście drużyna może liczyć na siebie wzajemnie oraz nowego członka ekipy, który ratuje im tyłki w kluczowej chwili...
Powtórzę tu początek recenzji poprzednich tomów: W ostatnim czasie czytam, wręcz w gorączce, cykl fantasy „Tajemnica Askiru”. Po raz pierwszy od czasów liceum dosłownie pochłaniam tom za tomem, nie pamiętam kiedy ostatnio przeczytałem w jednym dniu jakieś 250 stron albo i 300. Nie liczyłem. Jak dla mnie jest to jeden z najlepszych cykli, a przy tym dosyć mało znany.
Tom...
2024-04-06
Powtórzę tu wstęp opinii o I tomie, bo jest tak samo aktualny: W ostatnim czasie czytam, wręcz w gorączce, cykl fantasy „Tajemnica Askiru”. Po raz pierwszy od czasów liceum dosłownie pochłaniam tom za tomem, nie pamiętam kiedy ostatnio przeczytałem w jednym dniu jakieś 250 stron albo i 300. Nie liczyłem. Jak dla mnie jest to jeden z najlepszych cykli, a przy tym dosyć mało znany.
Po pierwszym tomie akcja przenosi się do stolicy emiratu Besarajnu, wielkiego miasta Gasalabadu wzorowanego na Bagdadzie z jego złotego okresu. Znani nam już bohaterowie na czele z Havaldem, Leandrą i Zokorą trafiają w sam środek całego zestawu skomplikowanych intryg oraz gry o wielką, globalną stawkę. Już na samym początku dowiadujemy się co nieco, o twierdzy Gromów z poprzedniego tomu oraz poznajemy tajemniczego jegomości z Askiru, który chyba nie jest (a może nie tylko?) tym za kogo się podaje.
Już na początku wyprawy drużyna bohaterów zostaje zdradzona i podzielona, a Havald musi prawie samotnie odnaleźć się w kompletnie nieznanym, nowym i przerażającym swym ogromem mieście, gdzie nawet mały złodziejaszek może pozbawić go życia. A sam Soltar będzie wzywał do pomocy swego najwierniejszego sługę. Przy tym wszystkim musi odnaleźć przyjaciół i jakoś przetrwać a przy okazji znowu spadają na niego problemy wielkich tego świata. Na szczęcie pomaga mu poznany w biedzie przyjaciel/sługa Armin, który dopiero będzie zdradzał kim jest naprawdę.
Drugi tom jest równie dobry jak pierwszy, rozwijając i dodając kolejne wątki, ubogacając kreowany świat. Akcja nie dzieje się już w jednym zajeździe, lecz jak przystało na sequel to w aż dwóch! oraz wielkim mieście. Poza nekromantami, dworakami i złodziejami bohaterowie będą także walczyć z handlarzami niewolników, którzy nie wiedzą komu zaleźli za skórę.
Na koniec uwaga dla czytelników - weźcie od razu tom III, jest on kontynuacją wątków z drugiego tomu i w sumie mogłoby wyjść razem, choć pewnie z powodów objętości byłoby to trudne.
Powtórzę tu wstęp opinii o I tomie, bo jest tak samo aktualny: W ostatnim czasie czytam, wręcz w gorączce, cykl fantasy „Tajemnica Askiru”. Po raz pierwszy od czasów liceum dosłownie pochłaniam tom za tomem, nie pamiętam kiedy ostatnio przeczytałem w jednym dniu jakieś 250 stron albo i 300. Nie liczyłem. Jak dla mnie jest to jeden z najlepszych cykli, a przy tym dosyć mało...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-29
„Tajemnica Askiru” godnym następcą wiedźmina? Jest to być może kontrowersyjna teza, jednak dla mnie osobiście tak właśnie jest i każdemu kto szuka podobnej literatury, chciałbym przeczytać fajny cykl fantasy z bohaterem w typie Geralta i mega fajnymi postaciami kobiecymi, to właśnie ten cykl bym polecał.
Jeśli chcesz przeczytać kryminał fantasy lub bardzo dobrą opowieść z akcją w karczmie spod znaku miecza, magii i fajnych bohaterów to jest coś wartego uwagi. Ale ostrożnie, wciąga.
Po długim zajmowaniu się i czytaniu tylko „poważnych i ważnych” tekstów naukowych, artykułów, źródeł, postanowiłem powrócić niejako do czasów licealnych i sięgnąć po fantastykę. Na tej grupie podpowiedziano mi by np. sięgnąć po I tom serii „Tajemnica Askiru”, pt. „Pierwszy Róg”. Pierwsze kilkadziesiąt stron nie wciągnęły mnie, ale niczym u Hitchcock, jak tylko pojawiła się zbrodnia i trupy akcja powieści pochłonęła mnie i nie odpuszcza.
Nie pamiętam kiedy ostatnio czytałem jakąś książkę, a wręcz całą serię, w takiej gorączce. Dosłownie pochłaniam tom za tomem, czytając w jednym dniu po 100, 150 stron, a zdarzyło się jakieś 250 albo i 300 stron. Zapomniałem już wręcz o tym uczuciu, a wręcz czytając tom 5 nie mogłem się skupić i musiałem wrócić do czytania pewnego wątku, niecierpliwiąc się w oczekiwaniu na jego finał. Jak dla mnie jest to jeden z najlepszych cykli fantasy, a przy tym dosyć mało znany. Nie znalazłem choćby w wyszukiwarce google lub pintereście więcej niż pojedyncze fanarty. Zdaje się, że „Askir” nie dorobił się w Polsce fandomu, choć ma czytelników o czym świadczą oceny na Lubimyczytać.
Coś nie coś o samej serii. Liczy 7 tomów, najkrótszy i jak po jego lekturze wydawało mi się, że najsłabszy (co nie znaczy słaby!) był tom 3. Po przeczytaniu bogatych w akcję tomów 4 i 5 uważam, że ten trochę spokojniejszy tom był bardzo potrzebny. Najgrubszy, przeszło dwukrotnie większy od trzeciego tomu, jest ostatni tom. Czekający w kolejce do przeczytania. Autorem cyklu „Askiru” jest niemiecki pisarz Richard Schwartz, ponoć (jak twierdzi internet) najlepszy pisarz wśród niemieckich elektrotechników. Przyzwyczajeni jesteśmy w pewnym sensie do anglosaskiej fantastyki, ewentualnie naszej krajowej. Tu mamy, jak mi się wydaje, trochę inne podejście, wręcz bardziej klasyczne. Jest to pewien powiew świeżości a równocześnie jako historyk co i rusz znajdowałem smaczki i motywy historyczne, choćby w konstrukcji budynków imperium – oktagon – które Schwartz wplatał w swoje książki. Widać, że wzorem dla niego był zamek Castel del Monte cesarza Fryderyka II Hohenstaufa, bardzo nietypowego zresztą władcy. Sam Askir wydaje się być zresztą pewną wersją najbardziej znanego imperium w historii, Imperium Romanum. Zwłaszcza z racji swoich budynków, zwartych legionów oraz systemu dróg.
Nie natrafiłem do tej pory na wątki lgbt+ (przynajmniej w dobitnej formie, bo już lekkich aluzji można się doszukać), stąd osoby poszukujące tego typu literatury być może nie będą zainteresowane. Z drugiej strony wątki romantyczne są jak najbardziej obecne, dla mnie poprowadzone bardzo dobrze, ale można przez nie przeskoczyć jeśli komuś nie odpowiadają. Choć jedna z głównych bohaterek, Zokora, ma bardzo ciekawe podejście do związków, sexu i relacji damsko-męskich. Jakie dokładnie, nie będę zdradzał, bo byłby to spoiler ale zaryzykuje, iż bardzo dalekie od purytanizmu i równocześnie tropu „sexy elfki”. Do wątku kobiet zaraz powrócę, dodam od razu tylko, że autor ma do nich wielki szacunek. Uważam wręcz, że pisze je ciekawiej niż mężczyzn i to im głównie kibicowałem podczas lektury, czekając co też zrobią, jak się zachowają. Z każdym kolejnym tomem ich rola rośnie, choć nadal głównym bohaterem pozostaje Havald. Zaryzykuje wręcz i napiszę, że jeśli ktoś lubi bohaterki tego rodzaju, co u Sapkowskiego w cyklu wiedzmińskim, nie tylko Yen, Ciri ale i choćby Shani, to tu takie postacie otrzyma. I to nie jedną!
Na koniec tego wątku podkreślę dobitnie jak mogę – dla samych bohaterek warto zerknąć na cykl „Tajemnica Askiru”!
Oczywiście są też bohaterowie męscy ale co warto podkreślić, nie mają kija w dupie. Główny bohater Havald/Roderick, znany także pod innymi imionami, żywo przypomina Geralta z Rivii, w postaci choćby jego moralnych dylematów i poczuciem starości. Różni się jednak od niego tym, że jest w pewnym sensie przeklęty, nie ma córki ale ma traumę wojenną. Obu bohaterów łączy także to, że muszą zmagać się z przepotężnym i groźnym imperium najeżdżającym ich ojczyzny, bo choć początkowo starają się być neutralni, to wkrótce stają się jednymi z głównych aktorów wydarzeń, walcząc za tych których kochają. Nawet pozorna różnica w postaci motywu córki głównego bohatera, jest tylko pozorna, ale tego nie będę szerzej opisywał, od tego są kolejne tomy cyklu. Havald jest weteranem, który poszedł dla kochanej osoby na śmierć, zobaczył zdradę własnej armii, która miała udzielić mu wsparcia i ostatecznie przeżywszy (dzięki pewnej „klątwie”, co wyjaśnia sam w treści już I tomu), stwierdza, że tak dalej być nie będzie i jedzie w Bieszczady. Skoro oddał życie za królestwo, to jest zwolniony z przysięgi i rusza w świat. A tak mu się przynajmniej przez jakiś czas wydawało, bo kto już raz zaczął służyć, ten nadal będzie. Pozostałych członków ekipy poznajemy w trakcie kolejnych tomów, ich losy splatają się z Havaldem i serą (odpowiednik lady) Leandrą de Girancourt, główną bohaterką obok Havalda i jego partnerką – to słowo w przenośni i dosłownie oddaje ich relacje. Dwójka bohaterów naturalnie jak przystało na fantasy zbiera drużynę, ale kto wchodzi w jej skład nie powiem, bo byłby to giga spoiler do wielu tomów. Można natomiast rzec, że fani D&D znajdą w cyklu być może najlepsze oddanie ducha zapomnianych krain. Ekipę da radę przyporządkować do archetypów klas jak choćby kleryk(cy), paladyni, bard, magowie itd. choć zwykle mają więcej niż jedną klasę. Są też multietniczni, multirasowi i multicieleśni (to nie przejęzyczenie).
Akcja pierwszego tomu i zarazem całego cyklu rozpoczyna się w pewnej szacownej karczmie-zajeździe na końcu świata. Havald zostaje wraz z przyszłymi towarzyszami i wrogami, skutkiem śnieżycy stulecia, odcięty w zajeździe bez możliwości wyjścia. Poza zajazdem grozi mu śmierć z wyziębienia. W środku jest tylko niewiele lepiej. Obok niego w zajeździe utknęli wspominana sera Leandra, wysłanniczka królestwa, któremu Havald po wspomnianej bitwie podziękował, mająca do niego jakiś interes; filigranowa mroczna elfka, wokół której krąży więcej legend niż sensu; kupcy (?) skarżący się na zamkniętą przełęcz, która ich zrujnowała oraz ich obstawa; ekipa biednych górników, baron z dwiema córkami i ochroną, karczmarz, który ma trzech pomocników i trzy piękne córki oraz trzech najemników i dziewięciu bandytów. Jak widać karczma pęka w szwach. Havald widząc całe to towarzystwo wie, że to nie będzie zwykłe zimowanie ale to, co się zdarzy przekroczy jego wszelkie oczekiwania. Jak w dobrym thrillerze, za oknem czyha pewne śmierć ale w środku ludzie zaczynają ginąć i to nie tylko z ręki człowieka. Ktoś i/lub coś zabija, a karczmarz ufa tylko Havaldowi, prosząc go o radę co zrobić by przetrwać do roztopów.
Wspominałem o trzech córkach. Schwartz jest chyba jedynym autorem fantasy, przynajmniej z tych których czytałem, u którego mogłem przeczytać, jak czuje się kobieta otoczona przez bandę zbójców, gotowych ją w każdej chwili zbezcześcić. Nie pamiętam książki, gdzie autor popularnej powieści a nie poważnej literatury – chłop bądź co bądź – potrafiłby oddać, co czuje ojciec i dziewczyna w obliczu możliwego gwałtu i co zrobić aby tego uniknąć. Havald, choć początkowo udaje, że to go nie rusza (z racji swego wieku i traumy), robi wszystko aby córki karczmarza i on sam przeżyli, nie doznając żadnego uszczerbku. A nie jest to łatwe, gdyż sam Havald jest starym człowiekiem, który omal nie ginie przypadkowo z ręki kupca. Zresztą wątek obserwowania historii z perspektywy nie młodego, potężnego herosa, a starszego, doświadczonego człowieka, boleśnie świadomego swych ograniczeń, jest czymś odświeżającym. Sami bandyci okazują się jednak być kimś innym niż się na początku spodziewamy.
Jak do tej pory wspomniałem o samych zaletach cyklu. Ma on też pewną wadę, otóż pierwsze kilkadziesiąt stron to ekspozycja autora, najdłuższa chyba w I tomie, ale dokuczliwa bardziej w drugim i czwartym, gdzie jest skrótem wydarzeń. Schwartz stara się krótko wyjaśnić-podsumować dotychczasowe zdarzenia, co osobie takiej jak ja, czytającej na bieżąco, lekko zaburza tempo. Natomiast ma to oczywiście swój powód, książki nie wyszły na raz, można je także dzięki temu czytać w odstępach. Natomiast po tych stronach wprowadzenia akcja rusza z kopyta i czyta się rozdział za rozdziałem aby dowiedzieć się co dalej spotka bohaterów, co jest za rogiem, za tym murem… Nie mogłem się doczekać co będzie dalej. Ten problem ekspozycji nie występuje w tomie trzecim, a piąty, być może najlepszy, jest go już całkowicie pozbawiony.
Przy okazji osobiście jestem bardzo usatysfakcjonowany zamysłem Schwartza. Autor stosuje zasadę strzelby Czechowa i jeśli o czymś pisze, podaje jakieś zagadki, tajemnice itp. to można być pewnym, że zostaną wyjaśnione. Zdarzenia są po coś. Dzięki temu wiem, że nie muszę szukać tajnych źródeł, osobnych pozycji, filmików tłumaczących itd. jak choćby w przypadku Star Wars czy GOTa/Pieśni lodu i ognia Martina, gdzie bez takich rzeczy nie obejdzie się. Zwłaszcza Martin uwielbia rzucać jakimś wątkiem i nigdy do niego nie wracać, co dla mnie – historyka – jest szczególnie frustrujące.
Na koniec odnośnie do historii właśnie – widać, że Schwartz to Niemiec, gdyż tytułowy Askir ma w sobie coś z Rzymu, a opisy krajów i ich historii są dosyć bliskie naszemu regionowi, Skandynawii, wspomnianemu Bagdadowi, a myślę że i sam Rzym też będzie. Co ciekawe autor, w przeciwieństwie do dawniej silnego u Niemców mitu, nie chwali barbarzyńców, którzy pobili imperium, lecz właśnie Imperium docenia – inaczej mówiąc, Arminiusz i jego banda germanów zrobili skrajną głupotę w lesie Teutoburskim bijąc Rzymian.
Podsumowując te wrażenia po trzech pierwszych tomach polecam cykl „Tajemnica Askiru” Schwartza jak tylko mogę.
„Tajemnica Askiru” godnym następcą wiedźmina? Jest to być może kontrowersyjna teza, jednak dla mnie osobiście tak właśnie jest i każdemu kto szuka podobnej literatury, chciałbym przeczytać fajny cykl fantasy z bohaterem w typie Geralta i mega fajnymi postaciami kobiecymi, to właśnie ten cykl bym polecał.
Jeśli chcesz przeczytać kryminał fantasy lub bardzo dobrą opowieść z...
Recenzja VI tomu cyklu pt.: "Sowa z Askiru"
Przed ostatni tom cyklu. Drugi pod kątem objętości. Objętościowa cegłówka, której największym problemem jest to, że jest za krótka. Ot taki paradoks. Czy jest to dobra książka? Jest. Równocześnie jest to dla mnie najsłabszy tom, który jest w pewien sposób podobny do 3 tomu cyklu. Należy przy tym wyraźnie podkreślić, że autor miał konkretny plan i jasno zdefiniowany cel, po co ten tom napisał. W mojej opinii mógł to zrobić jednak lepiej.
Rozwijając zarysowane wątki, „Sowa z Askiru” była najdłużej czytaną przeze mnie częścią cyklu, jej skończenie zajęło mi około miesiąca. Schwartz po 5 tomie decyduje się przenieść akcję bezpośrednio do Askiru aby przedstawić nam największe miast, stolicę imperium, oczami jego mieszkańców. Porzuca w tym celu dotychczasowych bohaterów, którzy dosłownie płyną do miasta.
Poznajemy cały zestaw nowych bohaterów głównych, z których czwórka wybija się na czoło: pierwsza od stuleci tytułowa Sowa z Askiru, młoda czarodziejka Desina, oficer floty/Węży Morskich Santer, który staje się kimś więcej niż jej adiutantem, jej brat, o pseudonimie Łasica oraz szlachcica, powiernika księcia następcy tronu królestwa Aldane, o którym to państwie i jego antykobiecych regułach mówił już tom V. Szlachcic ten, Tarkan von Freise wysłany został z misją zbadania zbrodni opisanej na tylnej okładce tomu. Właściwie jest on czwartym głównym bohaterem, choć mam wrażenie, że nie dostał tyle miejsca co główna trójka. Z drugiej strony ma swe własne rozdziały. Poza nimi otrzymujemy całą gamę bohaterów drugoplanowych łącznie z komendantem miasta. Główni bohaterowie muszą unicestwić spektakularny a jednocześnie genialnie prosty plan złego imperatora, który chce uciąć głowę smoka. W tym celu posłuży się mrocznymi i co podkreślę wyjątkowo, upadłymi maestrami.
Odnośnie do zalet, mamy opis Askiru, największego miasta tego świata, jego systemów i historii miasta, które miało swoje skromne początki ważące cały czas na jego dzieje. Głównym bohaterem tomu jest tym magia, ukazana od innej strony. To nie tylko zaklęcia i błyskawice, ale może przede wszystkim ekwiwalent tego, czym dla nas jest elektryczność. Magia przenika Askir, który dzięki niej powstał, to ona go napędzała i choć obecnie dużo słabsza, nadal go napędza. Sama Desina jest nie tylko maesterą ale także i może przede wszystkim uczoną, której dzieciństwo owiane jest zagadką, bezpośrednio związaną z fabułą. Podobnie jak w przypadku tomu 3 akcja rozwija się wręcz niekiedy bardzo powoli, finał zaś jest bardzo emocjonujący. Całą trójkę głównych bohaterów jak najbardziej polubiłem, zwłaszcza Desinę. Bardzo ciekawym eastereggiem co do systemu religijnego w całym cyklu są postacie „mamy” i „córki” wprowadzone przez autora. Jeśli ktoś jest archeologiem, historykiem lub antropologiem to żart ten sprawi mu podwójną radość i doceni pewne mrugnięcie okiem Schwartza wobec swego świata i czytelnika.
Także główni „złole” są postaciami z krwi i kości, wiemy czemu to robią i bynajmniej nie dla zła samego z siebie. Po raz kolejny Schwartz w satysfakcjonujący i pouczający sposób opisuje problem niewolnictwa, mobbingu, prześladowań, podyktowanej lękiem wobec innego nienawiści i związanego z nimi zła. Wątki te nie dotyczą tylko bohaterów i szaraczków, ale chyba w największym stopniu właśnie tych złych, którzy bynajmniej nie chcieli nimi być. Postać imperatora, który dla władzy zrobi wszystko, jawi się tu w jeszcze gorszym świetle, a wydawałoby się po poprzednich tomach, że gorszym już być nie może. A przy tym nie jest to piekielne zło, lecz zimna, brutalna i nielicząca się z niczym, żadną moralnością walka człowieka o status równy boskiemu; który aby go zdobyć poświęca wszystko i wszystkich. Z historii znamy przykłady ludzi, którzy postępowali tak samo.
Tradycyjnie postacie kobiecie u Schwartza są arcyciekawe. Wspomniana już Desina kradnie show, tuż za nią plasuje się bardka Taride, która skrywa więcej niż jedną tajemnicę, wspomniane „mama” i „córka”, które mają trochę zbyt dużo mocy jak na kapłanki ichniejszego Voodoo lub szamanki, co jest miłym mrugnięciem okiem. Także męscy bohaterowie „robią robotę”, poza wspomnianym Santerem i Łasicą, jest przybrany ojciec Desiny i Łasicy karczmarz Istvan oraz pewien powracający „bohater” znany już z I tomu.
Warto także podkreślić ciekawy wątek tego kim były sowy z Askiru, jak działały, jak mieszkały i co się z nimi stało, gdyż był to los nie godny pozazdroszczenia. Nasza tytułowa Sowa, Desina, choć młoda to twardo stąpa po ziemi i dzięki temu jest tym ciekawszą i łatwą do polubienia postacią. Odsłania przed nami „kuchnię” sów, to jak magia na nią działa i jaką niesie to ze sobą cenę. Jest to w mojej opinii jeden z najlepszych wątków w książce.
Schwartz, jeśli już stworzył jakiegoś bohatera i poświęcił czas na jego opis, to ma problem z „pozbyciem” się go. Widać tu pewną odwrotność wobec metody stosowanej przez Georga R.R. Martina w jego cyklu. Stąd pojawienie się postaci, której bynajmniej się nie spodziewałem i to w zupełnie innej roli, nadającej jej też głębi i tłumaczącej skąd wzięły pewne jej „decyzje”.
Przechodząc do wad. Największą wadą jest to, że pomimo 776 stron książka jest za krótka. Wręcz przydałoby się jej rozbicie na dwa, mniej więcej 500 stronicowe tomy. Jak pisałem dostajemy nowy zestaw bohaterów i całe, nowe, olbrzymie miasto. Sam jego opis już wymaga sporej ilości miejsca, do tego oddanie bohaterów. Całej głównej czwórki, a do tego tych z dalszego szeregu. To wszystko wymaga miejsca i niestety jego ograniczona ilość odbija się książce, zarówno pod kątem fabuły i jak sposobu czytania. Niektóre rozdziały potrafiły mieć około 4 stron a wręcz mniej. Akcja niekiedy zamiera, a niekiedy przeskakuje tak szybko między bohaterami, że wręcz użyję sformułowania z kinematografii, iż ktoś za szybko robi cięcia i jest ich za dużo. Stąd wydaje mi się, że lepiej byłoby wydać dwa podobne objętościowo tomy, aby to wszystko opisać.
Drugą wadą książki jest dla mnie wspomniany szlachcic Tarkan, najbardziej irytujący bohater wykreowany przez Schwartza. Jest to wręcz podręcznikowy przystojny dupek arystokrata, który dopiero z czasem zauważa swoje gafy i infantylizm. Pod koniec tomu można go już polubić, na samym początku cierpiałem czytając o nim cokolwiek. Stąd jeśli kogoś tak jak mnie tak bardzo odrzucałaby jego postać iżby się zastanawiał czy czytać dalej, zwłaszcza w pierwszych rozdziałach, to tak: dalej będzie lepiej, a on sam dostaje coraz mniej miejsca.
Podsumowując warto przeczytać tom VI cyklu, można wręcz od niego zacząć. Mógł być lepszy, lecz nie jest zły. Bynajmniej nie jest to słaba książka. Obecnie czytam 7 tom i po pierwszych stu stronach brakuje mi akcji z perspektywy Desiny i Santera, gdyż autor powrócił do opisu z perspektywy Havalda. Od razu otrzymujemy także trzęsienie ziemi w stylu Hitchcocka, które by właściwie zabrzmieć, wymagało poprzedniego tomu.
Recenzja VI tomu cyklu pt.: "Sowa z Askiru"
więcej Pokaż mimo toPrzed ostatni tom cyklu. Drugi pod kątem objętości. Objętościowa cegłówka, której największym problemem jest to, że jest za krótka. Ot taki paradoks. Czy jest to dobra książka? Jest. Równocześnie jest to dla mnie najsłabszy tom, który jest w pewien sposób podobny do 3 tomu cyklu. Należy przy tym wyraźnie podkreślić, że autor miał...